Adwokat — atwood llp
33 yo — 178 cm
about
Ladies always rise above, ladies know what people want: someone sweet and kind and fun but this lady simply had enough
02.

Przeszłość lubiła pukać do jej drzwi, kiedy najmniej się tego spodziewała. Z jednej strony nie chciała wracać do tego co było, chociaż ceniła sobie niektóre znajomości, z drugiej – były takie osoby, których obecnie zwyczajnie jej brakowało. Ale były i takie, których pojawienie się w obecnej chwili, zdecydowanie nie zwiastowało nic dobrego – a tak naprawdę przynosiło jedynie pasmo kłopotów. Nowych kłopotów, których Darlene nie chciała już piętrzyć, szczególnie po tym jak wreszcie uwolniła się od męża, podpisując te nieszczęsne papiery rozwodowe. Długo o to zabiegała, wiec zakończenie tego nietrafionego małżeństwa oddało jej upragnioną wolność. A naprawdę uwielbiała ten stan – nie chciała się znowu angażować, nie chciała, by ktoś ją kontrolował i próbował przystosować do swojego życia. Miała własne – swoje zasady i swoje poglądy, a przede wszystkim swoją własną pracę, z której bynajmniej nie zamierzała rezygnować, a już na pewno nie dla mężczyzny. Tyle, że Whitefield lubiły trzymać się kłopoty, a szczególnie dużo ściągał na nią właśnie wybrany zawód, głównie przez wzgląd na to, z jakimi ludźmi musiała mieć styczność; wielokrotnie byli to bowiem kryminaliści i ludzie, którzy z prawem byli na bakier, w związku z czym siłą rzeczy, poznawała to wszystko od drugiej strony. Nigdy jednak nie złamała prawa, którego przecież strzegła – owszem, broniła nie raz i nie dwa winnych, ale nie popierała podkolorowywania prawdy czy fabrykowania dowodów. Do wszystkiego w swojej zawodowej karierze doszła sama, chociaż nie raz kosztowało ją to cholernie dużo pracy i jeszcze więcej wyrzeczeń. Nie poddawała się więc próbom nacisków, które także bardzo często wobec niej kierowano, od ludzi, którzy istotnie mogliby jej zagrozić – mogli, ale nigdy tego nie zrobili. Lubiła igrać z ogniem, niemniej jednak miała też pewnego rodzaju instynkt samozachowawczy. Ale czasami… życie stawiało pod ścianą. Dokładnie tak jak dzisiejszego wieczora, gdy poczuła się niemal jak zapędzona we własną klatką – jeszcze kilkanaście minut temu swobodnie krzątała się po apartamencie, oczywiście zajmując się pracą, bo w salonie leżały rozłożone dokumenty, nad którymi spędzała kolejną już dziś godzinę, przygotowując się do rozprawy. Nie szczędziła sobie za to kolejnej lampki czerwonego wina, więc niechętnie odstawiła kieliszek i powędrowała do drzwi, gdy niespodziewanie rozległ się dzwonek. Nikogo się nie spodziewała, więc jej zaskoczenie było tym większe, akurat w jej mieszkaniu nie bywało zbyt wiele osób – bo i ona sama nie bywała w nim zbyt często. Pracoholizm zbyt mocno wszedł w jej naturę. Ale nijak miał się on do tego, co nagle wróciło do niej ze zdwojoną niemal siłą, gdy po drugiej stronie dostrzegła znajomą, męską postać. Och, rozpoznała go niemal od razu już kilka dni temu, mimo że minęło tak wiele lat i szczerze chciałaby się pomylić. Zamarła na moment w bezruchu, wpatrując się w niego z wyraźnym zaskoczeniem – i chyba niezadowoleniem, bo był ostatnią osobą, której by się tu dziś spodziewała – dziś i kiedykolwiek. Przez głowę przeleciała jej cała masa myśli. – Co Ty tutaj robisz? – wyrzuciła z siebie niemal jednym tchem, marszcząc przy tym delikatnie brwi – Czego chcesz? – spytała wprost, niemniej czując po kościach, że jego pojawienie się zwiastowało po prostu kłopoty. Świadczyła o tym nie tylko jego postawa, ale i intensywne spojrzenie – naiwnie liczyła, że zniknie jak kiedyś – ale był mężczyzną, który z pewnością nie wpadł w odwiedziny; nie tak po prostu. – Albo wiesz co, nie odpowiadaj. Nie chce wiedzieć. Oboje dobrze wiemy, że nie wpadasz w odwiedziny, więc… - niechętnie, ale mimo wszystko podjęła próbę zamknięcia mu drzwi przed nosem. Może nie było to zbyt rozsądne, ale… instynkt także nigdy jej nie mylił. A wyczuwała kłopoty na odległość.
