ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Pewnie brzmi to okropnie trywialnie i jest co najwyżej jakąś pseudo-literacką szmirą albo jedną z tych internetowych mądrości, które jego natchnione znajome wrzucają na relacje na Instagramie, ale podobno po burzy zawsze wychodziło słońce i Dillon wierzył w to ostatnio jak w najdoskonalszą mantrę. Od dawna nie był na takiej fali wznoszącej jak teraz - wrócił do regularnej pracy w szpitalu i karetce, twarz zagoiła się całkiem przyzwoicie, wydarzenia z Shadow zostawiając daleko za nim w formie ostatnich trzech szwów, które jeszcze trzymały najgłębsze rozcięcie nad prawym okiem. Wszystko zapowiadało się być w końcu dobrze i nawet dyżur, który ledwo chwilę temu skończył, a który wypruł go z jakichkolwiek sił i chęci życiowych do cna, nie był w stanie zepsuć jego nastroju. Zamiast tego wsiadł w samochód i jechał prosto do swojego domu - czy można tak w ogóle nazwać ledwo wynajmowane mieszkanie? - trochę na automacie, znał przecież tą trasę, jeździł nią właściwie każdego jednego dnia. Może odrobinę szarżował, używając w trakcie jazdy telefonu, ale przecież Remington sam się ostatnio prosił o taką ilość docinków, a że nawet nie zbliżyli się jeszcze do tego momentu, kiedy prawie dostaje w zęby, czuł się absolutnie bezkarny. Wysłał do niego kolejną wiadomość, odrzucił telefon na miejsce pasażera i wrócił spojrzeniem na drogę... na drogę, po której właśnie coś przebiegło, coś co najwyraźniej miało jeszcze mniejszy instynkt samozachowawczy niż sam Dillon Riseborough, bo nagle słychać było jedynie stuknięcie o zderzak czy inny błotnik, i tyle wystarczyło aby mocno wcisnął hamulce. Najwyraźniej jednak trochę za mocno pofolgował sobie z prędkością, bo zszedł mu się kawałek aby w ogóle wyhamować. Przeparkował samochód na pobocze i z niego wysiadł, zauważając po drugiej stronie dwa inne auta, przy których najwidoczniej stali ich kierowcy, uskuteczniający najwyraźniej mocno gorącą wymianę zdań. Pewnie przyjrzałby się lepiej, ale zamiast tego skupił swoje spojrzenie na autora całego zamieszania. Na chodniku, jak gdyby nigdy nic się nigdy nie stało, siedział pies i machał sobie w najlepsze ogonem. Dillon rozejrzał się na boki, szukając jakieś ukrytej kamery, w końcu ledwo chwilę temu najprawdopodobniej obił temu pchlarzowi dupę swoim a u t e m, a ten siedział sobie jak jakiś niezniszczalny i jeszcze cieszył ryj na jego widok. No ale skoro już wysiadł, postanowił się poczuć i sprawdzić, czy zwierz oby na pewno się nie przekręci, jak ten tylko wsadzi znowu kluczyki do stacyjki. Ruszył w jego stronę, a ten najwyraźniej uznał wszystko za najdoskonalszą z zabaw, i zaczął uciekać, utykając na jedną łapę. A jednak, suczysynu, nie jesteś taki niedotykalski.
- Psie! - zawołał za nim, ale zwierzakowi było w to graj, bo spieprzał nadal tak, jakby ta przetrącona łapa to był jej normalny stan. - Psie, kurwa, chodź tutaj, nie będę cię gonił jak jakiś debil - debilem co najwyżej był ten pieprzony pchlarz, bo najwyraźniej spotkanie z jego Vauxhallem nie nauczyło go niczego, bo znowu wbiegł na drogę. Dillon uznał więc trzeźwo, że najwyższa pora zagadać do kłócących się kierowców.
- EJ!! - jak wiadomo, Dillon Riseborough człowiekiem wielkiej kultury był. - Złapcie tego kundla! Coś go zaraz doszczętnie przetrąci! - najwyraźniej jednak zwrócił jedynie uwagę połowy tego duetu, kobiety, która faktycznie przeniosła swoją uwagę na uciekającego w jej stronę psa. Facet za to stał nad nią i wytrząsał się nadal w najlepsze. Tak skutecznie, że czworonóg zdążył pozwolić się złapać dziewczynie, a Dillon do nich podejść.
- Przecież, kurwa, mówiłem że na drogę wleciał jakiś kundel, odbiłem w bok żeby tego gówna nie przejechać i zajebałem w ten twój złom - najwyraźniej w naturze występowali jeszcze kulturalniejsi przedstawiciele płci męskiej niż pan ortopeda, obrzucił go badającym spojrzeniem. Facet najwyraźniej w ogóle nie zarejestrował, że a. kobieta go aktualnie w o g ó l e nie słucha, b. w ich towarzystwie pojawił się Dillon. Postanowił się więc przywitać.
- To wasz pies? Twój? Twój? - zapytał kolejno, najpierw dziewczyny (zajętej psem), potem typa.
- Kurwa, nie będę stał tu pół dnia! Jeżdżą jakby prawo jazdy znalazły w czipsach a potem się dupą odwrócą i mają cię w pizdzie! Halo, paniusiu, mówi się!! - no po prostu się nie da.
- Kurwa, typie, grzeczniej. W czym problem? - pan typ zaczął się jednak już tak rzucać, że trzeba było pana stąd grzecznie wyprosić. Nie zamierzał wracać do samochodu, gdzie w odmętach wszystkiego i niczego gdzieś znajdował się pewnie jego portfel, przejrzał więc wszystkie kieszenie spodni i bluzy, wyciągając z nich mocno pomięte banknoty, składające się na niecałe dwieście australijskich dolarów. Wcisnął je typowi, nie komentując tego dodatkowo, typ zaczął coś mruczeć pod nosem, ale chyba szybko zwoje mózgowe zarejestrowały że nie warto podskakiwać prawie dwumetrowemu chłopu o aparycji kiziora z ciemnej alejki. Nie pożegnał się nawet, tylko wrócił do samochodu, odpalił silnik i odjechał. Dillon w końcu mógł wrócić do dziewczyny.
- To twój pies? Nie dał mi się złapać, a wcześniej wyskoczył mi przed maskę niewiadomo skąd. Uciekł? - skoro bowiem zwierzak biegł właściwie bezpośrednio do niej, mógł dość śmiało założyć że ma rację, pytając o to czy zwierzę należy do niej.
Cudownie, zamiast wygrzewać się we własnym łóżku, stoi tutaj, pośrodku niczego, dochodząc się o jakiegoś pchlarza. Cudownie. Wymarzony dzień Dillona Riseborough właśnie się zaczął.
lekarka weterynarii — Animal Wellness Center
32 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
this is what makes us girls, we all look for heaven and we put love first. somethin' that we die for it's our curse

