ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Do tej pory naiwnie zakładał, że stan tego specyficznego marazmu, który rozgościł się w jego głowie od momentu, w którym byli w karetce, w drodze do szpitala, utrzyma się na dłużej. Byłoby to bezpieczne, bo babrał się sam, samiutki w bagienku własnego żalu, a to zajmowałoby mu głowę tak skutecznie, że nie byłoby w niej miejsca na cały ten szajs, który zwykle odpalał się w sytuacjach kryzysowych. Poprzedni w końcu ledwo przeżył, czego zresztą, niechlubnie, świadkiem była właśnie Julia, tym bardziej zapowiadało się, że będzie bezpiecznie. Przynajmniej do momentu, w którym jakiś natrętny głos zaczął mu podszeptywać, że dziewczyna wsiada na niego odrobinę za bardzo a to już wyjątkowo niepokojące zaproszenie do - w skromnej wersji - kolejnego napadu agresji, a w gorszej - do tego kurewskiego pisku w uszach, po którym jest tylko huragan i życie wywrócone do góry nogami przez najbliższe co najmniej kilka dni. Dłuższą chwilę więc milczał. Chciał, tak cholernie chciał ugryźć się w język, ale ta ich ślepa fascynacja tym pieprzonym malarzyną wyprowadziła go z równowagi tak skutecznie, że nawet zaciskanie dłoni w pięści nic a nic nie pomogło.
- Wiesz czego bym chciał? Żeby każdy się od tej mojej wojny w końcu łaskawie odpierdolił. Byliście tam, macie pojęcie jakie to gówno? Nie? Więc łaskawie przestańcie to w kółko rozgrzebywać, wierząc w cudowną moc terapii i wszystko inne co magicznie miałoby odmienić moje życie. Wiesz co odmieniłoby moje życie? Świadomość że ci wszyscy faceci ż y j ą i mają się dobrze, gdzieś tam w świecie, ze swoimi żonami i przeuroczą bandą dzieciaków - aż mu tchu zabrakło, na jednym wydechu wywalił z siebie to wszystko. I przez chwilę patrzył gdzieś tępo przed siebie, a kiedy w końcu przeniósł to spojrzenie na nią, musiał pewnie wyglądać co najwyżej jak zwierzątko złapane we wnyki, które z jednej strony prosi o pomoc, a z drugiej jest śmiertelnie przerażone jej otrzymaniem. Nie powinien tego mówić. Nie powinien mówić tego, dureń jeden, dziewczynie która przecież już co najmniej dwa razy zdążyła go odrzucić, jasno wskazując miejsce w jakimś ciemnym głębokim kącie. Nie powinien? Dobre sobie. - I nie rozumiem, kompletnie tego nie ogarniam czemu ci tak zależy żebym ja tego człowieka choćby lubił. Chuj mi do tego, że zawrócił w głowie mojej siostrze, ale nie wciskaj mi kitu, że jako człowiek który przez ostatnie miesiące, tygodnie był z nią najbliżej niczego nie zauważył, niczego nie wiedział, nic, kurwa zupełnie nic z tym nie zrobił - pokiwał głową na boki, na swój sposób załamany tym, że gdzieś po tym świecie mogą chodzić tak fatalni faceci. - Bo wiesz, ją mam może jakieś starodawne te przekonania, ale nie wiem, jak ci na kimś zależy... Za Desi... Za ciebie... Nie wiem, rozszarpałbym chyba każdego. Świat bym spalił - i urwał, bo tego wynurzania się z tak intymną prywatą było na dzień dzisiejszy za dużo, więc postanowił się - najlepiej dożywotnio już - zamknąć i lekko trzesącymi się rękoma wcisnął sobie do ust kolejnego papierosa. W takim tempie pewnie za chwilę wypluje płuca, albo przynajmniej dostanie raka i tyle będzie dobrego, że go w końcu ktoś z tego popierdolonego padołka zabierze. Pewnie jakiś mądry psychoterapeuta uznałby takie myśli za wysoce niepokojące, jego jednak uspokajały chyba jak nic. W tym momencie przynajmniej pozwoliły się zebrać mu na tyle, że poszedł w końcu się przebrać.

Gdyby Julia się do niego nie odezwała, nawet nie zarejestrowałby jej obecności. Siedział w jednym miejscu i właściwie się na nim nie ruszał, a przed nim jedynie przemykały pielęgniarki, pewnie jacyś lekarze i cała reszta personelu, który dzisiaj zlewał mu się w jedną, wielką kolorową plamę. Zabawne - w innych okolicznościach pewnie uznawałby taką abstrakcję za całkiem niezłą inspirację dla jakiegoś kolejnego obrazu, teraz abstrakcją mógł nazwać co najwyżej tą sytuację, w której się znaleźli. W której się znalazł. Przecież jeszcze godzinę temu dałby się pokroić za przekonanie o tym, że są z Desi najszczęśliwszymi ludźmi na tej planecie? A teraz? Siedział tutaj sam, sam jak palec i gdzieś głęboko w swojej głowie mordował okrutnie niepokojącą myśl o tym, że ta samotność stanie się od teraz już w jego życiu stałą, stałą tak bolesną że nic i nikt nie będzie w stanie tego stanu zmienić. Zupełnie odruchowo, jak jakiś robot, odebrał tylko od Julii tą nieszczęsną kawę i odstawił ją na wolne miejsce obok siebie. Nie był w stanie niczego przełknąć, nawet o tym nie myślał, pokiwał tylko głową twierdząco, choć między Bogiem a prawdą nawet nie wiedział co do niego powiedziała.

