stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Asfalt w prędkości mijanych kilometrów spłyca się do struktury gładkiej tkaniny — aksamitu, jedwabiu albo kaszmiru. Powieki Terry’ego zdają się ujutnie odczuwać tę miękkość, pragnąc ułożyć się do snu; już trzeci raz odkąd wyruszyli z Ti Tree przyłapuje się na tym, że przymknął je na dłużej, niż jest to dozwolone za kierownicą. Senności tym bardziej nie ułatwia przeciągnięcie niewyraźnego wzroku na bok i objęcie nim nowego obrazu: mężczyzny przepasanego własnymi ramionami, z podrygującą nad prawą ręką głową — nawet nie zauważył, kiedy Ainsworth pogrążył się w bezszelestnej drzemce. Przez większość drogi towarzyszyła im cisza; nie rozmawiali zbyt wiele, jednak milczenie to nie było krępujące — różniło się znacznie od tego uścielającego ich sylwetki z samego rana. Teraz wynikało wyłącznie ze zmęczenia, które Terence odczuwa w koniuszkach palców wszczepionych w twarde obicie kierownicy, w wypukłościach kręgosłupa wbitych w oparcie fotela i nogach, które — wydaje mu się — nie byłyby w stanie nigdzie go poprowadzić. Dante przyrzekł go sprawdzać, kiedy powieki przybrały swój niemożliwy do utrzymania ciężar po raz pierwszy; co jakiś czas wtrącał w ich ciszę przypadkowe pytania. Myślisz, że w Alice Springs też jest tak ciepło? Słyszałeś o tej Włoszce, która zaginęła w Brisbane? Wiesz, że Curtis napisał tę piosenkę po tym, jak w jego biurze umarła jakaś dziewczyna? I choć rozleniwienie nie pozwalało podjąć mu tematu, odpowiadając krótko: tak, nie, ktoś mi mówił, tak teraz poczyna prawdziwie tęsknić za nic nieznaczącymi rozmowami. A mimo to Dantego nie budzi; robi to dopiero dwie godziny później, kiedy sztafaż za oknem zaczyna się zmieniać: pojedyncze cienie pośrodku opustoszałych, pomarańczowych pól zastępują szeregi barwnych sylwetek przemykających pomiędzy pięknie wypielęgnowanymi trawnikami otaczającymi ulicę. — Zaraz będziemy — uprzedza go z drobnymi, ledwo trzymającymi się szczelinami oddzielającymi powieki, zamiast pełnią swoich szerokich, chabrowych oczu. A kiedy Dante się przebudza, co zauważa nie po jego rozpostartych leniwie oczach, a sennemu rozciągnięciu rąk skierowanych ku górze, niepewnie pyta, czy dałby radę dotrzeć do kliniki samodzielnie; mógłby zamówić taksówkę i szczegółowo poinstruować kierowcę. — Nie będę wyłączać komórki, więc gdyby coś się stało… — dodaje, zapobiegliwie przyduszając podłużny przycisk po prawej stronie komórki, rosnący na ekranie w kreski obrazujące moc głośnika. A potem, w zaciszu pachnącej cytrynami sypialni, odcięty od ulicznego gwaru i duchoty wypełniającej samochodową przestrzeń, pozwala wreszcie powiekom opaść; jest pewien, że poza brunetem nikt nie pomyśli o mąceniu ów spokoju, choć zapomina o jednym — każdy czwartek zarezerwowany jest dla nieodebranych połączeń podpisanych imieniem Yvette.

Klinika jest skrojona schludnie i na biało; w błyszczących kafelkach rozpościerających się na ziemi widzi swoje rozmazane odbicie. Posyła jeszcze jeden ze swoich ciepłych, ale mało angażujących uśmiechów, kiedy po raz kolejny napotyka na wzrok świdrujący go zza blatu rejestracji i siada pod drzwiami podpisanymi nazwiskiem jednego z lekarzy. Dante nie wie, że tu na niego czeka — a Terry zastanawia się, jak wyjawić, że to nie kofeina i duże dawki silnej woli pozwoliły mu przywlec swoje ociężałe ciało w to miejsce, a nieopatrznie odebrane połączenie, spędzające mu sen z powiek na najbliższe tygodnie (a może i wieczność). Mógłby jednak powiedzieć (och, oczywiście, że nie powie), że jest Yvette poniekąd wdzięczny; za to, że siedzi pośród tej białej, wypielęgnowanej ciszy, pachnącej złymi i dobrymi wieściami i zroszonej preparatem do dezynfekcji. Bo przecież nawet przez moment nie powinien rozważać tego, by Ainsworth wybrał się tu samotnie.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Chodzi o ryzyko.
