Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
#31
meet my daughter
{outfit}
To był jakiś istny armagedon. Jego życie to pierdolony rollercoaster bez zabezpieczeń. Wiedział to nie od dziś, jednak kumulacja ostatnich wydarzeń była wyjątkowo hojną pulą. Stało się tak wiele w tak krótkim czasie, że Angelo odczuwał, jakby minął rok, nie miesiąc. Nie miał nawet czasu myśleć, przechodzić żałoby, po synach, po ukochanej, po stracie cząstki samego siebie, a jeszcze teraz spłynęła na niego wręcz lawina kolejnych obowiązków. Z jednej strony, był cholernie szczęśliwy, to załatało w pewien sposób jakąś część jego emocjonalnej dziury, wykopanej solidnie przez ostatnie zdarzenia. W końcu... tego pragnął, prawda? Z drugiej jednak czas, w którym to się stało nie mógł być gorszy... a może właśnie wręcz przeciwnie?
Otóż Angelo Denaro, znany wszystkim w okolicy jako Ares Kennedy, szedł właśnie za rękę przez miejską plażę ze swoją córką. Tak. Niemal dziesięcioletnią córeczką, swoją małą kopią, Sycylijską gimnastyczką. Dziewczynka mówiła po Włosku, a podstawy angielskiego ograniczały się jedynie do przedstawienia się, powiedzenia ile ma lat i nazywania poszczególnych zwierząt, czy przedmiotów, ale nie potrafiła płynnie mówić. Dziewczynka rozglądała się dookoła i pomimo szerokiego uśmiechu, nie wyglądała na wyjątkowo zadowoloną. Trzymała się swojego ojca bardzo mocno, jakby się bała, że ktoś może ją ukraść. Rozłożyli się przy jednym z hamaków, gdzie Angelo namawiał córkę, żeby spróbowała się położyć. Najpierw wywinęła się i spadła na piasek, ale jej determinacja kazała próbować jeszcze raz i tym razem się udało. Śmiała się i mówiła do ojca po Włosku, zapewne zadowolona, że udało jej się pierwszy raz wskoczyć na hamak i chwilę na nim pobawić. Nie odstępowała Kennediego na krok, jakby się bala, że zniknie jej z oczu i nigdy go już nie znajdzie. Do wody poszli razem, pływając i wygłupiając się, nawet Angelo zapomniał na chwilę o troskach. Ulepili zamek z piasku, na którego straży stanął Rycerz Ares! Pilnując swojej księżniczki. Zjedli lody z okolicznej butki i zarządzili sjestę na małe opalanie i odpoczynek. Valentina, bo tak nazwała się dziewczynka, nie potrafiła jednak wysiedzieć w jednym miejscu. Zaczęła wginać się na piasku i pokazywać ojcu różne figury gimnastyczne, co zwróciło nie tylko jego uwagę. Zaś duma Angelo była ogromna. Opierał się na łokciach, przyglądając dziewczynce zafascynowany. Mówiła mu, że trenowała we Włoszech, ale nie spodziewał się, że naprawdę była dobra.
2 dni wcześniej
Jego dom to był istne pobojowisko. Po rozróbie, którą sam sobie zrobił, Angelo postanowił zorganizować mały remont. Zamówił dużo rzeczy z Włoch, a póki nie dotarły wjechała ekipa, żeby zmienić kolory ścian i podłóg na ciemniejsze. Przez to mógł przebywać tylko na górze, przechodząc przez dom, czy do kuchni po jakiś wyłożonych kartonach. Dobrze mu to jednak robiło, bo skutecznie odwracał swoja uwagę od Gabrielle Glass, z którą rozstał się zaledwie dwa dni wcześniej. Musiał całkowicie zająć łeb pracą i remontem, a wieczorem połykać cała garść proszków nasennych, żeby na pewno nie mieć czasu o niej myśleć. Nie chciał. Przerobili już wszystko, decyzja została podjęta. Nie mógł mieć wątpliwości, a te nachodziły go przy każdej okazji, kiedy miał tylko te 5 minut na myślenie. Jeszcze napisała do niego tego dnia wiadomość... Było dziwnie, mimo, że trochę pożartowali, ale wciąż atmosfera była gęsta, a Denaro naszły niepotrzebne i świeże wspomnienia. Na całe szczęście wymiana zdań była krótka, a on mógł wrócić do pracy. Wrócił z niej późnym wieczorem dostrzegając na telefonie prywatnym całą masę nieodebranych połączeń. Oczywiście wyczyścił wszelkie ślady po nieudanym zamachu na swoje własne życie, więc nie mogło się to spotkać z dezaprobatą jego niczego nieświadomej rodziny. Skąd więc tyle połączeń? Gia? Piała, dobijała się, chciała przyjechać. Nie bardzo miał na to ochotę, szczególnie, że będzie mu pierdoliła nad uchem za Gabi. To jedno, a dwa, że był już zmęczony, a dom rozjebany. Ona jednak twierdziła, że to coś bardzo ważnego, więc ostatecznie zgodził się na jej przyjazd, wędrując po domu w samym już dresie.
Kiedy otworzył drzwi, lekko zdębiał. Bowiem jego kuzynka nie była sama. Trzymała za rękę jakieś dziecko. Dziewczynka nie wyglądała na zadowoloną, wręcz przeciwnie. Miała lekko zapłakane oczy i naburmuszoną twarz. Angelo zgłupiał, nie rozumiejąc czyje to dziecko. Do czasu, w którym Gia oznajmiła mu dość rzeczonym tonem:
- To twoja córka Valentina. Od dzisiaj mieszka z tobą, Marcello mnie do was wysłał. - Rzuciła po Angielsku, dość nieprzyjemnie wbijając w niego swój ciemny wzrok. Stali kawałek od dziewczynki, która siedziała na jakimś kartonie, przytulając do siebie misia, kory wyglądał bardziej jak potwór, niż miś...
- Co? Nie, niemożliwe. To nie jest śmieszne Gia... Skąd ona się wzięła? Gdzie jej matka? - Zniżył głos, tak jak i jego kuzynka, rozumiejąc, że dziecko ma niczego nie słyszeć. Nie docierało do niego tylko jedno: Córka?! Był w szoku, bo przecież.. kompletnie się tego nie spodziewał. Nie teraz... bo ogólnie nie raz zastanawiał się, jak to jest możliwe, że do tej pory nie ma dzieci. Odpowiedź była prosta: Żadna kobieta nie chciała się z tym ujawnić. Pogłoski o rodzinie Denaro były takie, a nie inne.
- Nie żyje. Zginęła w wypadku samochodowym tydzień temu, jechała z małą do jakiś znajomych. Mieszkają w Palermo. Słuchaj, dupku. Masz się nią dobrze zaopiekować. Mówiłam Marcello, że to nie jest dobry pomysł, ale się uparł, bo to twoja krew. Kazał ci przekazać, że matką była jakaś Mirabella. Podobno wyjechała do Włoch jak dowiedziała się o ciąży, żebyś jej nie dorwał. Z tego co umiem liczyć akurat chyba opuściłeś Sycylię. - Zlustrowała go chłodnym spojrzeniem. Kuzynka znała już całą historię Angelo i Gabrielle, pewnie nawet zamierzała ją teraz odwiedzić. Nie pytał.
- Cześć mała, wiesz kim jestem? - Kucał przed nią po tym, jak zamienił z kuzynką jeszcze kilka słów. Wyjaśniła mu więcej, że Rosalia dostała informację o osieroconej dziewczynce, która twierdziła, że jej tata mieszka w zamku pod Palermo. Matka nauczyła jej kilku szyfrów, które w razie jej śmierci miały doprowadzić ją do ojca. Tak się też stało. Najpierw wpadła w ręce Marcello i Rosali, a teraz jego. Nie mógł w to uwierzyć. Kucał przed nią, lustrując ja spojrzeniem, jakby doszukiwał się w niej swoich cech i widział ich naprawdę dużo. Była do niego bardzo podobna, z okresu, gdy był jeszcze gówniarzem. Bał się, czy teraz w pojedynkę poradzi sobie z takim zadaniem, czy faktycznie uda mu się wychować córkę. Była już duża, rozumna, miała swoje przyzwyczajenia i naleciałości. To dziwne, ale pokochał tą dziewczynkę całym sobą, patrząc jedynie w jej czarne jak smoła oczy, które były odbiciem jego własnych.
Przytaknęła głową.
- Jesteś moim tatą. Nazywasz się Ares Kennedy. - Odezwała się cichutko, przerażona. Widać było, że walczy ze sobą, by znów się nie rozpłakać. Podała jego fałszywe dane, więc została przygotowana do tego życia. Ciekaw był, czy tłumaczyli jej coś więcej. Musi porozmawiać z Marcello...
- Tak zgadza się. Jesteś ze mną bezpieczna, zajmę się tobą, a to będzie twój nowy dom. Chcesz się przytulić? - Mówił, a jej broda drżała. Dlatego zapytał, bo za bardzo nie wiedział co zrobić. Valentina nie odpowiedziała, po prostu wpadła ojcu w ramiona i mocno się do niego przytuliła. Bardzo tęskniła za mamą, rozumiała, co jej się stało. Mama mówiła jej, że tata jest bardzo daleko i kiedyś go na pewno pozna. Zawsze chciała, ale chyba nie w taki sposób...
Dzisiaj rano
- Tato, a pójdziemy na plaże? Mama często ze mną chodziła, macie tu takie same jak we Włoszech? Tu jest strasznie dużo palm, bardzo je lubię. Piasek jest taki biały? Ciocia Gia mówiła, że macie dużo delfinów. Zabierzesz mnie na plażę proszę? - Wczoraj próbował wyciągnąć ją z domu, ale nie chciała. Była dalej bardzo smutna i mówiła, że nie chce wychodzić. Rozpakowali razem rzeczy w pokoju gościnnym na dole, który należał teraz do niej. Angelo obiecał jej, że jak skończy remont w salonie i w kuchni, to wtedy zrobią jej tak pokój, jaki sobie tylko zamarzy.
Rano zajadała się płatkami, miała dużo lepszy humor niż wczoraj i przedwczoraj, co bardzo go ucieszyło, bo chciał żeby poczuła się z nim dobrze. Było mu dziwnie, że jakieś dziecko zwraca się do niego "tato", że jest z nim w tym domu i... to jego dziecko. Nie umiał się zachowywać, nie wiedział jak do niej mówić, co jej kupić.
- Musimy wybrać się dzisiaj na zakupy, obejrzeć miasto... - Musiał wziąć wolne, poprzesuwać spotkania i sprawy w hotelu, w studiu. Wiedział, że tym robi sobie kolejne zaległości, ale musiał załatwić jakąś opiekę dla małej i spędzić z nią trochę czasu, poznać się.
- Proszę. Później możemy przecież iść na miasto. - Miała takie spojrzenie, jakby miała się zaraz rozpłakać. Angelo westchnął.
- No dobrze. Masz strój? - Gdzie cała jego siła i asertywność? Poszła wpizdu.
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Samotność jest strasznie dziwna... Może nie tyle, co samotność, co nie bycie w związku, bo przecież otaczali ją ludzie — przyjaciele, rodzina, nawet matka próbowała blondynkę wesprzeć, choć ta nie odezwała się do niej nawet jednym słowem nadal mając jej za złe, że dobierała się do jej byłego już faceta. Troszczenie się o samą siebie, skupianie tylko na tym co sama robiła, było bardzo dziwne i takie nienaturalne. Brakowało jej pewnych rytuałów po wstaniu z łóżka, brakowało ciepłej poduszki obok, na której mogła się wygodnie ułożyć, przez co odkąd wyszła ze szpitala miała problemy ze snem. Nie wysypiała się w ogóle, jedzenie też nie smakowało już tak dobrze jak kiedyś, ale przynajmniej jadła, nie głodziła się, by wreszcie zniknąć z tej planety. Nie, nie mówię tu o zagłodzeniu na śmierć, tylko schudnięciu do takich rozmiarów, żeby być niewidoczną. I tak już z rozmiaru S zeszła do XS, ale przynajmniej sukienki zaczęły lepiej leżeć i nie opinały się aż tak mocno na krągłościach.
