obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Obojętność bolała bardziej (niż — co? wszystkie przepełniane niechęcią sztylety, zatrute ołowiem słowa, czasem może też przymus wykonania gestu — chociaż z góry założono, że skoro Dante nie widzi, nie dostrzeże i tego), jako że zdradzała potęgę jego własnych, niejasnych uczuć. W tak wielu miejscach chciał, by Achilles przystanął, powiedział bądź zrobił coś, co potwierdziłoby, że ta trywialna jedna kwestia jest i dla niego w niejasny sposób istotna; tymczasem pozostawiał go pośród tych wszystkich cudzych opinii, w których potwierdzało się to, czego się obawiał: że okłamują się nazywając przyjaciółmi. Wolał wierzyć, że wszyscy się mylą i wysługują brutalnością w imię zazdrości, ale co jeśli mieli rację?
To najlepszy neurochirurg w Queensland, Achilles. I jeden z najlepszych tak w ogóle, wszędzie — wymamrotał więc cicho, niezadowolony wyborem tematu do dalszej dyskusji. — Jeszcze nie rozmawiałem z nim o szczegółach; wcześniej nie było nawet szans na to, by zgodził się spojrzeć na mój przypadek. Ale jednak zmienił zdanie — wyjaśniał spokojnie, nie zdradzając własnej, niemal dziecinnej naiwności i strachu, który z jednej strony wiązał się z ryzykiem możliwych powikłań, a z drugiej obawą, że jednak już nigdy nie odzyska wzroku. — Jeśli interesują cię te wszystkie liczby, możesz iść na to spotkanie ze mną. Przydałby mi się twój głos rozsądku — zasugerował z lekkim, nieśmiałym uśmiechem. Achilles wyraził się jasno, kiedy powiedział, że n i e c h c e już dłużej uczestniczyć w tym wyprawianym z przepychem dramacie Dantego, w którym wszystko wciąż kręciło się wokół jego wypadku, ale uznał, że to jedno ostatnie pytanie im nie zaszkodzi; poza tym naprawdę chciał, by to właśnie Achilles był wówczas przy jego boku. A kiedy jednak przeskoczyli do kolejnego tematu, obok którego Dante miał nadzieję przejść obojętnie, uzmysłowił sobie, że poprzedni był lepszy; ale w ten sposób mógłby rozdzielać wszystko w nieskończoność, dostrzegając, że im poważniejsza stawała się ich rozmowa, tym bardziej miał ochotę się z niej wycofać. Uśmiechał się więc kwaśno, gdy Achilles mówił; przez chwilę udawał, że go to bawi, a przez ułamek sekundy żałował, że mężczyzna nie ma racji. I że Terry ani trochę nie pasuje do przytoczonego opisu, bo tak, po prostu, byłoby łatwiej. — Co ja bym robił z dziewczyną, która woli inne dziewczyny i jeździ na skuterze, Chilly? No i ten piercing; brzmi niebezpiecznie dla kogoś takiego, jak ja — odparł w końcu, powtarzając sobie, że lepiej będzie śmiać się wraz z nim. Podejść do tego z dystansem; wyśmiać świat, ludzi i samego siebie. — Pachnie bardzo ładnie, p r z y s i ę g a m. I… nie wiem. Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, ale chyba bym chciał. Żeby to było na poważnie — odparł czując, że się rumieni. Nie sądził, że mógłby odnaleźć się w tak kłopotliwym miejscu, jak i nie podejrzewał, że powiedzenie o wszystkim Achillesowi przerażać go będzie bardziej, niż rozmowa z Jasperem oraz rodzicami. No i może samym zainteresowanym; mimo że obiecali sobie z Terrym wiele, Dante drżał w obawie zdradzenia mu zbyt wielkiej części swoich uczuć; bał się go przepłoszyć, utracić.