Zasnął chyba dlatego — wdzięcznie, do pewnego momentu, wyszukując w granicach pamięci wydarzeń, ciekawostek i historii pozyskanych z telewizyjnych programów (w których oglądanie wciągnął się w kilka tygodni po wypadku), byleby tylko nie spali obaj: Terry z powodu spoczywającej na nim odpowiedzialności, a Dante dlatego, że pozostawianie go samego było niesprawiedliwe — że intensywność odnalezienia odpowiednich słów, które nierozważnie dobrane znów mogłyby skomplikować tę ich rozkwitającą relację, posłała go w miejsce pozbawione problemów. Bo Dante nie chciał, żeby Terence wybrał się wraz z nim do kliniki. I nie chodziło tu o brak zaufania czy potrzebę izolacji; wiedział po prostu, że sobie nie poradzi. Z zachowaniem spokoju, z powagą, obojętnym skinieniem głowy na te same słowa, które słyszał już od innych lekarzy. Więc kiedy został obudzony (nagle z lepszym humorem i wstydem wobec tego, jak zachował się tego ranka) i poczęstowany pomysłem, o którym sam nie śmiał wspomnieć, poczuł, że — być może — tym razem wszystko potoczy się inaczej.
Ale słowa znów przynosiły mu ból. Pochrząkiwanie, głośne komentowanie dostarczonych wyników badań; tak tak, hm, oj, tak, hm, a potem znów te same polecenia: połóż się, przystaw twarz tutaj, zamknij oczy, otwórz, w porządku. Może faktycznie było i n a c z e j, ale nie lepiej. Bardzo mi przykro jak zwykle kończyło spotkanie. Ale nim opuścił gabinet, stojąc jeszcze w progu, usłyszał to jedno, przeklęte zdanie
chodzi o r y z y k o
tłumaczące, dlaczego nikt do tej pory nie ośmielił się sprostać jego oczekiwaniom. Ryzyko, na które odpowiadał zawsze tak samo: nie obchodzi mnie to. Nie zamierzał poddać się bez walki, nawet jeśli ta oznaczać miała klęskę, a więc całkowitą utratę wzroku. Kiedy więc, może z większą zaciekłością, te same deklaracje opuściły jego usta, przedostając się nie tylko do gabinetu, ale i na korytarz, lekarz poprosił, by zajrzał do niego jeszcze następnego ranka. Czy kilkanaście godzin mogło cokolwiek zmienić? Dante uśmiechnął się bezwiednie i kierowany ścieżkami wyznaczonymi na kafelkach, począł zmierzać do wyjścia. Nie mając pewności, czy woli wyciągnąć Terry’ego na miasto, czy raczej po prostu dołączyć do niego w hotelowym zaciszu.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Teraz, kiedy kanaliki słuchowe muska mu dobiegający z oddali baryton; wściekły, kapryśny i stanowczy (o który niezwykle ciężko mu podejrzewać właściciela ów głosu), zastanawia się nad tą obiecaną mu przyszłością. Przecież się nie znają — nie na tyle, by móc składać wybiegające w dal deklaracje i by zachowywać się tak, jakby to samo łóżko dzielili już pół życia. A mimo to podnosi się z zajmowanego krzesła wraz ze swoim uśmiechem, dołączonym tylko dla prywatnej dekoracji (Ainsworth przecież go nie dostrzeże) i wykonuje kilka sprężystych kroków w kierunku oddalającego się szumnie mężczyzny. — Przepraszam, czegoś pan zapomniał — wyznaje uniesionym niemal do krzyku tonem głosu, zastanawiając się, jak to właściwie jest: identyfikować kogoś nie po rysach twarzy i osobliwym uśmiechu, a po nutach czyjegoś tembru. To właśnie tego typu sytuacje — te nieoczekiwanie wychwycone z nich wnioski, spostrzeżenia i uwagi — upychają do jego głowy coraz liczniejsze wątpliwości. Nie wie, czy da radę wywiązać się ze swojej obietnicy — nie wie, czy już dwa dni później (a może już za niecałą godzinę) sam Dante będzie pragnąć dotrzymania ów powierzonego mu słowa. Wcześniej, przed średniej jakości przydrożną kawiarnią, poprosił go o zrzucenie ze swych ramion niepotrzebnych frasunków; te mają dotyczyć przede wszystkim niechcianej przeszłości, ale Terence postanawia rozciągnąć ów beztroskę także na obecną chwilę. To dlatego powtarza sobie, że tą nieznaną mu wersją Ainswortha (zaciekłą, trochę nieprzyjemną, może lekko niepokojącą) nie należy się zanadto przejmować — teraz raczej stwierdza, że bardzo chciałby ją poznać, więc to dobrze, że w końcu ich sobie przedstawiono. I to dlatego także decyduje się na śmiały, przychodzący tak zaskakująco swobodnie ruch, okradający ich z nadmiaru przestrzeni i złączający w krótkim, ale wciąż czułym pocałunku ich usta. — Pomyślałem, że jednak powinienem tu być. I to nie tak, że podsłuchałem specjalnie, ale masz tu zajrzeć jeszcze jutro? — pyta, odłączając od jego muśniętego słońcem podbródka koniuszki swoich palców.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Uśmiech dało się poczuć. I to wcale nie za sprawą dotyku mierzonego delikatnością dłoni; o uśmiechu czasem po prostu się w i e d z i a ł o. Choć świat złożony wyłącznie z plam był mu wciąż obcy i nieprzyjemny, Dante zdołał się przez ten cały rok nauczyć — wbrew swej zrzędliwości — naprawdę wiele. Wiedział na przykład, na którym piętrze powinien wysiąść, jeśli winda nie została przystrojona głośnikiem; na każdej kondygnacji powietrze drgało i n a c z e j. Rozpoznawał też zapach zmieniającego się krajobrazu; choć więc czasem się gubił, posiadał przy tym skrojoną mniej więcej świadomość tego, czy otaczają go miejskie budynki, zatoka leśnej przyrody bądź słodycz morskiej bryzy. I te wszystkie uśmiechy może też drgały i wibrowały; może powietrze wokół nich stawało się przyjemniejsze i lżejsze, ten sam uśmiech odbijając na jego własnych ustach.