Wszystko było takie inne. Miał wrażenie, że dzisiaj z w najpaskudniejszym z paskudnych dni, Julia poznała go od tej strony, którą niekoniecznie chciał jej pokazać. Przytulał się do niej więc przez chwilę, po czym jednak odsunął i przez chwilę myślał nad tym, co mu powiedziała.
- Nawet nie wiesz jak żałośnie to brzmi - potrzebujesz opieki. Tym bardziej, że teraz to ona będzie jej potrzebować. Zresztą, nawet gdyby nie to - zakręcił palcem kółko, wskazując Bóg jeden wie czy cały ten bajzel, który doprowadził Desi w to miejsce, czy to miejsce, z którego dziewczyna tak prędko nie wyjdzie. - to powinna raczej zajmować się sobą i swoim życiem. Być szczęśliwą, może pracować na dwa etaty, może smażyć dupę na Malediwach, może wychowywać dzieci, cokolwiek by sobie wymarzyła. To jej zawsze dobrze wychodziło, wiesz? W spełnianiu swoich marzeń była kiedyś wręcz niedościgniona. A potem sie gdzieś po drodze coś zesrało - i znowu urwał, klepiąc ponownie po kieszeniach w poszukiwaniu kieszeni. Cóż, każdy musiał ciężko pracować na swojego raka.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Dochodziła powoli do wniosku, że powinna zdecydowanie się zamknąć. Nie było słów, które miałyby przynieść mu pociechę bądź pożytek, więc wedle wszystkich buddyjskich mnichów powinna zasznurować usta i dać mu przestrzeń na własną żałobę. To właśnie przeżywał, ale Julia po jego słowach nie była pewna czy to rozpacz po pobitej siostrze czy może po tych wszystkich żołnierzach, którzy zostali tam, na obcej ziemi, w kawałkach. I po części miał rację- co o wojnie mogła wiedzieć dziewczyna z uprzywilejowanego domu. Gdy on narażał się codziennie na śmierć i oglądał rany swoich przyjaciół, ona pewnie spędzała czas gdzieś pławiąc się w luksusie. Nie miała prawa się odezwać, ale milczenie najwyraźniej nie było w jej naturze, skoro patrzyła na niego buntowniczo.
- Tak, z tego powodu zagrzebiesz się za życia. Świetny plan, Dillon. Tego by chcieli. Dla ciebie - wyrzucała kolejne zdania jak karabin maszynowy, ale po założeniu rąk na piersi mógł stwierdzić, że nawet nie łudziła się, że to do niego dotrze. Mężczyzna był tak uparty, że chyba trzeba było walić jego głową o mur, by przynajmniej wziął jej słowa pod uwagę. Zaś tak, cóż, pozostało jej jedynie kręcenie głową. Niekoniecznie, zresztą, miała ambicje, by z nim wojować w takim stanie. Coś jednak sprawiało, że nie mogli na dłużej się zgodzić- byli jak dwa przeciwne bieguny i niezależnie od tego jak kiedyś silnie się przyciągali, teraz czuła jedynie bezsilność, bo był tak zacietrzewiony w tym wszystkim, co się stało.
Tak bardzo, że jedynie prychnęła, gdy zaczął po raz kolejny tyradę na temat Flanna, który owszem, świętym nie bywał, ale jakby tylko był świadomy… Nie zamierzała jednak mu tego tłumaczyć, choć otworzyła usta i spojrzała na niego krytycznie.
- Ty… - sama nie wiedziała jak okrutne i przykre przekleństwa nagle zmieliła w swoich zębach, bo dotarło do niej, co on najlepszego powiedział. Albo zrobił. Wiedziała, że tak będzie, że nagle wywróci jej świat na opak i powie coś tak bardzo nieodwracalnego. Zaraz po tym jak jej zarzucił, że to jej wina. To bolało bardziej albo potęgowało wrażenie, że sam nie wiedział, co mówi, skoro zmieniało się to jak w kalejdoskopie. Tak bardzo, że pobladła i po raz pierwszy odbił się na niej ten cały wieczór. Nagle zrobiło jej się przeraźliwie zimno i pożałowała, że przyjechała tu sama, bo potrzebowała (ona potrzebowała, do cholery) być dla kogoś słabą i bezbronną, a nie być ostoją, na której można opierać się bez końca.
