sprzedaje jaszczurki — petbarn cairns
25 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Muszę wyjechać gdzieś, w końcu naprawić sen
Teeth ground sharp and eyes glowing red.
Fingers like snakes and spiders in my hair

Rok 1750, miasteczko Blackburn, Anglia


Zapaliła wysoką, krzywą świecę, ustawioną na środku niewielkiego stoliku w rogu drewnianej chaty. Jedna, duża izba została oświetlona światłem jaśniejszym, niż dawałby pojedynczy płomień, ale w tym miejscu, wokół Orchid od dawna działy się rzeczy, których gawiedź w tym niewielkim miasteczku nie rozumiała. Wszystko zaczęło się osiemdziesiąt lat wcześniej, kiedy jej prababka weszła w posiadanie księgi, wypełnionej niezwykle silną, pradawną magią, która w połączeniu z rodową siłą żeńskiej części jej rodziny stworzyła pewną anomalię. Kobiety posiadły dar, który był przekazywany z pokolenia na pokolenia wraz z krwią. Dziewczęta z rodu Withers wchodziły w posiadanie mocy i księgi z momentem, w którym ukończyły szesnaście lat.

Matka Orchid była niezwykle lekkomyślna, co zabiło ją dziesięć lat wcześniej, więc Orchid weszła w posiadanie mocy w dniu jej śmierci, czyli już w wieku lat piętnastu. W nowym świecie czuła się jak ryba w wodzie. Od zawsze uważała się za wyjątkową i posiadała całą potrzebną wiedzę, przekazaną jej głównie przez babcię.

Dzisiaj męczył ją jednak niepokój, a od tygodni miewała koszmary i przeczuwała, że może nie dożyć do kolejnego roku. Pod ścianą piętrzyły się zapasy ziół zwyczajnych, ale i przedmiotów które nijak nie pasowały do zwykłej wieśniaczki. Ona jednak zwykła nie była.

Wyjrzała przez niewielkie okienko na słońce, które właśnie znikało za horyzontem, pogrążając okolicę w ciemności, po czym wytarła dłonie w szary fartuch, nałożony na czarną sukienkę i wróciła do przyrządzania naparu, który miał ochronić ją przed całkowitą zagładą. Czuła, że jej czas dobiegł końca, a nie mogła się z tym pogodzić. Miała za mało czasu i za dużo miłości w sercu. Gdyby tylko mogła się z nim jeszcze spotkać, gdyby tylko mogła mu wytłumaczyć co ich czeka. Było za późno i musiała zapłacić za swoją nieuwagę.

Kończyła przygotowywać eliksir i zaklęcie, gdy usłyszała szum podniesionych głosów i coraz głośniejsze kroki wielu stóp. Chwilę później noc rozdarł przeraźliwie głośny skowyt, po którym uszy zraniła nienaturalna wręcz cisza.

Dziewczyna jęknęła i zachwiała się, zaciskając dłoń na fiolce z bordowym płynem, po czym wybiegła z chaty, czemu towarzyszył trzask drewnianych drzwi, uderzających o ścianę. Niedbale upięte, długie, ciemne włosy rozwiał wiatr, a kosmyki wydostały się spod srebrnej spinki, tańcząc wokół jej bladej twarzy.

Na zewnątrz zebrało się kilkadziesiąt osób, z których większość dzierżyła pochodnie. Skupili się wokół dużego, ciemnego kształtu leżącego bez ruchu na ziemi. Biegła szybko, oddychając coraz ciężej, z oczami szeroko otwartymi z przerażenia. Nikt jej nie zatrzymał, chociaż przyszli tutaj przede wszystkim po nią. Wiedzieli, że nie ucieknie bez niego, więc upewnili się, że on umrze.

Nie! 一 Długi krzyk wydarł się z jej gardła, gdy opadła na kolana przy ogromnym wilku z długą brązową sierścią, który właśnie wydawał ostatnie tchnienia, rzucając jej spojrzenie łagodne, pełne spokoju, jakby chciał powiedzieć, że jest gotowy na śmierć i wszystko jej wybacza. Ona nie była gotowa. Opadła na wilka, obejmując jego kark, policzek układając na jego łbie. Niepostrzeżenie przysunęła do ust szkło z płynem i wypiła całą jego zawartość.