Chociaż więc nie rozpoznał jego głosu (i może nie rozpoznałby też jego twarzy, gdyby jednak widział; wychodząc z gabinetu lekarskiego z chmarą czarnych kruków skrzeczących w głowie, ciężko było zachować trzeźwość umysłu i dostrzec kogokolwiek), zauważył uśmiech. Ale jego właściciela poznał dopiero wtedy, gdy przystając ze: złością, obojętnością i wdzięcznością jednocześnie pozwolił na to, by mężczyzna się zbliżył.
I chyba po raz pierwszy się nie wzdrygnął; zupełnie tak, jakby od dawna wiedział, na co czekać.
Było to wszystko nadal dziwne: całować jego usta, pozwalać mu na te wszystkie rzeczy i przeczyć wartościom, których zdawało się mu, że nic nie mogłoby odmienić. Chcieć tego wszystkiego więcej i jednocześnie trochę nadal żałować — nie na tyle jednak, by z wypiętą do przodu piersią i głosem pełnym pewności tak po prostu zrezygnować z tego, co ta znajomość mogła przynieść. — Miałeś s p a ć — wytknął mu z urazą; Terry odebrał mu swym przybyciem jakąś namiastkę planu, którego i tak nie zdążył przemyśleć. — A ja miałem cię o b u d z i ć — zakomunikował z tym swoim nieco dziecinnym rozżaleniem. Musieli więc iść na miasto — choć Dante wolałby jednak zacisze hotelu. — Wcale nie muszę tu wracać; powiedzą mi to samo, co dzisiaj. Nie chcą ryzykować i boją się późniejszych konsekwencji — obwieścił może zbyt głośno (bo może chciał, by go usłyszano). Zdecydował się też w końcu ruszyć, nie zamierzając spędzić w tej placówce ani minuty dłużej; nie sięgnął jednak po burkhartowe ramię i nie poprosił go o pomoc — ruszył w kierunku wyjścia tak, jakby wciąż był tu sam. Tyle że liczył przy tym, że Terry ruszy za nim. — Doceniam, że tu jesteś, ale… — wiedział, jak bardzo jest to irracjonalne: złość ukierunkowana na niego. Wściekał się na lekarzy i złudne nadzieje; na obietnice, których nie mógł i nie chciał dotrzymać. Na to, że Achilles miał przyjechać tutaj z nim, ale tego nie zrobił. —... nie jestem aż taką ofermą, potrafię sam przejść przez ulicę — mruknął, gdy dotarli już do windy. Może po prostu wzbraniał się jeszcze przed tym wszystkim, co ich połączyło; bał się tego, że już teraz zaczyna Burkharta potrzebować aż za bardzo, mimo towarzyszącej temu niedorzeczności. Bo znali się tak krótko. Bo to wszystko dopiero się z a c z ę ł o. A Dante już się od niego uzależniał.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Szum głośników telefonu przybiera czasem poszarpany charkot słów “więzienie stanowe” i “połączenie na koszt odbierającego”; Terence zastanawia się (ostatnio częściej, niż zwykle), jaką barwę niosłyby litery złączone w zdania przez Michaela. Jak zareagowałby na wieść o Dante — zaśmiałby się swoim chropowatym, przeszywającym rechotem i żałowałby, że nie jest w stanie przybić mu piątki? Powiedziałby “tak trzymaj, Terence”, a potem “jednak tak bardzo się od siebie nie różnimy”? Strach, żelazny i chłodny, zamyka go w swoim uścisku zawsze wtedy, kiedy wargi Ainswortha rozciągają się w szerokim łuku uśmiechu — wówczas dopiero dociera do niego, że ani prawna zmiana znienawidzonego nazwiska, ani przeprowadzka na drugi kraniec rozległej Australii, ani nawet odcięcie się od swojej rodziny nie zmieni faktu, że Terence k ł a m i e.
To dlatego odrywa usta od warg Dantego szybciej, niżby tego chciał i niż zamierzał.
