onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
026.
he gives his hand to feel again
like in heaven
{outfit}
Zadzwoniła. I kiedy zobaczył jej numer na wyświetlaczu swojego telefonu, uśmiechnął się, jakby podświadomie wyczuł, że to ona. Zresztą, umawiali się, że to zrobi, a on na swój prywatny telefon nie spodziewał się innych połączeń. Może to smutne, ale całkowicie prawdziwe, że ostatnio nie spodziewał się kontaktu od innych, bliskich mu ludzi. Bliskich w teorii, bo marny był z niego brat, przyjaciel, nawet znajomy. Wyjechał bez pożegnania, targany dość trudnymi emocjami, których nawet nie potrafił sprecyzować. Rozstanie z Louise choć przygnębiające nie było dla niego nowe, dlatego ciągle powtarzał sobie, że wchodzenie drugi raz do tej samej rzeki musiało się tak skończyć. Ktoś całkiem mądry wymyślił to powiedzenie, a ludzie, a zwłaszcza on pchali się w relację, którą stworzyli na podwalinach żalu, smutku, rozpaczy, wściekłości i pewnie też nienawiści. Louise nie mogła mu wybaczyć, a on nie mógł w nieskończoność przepraszać. Był rozgoryczony i chyba ta emocja dominowała w nim najbardziej. Być może dlatego tak łatwo rzucił się w ramiona Callie. Bo był zawiedziony i po raz pierwszy w życiu… nie czuł się winny. W przypadku Wandy, jego poprzedniej partnerki było inaczej. Tutaj wyrzuty sumienia nie dawały mu żyć. To on był przyczyną tych wszystkich kłamstw, a na końcu potraktował ją jak największe zło. To było bardzo nie w porządku i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dlatego skoro nie potrafił wchodzić w związki, trwać w nich normalnie, nudnie, ale z miłością, to nie chciał więcej tego robić. Nie zmieniało to faktu, że uśmiechał się na widok Callie, chciał się z nią spotkać, chciał się nią zaopiekować i nie chodziło nawet o jego profesję. Owszem, chciał jej pomóc pod względem medycznym, ale chciał również przy niej być. Obojętnie czy w roli przyjaciela, czy jakiejkolwiek nienazwanej. Naprawdę lubił z nią rozmawiać, czuł się przy niej świetnie i zamierzał z tego korzystać. Dlatego odebrał, obiecał, że po nią przyjedzie i pokaże jej Sanktuarium w pełnej okazałości.
Właścicielka była jego dobrą znajomą i chyba jedyną osobą, z którą miał stały kontakt. Bo Sanktuarium było miejscem, które go wyleczyło, a koale jego małymi dziećmi, które kochał całym serduchem. Dojechali na miejsce, po drodze rozmawiając o wszystkim i o niczym. Musiał zapytać ją jak się czuła, ale starał się nie drążyć tego tematu. Naprawdę chciał, żeby czuła się przy nim dobrze, chociaż w połowie tak jak on czuł się przy niej. Miał ten przywilej, że mógł wejść wszędzie, dlatego przywitał się z właścicielką, przedstawił jej Callie i poprosił o zgodę na wejście do koali. Kiedy ją otrzymał, poszli do zagrody. – To jest najlepsza terapia na świecie. Nie dziw się, jeśli uśmiech nie będzie schodził ci z twarzy – ostrzegł, kiedy weszli do środka. Przywitał się ze swoimi podopiecznymi i oczywiście przeprosił, że tak długo go nie było. Kiwnął na Callie, by zbliżyła się do niego i pierwszego zwierzątka, które wziął na ręce.
barmanka — moonlight bar
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Half love, half regret. Dressing up for Polaroids and cigarettes. Socialize, romanticize the life.
outfit

Zadzwoniła. Musiała zadzwonić. Tłumaczyła sobie, że to ogromna ciekawość koali - w końcu dostęp do tych pięknych zwierząt nie był łatwy dla zwykłych ludzi bez prywatnych czy służbowych związków z ośrodkami takimi, jak sanktuarium. Przekonywała siebie, że chce pooglądać te pluszowe misie i spędzić dzień na zewnątrz, w piękną pogodę… Ostatecznie jednak wiedziała, że to wyjście miało odpowiedzieć na zupełnie inną potrzebę: bliskości.