Pokiwał tylko głową, gdy słowa pełne pogardy uczepiły się ich wspólnej przeszłości. Może i Achilles miał rację, może Penny faktycznie bywała irytująca i teatralna w swoich czynach; Dante nie potrafił jednak wyznaczać tych wszystkich plusów i minusów, skoro ten jeden, najważniejszy, przysłaniał sobą całą resztę. Nie mógł jej bronić i nie mógł jej wybaczyć; nie chciał jej w swoim życiu tylko dlatego, że z własnego wykluczyła Achillesa. — Jak możesz… Jak możesz stawiać się obok niego? Chryste, Achilles, nigdy więcej tego nie rób — zadrżał. Wiedział, co przyjaciel miał na myśli, ale bunt przeciwko postawieniu przecinka pomiędzy ich imionami był zbyt mocny: Dante nie zamierzał zgadzać się na tak nielogiczne przedstawienie obok siebie tych dwóch spraw. — Nie zrobiłeś niczego z ł e g o. Niczego! Nie mają powodów, by traktować się w ten sposób — zaprotestował, choć słowa te wypowiadał już wielokrotnie. — Poza tym, to nieprawda. To nie Michaela obwiniam za to wszystko — za każdym razem, kiedy wypowiadał jego imię, na krótki moment przenosił się do tamtego ciemnego miejsca; podejrzewał, że wrosło ono w niego już na zawsze i byłoby w nim bez względu na to, co odważyłby się zrobić, by wyzdrowieć — nie pomogłoby ani odzyskanie wzroku, ani to ostateczne spotkanie z byłym przyjacielem, podczas którego powiedziałby, że mu wybacza.
Ciemność towarzyszyć miała mu stale.
Och — wymamrotał tylko, poruszony jeszcze zbyt mocno michaelowym widmem, by móc powiedzieć Achillesowi coś więcej. By wyrazić to swoje prawdziwe zdziwienie, rozczarowanie; by zadać pytanie, które prześladowało go od dawna — skoro pozwolił Willow odejść z tak wyraźną obojętnością, dlaczego odtrącał także go? Ale przecież było to oczywiste: żadna przyjaźń nie mogła zagwarantować tych samych uczuć, wartości i doznań, co związek. Zanim zdążył spochmurnieć nadszedł jednak czosnkowy przypływ, a Dante mimowolnie się zaśmiał. — Mógłbym słuchać tego do wieczora — nie: tego, a: ciebie; rozbawienie pomogło mu się rozluźnić, odetchnąć z ulgą. Przez moment Dante wierzył w to, że pozostawili tamte pochmurne, nieprzyjemne dni daleko za sobą. Że już więcej tych ich rozstań nie będzie; że jeśli będą się kłócić, będą zgodnie czynić to z większym wyczuciem. — Ale zjemy te piersi razem — śmiejąc się, zdążył zapomnieć. Nie o Terrym i tajemnicy czekającej na ujawnienie, lecz o powodzie, który ich w to miejsce sprowadził. O tym wszystkim, co działo się wcześniej; nie odczuwał już nawet bólu w okolicach nosa i nie wzdrygał się na myśl o wstydzie towarzyszącym mu na posterunku. Aż nagle wszystko się zmieniło, Dante spoważniał i tylko Achilles, dość naiwnie, pozostał wesoły. — To nie jest żart — powiedział cicho, z cieniem przerażenia. Powtarzał sobie, że to nic takiego — ta chęć zmiany, czy raczej: przyznanie się do tego, że od zawsze coś przyciągało go także do mężczyzn, nie tylko kobiet — ale przez Achillesa zwątpił. Może jednak kryło się w tym coś złego, niewłaściwego. — Mówiłem ci już o nim. To znaczy — wspominałem — wymamrotał, wzruszając lekko ramionami. Uznał, że musi wzbogać to wszystko jakimś uśmiechem, wytchnieniem; czymś, co pozwoliłoby im pozostać w tamtej bezpiecznej i przyjemnej przystani, do której uciekli przed burzowymi chmurami. — Kiedy powiedziałem o tym Jasperowi, myślał, że chodzi o ciebie — zaśmiał się, chociaż sztywno i niemrawo; może nie było w tym nic zabawnego.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Ostatnia scysja; ta intensywniejsza od codziennych słownych przepychanek i bardziej destrukcyjna od powierzchownych ran, które mogli zadawać sobie p r z y j a c i e l e, brzmiała przecież właśnie tym tematem — nierzeczywistych nadziei i złudnych obietnic, których Achilles nie chciał dłużej wysłuchiwać spomiędzy ust nieprofesjonalnych lekarzy. To dlatego teraz milczy, dłużej niż wypada i w nieco inny sposób, by ów ciszę można uznać za niemą zgodę. Milczy, bo ostatnio wyraził się jasno — nie chce wybierać się już z Dante w te miejsca — do położonych w odległych kątach szpitali, eksperymentalnych klinik, ryzykownie holistycznych placówek. — Opowiesz mi o wszystkim, kiedy poznasz już szczegóły i kiedy dowiesz się, czy ta operacja faktycznie może się odbyć — odmawia mu więc wymijająco; w sposób, o który można, ale nie trzeba się obrażać; który otacza chłód, ale w którym skrywa się jakaś niema obietnica i bynajmniej nie brak zainteresowania.