Jestem nieznośnie marudny, kiedy ktoś mnie budzi. Trochę jak ty teraz — odrzeka z dźwięczącym gdzieś wewnątrz głosu rozbawieniem, przesuwając koniuszkiem kciuka po kąciku ainsworthowych ust.
Powie mu prawdę.
Powie, ale jeszcze nie teraz.
Najpierw Dante pożegna się z lekarskim personelem kliniki w Alice Springs, zajmując myśli wyłącznie stanem swojego kruchego zdrowia; później Terence zadba o to, by bezpiecznie wrócił do odmętów Lorne Bay — i wtedy, już w znajomym otoczeniu spowszedniałych drzew eukaliptusowych, wysokich palm i porywistych fal na morzu koralowym, Burkhart mu powie. Zaręczy, że nie nigdy nie miał na myśli nic złego; że nigdy nie chciał, by dobrnęło to tak daleko — i wtedy chyba więcej go nie zobaczy.
Przyjmuje wyjaśnienia bruneta z ciszą pełną zaniepokojenia — nie wie, w którym momencie nadzieja Dantego na odzyskanie wzroku stała się także jego, Terry’ego wiodącą nadzieją. Podąża za nim wciąż opatulony ów milczeniem i głośno wydycha z płuc powietrze, kiedy dzwonek windy wibruje wysokim dźwiękiem, ćwierkotając numer piętra, na którym się znajdują. — Ale ja nie potrafię wysiedzieć sam w hotelowym pokoju — oznajmia mu spokojnie, przestępując srebrny próg kabiny mającej przetransportować ich do parteru. — Strasznie tam nudno, nie trzeba naprawiać klimatyzacji ani nic takiego — o Yvette rozmawiać nie zamierza; właściwie wolałby nawet o niej nie myśleć.
Opiera się o chłodną powierzchnię opadającej wraz z ich sylwetkami ściany, znów delikatnie wzdychając. — Ktoś, kogo… Kogo kiedyś znałem, umawia się z jakimś znanym i nadętym lekarzem. Neurochirurgiem, jak podejrzewam. Z Cairns. Pewnie już z nim rozmawiałeś, ale pomyślałem, że warto wspomnieć. Ma na nazwisko Wainright, czy coś o podobnym brzmieniu — wtrąca tonem odartym z większego przejęcia; po pierwsze jest przekonany, że Dante w istocie już się z nim konsultował, a po drugie wątpi, by to nazwisko było teraz jakkolwiek ważne.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Nie został wychowany w cieple. Zewsząd padające pretensje towarzyszyły mu w każdym etapie dorastania i pozostały z nim nawet teraz, kiedy nagle, jakby znienacka, pojawiające się w metryczce “trzydzieści”, powinno raczej odznaczać się jakąś stabilnością, a na pewno — dojrzałością. Mimo to Dante, nauczony i uznający to za normę (przez wpływy rodziców), odpowiadał pretensją na słowa, w których ta jeszcze nie zdążyła paść — a mimo to czynił to z wyuczoną wzajemnością. Czasem, kiedy zamiast arogancji bądź gniewu otrzymywał od kogoś wyrozumiałość, usiłował sprowokować choćby echo jakiejś kłótni; i chyba tylko Terrence posiadał w sobie tak wielką cierpliwość, która obejmowała Dantego czulej, niż jakikolwiek dotyk. — Nie miałbyś na co narzekać — odparł lekko speszony; czuł, że nie zasługuje na to wszystko.
A potem pomyślał, że dłużej nie będzie w stanie tego znosić. I może odpowiadało za to wyłącznie jego zmęczenie i napływ wszystkiego, co nowe — miał wrażenie, że odkąd wsiedli na pokład samolotu w Cairns, minęło jakby całe życie — ale Dante czuł, że nie da rady. I że jeśli dalej będzie sobą, to Terry po prostu odejdzie, niezainteresowany tym, co relacja ta mogłaby mu zaoferować. Dlatego najpierw milczał, uśmiechając się raczej blado i niewyraźnie, czując jak ciężar rosnący w jego sercu opada i rośnie, obijając się o wszystkie zakamarki jego ciała. — Walter Wainwright? — rzucił jakimś innym, brzmiącym odlegle głosem; chciał mu powiedzieć, żeby przestał, żeby nie był miły, zainteresowany i pomocny. Chciał zażądać, by zostawił go w spokoju i może wrócił już dziś do Lorne Bay, a potem po prostu przestał się odzywać. Bo przecież Dante nie mógł się do tego wszystkiego przyzwyczaić. — Ciężko się z nim skontaktować i umówić na konsultację; nie pomaga nawet to, że pracuje w szpitalu. Więc nie, nie rozmawiałem z nim — wyjaśnił obojętnie; przecież to i tak nie miało niczego zmienić — wszyscy lekarze mówili to samo. A on musiał przestać wierzyć. — Pójdziemy na spacer? — spytał więc, by odsunąć się od tego nieznośnego tematu. Ale wiedział, że pominięcie tego wszystkiego nie doprowadzi ich do miejsca, w którym ostatecznie chciałby się znaleźć. — Nie mogę znieść tego, że jesteś… taki. Miły. Nie jestem do tego przyzwyczajony — to nie było zarzutem; chciał, by Terry wiedział, dlaczego Dante się wciąż od niego odgradza, dlaczego drgają w nim wszystkie emocje. Może z czasem miało mu minąć; miał tylko nadzieję, że czas ten zostanie mu podarowany. — Wiem, że bywam nieznośny — dodał jako usprawiedliwienie, pełniące rolę przeprosin.