chirurg plastyczny już nie na urlopie — Cairns Hospital
47 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Już nie taki nowy w mieście chirurg plastyczny, który ma farmę owiec i wrócił do zawodu. Prywatnie chce być szczęśliwy, ale skutecznie ktoś mu ciągle to uniemożliwia.
Cóż, Aiden był dosyć mocno powiązany z jedną osobą z tego towarzystwa, nie mając o tym bladego pojęcia. Może to i dobrze, bo w gruncie rzeczy i tak nie ma wpływu na to, co wydarzyło się w przeszłości, a poza tym faktycznie lepiej spędza mi się czas z tymi ludźmi, nie mając szczególnego wglądu w ich brudne sekrety. Krótkie, powierzchowne rozmowy, takie, jakie prowadził z kilkoma gośćmi wesela Remingtonów, byłby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem w momencie, w którym mężczyzna jeszcze nie wiedział, czy chce ponownie wkraczać do tego świata. W gruncie rzeczy dobrze mu było podczas tego roku spędzonego na farmie, gdzie najlepszą słuchaczką okazywała się Peggy, kundelek, który przypałętał się do niego, zanim jeszcze zdążył wbić w ziemię skrzynkę na listy opatrzoną swoim nazwiskiem. Z drugiej strony takie towarzystwo, jakie będzie miał okazję poznać dzisiejszego dnia, też bywało pociągające, choć z całą pewnością nie tak bardzo, jak sama jedna Julia. W związku z tym nie wtrącał się z rozmowę dwójki przyjaciół o wspólnych interesach, po pierwsze z racji tego, że nie miał pojęcia o tego typu biznesie, a po drugie — uznając, że to ich prywatna sprawa. Jednak z zainteresowaniem przyglądał się zdawkowym wypowiedziom i wszystkim tym gestom, pomiędzy które przecież są w stanie znaczyć więcej, niż wypowiedziane na głos słowa. Zresztą sam jeszcze przed momentem to uskuteczniał, myśląc sobie odrobinę samolubnie, że faktycznie lepiej spędziliby ten wieczór, będąc tylko we dwójkę. Nie było im to dane, więc postanowił przybliżyć Flannowi temat akcji.
- Nie padły żadne deklaracje, swobodnie rozmawialiśmy o jednej z prac Julii, powiedziała mi o jej przesłaniu, a ja zasugerowałem, że interesującym pomysłem byłoby przekazanie obrazu na jakiś szczytny cel, być może nawiązujący do postaci, którą przedstawia. Wtedy powiedziała, że twoje prace mają zdecydowanie większą w wartość i w tym momencie pojawiłeś się ty. - wyjaśnił. Gdyby Aiden miał komuś pomagać, to wybrałby najprędzej fundację, ale z czysto egoistycznych pobudek, związanych z tym, że sprzęt dysonuje sprzętem, o jakim Thompson już dawno zapomniał w swojej zawodowej praktyce, wolałby, aby znalazł się jakiś bardziej albo mniej tajemniczy darczyńca, który wspomógłby publiczną służbę zdrowia, a konkretnie szpital w Cairns. Z drugiej strony mógłby sam inwestować w drogie zabawki, ale nie wiedział jeszcze, jak zapatrywałyby się na to władze szpitala. Podejrzewał jednak, że nie miałby tak dużego wpływu na rozdysponowanie takiej darowizny, jak w przypadku prywatnej kliniki.
Już miał mówić o tym, że problemy kadrowe do kolejny duży problem publicznej służby zdrowia, ale rozmowę przerwał kolejny dzwonek do drzwi. Może to i dobrze, bo Aiden wyszedłby na potwornego malkontenta, kiedy on po prostu jest dobrym obserwatorem rzeczywistości.