O ile jeszcze jakiś czas temu łudziła się, że dojdzie do porozumienia ze swoim bliżej nieokreślonym situationshipem - mężczyzną, z którym spotykała się przez prawie rok… Tak ostatnia rozmowa dobitnie uzmysłowiła jej, że nic z tego nie będzie. Bardzo nie chciała mówić mu, że ma raka - ale nie dawał jej spokoju, naciskał i dociskał, aż się przyznała. A kiedy wreszcie te słowa padły z jej ust - kilka dni później oznajmił, że wraca do rodziny w Sydney. Może te sprawy były niezależne - może nie; nie mogła tego wiedzieć, poczuła jednak, że w jej życiu nie zostało absolutnie nic z normalności. N i c. Miała tylko zapierdol w pracy i smutek po pracy, nie zostało ani trochę miejsca na zwykłe przyjemności i uśmiechy. Dlatego zadzwoniła. I dlatego chciała zobaczyć koale. I… Dawsey’a. Choć o tym mówił bardzo cichutki głosik z tyłu głowy, nieśmiały, niepewny.
- Nie wiem czy powinieneś tak mówić jako lekarz - odparła delikatnie rozbawiona jego deklaracją, ale za moment zrozumiała d o s k o n a l e jego słowa - gdy wziął na ręce pierwszą puchatą kulkę, Callie uśmiechnęła się tak szeroko, że zabolały ją policzki. Widocznie mięśnie twarzy dawno zapomniały, że można tak szeroko, tak szczerze się uśmiechać. - Ojej - rozczulona podeszła bliżej; i trudno jej było ocenić, co w obrazku przed nią było najsłodsze: Dawsey, koala, czy Dawsey z koalą. W zwykłych ubraniach i ze zwierzątkiem na rękach wywoływał w niej bardzo inny zestaw reakcji niż w szpitalnej sali. - Cześć ślicznotko - powitała panią koalową miękkim, ciepłym tonem i delikatnie wyciągnęła do niej rękę. Dała zwierzakowi szansę na oswojenie się z jej zapachem, zanim wyciągnęła dłoń pewniej i zanurzyła palce w ciepłym futerku. Uprzejmie - z poszanowaniem komfortu koali. - Nie tęsknisz za tym? - spytała podnosząc szczęśliwe spojrzenie na swojego przewodnika. Rozumiała, że z pracy lekarza mógł mieć wiele satysfakcji, ale też… Masę stresu, nerwów. A sanktuarium - już się z nim zgadzała - było najlepszą terapią na świecie. - Dziękuję, że mnie tu zabrałeś.

dawsey carleton
sex on the beach
-
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Na szczęście Dawsey nie czuł, że musi się przed czymś wzbraniać albo cokolwiek sobie udowadniać. Po prostu cieszył się, że Callie chciała utrzymywać z nim kontakt po tym wszystkim, co się między nimi wydarzyło. Co prawda, nie było to nic zbrodniczego, co mogłoby raz na zawsze skazać ich relację na porażkę, ale nie ukrywajmy, że krótki romans mógł sprawić, że oboje czuliby się trochę niezręcznie. Nic takiego nie miało miejsca, a przynajmniej ze strony Dawseya. Choć mógłby przysiąc, że Carter również nie wydawała się być przytłoczona tamtym wieczorem. To dobrze. Przynosiło mu to pewnego rodzaju ulgę, bo naprawdę nie chciał już niczego komplikować w swoim życiu. A na pewno nie chciał niedopowiedzeń i kłamstw.
Z Callie byli w tej sytuacji, że nie dało się już niczego ukryć. Niczego albo prawie niczego, bo on sam miał wrażenie, że opowiedział jej już całkowicie wszystko. Poznała historię jego córeczki, jej śmierci i jego małżeństwa. Wiedziała jak trudne to wszystko dla niego było i jak długo się po tym wszystkim zbierał. Za jedno mógł być Louise wdzięczny, bo drugie rozstanie z nią sprawiło, że w końcu ruszył naprzód. To podczas związku z nią zorientował się, że przeszłość jest już dla niego zamknięta i nie potrzebuje już do niej wracać. Oczywiście, jego córka nadal była w jego pamięci i nadal czuł to piętno, ale cała reszta była już dla niego tematem zamkniętym. Szwajcaria w jakiś sposób go wyleczyła i mógł być wdzięczny Louise, że się rozstali, bo w innym przypadku, nigdy by tam nie pojechał. Nigdy nie nauczyłby się tak wielu rzeczy i nie mógłby pomóc Callie. Ale dziś obiecał sobie, że nie będzie wchodził na grząski grunt, nie będzie do tego wracał i zbędnie rozjątrzał ran. Dziś miało być zwyczajnie i fajnie.