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Dwunastokątna klinika ustawiona pośrodku Alice Springs, skonstruowana pół-funkcjonalnie, pół-ekstrawagancko (jakby architekt nie potrafił zdecydować, czy lepiej dać się ponieść nienasyconej po studiach inwencji twórczej, czy jednak dostosować się do sprawdzającej się dotychczas prostocie, więc ostatecznie połączył obie opcje, dodając zwykłemu budynkowi niezwykłą kwadratową wypukłość, wyglądającą jak silikatowy nowotwór rozrastający się na ścianie trzeciego piętra), budzi w Terrym złe wspomnienia. Czuje się, jakby kroczył równie bladymi, równie długimi korytarzami stanowego albo terytorialnego sądu i albo czekał na koniec procesu Michaela (nie dlatego, że przyszły los jego b y ł e g o brata jakkolwiek absorbował jego umysł, ale by odebrać rodziców i upomnieć ich po raz tysięczny, że dla dobra całej rodziny nie powinni pokazywać się w jego obecności), albo znów miał wykłócać się ustami nie swoimi, a wynajętych prawników o to, że media do reszty zszargały jego nazwisko.
Może to dlatego jest lekko nieobecny. Przez złe skojarzenia i fakt, że w hotelowym pokoju połączenie telefoniczne przerwało mu sen.
Może to dlatego obruszenie Ainswortha nie robi na nim wrażenia — bo Terence Burkhart doświadczył w swoim trzydziestosiedmioletnim życiu znacznie intensywniejszych, bardziej gorzkich słów i wydarzeń. Bo obcowanie z kapryśnymi politykami nauczyło go, by nie brać zanadto czyjejś niechęci do siebie, a późniejsze wyklęcie przez cały świat zademonstrowało, że istnieją znacznie gorsze rzeczy od chwilowego niezadowolenia kwitnącego na cudzej twarzy.
I to dlatego jest w stanie uśmiechnąć się, a potem bruneta uspokoić — co od razu zresztą skutkuje.
W porządku, w takim razie jako jedyny masz prawo mnie przedwcześnie budzić — oznajmia nazbyt oficjalnie, jakby faktycznie ktoś na śnieżnobiałej kartce miał spisać ich umowę; a to przypomina mu chwile spędzone w towarzystwie Gregory’ego Hargrove’a, kiedy rzeczywiście leniwe rozmowy przechodziły w żelazne zasady i nowe prawa.
W windzie, już poza czujnym, oceniającym wzrokiem napuszonych pracowników prywatnej kliniki przyglądającym się każdemu tak, jakby mieli coś ukraść — doniczkę, obraz, albo to ich złudne przekonanie, że poświęcenie swojego życia pracy było właściwym wyborem — kiwa lekko głową; dopiero po chwili dociera do niego, że to bezcelowy zastępnik werbalnych odpowiedzi. — Tak, chyba tak — oznajmia więc słowami, zastanawiając się, dlaczego Benjamin Hargrove, syn jego niegdyś przybranego ojca, teraz raczej przybranego wroga, zawsze robi wokół siebie taki szum; otacza się sprawami i osobami, o których zawsze po prostu pragnie się rozmawiać. — Czyli naprawdę jest nadęty — zauważa z krytycznym rozbawieniem, nie darząc sympatią nikogo, kto przypomina mu dawne, porzucone życie ludzi uważających się za ważniejszych, a swój czas za stokrotnie cenniejszy.
W takim razie spróbuję załatwić ci ten zaszczyt obcowania z nim. A raczej nie spróbuję, tylko po prostu załatwię, nawet jeśli będziesz później musiał odbierać mnie z aresztu i wpłacać kaucję — żartuje na tyle swobodnie, na ile jest w stanie śmiać się z sytuacji sprowadzających się do aresztu, agresji i łamania prawa. A potem znów kiwa głową i wypowiada pod nosem ciche, szybkie: cholera. — Tak, przepraszam, możemy. Drugi raz skinąłem głową, chyba niezupełnie się jeszcze obudziłem — tłumaczy, jakby na zawołanie przypominając swojemu organizmowi o zmęczeniu — spomiędzy jego ust wydostaje się bowiem pociągłe, niezatrzymane ziewnięcie, które okrywa powierzchnią swojej dłoni.