Tym razem w korytarzu usłyszał więcej głosów, założył więc, że to musieli być świeżo upieczeni państwo młodzi. Pomyślał, że pewnie w ich przypadku miesiąc miodowy jeszcze trwa, a co za tym idzie, na samej kolacji nie będzie nudno. Chyba każda para, która dopiero co wzięła ślub, roztacza względem siebie tę specyficzną aurę, w obliczu której bardzo trudno jest im utrzymać ręce przy sobie albo czy też powstrzymać się od ciągłego flirtu.
W końcu jednak nowi gości przemieścili się w głąb domu, a więc Thompson zwrócił się do nich w ramach przywitania.
- Mówcie mi Aiden. Miło was znowu widzieć. Poznaliśmy się na waszym ślubie, ale nie przejmujcie się, to normalne, że pamięta się większości gości z wesela. - stwierdził, ściskając dłonie małżeństwa Remingtonów. Tak się składa, że chirurg ma już dwukrotne doświadczenie w tym względzie, więc wie, co mówi. Nawet jeśli ślub bierze najbardziej powściągliwa osoba na świecie, to w tym dniu emocje osiągają niespotykany u niego wcześniej pułap. A w przypadku ślubu tej konkretnej pary, weselników było tak dużo, że pewnie nawet nie wszyscy złożyli młodej parze życzenia.
sex on the beach
pif-paf#8372
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Skrzywiła się niemiłosiernie, gdy Flann dosłownie upadł na głowę i stwierdził, że chodzi o jej wynagrodzenie. Niezależnie od tego jak bardzo lubiła żyć w luksusie i jak otaczała się pięknymi rzeczami (a cały jej dom był tego przykładem) nigdy nie chodziło w ich umowie o stronę finansową, więc musiała zdusić w sobie swój temperament, by nie wrzasnąć do niego w obecności człowieka, przed którym chciała wypaść najlepiej. Niesamowite, że nawet po małżeństwie i kilku związkach nadal grała w tę samą grę, polegającą na imponowaniu mężczyźnie, którego chciała.
Jak bardzo? Wiedziała, że ten wieczór będzie katorgą, ale nie spodziewała się, że nagle zacznie tęsknić w obecności przyjaciół za ich zwyczajnymi rozmowami. Jak na razie jednak musiała się zadowolić przyjacielskim zbesztaniem Flanna.
- Jesteś absolutnie nieznośny, jeśli chodzi o interesy. Miałam na myśli aukcję charytatywną, nie moje wynagrodzenie. Z tym drugim nadal mi wisisz za obraz dla tego Niemca - zauważyła rozbawiona, ale nie zamierzała jednak w to dalej brnąć, bo ani nie potrzebowała tych pieniędzy ani też (ku zgrozie ich prawników) nie rozliczali się dokładnie z Flannem. Ich interesy zbudowane były raczej na relacji czysto przyjacielskiej i jak dotąd nieźle się to sprawdzało, choć musiała przyznać, że w takich chwilach powstrzymywała chęć mordu na jego skromnej osobie. Stanowiło to dość zabawny kontrast, bo kiedy na niego ciskała wręcz gromy spojrzeniem, na Aidena patrzyła nadal z tym samym uśmiechem i jakąś niezbitą pewnością, która sugerowała, że odbiją sobie to w najbliższym czasie. Gdyby jednak wiedziała, że Desiree nie będzie im towarzyszyć to zdecydowanie darowałaby sobie tę kolację i zaprosiła już lekarza na drinka do siebie później, a potem już oboje znaleźliby lepsze zajęcie dla siebie.
Mleko (a raczej alkohol) już się rozlało i gdy przybyli następni goście, absolutnie nie było odwrotu. Julia zostawiła swojego towarzysza z Flannem, a sama pobiegła przyjmować życzenia.
