analityk finansowy — bendigo bank
41 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Say you'll remember me
standing in a nice dress
Staring at the sunset, babe
~1~

Pielęgnowanie kontaktów z wartościowymi ludźmi już od lat znajdowało się wysoko na liście priorytetów Charliego. Życie w rozjazdach, puste obietnice spotkań i dawniej silne więzi kurczące się do poziomu sztucznie przeciąganych rozmów o pogodzie podczas mijania się w sklepie spożywczym, stanowiły niezawodne lekcje szacunku względem tego, co się ma. Bądź miało, kiedyś, niemalże w innej rzeczywistości, gdy wszystko zdawało się być jednocześnie prostsze i bardziej skomplikowane, a świat zaczynał i kończył się na granicach niewielkiego miasteczka na wybrzeżu. Między "wtedy" a "teraz" wszystko zdążyło się zmienić, rozszerzyć, bardziej zamieszać, a później wyklarować, wykruszając z codzienności zbędne znaki zapytania i młodzieńczą niepewność względem każdego stawianego kroku. A jednak Lorne Bay wciąż zdawało się być jedynym stałym elementem, stabilnym i znajomym schronem zawieszonym poza czasem. Wszelkie namacalne zmiany, rozbudowane drogi i nowe budynki wyrastające spod ziemi, podczas gdy inne popadały w ruinę, nie mogły zmienić faktu, że był to dom. Budowany przez ludzi bliskich, do których chciało się wracać i dla których warto było zostać, a także tych, na których warto było czekać.

Przez lata nie zdawał sobie sprawy z własnego cichego oczekiwania na powrót do dawnej codzienności; na powolny proces odzyskiwania zaufania i komfortu, które wcześniej przychodziły tak naturalnie jak oddychanie; na łagodne fale zniecierpliwienia i ekscytacji na myśl o zbliżającym się spotkaniu z osobą, która nigdy nie przestała być istotna, a której pismo odręczne stało się dla Charliego absurdalnie bardziej znajome od rysów twarzy zmienionych przez minione dekady. Oczywiście sam także nie stanął w miejscu, w międzyczasie wydarzyło się wiele, a jednak wybrane przez nich lata temu ścieżki, pozornie prowadzące w skrajnie odmiennych kierunkach, ponownie spotkały się na rozdrożach, doprowadzając Hansensa prosto pod drzwi domu Adama z siatką wypchaną absolutnymi niezbędnikami na udany wieczorek towarzyski.

Po ogłoszeniu swojej obecności przed drzwiami instynktownie rzucił okiem na zegarek i strzepał nieistniejące pyłki z rękawa rozpiętej marynarki. Jakby każdy kolejny ruch nerwowych dłoni mógł nieco bardziej stonować mrowiący pod skórą entuzjazm na...

- No w końcu, ile ty w tej willi masz pokoi, że gubisz się po drodze do drzwi? - westchnął dramatycznie, z uśmiechem wpraszając się do środka i przekazując gospodarzowi dary w formie siatki brzęczącej niczym sanie Świętego Mikołaja przez obijające się wewnątrz butelki. - Lodówka, jeszcze moment i zaczęłyby się gotować - skwitował z grymasem na samo wspomnienie o ciepłym winie, czyli przerażającym, ale coraz bardziej realnym zagrożeniu o tej porze roku. Wolał nawet nie wybiegać myślami do następnych miesięcy, kiedy noszenie w torebce woreczka z lodem zacznie stanowić w pełni uzasadnione dzianie w walce z żywiołem. Kierując się w głąb domu wygładził dotychczas przygnieciony przez rączki siatki mankiet jakby zagniecenie w materiale miało w ten sposób wyparować i przywrócić mu wewnętrzną harmonię.