- Jako lekarz powiem ci, że czasami najlepsze są proste metody – odpowiedział. Pozornie proste, bo praca przy zwierzętach taka nie była. Człowiek, który zajmował się koalami musiał być po prostu dobry, cierpliwy i słuchać ich potrzeb. A Dawsey, wbrew pozorom i wbrew swoim słowom, które pewnie niejednokrotnie zraniły drugiego człowieka, chyba trochę taki był. Potwierdzały to łapki koali, które trzymały jego ramię. Tak bardzo za nimi tęsknił, a kiedy Callie o to zapytała, zaśmiał się cicho. – Właśnie o tym pomyślałem. Że bardzo za tym tęsknię i chyba tu wrócę, wiesz? To znaczy, nie na pełen etat jak ostatnio, ale może jako wolontariusz? Muszę pogadać o tym z właścicielką – powiedział. Sanktuarium było jego domem, miejscem, które go leczyło. Opuszczenie go było dla niego trudne. – Drobiazg – uśmiechnął się do niej. – Dziękuję, że zadzwoniłaś – dorzucił. To oznaczało, że choć trochę go lubiła. Czuł to.
barmanka — moonlight bar
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Half love, half regret. Dressing up for Polaroids and cigarettes. Socialize, romanticize the life.
Proste metody. Te słowa utkwiły w jej głowie na dłuższą chwilę, prowokując pewną niechcianą refleksję: że może Callie sama siebie sabotowała? Może sama sobie komplikowała tę sytuację? Może była architektem własnego cierpienia?
Bo może trzeba było za pierwszym razem, po usłyszeniu diagnozy, umówić tę histerektomię. Położyć się do szpitala, pozwolić lekarzom wykonać swoją pracę jak uważali za stosowne, nie dyskutować z tym, pogodzić się z sytuacją i ruszyć dalej. Może to całe ukrywanie raka przed ludźmi obecnymi w jej życiu tylko pogarszało całokształt dramatu. Może… Całe szczęście, że Dawsey dowiedział się przypadkiem. Że był wtedy, w szpitalu, gdy ona do niego trafiła. W przeciwnym razie z całą pewnością nie wiedziałby o niczym nawet, gdyby stanął przed barem i powitał najszerszym uśmiechem.
- Tak długo, jak zostanie ci dla mnie trochę czasu… - uśmiechnęła się szerzej. Pomysł był dobry - jeśli Dawsey czuł się tak dobrze w sanktuarium, mogła jedynie popierać jego chęć regularnych wizyt. Jednocześnie nawiązała do ich ostatniej rozmowy: bo wtedy nie była pewna, czy Dawsey nie jest zbyt zajęty by spędzać z nią czas, a teraz czasu miałby jeszcze mniej. Czy zostałoby w jego pełnym grafiku małe miejsce dla Carter?
- Wiesz - zaczęła, na moment odchodząc od mężczyzny by przywitać się z pozostałymi koalami siedzącymi na gałęziach, ziemi, i przy wodopoju. - Myślałam, że nie odbierzesz, bo za często nachodzę cię w szpitalu - wzrok skierowała na prawą dłoń zamkniętą w gipsie. Jakiego musiała mieć pecha, żeby ledwie dzień po wyjściu ze szpitala pojawić się w nim znowu ze złamaniem? - I, prawdę mówiąc, nadal nie rozumiem czemu odebrałeś - przyznała kucając do koali, która wydawała się mniejsza od pozostałych. Callie, na ten moment, nie miała absolutnie nic do zaoferowania - swoim zdaniem. Nie była teraz ani szczególnie rozrywkowa, ani w formie, czuła się jak taki pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, z całym tym swoim rakiem i dylematami o przyszłości. - Ty też jesteś jak taka koala, Dawsey - zawołała miziając mini koalę po pleckach. Co dokładnie miała na myśli? Jego misiową budowę, urodę, zarost, czy może to, że powodował w niej takie samo przyjemne ciepełko?