- Czemu ty zawsze wyglądasz tak olśniewająco?! - zakrzyknęła do Ainsley i cóż, na miejscu jej świeżo upieczonego męża faktycznie nie byłaby w stanie się od niej oderwać. Musiała jednak przysiąc, że całe wyważone zachowanie pani Remington sprawiało, że aż przecierała oczy ze zdumienia, bo dawno nie widziała jej takiej chłodnej i zdystansowanej, choć wiedziała, że jej brytyjskie korzenie wręcz do tego zobowiązują.
Stanęła więc między jadalnią i salonem, by obserwować konwersację z Aidenem i gdy wspomniał o weselu, zaśmiała się krótko, bo zdała sobie sprawę, że oni troje występują nijako w opozycji do tych gołąbków, którzy wzięli ślub po raz pierwszy i jeszcze wierzyli w ten sakrament. Dosłownie, bo ślub był kościelny i z ogromną pompą.
- Pewnie da się zapamiętać wszystkich gości, gdy nie sprasza się pół miasta. Ale wyjątkowo jestem im za to wdzięczna - podeszła do nich i spojrzała wymownie na Ainsley, która już szukała wzrokiem swojego męża. Aiden miał rację- ta dwójka była niemożliwie wciąż upojona swoją obecnością i trudno było wytrzymać w ich towarzystwie. Uważała to nawet za urocze, nawet jeśli na Dicka patrzyła podejrzliwie, a Flann gdzieś za nią zgrzytał zębami na tę parkę z piekła rodem. Nie zamierzała jednak pozwolić sobie zepsuć swojego święta, a tym bardziej niepotrzebnie przedłużać tej wymiany uprzejmości, więc zwyczajnie zasiadła przy stole i wskazała na miejsce obok siebie. Dało się zauważyć, że nie tylko malarz lubi jak kosmos kręci się wokół jej osoby, choć po chwili to właśnie jej goście mieli pełne kieliszki, a ona próbowała tylko odrobiny szampana.
- Dziś robimy podejście numer dwa do mojego cateringu wystawowego - wyjaśniła Aidenowi, gdy zajął miejsce obok niej i wzięła widelec do dłoni. - Swoją drogą, powiedzcie szczerze, wy w ogóle zamierzacie coś tam jeść? - rzuciła w eter ciekawa ich opinii i dałaby sobie rękę uciąć, że Dick właśnie przewrócił oczami, ale przecież jasnym było, że do tej kolacji, jak i do świętowania jej wernisażu zmusi go żona.

Julia miała rację i mało brakowało, a wywróciłby oczami do samych białek zastanawiając się jak się to stało, że ta głośna i nieprzyjemna dziewczyna przyjaźni się z jego żoną, którą cenił właśnie za pewnego rodzaju powściągliwość. Tak wyraźną, że zaśmiał się w duchu na tego pana doktora, choć musiał przyznać, że mężczyzna miał w sobie pewien rodzaj klasy, którą Dick zawsze podziwiał. I odwagę, bo mało kto tak chętnie pojawiłby się na takiej kolacji. Ewentualnie jak każdy facet- zrobiłby wiele dla ruchania, bo przecież nie będą chyba udawać, że Julia widuje się z kimś po przyjacielsku?
Uśmiechnął się jednak, gdy okazało się, że ten cały Aiden był gościem na ich weselu, bo jedyne co z niego zapamiętał, zawierało się w osobie jego żony… i kłótni z Autumn, która niecały tydzień później złożyła rezygnację ze straży. Nic więc dziwnego, że czuł się absolutnie wręcz spokojny, jeśli chodzi o jego dawne grzechy, a z lekarzem witał się pewnie.
- Wybacz, rzadko zwracam uwagę na innych ludzi, chyba, że się palą - przyznał zgodnie z prawdą i choć był to żart, wiedział, że po części jest socjopatą i nawet, gry zasiedli przy stole Dicka Remingtona interesowała głównie żona i gdy zaczęła swobodnie konwersować z tym całym zblazowanym towarzystwem (za jego grzechy on się tam znalazł) swobodnie przesunął dłoń na jej udo, czego oczywiście nikt nie dostrzegł poza samą zainteresowaną.