- Wiesz czego dzisiaj potrzebujemy? Świętego spokoju - zadecydował, spoglądając na mężczyznę i kiwając głową jakby zgadzał się ze swoim własnym stwierdzeniem i próbował zachęcić go do tego samego. - To znaczy ja potrzebuję, ale założę się, że ty też. Zero telefonów, maili, niech mnie pocałują w... no. Przynajmniej można sobie odbić ten cały tydzień, bo powiem ci, że ludzie oszaleli. Nie żeby było to czymkolwiek nowym, ale albo odbija im bardziej, albo ja się już starzeję - zniżył głos kończąc zdanie jakby samo wypuszczanie tego w eter miało sprawić, że na metryczce dojdzie mu lat. Jakby już nie miał dostatecznego problemu ze zmarszczkami.


adam monroe
powitalny kokos
Tucha
weteran / właściciel sklepu — petbarn cairns
42 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
You go down just like Holy Mary
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross
Ticktock, hear my life pass by
I can't erase and I can't rewind
Of all the things I regret the most, I do
Wish I'd spent more time with you

Gdy w grę wchodziły bliższe kontakty międzyludzkie, Adam odpadał w przedbiegach. Był ostatnią osobą, którą można nazwać duszą towarzystwa, niejednokrotnie stroniąc nawet od spotkań rodzinnych. Nie uważał się za lepszego, ale ciężko było zadowolić go na tyle, aby zapamiętał czyjąś twarz i potrafił dopasować do niej właściwe imię. Oczywiście zdarzały się wyjątki, a te relacje pielęgnował z należytym szacunkiem - jak chociażby znajomość z Charlie. Jedyną, która pozostała po latach szkolnych.

Jedyną, dla której skoczyłby w ogień.
Jedyną, której podstawą były listy wymieniane za czasów służby wojskowej, teraz uważnie pielęgnowane i schowane pod łóżkiem, w drewnianej skrzynce zamkniętej na kłódkę.

Mężczyzna nie narzekał, gdy Hansen zarządzał przyjacielski wieczór relaksacyjny. Uznawał owe spotkania za pewien rodzaj rytuału, połączony z piciem alkoholu i rozprawianiem o życiu na wielu płaszczyznach. Parę godzin specyficznej spowiedzi, podczas której jego czyny nie były oceniane przez niewidzialny byt [ gotowy wysłać Adama do piekła ] , a żywą, wyrozumiałą istotę.

Nie przyznałby tego na głos, ale zapomniał omówionej godziny. W pośpiechu przeliczał ostatnie pieniądze i podsumowywał tygodniowy utarg, a po chaotycznej segregacji papierów wskoczył pod prysznic, prawie obijając czaszkę o szklaną kabinę, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Na wilgotne ciało nałożył biały podkoszulek, na dolną partię wsunął luźny dres i wycierając w międzyczasie przydługie kosmyki ciemnych włosów, otworzył przyjacielowi.

— Po co nam wino? Mam bimber w garażu — zapytał, prawdopodobnie bardziej w eter niżeli do samego gościa, który w pełnym znaczeniu słowa komfort rozprawiał o planach na cały, boży wieczór. Adam posłusznie poszedł za nim, skręcając do kuchni w celu odłożenia przyniesionego daru alkoholowego na ostatnią półkę lodówki, przeznaczoną głównie dla wysokoprocentowych trunków. Nie przepadał za sklepowym winem, któremu bardzo często brakowało przyjemnego uczucia siarki pozostawianego na języku. Był prostym człowiekiem, z jeszcze prostszymi wymaganiami smakowymi, które idealnie zaspokajały napoje wyskokowe własnej roboty. Nie wspominając o satysfakcji płynącej z udoskonalanych formuł i wariacji owocowych, nad którymi eksperymentował w czasie wolnym.

— Nie odbieram tylu maili i telefonów co ty, ale rozumiem — odpowiedział, uśmiechając się delikatnie. Praca w sklepie zoologicznym była dla Monroe niczym długotrwały okres wakacyjny, gdy brał pod uwagę dotychczasową karierę zagraniczną. Służba ojczyźnie nauczyła go prawdziwego pojęcia stresu i zdecydowanie wyostrzyła instynkt przetrwania, a turnusy odbywane do najdzikszych zakamarków afrykańskich pustkowi i południowoamerykańskiej dżungli sprawiły, że zarządzanie sekcją egzotyczną mógłby przyrównać do spaceru po chłodnym, wieczornym piasku. Nawet nielegalny przemyt zwierząt, którym parał się od czasu do czasu niespecjalnie robił wrażenie, gdy na stół nie wyciągano kalibru przynajmniej siedmiu i pół milimetra. Dlatego uwielbiał słuchać cierpień Charliego, który po tygodniu pracy miał do opowiedzenia masę historii związaną z uciążliwymi, nierozumnymi klientami. Mężczyznę fascynowały zaangażowanie przyjaciela w opisywane sytuacje, emocje związane z prostymi aktywnościami oraz okazjonalny - być może niekontrolowany - podział głosu na role, dodający ekspresji jeszcze realniejszego wydźwięku.