Winda wreszcie się zatrzymuje, a wkrótce nieruchomieje również sylwetka trzydziestosiedmiolatka, zamierająca w połowie drogi do wyjścia. Pierwszy raz docierają do niego bowiem pretensje, że jest ZA MIŁY. Jakby faktycznie można było się o to wściekać, jakby Terence zrobił coś złego. — Dante, prosisz mnie, żebym… co, pobył raczej skurwielem? — pyta z uniesieniem załamania brwi w zdumionym, ale nade wszystko rozbawionym wyrazie, prędko przykładając dłoń do czujnika ruchu wbudowanego w drzwi, by te się nie zamknęły. W końcu wychodzi, palcami łapiąc tym razem za ainsworthową dłoń. — Wiesz, jesteś pierwszą osobą, która mówi mi coś takiego. Aż czuję dziwną potrzebę przeproszenia za dorastanie w w miarę szczęśliwej rodzinie i wyładowywanie swoich frustracji u psychologa, a nie w słownych zaczepkach i scysjach — dodaje, mijając punkt rejestracji, gdzie siedząca za kontuarem młoda kobieta wpatruje się nie w ich twarze, a w złączone ręce. — Mi to nie przeszkadza, Dante, naprawdę. Powiedziałbym ci, gdyby zaczęło. — Drzwi automatycznie rozwierają się przed ich sylwetkami, a świeże powietrze naciera na ich odkrytą skórę; dopiero w tym momencie Terry puszcza obejmowaną dłoń, przypominając sobie, że cała ta życzliwość, którą próbuje z siebie wydobyć, płacąc nią za każdy popełniony dotychczas błąd, także potrafi być i r y t u j ą c a.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Myślał, że się w nim zakochał. Nie dwa czy trzy dni temu; nie wtedy, kiedy ustalali szczegóły tego wyjazdu, jeszcze pełni nadziei i muśnięci nieśmiałą ekscytacją rozwijającej się znajomości. I też nie wtedy, kiedy czasem wymieniali smsy bądź do siebie dzwonili; miał wrażenie, że całe to zadurzenie pojawiło się, gdy Terry po raz pierwszy zjawił się w jego mieszkaniu. Przez to co mówił; przez to, jak go traktował. Wybijające niezdrowy rytm serce potwierdzało, że znów, trochę jak za licealnych czasów, tak nawinie uznał, że zakochać można się tak prędko; w samych słowach, czyimś głosie i dłoni, której nigdy nie chciałoby się puścić. Ale myślał też o tym, że pod kaskadą ciepłych słów i obietnic (tylko ty — możesz, a więc: powtórzymy to, nie raz i nie dwa, a niezliczoną ilość razy) kryły się kłamstwa i rozczarowania. Bał się tych wszystkich uczuć, tak jak i bał się zmian mających odmienić jego życie. Bał się powrotu do hotelu (mimo swych odważnych zapewnień) i bał się tego, że jednak tym razem mogłoby być gorzej; że jednak by się mu się podobało. Bał się również tego, że mogłoby być lepiej; bał się, że usta by go wówczas zdradziły, ujawniając Terry’emu słowa, na które przez jeszcze wiele miesięcy byłoby za szybko. Ale jednocześnie nie wiedział, co złego było w tym, co do niego czuł; poza tym że sam zawsze porzucał kobiety, które zbyt prędko wyjawiały mu głębię swoich uczuć.
Jesteś pewien? — zapytał po całej serii uśmiechów, prezentujących determinację, rozbawienie i nieśmiałość; pomyślał, że nie interesowały go ani spacer, ani jutrzejsza poranna wizyta w klinice i późniejszy powrót do Lorne Bay. Wolał raczej spędzić ciąg dłużących się godzin w hotelowym zaciszu, przerywanych krótkimi pobudkami, podczas których upewniałby się, że Terence śpi obok. I mogłoby im tak minąć kilka dni; aż w końcu wyzbyłby się całego strachu i zmęczenia. — Jeśli możesz mieć przez to jakieś problemy, wolę, żebyś tego nie robił. On i tak powie to samo, co pozostali; nikt nie odważy się na tę operację, jeśli lista komplikacji ciągnie się bez końca — on wręcz przeciwnie: nie potrafił żartować. I to wcale nie przez wzgląd na tak nagłą nadzieję, którą Terry mu zaoferował; było to po prostu zbyt dużym poświęceniem; zaangażowaniem, przez które Dante myślał: jak mógłbym przestać czuć do niego to wszystko?