Pouczała go, że ma być grzeczny, ale nie sądziła chyba, że zrobi aż tak wielką przysługę Julii Crane, prawda?
- To właściwie skąd wziąłeś się na naszym weselu? - zagadnął Aidena, bo cóż, Flanna już zdążył nieco poznać (i mimo wszystko podzielał zdanie żony na jego temat), a odwrócenie uwagi lekarza od jego dzisiejszej dziewczyny było bezcenne.
Zawsze lubił igrać z ogniem, prawda?


Flann Rohrbach
Ainsley Remington
Aiden Thompson
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Flann sam nie wiedział skąd wzięła się dość obiegowa opinia o tym, jak poza niezaprzeczalnym przecież talentem do tej jego nieszczęsnej sztuki nowoczesnej, świetnie odnajduje się w świecie biznesu. Przecież gdyby nie dosłownie cały sztab doradców, on sam nawet nie wiedziałby w co lub w kogo inwestować, a co dopiero przejść do rzeczy i zabrać się do niej od strony technicznej. Jak na dodatek widać na załączonym obrazku - często nawet dwa razy trzeba było mu powtarzać o co tak właściwie chodzi. Owszem, trochę jak ostatniemu idiocie, ale na Boga, on miał być wzniosłym artystą a nie chłodnym panem od finansów.
Spojrzał więc na Aidena, który jako jedyny w tym towarzystwie (dzięki, Julia) poczuł się zobowiązany do wytłumaczenia mu w jakie w ogóle przedsięwzięcie właśnie próbowali go wciągnąć.
- Pewnie wyjdzie maksymalnie próżnie, ale niespecjalnie przykładam wagę do wartości tych rysuneczków - skromność jak widać, również nigdy przymiotem tego artysty nie była. - Ale jeśli tylko będę mógł wam w czymkolwiek pomóc, służę - i mało brakowało a dygnąłby tu przed nimi jak jakaś ułożona panieneczka. Zamiast tego tym razem wysłuchał gospodyni dzisiejszego wieczora, która - jak przystało na uświęconą tradycję - musiała mu z jakiegoś powodu suszyć głowę.
- Jestem absolutnie nieznośny również w wielu innych płaszczyznach życia - odpowiedział jakby z automatu i spojrzał na nią w ten jeden sposób, sugerujący że kto jak kto, ale ona najdoskonalej powinna wiedzieć co właśnie miał na myśli. Szybko jednak sam przywołał się do porządku, bo w końcu obiecał jej solennie jak to grzeczny będzie dzisiaj, i że na pewne tematy zamilknie w tym towarzystwie dożywotnio, więc jedynie uśmiechnął się rozbrajająco, i zakładając że udało mu się już oberwać alkoholem, upił odrobinę ze swojego szkła. - Nie chcę zabrzmieć jak ostatni samolub, ale dobrze wiesz że nie mam zwykle czasu na takie fajerwerki. Możemy się zatem umówić, że zostawię wam namiar na najbardziej zainteresowaną w towarzystwie Desiree, a całą organizację zostawię Gladys, która już wie z czym to się je. A dam wam ile chcecie i co chcecie - urwał by upić tym razem większy łyk swojego drinka. Cóż, najwyraźniej Flann Rohrbach nie zamierzał kandydować do roli księcia z bajki w całym ich przedsięwzięciu, ale przynajmniej mocno starał się wyjść z tego z twarzą. Cholernie chłodną, ale zawsze. - Ale, moja panno, nie wyobrażaj sobie za dużo - pokiwał karcąco w stronę Juli, obdarzając ją przy okazji całkiem ciepłym uśmiechem. Starał się grać kartami, które ona sama rozłożyła, ale bycie porządnym w takim towarzystwie wcale nie było najłatwiejsze.

Zaśmiała się perliście, słysząc komplement ze strony Julii.
