lorne bay — lorne bay
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
You go in shadows, you'll come apart and you'll go black. Some kind of night into your darkness, colors your eyes with what's not there.
Wilgotny piasek łaskotał jej stopy, kiedy brnęła przez plażę, zupełnie bez celu, dzierżąc pod pachą szkicownik i zbieraninę starych kredek, które odziedziczyła w spadku po dzieciach starszej siostry, kiedy pierwsze walizki wylądowały w rzędzie pod ścianą niewielkiego korytarza drewnianej chatki w Tingaree. Nagle wszystko straciło jakikolwiek sens. Jej siostra, a równocześnie jedyny powód dla którego przeprowadziła się na zupełnie inny kontynent, w jednej chwili wyparował. Przez chwilę czuła się jakby ziemia pod jej stopami wyparowała, a zamiast niej pojawiła się ziejąca czernią pustka, która powoli ciągnęła ją w dół, centymetr po centymetrze, nie pozwalając się wyswobodzić. Jasne, mogła się spakować, wrócić razem z nią do Londynu, a semestr dokończyć zdalnie, ale przecież nie po to stamtąd uciekła. Nawet jeśli nie miałaby mieszkać znowu z matką, w Londynie nic na nią nie czekało. Nienawidziła tego miasta. Skąpanych deszczem ulic pełnych turystów, wiecznie zatłoczonego metra, skupiska kamienic z których spoglądali na nią wścibscy mieszkańcy, a przede wszystkim tych wszystkich miejsc, które kojarzyły jej się z dawnym życiem. Jeżeli miałaby opuścić Lorne Bay to tylko po to żeby wyprowadzić się do kolejnego, obcego miasta, w którym nie miałaby nikogo. A bądź co bądź, spędziła tutaj kawałek swojego życia przyjeżdżając chociażby na wakacje.
Najbardziej tęskniła za Jeddą. Wspólnymi wycieczkami w głąb lasów deszczowych, nocnymi eskapadami do miejsc o których od lat krążyły legendy i wreszcie za nią, przyjaciółką której mogła powiedzieć niemalże wszystko. Do tej pory jej brak równoważyła Pamela, ale wkrótce i to miało się zmienić, a Yaya choć przywykła do samotności, miała wrażenie, że stała się najbardziej samotnym człowiekiem na świecie. Oczywiście starsza siostra obiecała pomóc jej ze znalezieniem mieszkania i chociaż w chatce Brumbych czuła się wciąż jak intruz, wiedziała, że będzie jej brakowało Tingaree, jeśli przeprowadzi się do jakiejś niewielkiej kawalerki.
Z ciężkim westchnieniem opadła na piasek, wyciągając nogi przed siebie tak żeby chłodne fale oceanu mogły do nich dotrzeć. Zbliżał się zmrok. To nie była najlepsza pora do rysowania, zważywszy na to, że za chwilę miało zupełnie zajść słońce, ale postanowiła spróbować szczęścia. Kolejno wypełniała pustą przestrzeń kartki błękitem, zielenią, żółcią i karminem. Nie zauważyła momentu w którym puchate ciało psa odbiło się od jej ramion, rozsypując kredki po piasku.
- Heeej - z ust wyrwało jej się westchnienie pełne rezygnacji. Była pewna, że części z wyrobionych świecówek już nie odzyska, zwłaszcza, że światło słońca już nie rozpieszczało. Pamela na pewno wygłosiłaby jakiś wykład na temat niszczenia sobie wzroku, który młodsza z sióstr zbyłaby machnięciem ręki, ale Pameli tu nie było. Zamiast niej wpatrywały się w nią ciemne oczy biszkoptowego labradora, który był najbardziej zadowolony z tego spotkania. Wydając z siebie radosne szczeknięcie, podjął się kolejnej próby natarcia, ale tym razem była przygotowana. Odłożyła na bok zeszyt i wyciągnęła ręce w stronę merdającego ogonem psa którego momentalnie rozpoznała.
- No co tam słodziaku? Tak się cieszysz, że mnie widzisz? - uśmiechnęła się szeroko, ale nie trwało to długo, bo zaraz do niej dotarło, że skoro jest pies to i musi być właściciel, a tego skutecznie unikała odkąd zdecydowała się na przeprowadzkę do miasteczka. Co w zasadzie nie było najłatwiejszym zadaniem, patrząc na to, że oboje mieszkali w tej samej dzielnicy. Dalej głaszcząc psa, otrzepała ręce z piasku i powędrowała wzrokiem w poszukiwaniu znajomej postaci. Niechętnie uniosła jedną dłoń do góry w geście pojednania powitania.