— Zamówić coś do jedzenia? Obiecałem zapiekankę, ale...ostatnio jestem jakiś...rozkojarzony i nie miałem czasu jechać po zakupy — odparł speszony, powoli przechodząc w głąb salonu. Usiadł ociężale na pobliskiej kanapie i chwycił za telefon, wyszukując najbliższej w okolicy knajpy ze zjadliwymi posiłkami. Przez sytuację rodzinną oraz rodzeństwo leżące na oddziale szpitalnym nie potrafił skupić się na podstawach, a każda rozmowa telefoniczna ze starszym bratem zawierająca co nowsze informacje jeszcze bardziej przytłaczała Adama, bowiem obiecał sobie, że nie będzie brał czynnego udziału w odbieraniu dzieciaków patologicznym rodzicom. Nie chciał, ponieważ nie powstrzymałby się od najgorszego podczas konfrontacji z ojcem.


Charlie Hansen
ambitny krab
Lumberjack
brak multikont
analityk finansowy — bendigo bank
41 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Say you'll remember me
standing in a nice dress
Staring at the sunset, babe

Widok Adama w komforcie domowego zacisza, z wilgotnymi włosami i w stroju godnym dojrzałego piżama party wciągał mu na twarz uśmiech i rozlewał się ciepłem w klatce piersiowej. Niezależnie jak często mieli okazję się widywać i jakie były tego okoliczności, doceniał każdą spędzoną wspólnie minutę, w chwilach szczególnego letargu zapędzając się myślami do świata, w którym mógłby tego nie doczekać. Czarne scenariusze pisały się same jeszcze za czasów czynnej służby Monroe, nawiedzając go bezlitośnie w okresach pustki między jedną a drugą znajdywaną między stosami rachunków kopertą. Aktualnie odrzucone w kąt nie miały nad nim już takiej mocy, stanowiły zaledwie cień dawnej codzienności, przypominając mu o swojej obecności zaledwie ukłuciami wdzięczności za te najprostsze chwile.

Niemniej stosunkowo łatwo było się z tego otrząsnąć, kiedy z ust mężczyzny wylewały się takie bluźnierstwa jak sugestie zamiany białego wytrawnego białego wina z górnej półki na garażowy bimber. Wygięte w niesmaku wargi i głęboka zmarszczka między ostrożnie wyregulowanymi brwiami wyrażały praktycznie wszystko co miał mu do przekazania, jednak nie powstrzymało go to przed ponownym otwarciem ust.

- Z całym szacunkiem dla twoich kubków smakowych, skarbie - zaczął dyplomatycznie. - Nie - uciął całkowicie absurdalny temat. Należał do osób tolerancyjnych, zwłaszcza w temacie gustów i guścików, jednak posiadał swoje wyrobione przez lata preferencje i nieprzekraczalne granice.
Przynajmniej do trzeciego kieliszka.

Stale udoskonalany i wygładzany obrazek jego życia toczył się wkoło jednej konkretnej definicji klasy przyjętej jeszcze podczas młodzieńczych pogoni za własnym ja. Od momentu przymierzenia swojego pierwszego staroświeckiego garnituru z drugiej ręki, do którego musiał jeszcze dorosnąć, wiedział jak dokładnie będzie przedstawiał się światu. Poza doszkoleniem z dobierania kolorystyki butów i muszek, szyciem zainspirowanych klasycznymi dziełami sztuki sukni po kostki i długimi poszukiwaniami delikatnych parasolek z koronki, przyjął także sympatię do gustownych pikników na łonie natury i lampki wina do posiłku, a od tego czasu zmieniła się wyłącznie jakość używanych materiałów i cena za butelkę wielbionego trunku. Wbrew pozorom dla wygody potrafił zebrać się na niewielkie nagięcia w swoich wyszlifowanych przyzwyczajeniach, decydując się chociażby na założenie pod marynarkę zwykłego t-shirtu zamiast zapiętej pod szyję koszuli, by dostosować się do swobodnej atmosfery przyjacielskiego spotkania.