Nie wiem, Dante, zawsze trochę sabotowałeś się w tych wszystkich związkach — oznajmia z rozbawieniem, które jednocześnie stanowi prawdę; bo przecież wszystkie związki trzydziestolatka kończyły się tragedią i rozległym niezrozumieniem; a Achilles zawsze po cichu uważał, że brunet wybierał te wszystkie nieodpowiednie kobiety podświadomie, jakby miały przypiętą do klatki piersiowej plakietkę z ostrzeżeniem “to najgorszy z wszystkich możliwych wyborów”, którą tylko Dante jakimś trafem był w stanie odczytać.
Wszystko zależy od punktu widzenia — dorzuca cicho, już o głosie pozbawionym charakterystycznej dla siebie stanowczości i mocy przebicia; robił złe rzeczy, r o b i złe rzeczy — niezupełnie jednak pragnie o nich dywagować; nie tu, nie teraz, nie z Dantem. — I powinieneś. Obwiniać go za wszystko.
A potem wraca do niego t a rozmowa; formuje się nad pamięcią jak czarne, ołowiane chmury pełne deszczu, piorunów i spustoszenia, czyli: niczego dobrego. Niczego, co Achilles chciałby oglądać i czego chciałby słuchać. Rzeczywiście, już o Terrym (nie o Terry; w formie żeńskiej) rozmawiali. Tamtego dnia, kiedy dłonie Achillesa zbliżyły się nieprzyzwoicie blisko sylwetki bruneta i kiedy po raz pierwszy w jego obecności, skóra poczęła go prawdziwie palić od środka. — O mężczyźnie, którego poznałeś w s k l e p i e? I który… Myślałem, że żartowałeś. I że jeśli ta osoba faktycznie istnieje, jest daleko po pięćdziesiątce — wysuwa błędne przypuszczenia tak słabym tonem, jakby nie tylko jego głos miał się wkrótce załamać, ale jakby pociągnąć miał ze sobą całe jego ciało; jakby Achilles za moment miał osunąć się z krzesła o niewygodnym, twardym obiciu na podłogę i utracić przytomność — chciałby utracić przytomność. To bowiem wyzwoliłoby go spod objęć rozmowy, której nie chciał i nie spodziewał się kiedykolwiek odbyć.
Nie jest po pięćdziesiątce, prawda? — pyta trochę żałośnie, trochę błagalnie, znów tym wątłym, mdlejącym głosem. I znów chce zaatakować go infantylnym ciągiem: żartujesz, Dante, prawda? Powiedz, że żartujesz, a ja zupełnie nie znam się na tych twoich dowcipach i czegoś nie rozumiem. Pragnie wykrzyczeć: przestań mnie nabierać, choć nie pojmuje, dlaczego cała sytuacja wywołuje w nim tak intensywne, obezwładniające emocje.
I wtedy napotyka na najbardziej niechciane ze słów, które mógłby dzisiaj — ale też kiedykolwiek — usłyszeć.