Zeta Corrente
ambitny krab
yaya
brak multikont
MANAGER — THE PRAWN STAR
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Zamieszkuje dzielnicę Tingaree i jest w 1/3 Aborygenem. Pracuje jako manager w the prawn star , bo to tak ładnie wygląda w CV, a gdy nie udaje przemiłego chłopca to pomaga ojcu w szemranych interesach. Obecnie chodzi wściekły na cały świat, bo jego siostra wyjechała i zostawiła go w tej zapadłej dziurze.
Zeta za to nienawidził Lorne Bay – ale z zupełnie innych, nie tak przyziemnych powodów, jakimi były warunki atmosferyczne. Zeta nienawidził Lorne Bay, bo był w nim zupełnie sam. Jedda zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu i jej ostatni ślad urwał się gdzieś daleko w Californii, gdzie Zeta wraz z kilkoma gorylami przeszukał hotel, w którym po raz ostatni ją widziano. A przynajmniej osobę uderzająco podobną do niej. Został sam – bez głosu rozsądku. Oczywiście miał Ace’a i Vanessę, ale to tak naprawdę właśnie bez Jed czuł się pusty. Wypruty z emocji. Gotowy wyssać te emocje z innego człowieka niczym dementor. Odkąd przestał spotykać się też z Hazel stał się jeszcze bardziej rozdrażniony.
Zeta przywykł do gadania do psa. Jego czarny labrador King był w zasadzie jego jedynym kompanem spacerów. Poza tym King umiał słuchać, nie oceniał (choć Zeta mógłby przysiąc, że w oczach psa czasem widział pretensje i oskarżenie), ale na ogół labrador okazywał mu tylko czystą miłość. Jak w zasadzie każdemu napotkanemu na swojej drodze człowiekowi. Dlatego Zety niemal wcale nie zdziwiło to, że pies na widok kobiety siedzącej na piaski, wyrwał się do biegu i w ogóle nie zważał na wołania Zety. Corrente więc z westchnieniem odpuścił i tylko nieśpiesznym truchtem pobiegł za labradorem, przyzwyczajony do tego, iż swoim mrukliwym tonem i z grobową miną będzie musiał mieszkankę Lorne Bay przeprosić. I nagle zatrzymał się jak wryty, bo niezupełnie spodziewał się zobaczyć właśnie ją. Osobę, co do której kiedyś żywił dość niezweryfikowane uczucia, których nie potrafił opisać, choć przecież nie było w tym niczego skomplikowane. Osobę, na której widok jego serce momentalnie zadrżało, a on nerwowo rozejrzał się na boki, jakby chciał sprawdzić czy aby na pewno nikt nie widzi ich razem w tym miejscu i czy aby na pewno oboje są tutaj bezpieczni.
Zwłaszcza, że w ostatnim czasie Zeta czuł się obserwowany.
Mimo to nie mógł jednak nie powiedzieć, że cieszył się na jej widok. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki cała zebrana w nim złość nagle wyparowała. — Nie boisz się, że spotkasz Moha-Moha? — spytał i dotarło do niego, że to chyba doprawdy najgłupsze, co mógł do niej na przywitanie powiedzieć. Ale skoro już zagadnął do niej w tak debilny sposób, postanowił brnąć w to dalej. — Wiesz, mam na myśli Wielkiego Węża Morskiego, mieszkającego przy Rafie Koralowej. Wygląda jak połączenie olbrzymiego żółwia i ryby. Mówią, że kiedyś bestia atakowała niegdyś wioski i zabijała członków plemion — wyjaśnił na wszelki wypadek, gdyby Yaya nie znała tej przedziwnej, strasznej, plemiennej historii. Przełknął głośno ślinę. — Właściwie to tylko głupia historia… Skoro ta dzika bestia zjada wszystkich, którzy staną jej na drodze, to niby skąd wiadomo, jak wygląda, skoro nikt nie przetrwał tego spotkania, prawda? — wypaplał nerwowo. Nigdy się nie denerwował w niczym towarzystwie. Przenigdy. Jedynym wyjątkiem stanowiły tylko spotkania z nią.
lorne bay — lorne bay
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
You go in shadows, you'll come apart and you'll go black. Some kind of night into your darkness, colors your eyes with what's not there.
Choć nie wiedziała o tym jak się czuje Zeta, Yaya rozumiała samotność. Przez lata nawet do niej przywykła. Jedynymi momentami podczas których jej nie czuła, były właśnie pobyty w Lorne Bay, kiedy zaznawała namiastki ciepła, nawet jeśli musiała w międzyczasie mierzyć się z chłodnym spojrzeniem ojca jej przyrodniej siostry. Przez większość życia czuła się jak najbardziej samotna osoba na świecie. Zupełnie jakby samotność pożerała ją kawałek po kawałeczku, wypełniając każdy atom w jej ciele. Niespiesznie, jakby od niechcenia, jakby nawet i ona nie była zainteresowana Yayą Lawrence i jej zupełnie nudnym życiem w sercu Londynu.