Nigdy nas nie rozdzielą 一 szepnęła, a chwilę później klatka piersiowa stwora przestała się ruszać, a z kącików jej oczu spłynęły krwawe łzy.

Szeptała zaklęcie jak opętana zarówno wtedy, jak brutalnie odciągniętą ją od ukochanego, podczas gdy recytowano jej za co zostaje skazana i wtedy, gdy pierwsze płomienie dotknęły jej nagich stóp. Przestała dopiero, gdy gryzący dym wkradł się do jej płuc, dusząc ją, a kaszel uniemożliwił dalsze wypowiadanie słów. Nie potrzebowała jednak więcej. Umarła niedługo później, ale nie odeszła na dobre. Wracała co rok na jedną noc, noc Halloween, aby znowu połączyć się z ukochanym i znaleźć sposób, żeby pozostać z nim na zawsze.


Rok 2023, miasto Blackburn, Anglia


W domu na skraju lasu rozbłysło światło, gdy tylko zaszło słońce. Czar ochronny, rzucany przez lata nie tylko dbał o to, aby nic nie stało się temu miejscu, ale również modelować go odpowiednio, dopasowując do panujących czasów.

Opadła na kolana i zakaszlała, krzywiąc się nieznacznie. Kątem oka zauważyła tłustego pająka, który w odpowiedzi na jej nagłe pojawienie się zaczął uciekać. Bystre spojrzenie śledziło osiem ruchliwych nóżek, gdy skoczyła, niczym drapieżnik na ofiarę i złapała pędraka w szczupłe dłonie, po czym bez zastanowienia wpakowała sobie do ust. Zamruczała z zadowolenia, przeżuwając przekąskę, wzrok kierując ku górze. Zawsze po powrocie była głodna jak wilk. Następnie swoje kroki skierowała pod prysznic, a potem do sypialni, by założyć swoją ulubioną sukienkę 一 czarną, do ziemi z długimi rękawami i dużym dekoltem. Może nie do końca pasowała do mody, panującej w tym roku, ale było Halloween, a ludzie lubili bawić się wtedy w przebieranki, więc nikt nie zwróci na to uwagi. Rozczesała długie włosy pospiesznie, niecierpliwie, chcąc jak najszybciej przejść do najważniejszej rzeczy tego wieczoru. Wszystko zawsze czekało gotowe w jej pracowni.

Pobiegła tam, jak zwykle w tym szczególnym dniu bardzo podekscytowana i stanęła na środku pieczołowicie narysowanego na podłodze wzoru z księgą w rękach. Recytowała kolejne wersy zaklęcia, przekręcając się co chwila odrobinę według wskazówek zegara. Rzucała na każdy z pięciu rogów wzoru odpowiednie zioła, a na koniec upuściła na środek kilka kropel swojej krwi. Stała przez chwilę w ciszy i nasłuchiwała, a gdy od strony lasu dobiegło jej uszu wilcze wycie, serce zabiło jej mocniej. Odłożyła księgę i wybiegła z domu, podciągając nieco materiał sukni, kierując się między wielkie, oświetlone blaskiem księżyca drzewa.

Raymond 一 szepnęła z uśmiechem, widząc w oddali postać wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny, który wyszedł jej naprzeciw.


starszy inspektor — lorne bay fire station
36 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
In the middle of the night, when I'm in this dream
It's like a million little stars spelling out your name


Raymond nigdy nie prosił się o to, co zgotował mu los. Nigdy nie chciał być określany bestią, nigdy nie planował krzywdzenia ludzi, nigdy nie wyobrażał sobie siebie w ciele wilka, biegającego po lesie, wyjącego do księżyca i rozrywającego ludzkie gardła na strzępy. Nie wybrał sobie tego, nie planował, nie chciał. Jego życie zmienił potwór, który zamiast go zabić pewnej deszczowej nocy, jedynie go ugryzł i podrapał, sprawiając, że Ray stał się taki jak on - stał się potworem, którego cała wioska nienawidziła. Oczywiście nienawidzili wyłącznie jego wilczej postaci, bo gdy był w ludzkiej skórze, w swoim normalnym ciele, był poważanym i lubianym kowalem, do którego cała wioska chętnie przychodziła z mniejszymi lub większymi prośbami i zamówieniami.