dawsey carleton
sex on the beach
-
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Na pewno robiła coś, co w żaden sposób jej nie sprzyjało. Czekała. A czas był tutaj kluczowy i Dawsey naprawdę był tego zdania. Nie tylko czas na leczenie, bo to byłoby zbyt proste, ale podjęcie decyzji powinno być szybkie. Rozmowa z lekarzem, jakiekolwiek plany na przyszłość powinny mieć zawrotną prędkość w realizacji. Bo szczerze? Czasami nawet to nie pomagało. Choć człowiek się starał, walczył, spieszył, próbował, ciągnął największy głaz albo pchał go pod górę, to zdarzało się, że to nie wystarczyło. W przypadku córki Dawseya nie dało się zrobić nic więcej, choć on jako lekarz i on jako ojciec robił wszystko, naprawdę ogromnie dużo, żeby ją uratować. Dlatego był popędliwy, zrzędliwy i początkowo nie zwracał uwagi na uczucia Callie. Bo to było kolejne młode życie, które nie zasługiwało w ogóle na taki zwrot akcji, a co dopiero na śmierć. I postawił sobie za punkt honoru, żeby przynajmniej w tej sprawie nie spieprzyć. A Callie mu to skrzętnie uniemożliwiała. Ale obiecał sobie, że ten jeden raz jej na to pozwoli.
- No przecież. Jesteś już na stałe wpisana w mój kalendarz – powiedział z uśmiechem, nawet nie zastanawiając się nad brzmieniem tych słów. Były po prostu prawdziwe i chyba dość pokrzepiające, prawda? Dla Dawseya na pewno, bo po utracie tylu znajomości, zakończeniu ich w trochę niegrzeczny sposób w końcu znalazł się ktoś, kto wiedział o nim naprawdę dużo, a jednak nie uciekł z krzykiem. Bo niestety, Carleton miał to do siebie, że nie zamierzał stawiać swojej osoby w najlepszym świetle, kiedy kontynuował opowieść o swoim życiu. Otwarcie mówił o tym, że spieprzył, kiedy rzeczywiście spieprzył. Bo jednego nienawidził najbardziej – kłamstwa.
- Callie… – zaczął. Szpital był miejscem, w którym najchętniej chciałby ją widzieć, najczęściej. Zrezygnował jednak z powiedzenia jej tego, bo nie chciał sprawić jej przykrości. I nie chciał, by odczuła, że to jedyne miejsce, w którym najchętniej by ją spotykał. Jedyne, owszem, ale na ten moment. Na czas jej choroby, o której dzisiaj i tylko dzisiaj nie zamierzał mówić głośno. – Odebrałem, bo sam cię zaprosiłem. Pamiętasz? To raczej ty miałaś prawo długo się zastanawiać czy to zaproszenie przyjąć – odpowiedział. Ale cieszył się, że je przyjęła i że byli tutaj. – Ktoś tu chce wygrać nagrodę dla najlepszego komplemenciarza na świecie? – zażartował. Zrobiło mu się miło, bo naprawdę uważał koale za coś najprzyjemniejszego na świecie.
barmanka — moonlight bar
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Half love, half regret. Dressing up for Polaroids and cigarettes. Socialize, romanticize the life.
Na stałe.
Za tymi dwoma słowami kryło się tak dużo, że mózg Callie dosłownie się zawiesił.
Pierwszym, oczywistym skojarzeniem była jej choroba - jej „na stałe” mogło być znacznie krótsze niż Dawsey’a. Kolejny raz boleśnie przypomniała sobie o tym, że choroba była na dobrej drodze do odebrania jej wszystkiego. Każdej szansy na szczęście. Bo przecież nawet jeśli znalazłaby księcia z bajki, wymarzoną pracę i wreszcie przestała mieć kompleksy - z tyłu głowy świeciłaby się smutna lampeczka podpisana „objawy chorobowe”. A tych było coraz więcej i były coraz gorsze.
Drugim skojarzeniem było pytanie, czy Dawsey zdawał sobie sprawę z powagi wypowiedzianych słów - czy jedynie palnął coś przypadkowego pod wpływem chwili, bez jakiejkolwiek intencji trzymania się tej deklaracji. Biorąc pod uwagę ich roczną rozłąkę, Callie nie spodziewała się, że mężczyźnie tak naturalnie przyjdzie przyznanie, że widział w swoim życiu dla niej miejsce.