- I alleluja za to, technologia była największym błędem ludzkości i mam dość udawania, że jest inaczej. Wygoda, jak dla kogo. Przy wysyłaniu gołębi przynajmniej liczyli się z tym, że jakiś może kipnąć po drodze i zapominali o sprawie - wymamrotał w ramach upustu frustracji tymi przedstawicielami rasy ludzkiej, z którymi dane mu było użerać się na porządku dziennym. Promyczkami słońca z cierpliwością osy i równie jadowitymi charakterami.

Strzepując z ramion marynarkę zawędrował za gospodarzem do salonu i odłożył ją na oparciu kanapy, zaraz opierając się tuż obok na przedramionach i przechylając nad ramieniem Adama. Rzucił okiem na ekran telefonu w jego rękach z umiarkowanym zainteresowaniem, znacznie bardziej skupiając się na zawahaniu w jego głosie niż na braku gorącego posiłku wyczekującego jego przybycia.

- Frogs ma świetne curry - zaoferował, kiedy nazwa restauracji mignęła mu wśród opcji dostaw. Zmiana planów żywnościowych nie znajdowała się zbyt wysoko na liście jego zmartwień, natomiast wyznanie wytoczone jako powód takiego stanu rzeczy zmusiło Charliego do skupienia się na profilu przyjaciela i chwilowego przeanalizowania sytuacji.

- Nawał roboty? - rzucił po chwili ciszy, niekoniecznie przekonany, aby sklep był tutaj winowajcą, ale dając mu opcję naprowadzenia go na faktyczny problem. Bądź nie, jeśli nie miał ochoty o tym rozmawiać. Przynajmniej na ten moment, w końcu zaprawienie procentowe służyło także do rozwiązywania języka kiedy sytuacja tego wymagała.


adam monroe
powitalny kokos
Tucha
weteran / właściciel sklepu — petbarn cairns
42 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
You go down just like Holy Mary
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross

Drobna ekscentryczność, którą wykazywał się przyjaciel Adama była czymś, co przyciągało mężczyznę jeszcze za dzieciaka. Uwielbiał gadatliwość Charliego oraz urok osobisty, który uwalniał się dopiero podczas ich prywatnych interakcji. Niezależnie od tematu, rozmowa była niezwykle absorbująca oraz ciekawa, choćby dywagowali o szybkości schnięcia różnych rodzajów farb ściennych. To niejednokrotnie odsuwało myśli Monroe od problemów rodzinnych, ułatwiając nastoletnie funkcjonowanie w społeczeństwie pełnym cierpienia i niezrozumienia. Godziny spędzane na drzewach albo eksplorując stare, opuszczone domy były jego ulubionymi, po których przyjąłby najgorszą karę przygotowaną za spóźnienie na kolację. Hansen stał się prywatnym promyczkiem weterana, po dziś dzień rozświetlając pochmurne niebo katastrof spadających na jego barki. Odkąd odnowili znajomość nawet nieleczony, uciskający czaszkę, psychiczny niepokój spowodowany zespołem stresu pourazowego wydawał się dokuczać jakoś mniej. Placebo? Być może.

— Niech będzie curry — przytaknął, bez zająknięcia zgadzając się na szybką i klarowną propozycję. Wybrał wspólnie przejrzane dania, sobie domawiając podwójną porcję mięsa oraz dwa napoje gazowane, których będą mogli użyć w razie impulsywnej chęci na porządnego drinka zamiast kieliszków schłodzonego wina czekającego w lodówce na otwarcie.