Ojciec zarzucił ją masą najróżniejszych spraw do załatwienia przed wyjazdem, musiała ogarnąć parę dokumentów, pozbierać dyplomy, świadectwa, wyrobić międzynarodowe prawo jazdy i faktycznie zacząć się pakować. Po krótkiej wymianie wiadomości z Angelo rzeczywiście się za to zabrała robiąc gruntowny przegląd wszystkich ubrań i butów, jakie miała, a było tego całe mnóstwo. Z każdym ciuszkiem, z każdym fragmentem bielizny wiązały się jakieś wspomnienia. Pokój gościnny zaczął coraz bardziej przypominać jej sypialnię, zaczęła powoli czuć się jak w domu, co okazało się dość proste przy tym, jaka dobra i miła była dla niej Vivian, z którą wreszcie złapały jakiś wspólny flow. Ojciec nadal się nad nią znęcał, nie fizycznie rzecz jasna. Karał ją milczeniem, nie odzywał się do niej w innych sprawach aniżeli te związane w wyjazdem.
Dziś Vivian poprosiła Gabi, by ta została z małą Alice, kiedy ta będzie odbywać swoją comiesięczną wizytę w salonie piękności, robiąc włosy, paznokcie i kilka zabiegów na twarz. Zaproponowała dziewczynie, żeby pojechała razem z nią i przeszła się z siostrą na deptak przy plaży. Co zabawne, do Vivian przyjechał jej młodszy brat, którym też trzeba było się zająć. Chłopak miał może ze dwanaście lat, był bardzo podobny do swojej siostry, to samo zielone spojrzenie, te same ciemne włosy i śniada karnacja, ale z charakteru był zupełnie inny, bardzo inteligentny, rozgadany i pogodny, bez kija w dupie i parcia na kasę i pozycję, bo zwyczajnie jeszcze mało z tego rozumiał. To były jej ostatnie dwa dni w słonecznej Australii, w ciepełku, w słoneczku, w tej przyjemnej morskiej bryzie bijącej od oceanu. Kochała spędzać czas na plaży, aż dziw pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu nie umiała pływać, a teraz najchętniej nie wychodziłaby z wody. On nauczył ją, że woda nie jest taka straszna i nie trzeba się jej bać i nie tylko tego ją nauczył. Pływała nie tylko w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale i metaforycznym, bo jeśli tak się zastanowić to bardzo się zmieniła przez te ostatnie sześć miesięcy. Zyskała więcej pewności siebie, której jej zawsze brakowało, zaczęła uczyć się asertywności i odmawiania jeśli coś jej nie pasowało, to już nie była stara Gabi, tylko Gabi wersja 1.5 bo do 2.0 jeszcze jej daleko i będzie potrzebowała paru poprawek i aktualizacji.
Vivian poszła do salonu piękności, zostawiła Gabrielle z Alice i Vincentem niedaleko plaży by mogli pójść na lody, pograć na automatach, napić się czegoś zimnego, może nawet pójść coś zjeść, bo przecież jej nie będzie ze trzy, może cztery godziny, zanim się kobieta doprowadzi do porządku. Oczywiście zostawiła Gabrielle mleko dla małej, pieluchy i wszystkie potrzebne rzeczy. Vincent jest dużym chłopcem i sobie przy Gabi poradzi, zakomunikuje swoje potrzeby werbalnie, ale mała Alice nie do końca. Nastolatka bardzo dziwnie się czuła z taką odpowiedzialnością zrzuconą na barki, ale było jej dziwnie miło, że osoba, która teoretycznie jej nie lubiła, zaufała jej na tyle, żeby powierzyć pod opiekę swoje dziecko i brata na dokładkę. Pchała wózek po deptaku, rozmawiała z Vincentem, starając się uśmiechać, ale było jej ciężko, mając świadomość, że jest tu prawdopodobnie ostatni raz. Słoneczko pięknie świeciło, ludzie się śmiali, dobrze bawili a ona gdzieś tam w środku miała bardzo dużo smutku i jej myśli cały czas krążyły w nieodpowiednie rejony, nawet kiedy była zajęta.
- Gabi... Gabi... słuchasz mnie w ogóle?- zapytał Vincent lekko zirytowany ciągnąc ją za rękę.
- Co? Tak, tak... oczywiście, jasne, że cię słucham. Nie lubię Gwiezdnych wojen...- palnęła bez zastanowienia, wyrwana ze swoich myśli. Mała Alice właśnie budziła się z krótkiej drzemki i wydawała się być bardzo zadowolona, co nie zdarzało jej się zbyt często.
- Kiedy ja nic nie mówiłem o Gwiezdnych Wojnach. Pytałem, czy możemy podejść na plaże do tamtego zbiegowiska, bo tam się ewidentnie dzieje coś ciekawego i chcę zobaczyć.- powiedział lekko obrażonym tonem. Blondynka westchnęła cicho, spojrzała na wózek, spojrzała we wskazanym kierunku i pokiwała głową na znak, że się zgadza, bo co lepszego mieli do roboty?
- Jasne, leć. Ja zaraz dojdę, zostawię tylko wózek przy budce z lemoniadą, żeby ktoś miał na niego oko.- powiedziała spokojnie a chłopiec pobiegł przez piasek.
Nastolatka podjechała z wózkiem pod budkę z napojami, zostawiła kilka dolarów, żeby obsługa na niego zerkała, żeby przypadkiem nikt go nie ukradł. Wyjęła z wózka swoją siostrę, uśmiechając się do niej ciepło. Przez ramię przerzuciła sobie torbę z rzeczami małej i zgarnęła też dla siebie i Vincenta duży ręczni, żeby w razie czego mogli sobie na nim usiąść. Nie miała już rąk, żeby zdjąć sandały, mogła to zrobić wcześniej więc kiedy szła w kierunku małego tłumu ludzi trochę się w piasku zapadała. Dotarła tam w dwie minuty, mała Alice opierała główkę na ramieniu blondynki i strasznie się śliniła, przez co jej skóra zrobiła się mokra, ale nie zwracała na to uwagi. Przedarła się przez tłum, żeby lepiej widzieć co się dzieje. Vincent już stał na samym przodzie i z podziwem obserwował małą gimnastyczkę, wyglądał tak jakby z miejsca się zakochał, jakby go piorun trzasnął. Gabi położyła dłoń na jego ramieniu dając mu znać, że już jest, ale on nie zareagował.
Nastolatka spojrzała na dziewczynkę, która się popisywała robiąc najróżniejsze figury, była jak z gumy, pięknie się ruszała, aż na usta wpełzł blondynce uśmiech. Rozejrzała się spokojnie i jej wzrok padł na...
Nie. Jak to? Angelo? Tutaj? W środku dnia? W kąpielówkach? Coś tu bardzo nie grało, zamrugała kilka razy nie mogąc za bardzo połączyć kropek, zerkała na niego, zerkała na dziewczynkę i nie dawała rady tego rozgryźć. Kim było to dziecko i dlaczego on z nią jest? Adoptował? Tak szybko? Nie możliwe, absolutnie nie możliwe nikt nie daje dzieci osobom samotnym na dodatek w takim ekspresowym trybie. A może to jakiś dzieciak z fundacji i nie wiem, spełnia marzenie umierającej dziewczynki i zabrał ją na plażę. Gabi była w szoku, przesunęła się o kilka kroków do przodu, nie mogła wytrzymać z ciekawości. Normalnie by się nie pchała do niego, raczej uniknęłaby konfrontacji, chcąc, żeby on żył spokojnie i sama chciała tego spokoju dla siebie, chciała się wyleczyć, choć wiedziała, że nie będzie to nigdy możliwe. Poprawiła sobie małą Alice w ramionach i w końcu postanowiła się odezwać.
- Co to za wagary z pracy?- zapytała luźno, bo przecież nie wypadało zaczynać rozmowy od "kim do cholery jest ten dzieciak?".

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Wczoraj 21:22
- [...] Wszystkie dokumenty dostaniesz w następnym tygodniu. Załatwiłem sprawę. - Marcello wydawał się dziwnie z siebie zadowolony. Angelo znał ten uśmiech, pojawiał się na ustach starszego brata, kiedy ten wymyślał jakiś świetny plan. Zapewne sądził, że córka średniego Denaro pojawiła się w idealnym momencie. Zajmie czymś głowę, a raczej kimś, żeby nie myśleć o swoich ostatnich stratach.
- W to nie wątpię. - Angelo siedział przy rozwalonej wyspie w kuchni ze szklanką whisky. Jego córka poszła już spać, miał chwilę dla siebie i ułożenia tego wszystkiego.
- Co ze szkołą? - Papiery adopcyjne, prawa rodzicielskie i cały ten organizacyjny shit, który załatwiał Marcello to jedno, ale było też dużo innych kwestii, za które Angelo nie miał pojęcia jak się zabrać.
- Nadal o to walczę. Daj mi jeszcze tydzień. Ogarnij małej lekcje angielskiego, bo bez tego będzie jej ciężko. Hej, bracie? - Zmienił ton głosu, widząc jego zmęczoną minę. - Poradzisz sobie. Bóg nie bez powodu zesłał ci ją teraz.
- Nie Bóg tylko ty i wiem. Po prostu trzeba tyle ogarnąć... przez kilka dni będę wyłączony. - Wyzerował szklankę jednym chlustem.
- A to nie jedno i to samo? - Zaśmiał się Marcello. - Oczywiście, wyznacz zastępcę na te kilka dni. Daj znać jak się już ogarniesz. Będziesz dobrym ojcem Angelo, wiesz o tym.
Młodszy z Włochów westchnął.
- Jasne. Pozdrów Rosalię, ciao. - Poczekał na odpowiedź i rozłączył się idąc do łóżka. Bardzo dużo pracy przed nim.. Niby łykał podręczniki jak wychowywać dzieci, ale mowa była o takich małych, ledwo co urodzonych... jak poradzić sobie z dziesięciolatką?
Teraz

Opierał się o łokcie, oglądając pokaz Valentiny i jedno jest pewne. Była gibka jak jej matka. Pamiętał ją, to była jego ostatnia kochanka przed wyjazdem do Australii. Mieli krótki romans, ale bardzo intensywny, a przede wszystkim, jak się okazuje owocny. Mirabella wiedziała kim jest Angelo, bo dobrze znała się z Francesco. Jej ojciec był niegdyś generałem, któremu kopnęło się w kalendarz i Franek musiał załatwić parę spraw z jego córką, która kompletnie wycofała się z biznesów ojca. Zanim doprowadziła wszystko do końca, Franek zaprosił ją na imprezę, na której był też Angelo i cóż, młodszy chciał, starszy dostał. Mirabelka to była sprytna suka, średni z Denaro bardzo ją polubił, od pierwszego spotkania. Pewne gdyby nie musiał wyjeżdżać, ich romans mógłby jeszcze chwile trwać i kto wie, czy Mirabelka nie byłaby dzisiaj żoną Angelo? Skoro zaszła z nim w ciąże... tego już się nikt nie dowie.