- Nie chcę, żebyś palił dla mnie świata. O to chodzi, nie tego potrzebuję - odrzekła stanowczo i nie wiedziała, czemu te słowa padły tak pewnie i kategorycznie, ale podejrzewała, że to uczucie żalu, że nie wzięła ze sobą Aidena, wygrało. I chciała się mu poddać, ale skoro wydała rozkazy, nie zamierzała dalej się rozczulać nad wszystkim, co padło. Przynajmniej nie, gdy był blisko, bo gdy odszedł, poświęciła temu kilka minut i poczuła, że zdecydowanie to ta pora, nie ten czas i ona tak nie chce. Nie wiedziała nawet czy na pewno chce, w szpitalu paliły się chyba wszystkie żarówki, a Flann niepokoił ją coraz bardziej. Nie miał prawa na nią zrzucać jeszcze tego i to tak zupełnie beztrosko, między słowami jakby mówił o kupnie bułek. Dekoracje nie te, scena całkiem pusta, ona zgubiła swoje monologi, więc do cholery, niech da jej się wyspać, a potem będzie chciała spalić nawet cały świat.
Nie dane jej było długo rozkoszować się tymi myślami, bo wrócił, a ona przytuliła go i potem znowu stali dalej paląc papierosa za papierosem.
- Nie znam jej - przyznała mu rację, gdy zaczął o niej opowiadać. - Ale skończ decydować za ludzi i ich szczęście. Może dla niej pełnią szczęścia jesteś ty, zwłaszcza że chyba macie tylko siebie, co? - ale wiedziała, że może mu mówić, a on dalej będzie upierać się przy swoim, zupełnie jakby ktoś podstawił lustro Julii Crane i właśnie całkiem bezmyślnie w nim się przyglądała.
- Dillon, ja… Mam kogoś - dodała wreszcie, bo nie zamierzała zostawiać to na głuchy telefon w wykonaniu Remingtonów, zresztą ktoś taki jak Aiden (coraz ważniejszy) wymagał pewnej deklaracji, choć jak wcześniej on, porę wybrała sobie paskudną, czas nie mógł być bardziej fatalny, ale do cholery, już szorowali po dnie i chciała to ukrócić jednym, krótkim cięciem. W innym wypadku była gotowa zamordować go na tym parkingu, a przecież rozumiała jego ból. To właśnie dlatego musiała z nim być całkowicie szczera.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Pieprzony debil. No normalnie skończony idiota. Przecież inaczej nie nazwiesz człowieka, który w momencie swojego największego kryzysu - owszem, strach o swoją ukochaną siostrę stawiał zdecydowanie wyżej nawet niż moment w którym to on sam walczył gdzieś tam na końcu świata o swoje zdrowie czy życie - dopuszcza do głosu swoje uczucia i niczym nieskrępowanym pozwala im przez siebie przemawiać. Jakby tylko mógł, znienawidziłby się jeszcze bardziej ale ze mniej lub bardziej szczęśliwie to było prawdopodobnie niemożliwe, postanowił się już ugryźć w język i najlepiej dożywotnio przestać czuć cokolwiek. Jezu drogi, albo inny oszołomie do którego wierni wznoszą modły, jakże byłoby pięknie.
- Wyborny, prawda? - odparł trochę sarkastycznie, ale chyba to był ten moment w którym już zupełnie pożałował, że w ogóle rozpoczął ten temat z kimś, kto nie ma o sprawie zielonego pojęcia, bo miał wrażenie że cały sens jego przekazu uderzył gdzieś kompletnie obok Julki, albo że ona i tak - jak na kobietę w końcu przystało - musiała to i tak przerobić na swoją modłę. To był właśnie największy problem, kiedy przychodziło do innych ludzi - oni wszyscy mieli wbudowany pewien pakiet uczuć i oceniali sytuację przez jej pryzmat. Nie spotkał jeszcze chyba nikogo, kto przyjąłby fakty po prostu takimi jakie są. A są mocno chujowe.
A potem się wywalił - i to kurwa d o s ł o w n i R - z wyznaniem, którego s ogóle nie powinno być. Które nie powinno się przydarzyć im, jemu, a już na pewno nie w tak tragicznych okolicznościach. Jak on się właśnie, kurwa, nienawidził. Obrzydliwe. Granie na emocjach sobie i Bogu czy innemu Buddzie winnej Julce. O mało sobie pod własne nogi nie splunął, zamiast tego jednak zamilknął. Miał w planach zrobić to dożywotnio, ale najwyraźniej ostatnio jego najmocniejszą stroną nie było dotrzymywanie słowa samemu sobie.
Ty.... Tak, też to czuł.
- Śmiało, dokończ, nie krępuj się - rzucił zupełnie obojętnie, ale w zamian tego usłyszał coś, na co obojętny być już nie umiał. - Wiesz, cały szkopuł jednak polega na tym, że każdy z nas potrzebuje spotkać w końcu kogoś, kto będzie w stanie spalić dla niego świat. I dla kogo ty oczywiście byłabyś w stanie zrobić to samo - urwał, żeby zaciągnąć się po raz milionowy. - Każdy z nas ma w końcu w sobie tego egoistycznego gnojka, który oczekuje szczęśliwego zakończenia. A do tego triku potrzebujesz prawdziwego bohatera, czyli człowieka który będzie w stanie zrobić dla ciebie wszystko, gdzie wracamy do punktu wyjścia bo czy idealnym wyznacznikiem wszystkiego nie jest oddanie się komuś do tego stopnia, że jest w stanie zastąpić nam cały świat? - a miał się już, jebany zamknąć. Nie miał zamiaru zdradzać się z tym, kto, gdzie i kiedy zainspirował go do tak daleko idących wniosków - w końcu Dillon Riseborough nigdy nadmiernie romantycznym gnojkiem nie był - to po prostu się kiedyś dokonało i w końcu znalazło idealny moment, by ujawnić się szerszej publiczności.