Zwykle wypełniała towarzyszącą jej pustkę nocnymi spacerami, skrętami wypalanymi w ukryciu i papierosami tlącymi się w popielniczce na parapecie, w miejscu tak widocznym, że nigdy nie zostało odkryte. W Lorne radziła z tym sobie nieco inaczej. Zamiast spacerów wąskimi, brukowanymi uliczkami, wybierała lasy i piaszczyste plaże, opuszczone latarnie i miejsca, które swego czasu odwiedzała z Jeddą, równocześnie unikając tych, w których mogła spotkać Zetę. Ze szczególną starannością odgradzała się wspomnień, które choć w większości były szczęśliwe, kończyły się bolesną raną, na której wciąż, mimo upływu lat, tkwiła świeża blizna.
Być może wybór plaży nie był wystarczająco dobry, biorąc pod uwagę to, że nie była w nastroju do spotykania się z ludźmi, zwłaszcza odkąd Pam, wyjechała, zostawiając ją znowu samą, ale szum rozbijających się o piasek fal, działał w pewien sposób na nią kojąco. Zresztą o tej porze niewiele osób przewijało się wokół. Zazwyczaj były to niedobitki, kierujące się do domu, więc mogła pozostać sama ze swoimi myślami. Przynajmniej do czasu, kiedy na jej szkicowniku pojawiły się psie łapy, a wielkie, puchate cielsko, przewróciło ją na plecy, radośnie przy tym merdając. Z zagubieniem wymalowanym na twarzy, przejechała dłonią jeszcze raz po łebku Kinga, pozwalając mu na ucieczkę w stronę właściciela. Nim dotarły do niej skierowane przez Zetę słowa, nachyliła się nad porozrzucanymi kredkami i z ociąganiem, zaczęła pakować jedną po drugiej do niewielkiego piórnika. Im dłużej jej spojrzenie trwało zawieszone nad piaskiem, tym pewniej się czuła. Miała wrażenie, że wystarczyła jedna, krótka chwila do tego żeby się rozsypała jak piasek na wietrze. Serce łomotało jej w klatce piersiowej, wyrywając się do ucieczki, ale nogi miała sparaliżowane. Jej ciało zastygło w dziwacznej pozycji, nieco skulone, ale naszykowane do wyprostu. Uniosła głowę do góry, niechętnie kierując twarz w stronę chłopaka.
- Moha-Moha? - zaśmiała się nerwowo, poprawiając kosmyk włosów, który wyrwał się z luźnego kucyka. - Nie poświęcasz ostatnio za dużo czasu na oglądanie bajek? - zapytała, marszcząc czoło. Mogłaby przysiąc, że ta opowieść niedawno obiła jej się o uszy, ale nie była pewna, czy to w jednej z książek które czytała dzieciom siostry do snu, czy to może ktoś z Tingaree opowiadał ją przy jednym z nocnych ognisk. Im dłużej zaś słuchała Zety, tym bardziej nabierała przekonania, że to ta druga opcja. Nie zapamiętała zbyt wiele, a to oznaczało, że do jej uszu dotarły szczątkowe informacje, co by się zgadzało, z tym, że unikała wszelkich zbiorowisk w aborygeńskiej dzielnicy, uważając żeby przy okazji na niego nie wpaść. - W sumie nawet bym się ucieszyła. Sprawdziłabym czy na pewno jest taki wielki. Wiesz, większy od człowieka. Bo mi się wydaje, że po prostu ktoś zobaczył żółwia albo rybę, albo żółwia na rybie w trakcie ajałaski i stąd ta cała legenda - stwierdziła, wywracając oczami. Swego czasu uwielbiała słuchać tutejszych legend, ale z wiekiem, przestała przywiązywać do nich większą wagę. Świat przygód, nierozwiązanych tajemnic i marzeń stawał się coraz bardziej niedostępny, więc przestała ich szukać i przestała w nie wierzyć. Nawet w te najbardziej przyziemne, małe pragnienia, które znikały tak szybko jak się pojawiły.
- Ale może ktoś był świadkiem z daleka, a skoro uszedł z życiem, nie chciał zdradzać swojej tożsamości w obawie, że Moha-Moha go dopadnie, więc opowiadał tą historię ku przestrodze, nie zdradzając tożsamości - dodała z udawaną powagą, a widząc że nerwy zżerają go równie mocno jak ją, posłała mu pokrzepiający uśmiech. Przynajmniej starała się żeby na taki wyglądał, bo w ostatnim czasie na jej twarzy zwykle gościł grymas złości.

Zeta Corrente
ambitny krab
yaya
brak multikont
ODPOWIEDZ