Pokręcił głową, szkoda było takiej pięknej kobiety. Cóż, przynajmniej on zyskał córkę. Patrzył na nią i zastanawiał się, kiedy jego była kochanka zamierzała przedstawić mu małą. Ta pewnie by drążyła, albo po drodze go znienawidziła. Jako nastolatka pewnie chciałaby go znaleźć, a to przecież już zaraz, wystarczyło kilka lat... Których nie dostała, bo była teraz tu, a on zaprzysiągł sobie wychować tą małą najlepiej jak potrafi. Musiał przemyśleć sprawę ze swoimi personaliami. Marcello przekazał mu, że Valentina nie została poinformowana o swoim prawdziwym pochodzeniu. Myślała tylko, że rodzina jej ojca jest bogata i tyle, nikt nie wtajemniczał jej w brudne, mafijne interesy. Skoro jej matka zachowała to dla siebie, Marcello postanowił to uszanować i przekazać pałeczkę Angelo. Który poważnie to rozważał, bo nie chciał oszukiwać dziecka. Mała powinna wiedzieć, jakie są jej korzenie i co ją w życiu czeka. Skończyło się jej beztroskie życie? Zapewne jak i jego, gdy wywieziono go z Polski na Sycylię.
To już najwidoczniej Denaro thing.
Dziewczynka prezentowała swój mały układ, wykorzystując przy nim piasek, który sypał się na lewo i prawo, w zamierzonym specjalnym efekcie. Zwróciła na siebie uwagę kilku osób, zrobiło się zbiorowisko, a Angelo podniósł się do siadu, uśmiechnięty i dumny. Wiedział,że musi kontynuować jej karierę, bo z tego co mówiła, szło jej naprawdę dobrze we Włoszech. Skoro to była jej pasja, to przecież trzeba ją rozwijać, prawda? Musi rozejrzeć się za jakimiś lokalnymi szkołami i trenerami. Mała wyglądała jak ryba w wodzie! Tak był zapatrzony, że nie spostrzegł kiedy podeszła do nich Gabrielle Glass. Dopiero ten głos...
Ten głos... Wyrwał go z rozmyślań, kierując jego spojrzenie w swoją stronę. Jakby był rybakiem, a ona syreną, której wabiącą go w swoją własną sieć. Zdziwił się widząc ją tu, bo przecież niedługo wylatywała i miała na pewno dużo do ogarnięcia... Myślał, że już nigdy jej nie spotka. Próbował zachować spokój, ale serce samoistnie szybciej zabiło mu na jej widok. Wyglądała pięknie, jak zawsze, ale kości bardziej wystawały i zrobiła się wręcz niezdrowo wychudzona.
- Gabi? - Zapytał głupio i podniósł się na na proste nogi, zamieniając perspektywę patrzenia z dołu na górę. Dopiero dostrzegł, że trzyma na ramieniu... dziecko? Wbił w nie swoje spojrzenie.
- A ty musisz być Alice. - Odezwał się do małej dziewczynki, wyciągając do niej rękę z zamiarem pogłaskania jej po główce, co też uczynił, zaczesując jej krótkie włoski, uśmiechając przy tym delikatnie. Już miał ładny, biały uśmiech. Wstawił nowe licówki w zeszłym tygodniu.
Dostrzegł, że ramię nastolatki jest całe uświnione.
- Wzięłaś siostrę na spacer? Ładnie wyglądasz... - Już miał na końcu języka, że ładnie wygląda z dzieckiem, ale nawet jego to stwierdzenie zabolało. - Chyba coś jej się tu ulało... o tu... czekaj pomogę ci. - Sięgnął po pieluchę małej, którą miała przerzuconą przez ramię i wytarł jej wilgotną od śliny skórę. Już otwierał usta, żeby wyjaśnić jej co on tu robił, bo w zasadzie zapytała pierwsza, ale wtedy rozbrzmiały brawa, a Valentina uśmiechnięta od ucha do ucha kłaniała się widzom na plaży. Dostrzegła, że przy jej ojcu stoi jakaś dziewczyna i że z nią rozmawia, więc natychmiast do niego podeszła i chwyciła go za rękę.
- Widziałeś? Widziałeś? - Angelo odłożył pieluchę na jej miejsce, posyłając Gabi lekko blady uśmiech. Dopiero teraz zsunął sobie z nosa okulary, wsuwając je na głowę i spojrzał na córkę. Ludzie się już rozeszli, więc zostali sami.
- Tak widziałem wszystko, jesteś najlepsza!
- Wiem.
- Dziewczynka wyprostowała się dumnie. - A kto to? - Spojrzała na Gabrielle lekko podejrzliwym spojrzeniem. Angelo również za nim powędrował, przyglądając ślicznej buźce nastolatki z lekkim zmieszaniem. Jak miał jej to powiedzieć? Bał się, że to może być dla niej pewnego rodzaju cios, bo... ona straciła swoje dzieci, a on teraz jedno "odzyskał"?
- Chciałbym żebyś kogoś poznała, to Valentina, moja... córka. - Zawahał się na chwilę, bo dziwnie było mu to wypowiadać na głos, ale w końcu zrobił to, przenosząc szybko spojrzenie na dziewczynkę.
- To Gabi, moja przyjaciółka. Przywitaj się z nią ładnie.
- Dzień dobry, nazywam się Valentina. - Powiedziała po angielsku z silnym Włoskim akcentem i wyciągnęła do Gabrielle dłoń. Jej postawa była dumna i silna, a wzrok bardzo ostrożny i niepewny.
Angelo bardzo powoli przenosił ciemne spojrzenie na twarz swojej byłej dziewczyny, chcąc obserwować jej reakcję. Czuł się przy tym strasznie dziwnie i nieswojo, jakby sam był małym dzieckiem i zrobił coś złego. Dodatkowo jej obecność go przytłaczała, była cholernie intensywna, czuł ją, przez co nieco ciężej było mu zachować rozsądek i płynny oddech. Starał się o niej nie myśleć, odrzucić myśl, że to naprawdę koniec, a teraz stała tu, taka piękna, z dzieckiem na ramieniu i...pachniała tak słodko. Truskawkowy zapach dopadł jego nozdrzy, a w ustach automatycznie zaschło. Zaraz cała jego praca pójdzie wpizdu...
Ostatnio kurwa wszystko szło wpizdu! Angelo Denaro, gdzie się w tym wszystkim zgubiłeś?
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Mieli się już więcej nie zobaczyć, a tu proszę... Oni chyba się od siebie nigdy nie uwolnią, los nieustannie splatał ich ścieżki, czy tego chcieli, czy też nie. Najpierw gala, później zastała go w domu z bronią w ręku teraz przypadkowe spotkanie na plaży. To nie jest zbieg okoliczności i wszechświat bardzo chce im choć przekazać, czego oni jeszcze nie potrafią odczytać.
Może faktycznie wyjazd do tego Londynu jest całkiem dobrym rozwiązaniem? Będą ich dzielić tysiące kilometrów i kilka stref czasowych i może wtedy ich rany wreszcie się zagoją i nauczą się żyć bez siebie, bo na ten moment było to cholernie trudne.
Gabi teoretycznie się już z tym pogodziła, ale tylko teoretycznie, bo sobie to wmawiała. Kilka razy dziennie stawała przed lustrem i mówiła: wszystko jest dobrze, poradzisz sobie, w końcu przestanie boleć, albo przyzwyczaisz się do tego bólu i zwyczajnie nauczysz się z nim żyć. Będzie mu lepiej beze mnie, może nawet już jest.
Uśmiechała się wtedy do siebie jakby chciała tym uśmiechem sprawić, że faktycznie poczuje się lepiej. Fizycznie wszystko było już dobrze, bo przestała krwawić, plamić, wydawało się, że macica się już ładnie obkurczyła i oczyściła i teraz pozostało tylko czekać na pierwszą miesiączkę, aby móc włączyć na nowo antykoncepcję. Tylko po co jej ona, skoro nie zamierzała już nigdy z nikim uprawiać seksu? To jedyna słuszna metoda przeciwdziałania ciąży.
Angelo wyglądał jak zawsze, zjawiskowo. Jemu to nawet w worku po ziemniakach byłoby ładnie, ale te stylowe okulary, dizajnerskie szorty i te jego tatuaże... Ciekawe czy posmarował się kremem z filtrem, żeby mu przypadkiem nie zblakły. Wiele razy mu przypominała o smarowaniu się, nie raz i nie dwa sama go do tego zmuszała, bo przecież co się może stać dużemu, groźnemu Angelo Denaro od odrobiny słoneczka, a później było: ała, ała, ała parzy mnie skóra. Oby teraz nie musiał cierpieć, bo nie będzie komu mu posmarować plecków żelem kojącym poparzenia słoneczne.
Może nie powinna była podchodzić, może nie powinna była się odzywać tylko zerkać sobie z ukrycia i zastanawiać się już do końca świata kim było to dziecko, które mu towarzyszyło i robiło swoje przedstawienie, ale nie od dziś wiadomo, że Gabi mało kiedy robi coś, co powinna, a jej ciekawość jest znacznie silniejsza od rozsądku.
Blondynka starała się podejść do rozmowy bardzo neutralnie, ale to było bardzo trudne, bo miała ochotę wpaść mu w ramiona, pocałować go namiętnie i przykleić mu się do nogi jak miś koala i nigdy nie puścić.
- W paszporcie mam Gabrielle, ale może być i Gabi...- rzuciła sucharem stulecia i zerknęła w bok, czy Vincent cały czas tu jest i nigdzie go nie poniosło, ale chłopiec wydawał się być oczarowany małą Włoszką.
- Nie. To jest Ziemniak, na Alice będzie musiała sobie zapracować.- powiedziała bardzo pewnym tonem głosu, bo ona nie nazywała siostry po imieniu. Cały czas zwracała się do niej per Ziemniak i już zawsze tak to dla niej będzie wyglądać, bo pomiot jak się urodziła wyglądała jak kartofel. Co ona mogła poradzić, że takie skojarzenie przyszło jej do głowy na widok czerwonego, oblepionego dziwną mazią, ryczącego wniebogłosy człowieczka?
Alice oglądała świat i jakoś nie specjalnie jeszcze kontaktowała, że ktoś się do niej zwraca, leżała sobie z brodą na ramieniu blondynki i pchała sobie piąstki do buzi, co mogło oznaczać tylko jedno: dajcie mi żreć, bo zaraz zrobię awanturę. Jednak Gabi nie widziała, że młoda to robi, bo ta była zwrócona pleckami do przodu, a jej głowa znajdowała w zagłębieniu szyi nastolatki.
- Vivian jest u fryzjera i kosmetyczki, opiekunka nie mogła przyjechać, więc co mi pozostało? Pojutrze wylatuje więc mogłam zrobić jej tę małą przysługę.- ton jej głosu był wyjątkowo spokojny, jakiś taki bez emocji, ale starała się ich bardzo mocno do siebie nie dopuszczać, musiała je odciąć dla swojego własnego dobra. Powiedział jej, że ładnie wygląda... Ona uciekła spojrzeniem gdzieś w bok i jakby trochę się spięła, wolałaby jednak nie słyszeć komplementów z jego ust, a nie wiedziała, że miał ochotę powiedzieć, że ładnie wygląda z dzieckiem, więc odebrała go jako zwyczajny komplement dotyczący wyglądu, a wcale nie prezentowała się jakoś zjawiskowo.
Na moment przestała oddychać kiedy Angelo wycierał jej ślinę siostry ze skóry, bo jego dotyk nawet przez materiał tetrowej pieluchy był niemal nie do zniesienia. Przygryzła dość mocno wargę i jakby chciała cofnąć się o krok, żeby to przerwać, ale wtedy rozbrzmiały brawa i poszła do nich ta mała akrobatka, która mówiła po włosku. Blondynka przekręciła lekko głowę w bok i przez myśl przeszło jej to, że może to jakaś kuzynka, albo córka jakiegoś członka jego rodziny, która przyjechała sobie na wakacje u wujaszka Angelo. To by miało sens, czyż nie?