Dlaczego? Dlaczego pomyślał o mnie, Dante? — kolejne pytanie; tym razem skrywające w sobie jednak namiastkę specyficznego gniewu i — być może — obawy. — Nie opowiadałeś mu chyba o tamtym… — przerwane zdanie dekoruje zaciśniętymi zębami i grymasem skrzywienia — oczywiście, że na myśli ma t a m t e n dzień; ten, który często odwiedza achillesowe myśli tuż nad ranem, albo w losowych, niespodziewanych momentach codziennych obowiązków. A teraz odtwarzanie jego wydarzeń od początku do końca zakłóca spodziewane (choć na moment porzucone w zapomnienie) pojawienie się kelnerki. Achilles dźwiga sylwetkę do przesadnie prostego, sztywnego w plecach siadu, odchrząkuje cicho i tak po prostu (jakby nie byli właśnie w trakcie przekręcania do góry nogami całego świata) składa zamówienie. Wybiera tofu; śmieje się słabo i prosi, żeby kobieta nie kazała wymawiać mu pełnej nazwy. Skarży się, że to niepoważne, a ona z uśmiechem rozbawienia przyznaje mu rację. Po jej odejściu długo milczy i nawet się w Dante nie wpatruje; zbiera myśli i przebiega wzrokiem po plaży, na której jakiś chłopiec o miedzianych włosach ucieka od wyciągającej do niego rękę matki i potyka się o swoje krótkie nogi.
W porządku. Rozumiem to — odzywa się wreszcie, a jego głos jest chropowaty, cichy i tym razem w pełni wyważony. — Rozumiem, że czujesz się zagubiony i że potrzebujesz kogoś, kto za ciebie będzie podejmować wszystkie trudne decyzje. To moja wina, przepraszam, nie powinienem tak nagle znikać — bo to przecież mężczyźni byli bardziej stanowczy, bardziej obyci i bardziej rozsądni; bo Dante potrzebował zastępstwa za Achillesa, a cały ten Terry niegodziwie go wykorzystał. — Ale Dante… to przecież… To się nie sprawdzi. Teraz może wydawać ci się w porządku, wiesz, te wszystkie pocałunki mogą nawet niespecjalnie różnić się od wcześniejszych, ale nie oszukujmy się, przecież nigdy nie pójdziesz z nim… No wiesz, do łóżka. Przecież... cholera, to straszne, to b y ł o b y straszne i przecież byś żałował, Dante, na pewno byś żałował — tak jak Achilles żałowałby przekroczenia tej cienkiej, ale newralgicznej granicy z Othello, prawda?
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Dante zastanawiał się już tylko (wyobrażał sobie, że rok temu przypatrywałby się mu butnie, nieco zadziornie, z wyższością; ukrywałby strach i rozpacz, wróciłby z nimi do domu i wykrzyczałby je w chropowatą połać taniej poduszki) co i kiedy zrobił, a raczej: co doprowadziło Achillesa do tak wielkiej niechęci. Czy wymagał zbyt wiele pomocy? Czy narzekał jednak za często i zbyt donośnie, tak, jak zwykli zawodzić pacjenci ośrodków paliatywnych, łudzących się jeszcze, że wyleczenie jednego bólu wydłuży termin ich życia? Coś zrobić musiał na pewno; a Achilles w związku z tym, poszukiwał bezpiecznego miejsca, w którym po prostu mógłby zniknąć. Kiwając głową i mamrocząc jakieś fałszywe “jasne” (pomyślał, że niczego mu nie powie, nie podzieli się żadną informacją, a potem może skłamie, ubarwi wszystko, by tylko Achilles pożałował, że mu odmówił) zastanawiał się, dlaczego tak bardzo zaangażował się w tę przyjaźń. Gdyby potraktował ją z tym samym chłodem, z jakim zwykł ignorować wszystkie inne znajomości, nie musiałby teraz zaciskać tego całego smutku; nie obchodziłoby go to, że kiedyś byli blisko; fakt ten nie oznaczał, że pozostaną sobie tacy na zawsze.
Może nie sabotował się tylko w związkach, ale i przyjaźniach. Może dlatego, w pewien sposób, choć na krótki czas, pokochał Michaela.
Westchnął tylko, odwracając głowę do okna, a wraz z nią wzrok, którego nie posiadał. Okulary Achillesa były lżejsze i przyjemniejsze, niż te, które utracił; może wyglądał w nich lepiej, może były jak maska, pod którą mógł ukrywać swoją wadliwość. Może w nich nie wyglądał jak ktoś, kto utracił wzrok.