Nie przejmuj się — odpowiedział z odblaskiem dobrego nastroju; sam nieprzyzwyczajony jeszcze, po tak długim czasie, do swej niepełnosprawności, nie potrafił oczekiwać od innych poprawności. A w tej sytuacji Terry nawet nie musiał odpowiadać; Dante z jakiegoś powodu wiedział, że zgodzi się na spacer. — Nie! — zaprotestował, zawieszony gdzieś pomiędzy paniką a rozbawieniem; kiedy drzwi windy się nie zamknęły, by poprowadzić ich jeszcze raz na wyższe piętra, a burkhartowa dłoń zacisnęła się na jego palcach, Dante jakoś dramatycznie wciągnął powietrze, a potem się zaśmiał. — Po prostu nie jestem do tego przyzwyczajony. I chciałem, żebyś wiedział… dlaczego jestem taki — wyjaśnił nieporadnie, zapominając już o tym, dlaczego w ogóle zwrócił na to uwagę. W ten sposób. Powinien był raczej po prostu uprzedzić go, że bywa nieznośny, że się czasem wycofuje i prowokuje te wszystkie bezsensowne kłótnie. — Jezu — wymamrotał ze wstydem, nie myśląc już przynajmniej o rozczarowaniu doznanym w klinice. Nie było mu nawet żal jej opuszczać; odczuł smutek dopiero wtedy, kiedy Terry odebrał mu ciepło swojego ciała. — Wiesz, chodzi chyba o to, że nie chcę, żebyś mi o tym mówił. Bo nie chcę traktować cię w ten sposób — to znaczy, ten przepełniony pretensjami, gniewem i uczepiania się wszystkiego, co Terry by zrobił bądź powiedział. Wykonał więc krok do przodu i ze zmarszczonym czołem odszukał jego dłoń, znów splatając ze sobą ich palce; nie wyobrażał sobie, że mogliby kroczyć obok siebie w ten sam, pozbawiony intymności sposób, jaki łączył ich jeszcze wczoraj. — No i szczęśliwa rodzina, huh? To musi być miłe; mam nadzieję, że kiedyś mnie im wszystkim przedstawisz — włożył w te słowa ciepło prawdziwej n a d z i e i; wyobrażał sobie, że mogliby go polubić. Tak naprawdę. Jego rodzice, rodzeństwo. Że daliby mu to, czego nigdy nie odnalazł we własnej rodzinie. — A może jednak po prostu wróćmy do hotelu — zasugerował, dostrzegając, że Terry był tak samo zmęczony, jak i on sam. A może nawet bardziej.
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
W niedalekiej przyszłości, a może i nawet za dziesięć, piętnaście lat, robiąc coś innego, będąc kimś innym, myśląc o czymś lub o kimś całkiem innym, nawiedzi go okrutnie i niespodziewanie ta nierozwiązana niepewność: czy choć w niewielkim stopniu odwzajemniał wszystkie te ciepłe, żywe i intensywne emocje, którymi darzył go Dante, czy może od początku jego oddanie było wyłącznie niemożliwym do wyciszenia poczuciem winy; przekonaniem, że musi zadbać o niego tak, jak nigdy nie zrobił tego Michael.
Pragnie wierzyć, że to coś więcej, a może jedno i drugie niemal w równomiernych proporcjach; że w uśmiechu, który pojawia się zawsze swobodnie, zawsze na dłużej, niż do końca wydechu, mieści się i coś na rodzaj nieprzymuszonego zauroczenia, i potrzeby zrekompensowania mu niemal wszystkich krzywd (nie wyrządzonych przez Terry’ego, a raczej cały świat, choć mężczyzna jako jedyny czuje za nie osobliwą odpowiedzialność).
Czy jest pewien.
Właściwie nie jest pewien niczego.
Być może, ale chyba warto spróbować, hm? I nie będę mieć problemów. — Jakie te bowiem mogłyby być? Rodzina Hargrove już zdołała pozbyć go nienagannej reputacji (bo jeśli polityk, który wziął go pod swoje skrzydła i znał tak d o b r z e, zwątpił w jego niewinność i uciął z nim kontakty, coś musi być chyba na rzeczy?), górnolotnej posady i niemałych pieniędzy.
Momentami zastanawia go — kiedy przypatrując mu się niewinnie, kątem oka, zauważa niepewność marszczącą jego smagłe, wysokie czoło, jakby nigdy nie zaznał spokoju od jątrzących się w głowie wspomnień, wątpliwości i obaw, albo w chwilach takich jak ta, kiedy zdaje się wierzyć, że coś w nim; usposobienie, charakter, a może nawet sama aparycja, jest na tyle wadliwe i nieodpowiednie, że musi za nie płomiennie przepraszać — kto nie tylko zasiał w nim obawę, że jest niewystarczający, ale kto ostatecznie pomógł mu w to uwierzyć. — W porządku. Tylko nie bądź dla siebie zbyt surowy — nigdy nie rozumiał sformułowań wyczytywanych nieraz w książkach: oznajmił głosem pełnym uśmiechu, jak gdyby było to fizycznie możliwe — a jednak teraz sam snuje nadzieję, że jego tembr potrafi przyodziać się w krzywiznę ust wyciągniętych do zgrabnego łuku.