Monroe czuł wewnętrzny przymus rozpoczęcia niewygodnego tematu, dlatego cieszył się z podłapanej przez przyjaciela drobnej aluzji kontynuacji wątku. Po odłożeniu telefonu na stolik złączył dłonie nerwowo i zaczął skubać przestrzenie pomiędzy palcami, próbując zebrać myśli w jakąkolwiek logiczną całość. Przełknął głośno ślinę, a zagryziona dolna warga nareszcie puściła, pozwalając żołnierzowi na swobodne rozpoczęcie dłuższej wypowiedzi zbieranej od ładnych paru tygodni.

— Nie, to nie to. Po prostu... — zapowietrzył się, potrzebując dodatkowych paru sekund. Wreszcie przeniósł wzrok na Charliego, widocznie smutniejąc. Sprawa nie była prosta, łącząc jednocześnie tragedię rodzinną z prywatnymi odczuciami mężczyzny, które uważał za jeden z głównych problemów.

— Nie mówiłem ci wcześniej, bo nie lubię pierdolić o rodzinie. Moje młodsze rodzeństwo trafiło do szpitala po kolejnej kłótni z ojcem. Nagle cała ta zgraja zebrała się w szpitalu i zaczęła interesować bliźniakami, jakby zapominając o wyjebanych jajach przez poprzednie siedemnaście lat. Musiałem ich uspokajać, bo zachowywali się jak jebane zwierzęta, grożąc całemu personelowi konsekwencjami, jeśli dzieciaki nie wyjdą z tego całe. Myślałem, że w pewnym momencie wybuchnę, bo nie mogłem znieść tej hołoty — wyjaśnił po krótce, jakie katusze przeżywał podczas wizyty w skrzydle szpitalnym. Nie chciał wdawać się w niepotrzebne szczegóły, jak chociażby spięcie z Samuelem czy rozwydrzenie jego infantylnego partnera, o panikującej Evie nie wspominając. Gdyby nie zażenowanie własną rodziną, zostałby parę godzin dłużej i starał się doglądać chłopaków, jednak dawne przyzwyczajenia wygrały, a ucieczka okazała się jedynym możliwym wyjściem z sytuacji.

— I ja...nie bardzo umiem przejąć się tym wszystkim tak, jak przejmuje się tym Samuel. I przez to wychodzę na chuja. I nie wiem co robić, nie wiem jak być bratem, którego potrzebują. Rozmawiałem z Samem, zacząłem wpłacać pieniądze na ich nowe konta oszczędnościowe, ale nie potrafię ich...nie wiem...wspierać, tak wiesz, słownie — wydukał, czując jak poziom stresu rośnie, a jego noga drży w niekontrolowanym rytmie. Trzymając dystans ograniczał możliwości kłótni światopoglądowych, które najczęściej pojawiały się w tematach religijnych, bowiem jako jedyny Monroe nowej generacji wpoił wiarę katolicką przekazywaną pokoleniowo przez rodziców oraz dziadków. Tylko Adam chodził do kościoła, pojawiał się nieprzymusowo na niedzielnych obiadkach i pielęgnował tradycję, chcąc odbudować świetność rodzinnej farmy, gdy ojciec wyzionie ducha. Miał w głowie plan wymagający paru poprawek oraz prawdopodobnej zgody reszty na odziedziczenie ziemi, a to mogło być problematyczne w praktyce.


Charlie Hansen
ambitny krab
Lumberjack
brak multikont
analityk finansowy — bendigo bank
41 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Say you'll remember me
standing in a nice dress
Staring at the sunset, babe

Sprawne rozwiązanie pomniejszego, powierzchownego problemu z posiłkiem na wieczór, pomogło otworzyć drzwi do spraw osadzonych głębiej, znacznie bardziej dotkliwych i domagających się uwagi. Ich obecność była namacalna w atmosferze, a po uchyleniu skrawka maski rozlała się po rysach twarzy Adama, wciągając wcześniej kontrolowane emocje na wierzch. Pierwsze, przepełnione żalem spojrzenie wystarczyło, by Charlie cierpliwie wsłuchał się w ciszę głośniejszą niż niejedno wykrzyczane słowo, czekając aż mężczyzna znajdzie sposób by wprowadzić go w nurtującą go kwestię. I chociaż oczywistym było, który problem zasługiwał na miano priorytetu, Hansen nie żałował tych kilku minut spędzonych na wybieraniu dań z menu wskazanej pobieżnie restauracji. Komentarz o rozkojarzeniu dostatecznym by nie znaleźć momentu na zakupy cały czas dzwonił mu w głowie i wyciągał na wierzch pokłady troski i szereg niezadanych na głos pytań.
Czy będąc sam pamiętał o samym sobie?
Czy zdarzało mu się omijać posiłki?
Czy bywał zbyt zajęty myśleniem o innych osobach, aby skupić się na własnych potrzebach?
Nie zamierzał naciskać, wszelkie napędzane własnymi doświadczeniami wątpliwości nie miały w tej chwili miejsca w rozmowie. Mógł jedynie mieć na niego oko i dać mu wsparcie jakiego potrzebował.