Na chwilę jednak powrócił do swoich założeń o tym, że już się więcej nie odezwie i pewnie by mu się udało, kiedy wtedy Julia - najwyraźniej w odwecie za to co on sam powiedział przed chwilą - odpaliła bombę nad bombami. A Dillonowi serce pękło już doszczętnie i miał jeszcze wrażenie, że Crane dokończyła dzieła miażdżąc jego resztki swoim wysokim obcasem. Postanowił jednak udawać, że w ż a d e n sposób go to nie ruszyło i zapytał:
- A mówisz mi to, b o ? - bo jebany durniu, właśnie powiedziałeś jej że ci na niej zależy i postanowiła epico spuścić cię na drzewo, tak jak robi się to z takimi jebanymi durniami jak ty. Naprawdę, nienawidził się tak bardzo, że brakłoby już do tego skali. - Jestem chyba ostatnią osobą, którą powinno to obchodzić czy interesować - przynajmniej próbował się w jakikolwiek sposób tym spuszczeniem na drzewo zrewanżować, ale nie mógł przejść do normalności z tym, jak spektakularny pokaż upadku człowieka (i tak faktycznie mocno szorującego po dnie) dziś pokazał i o mało nie zakrzyknął Alleluja, kiedy nagle, zupełnie niewiadomo skąd wyrósł obok niego Brown w towarzystwie ordynatora oddziału ratunkowego i zaczęli pieprzyć coś, co wynikało zapewne z jego umowy o pracę. Aktualnie mogli mu zaproponować nawet jakże porywające rozmowy o Bogu. Odwrócił się więc jedynie w stronę Julii, ale pomyślał że po wszystkim co do tej pory razem przeszli, nie wypada ulotnić się tak bez słowa, więc podszedł do niej, ujął jej twarz w dłonie i cmoknął ją - zupełnie po przyjacielsku - w środek czoła.
- Szczęścia na nowej drodze życia, czy czego się tam życzy ludziom którzy, mają kogoś - zbyt kąśliwie? Mruknął coś jeszcze o tym jak to wzywają go obowiązki i cofnął się o krok, potem drugi i jednak w język się nie ugryzł.
- I jeszcze raz dziękuję - po czym razem ze swoim przełożonym i kumplem z karetki zniknęli gdzieś w korytarzu izby przyjęć, zostawiając Julię z tym podziękowaniem nie do końca wiadomo za co. Dillon przecież nie był najlepszy w artykułowaniu: Dziękuję, że uratowałaś mi życie.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Sama była boleśnie świadoma, że nie ma pojęcia o czym mówi. Była najdoskonalszym egzemplarzem uprzywilejowanej, białej kobiety. Takiej z funduszem powierniczym i dojściem do wszystkich, zamkniętych drzwi. Takie dziewczyny nie musiały parać się wojenką- chyba, że w celach charytatywnych i artystycznych. Wówczas w bezpiecznej strefie robili im kilka zdjęć, okraszali poruszającym cytatem i koniecznie szli w czarno- białe tony, by podkreślić zgniliznę walk w słusznej sprawie. Czysto, sterylnie i bezpiecznie. Bez porównania z tym, co musiał przeżywać Dillon każdego dnia na froncie. A może on tam wciąż został? Czytała kiedyś, że duchy żołnierzy spacerują w miejscach bitew, bo nie zwrócili uwagi na to, że zostali zabici i toczą nadal te same walki.
Ten ortopeda zaś wydawał się nie zwracać uwagi na to, że już powrócił do domu, zupełnie jakby przetransportowali jego ciało, a głowa została gdzieś daleko. Ucięła jednak wszelkie dyskusje unosząc ręce do góry w pokojowym geście, bo mało brakowało, a zaczęliby wrzeszczeć na siebie wśród karetek i policji, która przez przypadek jego siostry rozgościła się tu na dobre. Razem ze świadomością Julii, że jutro może być gorzej i że nie powinna tak szarżować, ale przecież nie ona postanowiła wbić się w ten temat jak klin i nie ona wreszcie nagle zaczęła cedzić słowa, które musiała przecież zrozumieć opacznie.
Albo wróć, pewnie mówił tak, bo był wzburzony wypadkiem swojej siostry i musiał na kimś się oprzeć, więc z automatu dostało się tej, co była najbliżej. Jeszcze kilka minut temu obwiniał ją o wypadek, teraz dla niej zamierzał podpalić świat. Brzmiało to taak niedorzecznie, że zapewne ruszała wargami jak ryba, wyciągnięta prosto z wody i próbująca zaczerpnąć oddechu. Przecież tak się czuła- od tych hiobowych wieści poruszała się dosłownie jak na autopilocie i dusiła w sobie tak żałosny i histeryczny płacz, że była przekonana, że wreszcie to wszystko z niej zacznie wylewać się jak biblijny potop.