A jaka była pewna siebie! To wręcz zakrawało na bycie bezczelną, ale jakoś tak... było to w sumie całkiem rozczulające i Gabi już wiedziała, że to na sto procent musi być rodzina. Uśmiechnęła się do dziewczynki przyjaźnie a później przeniosła wzrok na Angelo.
A kto to? - rozbrzmiało jej w uszach, przeszły ją nieprzyjemne dreszcze. Dobrze, że to nie ona musi odpowiadać na to pytanie, bo nie wiedziałaby, jak to zrobić. Kim dla niego była? W zasadzie teraz już nikim. Zupełnie obcym człowiekiem, który nie powinien przebywać w jego otoczeniu. Jednakże z tego rozmyślania wybiła ją bardzo ważna informacja, która sprawiała, że dziewczyna zmarszczyła lekko brwi próbując zrozumieć co tu się właśnie odjebało. Zaczęła patrzeć to na jedno, to na drugie skonsternowana.
- A...acha...- wyrwało jej się takie lekko zdziwione "zdanie".
Za sekundę poleciał w jej serduszko sztylet, przecinający ciało na wylot. Przyjaciółka... Dziwnie to brzmiało z jego ust, bolało, ściskało ją w gardle.
Gabi zgłupiała, ale w sumie... Czy to już miało jakieś znaczenie? Chyba bardziej by ją to pierdolnęło gdyby byli razem. Jasne, zdawała sobie sprawę, że Angelo przed nią miał swoje życie, nawet na początku znajomości sobie żartowała, że pewnie gdzieś tam po świecie chodzą jego małe wersje. Pamięta to jak dziś, kiedy o tym rozmawiali. Teraz w zasadzie powinno być jej to obojętne, ale nie było i nigdy nie będzie, bo wszystko, co z nim związane zawsze będzie dla niej ważne. Aż dziwne, że pojawiła się właśnie teraz kiedy oni swoje stracili. Miała wrażenie, że los z niej sobie kpi, śmieje się z niej i pokazuje palcem: patrz hahaha, ty straciłaś ciążę a ja dałem mu dziecko, żeby mniej cierpiał po stracie tych, których nie potrafiłaś donosić.
Zerknęła na małą Włoszkę, która wyciągała do niej szczupłą dłoń, nie mogła jej zignorować i nie chciała. Uśmiechnęła się ciepło to dziewczynki, ale w tym uśmiechu krył się smutek.
- Cześć Valentina, piękny występ, masz talent.- powiedziała dziwnie spokojnie jak na swój stan emocjonalny w obecnej chwili i uścisnęła jej rączkę i przyglądała się jej badawczo. No tak... te same oczy, podobny sposób bycia, to by się zgadzało. Firmowe zachowanie Denaro. Spojrzała na Angelo, ciężko było po Gabi poznać co akurat w tym momencie dzieje się w jej głowie, wyglądała trochę jakby była nieobecna.
- Wydajesz się być szczęśliwy- uśmiechnęła się blado, poczuła, że w oczy zaczynają ją piec łzy, więc musiała się szybko ewakuować, ale naprawdę cieszyła się jego szczęściem, szkoda, że nie mogli go dzielić wspólnie.
- Powinnam...- chciała powiedzieć, że powinna już iść, ale w tym momencie Alice zaczęła mocno płakać i blondynka wybiła się z rytmu.
Co jest kurde.... nie miałaś kiedy zacząć ryczeć Ziemniaku?- pomyślała z lekką irytacją. Nie bardzo wiedziała, co ma ze sobą zrobić, ale na ratunek przybył Vincent.
- Gabi ona jest głodna, Vivian mówiła, że jak się obudzi to trzeba jej dać mleko. Przyniosę jest w wózku.- chłopiec oderwał wzrok od Valentine i poleciał po mleko do pozostawionego przy budce z lodami wózka.
- Cicho Ziemniaku, ciiiiichoooo... drzesz mi się do ucha, zaraz dostaniesz jeść. Matko boska... Syerna alarmowa. - w oczach Gabi było widać jak bardzo panikuje. Przekręciła Alice tak, że leżała teraz pleckami na jej ręce i lekko ją zaczęła kołysać, ale ta się darła tak, że mało płuc nie wypluła. To chyba rodzinne taka miłość do jedzenia, Gabi też była marudna jak brzuszek był pusty.

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Ona zastanawiała się, czy posmarował krem z filtrem na swoje masywne ciało, a on martwił się o jej zdrowie. Nie wyglądała najlepiej i ... też poronienie musiało na nią jakoś wpłynąć. Miał nadzieję, że doszła po nim do siebie, że jej ciało się zaleczyło i została tylko udręczona dusza. Nie miał do tej pory śmiałości o to zapytać, bo to jednak trudny temat i obydwoje starali się go unikać. O tym też poczytał, jak wygląda rekonwalescencja i jak to wszystko wyglądał. Chciał upewnić się, że najgorsze już za nią i nigdy nie będzie musiała przechodzić ponownie takiego koszmaru. Gdyby z nim została, pewnie czułaby presje, bo i on by ją zapewne na nią nakładał. Na kolejną ciąże kolejną i ile jeszcze by tych dzieci stracili, skoro ona miała takie, a nie inne problemy? Rozumiał to lepiej niż kiedykolwiek, ale to niczego nie zmieniało, bo to nie był główny powód ich rozstania.
Tu wchodził rozsądek.
Którego im ewidentnie brakowało teraz. Nie powinni byli ze sobą rozmawiać. Przywitać się i minąć jak obcy, albo starzy przyjaciele ze smutnym uśmiechem i tęsknym spojrzeniem, ale nic więcej. Angelo wiedział, że tak powinno być, ale tłumaczył to sobie tak, że Gabi należały się wyjaśnienia, kim jest to dziecko. Jednak to nie była żadna kuzynka, czy podopieczna, a jego córka, z jego krwi. Pierworodna. Może się mylił i ta informacja pozytywnie na nią wpłynie?
Zaśmiał się cicho na jej sprostowanie imienia dziecka. Od początku tak na nią mówiła, a jemu to nie pasowało. Teraz jednak ta sytuacja była komiczna, bo Gabi tak zarzekała się, że nie będzie pilnować siostry, a jednak robiła to i nie szło jej w cale tak źle. Ale ten tekst o zapracowaniu.... chyba za dużo czasu z nim spędziła. Postanowił jednak zachować tą uwagę dla siebie.
- Rozumiem... - Odparł jednak w lekkim zamyśleniu na jej wyjaśnienie sytuacji. Cieszył się, że spędzała czas w domu pełnym ludzi i że zajmowanie się siostrą jednak przyszło jej bardziej naturalnie niż mogła się spodziewać. Też oderwie głowę, choć ona, jak i on, miała teraz dużo na głowie przez ten cały wyjazd do Londynu.
Valentine zjawiła się w idealnym momencie, bo zaczynało się robić coraz trudniej i dziwniej. dla Angelo to były kompletnie nowe odczucia, bo nigdy nie stawiał się w niekomfortowych dla siebie sytuacjach, bo najzwyczajniej w świecie do nich nie doprowadzał.
I dobrze i niedobrze w zasadzie. Mina Gabrielle mówiła wszystko. Jej zaskoczenie i lekki grymas, wiedział co to znaczy. Jak miał ją inaczej nazwać? Dla niego to było równie trudne, a nie będzie tłumaczył córce, dlaczego nastolatka stojąca przed nimi jest jego byłą dziewczyną. Nie chciał jej mówić o tej historii, z resztą, czy dziesięciolatce wypadało? On jeszcze do końca nie wiedział, co można, a czego nie mówić dzieciakom w tym wieku. Gabrielle miała zaś chwile na przegryzienie nowej informacji, kiedy dziewczynka ściskała jej dłoń dumnie, trochę już weselej i pewnie, kiedy usłyszała, że to przyjaciółka jej taty, a nie dziewczyna.
- Dziękuję. - Rzuciła tylko i puściła jej dłoń. Valentina była dobrą obserwatorką, miała to widocznie po ojcu, bo badała dwójkę dorosłych wzrokiem, jakby próbowała rozgryźć co się dzieje.
- Jestem. - Odparł krótko, ale czy była w te odpowiedzi pewność? Nie do końca, bo jasne, w pewien sposób cieszył się, że miał córkę, ale w tym życiu pojawiła się jeszcze jedna luka, która była i będzie już na zawsze. Chciał coś jeszcze dodać, chociaż czuł, że nie powinni rozmawiać przy dziecku, ale w tym momencie Alice uratowała sytuację. Valentina skrzywiła się i zatkała sobie uszy rękoma. Nie przywykła do małych dzieci. Angelo przyjrzał się dziecku uważnie.
- Wydaje mi się, że... - Chciał powiedzieć "jest głodna", ale wtrącił się do rozmowy jakiś chłopak. Spojrzał na niego pytająco, kim on był? - O właśnie. Kto to? - Spytał Gabrielle, na której rękach dziecko płakało przeraźliwie.
- Nie mogę tego słuchać! - Valentina odeszła kilka kroków, widocznie zniesmaczona. Denaro ją rozumiał, oj taki krzyk potrafił irytować. Jego też pewnie by wkurzył, bo to jednak obce dziecko, ale zrobiło mu sie żal Gabrielle Glass, bo jej wzrok krzyczał wręcz: Ratunku!
- Mogę ci pomóc? No daj, spróbuję. - Zachęcająco wyciągnął do niej ramiona i przejął dziecko, chwytając je jak w tych wszystkich poradnikach. Szedł zadaniowo, zgodnie z instrukcją, przytulając do siebie dziecko i głaszcząc jak kazali. Bujał ja lekko i mówił do niej spokojnie, co o dziwo zaczynało pomagać. Dziewczynka płakała coraz ciszej, chociaż nie przestała całkowicie, bo nadal widocznie doskwierał jej głód. Jednak nie wyła już tak przeraźliwie jak wcześniej. Angelo uśmiechnął się zadowolony z siebie, że się udało i wtedy podbiegł do nich tamten chłopak z butelką.
- Daj. - Angelo wyciągnął do niego dłoń i zaraza zaczął karmić siostrę swojej byłej spokojnie i z zadziwiającą cierpliwością. kątem oka dostrzegł, że chłopak podszedł do jego córki i próbował do niej zagadywać, ale ciężko im było się porozumieć w dwóch językach.
- Mam nadzieję, że on wie, kto jest jej ojcem... ja bym uważał. - Rzucił do Gabi, wlepiając swoje spojrzenie w dwójkę dzieciaków, będąc przy tym rozbawionym.
- TATO! MOŻEMY PÓJŚĆ DO WODY?! - Krzyknęła Valentina prosząco. Angelo pokazał jej kciuka w górę, na co dziewczynka się uśmiechnęła i chwyciła nowego kolegę za rękę.
- On ma przejebane. - Rzucił bardziej do siebie niż do Gabi. Nie znał córki długo, ale nie musiał, by wiedzieć, że to krew z jego krwi i że za grzeczna to ona na pewno nie jest. Miał tylko nadzieję, że nie podtopi nowego kolegi...
Angelo ciągle trzymał ramionach noworodka, którego karmił jakby robił to już tysiąc razy. Okazuje się, że to w cale nie takie trudne, że to jak z bronią, czy innymi rzeczami - podążaj za instrukcją, a wszystko będzie dobrze. Złota zasada.
- Jej matka zginęła w wypadku niespełna dwa tyg temu. Nie maczaliśmy w tym palców. - Zaczął nagle, zerkając w końcu na Gabrielle. Poczuł, że musi jej to wyjaśnić, bo przecież nastolatka wiedziała jak działała rodzina Angelo i mogła pomyśleć, że specjalnie poszukał jakiegoś swojego potomka i zajebał matkę, żeby przejąć dziecko. Mogło to tak wyglądać.