Wystawił ją. Nie pierwszy, zapewne nie ostatni. Gdy czekając na niego w restauracji sprawdziła Tindera, niemal histerycznie roześmiała się widząc, że zniknął z jej listy match. Była zła, ale tylko przez pierwsze kilka minut, póki nie dopiła lampki wina po której od razu poprosiła o rachunek. Nie wiązała z tą randką żadnych nadziei, chciała tylko spędzić ten wieczór w miłym towarzystwie i zjeść coś dobrego, a Boden przez internet brzmiał na kolesia z ciekawymi zainteresowaniami bez siana w miejscu mózgu. Może nawet poświęciła chwilę na przemyślenie czy nie napisała niczego nie na miejscu, ale ich dyskusja obracała się głównie wokół ostatnio obejrzanych filmów i przeczytanej ostatnio książce. Może uznał, że nie będzie spotykać się z kobietami, które obejrzały więcej niż raz “Barbie”? Wzruszyła ramionami sama do siebie, przeglądając się w restauracyjnej toalecie i rozczesując włosy.

Trudno, mogła uznać, że wystrojenie się dzisiaj było elementem poprawienia sobie humoru. Nie zamawiała taksówki, nie miało to sensu, gdy od domu dzieliło ją dziesięć minut piechotą. Ten pochód nie obył się bez zbędnego zainteresowania w jej stronę. Ciemna sukienka lekko poniżej kolan oraz narzucana na nią skórzana kurtka przyciągały spojrzenia, a wysokie obcasy rekompensujące jej braki we wzroście stukały o płyty chodnikowe zbyt głośno, by przejść niezauważoną. Kierowca jednego z przyjeżdżających aut zdecydował się na uderzenie w klaksonu, byle wzdrygnęła się na ten dźwięk i odwróciła głowę, ale nie sprawiło to, że była chętna na szczeniacki podryw w tym stylu.