Słuchając podsumowania wydarzeń ostatnich tygodni, w międzyczasie obszedł kanapę i zajął miejsce obok gospodarza, oferując mu swoją pełną uwagę. Założył nogę na nogę, zaplatając palce obu dłoni i zahaczając je o kolano, bezwiednie przechylając się w stronę rozmówcy, jakby to miało pomóc mu chłonąć każde następne słowo i lepiej zrozumieć sytuację. Skomplikowaną, zagmatwaną w sposób przeznaczony wyłącznie dla więzi rodzinnych, plączących się między osobistymi odczuciami i narzuconą odgórnie przynależnością.
Współczujący grymas wkradł mu się na twarz na wspomnienie o przytłaczających dramatach w szpitalu, a widząc podskakującą nogę Adama, uspokajająco oparł dłoń na jego udzie.

- Słowa nie zawsze są konieczne, nie kop się za to, że nie możesz znaleźć odpowiednich. Wspierasz ich na swój sposób, porównywanie się do Sama, czy kogokolwiek innego, nie zmienia autentyczności Twoich uczuć - zauważył, kiedy po chwili ciszy poczuł się dość komfortowo, aby wtrącić swoje trzy grosze. Jego przyjaciel znalazł się w sytuacji stresowej, z której wyraźnie nie było prostego wyjścia. Ba, gdyby było sam by je znalazł i nie prowadziliby teraz tej rozmowy. Hansen byłby jednak wdzięczny, gdyby nie winił się za sprawy poza swoją kontrolą.

- Jakiego brata według Ciebie potrzebują? - podłapał kwestię, która wybiła się mu się jako zbyt ogólne stwierdzenie by mógł w pełni zrozumieć jego podejście. Delikatna zmarszczka zagościła na nasadzie jego nosa, kiedy przyglądał się mężczyźnie łagodnym, zmartwionym spojrzeniem. Tematyka rodziny Monroe nie wychodziła na światło dzienne po raz pierwszy i zwykle zdarzało się to w sytuacjach nie do końca przyjemnych, więc nie był szczególnie zaskoczony, że i tym razem to właśnie tutaj leżał problem. Jednak już dawno nie widział go tak roztrzęsionego. Zagryzając policzek od środka próbował uspokoić własny natłok myśli i przełknąć zbędne słowa i pytania pchające mu się na język. Nieproszone rady i instynktowne, powierzchowne zapewnienia, że wszystko będzie w porządku. Adam zasługiwał na poważne podejście do tematu, wsparcie i rozmowę pozwalającą mu przede wszystkim na uzewnętrznienie wszystkiego co trzymał pod kluczem. Tego, co wyciągało z niego dość intensywne emocje, by Charlie miał ochotę zamknąć go w objęciach i schować przed resztą świata.

- Wyszli już ze szpitala? - upewnił się, po części chcąc dopytać o szczegóły stanu w jakim do niego trafili, jednak z drugiej była to kwestia delikatna i w tej chwili mniej nagląca. Sam nie był pewny czy chciałby wracać do tej kwestii, gdyby to jego rodzina znalazła się w takiej sytuacji i prawdę mówiąc nawet nie chciał sobie tego wyobrażać. Zwłaszcza nie w tej chwili, kiedy użalanie się nad hipotetycznym scenariuszem mijało się z celem. Starczyło mu martwienie się o stan Adama i jego rodzeństwa.


adam monroe
powitalny kokos
Tucha
ODPOWIEDZ