Nie był jednak w stanie odpowiedzieć — uformowane słowa rozbrzmiały wyłącznie w jego myślach, ale Dante prędko się ich pozbył. Nie potrafił jeszcze o tym rozmawiać, nie potrafił debatować nad moralnością Michaela, Achillesa oraz własną. Chciał, ale żadna chwila nie wydawała się mu właściwa; głupio więc milczał, odsuwając się od niedawnego tematu, pozwalając na to, by Achilles przez moment pobył faktycznie taki, jak Michael, a on całkowicie niewinny w całej tej historii. Nie potrafił przedrzeć się przez tę ciszę i wyjaśnić jej fałszywości; uważał bowiem, że nawet gdyby Achilles także — kogoś zabił — nigdy nie byłby w choć najmniejszym stopniu podobny do Michaela. Że to on, Dante, mógłby się do niego przyrównać. Bo przecież od samego początku wiedział o wszystkim i po prostu zdecydował to ignorować.
Nie — odpowiedział wybudzając się z letargu, a może koszmaru, jeszcze dziwnie kruchy i niepewny. Nie wiedział, ile Terry ma lat. Może to dziwne — zakochać się w kimś, nie znając jego daty urodzenia, ulubionej potrawy i imion rodziców, ale przecież mieli jeszcze wystarczająco czasu, by wymienić się tymi wszystkimi informacjami. Poza tym, nic z tego nie potrafiłoby zmienić jego uczuć. — A nie miałem? Przepraszam, Achilles, ale to wtedy… to było nic, to były tylko żarty, a ja Jasperowi mówię o wszystkim; poza tym, mój ojciec i tak do niego potem dzwonił, pytał, dociekał, chciał chyba… myślę, że żałował tego, co się stało — gubił się w słowach, gubił się we wspomnieniach; przez chwilę czuł się tak, jakby naprawdę zrobił coś złego, niewybaczalnego, ale przecież nie chciał, bo to wszystko było tylko żartem. — Jay też tylko żartował; powiedział, że spędzamy ze sobą tyle czasu, że tak często mu o tobie mówię, że to nie byłoby dla niego wcale takie dziwne, wiesz, gdybyśmy my… Ale nie musisz się martwić, Chilly, to były tylko żarty i wszystko mu wyjaśniłem, no i wiesz, nie musisz się bać, że ja, no wiesz, ja cię po prostu lubię, to wszystko — przerażenie zakwitło w sposób nieoczekiwany: Dante bał się, że Achilles wykorzysta tę sytuację do tego, by zniknąć z jego życia. Że będzie się go bać, że będzie się brzydzić, że zacznie traktować go w inny sposób — że nagle sam Dante stanie się dla niego kimś innym. Starał się być odważny w tym wszystkim — nie kryć się z tym, co czuł do Burkharta, wierząc, że świat to zaakceptuje. Czasem czuł jednak wciąż, że robią coś złego, zabronionego, godnego pogardy — reakcja Achillesa podjudzała te myśli, przez co Dante coraz bardziej się kurczył i zapadał w krześle.
On także milczał, wsłuchując się tylko w składane zamówienie, w srebrzysty głos kelnerki, w przyjemnie kojący szum cudzych rozmów. Postanowił go poprosić, a może błagać, żeby go nie zostawiał, by nie przekreślał, ale gdy to Achilles odezwał się jako pierwszy, ciałem Dantego wstrząsnął spazm złości. — Co? — wyszeptał, ale nie miał uzyskać odpowiedzi; kolejne słowa poszybowały w powietrze z ostrością, której się nie spodziewał. I już przestało go obchodzić to, że sprawa ta dotyczy wyłącznie ich przyjaźni; musiał, m u s i a ł uświadomić mężczyźnie, jak błędne wnioski zdążył wyciągnąć. — On mnie nie wykorzystuje, Achilles, to nie tak. Albo ja jego; nie jestem z nim dlatego, żeby ktoś mi pomagał, na miłość boską, Chilly, jak możesz tak myśleć? — żałował, że poruszył ten temat. Że zrobił to tutaj, wśród ludzi, gdzie zostali ogołoceni z prywatności. W miejscu, w którym niemożliwym było odbycie rozmowy, która nie zakończyłaby się katastrofą. — Już z nim spałem — rzucił wściekle, hamując wszystkie podłe słowa. Był zły. Ale chodziło o Achillesa; mimo gniewu, mimo sprzeciwu, mimo w s z y s t k o, nie potrafił znieść myśli, że mógłby go utracić. — W zasadzie, to nie był tylko jeden raz. Robimy to ciągle, prawie codziennie — wycedził, czując się jak dziecko; nie rozumiał tego, że chciał go zranić. Że ta dziwna potrzeba zadania mu bólu rozbudzała się wraz z każdą kolejną chwilą, przecząc wszystkiemu, o czym do tej pory myślał. — To nie jest zauroczenie, Achilles. Ani głupi kryzys. Zakochałem się w nim — nie kłamał, mimo że dotąd nie potrafił wypowiedzieć tych słów na głos.

dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
trigger warning
post zawiera treści gorszące: homofobia i bycie bucem
Powleczone szorstkim, jutowym sznurkiem (takim w kolorze kłosów pszenicy, pozostawiającym na palcach zapach kurzu, rozwarstwiającym się, ale poza tym całkiem trwałym — dla Neery zawsze sprawdzał się do wiązania nakrętek świątecznych przetworów) pręty żeber zginały się i prostowały. Ktoś (Dante) najpierw ciągnął węzły brutalnie do środka (te ocierały się o siebie, jak nienaoliwione drzwi), chcąc chyba, żeby wreszcie pękły, a potem tak nagle, jakby z nudów, obluzował je i pozwalał płucom, sercu i myślom nabrać większego haustu powietrza. Ten drugi manewr zdarzał się rzadziej i niósł ulgę. Pierwszy trzymał go niemal nieustannie, wtaczając mu do żył złość — Achilles jednocześnie pieklił się i odprężał, że Ainsworth nie jest w stanie go dostrzec.
Póki co dostrzec tak dosłownie (a nie w znaczeniu zranionego, niedocenionego kochanka).
Gdyby bowiem go z a u w a ż y ł; to przerażenie doczepione do rysów twarzy, czoło wyglądające jak zmięte prześcieradło i przyjmującą barwę ów białej narzuty cerę, a przede wszystkim oczy — tak, oczy, bo tam wędrowały wszystkie słowa, które nie zdołały przejść przez usta, a więc wspinały się wyżej, moszcząc się między źrenicami, nie kontynuowałby przecież nacierającej na nich scysji.
Pożegnaliby się w spokoju. Może w ciszy.
Dante w końcu by zrozumiał, Achilles przestał zaprzeczać, a potem kulturalnie by się rozstali (trochę posępnie, jak to w zwyczaju miały rozstawać się osoby, które może by i chciały, ale nie mogły być ze sobą).
Z drugiej strony Cosgrove cieszył się, że Dante nie widzi. Tych przepływających po achillesowym ciele wiązek bólu, swoistego cierpienia, spowodowanego każdym następującym po sobie słowie (aż do czasu, kiedy brunet nie mówił dalej, Chilly nie spodziewał się, że może być jeszcze gorzej), bo wówczas by go rozbroił. Można by rzec — obnażył; przed sobą, przed samym Achillesem i przed każdym klientem kawiarni Berowra Waters Inn, zerkającym w ich stronę tak często, że można by pokusić się o stwierdzenie, jakoby nigdy nie widzieli osoby niewidomej. A Achilles nie wiedział — nigdy nie wiedział i przez to bał się jeszcze bardziej — jak miałby zachować się wtedy, kiedy ktoś zraniłby go tak dosadnie i nieodwołalnie.
Och, jeśli tak, to w porządku. Przynajmniej służę wam za żarty — zabrzmiało to nieco oschle, dość niepoważnie, całkiem uczniowsko. Wcześniej zdawało mu się, że mierzi go myśl o tej nikłej, a jednak zdolnej do urzeczywistnienia możliwości, że ktoś (rodzice Dantego, jego brat, może ktoś jeszcze) mógłby dopisywać im (Achillesowi i Dante, żadnemu Terry’emu i Dante) bardziej zażyłe kontakty od tych, które posiadali naprawdę. Teraz ukłuła go świadomość, że Ainsworth wyklucza to już na linii startu — że wydaje mu się to tak absurdalne, tak (być może) n i e s m a c z n e, że może z tego jedynie żartować.