Pieprzeni idioci — mruknęła pod nosem i zaciągnęła się papierosem wyciągniętym z kieszeni kurtki. Póki nie była blisko swojej kamienicy, mogła się uraczyć swoim małym nałogiem. Przynajmniej nie usłyszała jeszcze od żadnego o “lali” czy “ślicznotce”, wypowiedzianej takim tonem, że jedno to słowo wydawało się obrzydliwie lepkie.

Czy byłaby świadkiem tej sytuacji, gdyby nie zatrzymała się przy ulicznym koszu na śmieci, żeby dogasić peta? Najpierw bezdomny psiak puścił się w bieg po jezdni, a zaraz potem wydarzyło się to, co niestety często ma miejsce w takich wypadkach. Kimkolwiek był ten mężczyzna, nie uciekł z miejsca, ale zamieszanie wywołane przez inne samochody zatrzymujące się nagle, by nie uderzyć w potrącone zwierzę sprawiło, że czworonóg spłoszył się ludźmi i ich krzykami. Nie przejmując się wysokimi szpilkami na jej nogach sama podbiegła i spróbowała pochwycić przestraszonego psa. Próbowal jej się opierać, gdy dwóch kierowców wydzierało się na siebie nawzajem, w jednej chwili kłapnął na nią szczęką, ale nie przejęła się tym. Dalej starała się przynajmniej położyć go na chodniku. Nie miał wystarczająco siły do tego, a gdy tylko pomrukując głośno rzucił się na bok, Ada zwróciła szybko uwagę na jedną z jego nóg ułożoną w nienaturalnej pozycji. Skrzywiła się nieco, to będzie wymagało nastawienia.

Zsunęła kurtkę z ramion i już miała go zakryć, kiedy sprawca tego zdarzenia wrócił do niej z kolejnym zestawem pytań.

Facet, uspokój się do cholery! — odpowiedziała jakże elokwentnie uniesionym głosem. Działał jej na nerwy tym bieganiem w jedną i drugą stronę w przerwach na stanie nad nią i patrzenie jej na ręce. Sugestia, że miałby to być jej pies, wywołała u niej co najwyżej — Czy wyglądam jakbym była na spacerze z psem, co? — nie, nie wyglądała. Bardziej jakby urwała się zbyt wcześnie z imprezy (poniekąd tak było). Obcasy przeszkadzały jej przy dłuższym kucaniu, najchętniej zrzuciłaby je, ale nie będzie przecież boso chodzić po Lorne.

Z psiakiem nie było dobrze, wymagał leczenia najlepiej zaraz. Był wieczór, ale ona miała klucze do lecznicy. Zdoła dostać się do środka. Kwestią było dojechanie na miejsce.

Jestem weterynarzem, pracuję w Tingaree i temu psiakowi należy się pomoc, nawet jeśli nie ma pewnie właściciela. Mogę to zrobić nawet teraz, ale musisz mnie podrzucić do lecznicy — wyprostowała się i zadarła głowę do góry, próbując złapać kontakt wzrokowy z nieznajomym. Niech liczy się z tym, że nie zrobi tego pro bono i niekoniecznie wymagała od niego sowitej zapłaty w gotówce. Jednak najpierw musieli się tam dostać, w mieszkaniu nie miała żadnego sprzętu medycznego. Nie mogła nic zrobić bez niego. — Ma złamaną łapę, nie nastaję mu jej na ulicy. Przeniesiemy go do twojego auta i rzucimy na tylnie siedzenie, dobra?

ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Czy on naprawdę liczył na tak wiele? Zejść z dyżuru - przebrać się w czyste, wygodne, niepachnące śmiercią bądź chorobą ubrania - wyjść - dojechać do domu - spać do kiedy nie będzie miał dosyć. Albo nie zgłodnieje. Plan zapowiadał się na niespecjalnie skomplikowany, a przy tym zupełnie d o s k o n a ł y, rozkoszował się więc nim do tego stopnia, że nawet wątpliwej jakości muzyka serwowana przez miejscowe radio nie była w stanie wybić go z rytmu. Było cudownie, przynajmniej dopóki jego drogi nie przeciął pies, któremu najwyraźniej życie przestało być miłe i po prostu w niego walnął. Samochodem. Cudnie. Szczyt marzeń i wieczornych aspiracji.
I jeszcze ta przeklęta dziewucha.
- Jezu, ale czego się drzesz! - teraz to i on wydarł się na nią, ale w przypadku Dillona Riseborough było naprawdę kiepsko z cierpliwością, a tym bardziej akceptacją podnoszenia na niego głosu. Zreflektował się jednak, w końcu miał do czynienia z damą (jak na jego niewprawne oko w tym temacie, nawet całkiem elegancką), więc szybko poszedł po rozum do głowy i sprostował: - Przepraszam, ten dzień to po prostu za dużo wrażeń - a widząc jak o mało nie poświęca swojej kurtki na derkę dla tej pechowej znajdy, zupełnie odruchowo zaczął ściągać z siebie bluzę. Dżentelmenem w końcu bywał. - Stój, poczekaj. Zost... - ...aw, nie dokończył bo właśnie przeciągał ubranie przez głowę. Podał je jej z krótkim: - Trzymaj - i na chwilę chociaż postanowił się przyciszyć, nie przeszkadzając jej w jakimś tajemnym rytuale okrywania tego biednego zwierzaka, który zdawał się przez to uspokoić. Magia, zupełna magia.
Do porządku przywołał to jednak ponownie jej głos.
- A czy ja wyglądam na kogoś, kto ocenia w czym inni ludzie wyprowadzają psy na spacer? - rozłożył bezradnie ręce, w końcu nie mogła go wziąć za jakiegoś szalonego fashionistę, kiedy stał przed nią w najbardziej zwyczajnym dresie, na jaki mógł zdecydować się mężczyzna. Wskazał jednak dłonią na nią, a dokładniej na jej sukienkę i postanowił zarzucić komplementem: - Całkiem, zresztą, nieźle - ... wyglądasz, oczywiście miał na myśli. Na dodatek posłał jej jeden z tych swoich cwanych uśmieszków. Niech wie, że nie ma do czynienia z typem z pierwszej lepszej łapanki.
A potem po prostu słuchał jej monologu. Naprawdę nie był gotowy na takie fajerwerki tego dnia. W jednej chwili z tą dziewczyną na siebie warczą, w drugiej jak gdyby nigdy nic traktuje go jak starego znajomego, którego ruchomościami może rządzić jak swoimi. W pierwszym odruchu się zaśmiał, ale potem pokiwał głową z pewnym rodzajem uznania.
- Masz dużo zaufania do ludzi. A co, jeśli okażę się psychopatycznym mordercą? - miał już nawet dodać, że więziłby ją gdzieś tygodniami, ale tego akurat już mogłaby jako żartu nie odebrać. Uśmiechnął się więc szerzej i wyciągnął rękę w jej stronę: - Chodź. I daj mi to czworonożne nieszczęście - po czym wyciągniętą dłonią wskazał na jej buty. - Nie wyglądają na specjalnie wygodne, wybawię cię więc od dodatkowych niedogodności - rycerzem jak widać również bywał zupełnie doskonałym.
lekarka weterynarii — Animal Wellness Center
32 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
this is what makes us girls, we all look for heaven and we put love first. somethin' that we die for it's our curse

Najwidoczniej dla nich obu ten dzień nie potoczył się tak jakby tego chcieli. Sama spokorniała, kiedy ją przeprosił i skinęła głową. Dawała się ponieść emocjom równie szybko, ale o ile nie uznała, że ktoś na to zasłużył – nie chowała urazy długo. Dalej jednak próbowała zachować pewien dystans wobec niego, co okazało się nie być tak łatwe, bo jak na krzykacza jakim dał jej się poznać umiał się zachować, gdy zastanowił się chociaż odrobinę nad swoim zachowaniem. Nieco zaskoczona przejęła od niego bluzę.

To jest nas dwóch — westchnęła. W takiej sukience i w tych butach powinna się bawić w klubie albo podrywać tego całkiem niebrzydkiego faceta z Cairns poznanego na Tinderze, gdyby tylko nie uznał, że nie ma ochoty na żadne spotkania z Adą. A może zwyczajnie wyczuł, że szanse powodzenia były bliskie zeru? Opatuliła kwilącego psa bluzą, zerkając do góry na sprawcę tego całego zamieszania. — Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że straciłeś tę bluzę prawdopodobnie bezpowrotnie? — spytała jeszcze. Musiałby oddać ją do naprawdę dobrej pralni, by pozbyć się z niej zapachu bezdomnego, żyjącego na ulicy psa. — Niemniej, doceniam.