Z tego też powodu nie mogła nie roześmiać się przykro, gdy stwierdził, że każdy potrzebuje kogoś, kto dla niego spali świat.
- To wcale nie jest szczęśliwe zakończenie! - wykrzyknęła. - Miałam… kogoś takiego i wiesz co? Przez choćby chwilę nie czułam tej radości, więc przestań pieprzyć, że każdy tego potrzebuję. Ja potrzebuję kogoś, kto przyniesie mi kubek kawy, bo wie, że nie zdążyłam jej wypić rano. Kogoś, kto nie będzie ukrywał przede mną tego jak jest źle i wreszcie kogoś, kto do cholery, nie będzie się ze mną ciągle szarpać! - nie wiedziała nawet, czemu tak bardzo krzyczy, ale najwyraźniej i Julia Crane miała swoje granice, a te zostały boleśnie naruszone, gdy postanowił wykorzystać tę sytuację do wyznań tego kalibru. Niepotrzebnych zupełnie, bo przecież oboje nie myśleli racjonalnie, a jedyne o czym teraz marzyła to sen, najlepiej taki, po którym obudzi się ze świadomością, że wszyscy są bezpieczni. Najwyraźniej jednak to był towar deficytowy i na promocji dostała emocje, które teraz już rozchwiały się do reszty i sprawiały jej tak silny ból, że musiała zareagować atakiem. Tym właśnie było rzucenie mu w twarz, że kogoś ma, zresztą zapewne
Dick i tak by mu się wygadał, więc tylko potwierdziła nieuniknione.
A potem obserwowała jak ten sam Dillon, który przed momentem deklarował, że spali dla niej świat, mówił jej wprost, że go to nie obchodzi. Pięknie. Powinna chyba to gdzieś zanotować. Uniosła brwi, ale nie dała się mu już sprowokować. Nie, gdy cała drżała i po raz pierwszy poczuła chłód tej pieprzonej australijskiej nocy. A może to adrenalina z wolna opadała, skoro wszystko zostało już wyjaśnione?
- Jesteś przykry, ale przecież to doskonale wiesz - i nie dała się mu wcale cmoknąć w czoło, i tak podziwiała siebie, że nie przyłożyła mu w twarz po tym ostatnim komentarzu, ale nadal miała na względzie jego buzujące emocje. I swoje- zupełnie jakby znienacka zdetonował między nimi potężną bombę i teraz oboje musieli jak ci saperzy poruszać się ostrożnie, by nie narazić się na pełną siłę wybuchu. Za późno, miała wrażenie, że wracała do Flanna jeszcze bardziej wyczerpana niż zwykle, bez papierosów i z kawą, której również nie tknęła. W oczach zalśniły jej łzy, ale szybko je starła ręką i opadała na krzesełko obok przyjaciela patrząc na niego uważnie.
- Co mogę dla ciebie zrobić? - zapytała głośno próbując wyrwać go z marazmu w jaki popadł już jakiś czas temu. Dopiero, gdy odwrócił głowę w jej stronę, przytuliła go do siebie mocno, bo sama nie była pewna czy da radę. To roztrzęsienie jednak nie mogło udzielać się jemu, więc przełknęła łzy (tym razem duże jak grochy) i pogładziła jego jasną czuprynę. - Potrzebujesz czegoś z domu? Mam zadzwonić po Gladys? - dopytała, choć znała odpowiedź na każde z zadanych pytań.
Nie potrzebował niczego poza dziewczyną, która właśnie leżała na sali operacyjnej i walczyła o życie. I ta myśl, to, że jednocześnie złamała serce jej bratu, dobijała Julię jak mało co, ale przecież to była zaledwie jedna z kilkunastu kul, które już dawno wystrzeliła w siebie. Skoro stała cała, to jeszcze nie zdołali jej trafić.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Kiedyś - nie pamiętał komu zawdzięczał ten moment - śmignął mu przed oczami odcinek jakiegoś medycznego serialu, choć równie dobrze mogła to być scena z dowolnego filmu, albo nawet dokumentu, w którym bohaterowi wydawało się, że w jakiś dziwacznych okolicznościach udało się opuścić swoje ciało i obserwować je jakoś zupełnie z boku. Tak się właśnie czuł. Jakby nie był sobą a wszystko to co działo się wokół niego miało się okazać co najwyżej wyłącznie bardzo prawdziwym, bardzo złym snem. Dopiero ponowne pojawienie się Julii u jego boku przypomniało mu, że sytuacja wygląda mocno inaczej, i że powinien się wziąć w garść. To nie on w końcu, ani jego żal powinny być teraz w centrum uwagi, prawda?
Podniósł lekko głowę by spojrzeć na swoją przyjaciółkę, a zamiast standardowego uśmiechu który zwykle by jej w takich momentach posyłał, delikatnie złapał ją za jedną rękę i przyciągnął do siebie tak, że o mało - jak za starych, dobrych czasów - nie wylądowała na jego kolanach. W zamian za to usadowił ją z gracją idealnie obok siebie, nadal trzymając jej dłoń w swojej.