Nieświadomie doczepił jedną dłoń do drugiej — paznokcie przesuwające się po skórze, zostawiające po sobie smugę kondensacyjną prawie jak samoloty, a jednak czerwoną, nie białą, wydawały osobliwy dźwięk; jakby cichego brzęczenia muchy, pomieszanego z ostrzeniem sztućców.
Zakochałeś? Co, jak jakaś zdziewiczała piętnastolatka, która rozkłada nogi już po kilku godzinach znajomości i myśli, że to miłość? — prychnął. Skrzyżował ręce. Dźwięk paznokci tnących skórę ustał.
Dante, naprawdę beznadziejnie jest mi cię uświadamiać — zaczął, wyrzucając wzrok daleko poza okno; poza tę sytuację i poza słowa, które na tę jedną chwilę zdawały się przyjąć postać materialną — a on odwracając od nich spojrzenie, mógł nie tylko się od nich zdystansować, ale być też w stanie dopowiedzieć je do końca. — Ale gdybyś chodził do pierdolonego psychologa, do którego z całą pewnością POWINIENEŚ chodzić, albo gdybyś miał normalną rodzinę, normalnych z n a j o m y c h, na pewno dowiedziałbyś się, że to k r y z y st o ż s a m o ś c i, bo straciłeś wzrok, bo twój przyjaciel okazał się jebanym socjopatą i zostałeś sam. S a m. Bez pieniędzy, pracy i przyjaciół. A jak się zostaje samemu, to w końcu szuka się kogokolwiek, kto by ten stan zmienił. A jak ma się jebany kryzys tożsamości, to szukasz też kogoś, kto powie ci, kim jesteś i co powinieneś zrobić, bo tak jest łatwiej — cisza — tak dla odmiany — wyzierająca spomiędzy jego ust, przysłużyć miała się raczej połknięciu głębszego oddechu, uspokojeniu serca popędzanego adrenaliną, a także prędkiemu przebiegnięciu wzrokiem po najbliższej przestrzeni kawiarni. Na pewno nie zebraniu myśli ani, tym bardziej, zastanowieniu się nad tym, co właśnie powiedział. Mówił przecież tak szybko, jak szybko karabin maszynowy wyrzucałby z siebie pociski. Mówił tak szybko, jakby nie odpowiadał za swoje słowa. Mówił tak szybko, jakby chciał się ich jak najszybciej pozbyć, bo były zbyt odrażające, by przechowywać je w środku.
I trafiłeś na jebanego dewianta, który namieszał ci w głowie. Bo w takich sytuacjach zmienia się kolor włosów, wyjeżdża do innego kraju, albo wydaje wszystkie oszczędności na sportowe auto, a nie wkłada się cudzego... Żal mi ciebie, Dante, naprawdę ci współczuję. Bo to jest obrzydliwe, a ty tego nawet nie rozumiesz — oznajmił chłodno. Wstał od stołu, bezwiednie wygładził tiszert tak, jak zwykle wygładzał wkładaną do pracy koszulę. — Straciłem apetyt. Zapłacę rachunek i wychodzę — i już mknął ku kelnerce, która nie zdołała jeszcze dostarczyć im posiłku, z którego już zdążył zrezygnować.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
To nie był pierwszy przypadek końca. Było ich, w zasadzie, w życiu Dante nieco zbyt wiele; Cassie żegnająca z nim licealne tragedie, Sammy odbierająca mu coś więcej, niż tylko wieżę stereo, Bex skąpana we łzach, Margo mówiąca mu, że to byłby w porządku — gdyby w końcu przyznał, że wolałby być z Michaelem niż z nią.