- Żartujesz, Dawsey! Masz aż tak słabą pamięć? - zaśmiała się. - To ja ciebie zaprosiłam. Zapytałam, czy pokażesz mi koale. A potem do ciebie zadzwoniłam. A potem jeszcze wróciłam do szpitala po gips. 3:0, Carleton. Narzucam ci się ewidentnie - choć słowa przedstawiały ją w niekorzystnej pozycji, tylko się wygłupiali i żartowali, dlatego Callie była spokojna i roześmiana. Nie miała żadnego problemu przyznać, że kilka razy wykazała się inicjatywą by ich spotkanie doszło do skutku. Żaden to wstyd chcieć spędzić czas z kimś bliskim. Bo tak go klasyfikowała - rok temu nawiązali relację która może przygasła, ale nie była trudna do wskrzeszenia. - Poza tym i tak bym się nie zastanawiała. Daj spokój - gdy mała koala zaufała zapachowi i dotykowi Callie, wspięła się po niej i zawiesiła na ramieniu. Niczym mały, futrzasty bobasek idealnie wpasowała się w kształt ciała kobiety, a uczucie małych łapci na skórze było czymś wyjątkowym i bardzo przyjemnym. Callie wstała z koalą i ponownie zbliżyła się do mężczyzny. -Oczywiście, że chcę. To jaka ta nagroda? - dopytała z odrobiną udawanej, teatralnej dumy, co najmniej jakby rzeczywiście zasłużyła na wyróżnienie za ten komplement. Tylko mówiła prawdę! - Zobacz, że mam rację. Już zarastasz futerkiem - sięgnęła dłonią do męskiego zarostu, jednak dotknąwszy jego policzka szybko zrozumiała, że chyba nie wypada - dlatego cofnęła rękę. - Jesteś ciepły jak koala. I masz takie szerokie ramiona, że przytulasz jak duża koala. To sama prawda.

dawsey carleton
sex on the beach
-
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Nie zamykał jej w ramach choroby. Nie pozwalał sobie na takie myślenie, choć nie zdziwiłoby go, że Callie postrzega swoje życie przez taki pryzmat. Niestety w najbliższym czasie i pewnie przez długi czas będzie ona jakąś kwestią definiującą Carter i niestety choroba będzie nieodłączna. Coraz więcej zmian pojawi się w kobiecie i nie będą one pozytywne. Dawsey mógł jej tylko współczuć i starać się zapewniać rozrywkę, która będzie odwodzić jej myśli od raka. Nie chciał jednak, żeby wyglądało to jakby skreślał jakieś punkty z ich bucket list, dlatego swoimi słowami starał się udowodnić jej, że każda z czynności, które chciałby z nią wykonywać jest naprawdę bardzo, bardzo długoterminowa. Nie widział sensu, póki co, w rozmyślaniu w jakim charakterze miałby się z nią spotykać, skoro łączyło ich wiele i to w różnych aspektach, bo zależało mu na tym, żeby niczego nie zepsuć, ale na pewno chciał to robić. Dlatego na stałe było odpowiednim wyrażeniem i raczej nie potrzebował analizować tego w jakim kontekście tego użył i czy na pewno jest to prawda. Użył tego, bo dobrze czuł się w jej towarzystwie.
- Dobra, cholernie się narzucasz i nie wiem, ile to jeszcze zniosę – przyznał całkowicie… nieszczerze, bo po chwili wybuchnął śmiechem. A tak naprawdę był na tyle dorosłym i świadomym facetem, że wiedział czego chce w życiu. Na tyle, na ile mógł – wiedział i w ogóle się tym nie martwił. W tym momencie, prócz stanu zdrowia Callie, niczym się nie martwił i cieszył się, że doszedł do takiego etapu w życiu, kiedy przestało mu cokolwiek doskwierać. Kiedy zniknęły wyrzuty sumienia, strach, idiotyczna chęć zadowolenia innych ludzi. Nie taka normalna, jak w tej chwili, kiedy po prostu potrzebował uśmiechu Callie i sprawianie, że się pojawiał było proste. Nie, takie zadowolenie innych, kiedy jest to po prostu niemożliwe, walka z wiatrakami. – Obiad? Może być jedzenie, skoro to najlepsza rzecz po koalach? – zapytał. A tak się składało, że Dawsey całkiem niegłupio gotował. Nauczyły go to lata samotności i zamiłowanie do jedzenia. A naprawdę zamiłowanie do jedzenia posiadał ogromne. – To okej. To zgadzam się. Mogę być koalą – odpowiedział z radością naprawdę niezrównaną. Podobało mu się to porównanie i to, że padło akurat z ust Callie.
ODPOWIEDZ