- Nie śpię, nie jem i piję dużo whisky. Słowo honoru, działa cuda - powiedziała dosyć konspiracyjnie, siląc się na najpoważniejszy ton, na jaki w ogóle mogła sobie tego dnia pozwolić. Tak szybko jednak jak tylko dokończyła swoją wypowiedź, wyszczerzyła się rozbrajająco. W pierwotnej wersji miała sobie pozwolić na dosyć śliski dowcip o tym, że wystarczyło bogato wyjść za mąż, ale przecież obiecała swojej przyjaciółce, że tego jednego wieczoru zostanie miss grzeczności i zamierzała trzymać się tych założeń. Co wcale nie było takie trudne, bo angielski chłód i powściągliwość wyniosła w końcu z domu, a akurat ten typowy dla Atwoodów był wręcz legendarny. Może dlatego byli tak doskonałymi prawnikami?
W temacie grzeczności - grzecznie również podążyli za główną gwiazdą dzisiejszego wieczoru w sam środek kolacji, która dopiero się rozkręcała. Wymiana uprzejmości poszła jej zaskakująco dobrze, ale przecież przez ostatnie dwa czy trzy miesiące to właśnie na tym spędzała większość czasu, biorąc pod uwagę wszelkie zawody i całą resztę jej zawodowych zobowiązań. Można było założyć, że weszło jej to w krew.
Jak i najwyraźniej bycie blisko swojego męża, bo podchodziła właśnie do niego, kiedy Julia zaczęła czarować Aidena w tak uroczy sposób, że Ainsley dziękowała wszystkim bóstwom wszelkiego flirtu, że właśnie mogła schować się za plecami swojego ślubnego, bo omal z tej nowej julkowej bajery nie parsknęła śmiechem. Dobry Boże, co tu się właściwie odstawiało?
- Hej, hej, sprostujmy parę spraw - zaczęła, wyraźnie rozbawiona, objawiając się bliżej Julki. - Nie było żadnego spraszania połowy miasta - zapewniła, wykonując dłonią taki typowy gest mówcy uspokajaającego towarzystwo. Sprawa wydawała się być bowiem co najwyżej paskudnym pomówieniem, biorąc pod uwagę że właściwie cała cześć jej gości to było towarzystwo z Europy, a Ramsey z Cordenem cały czas uważają tą imprezę za najlepsze wesele na jakim byli. Dodałaby pewnie w tym temacie coś jeszcze, ale znowu zagarnął ją dla siebie jej szanowny mąż, odrobinę (tylko odrobinę!) przekupiając ją drinkiem, przy okazji wskazując miejsca jakie powinni zająć przy stole.


Ten wieczór się jeszcze nie zaczął, a już miał dosyć. Oni wszyscy nawet nie mogli wiedzieć, jak bardzo skrupulatnie planował w głowie właśnie porwanie Desi ze szpitala i zaszycie się z nią choćby na jakimś końcu świata. Dożywotnio. Żeby on biedny mógł przewidzieć jak ten plan był doskonały, i jak wiele rzeczy dzięki temu nigdy by się nie stało. W zamian za to czuł się w obowiązku towarzyszyć tego dnia Julii, choć zaczynał czuć się niczym najdoskonalsza przyzwoitka. Zagrożenie ze strony Remingtonów było realne na tyle, że widział ich już razem w akcji w Walentynki (a tam jednak się hamowali, bo było to miejsce publiczne), ale Julia zaskakiwała go tak bardzo, że oczy omal nie wychodziły mu właśnie z orbit. Ale wyjątkowo jestem im za to wdzięczna - kim jesteś i co do jasnej cholery zrobiłaś z Julią Crane?