- Dziękuję, że jesteś - i tyle byłoby w temacie tego, co mogła dla niego zrobić. To, o co musiałby ją poprosić było poza dostępem jakiegokolwiek śmiertelnika - czy w końcu ktokolwiek byłby w stanie cofnąć czas? - ugryzł się więc za wczasu w język i darował jakikolwiek więcej komentarz w tym temacie. Zamiast tego jakiś trybik przeskoczył w jego głowie, i choć na chwilę pozwolił mu zająć paskudne myśli. - Ty się trzesiesz. Wszystko dobrze? Zmarzlaś na tym podjeździe? - nie cierpiał momentów, w których miał mówić do niej bokiem, miał wrażenie że ucieka im cały kontakt wzrokowy, a wieloletnie doświadczenie już zdążyło go nauczyć, że kogo jak kogo, ale Julię Crane z jej pięknych oczu można czytać jak nikogo. Zsunął się więc ze swojego krzesła, kucając przed nią i ściągnął z pleców marynarkę, zarzucając ją na jej ramiona, poprawiając jeszcze tak, by dawała dziewczynie możliwie największy komfort cieplny. Zsunął dłonie wzdłuż jej rąk, aż do dłoni, które znowu czule ujął w swoje, dosyć mocno, tak jakby serio chciał je zagrzać. I pewnie powinien umieć ugryźć się w język, i zwykle by to zrobił, dzisiaj jednak nie miał głowy do myślenia o jakichkolwiek konwenansach. Zamiast tego jego myśli wyrzuciły ich smsową konwersację, więc zapytał cicho: - Czy on coś ci zrobił? Coś powiedział? - Flann w końcu wiedział, że z Julii jest twarda babka i żadna sytuacja kryzysowa nie wpłynęłaby na nią tak bardzo, by dosłownie wyprowadzić ją z równowagi. Spojrzał na nią pytająco, nawet nie zdając sobie sprawy że przez moment prowadzą jakby dwie, zupełnie oddzielne konwersacje. Skupił się jednak na tyle, by odtworzyć sobie pytanie zadane przez Julkę i dopiero po chwili odpowiedział: - Nie, nie... Ona potrzebuje, ona potrzebuje teraz spokoju - pokiwał twierdząco głową. - Kiedy lekarze w końcu wyjdą i nas o wszystkim poinformują pojedziemy... pojadę na chwilę do domu, przebiorę się i zabiorę rzeczy dla Desi - zupełnie tak jakby dopiero teraz jasnym dla niego stało się, że jego ukochana blondynka trochę czasu tu zagrzeje. Zagapił się w martwy punkt.
Flann Rohrbach zrozumiał jak wielkie szanse miał właśnie na swój własny, prywatny koniec świata.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Nienawidziła go oglądać w takim stanie, choć zdecydowanie robiła to po raz pierwszy. Nawet szybko przeczesała swoją pamięć- w której nie brakowało przecież ich- ale nie znalazła nawet śladu tego zachowania i tego Flanna, który teraz na tym korytarzu dziwnie skarłowaciał i bardziej przypominał cień tamtego bezczelnego wykładowcy, którego pamiętała.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przez lata właśnie tak na niego patrzyła, tak go widziała i teraz, razem z okrutnym wypadkiem dopiero zobaczyła w nim człowieka słabego i wątpiącego tak bardzo, że serce by jej pękło.
Och, gdyby tylko jeszcze wolne miała, bo przecież to jej zostało już przed laty roztrzaskane i nawet wyznanie Dillona nie mogło niczego zdziałać. Tylko się trzęsła, zapewne z zimna.
- A gdzie niby bym miała być? - żachnęła się na jego słowa, bo przecież to oczywiste, że była tutaj, przy jego prywatnym końcu świata.
Dopiero po chwili skarciła samą siebie w myślach i pozwoliła mu złapać swojego drżące dłonie. Nie była jedną z tych dam w potrzebie- prędzej umarłaby niż przyznała, że potrzebuje pomocy, ale było w tym jakieś działanie ze strony Flanna, jakaś inicjatywa, która sprawiła wreszcie, że zagryzła wargi i pozwoliła mu się sobą zaopiekować.
Przynajmniej reagował, a to był już sukces, który zapewne by jakoś odtrąbiła, gdyby właśnie ktoś nie wypluł wszystkich jej emocji. Posłała mu blady uśmiech i pozwoliła opatulić się jego marynarką, która wprawdzie kosztowała krocie, ale za dużego komfortu nie dawała.
- Tak, powinieneś się przebrać. Jest zimno, a pewnie spalisz ze dwie paczki - zaczęła od najłatwiejszego, od ogarnięcia wszystko, co właśnie tłoczyło się przez jego głowę. Dopiero wtedy zrozumiała o co pyta i choć mogłaby strzelać, że nie potrzebowała mówić więcej, wzruszyła ramionami.