powitalny kokos
D.
brak multikont
lorne bay — lorne bay
42 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Steven miał w tym mieście pewnego rodzaju misję. Wielokrotnie próbował zerwać z życiem przestępczym, ale nie wychodziło mu to najlepiej. Co więcej, wydawało mu się, że za każdym razem kiedy powraca na złą ścieżkę podoba mu się to jeszcze bardziej. W Lornebay znalazł swojego rodzaju kryjówkę, legalną pracę, a przecież o nią przecież tak ciężko. Na szczęście znał się na samochodach i zrobił dobre wrażenie na właścicielu. Nie wyglądał jak typowy przestępca, nie miał na czole wypisane "ej mogę cię okraść". Jednak zagościł tutaj już zbyt sporo czasu jak na niego, ale nie miał łatwego zadania, bo od kiedy jest tak łatwo pozbyć się kogoś bez śladu w miasteczku gdzie nawet drzewa mówią sobie dzień dobry? Okej, trochę przesadził, pewnie gdyby chciał już dawno wykonałby zadanie, widocznie coś go blokowało. Poza tym chciał być kimś więcej niż chłopcem na posyłki, tak zwyczajnie.
Nie chciał tutaj nikogo ruszać oprócz swojego celu, ale kilka dni temu do warsztatu zawitała Darlene, którą znał, może nie najlepiej, ale można powiedzieć, że robi razem wspólne interesy - dobra, to trochę na wyrost, po prostu wiązała ich kiedyś mała współpraca, to wszystko. Pewnie wszystko skończyłoby się na "do widzenia", ale prawniczka zaczęła chojrakować i chciała go podpierdolić na policję co było fatalnym pomysłem dla kogoś z jego kartoteką, ale hej! Każdy zasługuje na drugą szansę czyż nie? Po coś są więzienia, resocjalizacja? Dobre sobie, zostało już wspomniane, że za bardzo nie chciał się zmieniać. Oczywiście nie puścił tych słów w niepamięć i kończąc zmianę późnym wieczorem, zwyczajnie w świecie nie pojechał do domu, a do Darlene.
Zajechał niespostrzeżenie pod jej apartament. Skąd wiedział gdzie mieszka? Przecież była w warsztacie, zapewne sprawdził to w systemie. Może niebezszelestnie, ale w miarę cicho szybko znalazł się pod jej drzwiami, nie miał przy sobie broni, gdyby chciał dałby jej radę i bez tego. Nie musiał długo czekać na otwarcie drzwi, z początku pewnie tylko zobaczyła jego ciemno zieloną czapkę, która też już w swoje życiu przeszła, ale kiedy zrobił krok do przodu mogła go już zobaczyć w całej okazałości.
- Wydaje mi się, że niepotrzebnie padło kilka słów podczas twojej wizyty w warsztacie. - uśmiechnął się, wiedział że nie jest święta i kiedy zacznie wojować mieczem to od niego zginie, proste. Nie za bardzo zrobiło to na nim wrażenie, że chciała go spławić. Wdarł się do jej apartamentu, a po wszystkim zamknął za sobą drzwi, blokując jej drogę ucieczki. - Tylko nie krzycz. - dodał i ściągnął swoją czapkę, którą odłożył na mebel po jego lewej stronie.
- Zachowujmy się jak normalni ludzie. Nie róbmy scen. Wydaje mi się, że to po prostu zwykłe nieporozumienie, które musimy wyjaśnić. Bo widzisz Darlene, też masz swoje na sumieniu, pamiętasz? - poszedł do przodu jak gdyby nigdy nic, nie zdejmował butów, skierował się od razu do salonu gdzie wygodnie się rozsiadł. - Sydney, to było w Sydney? Chciałaś się pozbyć prawniczej konkurencji? Oceniając mnie jesteś hipokrytką Darla...zapomniałem jak przyjemne jest twoje imię. Zaproponujesz mi coś do picia? - bezczelny, ale Steven dzięki temu jaki był, nadal żyje.