- Trafiła w szpitalu na koleżankę Rosali, od słowa do słowa... i tak trafiła do Marcello. A teraz do mnie. Jej matka dobrze znała mnie i Francesco, wiedziała jak się ukrywać. Ale Mirabelka mówiła jej o mnie i że jestem daleko, ale chyba chciała nas ze sobą poznać w przyszłości. Nie wiem i się nie dowiem, teraz muszę się nią zająć. Taki zbieg okoliczności. - Nie musiał jej tego tłumaczyć, ale chciał, poczuł po prostu taką potrzebę. A może to przyzwyczajenie? Że w końcu mówił jej niemal wszystko? Sam nie wiedział. Skończył karmić Alice i podał ja Gabi, zerkając na wodę, na bawiące się w niej dzieci. Uśmiechnął się. Nagle naszła go dziwna myśl, że nie są pokłóceni, że stoją tu ze swoimi dziećmi i jest tak, jak miało być. Zabolało, dlatego wziął głęboki wdech. Nie odrywał już wzroku od córki, nie mógł dłużej patrzeć na Gabi. Tak miał chociaż wymówkę, że po prostu ich pilnuje.
- Spakowana? - Zmienił temat. - Jak się czujesz? - Nie pytał o jej psychikę, tylko o fizyczne aspekty.
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Usłyszała potwierdzenie na swoje słowa dotyczące tego, że Angelo jest szczęśliwy. Chociaż on z ich dwojga miał to czego od życia chciał, jego największe marzenie jednak się spełniło. Niespodziewanie, ale jednak spełniło. Gabi zawsze była kiepska w ocenianiu ludzkiego wieku i teraz to też się nie zmieniło. Na oko dałaby dziewczynce z dziewięć, może dziesięć lat, nie więcej niż 12 to na pewno. Była śliczna, ale jak mogło być inaczej, skoro miała takiego zniewalająco pięknego ojca, a Angelo przecież na brzydkie kobiety to nawet by nie spojrzał, więc jej matka też musiała być piękna. Pewnie przyjechała tu z nią uświadomić Włocha, że kilka lat temu został ojcem, wytłumaczyć się z tego, czemu mu wcześniej nie powiedziała i teraz spróbują być ze sobą, stworzyć dziewczynce dom, o jakim może marzyć każde dziecko. Może to głupio zabrzmi, ale Gabi pomyślała, że bardzo szybko udało mu się znaleźć pocieszenie, nie tylko po stracie dzieci, ale i po rozstaniu z nią, ale to był tylko moment. Taka paskudna myśl gościła w jej głowie ledwie przez sekundę, bo była wręcz pewna, że pocieszenia wcale nie znalazł, bo rany były zbyt świeże i jeszcze długo będą się goić, choć córka jak i nowa, stara kobieta w jego życiu będą skutecznymi plasterkami i wspomogą to gojenie. Było jej trudno o tym myśleć dlatego chciała szybko się ewakuować, pójść z dzieciakami do jakiejś kawiarni, posiedzieć tam i poczekać, aż Vi skończy się pięknić dla jej ojca. Brrr... sama ta myśl przyprawiała Gabi o dreszcze, to było obrzydliwe. W sensie świadomość, że ojciec uprawia seks z kobietą niewiele od niej starszą, znaczy, że w ogóle uprawia seks — no obrzydliwe, fuj. Niestety mała Alice okazała się mieć inne plany na ten moment i spaliła Gabrielle idealny plan ucieczki z trudnej i bardzo niekomfortowej dla niej sytuacji. Pluła sobie trochę w brodę, że podeszła i zagadała, powinna była pomyśleć i przewidzieć jak to spotkanie może się potoczyć, ale ona przecież nigdy nie myśli kilka kroków w przód tylko żyje chwilą. Zanotowała w swoim łebku, żeby zmienić ten głupi nawyk, żeby nad tym pracować i w końcu dorosnąć i przestać być takim dzieciakiem, skupić się na poważnych, dorosłych wyborach, a nie impulsywnym działaniem.
- Młodszy brat Vivian, Vincent. U nich w rodzinie jest taka tradycja, że każdy ma imię na literę V, ale ojciec uparł się, że Ziemniak ma mieć na imię Alice.- wyjaśniła pospiesznie, starając się przekrzyczeć piekielnego kartofla. Dziewczynka tak mocno zanosiła się płaczem, że jej buźka bardzo szybko zrobiła się czerwona, po policzkach ciekły łezki i przez to jak się krzywiła faktycznie wyglądała jak taki ziemniak. Podobieństwa do bulwy nie można było jej odmówić, Angelo musiał przyznać Gabi rację, nie było innego wyjścia, no przecież ziemniak jak żywy.
- To jest nas dwie!- krzyknęła do dziewczynki nim ta uciekła kawałek dalej i zaśmiała się nerwowo. Przekręciła głowę, by zobaczyć czy Vincent bezpiecznie dotarł do budki z jedzeniem, gdzie stał wózek, ale zniknął jej z oczu i nastolatka poczuła jakiś dziwny niepokój, jakby miało stać się zaraz coś złego, jakby to jej własne dziecko zniknęło jej z oczu, ale to nie o to tu chodziło. Ktoś jej zaufał, powierzył opiekę nad dwójką dzieci, co przecież jest bardzo odpowiedzialnym zadaniem, a ona nie lubi zawodzić ludzi, a już zwłaszcza jeśli ma się coś komuś stać. Nie zdążyła za bardzo zareagować na propozycję Angelo, bo poczuła jak małe ciałko wysuwa się jej z ramion. To działo się bardzo szybko, mała Alice teraz trzymana była przez wielkiego, wytatuowanego faceta, który zachowywał się tak, jakby miał do czynienia z niemowlakami przez calutkie życie i wiedział, co robić w takich podbramkowych sytuacjach.
Widok Angelo z dzieckiem na rękach sprawił, że Gabi w środku poczuła chłód, pustkę, hulający wiatr, jakby zapadała się w próżnię, a serce to jej tak zaczęło łomotać w piersi, że przestała słyszeć to co działo się dookoła. Alice przestawała się drzeć, kwiliła cicho i kręciła się niespokojnie a nastolatka Gapiła się na tą dwójkę tak jakby widziała duchy. Bolało... Świadomość tego, że mógł tak trzymać ich własne dzieci, ewidentnie będąc stworzonym do roli ojca. Pasowało mu to, na dodatek radził sobie milion razy lepiej niż ona, choć zapewne czytali te same poradniki. Była trochę oniemiała i te czterdzieści sekund, w których oczekiwali na dostawę mleka wydawały się trwać wieki. Opuściła więc zesztywniałe ramiona wzdłuż ciała i zacisnęła pięści, chcąc wbić sobie paznokcie w dłonie, żeby tym lekkim bólem się otrzeźwić.
Alice kiedy tylko poczuła smoczek przy ustach zassała się na nim i zaczęła ciągnąć mleko z butelki jak mały odkurzacz, momentalnie się uspokajając. Kiedy sobie jadła patrzyła na twarz Angelo jakby próbując dowiedzieć się, czy on jej się podoba, czy nie do końca, ale miał przecież żarcie, nie mógł być zły, każdy, kto daje jedzonko jest dobrym ziomkiem, w mniemaniu dzieciaków oczywiście, zwłaszcza tak małych i żarłocznych.
- Póki nie masz w ręku strzelby to wydaje mi się, że Vincent jest bezpieczny.- rzuciła w końcu dość poważnie, jakoś nie było jej za bardzo do śmiechu, ale miło było widzieć jego uśmiech, naprawdę bardzo miło, aż czuła, że z tej ciemnej otchłani wraca do światła, przyjemnie jasnego i ciepłego.
- Poradzi sobie, to duży chłopak. Woda to jego żywioł, jest w szkolnej drużynie pływackiej.- zerknęła w stronę dzieciaków. Vincent po drodze do oceanu pozbywał się z siebie ciuchów rozwalając je po plaży, na co Gabrielle zareagowała głośnym westchnięciem i przyłożeniem ręki do czoła, ale w końcu machnęła na to dłonią, jest duży niech sobie radzi, a jak straci portki czy koszulkę to jego sprawa i będzie wracać z prawie gołym tyłkiem do domu. Wolała patrzeć w kierunku wody niż na Angelo karmiącego jej siostrę, bo ten widok naprawdę sprawiał ogromny ból.
Angelo zaczął mówić, wystrzelił ze swoim wyznaniem jak z procy, co ją trochę zdziwiło, bo tego to się kompletnie nie spodziewała. Zrobiło jej się przykro słysząc takie rewelacje, w sensie szkoda jej było młodej, bo musiała bardzo cierpieć po stracie matki, ale przynajmniej miała ojca... I tak dzielnie dawała radę. Dzieci to jednak trochę inny stan umysłu i łatwiej im wszystko przetrawić.
Blondynka uśmiechnęła się lekko słysząc, że to nie Nostra maczała palce w śmierci matki dziewczynki. Uznała to za bardzo zabawne, że już z miejsca ją o tym poinformował, jakby wiedział doskonale, o czym ona pomyśli, bo dokładnie tak było. Pomyślała, że to znów zagrywka w ich stylu, że kobiety, które ukrywają dzieci przed nimi giną z ich ręki. Angelo dobrze ją znał dlatego tak szybko uprzedził to, o co mogła ewentualnie chcieć zapytać. Aż dziwnie jej się zrobiło, że wcześniej pomyślała o tym, że on i matka dziewczynki teraz będą żyć razem długo i szczęśliwie, kiedy ona wyjedzie do tego cholernego Londynu.
- Szkoda... Bardzo mi przykro. Żadne dziecko nie powinno wychowywać się bez matki i ojca. Myślę, że sobie poradzisz i będziecie razem bardzo szczęśliwi. Nie zazdroszczę ci pierwszych rozmów o okresie, o tym jak używać tamponów czy podpasek... Zawczasu się doedukuj, żeby cię to nie zaskoczyło.
Zaśmiała się niby rozbawiona, ale jakoś tak trochę gorzko i nie jak ona. Przejęła malucha, który się najadł jak bąk, z automatu Alice dostała taki okrąglutki brzuszek. Gabi ułożyła ją sobie dość naturalnie, w pozycji pionowej, na ramieniu i zaczęła ją lekko klepać po pleckach, widziała setki razy jak Vivian to robi po karmieniu i zrobiła to instynktownie, a Alice zafundowała im potężne beknięcie, którego nie powstydziłby się dorosły facet, na co Gabi lekko się skrzywiła zniesmaczona, ale co zrobisz jak nic nie zrobisz, taki odruch i to całkiem naturalny.
Nie musiał jej tego wszystkiego mówić, a ona nie do końca wiedziała, czy chciała wiedzieć, ale jeśli czuł potrzebę wyrzucenia tego z siebie to przecież mu nie zabroni, nie powie, że nie chce wiedzieć, że ma się zamknąć i nic więcej nie mówić. Mimo wszystko i tak gdzieś w środku postanowiła sobie, że co by się nie działo to on też może na nią liczyć w każdej sytuacji. Może faktycznie byli przyjaciółmi i będą w stanie mieć ze sobą całkiem dobry kontakt, włączając z tego przytulanie, pocałunki, seks i inne rzeczy, które robią ze sobą pary? Przecież ludzie tak robią, mogą się przyjaźnić po zakończeniu związku i jakoś dają radę, to przecież takie dojrzałe, takie dorosłe...
- Wiesz, że ja wszystko robię na ostatnią chwilę, nie mam w walizce nawet jednej pary majtek, zrobię to jutro, albo godzinę przed wyjazdem na lotnisko.- uśmiechnęła się lekko i zamknęła oczy. To było takie trudne stać tu z młodą na rękach i jeszcze mieć świadomość, że dwójka dzieci pluska się w wodzie. To mogli być oni, kiedyś, ale nie będą...