- Flann, jest jej bratem. To oczywiste, że cierpi, pewnie tak jak ty. Musicie się jakoś dogadać dla niej, a ja… On już mnie nie skrzywdzi - dodała z pewnością i dziwną zaciętością, która już na dobre miała sugerować, że z Dillonem właśnie się skończyło i wcale nie czuła się z tego powodu winna jak ostatnio przy ich smsach. Najwyraźniej i gen Matki Teresy dało się wyłączyć za pomocą pewnych słów, choć stawiała wszystkie obrazy za to, że malarz nigdy nie domyśliłby o jakie chodziły i jaką miały siłę rażenia.
Delikatnie jednak zatopiła palce w jego włosach i przytuliła jego głowę do swojego brzucha.
- Masz rację. Gladys musi odpoczywać, przywiozę ci tutaj i posiedzimy do rana, ale… - zastrzegła. - Weźmiesz dla siebie ciepłe rzeczy i wpadniemy po jedzenie. Musisz nabrać dużo sił, bo ona będzie potrzebować twojej pomocy - tłumaczyła mu trochę jak dziecku, ale reagowała tak samo jak on. Im więcej czasu poświęcała innym ludziom, tym mniej zostawało dla niej i dla tego drżenia, które teraz wręcz przybierało na sile. A przecież nie mogła się rozpłakać- nie miała prawa przeżywać tamtej traumy sprzed lat, obawy, że Flann ją znienawidzi, gdy się dowie, że to jej wina ani tym bardziej Dillona, który zrobił sobie z niej psychiczny worek bokserski.
To dlatego zacisnęła dłonie mocniej na ramionach przyjaciela czując, że on stanowi dla niej kotwicę i gdy zostanie sama, już nie powstrzyma emocji, które przetaczały się przez nią jak gwałtowna, letnia burza.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Pewnie właśnie - zupełnie dziecinnie - powinien dochodzić do wniosku, że nienawidzi szpitali. Szczęśliwie do tej pory nie miał z nimi zbyt wiele styczności, a te które odwiedzał w roli pacjenta wyglądały raczej jak luksusowe hotele niż typowe publiczne placówki, ale nawet niezależnie już od tego zawsze wydawało mu się, że specyficzny zapach takich miejsc związany jest z wszechobecną tu chorobą i śmiercią, a na dodatek wszystko przeniknięte jest ludzkim bólem aż na wskroś. Nie spodziewał się chyba jednak, że przyjdzie taki dzień, w którym w końcu przyjdzie mu nakarmić tego potwora i swoim cierpieniem, a uczucie to było wręcz dotkliwie odzierające go z resztek jakichkolwiek uczuć. Odzierające go ze wszystkiego. Ale czy jeśli to wszystko mu zabrano, było jeszcze cokolwiek co mógł teraz dać Julii?
Starał się jak mógł.
- Czy to już ten moment, kiedy mógłbym zacząć wymieniać? - odpadł odrobinę zaczepnie i wprawne oko mogło uchwycić jak dosłownie na moment, udało mu się obdarzyć ją czymś na kształt ciepłego uśmiechu. Nie zamierzał być - wyjątkowo - w żaden sposób czepliwy. Chodziło mu raczej o to, że kto jak kto ale Julia Crane była zawsze wyjątkowym przedstawicielem wolnych duchów, zupełnie nieuchwytnych, lecących z pewnym prądem, na własnych jedynie zasadach. Jedną z nich w przypadku jego przyjaciółmi było jednak to, że dla swoich bliskich rzuciłaby dosłownie wszystko, zawsze i wszędzie, wiedział więc że kiedy właśnie sufit dosłownie walił mu się na głowę, że nie byłby się w stanie jej stąd pozbyć, choćby siłą. Nie zamierzał zresztą nawet próbować.
- Daj spokój, dobrze wyglądam - co miało być chyba komentarzem do jego stroju, a dokładnie do tego, że koszula w której został, bez żadnego okrycia wierzchniego nie była chyba najbardziej udanym wyborem na tak chłodne australijskie noce. Nie wiedział jednak czy to kwestia nadmiaru emocji, czy może jakiegoś skoku ciśnienia, ale wcale do tej pory jakiegoś cieplnego dyskomfortu nie odczuwał, w ogóle się nawet ewentualnym dzięki temu nie przejmując. - I hej, ja nie chcę wchodzić w jego buty, zresztą i tak by mi się pewnie to nie udało. I pewnie się dogadamy, za jakieś trochę... Ale hej, wszystko dobrze? - w jednym momencie poczuł się jak jakiś skończony idiota, który nie dość że stara się ją zapewnić o czymś, na co - jak czuł, i jak dobitnie pokazał mu dziś sam Dillon - nie miał żadnego wpływu, a dwa jakoś dziwacznie odwracał kota ogonem, odsuwając zainteresowanie od siebie - święto, moi państwo, narodowe! - na jej skromną osobę, a dokładnie na jej relację z bratem Desi, przed którą w końcu on sam Julię ostrzegał. Wszystko dzisiejszego wieczora było cholernie skomplikowane.