- Rozumiem zatem, że pod pretekstem kolacji urodzinowej ściągnęłaś nas tutaj by urządzić sobie próbny wernisaż? Prawie jak wesele, skoro już tak siedzimy w temacie - zaśmiał się serdecznie. Gdyby bardziej interesował się swoim własnym ślubem czy weselem, pewnie wiedziałby że odbywa się takie zupełnie fancy próbne spotkania, obiady czy kolacje. Gruchające gołąbki w osobach towarzyszącego im małżeństwa (nadal chyba w roli reprezentacji piekieł) również nie wyglądały na ludzi, którzy interesują się takimi konwenansami, więc najwyraźniej wszyscy zaliczali debiut.

Zajęła wskazane przez Dicka miejsce, akurat w momencie w którym Julia pytała o to, czy tak właściwie będą coś jeść na wernisażu.
- A czemu właściwie cię to tak bardzo stresuje? - oparła się nonszalancko o oparcie krzesła i poprawiła niedbale włosy. - Bo jeśli masz taką potrzebę to proszę, możesz tu odstawić jakiegoś MasterChefa, opowiedz nam co jemy, czemu akurat to, kto to zrobił - wzruszyła pozornie obojętnie ramionkami, po czym jednak zaśmiała się całkiem szczerze. Cóż, nigdy nie traktowała sztuki kulinarnej jako sztuki, nawet wychowując się w popapranym patchworkowym domu, którego nieodłączną częścią był szef wszystkich szefów, czyli jeden z najlepszych kucharzy świata, jej ulubiony teść (z którym nie rozmawiają) chef Remington. Jej śmiech odrobinę ukróciła wypowiedź Dicka, gdzie tylko wrodzone pokłady grzeczności powodowały właśnie, że nie wywróciła oczami tak mocno, by móc zobaczyć swój mózg. Zbyt zajęta była również zatrzymywaniem jego dłoni, która pomimo jej intensywnych pouczeń na temat tego jak bardzo ma być grzeczny, właśnie zaczynała flirt z materiałem jej i tak niedorzecznie krótkiej sukienki. Wsunęła swoją dłoń pod jego, splatając palce i bardzo delikatnie obracając na jednym jego obrączkę. Zerknęła na niego zaczepnie, chciał zagrać w grę? Zaraz sam jej pożałuje. Po czym jak gdyby nigdy nic spojrzała na najnowszy narybek w ich towarzystwie:
- Aiden, nie przejmuj się poczuciem humoru mojego męża - wszak czarne poczucie humoru jest jak nogi, nie każdy je ma. - Komendant jest w trakcie trzeciego już wolnego dnia, więc to wina urazu spowodowanego za dużą ilością mojego towarzystwa - zaśmiała się krótko i cicho, zerkając na swojego drogiego małżonka z miłością. I nawet przekręciła się trochę na krześle by z czułością przesunąć dłonią po jego plecach i nawet lekko cmoknąć go w ramię. Nowoczesna wersja prostego: też cię kocham.


Zaśmiał się, słysząc zadane Aidenowi przez Dicka pytanie. Upił sobie kolejny łyk swojego drinka i nadal lekko rozbawiony powiedział:
- To tylko rozgrzewka - zauważył. - Zaraz przejdziemy do właściwej tematyki, rozpoczynając od A jak się właściwie poznaliście z Julią?

- Aż do: A jakie masz właściwie wobec niej zamiary? Daj nam chwilę. - podłapała za swoim eks-szwagrem.
Dobry Boże, Flann Rohrbach okazywał się przystępnym człowiekiem. Świat się kończy.
chirurg plastyczny już nie na urlopie — Cairns Hospital
47 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Już nie taki nowy w mieście chirurg plastyczny, który ma farmę owiec i wrócił do zawodu. Prywatnie chce być szczęśliwy, ale skutecznie ktoś mu ciągle to uniemożliwia.
