szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Był skończonym idiotą. Debilem. Kretynem. Bałwanem. Przede wszystkim zresztą tchórzem. Szkoda, że uświadomił to sobie dopiero w momencie, kiedy Mitch zapytał go o r a d ę co do randkowych opcji. W dodatku z dziewczyną, czego szczerze mówiąc Jethro się po nim nie spodziewał. Tak samo jak nie spodziewał się po samym sobie, że to pytanie aż tak go dotknie. Przeciśnie się zgrabnie między żebra, prześliźnie pod mostkiem i ukłuje prosto w serce. Co miał zrobić? Przecież odmowa odpowiedzi byłaby zwyczajnie głupia, schował jedynie ten ból gdzieś do kieszeni, czy to jeansów, czy kucharskich spodni i odpowiedział mu tak, jak tylko umiał. Oczywiście, że proponując jakąś restaurację. Albo kawiarnię. W ogóle nie miał na myśli Beach Restaurant, ale przecież ileż w Lorne było takich miejscówek? Nie dość, że Mitch znał dobrze menu, to jeszcze miał zniżkę pracowniczą. Same plusy; dla chłopaka przynajmniej, bo kiedy Jet dostał zamówienie na piccatę, na stolik podpisany imieniem rudzielca… Cóż, nie powinien był zerkać w tamtą stronę dla własnego dobra, dla własnego spokoju i możliwości dotrwania do końca zmiany mentalnie w jednym kawałku. Miał jednak ten głupi zwyczaj obserwowania restauracji z otwartej wydawki. Po co to komu? Ciężko było stwierdzić czy coś mu się w żołądku skręciło, wywróciło na drugą stronę czy może zamieniło się miejscami. A może to było trochę nad? Albo i pod, sam nie wiedział, ale to uczucie nie należało do najprzyjemniejszych. Zawiesił się wtedy nawet nad świstkiem z zamówieniem, trochę patrząc na ten kawałek papieru, a trochę obserwując tę dwójkę, która bawiła się wręcz wybornie. Przekazał zamówienie kucharzom i wyszedł na papierosa, zanim zrobi, bądź powie coś głupiego.

Dlaczego, do cholery, to musiała być piccata? Dlaczego chłopak wybrał akurat to danie, jakie Jethro ugotował mu na rozejm? Zarzekał się, że kucharz miał mu to gotować, prawda… Nie powinien być więc zdziwiony. Tyle, że sam wkręcił się w tą sytuację aż za bardzo i to zamówienie zwyczajnie bolało. Zrobił więc to, co każdy tchórz i uciekł na zaplecze. Potrzebował… czego? Świeżego powietrza, żeby się z tej zazdrości nie udusić? Wymówki, by na tę dwójkę nie patrzeć? Usiadł na schodku, zwinął papierosa i wypalił go trochę szybciej, niż normalnie. Nerwowo zaciągając się dymem aż do drapania w płucach.
  • Zazdrość.
Nieprzyjemna, kłująca zazdrość pochłaniała nie tylko jego serce, ale i umysł. Wmawiał sobie, że mu przejdzie, że póki to, cokolwiek to było co czuł, chował gdzieś w środku - to po prostu zniknie. Szkoda, że było odwrotnie, bo im bardziej dociskał to coś łokciami, żeby przypadkiem się nie wydało, nie wymsknęło kiedyś nieopatrznie - tym bardziej rosło to do jakichś niepojętych rozmiarów. Gdyby się tylko odezwał, przyznał się przed samym sobą do własnych uczuć i powiedział to chłopakowi - kiedykolwiek, chociażby przy tej jednej z kilku okazji, kiedy odwoził Mitcha do domu na swoim motocyklu - być może teraz wcale nie patrzyłby na tę dwójkę. Może siedzieliby gdzieś razem. W innej restauracji. Może u niego w domu, w kontekście innym, niż koleżeńska kolacja na przeprosiny. M o ż e. Teraz było jednak trochę za późno na takie gdybanie. Przegapił swoją szansę na zaakceptowanie faktu, że Thompson mu się po prostu podobał. Przegapił szansę na to, żeby chociaż spróbować i teraz musiał się pogodzić ze swoją głupotą. Albo o chłopaka zawalczyć, ale do tego nie było mu zbyt spieszno, nawet jeśli w głowie obijały mu się co jakiś czas słowa Julii - nikt go na stos nie wyniesie za to, że (jak się sam całkiem niedawno dowiedział) lubi też facetów. Miała rację, to nie była żadna choroba ani zaburzenie i on sam nigdy tak nie myślał, od dzieciaka był uczony, że ludzie są po prostu różni i należy ich szanować. Problem pojawiał się dopiero, kiedy w wieku dwudziestu ośmiu lat przyszło mu odkrywać swoją orientację na nowo.
***
Urodziny Mitcha zbliżały się wielkimi krokami i z tej okazji jedna z kelnerek obmyśliła cały plan imprezy-niespodzianki, wkręcając w to przynajmniej połowę pracowników restauracji. Tym samym bardzo wszystkim zaufała, że nikt się nie wygada i, o dziwo, Mitch nie miał o niczym pojęcia, albo był bardzo dobrym aktorem. W przeddzień swoich urodzin dostał w grafiku wieczorną zmianę z zamknięciem. Od rana po restauracji krążyła kartka urodzinowa do podpisu przez każdego, kto był obecny. Wieczorem za to jedni zamykali, a inni zajęci byli sprzątaniem tylko połowicznie. Na sali został jeden duży stolik, na którym krzesła wyjątkowo nie wylądowały położone do góry nogami, by ułatwić robotę nocnej firmie sprzątającej. Gdzieś w kuchni jeden z kucharzy wykładał mały deser na talerzyk, wbijając w niego świeczkę. Barmani wrzucali puszki piwa i kilka butelek wina do wiadra z lodem, by się szybko schłodziły, a Jet? On miał za zadanie przetrzymać Mitcha gdzieś na zapleczu, póki cała ta niespodzianka nie będzie gotowa. Miał na to całkiem dobry sposób, bo tak się złożyło, że kupił mu urodzinowy prezent. Głowił się nad tym przez ostatni tydzień, nie do końca mając konkretny pomysł. Alkoholu Thompson raczej nie pijał, więc żadna flaszka nie zrobiłaby tu roboty. Ale pamiętał jak Mitch słuchał jego opowieści o przepisach i różnych technikach kulinarnych. Pamiętał też, że u Thompsonów raczej się nie gotowało, a była to przecież całkiem przydatna umiejętność.