Wyrazy wdzięczności – to już coś. Podobnie jak to, że mimo swojego postanowienia, żeby możliwie nie spoufalać się z nieznajomym, zdołał ją rozbawić swoją uwagą na temat jej stroju. Jeszcze tego jej teraz brakowało, by zaczął ją komplementować na ulicy kierowca, któremu pomagała z potrąconym psem. Mimo tego, że znowu był to komentarz zupełnie niechciany, w tej sytuacji wręcz zbędny, to nie wywoływał w niej jedynie pełnego politowania wywrócenia oczami. Prychnęła pod nosem, maskując tym sposobem potrzebę roześmiania się.

Idealny moment na to — mruknęła. Akurat teraz, gdy próbowała ogarnąć ten bałagan, nie przejmując się przy tym spojrzeniami przechodniów czy kierowców przejeżdżających obok nich. Nawet gdy kolejny mężczyzna przechodzący zbliżył się do nich, wyraźnie z zamiarem dowiedzenia się, czy może jakoś im pomóc, uniosła jedną z dłoni i machnęła nią lekko. — Nic takiego, mały wypadek, zaraz się tym zajmiemy.

Postanowiła sobie po cichu, żeby podchodzić do tego choleryka z rezerwą, ale nie przeszkadzało jej to w rządzeniu się na tym terenie. Wcale nie musiał jej posłuchać, zmuszając do szukania pomocy wśród losowych spacerowiczów, by pomogli jej do czasu aż podjedzie tutaj własnym autem. Jakimś cudem przystał na to.

A jesteś mordercą? — zapytała z krzywym uśmieszkiem. Jakby miał jej się do tego przyznać... Wyglądasz na takiego, chciałaby powiedzieć, gdy przyjrzała się lepiej mężczyźnie stojącym naprzeciw. W tym dresie i z tą aparycją mógłby robić za idealnego oprycha, którego porządni obywatele obawialiby się spotkać za rogiem. Ada za to zawiesiła na twarzy o tak charakterystycznych rysach spojrzenie na dłużej, a potem, jak gdyby nigdy nic, wróciła do zwierzaka. — Jasne, gdybyś był w stanie go przenieść, to pójdzie nam to łatwiej — przystała na tę propozycję, głaszcząc jeszcze uspokajająco czworonoga po łbie. — Są bardzo wygodne — nie, nie były, ale tego nie musiał wiedzieć. — Po prostu nie jestem przyzwyczajona do pracy w takich butach.

ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

To był jeden z tych skomplikowanych momentów, w których Dillon Riseborough nie mógł się spotkać twarzą w twarz ze swoimi pobudkami. Był zmęczony, głodny i nie było nic lepszego o czym mógł zacząć w tym momencie marzyć niż szybki prysznic a potem własne łóżko. W innych okolicznościach przecież, niezależnie od tego co by się tu działo, czego byłby świadkiem, zostawiłby dziewczynie namiar na swojego ubezpieczyciela, numer telefonu i kilka stówek, żeby się tym czworonożnym nieszczęściem zaopiekowała, jeśli tylko ma więcej wolnego czasu i energii niż on sam. Podejrzewał właśnie, że każda, zupełnie dowolna osoba miała jednego i drugiego więcej, nie zamierzałby więc wybrzydzać. Zamiast tego został tu, i nie dość że pozwalał się na siebie wydzierać jakiemuś dziewczęciu, co to ledwo od ziemi odrosło, to jeszcze pozwolił się wmanewrować w zorganizowaną akcję ratowania jakiegoś przybłędy. Zajebiście, brzmi jak naprawdę spoko plan.
To jest nas dwóch. Opcje były dwie - albo wejść z nią w dalszą dyskusję na ten temat, ryzykując że będąc tak markotnym, może za chwilę stać się nieprzyjemny; albo puścić to mimo uszu i chociaż próbować zachowywać się jak na cywilizowanego człowieka przystało. Ostatnio zbyt wiele razy pofolgował sobie w temacie pozwalania swoim - złym i kompletnie zapewnie niepotrzebnym - emocjom dochodzenia do głosu, o czym teraz w formie dziwnych skojarzeń przypominał sobie, kiedy znowu omal nie oskarżył Bogu ducha winnej dziewczyny o wszystko, o co nie powinien. Odsunął w ten sposób od siebie już Julię i zapewne to był ten czas, kiedy chociaż próbowałby wyciągnąć z tego jakieś wnioski.
Na jej sugestię o bezpowrotnym utraceniu bluzy jedynie wzruszył obojętnie ramionami.
- Spoko, nie przywiązuję się do rzeczy - nie był to zapewne żaden wyczyn, bo w ten sposób zachowywała się większość mężczyzn, ale w tym momencie poczuł się trochę zdziwiony samą sugestią, że miałby się za chwilę rozmyślić i jednak żądać jej zwrotu, przypominając sobie w cudowny sposób o tym jak to rzeczone ubranie miałoby być jego ulubionym. Dobre sobie, on nawet do końca nie wiedział co takiego ma w swojej szafie. Nie zamierzał przecież też robić z tego żadnej większej sprawy, nie był typem potrzebującym bycia w centrum uwagi - a przynajmniej na jakoś specjalnie długo - zatem wybrał bezpieczniejszą opcję gdzie jedynie stał obok niej i nie przeszkadzał. Praca w szpitalu zdążyła go już nauczyć, że i takie umiejętności okazują się w życiu wyjątkowo przydatne.
Szkoda, że nie można tego samego powiedzieć o aparycji psychopaty rodem z powieści Kinga.
A jesteś mordercą? - mało brakowało a posłałby w jej stronę tak przebiegły uśmiech, że w jednej chwili odechciałoby się jej miłosiernych gestów względem czworonogów, zamiast za to aktywując swój instynkt samozachowawczy i oddalając się stąd jak najdalej.
- Oczywiście. Seryjnym - orzekł z całą możliwą powagą i nawet jeszcze głową skinął, aby tą swoją pewność siebie podkreślić. - Choć tak właściwie punkt widzenia zależy od tego co kto uzna za serię - kontynuował, ale po tym już zaśmiał się jakoś całkiem tak naturalnie. Pewnie nie była to w żaden sposób najlepsza rekomendacja swojej osoby, ale skoro już słowo się rzekło?
Słowo się rzekło również w temacie pomocy dziewczynie z pieskiem, który to jemu wpadł ledwo chwilę temu pod koła. Skoro więc już na to przystał, a zwierzę wylądowało na tylnym siedzeniu, nie było żadnej drogi odwrotu. Lorne Bay nie było żadną olbrzymią metropolią, nie trzeba było być też kierowcą taksówki by znać wszystkie drogi czy lokalizacje. Trochę na autopilocie skierował się więc w kierunku, w którym - jak kojarzył - znajduje się lecznica weterynaryjna. Zasugerował jeszcze, że gdyby był w błędzie, niech go z niego wyprowadzi.
Nie był, chwilę później parkował już samochód pod ich dzisiejszą destynacją.
- Mogę ci jeszcze jakoś z tą niemotą pomóc? - nietrudno zapewne zgadnąć, że Dillon największym fanem czworonożnych przyjaciół wcale nie był. - I ile mnie ta nietypowa usługa będzie jeszcze kosztować? - jak i to, że nie urodził się wczoraj i był się w stanie domyślić, że czasy gdzie ktokolwiek robił cokolwiek za darmo, odeszły w siną dal.
lekarka weterynarii — Animal Wellness Center
32 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
this is what makes us girls, we all look for heaven and we put love first. somethin' that we die for it's our curse

Nawet jeśli rzuciła się do pomocy bez zastanowienia, oderwana od swojego spokojnego papierosa mającego zwieńczyć zdecydowanie nie najspokojniejszy dzień, to powiedzenie, że znalezienie się w aktualnym położeniu było jej marzeniem byłoby przesadą. Myślami była już przecież na swojej kanapie, zrzuciwszy wcześniej obcasy, a sukienkę krzyczącą o jej pewności siebie zamieniłaby na wyciągniętą koszulę nocną i nałożony z pewną nonszalancją szlafrok. Wszystko, co mogłoby jej wynagrodzić mikroporażkę. Matka mówiła, że takich nieudanych dni w życiu nigdy nie brakuje, ale najważniejsze to umieć się nagrodzić tak, żeby szybko o nim zapomnieć. Porządek dnia nie zakładał natknięcie się na potrąconego psiaka i kierowcę skaczącego wokół niej, byle zrobiła cokolwiek z losem bezdomnego zwierzęcia.