A potem uśmiech wywietrzał; nie pod naporem świeżego (choć z całą pewnością dusznego) australijskiego powietrza, którego przybywało w objętości płuc wraz z stawianiem kolejnych kroków, a przez tę — choć nieśmiałą, tak wciąż: prośbę. Nie mógł przedstawić go rodzicom. Nie mógł wspomnieć o nim nawet Leanderowi; nie teraz — nie, jeśli nie chciał narazić się na upomnienie, które to należało się mu przecież jak mało komu.
Coś szarpie go wewnątrz serca — jakaś niewidoczna ręka, pragnąca wyrwać je zza krat jego żeber. Dante wierzy bowiem, że zagwarantowana jest im tego typu przyszłość; niezliczona ilość długich randek, ckliwe i rozszerzone wyznania miłosne, dzielenie jednej pary kluczy i wzajemne przedstawienie się rodzicom, szukając u nich cichej aprobaty. Zamiast mu obiecać (a więc: skłamać) sięga opuszkami palców wolnej dłoni (jedna wciąż przecież objęta jest przez cudzą) ku połaci oliwkowego policzka, zatrzymuje wprawione w leniwy ruch kroki i składa na jego ustach delikatny pocałunek. — Opowiedz mi o swojej — prosi po chwili, kiedy ich sylwetki na powrót się rozłączają. A potem kiwa głową — znów, choć już się nie tłumaczy. Zamiast tego krótszą drogą prowadzi ich w kierunku hotelu.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Nie potrafiłby wyjaśnić dlaczego. Mogło to być zwykłym zadurzeniem, chwilową fascynacją; mogło odejść za tydzień bądź dwa, przemieniając się w jedno z tych ciepłych wspomnień, które zostają z człowiekiem na zawsze. Może Dante nie odważyłby się już nigdy być z żadnym innym mężczyzną, a wyjątkowość tego krótkiego, intensywnego romansu, tym staranniej pozwoliłaby mu pozostawić ten zlepek kilku dni przy sobie; może nawet nigdy nikomu nie powiedziałby o czym myśli, kiedy uciekałby z przestronnej, żywo toczonej rozmowy — na zawsze zachowałby go w ten sposób dla siebie.
Ale chociaż, z perspektywy kogoś takiego, jak Dante (czyli: nieświadomego braku przypadkowości ich spotkania), znajomość ta mogła wydawać się zwyczajna, nieszczególnie angażująca bądź głęboka, on sam z uporem usiłowałby udowodnić jej niezwykłość. I naiwnie myślał, że Terence te odczucia podziela, że może też ich nie rozumie, ale akceptuje ich siłę; myślał, że po prostu go lubi, a przynajmniej lubi wystarczająco mocno, by nie odczuwać względem niego tej samej litości, którą obdarzali go inni.
Może. Ale jeśli to nie wyjdzie, albo facet stwierdzi, że to niewykonalne, zamierzam zrezygnować — po części dlatego, że Achilles uważał, że powinien. Pogodzić się z przeszłością i samym sobą; zamknąć ten rozdział życia i nie pozwolić na to, by ktokolwiek usiłował go naprawić, skoro ceną za to mogła być śmierć. Do tej pory Dante nie bał się, kiedy mówiono mu o powikłaniach, o możliwych następstwach operacji, ale po raz pierwszy od dawna czuł, że nie jest w stanie stracić niczego więcej. Nie chciał więc, by Terry uważał, że musi załatwić mu to spotkanie; łatwiej było już teraz pogodzić się z tym, że jego los się nie odmieni.
Zdołał posłać mu wyłącznie uśmiech, mglistą namiastkę jakiegoś przyrzeczenia, którego nie potrafiłby złożyć. I być może przez to zaabsorbowanie własnym uporem, koniecznością tłumaczenia każdego przejawu wrogości (jego psycholog uznawał to za naturalnie — nie tylko w jego konkretnym przypadku, ale ogólnie, w znaczeniu całej ludzkości — i polecał mu się tym ani nie przejmować, ani nie przepraszać za to z przesadą), umknęła mu ta ucieczka przed odpowiedzią na tak naiwne, niemal dziecinne życzenie. Pocałunek w każdym razie smakował lepiej niż jakiekolwiek kłamstwo, jakie zdołałby wykrztusić mężczyzna.
A potem niechętnie opowiedział mu o rodzicach, ich wzajemnej niechęci do syna, o Jasperze, dzięki któremu w ogóle się do niego odzywali; o tym, że kiedy był jeszcze dzieckiem, pomieszkiwał u przyjaciółki, co czynione było w sekrecie przez obie rodziny, którym z jakiegoś powodu układ ten nie wydawał się wadliwy (że zostałby nim dopiero wtedy, kiedy o wszystkim dowiedziałaby się opieka społeczna). Wspomniał obojętnie o obecnej wrogości, o zmowie milczenia, jaka została zawarta, kiedy rodzice dowiedzieli się, że Dante widuje się z mężczyznami, ale nie zdążył wyjaśnić genezy tej barwnej historii; kiedy tylko znaleźli się w hotelu, jego myśli pochłonęły zupełnie inne sprawy.

koniec
ODPOWIEDZ