darlene whitefield
powitalny kokos
nick autora
archer michaels
Adwokat — atwood llp
33 yo — 178 cm
about
Ladies always rise above, ladies know what people want: someone sweet and kind and fun but this lady simply had enough
Szczerze liczyła na to, że przeszłość – ta mniej krystaliczna, o której istotnie chciała zapomnieć, nigdy tak naprawdę już nie zapuka do jej drzwi. O jednym błędzie, który popełniła kilka lat temu, chciała po prostu zapomnieć. Obecnie zdecydowanie nie korzystała z nielegalnych metod, tym bardziej nie próbowała łamać prawa, gdy sytuacja robiła się kryzysowa. Do wszystkiego doszła wyłącznie ciężką pracą, ale – niestety – to właśnie postać tego mężczyzny, który stał w progu jej apartamentu, nie tylko przypominała jej o tym co kiedyś miało miejsce, ale co gorsza, tylko on był człowiekiem, który o tym wiedział. I o ile ona mogła zaszkodzić jemu, to i on mógł zaszkodzić jej, na pewno znalazłby jakiś sposób i to cholernie ją mierziło. Chciała, by przeszłość została zamkniętym rozdziałem, a wraz ze Stevenem powrócił ten mniej chlubny rozdział jej życia, w związku z czym, gdy zobaczyła go niedawno w tamtym warsztacie, zwyczajnie spanikowała. Tak, bez wątpienia grożenie mu nie było zbyt mądrym posunięciem ani dobrym rozwiązaniem, może nawet lepiej było udać, że go nie pamięta, ale na to chyba było już za późno. Co więcej, była przekonana, że z takim życiorysem, taki mężczyzna jak on z pewnością siedzi gdzieś w więzieniu albo zajmuje się dużo brudniejszymi, grubszymi sprawami, więc… co właściwie robił w Lorne Bay? Nie przypuszczała, by sprowadziła go tutaj jej osoba, ale skłamałaby mówiąc, że nie przeszło jej to przez myśl – bo chyba nie chciał się zemścić? Darla bez wątpienia słynęła z nazbyt rozbudowanej wyobraźni, która podsuwała jej równie dużo nieprzyjemnych scenariuszy, stąd też całkiem normalna reakcja z jej strony, którą w geście obrony był atak. Tym razem jednak chciała zamknąć mu drzwi przed nosem, tyle, że oczywiście jej na to nie pozwolił, wdzierając się siłą do środka. Odetchnęła głęboko i cofnęła się o kilka kroków, posyłając mu złowrogie spojrzenie, gdy zamykał za sobą drzwi. – Wyjdź z mojego mieszkania – wskazała ruchem ręki drzwi, nie zważając na potencjalne zagrożenie, które stwarzał jej nieproszony gość – Tak, padło kilka słów – niepotrzebnych, ale to chyba normalne, że na Twój widok byłam zaskoczona – zmarszczyła lekko brwi i parsknęła z niedowierzaniem, gdy wypomniał jej przeszłość – Nic nie będziemy wyjaśniać. A to… było kilka lat temu, cholernie dawno temu. I nie mam z tym już nic wspólnego. I nie chce mieć, rozumiesz? – popatrzyła na niego uważnie, gdy jakby nigdy nic, przechadzał się po jej mieszkania, kierując się do salonu. Westchnęła ciężko i niespiesznie, ale czujnie, podążyła za nim, nie do końca wiedząc czego właściwie się po nim spodziewać. Nie, nie zamierzała krzyczeć, ale nie powiedziałaby też, że nie czuła potencjalnego zagrożenia. Wiedziała, że człowiek taki jak on, jest nieobliczalny. W końcu kiedyś kogoś takiego potrzebowała, ale teraz… - Proszę Cię, nie bądź śmieszny. Nie będziemy sobie teraz popijać razem kawy. Czego tutaj szukasz, co? Tak, to było w Sydney, bardzo dawno temu – podkreśliła znowu wyraźnie trzy ostatnie słowa – Więc co do cholery robisz teraz w Lorne Bay? Chociaż i tak najlepiej zrobisz, jak po prostu wyjdziesz stąd i zapomnimy o całej tej sytuacji, bo inaczej będę zmuszona powiadomić policję, rozumiesz? Wyjdź.
powitalny kokos
D.
brak multikont
ODPOWIEDZ