Nie czuła potrzeby skarżenia się nieznajomemu mężczyźnie, którego twarz nieważne jak charakterystyczna w swoim wyrazie pozostawała bezimienna. Nie wydawało się jej także, by jego osobiste wynurzenia cokolwiek teraz zmieniły. Być może w innych okolicznościach, bardziej sprzyjających spokojnej rozmowie, nie miałaby nic przeciwko otworzeniu butelki wina lub whisky, czegokolwiek nie chciałby się napić nerwus z jakim miała tę przyjemność obcować, żeby przy dobrym alkoholu rozłożyć ten tragiczny dzień na mniejsze czynniki i je obśmiać. Mogłaby się przy tym całkiem nieźle bawić, ale nie skupiała się na hipotezach, a faktycznie istniejącym problemie, jaki sprawiał, że nie mogła po prostu wrócić do siebie.

O, a więc jesteś z tych osób — stwierdziła z przekąsem. Skoro jedna bluza nie robiła mu różnicy i mogła od tej pory na zawsze pachnieć zawszonym psiakiem, bez sentymentu owinęła nią poszkodowanego, uważając by nie naruszyć żadnej ze zwichniętych łap ani by nie naruszyć żeber. Nie miała pewności, czy któreś z nich nie pękło, a wolała nie sprawić, by biedak jeszcze bardziej cierpiał.

Zawtórowała mu w śmiechu, szybko zauważając, że dzięki temu nie była tak spięta, a nastrój bojowy nie zdołał się w niej na dobre rozniecić, żeby następnie mieć problemy z uporaniem się z nim. Przynajmniej poczucie humoru miał podobne. Nie mogła powiedzieć, że nie bawiło ją to, co opowiadał, mimo że ktoś mógłby to uznać za szczyt żenady.

Trudno, przynajmniej umrę w ciekawy sposób i będą o mnie mówić w podcastach — uznała wsiadając do auta na miejsce obok kierowcy, zapinając od razu pas. Grunt to dobre nastawienie do życia.

W drodze nie musiała korygować mężczyzny, ale w ograniczonym zaufaniu sprawdzała, gdzie dokładnie jedzie. Nie spisała co prawda numeru rejestracyjnego, jednak zdążyła puścić wiadomość do szefa o nagłym wypadku przez który musi przewieźć nieoczekiwanego pacjenta do jego przychodni. Wolałaby, że nie okazało się to być jej ostatnią wiadomością, jaką otrzyma ktokolwiek znajomy. Co rusz odwracała się też do tyłu, spoglądając na skomlącego cicho psa. Poza odgłosami nieszczęścia nie robił nic szczególnego. Przypuszczała, że całą siłę jaką miał przeznaczył na próbę ucieczki.

Wiesz, przyda mi się też pomóc w przeniesieniu do środka tej miernoty — wymówiła z naciskiem ostatnie słowo. Nie tak, że próbowała być specjalnie złośliwa, ale to nie ona sprokurowała całą tę sytuację i spowodowała, że zamiast w swoich domach, znaleźli się w lecznicy. Zerknęła na przychodnię przed nimi. — Poza tym, nie wiem na ile znasz się na leczeniu zwierząt, żebyś mógł mi w czymś pomóc. To już moje zadanie zrobić rentgen, znieczuleniem biedaczyska, nastawieniem łapy… Najwyżej spędzę tutaj nadprogramowe godziny. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

Wysiadła szybciej auta, z torby wyciągając pęk kluczy. Najpierw uporała się z system antywłamaniowym – jeszcze tego brakowało, żeby przyjechała tutaj policja – zanim odnalazła odpowiedni klucz i z jego pomocą otworzyła wejście do lecznicy. Zrobiła też miejsce dla nieznajomego, żeby mógł bez problemu przejść przez poczekalnię do środka.

Więc jeśli zamierzasz mnie już z tym wszystkim zostawić, to korzystając, że dalej tu jesteś, podaj jakieś dane do siebie. Przekażę ci faktury, żebyś wiedział, że nie próbuję cię zrobić na pieniądze — nie umiała dokładnie określić, ile wyniesie całość. Nie zamierzała też ściągnąć z mężczyzny całej kwoty, ale skoro zaoferował się sam, cieszyła się, że AWC nie zostanie obciążone kosztami.

ODPOWIEDZ