Prowadził dwa życia, jedno praktycznie wykluczające drugie, ale nie mógł na to nic poradzić - został naznaczony, wybrany w pewnym sensie i jedyne, co mógł zrobić, to podjąć walkę. Była jeszcze druga opcja, oczywiście - samobójstwo, ale tego nawet nie rozważał. Nie mógłby tego zrobić, bo na tym świecie trzymało go coś jeszcze, pewna piękna kobieta, która zawładnęła jego sercem i duszą i dla której był w stanie znosić wszystko, nawet ognie piekielne i bolesne przemiany podczas każdej pełni. Orchid, czarownica, z którą wiązał swoją przyszłość.

Moment śmierci pamiętał doskonale - prawdopodobnie dlatego, że ból który czuł był przeogromny i jeszcze nigdy nie doświadczył czegoś aż tak rozdzierającego w swoim życiu. No i dlatego, że ona tam była. Orchid. Jej piękne oczy, które na niego patrzyły. Jej płacz, jej rozpacz, jej obejmujące go ramiona. Wiedział, że nie mógł nic zrobić, nie mógł jej nawet przytulić, nie mógł się nawet poruszyć. Śmierć była nieuchronna, wyciągała do niego zimne ręce i zabierała go ze sobą, a on... on jedyne, o czym mógł myśleć poza bólem, to to, że już nigdy jej nie zobaczy.


You gotta come on, come on
Say that we'll be together



Poczuł szarpnięcie w klatce piersiowej, a chwilę później pojawił się w lesie, na kolanach, z dłońmi opartymi o chłodną glebę. W gardle czuł dziwny ucisk, a w piersi nieprzyjemne duszenie, trochę jakby ktoś zaciskał ostre szpony na jego wnętrznościach, ale po chwili wyciskającego łzy z oczu kaszlu był w stanie podnieść się na nogi. Spojrzał w niebo i uśmiechnął się pod nosem na widok gwiazd, po czym ruszył w stronę domu swojej ukochanej, wiedziony tam instynktownie, jak co roku już od wieków.

- Orchid - uśmiechnął się szeroko na widok ukochanej, którą spotkał pomiędzy drzewami, na skraju lasu. Nie zdziwiło go to, był wręcz pewien, że nie będzie na niego czekała spokojnie w swojej chatce. Podbiegł do niej, pokonując dzielącą ich odległość i wziął ją w ramiona, bez większych trudności unosząc ją ku górze. Popatrzył jej w oczy z błyskiem szczęścia w swoich własnych i złączył ich usta w pocałunku, tak stęskniony za jej bliskością, że wszelkie inne czynności postanowił odłożyć nieco w czasie. Musiał się nacieszyć swoją ukochaną.

W końcu jednak, gdy po dłuższej chwili oderwał się od jej ust i odstawił ją na ściółkę leśną, ujął jej twarz w dłonie i znów popatrzył w jej oczy z miłością i oddaniem.

- Tęskniłem, moja najdroższa - wyszeptał cicho, gładząc delikatnie kciukiem jej policzek. - Mam już dość tej rozłąki. Nie wytrzymam dłużej.