- Chyba dobrze, nie wiem w sumie.- powiedziała zgodnie z prawdą, bo nie do końca wiedziała jak się czuje. Były dni, że czuła się dobrze, były takie kiedy lekko bolał brzuch, a i takie, które najchętniej by przespała, ale w ogólnym rozrachunku było dobrze.
Gabi chciała zawołać Vincenta, żeby się zbierał, że idą do kawiarni na gofry albo na lody, na to, na co oboje akurat będą mieć ochotę, ale Alice znów miała inne plany, bo zaczęła podkurczać nóżki, prężyć się i robić minki, co oznaczało tylko jedno: KUPA.
I autentycznie zaczęła puszczać serię bączków i pielucha była do zmiany, a Gabi była przerażona tymi dźwiękami, nadal nie mogąc pojąć jak z takiego małego ciałka mogą wydobywać się takie odgłosy.
- Ten dzieciak mnie psychicznie wykończy....- burknęła pod nosem i skrzywiła się, bo zaczęło śmierdzieć. Przez plażę szła jakaś babcia w stroju kąpielowym, w kapeluszu na głowie i ciemnymi okularami na nosie, kiedy zobaczyła Gabi i Angelo, uśmiechnęła się do nich i przystanęła na chwilkę.
- Och jaka piękna rodzinka... A mamusia jaką ma figurę po porodzie, u la la... Tatuś pewnie szczęśliwy, że ma taką śliczną i młodą żonę i uroczego bobaska...- kobieta ich pochwaliła, podziwiała i zachwycała się małą Alice. Babcia dobra była, bo miała kilka tatuaży, widać było, że były stare i wyblakłe, ale w młodości musiała być niezłym numerem. Jeszcze chwilkę się nad nimi roztkliwiła i w końcu poszła w swoją stronę, bo Gabi była jak zaklęta, ani się nie uśmiechała ani nic nie odpowiadała, bo kompletnie nie wiedziała jak na to zareagować. Przecież kobieta nie chciała niczego złego, nie znała ich historii, przeżyć, tego co działo się w ich głowach, ale cholera to uderzyło mocno.
Blondynka odchrząknęła i spojrzała na Angelo.
- Muszę Ziemniakowi zmienić pieluchę, możesz mi rozłożyć koc na piasku?- poprosiła spokojnie wyciągając do mężczyzny rękę, przez którą przewieszony miała nieduży kocyk, na którym miała sobie usiąść z Vincentem.

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Myśli Gabrielle mogły wydawać się okrutne, ale czy faktycznie mijałyby się z rzeczywistością, gdyby matka Valentine żyła? Czy wizje nastolatki nie urzeczywistniłyby się związkiem i próbą stworzenia rodziny, skoro Angelo teraz i tak zamierzał wdrożyć taki plan w życie? Całkiem możliwe, zważając na fakt, że Mirabelka była silną, dobrze prezentującą się kobietą. Mądrą i piękną. Wiedziała czego chciała i zawsze po to sięgała, byłaby z niej zapewne dobra przywódczyni i doradczyni. Mimo tych wszystkich cech, nadal nie byłaby nią. Gabrielle Glass zawsze miała duże problemy z oceną samej siebie i docenieniem tego, kim stała się w życiu Angelo Denaro. On, tak jak i ona wiedział, że już nigdy nie spotka na swojej drodze kogoś, kto mu ją zastąpi. Wątpił, że mógłby darzyć uczuciem jeszcze kogokolwiek w przyszłości, skoro tak długo zajęło mu zalezienie jakiejkolwiek osoby, która otworzy jego głowę na normalny związek i serce na czucie czegokolwiek poza miłością do samego siebie i swojej rodziny. Zapewne nie traktowałby Mirabelki tak dobrze, jak swoją nastolatkę, po której pocieszenie się będzie ogromnym wyzwaniem, niemal nieosiągalnym. Angelo pokonywał w życiu wiele trudności, ale ta wydawała się niemal nie do przeskoczenia. Wiedział na pewno jedno. Potrzebuje czasu, którego nie miał przecież zbyt wiele, jeśli chciał zrealizować swoje plany.
Brat macochy, to było jedyne słuszne rozwiązanie jego małej zagadki. Chłopak był w takim wieku, że nie pokrywało mu się to z niczym innym, szczególnie, że wiedziałby gdyby Bruce miał po drodze jeszcze jedno dziecko… chyba, że tak jak i on zostałby zaskoczony dzieckiem kinder niespodzianką. Różnie w końcu w życiu bywało, jak widać na załączonym obrazku. Angelo już nic nie skomentował, zaś jego córka widocznie mocno zdziwiła się na rzucone przez nastolatkę słowa w jej ojczystym języku. W końcu ojciec tłumaczył jej w drodze na plażę, że mało kto posługuje się włoskim na tym kontynencie i będzie musiała nauczyć się dobrze władać angielskim najszybciej jak to tylko możliwe.
Ta sytuacja robiła się coraz trudniejsza. Nie dość, że spotkali się w czasie, w którym ich rany nadal były świeże, to jeszcze posypywali je solą, trzymając małe dziecko na rękach. Najpierw ona, a teraz on. Wizje dotykały teraz jednej i drugiej głowy, tego, jak mogłoby to wyglądać, gdyby nie niedawną tragedia. Że to mogło być ich dziecko, że właśnie tak wyglądałaby ta osoba z synem na rękach. Najpierw Angelo zadręczał siebie, patrząc na Gabriellę, a teraz robiła to ona. Widział jej wzrok i rozumiał, że bardzo cierpi. Co jednak miał zrobić? Widział jej przerażenie i po prostu chciał jej jakoś pomóc. Skupił się na zadaniu, jakby odrzucając od siebie wszystkie towarzyszące temu emocje. Szczególnie, gdy jego wzrok napotkał duże, lekko zaszklone od płaczu oczy dziewczynki, która patrzyła na niego jak na wybawienie, a jednocześnie jakby chciała poznać, czy jest tym dobrym, czy złym człowiekiem. To było dziwne, pierwszy raz trzymał małe dziecko tak blisko i patrzył mu w oczy. Wydawały się mądrzejsze niż mógł przypuszczać, jakby ten mały człowiek faktycznie rozumiał co widzi, a zawsze małe dzieci wydawały mu się po prostu głupie. Jak szczeniaczki. Lekko zakuło, o do głowy przemknęła się niepostrzeżenie przez gruby mur jedna, kująca myśl Ciekawe, czy właśnie tak patrzyliby na mnie nasi synowie. Czy mieliby tak samo ciekawski wzrok, a może inaczej? Czy dziecko wie, kto jest jego rodzicem?
Zaśmiał się krótko na żart-nieżart Gabrielle o strzelbie. Cóż. Nie do końca miała rację.
- Nie potrzebuję spluwy. - Przypomniał jej pół żartem pół serio. Takie. H,y fakty, Angelo potrafił wyrządzić większą krzywdę własnymi rękoma aniżeli bronią. Na całe szczęście dzieciaki były jeszcze małe i prawdziwe problemy związane ze związkami jeszcze im nie groziły, a ta krótka wymiana zdań była jedynie żartobliwym intro do tego, co zacznie dziać się za kilka lat… Angelo nie zazdrościł swojej córce, o jak wiedział, że będzie dla niej dobrym ojcem, tak też zdawał sobie sprawę jak bardzo restrykcyjnym i surowym w stosunku do jej relacji romantycznych. Valentina była jeszcze mała i mieli inne problemy niż to, ale każdy etap wiąże się przecież z innym wyzwaniami.
- Jak tak patrzę ile dzisiejsze dzieciaki mają zajęć i zdolności, to zastanawiam się jak to możliwe, że wyrastają później na takie pizdy. - Rzucił w widocznym zastanowieniu i nie wyglądał jakby żartował. Ze swoich młodzieńczych lat pamiętał, że ludzie byli jacyś bardziej ogarnięci inwalidzi. Dzisiaj męska część społeczeństwa jest często bardziej kobieca niż ta kobieca. Ogólnie Angelo nie podobało się wiele spraw i miał nadzieję, że uda mu się uchronić przed tym jego dziecko. Co nie będzie do końca takim prostym zadaniem, zważając na to, że zaczyna ją wychowywać już od jakiegoś etapu jej życia, a nie od samych narodzin, gdzie ma się największy wpływ. Miał nadzieję, że Mirabelce nie odjęło mózgu wyraz z poczęciem córki i sprostała zadaniu. Póki co wyglądało, że tak, bo mała była twarda i zdolna. Dużo widział w niej swoich cech, ale z ostateczną oceną Polska jeszcze kilka dni, czy tygodni. Pierwsze wrażenie to nie wszystko.
To oczywiste, że Gabrielle tak pomyślała. Jego rodzina była dla niej dobra i miła, w końcu traktowali ją jak swoją i zawsze już po części będzie do nich należeć. Zyskała bardzo dużą sympatię ze strony jego starszego brata i żony, dlatego zawsze będzie mogła liczyć na ich pomoc. Wracając jednak do Valentine i jej matki. Gdyby te dziesięć lat temu odkrył, że kobieta ukryła przed nim ciążę, pewnie by ją jakoś ukarał. Może nie koniecznie zabijał, chociaż? Ciężko stwierdzić. Jedno jest pewne, dużo rzeczy i poglądów braci Denaro zmieniło się na przestrzeni lat, a i poznając kobiety, które opanowały ich serca doszły kolejne przekonania i korekty do tych poprzednich. Angelo przestawał być już tak bezduszny jak kiedyś, a czy to dobrze, czy źle, czas pokaże.
Przestał mrugać, wbijając w Gabi spojrzenie mówiące więcej niż słowa. Nawet nie chciał o tym słyszeć, chociaż bardziej przerażały go inne kwestie.
- Może do tego czasu będzie już w naszym życiu jakaś kobieta, która mnie w tym wyręczy… przede mną na razie gorsze rozmowy. Sama wiesz o czym no i muszę się zastanowić w ile kwestii ją włączyć. Na razie o niczym nie wie. - Sam nie wiedział, czy powinien był jej to mówić, czy nie, ale poczuł, że może.. to chyba przyzwyczajenie, bo Gabi nie tylko była jego partnerką, kochanką i kurwą od czasu do czasu, ale też najlepszym przyjacielem. Nauczył się z nią rozmawiać i otworzył, jak przed nikim innym, poza jego braćmi. To po prostu się działo naturalnie, że z nią rozmawiał, opowiadał szczegóły i dzielił pewnymi sprawami, dla niego ważnymi i poniekąd trudnymi. Może niepotrzebnie? Dopiero teraz przeszło go przez myśl, że może ona nie chce o tym słuchać? Nie powinien zarzucać jej swoimi problemami, to już nie były dłużej jej problemy… popierdolone to wszystko i tyle.
Uśmiechnął się przelotnie na beknięcie małego dziecka, które leżało już spokojnie na ramieniu jego byłej. Teraz radziła sobie całkiem nieźle, pomyślał patrząc na jej ruchy i jak ładnie poradziła sobie z siostrą. Byliby dobrymi rodzicami… wiedział to. Zrobiło mu się na powrót przykro, ale nie chciał o tym rozmawiać. Pewne dezycję zostały podjęte i spotkały ich takie a nie inne rzeczy, teraz musieli wziąć to na klatę i iść dalej. Choć niechętnie bez siebie.
- No tak. - Zaśmiał się cicho. - Cała ty. - Dodał trochę ciszej, odurzony wspomnieniami. Robiło się coraz trudniej, coraz bardziej miał ochotę powiedzieć „Jebać to, nie pakuj się w ogóle”, ale co by to dało? Nietrzymanie się swoich postanowień i podjęcie kolejnej złej decyzji, bo ich związek był destrukcyjny. Dla obojga, nie tylko dla niej i takie były niestety fakty.