Zaopatrzył się (a raczej Mitcha) w egzemplarz The Professional Chef, wydany przez Culinary Institute of America. Książka-biblia każdego początkującego kucharza, omawiająca wszelkie kuchenne sprzęty, składniki i sekrety technik, do których się często wracało, nawet będąc owym tytułowym profesjonalnym kucharzem. Zapakował książkę w jeden z tych nieco krzykliwych i trochę kiczowatych papierów, jaki udało mu się kupić po drodze do pracy i korzystając z okazji, kiedy Mitch zbierał się do wyjścia, zaczepił go jeszcze.
Czekaj, mam coś dla Ciebie. – zagadnął i zaprowadził go do biura, taktycznie siadając na biurku przed monitorem z odczytem z kamer. Normalnie cały misterny plan wchodził w życie wręcz idealnie. Podał mu pakunek, który jeszcze chwilę temu leżał na blacie i uśmiechnął się lekko. Nie miał pojęcia czy ten prezent mu się spodoba, ale liczył się gest, prawda? – Nie mam pojęcia, czy trafiłem, ale przynajmniej jest całkiem praktyczne. Wszystkiego najlepszego.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Tak, Mitch spotykał się z dziewczyną i Jethro nie powinien się dziwić. Po pierwsze właśnie dlatego, że sam ostatnio poddawał w wątpliwość swoją orientację. Cóż to za podwójne standardy? To jeden może eksperymentować, a drugi już nie? A po drugie przecież nie tak dawno pytał go, czy spotyka się z kimś i zaprzeczył żartując nawet, że może powinien spróbować z jakąś dziewczyną, skoro z facetami słabo mu wychodzi i trafia ciągle na dupków. Tak, to był żart z jego strony, ale skoro nadarzyła się okazja, to czemu jej nie wykorzystać? Normalnie w życiu ne zagadałby do żadnej laski z zamiarem poderwania jej, o nie, na to był zbyt nieśmiały. No i totalnie nie umiał w podryw. To jego ojciec wyszedł z tą inicjatywą sugerując, że Mitch powinien spędzać więcej czasu z rówieśnikami, bo wygląda na samotnego, a tak się składa, że miał świetną kandydatkę, bo ktoś tam w szpitalu miał bratanicę czy tam inną kuzynkę, która właśnie przyjechała do Lorne Bay i nikogo tu nie zna. Początkowo Mitchell był bardzo na nie odbierając propozycję ojca jako atak i próbę wyswatania. W końcu jednak uznał, że może warto spróbować? Nie miał przecież nic do stracenia.
Poprosił więc o radę Vermonta, bo sam miał praktycznie zerowe doświadczenie w randkowaniu. Spotykał się w prawdzie z Zachriasem, ale to było trochę co innego i trochę inny etap znajomości. Nigdy nie był na randce w ciemno z dziewczyną i potrzebował wskazówek. Bo czego innego oczekiwali faceci, a czego innego kobiety.

Jet nie powinien też dziwić się, dlaczego Mitch wybrał ich knajpę na miejsce spotkania. Przede wszystkim miał stuprocentową pewność, że jedzenie będzie wyśmienite, miał zniżkę i doskonale znał menu. A i tak zamówił coś spoza karty wiedząc, że dla Jeta nie będzie to problemem, bo i tak miał wszystkie potrzebne składniki do przygotowania niezadowolonego kurczaka, którego przecież tak uwielbiał.
Randka się udała, dziewczyna była miła, a rozmowa nad wyraz się kleiła. Mogłoby być z tego coś więcej. Mogłoby, gdyby tylko poczuł to coś. A nie czuł kompletnie nic. Zupełnie jakby rozmawiał z siostrą. Może potrzebował więcej niż tych kilka spotkań. Może odrobina wina obudziłaby uśpione zmysły. A może po prostu powinien jej powiedzieć prawdę. Tak chyba byłoby najlepiej. I Jethro też powinien wziąć sobie tę rade do serca i wyznać co czuje, zanim naprawdę będzie za późno. Miał tak wiele okazji… Jak choćby właśnie ta, gdy za którymś razem odwoził go do domu i Mitch półżartem stwierdził, że musi przestać z nim jeździć, bo po tych przytulańcach na motorze przestanie patrzeć na niego jak na kumpla. Nie przyznał mu się do tego, bo przecież żaden heteryk nie chciałby usłyszeć od kumpla geja, że ten miewa z nim erotyczne sny, a tak się złożyło, że te nawiedzały Mitcha niemal za każdym razem, gdy Jethro odwoził go do domu. Przemilczał też fakt, że stanął mu, gdy ostatnim razem jechali na skróty polną drogą. Raczej marne szanse, że Jet nic nie poczuł. Thmpson miał bowiem w zwyczaju oplatać go niczym ośmiornica, bo wciąż trochę bał się jazdy na motorze. To były więc dwie idealnie idealne okazje, które Vermont zmarnował bezpowrotnie.
***
Urodziny. Nigdy jakoś specjalnie się z nich nie cieszył. No może kiedyś, gdy był dzieckiem i dostawał super prezenty, jak na przykład ten mały chemik na ósme urodziny. Im był starszy, tym mniej cieszył się na ten dzień. Po pierwsze prezenty były coraz słabsze, a po drugi rodzinny obiad zamieniał się w przyjęcie dla przyjaciół. A on nie miał przyjaciół, więc był po prostu gościem na przyjęciu siostry. Chodzili do jednej klasy, więc znajomi w większości byli wspólni, ale to on była zawsze gwiazdą imprezy, a on stał gdzieś z boku. Nie żeby mu to przeszkadzało, bo zwykle i tak szybko znajdował powód, by się zmyć. Teraz też nie liczył na nic specjalnego. Ba, właściwie nie liczył na nic. Przecież nikt nie wiedział, że miał urodziny, prawda? Na Facebooku miał ukryte wszystkie dane, Jet nic nie wiedział, bo chyba nigdy nie wspominał mu o tym. Zapomniał tylko tym, że w robocie jest ktoś kto wprowadzał jego dane do systemu i zna datę jego urodzin… Serio nie spodziewał się niczego. Nawet nie marudził, że jakiś chuj mu ustawił drugą zmianę w ten szczególny dla niego dzień, bo i tak nie miał żadnych planów.
- Co? - zapytał trochę zdezorientowany dając się zaprowadzić do biura. Cóż to mógł mieć dla niego, że musiał wręczyć mu to tak oficjalnie w biurze? Nie mógł dać mu tego w szatni, gdy się przebierali? Aż mu się zrobiło gorąco. Dopiero gdy dostrzegł kolorowy pakunek odetchnął.
- Skąd wiedziałeś? - zapytał mrużąc podejrzliwie oczy, ale uśmiechnął się ważąc prezent w dłoniach. Ciężki. Potrząsnął pakunkiem, jakby chciał sprawdzić, czy grzechocze, choć już trochę domyślał się, co mógł skrywać kolorowy papier, który szybko rozerwał.
- Wow – oczy mu się zaświeciły, gdy zaczął kartkować książkę. Wyglądała jak coś, czego potrzebował, choć do tej pory jeszcze o tym nie wiedział. Ostatnio trochę zaczął bawić się w kuchni i z całą pewnością zrobi pożytek z tej ksiązki
- Praktyczne… Chcesz zrobić ze mnie kucharza czy masz już dość moich durnych pytań? – zapytał szczerząc się wesoło. Dla Jeta te pytania, którymi czasem Mitch go zasypywał przy okazji różnych kulinarnych anegdotek z pewnością były banalnie proste, ale dla Thompsona to wciąż czarna magia. Teraz będzie mądrzejszy! Miał jednak nadzieję, że Jet nie przestanie opowiadać mu tych swoich ciekawostek, bo uwielbiał ich słuchać. Przeczytanie o nich z książki to nie to samo.
- Dzięki – zarzucił mu ręce na szyję, uściskał go mocno i odsunął się szybko kompletnie ignorując monitor za jego plecami.
- To może… skoczymy na jakieś piwo? - zaproponował wciąż nie zdając sobie sprawy z imprezy-niespodzianki przygotowywanej za ścianą.

przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Jethro jeszcze nie eksperymentował, skutecznie broniąc się przed jakąkolwiek perspektywą zbliżeń z chłopakiem, które nie byłyby czysto przyjacielskie. Co prawda przed tymi bardziej podświadomymi pomysłami czy fantazjami już bronić się nie umiał i wolał udawać przed samym sobą, że nie, wcale Mitch mu się kilka dni temu nie śnił, i wcale, ale to wcale nie trzepał sobie następnego ranka do wspomnienia o tym mirażu. Głupie to było strasznie i razem z orgazmem przychodziło też jakieś poczucie winy, chociaż całkiem bezzasadne. To on sam tworzył sobie problem, nieskutecznie wypierając to wszystko, a im dłużej chłopak był w jego najbliższym otoczeniu, tym trudniej było mu sobie z tym poradzić. Nie umiał odpuścić, chociaż ta ostatnia rozmowa z Julią dała mu mniej więcej do zrozumienia, że powinien, bo to przecież nic nadzwyczajnego, olaboga, facet mu się podobał. Tyle, że nawet jakby odpuścił, to z młodszym mieli bardzo podobny poziom umiejętności podrywu, czyli praktycznie żaden. Ot, Jethro po prostu kilka razy trochę nieporadnie pociągnął temat i uważał to jedynie za głupie szczęście, że jakoś-tam wyszło. Nie do końca, bo przecież każdy z tych związków się zakończył, więc ciężko byłoby go nazywać ekspertem. Miał po prostu więcej doświadczenia w tych kwestiach, szczególnie z kobietami, jednak niekoniecznie cieszył go fakt, że Mitch przychodził po radę akurat do niego. No mógł mu powiedzieć nie rób tego, chodź gdzieś lepiej ze mną, ale się po prostu bał. Więc cierpiał.

Cierpiał trochę tak, jakby nastąpiła jakaś zdrada, ale właściwie zdrada czego? Na jakim polu? Jedyne, czym mógł się podeprzeć to żelazna zasada bros before hoes, tylko czy rzeczywiście to miało wykluczać związki? Sam tak pokomplikował temat, uwikłał się w te wszystkie swoje małe kroczki, niby-przyjacielskie zagrania i własne tchórzostwo, pojawiające się w machnięciu ręką na te żarty Thompsona i szybką zmianę tematu. Wychodził wtedy na typowego heteryka, który może nieco obawiał się względów od kolegi-geja, a przecież w rzeczywistości było zupełnie na odwrót. Już nie był nawet hetero, co dotarło do niego wcale nie podczas rozmowy z przyjaciółką, a tego wieczoru, kiedy p o c z u ł w lędźwiach, jak Mitchowi zrobiło się ciasno w spodniach. Może wtedy trochę odruchiwo przyspieszył, może przekroczył dozwoloną prędkość o te kilka kilometrów na godzinę. Może zrobił to dlatego, by chłopak trzymał się go mocniej. Przemilczał jednak ten fakt, a jakże, odstawiając go jak zawsze pod bramą farmy Thompsonów i odjechał, a samo to wspomnienie siedziało mu z tyłu głowy przez następne kilka dni, skutecznie rozpraszając go w pracy.

Vermont przez ostatnie kilka lat urodziny spędzał w robocie. Nie, żeby mu to przeszkadzało, nigdy nie przepadał za hucznymi imprezami, pełnymi pijanych dwudziestolatków. Zawsze wolał być gdzieś z boku, za kulisami, jak na tych wszystkich eleganckich przyjęciach, gdzie było zawsze za dużo szampana i kokainy. Dla niego idealnym przyjęciem urodzinowym było właśnie takie niezobowiązujące piwo po pracy, niekoniecznie nawet z celem zbytecznego upojenia. Taki był też plan w tym wypadku i nawet nie zamierzał się przedwcześnie zmywać z całej tej imprezy - głównie dlatego, że były to urodziny Mitcha, ale też dlatego, że nie musiał lawirować między nieznajomymi, którzy byli aż za bardzo chętni do pogawędek i pijackich zabaw. W pracy czuł się po prostu bezpiecznie.
Znam twój dokładny adres, datę urodzenia, numer telefonu i nawet Tax File Number – zaśmiał się, podrzucając brwiami, trochę z zamiarem wybrzmienia jakby był Thompsonowym stalkerem. A on po prostu miał wgląd w system, jak każda inna osoba na stopniu managerskim w tej restauracji. Uśmiechnął się mimowolnie, obserwując jego reakcję - a więc prezent był całkiem trafny. — Nie, po prostu… Pamiętam jak mówiłeś, że u Ciebie w domu niekoniecznie ktokolwiek gotuje. — wzruszył nieznacznie ramionami. To był niepodważalny dowód na to, że słuchał Mitcha. Zawsze, jakkolwiek by nie rozmawiali o pierdołach, to zwyczajnie pamiętał takie szczegóły. Bo przecież mu na nim zależało, chociaż jak do tej pory nie umiał tego przyznać.

Nie powinien się dziwić, kiedy Mitch rzucił mu się na szyję, a jednak coś w nim drgnęło, powodując ten dziwnie przyjemny uścisk w żołądku. Objął go ramionami i lekko, może nieco niezręcznie poklepał po plecach zanim Mitch się odsunął
Cieszę się, że Ci się podoba. — zanim jednak zdążył skończyć zdanie, poczuł w kieszeni wibracje telefonu. — Zostańmy może tutaj na jedno, a potem pomyślimy, co? — zaproponował, wyciągając telefon na chwilę, byle tylko zerknąć na powiadomienie. Nie mylił się, wszyscy byli już gotowi, ta cała operacja nieco go śmieszyła, ale była również urocza. — Chodź. — mruknął, zeskakując z biurka i pociągnął go w stronę restauracyjnej sali. I oczywiście, puścił go pierwszego, a kiedy chłopak otworzył drzwi, oddzielające zaplecze od sali restauracyjnej - rozległo się głośne wszystkiego najlepszego!

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Mtchell też jeszcze nie eksperymentował. Ot raptem umówił się ze trzy razy z dziewczyną. Nawet się nie całował, więc ciężko mówić o eksperymentach, bo ledwie raz trzymali się przez chwilę za ręce podczas spaceru na plaży. On nawet nie fantazjował, stąd z łatwością mógł stwierdzić, że to jednak nie jego bajka. Próbował nawet ostatnio odpalić zwykłe porno, ale szybko łapał się na tym, że całą swoją uwagę skupiał na aktorze i po kilku próbach z rożnymi filmami szybko przełączył na gejowską wersję strony. Tak więc ostatecznie i definitywnie mógł stwierdzić, że był gejem. I wcale źle mu z tym nie było. Byłoby wręcz idealnie, gdyby tę sprawę miał uregulowaną z ojcem i nie musiał się martwić, że wszystko się zepsuje, gdy ten pozna prawdę. Bo nadal nie miał pojęcia na czym stoi, a im dłużej zwlekał, tym bardziej się obawiał. Tkwił więc w tej samej pułapce co Vermont.