Come on, come on
Little taste of heaven


Orchid Castellar

sprzedaje jaszczurki — petbarn cairns
25 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Muszę wyjechać gdzieś, w końcu naprawić sen

Patrzyła na niego, kiedy się zbliżał, obserwowała każdy ruch, każde pojedyncze drgnięcie mięśnia. Był idealny w każdym calu i nic się nie zmienił. Silny, zdrowy mężczyzna w kwiecie wieku, który odszedł zbyt wcześnie, tak samo, jak ona. Bardzo długo była rozgoryczona, a podczas pierwszych odrodzeń Halloween naznaczone było piętnem jej krwawej zemsty, kiedy wyżynała sprawców jej nieszczęście, a potem kolejne pokolenia, aż nie został nikt związany krwią z ludźmi, którzy przyczynili się do ich śmierci. Potem bardzo długo czuła pustkę, a gdy znalazła w końcu skuteczny sposób, aby spotykać się z ukochanym, jej kolejnym celem było utrwalenie zaklęcia, złamanie ograniczającej ich zasady i życie wieczne.

Praca szła mozolnie, bo nie miała zbyt wiele czasu, ale miała plan i powoli udoskonalała zaklęcie, jednocześnie gromadząc potrzebne składniki. Kolejnym fantem, który musieli zdobyć, była bordowa lilia bagienna ze złotym pyłem, niezwykła rzadka, występująca jedynie w Australii. Portale były jedną z jej specjalności, więc mogła bez ograniczeń podróżować po ziemi gdziekolwiek i kiedykolwiek chciała. Znała też kilka silnych zaklęć obronnych, atak, zaklęcie śmiertelne i lecznicze, chociaż w przypadku leczenia dużo skuteczniejsze okazywały się jej eliksiry.

Zarzuciła Ryamondowi ręce na szyję i objęła go mocno nogami w pasie, przytulając się do jego klatki piersiowej z westchnieniem tęsknoty.

Kochanie 一 wymruczała, podciągając się nieco i odejmując z jego karku jedną dłoń, by pogładzić nią jego szyję, zarys szczęki i szorstki policzek, szeroko otwartymi oczyma, wpatrując się w niego jak w najdroższy skarb. Spojrzenie błyszczące, pełne emocji, błądziło po jego przystojnej twarzy, chcąc na nowo poznać i po raz kolejny zapamiętać każdy jej skrawek.

Wszystko w porządku? 一 zapytała, a podczas pocałunku gładziła go delikatnie kciukiem, chcąc chociaż przez chwilę nacieszyć się jego bliskością i smakiem, zanim nie wyruszą na kolejne poszukiwania. Bywało, że misje zajmowały im cała noc i rozstawali się bardziej stęsknieni, niż przy zachodzie słońca. Muskała jego usta raz po raz, spijając z nich całą słodycz i również cały gorzki żal, cały smutek i tęsknotę.

Wiem. Ja też, ale jesteśmy już blisko 一 odparła, zgrabnie wyswobadzając się z jego objęć i stawiając stopy na chłodnym, wilgotnym mchu. Odchyliła głowę, posyłając mu lekki, łagodny uśmiech, po czym sięgnęła do jego dłoni i zacisnęła na niej palce, by poprowadzić go do domu. Szli średnim tempem, pomiędzy drzewami w mroku. Gałązki trzeszczały przy prawie każdym ich kroku, a świetliki co jakiś czas rozświetlały lekko ledwo widoczną dróżkę.

Ubierzesz się i zjesz, a potem musimy ruszać. Nie wolno nam tracić czasu. Dzisiaj odwiedzimy australijskie bagno w poszukiwaniu bardzo wyjątkowego kwiatu. Tego miejsca podobno strzeże dziwny stwór imieniem Bunyip. Słyszałam, że jest wielkości dużego psa. 一 Tu zrobiła krótką pauzę i zerknęła na Raya dosyć wymownie. 一 Żywi się ludźmi i może być niebezpieczny 一 dokończyła, kiedy byli już prawie na miejscu.

W domu, podczas gdy Raymond mył się i ubierał, ona przygotowała mu obfity posiłek. W końcu musiał być w pełni sił, jeżeli mieli zmierzyć się z potencjalnym zagrożenie, a chociaż Orchid sceptycznie podchodziła do tej australijskiej legendy, to jeżeli było w niej nawet ziarno prawdy, to musieli być na to przygotowani. Nie stać ich było na błąd i marnowanie czasu, nie, kiedy stawka była tak duża.


ODPOWIEDZ