- To chyba dobrze.- Odparł jakże błyskotliwie. Naprawdę robiło się niezręcznie, to chyba było dla nich za wcześnie na spotkanie i rozmowy. Nie, nie chyba, definitywnie za wcześnie.
- O nie…- Zdążył wyrzucić z siebie w momencie, w którym Alice robiła zrzut desantu. No i co Angelo? Teraz też będziesz taki skory do pomocy? Widział przerażenie i lekkie poddanie się w oczach Gabi. Uśmiechnął się nawet na jej słowa, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo zaczepiła ich jakaś kobieta. Angelo spojrzał na nią, krzyżując ramiona na piersi i nie wyglądał jakby chciał, żeby do niego mówiła. Zmarszczy złowrogo brwi, choć wyglądało to trochę tak jakby marszczył się od słońca, świecącego mu prosto w oczy. Zastanawiał się czy cos powiedzieć i na usta cisnęło mu się tylko jedno.
- To moje córki kobieto. - Babci zrobiło się chyba głupio, bo odeszła z dziwną miną. I dobrze, bo skoro ona sprawiła, że poczuli się chujowo, a obydwoje na pewno właśnie teraz czuli się wchuj chujowo, bo tego inaczej nie dało się określić, to i on sprawił, że babci pójdzie w łeb. Nieważne, jakie miała intencje, ważne, jak oddziaływało to na Gabrielle. Jego też to w pewien sposób zabolało, ale on był twardy, poradzi sobie. W całej tej sytuacji bardziej chodziło mu o nią. Widział jej minę, a to było w tej sytuacji najgorsze.
- Pewnie… pomogę ci. - Wziął od dziewczyny mały kocyk i rozłożył go na piasku dokładnie. Smród mu nie przeszkadzał, Angelo nie raz musiał zbierać trupy, które przed śmiercią srały, sikały, czy rzygały pod siebie, jak był jeszcze młody i musiał wykonywać brudną robotę. Jasne, nie było to za przyjemne, ale odruchów wymiotnych oduczył się już lata temu. Prędzej zrobiłoby mu się niedobrze od źle przyrządzonego jedzenia niż kupska. Przysiadł obok i patrzył jak Gabi próbuje sobie poradzić i trochę go to bawiło, b9 nastolatce widocznie zbierało się powoli na pawia.
- Idzie się z czasem przyzwyczaić.- Może nie powinien być taki rozbawiony, ale jednak trochę był. Cmoknął i przejął dziewczynkę, zdejmując jej pieluchę i wycierając ją z pozostałości kału, dokładnie. Wskazał dłonią dla Gabi żeby założyła nową pieluszkę, a sam pozbył się śmierdzącego ładunku.
- Niezła praca zespołowa. Chyba całkiem dobrze byśmy sobie radzili.- Palnął znów bez namysłu, po dwóch sekundach uświadamiając sobie, że to nie było potrzebne. Zrobiło się dziwnie duszno, to uderzyło mocno. Odwrócił wzrok i wbił go w bawiące się w wodzie dzieci.
- Wyglada na to, że się zakolegowali. Dobrze, przyda jej się jakiś przyjaciel. Mieszka na codzień w Lorne Bay, czy skądś przyjechał? - Zmienił zgrabnie temat, ale nie był w stanie znów na nią patrzeć. Nie po tym, co przed chwilą powiedział i jak wyobraził sobie po raz kolejny, że to z ich dziećmi byli teraz na tej cholernej plaży. Wiedział, że dobrze się stało, nawet powoli wierzył, że to poronienie miało sens, ale ból pozostał, rany były zbyt świeże. Siedzieli blisko siebie, a zsunięta z kolana dłoń Angelo wylądowała na zimnych palcach Gabi. Nie cofnął jej stamtąd, powoli kierując swój ciemny wzrok na jej oczy. Znów czas jakby zwolnił, a jej mimo chłodu palce, lekko parzyły. Lekko zacisnął na nich swoją dłoń, choć wiedział, że nie powinien.
Valentina wystrzeliła z wody jak z procy, biegnąc w ich stronę. Biegła razem z Vincentem, który krzyczał. Angelo przeszła myśl, że może coś się stało, więc natychmiast dźwignął się na nogi, słysząc krzyk dzieciaka.
- Tato, tato! Pływała z nami taka wielka ryba, myślałam, że to rekin! Vincent się przestraszył!- Śmiała się radośnie, widocznie rozbawiona. Angelo pokręcił głową i chwycił ręcznik, otulając nim dziewczynkę.
- A ty się nie bałaś? - Spytał lekko rozbawiony.
- Co ty, rekiny są super! Ja to się zawiodłam. Ej bo jestem głodna, pójdziemy coś zjeść? Mam ochotę na owoce morza, lubisz ostrygi? Zabierzemy Vincenta ze sobą? - Gadała a oczy jej się świeciły. Angelo widocznie się zamyślił i spojrzał na Gabi, ale to chyba byłoby zbyt wiele, żeby teraz jeszcze razem skoczyli coś zjeść… nie, nie, to zbyt ryzykowne.
- Wiesz mała, mają inne plany, innym razem zabierzemy Vincenta na jakiś obiad. Może jutro, sami możemy zrobić pizzę. A owoce morza to świetny pomysł, wysusz się, przebierz i gdzieś podskoczymy. A później zakupy.
-Ale szkoda… a może przekonasz swoją przyjaciółkę ? Proooooszeeeeee.
Znów zrobiła tą samą minę jak w domu, gdy namawiała go na plażę. Pokręcił głową, już rozumiejąc jej działanie. Musiał pamiętać, że to jego dziecko i że pewnie dużo ma z niego. A na pewno spryt.
- Powiedziałem, że nie. - Dziewczynka dość mocno zdziwiła się odpowiedzią ojca, bo jak to jej odmówił? I to jeszcze po angielsku… Angelo zostawił Valentine żeby doszła do siebie, a ta usiadła na ręczniku lekko naburmuszona. Zabawne, bo wyglądała identycznie jak Gabi, kiedy się na niego obrażała… zerknął teraz na nią.
- Spotkamy się jeszcze przed twoim wylotem? Może podwieziesz do nas Vincenta jeśli będzie chciał spotkać się jutro z Valentiną? Później bym go was podwiózł, żebyś nie marnowała czasu. - Może to nierozsądne, ale nie chciał żeby to było ich ostatnie spotkanie.
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Oczywiście, że nie potrzebował spluwy — ma w końcu dwie silne dłonie, którymi może zrobić naprawdę dużą krzywdę. Z łatwością skręciłby kark zalotnikowi swojej córki jeśli by mu się nie spodobał, albo urwałby mu przyrodzenie i wpakował do gardła, jeśli tylko dowiedziałby się, że ten się do jego małej księżniczki dobierał w nieodpowiedni sposób. Może właśnie teraz Angelo jeszcze lepiej zrozumie matkę Gabi i w sumie jej ojca też, bo jego pierwszą reakcją też była chęć zamordowania mężczyzny, tylko z racji swojej pozycji i przyjaźni, jaką się darzyli postanowił tego nie robić, ale w głowie Bruce'a pojawiła się wizja wyprucia Angelo flaków, za to, że śmie bałamucić jego córeczkę. Cóż, przecież znał podejście Włocha do kobiet i to była całkiem naturalna reakcja na taki obrót sprawy.
Gabi jak dziś pamięta sytuację, kiedy to przedstawiła swojemu ojcu pierwszego chłopaka, z jakim zaczęła się spotykać na bardziej poważnie niż tylko wyjście po bułki do sklepu. Bruce zabrał wtedy Matta na rozmowę do salonu, wypytał o to, jakie chłopak ma zamiary względem jego córki, maglował go, robił wykład o dobrym traktowaniu kobiet, a biedny Matt siedział zestresowany i mruczał tylko pod nosem: "Tak panie Glass, dobrze panie Glass, rozumiem panie Glass...". Gabrielle oczywiście w tym czasie w pokoju dosłownie rwała sobie włosy z głowy i umierała przez to, jaki wstyd zrobił jej staruszek. Na szczęście Matt nie miał jej tego za złe, w sumie to go strasznie bawiło i spotykali się z Gabi kilka miesięcy, do czasu aż chłopak nie zaczął nalegać na seks, za mocno naciskać, wywierać mocną presję, a czternastoletnia Gabi wtedy jeszcze nie była na to gotowa i strasznie się o to pokłócili i rozstali. W życiu blondynki wtedy pustka nie trwała długo, bo zainteresował się nią brat Sary, chłopak ze starszej z ostatniej klasy, z którym była blisko rok i to właśnie z nim straciła cnotę w wieku około piętnastu lat. Jaka szkoda, że musiał wyjechać na studia do USA! Gdyby nie to, to pewnie dalej byliby razem i wszyscy nazywaliby ich parą "High School Sweethearts". Najważniejsze, że rozstali się w przyjaźni i zrozumieniu, że miłość na odległość nie ma sensu. No i czy na pewno była to taka wielka miłość? Jasne, na początku były motylki w brzuchu, ale już pod koniec ich związku wszystko stało się jakieś takie rutynowe i mało przewidywalne, można nawet śmiało powiedzieć, że nudnawe. Lubili ze sobą spędzać czas, ale weszło im to w nawyk i zrobiło się mechaniczne.
Chyba właśnie zrobiło jej się słabo, serio, poczuła się tak jakby była głębokim jeziorem, do którego ktoś wrzuca wielki kamień, kiedy usłyszała, że on już planuje znalezienie sobie partnerki. Dokładnie tak to zabrzmiało, jakby zainstalował sobie tindera i już przeglądał dziesiątki zdjęć pięknych kobiet, chociaż jemu Tinder nie potrzebny. Wystarczy, że wyjdzie na miasto, spojrzy na jakąś dupę i ta już będzie jego na skinięcie małym palcem u stopy. To nie był dobry moment na takie słowa, zdecydowanie nie chciała ich słyszeć, to było za wcześnie, a może już zawsze tak będzie... Mimo iż będzie cieszyć się jego szczęściem to i tak będzie żałować, że to nie ona mu je daje tylko jakieś inne, w jej ocenie, wstrętne, okropne, obrzydliwe i głupie babsko. Zawsze będzie o niego zazdrosna, zawsze będzie uważała, że zasługuje na kogoś lepszego od tego z kim akurat jest. Na samą myśl o tym czuła się tak jakby ktoś ją odzierał ze skóry, kawałek po kawałku. Odepchnęła od siebie wizje jakiejś pięknej, wysokiej blondynki takiej podobnej do tej Julki od Mateusza... Bo przestawała się poznawać i lubić samą siebie mając wręcz mordercze myśli i obrazy tego jak dokonuje na niej brutalnej egzekucji, potem ćwiartuje ciało i rozpuszcza w kwasie solnym, żeby nie został po niej nawet jeden włosek.
Wolała tego nie komentować, uciekła gdzieś spojrzeniem na bok, ona naprawdę wiele znosiła i to trudniejszych rzeczy niż ta, ale ewidentnie to było zbyt wiele, jakby czarka napełniona goryczą zaczęła się przelewać.