Och, gdyby tylko Thompson wiedział o uczuciach skrywanych przez kolegę, to w życiu by go nie zdradził. Ale nie wiedział, a umawiając się z tą dziewczyną wcale nie czuł, że łamie jakieś zasady, bo przecież ich przyjaźń na tym nie cierpiała. A raczej nie cierpiałaby, gdyby nie była podszyta jakimś silniejszym uczuciem. Pewnie inaczej podszedłby też do tej ostatniej podwózki, po której czuł się głupio stawiając Jethro w tej niezręcznej sytuacji. Zawsze starał się szanować jego granice i przestrzeń osobistą, a teraz tak brutalnie zaatakował jego plecy. Owszem, czasem rzucił jakimś dwuznacznym żartem stosownym do sytuacji, ale starał się go nie zawstydzać i nie zniechęcać do siebie w żaden sposób. Nie chciał przecież stracić kumpla. Próbował się nawet odsunąć na tym cholernym motorze, ale ciężko to zrobić przy pełnej szybkości, więc tkwił tak myśląc o rzeczach, które w najmniejszym nawet stopniu nie byłyby podniecające. Ale Jet był tak blisko, a motor jechał tak szybko, że chcąc nie chcąc musiał objąc go mocniej niemal wbijając mu palce w brzuch. Pewnie przyspieszył dlatego, że go poczuł i chciał jak najszybciej dowieźć go do celu, żeby szybko się go pozbyć. Tego dnia Mitch wyjątkowo od razu uciekł do domu nie czekając przy bramie, aż Jet odjedzie i zniknie mu z pola widzenia. Zastanawiał się nawet, czy powinien go przeprosić, ale następnego dna w pracy Jet sprawiał wrażenie, jakby się nic nie stało, więc zdecydował się nie poruszać tematu. Tylko tak trochę obaj unikali swojego spojrzenia…

Och jak bardzo go rozumiał. Huczne imprezy nie były dla niego. Tłum ludzi też nie. Nie na trzeźwo. Gdy miał alkohol stawał się duszą towarzystwa, ale na trzeźwo obcy ludzie go przerażali. Najlepiej czuł się w małym gronie najbliższych, więc lepiej by było, gdyby się okazało, że nie wszyscy współpracownicy dotarli, bo spanikuje. Albo się upije.
- Numer buta i długość fiuta też znasz? - zapytał i również się zaśmiał, choć Jet trochę go przerażał, nawet jeśli żartował. Bo nawet on sam nie pamiętał swojego numeru TFN.
- Och, więc teraz nie będę miał wyjścia… Mitchell kucharka tatusia – wywrócił oczami, ale zaraz uśmiechnął się. - A tak serio, dzięki. Świetny prezent. - i naprawdę nie mówił tego przez grzeczność.

- Tutaj? - zapytał trochę zawiedziony, ale dał się poprowadzić na salę, nadal nie domyślając się niczego, mimo tylu znaków. A dziwił się, że jego ojciec taki niedomyślny. - Myślałem, że może skoczymy do baru, albo do klubu… Wyrwałbyś sobie jakąś dziewczynę, a ja… - nie dokończył kogo by wyrwał, bo właśnie otworzył drzwi i aż drgnął zaskoczony, a książka prawie wypadła mu z ręki. Rozejrzał się wyraźnie zszokowany po wszystkich obecnych, a gdy zaczęli mu śpiewać Happy birthday aż zasłonił usta dłonią, a oczy mu się zaszkliły. No wzruszył się chłopak widokiem tych wszystkich uśmiechniętych osób, które przyszły tu dla niego. Było i ciasto ze świeczką, i baloniki przywiązane do krzeseł…
- Nigdy nie miałem przyjęcia niespodzianki – przyznał wzruszony. Odłożył swój prezent na jeden z najbliższych stolików po czym uściskał krótko każdego z osobna. - Jesteście niesamowici… Pracuję tu tak krótko… To strasznie miłe – dodał łamiącym się głosem, a na koniec najmocniej i najdłużej uściskał Vermonta zakładając, że to wszystko jego pomysł.
- Dziękuję – wyszeptał mu do ucha i ucałował go w policzek. No to tyle z było z tego nienaruszania granic, ale to wyjątkowa sytuacja i wyjątkowy, przyjacielski buziak. Ledwo się tylko odsunął, a już ktoś wcisnął im w ręce kieliszek i nim nawet zdążył zaprotestować, że nie pije (choć chwilę temu sam chciał iść z Jetem na piwo) ktoś wzniósł za niego toast. No i nie miał wyjścia musiał się napić. Znowu,.
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Mitch był chociaż pogodzony z samym sobą, czego brakowało Vermontowi. Jethro gdzieś podświadomie wiedział, że gdyby wspomniał rodzicom o fakcie spotykania się z mężczyzną - może i byliby zaskoczeni, ale zapewne przeszłoby to bez większego echa. Dlaczego więc wciąż kłócił się ze sobą, w swojej głowie, nie dopuszczając w ogóle możliwości spróbowania? Poświęciłby w pewien sposób tę przyjaźń, zupełnie inną niż każda relacja zawierana poza odwykiem. Mieli z Mitchem to niewypowiedziane zrozumienie swoich błędów, doświadczeń i ciągnących się za nimi skutków - czy to w postaci niezbyt przyjemnego detoksu, czy niektórych, pozornie głupich zachowań. Nie chciał tego tracić, bo też skąd mógł być pewien, że chłopak czuje do niego to samo? Miał pięćdziesiąt procent szans na zyskanie czegoś więcej, ale też to drugie pięćdziesiąt na utratę przyjaciela, co go przerażało i skutecznie odstraszało od podjęcia jakichkolwiek kroków. W którąkolwiek stronę. Nawet po tym wieczorze, który wrył mu się w pamięć trochę tak, jak grawer w skałę. Uporczywie tkwiąc w jego umyśle, a zarazem Jethro brnął w swoją taktykę nic-się-nie-stało i udawał całkiem chyba skutecznie, że wszystko było dokładnie tak samo. Zupełnie tak, jakby ten jeden wieczór się nie wydarzył, jakby młodszemu wcale nie stanął, a Jethro ani trochę nie przywoływał z pamięci szczupłego ciała chłopaka, pokrytego tatuażami. Widział je przecież nie raz, w tym zupełnie niewinnym kontekście przebierania się w piżamę w tym małym pokoju. Albo zwykłego spania w samej bieliźnie, kiedy ciepłe wieczory dawały się we znaki. Albo, już bardziej aktualnie - migawki z pracowniczej szatni. Dlatego też trochę trudno było mu spojrzeć rudzielcowi w oczy. No niby nic nie wiedział, ale i tak jakiś wstyd pozostał. Gdyby było trochę odwagi, to i wstydu by nie było, a miałby zapewne towarzysza tych nocy i pomocną dłoń.

Nie, nie znał jego numeru TFN na pamięć. Mówił o informacjach, które są w systemie i które mógł zawsze sprawdzić - po co? Nie wiadomo, bo nie zamierzał kraść mu danych osobistych. Zwyczajnie żartował, a ta werbalna piłeczka, odbita w jego kierunku nieco go zaskoczyła. Uniósł brwi i zaśmiał się.
Nie, ale jak bardzo chcesz się podzielić, to dawaj. – czyżby to był… jakiś nieudolny flirt? Totalnie niewinny, trochę na żarty. Możliwe, nie był zbyt dobry w te klocki. Tak bardzo, że właściwie sam nie umiał się określić, czy to miało tak wyjść. Sięgnął do kieszeni po swój notes i teatralnie go otworzył, na losowej stronie. – Nawet mogę zapisać, żeby nie zapomnieć.może trochę był ciekawy, ale przecież by się nie przyznał, przykrywając to kołderką żartu. Nic też nie zamierzał zapisywać. Zamknął swój zmęczony życiem notatnik i schował go po chwili z powrotem do kieszeni jeansów, zajmując zaraz dłonie telefonem z tą jakże tajną wiadomością. Rozczarowanie w głosie Mitcha puścił trochę mimo uszu, nie chcąc się zbytnio nakręcać na niewłaściwe tory. Bo tak, brzmiało to zupełnie tak, jakby chłopak wolał spędzić swoje urodziny tylko z Jethro, co nie było przecież niczym dziwnym. Miał dziewczynę od niedawna, mogła mieć już jakieś inne plany na dzisiaj, albo z racji jego późnej zmiany - wymyślić coś na następny dzień. Z Vermontem byli przecież przyjaciółmi i to całkowicie normalne, by chcieć się wyrwać gdzieś z kimś, kogo zna się dobrze… Zupełnie bez podtekstów. Wywrócił oczami na sugestię podrywania kogokolwiek, a wejście na salę restauracji skutecznie zmieniło temat.