A potem pozwolił się po prostu przytulić. Chyba nigdy wcześniej nie doceniał tego w ten sposób, ale taka bliskość kogoś zaufanego była tak kojąca, że nie zamieniłby tego uczucia na żadne inne. Choć gdzieś tam głęboko w środku mocno łapał się na tym, resztkami dobrego humoru, które jeszcze funkcjonowały w jego ciele uśmiechając się lekko, że Desi wcale takimi momentami ukontentowana by nie była.
- Ty też musisz odpocząć. Od której jesteś na nogach? Przez tą twoją szaloną kolację, obstawiam że już od wczoraj. Musisz się położyć, i tak mam na myśli położyć i s p a ć - tryb surowy belfer gotowy jak nigdy. - A kiedy już odpoczniesz, wtedy przyjdziesz do mnie robić mi wykłady o tym, jak bardzo to ja tego odpoczynku potrzebuje - choć między Bogiem a prawdą, jedynym czego w tym momencie potrzebował to informacja o tym, że z jego Desi wszystko będzie d o b r z e.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystka pełną gębą- namaluje akt, złapie najpiękniejsze chwile w obiektyw, zagra na fortepianie, a potem sama rzuci wszystko, by zatańczyć, najlepiej razem z Aidenem.
Ktoś jej kiedyś powiedział, że zdanie o szpitalu zmieni, gdy na świecie pojawi się jej upragnione dziecko. I pojawiło się- lekarz mówił, że ósmy miesiąc jest tym najgorszym momentem- a ona wtedy zaniemówiła tak bardzo, że i dziś łapała się na tym, że traciła głos zbyt często. Myślała, że da się to wszystko od siebie oddzielić, ale nie, całe cierpienie, nagromadzone latami chwile, w których była dzielna, wypełzały teraz na światło dzienne i odbijały się w świetle jarzeniówek tak bardzo jak spojrzenie Flanna. Uśmiech, który pewnie wymagał od niego podobnie ogromnego trudu, ale tak, mężczyzna też był zawsze dzielny i starał się pokazać, że to miejsce nie ma nad nim władzy.
- Och, ja dobrze wiem, gdzie miałam być, ale jestem tutaj - i dobrze wiedziała, że ktoś okradł także ją z tych urodzin, z obietnicy, którą złożyła przez komunikator Aidenowi, o którym teraz nie śmiała nawet pomyśleć. W końcu pewnie po tej ucieczce z kolacji stwierdzi, że jest za skomplikowana i czy… mogła mu nawet się dziwić? Nie zasługiwała na kogoś takiego jak ten lekarz, tak właściwie to nie sądziła, że zasługuje na kogokolwiek, na pewno nie z tą traumą, która obecnie wyzierała na nią z każdego kąta. Ktoś mówił, że jeśli za długo spogląda się w otchłań, to i ona na ciebie patrzy i chyba Julia już oślepła od tego szpitalnego, zimnego światła, podczas gdy gdzieś medycy ratowali życie dziewczynie Flanna.
- Nie dam spokoju. Podziękujesz mi za to kiedyś - odpowiedziała jednak zwyczajnie, bo mogła snuć te wszystkie smutne opowiastki o skrzywdzonej dziewczynie albo mogła wziąć się w garść i zacząć działać. Co innego mogłaby wybrać Crane? Nie powstrzymała jednak krótkiego śmiechu, gdy zapytał czy wszystko dobrze. Była tak daleka od wszelkiej namiastki normalności jak to było możliwe.
- Nie sądzisz, że to jedno z tych bardziej nieodpowiednich pytań w tej sytuacji? - zapytała jednak swobodnie i pokręciła głową. - Wiesz, czuję się trochę jakby mnie coś przejechało, a to tylko furiat, który zrobił wszystko, bym poczuła się winna - a najgorsze było to, że mu się to udało i to był jeden z powodów, dla których w tym momencie wolała unikać Dillona aż do skończenia świata. Ten przewidywała na fakt, gdy serce Desiree jednak nie wytrzyma i wtedy jej przyjaciel postanowi pogrążyć się na dobre w marazmie, który sprawiał, że cała drżała. Dlatego też tak zachłannie tuliła go do siebie uznając go przecież za jedną z najważniejszych osób w swoim życiu. Niezależnie od tego jak potoczył się ich związek (bo musieli po latach przyznać, że to nie był tylko romans), nadal skoczyłaby za nim w ogień, więc nie zamierzała pozwolić mu upaść, niezależnie od tego jak potoczy się cała reszta.
Pokręciła więc głową, gdy stwierdził, że jest zmęczona, choć faktycznie z zamkniętymi oczami przypominała raczej lalkę niż Julię, którą zazwyczaj była.
- Hej, nie możesz ciągle się mną zajmować. Jestem już duża, tak naprawdę zawsze byłam - uśmiechnęła się i oderwała się od niego, by oddać mu marynarkę, która pewnie jemu się jeszcze przyda. - W takim razie czekamy - i bodaj to była jedna z najtrudniejszych nocy w ich życiu, bo rzadko zdarzało się, by ta dwójka nie dostawała od ręki tego, o czym sobie pomyślała.
Tymczasem musieli uzbroić się w cierpliwość i dopiero po kilku godzinach nadeszła wiadomość, że Desiree wciąż żyje.

k o n i e c
ODPOWIEDZ