- Im szybciej to zrobisz, tym lepiej. Dzieciaki lubią szczerość i widzą jeśli coś się przed nimi ukrywa. Moja mama kilka tygodni ukrywała przede mną moją chorobę, zanim w końcu z niej siłą to wydobyłam i byłam bardzo zła, że mi nie powiedziała od razu. Z biegiem czasu rozumiem czemu to zrobiła, chciała mnie chronić, nie chciała, żebym się bała, ale ja i tak to robiłam, na dodatek widziałam, że się martwiła, choć bardzo starała się to ukrywać. W każdym razie... Dziecko to też człowiek i rozumie więcej niż nam się wydaje.- wzruszyła lekko ramionami po tym jakże mądrym wywodzie. No trzeba przyznać, że głupi nie był jak na kogoś, kto z dzieciakami ma niewiele do czynienia. Prawda jest taka, że Gabi zwyczajnie jeszcze pamięta jak to było kiedy miało się dziesięć, dwanaście, piętnaście lat i mówiła na bazie swojego doświadczenia.
Nie miała mu za złe, że się tym z nią podzielił, może nie miał komu się wygadać w tej sprawie i jeśli to, że z siebie to wyrzucił mogło mu jakoś pomóc, to dlaczego miałaby nie słuchać? Czasami potrafiła do robić, choć w większości czasu to ona mieliła ozorem jak szalona opowiadając o milionie dramatów koleżanek z ich facetami albo o tym co się odjebało w show-biznesie, albo że ktoś wypuścił na rynek nowy model torebki, albo że widziała na mieście takie ładne buty i nie wiedziała, czy je sobie kupić, czy nie...
Ona to nie Angelo, mistrz organizacji i porządku — to ona wpadła w jego całkiem poukładane życie, zrobiła mu w nim tornado, rozwaliła je, przemieliła, przerzuciła do góry nogami. Gabi to chaos, ale jaki ładny i słodki i kochany chaos! Blondynka ze wszystkim działała na ostatnią minutę, na ryzyku, że się spóźni albo nie wyrobi w określonym terminie i koniec końców zazwyczaj właśnie się spóźniała i trzeba było na nią czekać. Gubienie rzeczy było na porządku dziennym, a te pojawiały się w bardzo dziwnych miejscach domu. Nie raz i nie dwa kluczyki od samochodu znajdowała w lodówce, okulary przeciwsłoneczne w pojemniku na pieczywo itp.
Cały wszechświat mówił im, że mają być razem, nawet ta cholerna babcia, ale nie... po co walczyć o to, co budowało się z takim trudem. Najłatwiej jest się rozstać i zacząć żyć dla siebie, choć Angelo jednak teraz miał dla kogo żyć. Ta babcia sprawiła, że Gabi kompletnie zgłupiała i ugięły jej się nogi, ale mężczyzna wybrnął z sytuacji widowiskowo, na co nie mogła nie parsknąć śmiechem, choć w środku i tak było jej bardzo przykro przez to co usłyszała. Zaśmiała się na jego stwierdzenie, że są jego córkami. Dawno się nie śmiała, to była miła odmiana od ciągłego płaczu, aż gdzieś tam w środku zaczęła czuć się trochę lepiej. Może powinna wybrać się na śmiechoterapię? Albo stać przed lustrem i się do siebie uśmiechać, wmawiając sobie, że wszystko jest dobrze?
Podziękowała za rozłożenie kocyka skinieniem głowy i klęknęła na piasku, kładąc dziewczynkę, żeby zmienić jej pieluchę. Mała miała na sobie tylko cienką sukieneczkę, więc dostęp do śmierdzącej bomby był ułatwiony. Gabi wyjęła z torby chusteczki i świeżą pieluszkę i zaczęła rozpakowywać niespodziankę. To, co zobaczyła sprawiło, że śniadanie, które jadła kilka godzin temu, cofnęło jej się do gardła, musiała odwrócić głowę od tego smrodu, a i to nie pomogło, naprawdę miała odruch wymiotny i starała się wytrzeć tyłek Alice na oślep. Tu znowu Angelo przyszedł z ratunkiem i sprawnie pozbył się problemu bez nawet najmniejszego skrzywienia. Ale to było dziwne... Ona kobieta, która brzydzi się gównem niemowlaka, praktycznie z zerowym instynktem macierzyńskim i on taki opanowany, wiedzący, co robić, jak się zachować, jakby robił to tysiące razy. Patrzyła na niego trochę jak na ósmy cud świata.
Ty naprawdę byłbyś cudownym tatą...- pomyślała z lekkim żalem i uśmiechnęła się rozczulona tym widokiem. Już będąc w Polsce widziała jakie podejście ma Angelo do dzieciaków, jak świetnie bawił się z Majkim, jak lgnęli do siebie, ale to teraz... Hit hard.
- Pewnie tak...- rzuciła lekko beznamiętnie, względem tego smrodu i obrzydliwości i pomyślała, że nie będzie dane jej się o tym przekonać już nigdy. Dość sprawnie, zanim nałożyła siostrze świeżą pieluszkę, a Angelo szedł pozbyć się gównobomby, nasmarowała dziewczynce zadek specjalnym kremem i zapakowała ją jak trzeba. Poprawiła też kapelusik na jej główce, żeby chronił ją przed słońcem, usiadła podkulając nogi, tak żeby położyć sobie na nich małą jak na leżaczku i jedną ręką ją przytrzymywała, żeby czasem nie spadła, bo ta się cieszyła i gadała po swojemu, machając nóżkami, a drugą dłoń ułożyła na kocu, całkiem luźno i miękko.
Nie mogła na niego patrzeć, nie była w stanie, więc gapiła się w wodę jakoś tak pusto i bez wyrazu. Angelo... niezłe wyczucie, perfekcyjny czas na takie słowa. Nastolatka uśmiechnęła się smutno, oboje jeszcze tego nie przeboleli, to było za krótko i potrzebowali czasu. Nic mu na to nie odpowiedziała, nie potrafiła. Spojrzała na wiercącą się na jej kolanach Alice i zaczęła się zastanawiać, jak by to było, czuć ruchy tych dzieci w swoim brzuchu. Ta mała dziewczynka miała przed sobą jeszcze calutkie życie i Gabi miała nadzieję, że Bruce będzie dla Alice lepszym ojcem niż był dla niej, choć za najgorszego też go nie mogła uznać, bo przecież ją kochał, a ona kochała jego.
- Aż dziwne, biorąc pod uwagę barierę językową. Tak, mieszka tutaj. Viv musiała go zgarnąć pod opiekę na tydzień, bo jej rodzice musieli pilnie wyjechać do stolicy załatwić parę spraw.- wyjaśniła spokojnie, choć głos jej lekko drżał z nadmiaru emocji. Wtedy poczuła na dłoni coś dużego, ciężkiego i ciepłego... Była to ręka Angelo, która chyba dość przypadkiem tam wylądowała. Coś w niej podskoczyło, drgnęło, szarpnęło, jakby lekko się przestraszyła tego uczucia, ale to było takie dobre... takie przyjemne. Spojrzała na ich dłonie i uniosła wzrok napotykając jego ciemne spojrzenie. To były sekundy kiedy tak na siebie patrzyli. Tęsknie, ale ze zrozumieniem, że tak właśnie musi być, mimo iż serca chcą inaczej, głowy biorą górę. Nastolatka miała wrażenie, że jeśli jeszcze chwilę by tak na siebie zerkali to wpadliby sobie w ramiona i zaczęli się całować. Tym razem to starsze dzieci wszystko zepsuły. W normalnych okolicznościach Gabi zerwałaby się na równe nogi, ale miała na nich niemowlaka, spojrzała na biegnącą Valentine i Vincenta.
Odestchnęłą z ulgą widząc, że wszystko jest w porządku, ale ciśnienie to jej skoczyło do 220 jak nic. Nie zrozumiała wszystkiego z tego co mówiła dziewczynka, ale większość. Vincent wydawał się zawstydzony faktem, że się bał jakiejś ryby i tak jakby trochę się spłoszył, ale starał się zachować zimną krew.
- A co by było, jakby to był rekin? Musiałem ją ratować!- powiedział zaplatając ręce na klatce piersiowej, oczywiście nie zrozumiał ani słowa z tego co mówiła mała Włoszka i pozował na bohatera. Gabi zaśmiała się cicho i westchnęła rzucając chłopakowi ręcznik z torby.
- Oczywiście, że musiałeś rycerzu w lśniącej zbroi. Poszukaj swoich ubrań i będziemy się zbierać.- posłała chłopakowi przyjazne spojrzenie, a ten zerknął tęsknym wzrokiem na ciemnowłosą koleżankę, jakby chciał powiedzieć "jeszcze pięć minut, proszę", jednak bez gadania poszedł po swoje spodenki i koszulkę.
Gabi starała się wyłapać słowa, które rozumiała, ale ciężko jej to poszło. Od powrotu z Sycylii nie siedziała już przy nauce Włoskiego i się nie rozwijała w tej kwestii, ale wywnioskowała, że mała prosi o to by jednak z nimi poszli, tyle, że nie była pewna czy chce to robić. Przecież się rozstali, nie powinni spędzać ze sobą czasu, zerwanie w takim wypadku nie ma najmniejszego sensu. Trochę się zdziwiła reakcją dziewczynki i tym jak ona się naburmuszyła, ale uznała, że Angelo dobrze zrobił jasno stawiając granice, czym dziecko było dość mocno zaskoczone.
Po co chciał się spotkać? Żeby sprawić sobie i jej ból? Kolejny? Żeby jeszcze im było za mało? Nie do końca miała na to ochotę, ale z drugiej strony w ogóle nie chciała go teraz opuszczać. Nie odpowiedziała mu na to czy się jeszcze spotkają przed jej wylotem.
- Mogę go jutro przywieźć, koło południa. Wcześniej mam parę rzeczy do załatwienia, fryzjer i kosmetyczka, bo słyszałam, że w Anglii usługi są na marnym poziomie. Wieczorem znajomi wyciągają mnie na ostatnie karaoke, ale jasne, chętnie go podrzucę, myślę, że się ucieszy.- uśmiechnęła się blado i spojrzała na chłopca, który szedł już do nich ze swoimi ubraniami, więc i ona zaczęła się zbierać z niemowlakiem. Poprosiła Vincenta żeby zgarnął kocyk i butelkę po mleku i zaniósł do wózka i żeby się ładnie pożegnał z Valentiną której ten ukradł buziaka, oczywiście w policzek. Sam spalił przez to widowiskowego raka i zwiał do wózka. Gabi akurat dostała wiadomość, że mogą powoli wracać pod salon piękności.
- To... ja już się będę zwijać, Vivian napisała, że możemy już wracać. Jeszcze raz gratuluję zostania tatą i przykro mi z powodu jej mamy.- powiedziała bardziej do swoich stóp niż do mężczyzny i spojrzała na naburmuszoną dziewczynkę.
- Hej, Valentina. Miło było cię poznać, mam nadzieję, że spodoba ci się w Australii. Jutro się zobaczysz z Vincentem. A najlepsze owoce morza są o Sonny'ego, mają rewelacyjne krewetki w panko. Możesz mi wierzyć, jeśli chodzi o jedzenie, to nigdy nie polecam żadnej kupy. - powiedziała dość wolno, starając się szukać słów, z całkiem dobrym akcentem, bo Gabi ma dobry słuch, a to jest kluczowe przy nauce języków i tylko dzięki temu ładnie wychwytuje akcent, ale było słychać, że daleko jej do perfekcji w posługiwaniu się włoskim.
- Do zobaczenia A...Ares.- chciała powiedzieć Angelo, ale ugryzła się w porę w język. Miała ochotę się do niego przytulić, znów go pocałować, dziwnie było tak żegnać się na pusto bez żadnego dotyku, tylko tak mechanicznie i z lekko dziwną atmosferą. Dopiero kiedy odwróciła się do nich plecami po jej policzkach znów pociekły łzy, ale odeszła szybkim krokiem. Wpakowała Alice do wózka i wraz z Vincentem ruszyli promenadą w stronę parkingu gdzie stało auto Vivian.

Koniec

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
ODPOWIEDZ