Jethro trzymał się z boku, razem z kilkoma kucharzami, którzy taktycznie usadzili się przy barze. Jak jeden mąż, każdy wolał spokojnie wypić piwo w małym gronie, w końcu nie bez powodu nie pracowali jako kelnerzy, prawda? Zresztą, cała ta impreza niespodzianka to były przecież Mitchowe urodziny, nie mieli żadnego interesu, by się pakować w sam środek uwagi. I tak, chcąc nie chcąc, rudzielec sprzedający mu buziaka w policzek trochę przykuł zainteresowanie pobocznych. Szczególnie, że Jet zupełnie odruchowo, całkowicie mimowolnie objął go w pasie. Na chwilę, kilka sekund, zanim dotarło do niego, że wcale przyjacielsko tak to nie wygląda. Odsunał się nieco, nie na tyle jednak, by było to podejrzane. Chyba za bardzo przejmował się tym, że jeszcze ktoś sobie coś dopowie do ich relacji. Gdyby nic nie było na rzeczy, jak sam siebie nieskutecznie próbował przekonywać, to chyba miałby to wszystko gdzieś, prawda?
Myślę, że powinieneś podziękować dziewczynom, ja Cię chciałem tylko zabrać na piwo. – zaśmiał się i stuknął swoim kieliszkiem w kieliszek chłopaka, w ramach owego toastu.

Całe to zgromadzenie nie było duże. Ot, osoby, które pracowały na tej zmianie i kilka gagatków, którzy lubili i Mitcha, i darmowy alkohol, a więc pofatygowali się specjalnie na tę okazję, mimo wolnego wieczoru. Sam nawet nie wiedział, kiedy to się stało, ale jakimś cudem zamiast swojego bezpiecznego miejsca na barowym stołku, z dala od centrum imprezy - znalazł się na jednym z krzeseł przy przy stole z całą resztą ekipy. Zrzucił winę na te kilka kieliszków prosecco, które w międzyczasie wypił. Podobnie jak Mitchowi, alkohol pomagał mu oswoić się z większą ilością osób i z rozmowami o wszystkim, i o niczym. Tym sposobem wymieniali się różnymi historiami z pracy w restauracji, anegdotkami o klientach i innymi błahostkami, po drodze otwierając kolejną butelkę wina albo puszkę piwa. Zupełnie przestało mu też przeszkadzać to, że Thompson usadowił się bardzo blisko niego, mimowolnie wtulając się w bok kucharza. Jethro za to w którymś momencie wyciągnął ramię na oparcie krzesła chłopaka, umożliwiając mu tym samym te przytulasy. Nie był jeszcze pijany. Zrelaksowany, otwarty na ludzi i zadowolony owszem. Troszkę wcięty, tak to można było ująć. Poziom zadowolenia jednak nieco spadł, kiedy padło pytanie - to z kategorii powinieneś się go spodziewać prędzej czy później, a jednak w tym stanie go zaskoczyło.

Skąd wy się znacie tak w ogóle?

No bo przecież obaj byli trochę z różnych światów. Jeden z pasją do gastronomii, drugi - były student medycyny. I siedzieli tu jak najlepsi przyjaciele, powodując lekki dysonans poznawczy. No w pracy się nie poznali, bo historia o zdemolowaniu kuchni i biczowania Jethro ścierą była już legendą. Zmarszczył nieco brwi, zaprzęgając umysł do sprawnego myślenia. Nie bardzo uśmiechało mu się dzielić historiami o odwyku, szczególnie, że zajmował dosyć wysoką pozycję w tej restauracji. W dodatku Daisy zdawała mu się jeszcze nie do końca ufać, bo kto chciał eks-ćpuna jako szefa kuchni, odpowiedzialnego za część finansów restauracji?
Z Sydney. Pracowałem na jednym z tych networkingowych eventów dla studentów medycyny. – odpowiedział wymijająco i chyba wybrnął. Poczuł się z tym jednak nieco nieswojo, bo właściwie to dlaczego chcieli to wiedzieć? O takie rzeczy zwykle pyta się pary, a przecież Mitch miał obecnie dziewczynę. Vermont chyba znów czytał za bardzo między wierszami. Albo rzeczywiście wyglądali jak para. — To co, może jeszcze wypijemy shota za naszego jubilata i się zwijamy? Ktoś musi ten przybytek zamknąć. – i tym kimś był oczywiście Jethro, bo menagerka się zwinęła nieco wcześniej, chcąc się wyspać przed poranną zmianą. Tym samym też starał się przekierować temat na inne tory. I może rzeczywiście wyciągnąć Mitcha na jakieś piwo sam-na-sam, jak to oryginalnie miał w planach. O ile chłopak byłby zainteresowany.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Teraz może i był pogodzony, ale gdy pierwszy raz obudził się u boku swojego kolegi nie było mu do śmiechu. Nadzy, w pomiętej pościeli, w nie swoim pokoju i łóżku. Nie pamiętał nic. Na początku nie było mu łatwo zaakceptować nową rzeczywistość, bo w pamięci wyryte miał poglądy matki i dziadków tak bardzo stojące w sprzeczności z wydarzeniami poprzedniej nocy, ale alkohol dobrze robił na trawienie. Na trzeźwo byłoby trudno. Właściwie to Mitchell nigdy nie był z mężczyzną na trzeźwo. Albo naćpany, albo pijany, albo otumaniony głodem narkotykowym. Jeszcze się okaże, że wcale gejem nie jest. To dopiero byłby plot twist, nie? Z drugiej strony przecież jadąc na motorze z Vermontem był trzeźwy jak niemowlę, a jednak coś się wydarzyło. Wydarzyło, a Jet tego nie skomentował i nie zareagował. Nie krzyknął, żeby odsunął się od jego dupy. Nie zwrócił mu uwagi. Nie zatrzymał motoru i nie kazał mu spierdalać. Nie dźgnął go nawet ostrzegawczo łokciem w brzuch. Nic. Zero reakcji. Mitch był więc trochę skołowany, bo każdy normalny facet jakoś by zareagował. No a przynajmniej tak mu się wydawało. A tu nic, nawet żartobliwego komentarza. Podobało mu się? A może wcale nic nie poczuł i Mitch niepotrzebnie panikował? Nie trzymał w spodniach nie wiadomo jak wielkiego potwora, ale przecież siedział tak blisko…

Mieli pięćdziesiąt procent. Fifty-fifty. Tak dużo i tak niewiele zarazem. Pięćdziesiąt procent szans na to, że ten drugi odwzajemnia uczucie. Potem kolejne pięćdziesiąt procent szans na to, czy im się ułoży, a jeśli nie - kolejne pięćdziesiąt procent szans, by ich przyjaźń przetrwała rozstanie. To tego Thompson obawiał się najbardziej, bo nie przeżyłby jednoczesnej utraty chłopaka i przyjaciela. Czy warto było więc ryzykować? Nie dowiedzą się, jeśli nie spróbują. Tak wiele mieli do stracenia, ale zyskać mogli jeszcze więcej. Pierwszy krok był najtrudniejszy, ale jeśli coś miało się wydarzyć, to Jet musiał go wykonać. Mitch zrobiłby to pewnie już dawno, gdyby tylko miał świadomośc, że jego przyjaciel nie jest takim zwykłym heterykiem, na jakiego się kreował. Ale nie wiedział, więc się hamował. Dopiero przed snem zwalniał hamulce i pozwalał krążyć myślom w okół motocykla i bramy, na którą popychała go wyobraźnia za każdym razem, gdy się żegnali. Niektórzy fantazjowali o sekse w przymierzalni, w winidzie, albo na plaży, a on marzył, by Vermont zawrócił i wziął go przy tej cholernej bramie. Odważnie, biorąc pod uwagę jak bardzo ukrywał się przed ojcem.