(ale tego nigdy nie chciał, nawet kiedy kilkakrotnie obok siebie zasnęli, kiedy przypadkiem stykali się dłońmi i żaden nie odsuwał ręki; czasem przyjaźń jest po prostu przyjaźnią, nie miłością, nie erotyzmem, nie formą życiowej sztuki)
Ale chyba po raz pierwszy drżał tuż przed finałem, pragnąc go przedłużyć, odwlec w czasie, rozciągnąć o kolejne ciche dni nieobecności; mógłby ich obu uchronić przed wypowiedzeniem słów, których cofnięcie nie byłoby możliwe. Mógłby, gdyby tylko nie ból zbierający się przy oczach, nie strach i niepewność kotłująca się w sercu.
Nie żartujemy z ciebie — zaprzeczył, powstrzymując się przed rozwinięciem tych słów w sposób przesadny; nie był w stanie powiedzieć mu o tym, że Jasper właściwie c h c i a ł b y, żeby ich dwójka była razem (przecież on tak o ciebie dba), albo że ojciec był gotowy umówić się z nimi na obiad i poznać go w bardziej właściwy sposób (i że był na pogrzebie jego syna, ale stał z tyłu, w cieniu, nie chcąc się narzucać), bo może łatwiej było znosić osądy Achillesa kiedy tyczyły się kogoś innego, kiedy nie uwzględniały ich dwójki spleconej przez innych w jedność.
Przeszywające ciszę (pełną cudzych rozmów, ich rozmów sprzed kilku minut, śmiechu, beztroski, nie zostawiaj mnie Achilles) dźwięki, tarcia, zgrzyty zapowiadały nieuniknione, a usta Dantego wyprostowały się w długą i bezbarwną linię; nie wiedział, jak ma zareagować.
Nie możesz po prostu zaakceptować tego, że jestem szczęśliwy? — wydarło się spomiędzy ugodzonego serca i zbyt przejętych myśli; kołatanie pewności, że Achilles ma rację, pzeplatało się z wściekłością i zaprzeczeniem: mylił się, mylił, nie miał o niczym pojęcia.
Co miał mu jednak powiedzieć? Że przecież nie został sam, bo miał do niedawna jego? Że nie potrzebował innych przyjaźni, skoro wystarczało mu to, co łączyło ich już od tak dawna? Wydawało się mu zawsze, że to Achilles jest bardziej otwarty, że to on z większym pobłażaniem traktował życie, że nie obrażał go słowami, które zbyt krytycznie wygłaszał Dante. Ale może wszystko było tylko grą, zabawą, niezrozumieniem, chęcią bycia zawsze lepszym, bez względu na okoliczności. To znaczy — wtedy, które nagle zdawało się mu mgliście niewyraźne. Bo teraz było udekorowane przekonaniem, że nic ich już nie łączy, że może nie łączyło nigdy.
A na pewno — nigdy już nie połączy.
Mylisz się — wycedził cicho, ze złością, wstydem i żalem; i znów rozbrzmiało w nim to nieznośnie brzmiące nie zostawiaj mnie, chociaż nie potrafiłby mu obiecać, że zakończy sprawy z Terrym, że już taki nie będzie, że dostosuje się do wszystkiego, co tylko Achilles dla niego zaplanuje.
To nie on był obrzydliwy, a świadomość, że pozwolił Achillesowi na wypowiedzenie tych wszystkich słów.
Więc nie walczył. Nie protestował, kiedy mężczyzna podniósł się z krzesła, nie krzyczał, by zagłuszyć nieprzyjemną ciszę pozostawioną po tym, co i w jaki sposób ich rozdzieliło. — Nie kontaktuj się ze mną już nigdy więcej — Achillesa już nie było, ale Dante wiedział, że i tak usłyszał słowa, których wypowiedzenie mimo wszystko było zbędne. Przecież wiedział, że Cosgrove i tak nie szukałby z nim porozumienia, że nie miałby już na to ochoty.
Zazdrościł mu. Możliwości niezwłocznego opuszczenia tego miejsca, odsunięcia się od szumu ich dzisiejszego spotkania; potrzebował kilku chwil, pełnych wstydu i złości, tłumionej rozpaczy, by w końcu wyjść, czuć na sobie spojrzenia pełne litości i zaciekawienia, a przy froncie restauracji uzmysłowić sobie, że nie wie co dalej.
koniec :pwease:
ODPOWIEDZ