- Nie, ale jak bardzo chcesz, to skołuj linijkę, zrobimy pomiary na świeżo - i pyk, znowu odbił piłeczkę. Powtórzę, nie chował w spodniach potwora, a wręcz przeciwnie, plasował się nieco poniżej średniej australijskiej, więc w sumie nie miał się czym chwalić. Ale kompleksów nie miał. Dawniej owszem, miał z tym problem, gdy kątem ucha słyszał zapewne mocno podkolorowane przechwałki rówieśników, a w pornolach oglądał dobrze zbudowanych aktorów. Teraz miał wywalone jego eks wyleczył go z kompleksów i teraz w pełni akceptował swoje ciało. Dawał dupy, nie? Więc się nie przejmował. Ale kto wie, może w końcu role się odwrócą i okaże się, że rozmiar jednak ma znaczenie i kompleksy powrócą.

Oczywiście, żę Mitch wolałby spędzić ten wieczór tylko w towarzystwie przyjaciela bez tych wszystkich nerwów spowodowanych koniecznością rozmowy z wieloma znajomymi jednocześnie. Co nie znaczy, że nie doceniał tego przyjęcia niespodzianki, a kilka wypitych kieliszków musującego winka wystarczyło, by się rozkręcił i rozgadał z dziewczynami. Nawet trochę się z nimi pobujał do muzyki, którą ktoś w końcu puścił z iphone’a. Gdyby tylko Mitch znał umiar, to mógłby się tak bawić do białego rana, ale wystarczył o jeden kieliszek za dużo, by ścięło go z nóg. Klapnął w końcu na krześle obok Vermonta, gdy za bardzo zaczęło kręcić mu się w głowie, a w końcu też przechylił się na bok, by oprzeć skroń o jego ramię oznajmiając, że więcej nie pije. I nastąpiła tak zwana faza zmulenia i tulenia. Słuchał tych rozmów o pracy i anegdotek o klientach restauracji wtulając się coraz bardziej w Jethro. A to objął go w pasie, a to skubał brzeg jego koszulki, a to drapał go po plecach czy bawił się jego włosami. A to wszystko w całkowicie bezwarunkowym odruchu. Tak, ktoś faktycznie mógłby pomyśleć, że są parą. I tak, dokładnie w identyczny sposób pierwszy raz wylądował w łóżku z kolegą, który te jego przytulańce odebrał jako jasny sygnał na tak. Ale wtedy był pijany w trzy dupy, a nie lekko zamulony jak teraz. A kolega był gejem.

Już otwierał usta, by odpowiedzieć na to, jego zdaniem, dziwne pytanie, ale Jet go ubiegł. Coś mu jednak nie pasowało w jego odpowiedzi, więc zmarszczył brwi i uniósł głowę spoglądając na przyjaciela.
- Byłem na evencie? - zapytał totalnie zaskoczony zupełnie nie ogarniając strategii Vermonta. Załapał dopiero po chwili, gdy spowolnione alkoholem trybiki w jego łepetynie w końcu zaskoczyły. - A nooo taaaaak… W Sydney. - przytaknął. Całe szczęście, że Jet był szybszy, bo jak nic wygadałby się o ich wczasach pod gruszą.

- Shota i kawusię - wszedł mu w słowo. Jeszcze chwilę temu deklarował, że już nie pije, ale przecież rozchodniaczka musiał jeszcze walnąć. No nie znał umiaru. A apropo rozchodniaczka, to dziwnym przypadkiem po słowach Jethro o tym, że ktoś musi zamknąć, ludzie faktycznie zaczęli się zwijać, zupełnie jakby każdy bał się, że to jemu przypadnie ten przykry obowiązek. A może po prostu nie chcieli utrudniać Vermontowi. W każdym razie wypili tego ostatniego shota i każdy powoli rozszedł się w swoją stronę. I zostali sami.
- Jeszcze raz, dzięki - powtórzył chwilę później, gdy ustawił już ostatnie krzesło na stole zapominając, że Jethro na początku imprezy mówił, że to pomysł dziewczyn, a nie jego. To nieistotne. Był obok, to najważniejsze. Znowu uściskał go mocno.

przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Pierwszym, głównym problemem Vermonta była jego bezsensowna walka z własnym sercem i uporczywa chęć zatrzymania etykietki na swoją orientację, jakby miała być zupełnie permanentna. Już raz nadana, a może mimochodem przyjęta, przez społeczne uwarunkowanie i wcześniejszy brak takich sytuacji w jego życiu, nieodrywalna od jego osobowości. Drugim, tym mniejszym, ale nadal podobnie uprzykrzającym życie i będącym zarazem przedłużeniem tego pierwszego problemu był fakt, że panicznie bał się tego pierwszego kroku. Sparaliżowany samą perspektywą rozpoczęcia tej gry, jak przestawienie pierwszego pionka na szachowej planszy. Jakby stał nad przepaścią, a nie przed całkiem prostym wyborem. Chciał go? No pewnie. Więc nie powinno być żadnych problemów, ale gdzieś po drodze pojawiały się myśli - te przyjemne, ale też i te budujące straszne wizje straty i odrzucenia. Koniec głupich żartów, koniec tych nocnych przejażdżek pod bramę farmy Thompsonów, koniec porozumiewawczych spojrzeń znad talerzy z jedzeniem i piętrzących się karteczek z zamówieniami. Koniec komentarzy, wysyłanych przez system przy zamówieniach - tych, które u każdego kucharza wywoływały dramatyczne wywrócenie oczami (chociażby jak życzenia pokroju zamiany całkowicie niewegańskiego dania na takież właśnie lub uporczywych prób tworzenia własnych dań przez klientów) a także tych bardziej hermetycznych, które potrafiły wyciągnąć jakiś-tam lekki, rozbawiony uśmiech z ust Jethro w samym środku intensywnego lunchu czy wieczoru.

Nie chciał tracić nic. Chciałby tylko zyskać, i to jak wiele. Samego Mitcha, już nie jako przyjaciela, z którym Jet czuł się coraz bardziej komfortowo, ale już jako… kochanka? Partnera? Sam nie wiedział czego dokładnie chciał i na ile był gotowy to przede wszystkim zaakceptować, nie wspominając już o perspektywie swoistego wyjścia z szafy, w której do tej pory się zamykał. Alkohol jednak przyjemnie rozluźniał i stopniowo dodawał odwagi, chociażby do tego, by tak trochę-objąć chłopaka, kiedy ten opadł na krzesło. I nie odpychać, nie odsuwać się, kiedy jego dłonie nieco nieobecnie wędrowały po ciele kucharza, chronionym na całe szczęście przez bawełnę t-shirta. Nie sądził, że jego ciało przejdzie przyjemny dreszcz, kiedy palce Mitcha, jakby samoistnie zdecydowały się przeczesać włosy Vermonta. Uśmiechnął się lekko, trochę w rytmie konwersacji, a trochę dlatego, że zwyczajnie mu się to wszystko podobało.

Tak, było tak nudno, że połowę tego eventu spędziłeś narzekając mi o tym, jak jest nudno. – zaśmiał się, trochę przejmując pałeczkę. Wszyscy przecież widzieli, że młody się nieco porobił, a Jethro miał tyle szczęścia, że jeszcze jakieś resztki szarych komórek nie zostały do końca uśpione przez szampana i załapały na tyle, by iść za jego wodzą. Dobrze, bo ostatnie co chciał w tym momencie robić, to tłumaczyć ich obu z odwyku przed grupą kelnerów i kelnerek, którym nic do tego nie było.

Był więc rozchodniaczek, kawusi jednak Mitch nie uświadczył, ale zagonienie go do stawiania krzeseł na stół wydawało się działać podobnie.
Jeszcze raz, to nie mój pomysł. Ja tylko miałem Cię zatrzymać w biurze na tyle, żeby dziewczyny mogły wszystko przygotować. – zaśmiał się i uściskał go, pół-świadomie zakopując nos w mitchowych włosach. Jeszcze zanim wyszli, Jethro zrobił zwyczajową rundkę po budynku, sprawdzając wszystkie drzwi i kuchenne sprzęty, trochę z przymrużeniem oka - bo przecież zamknęli właściwie wszystko, zostawiając jedynie alarm i drzwi od zaplecza, by nie musieć robić tego wszystkiego po kilku głębszych. Wygonił jeszcze chłopaka do szatni, by nie zapomniał swoich rzeczy i niedługo potem znaleźli się na zewnątrz. Wiosna oferowała coraz cieplejsze dni i nadal chłodniejsze, acz przyjemnie orzeźwiające noce. Wbił kod alarmu, poczekał na odpowiednią ilość sygnałów i zamknął tylne drzwi na klucz. Misja zakończona. Zerknął na swój motocykl, który musiał tu jednak zostać do następnego popołudnia. Nie był szaleńcem, by jeździć po alkoholu, a co dopiero jeszcze kogoś podwozić w takim stanie.

Przeniósł więc spojrzenie na chłopaka, zlustrował jego twarz, nieco rumianą od wypitych procentów i z powrotem uderzył go fakt, że ten tutaj, stojący przed nim chłopak miał dziewczynę. Vermontowi wydawało się, że był na zupełnie przegranej pozycji, jego mózg działał bardzo zero-jedynkowo. Skoro Mitch miał dziewczynę, to już przecież nie był gejem. Dokładnie tak to działało. Cokolwiek teraz by chciał, pragnął - według jego głowy było już nieosiągalne. W dodatku chyba gapił się na niego nieco za długo, pokręcił więc nieznacznie głową i wyciągnął telefon.
Zamówię Ubera, z przystankiem do Ciebie. – mruknął, wklepując adres w aplikacji. Gdzieś w połowie, a może już przy wybieraniu odpowiedniego numeru ulicy w Carnelian, coś mu w tej głowie kliknęło. Jeśli nie teraz, to kiedy? Kiedy będzie miał jeszcze jedną taką okazję, kiedy byli zupełnie sami, a alkohol dodawał mu odpowiednią ilość odwagi?

Jebać to.

Może powiedział to na głos, ale po cichu, pod nosem. Sam nie był pewien, może tylko jego myśli były na tyle głośne, że mu się zwyczajnie wydawało. Wsunął telefon z powrotem do kieszeni i zrobił krok w przód, jeden, dwa, aż znalazł się blisko Mitcha. Zdecydowanie za blisko, niż powinien być, niż był kiedykolwiek - bo nachylił się nieco, niwelując te dziesięć centymetrów różnicy i ujął go za podbródek. Z początku nad wyraz delikatnie, jakby bał się, że ten dotyk, który nie miał przecież między nimi miejsca, spłoszy go. Szybko jednak zmienił zdanie, w sekundę, albo i jej ułamek, po prostu go całując, łapczywie, zupełnie tak, jakby czekał na to przez te ostatnie prawie pół roku. Chciał go. W tym momencie zupełnie nie obchodziło go, że chłopak był zajęty. Zrobił jeszcze jeden krok w przód, przypierając go tym samym do ściany i pozwolił kurtce, dotychczas trzymanej w drugiej ręce, upaść na ziemię. Chociaż gdyby, broń Boże, Thompsonowi jednak się nie podobało - był gotów się odsunąć i udawać, że nic takiego nie miało miejsca.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Gdyby tylko Jet opowiedział mu o swoich obawach… bez wahania by odparł, że czuje dokładnie to samo. Cholernie bał się odrzucenia i nie chciał przechodzić przez to ponownie. Nawet wspominał mu podczas tej pamiętnej kolacji, że odpuszcza sobie związki, bo nie chce znowu być zraniony. Żartował też wtedy, że może powinien znaleźć sobie dziewczynę, skoro z facetami mu nie wychodzi. No i znalazł, choć ciężko nazwać kilka randek związkiem. Niczego sobie nie obiecywali, nie padły żadne deklaracje, a jedyną jaką miał obecnie w planach była ta, że nic z tego nie będzie, bo jest gejem. Nie wiedział tylko, jak się za to zabrać, by z kolei to on nie został tym, który rani. Na pewno powinien zrobić to jak najszybciej. Jethro też. Im szybciej wyzna Mitchowi co do niego czuje, tym większa szansa na sukces. Bo jeśli za chwilę rudzielec pozna jakiegoś księcia z bajki i się zakocha… Teraz była najlepsza pora, bo już zaleczył rany po Zachu, ale wciąż nie zaczął rozglądać się za nowym obiektem westchnień. Mało tego, ostatnio coraz częściej łapał się na tym, że wzdycha właśnie do Vermonta. Nie będzie lepszego momentu. I co może pójść nie tak? Znali się, no może nie jakoś super długo, ale chyba dość dobrze. Nie zaczynali od zera, nie musieli przed sobą udawać, znali swoje wady. Jeśli dobrze to rozegrają ewentualne rozstanie nie musi być końcem przyjaźni. Jego ojciec był tego dobrym przykładem, bo wciąż przyjaźnił się z byłą żoną. Z pierwszą w ogóle nie rozmawia, ale to inna historia.

- Ta, to całkiem prawdopodobne
- zachichotał. Tak po prawdzie, to kiedyś był tak nudnym człowiekiem, że pewnie taki nudny event byłby w jego stylu. Choć jeden plus był z tych wszystkich dragów i hektolitrów alkoholu, które pochłonął, bo choć nadal był dość nieśmiały, to jednak otworzył się i wyszedł do ludzi. Nadal nie umiał w interakcje z obcymi, ale gdy już kogoś poznał, tak jak tych wszystkich ludzi z pracy, to nie miał problemu, by zagadać. Dawniej small talk nie wchodził nawet w grę.

Zabawa z krzesłami nieco go rozbudziła. Nie był jakoś specjalnie pijany i nawet nieźle trzymał się wciąż na nogach, choć w głowie mu wirowało, a język zaczynał mieć problemy z trudniejszymi wyrazami. Bywało gorzej. Czekając na Vermonta, który uzbrajał alarm, próbował zapiąć kurtkę na suwak, ale nie szło mu to za dobrze, więc w końcu odpuścił pozwalając, by lekki wietrzyk wywiewał mu z głowy procenty.
- Co? - zapytał głupio czując na sobie przeszywające spojrzenie mężczyzny. - Może bez przystanku? - zaproponował zupełnie niewinnie, bo nagle przez myśl przemknęło mu, że Aiden dostanie zawału, gdy poczuje od niego alkohol. - Ojciec mnie zabije… Poza tym mieliśmy pójść na piwo, zapomniałeś? - uniósł lekko brew. No nie znał umiaru. Dlatego nie wolno mu było pić, bo nie przestanie dopóki nie padnie od stołem.

To wszystko stało się tak szybko. Aż zesztywniał z zaskoczenia, gdy Jethro zaatakował jego usta pocałunkiem. Podświadomie chyba jednak trochę się tego spodziewał, bo gdy kucharz ujął jego podbródek na ten ułamek sekundy nim ich wargi się złączyły, Mitch rozchylił usta. Było jak na jakimś romantycznym filmie, trochę jak w zwolnionym tempie. Nie odtrącił go, a gdy pierwszy szok minął i odzyskał władzę nad ciałem, zarzucił mu ręce na szyję i równie zachłannie odwzajemnił pocałunki. Czy złamał swoją zasadę? Ja nie całuję. Powtarzał zawsze, gdy mężczyźni, z którymi się puszczał próbowali go pocałować. To było jego tabu zarezerwowane tylko dla jego partnera. A teraz całował się z Jethro. I to jak się całował! Aż poczuł przyjemne gorąco w podbrzuszu i miły dreszcz na karku, gdy ten przycisnął go do ściany. Zupełnie jak w jego nocnych fantazjach, z tym, że brama farmy zamieniła się w zimną ścianę knajpy. Też pięknie.
- Co Ty robisz? - zapytał chichocząc nerwowo w usta kucharza, bo trochę nie widział, co się właśnie stało. Serce waliło mu jak oszalałe. - Jesteś pijany - stwierdził przeczesując mi włosy palcami. Było to jedyne słuszne wytłumaczenie tej sytuacji. - Błagam, powiedz, że nie.

przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Wiele spraw w życiu Jethro nie przerodziłoby się w problemy, gdyby tylko umiał rozmawiać. Bez tej umiejętności pracował jednak bardzo ciężko na miano idioty, co już nie raz Mitch całkiem ochoczo potwierdził, mając zupełną rację. Jet był chyba jednak lepszy w czynach, niż słowach, chociaż ten czas na odwyku z chłopakiem mocno go zmienił. Pierwszy raz w życiu opowiadał o swoich problemach i obawach zupełnie obcym ludziom, a wszystko głównie za sprawą chłopaka, z niewielką pomocą terapeutki. Niewielką, bo sam nie bardzo dopuszczał tę pomoc do siebie. Wydawać by się mogło, że z Mitchem opowiadali sobie o wszystkim, o dorastaniu, o nieudanych związkach, o początkach nałogu i wszystkich tych błędach, jakie popełnili przez wkopanie się w to bagno. O krzywdzie, strachu i planach na życie po odwyku, snutych trochę na wyrost. Teraz jednak na samą myśl o rozmowie na temat własnych uczuć względem chłopaka ogarniał go paraliżujący strach. Więc zamiast rozmawiać, zachęcony alkoholem i wspomnieniem tych wieczorów, których jedyną towarzyszką była Fantazja, uporczywie podsuwająca mu wspomnienie tego wytatuowanego ciała - pominął fazę rozmów i przeszedł do czynów. Bez zbędnego myślenia, popchnięty tą ich samotnością (no, może patrzyła na nich soczewka kamery znad drzwi od zaplecza, ale nikt przecież nie oglądał tych nagrań), a właściwie popychający chłopaka na ścianę. Gdyby ktoś mu rano powiedział, że tak zakończy ten wieczór - nie uwierzyłby, może nawet wyśmiałby tego kogoś, dla niepoznaki. Bo przecież nie gustował w facetach, kompletnie, w ogóle, tylko w tym jednym, całując go tak, jakby miało nie być żadnego jutra, jakby to miał być zarówno pierwszy, i ostatni raz, chociaż podświadomie miał nadzieję, że to wcale nieprawda.

Może i Mitch nie całował, ale czy się właśnie puszczał? Nawet jeśli, to za co, za tą piccatę z kurczaka? Za jakieś specjalne przywileje na linii Mitch-kuchnia? Przecież nawet nie za podwyżkę, za którą i tak Jethro nie odpowiadał, a przede wszystkim nie był typem człowieka, który załatwiał cokolwiek w ten sposób. Przeszedł go dreszcz, wzdłuż kręgosłupa, zahaczając o każdy jeden krąg, kiedy chłopak zarzucił mu ręce na szyję i odwzajemnił te pocałunki. Jethro sapnął, trochę warknął, jednak z pełną satysfakcją na tę reakcję i oplótł go ramionami w pasie, odrywając lędźwie młodszego od ściany. Rozluźnił jednak uścisk i odsunął się nieznacznie, wpatrując się znów w twarz chłopaka, jego oczy, szkliste od wypitego alkoholu i wilgotne, zaróżowione od pocałunków usta. Zmarszczył brwi, zbity z tropu tym pytaniem. Może jednak nie powinien był się porywać na tą całą akcję? Przez jego umysł i serce przetoczyło się w tych paru sekundach chyba milion emocj, większości nawet nie był w stanie nazwać, a żołądek zdawał się wywrócić na drugą stronę i zawiązać w supeł. Najpierw przyszła konsternacja, potem strach przed popełnionym błędem i odrzuceniem. Trochę ulgi, kiedy rudzielec najwyraźniej bardzo by chciał, żeby te pocałunki nie były kierowane jedynie przez procenty, płynące w żyłach Vermonta.
Trochę. – uśmiechnął się krzywo, trochę z zakłopotaniem unosząc kącik ust do góry. Pijany na tyle, by popełniać takie zbrodnie na własnej niby-hetero orientacji, ale jeszcze tak bardzo, by przestać zdawać sobie sprawę z tego, co robił. Trochę to wszystko wydawało mu się nierealne, surrealistyczne wręcz.

Odsunął się jeszcze trochę, nie żeby jakoś bardzo chciał, ale powoli docierało do niego, co tu się stało. Przypomniał sobie też, że Mitch mówił coś o piwie i zupełnie niewinnie wolał unikać rodzinnego domu tej nocy. Wyciągnął znów telefon, uskuteczniając kolejną próbę opuszczenia terenu knajpy. Może tym razem się uda.
To mówisz, że bez przystanku. – tytanicznymi wręcz siłami odciągnął spojrzenie od chłopaka, żeby jednak zamówić tę taksówkę, wybierając przypisany do aplikacji adres dom. Patrząc na ekran telefonu i widniejącą na nim godzinę przyjazdu kierowcy, uświadomił sobie też, że było już za późno, by zahaczyć o okoliczny monopolowy. Jednak jakim byłby szefem kuchni, gdyby nie trzymał u siebie przynajmniej jednej butelki wina? Do gotowania oczywiście, chociaż nie od dziś wiadomo, że Jethro lubował się w sztuce dobierania wina do konkretnych potraw. — Na piwo już nie zdążymy, ale wiesz… Mam wino w domu. – coś się znajdzie, może jedna butelka, może dwie… Może nawet wystarczająca, by go ośmielić jeszcze bardziej, kto wie. Podniósł swoją kurtkę z ziemi, zarzucił ją na siebie i odruchowo sprawdził jeszcze, czy ma w kieszeni klucze i do domu, i do restauracji. Skinął jeszcze głową do chłopaka i wyszli na główną ulicę, oczekując Ubera.

i siup, zmiana tematu, więc tutaj koniec.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
ODPOWIEDZ