Praca z przyjacielem, czy też człowiekiem, z którym łączą nas bliższe relacje, jest pod wieloma względami trudniejsza od współpracy z ludźmi, z którymi łączą nas przede wszystkim sprawy biznesowe. Być może w środowisku artystycznym działa to nieco inaczej, ale Thompson miał okazję obserwować ten swój medyczny świat i zobaczył wiele przyjaźni i związków, które przechodziły naprawdę ciężkie próby, a niektóre z nich kończyły się niestety rozstaniem na obu polach. Między Julią i Flannem nie dostrzegał tego specyficznego napięcia, ale w gruncie rzeczy może ich obserwować od pięciu minut i absolutnie nie ma podstaw do wyciągania tak daleko idących wniosków. Zamiast tego z zainteresowaniem przysługiwał się rozmowie, bo wciąż było to dla niego zupełnie nowe środowisko. Gdyby była tutaj Desiree, to z łatwością mogłaby połączyć te światy, no i może faktycznie w przyszłości warto będzie pochylić się dłużej nad problemem, by nie skończyło się tylko na słowach. Owszem, bardzo obiecujących, ale nic nieznaczących dla chorych i potrzebujących.
- Jeśli chodzi o Desiree, to mogę z nią porozmawiać któregoś dnia w szpitalu. Aczkolwiek miło byłoby, gdybyś ją jakkolwiek wprowadził. - stwierdził, ignorując wcześniejszy komentarz, który artysta skierował do Crane. Może nieco inaczej, taktownie udał, że tych kilka konkretnych słów nie wydało mu się być podejrzanych, a w jego głowie i tak gdzieś to zostało zarejestrowane. Nie było sensu popadać w paranoję, Aiden widzi Julię ledwie czwarty raz w życiu, a Rohrbach rozmawiał z nią setki razy, co temu drugiemu daje oczywistą przewagę i choć gdzieś w głębi Thompson chciałby wieść prym, to równocześnie bliskość kobiety ze swoim agentem i przyjacielem w jednej osobie, nie nie może go zaskakiwać.
Temat całkiem szybko został ucięty, bo pojawienie się nowożeńców w naturalny sposób skupiło uwagę właśnie na tej dwójce. Co całkiem odpowiadało chirurgowi, aczkolwiek mógł też przewidzieć, że w nieskończoność nie będą rozmawiali o weselu.
- Słuszna uwaga. - skinął głową, zgadzając się z koncepcją Julii, przy okazji wymieniając z nią spojrzenie. - Możesz mieć rację, choć ja mam doświadczenia tylko z takich, gdzie jest tłum gości. - dodał. Pewnie na przyjęciu zmarnowało się dużo jedzenia i zniszczona została część roślinności w ogrodzie botanicznym, w którym miała miejsce uroczystość i zabawa, ale w gruncie rzeczy nie robili nikomu krzywdy tym, że urządzili sobie tak wystawny ślub. Nie ukradli nikomu tych pieniędzy, które musieli na to wszystko przeznaczyć. No, chyba że jednak ukradli, wtedy lekarz będzie musiał zweryfikować swoje myślenie. Póki co jednak dostrzegał przyjacielskie docinki między Julią a pozostałymi gośćmi i nie dopatrywał się w nich żadnego drugiego dna, które mogłoby wzbudzić w nim podejrzenia.
- Przyznajcie szczerze, wzięliście sobie za cel zaproszenie przynajmniej jednego gościa z każdego kraju świata. Dodając do tego partnerów już się zrobił niezły tłum. - rzucił jeszcze, tym razem w kierunku osobliwej pary. Nie, żeby jedno z nich miało wyłupane oko, a drugie hak zamiast ręki i właśnie dlatego zasługiwało na ten tytuł, coś jednak w nich było, że pozornie do siebie nie przystawali i może dlatego właśnie uderzyła w nich strzała Amora. - Ja znam ojca twojej żony i tym sposobem pojawiłem się na waszym ślubie. A że nie znałem tam praktycznie nikogo, to powinienem być wdzięczny Julii, że dotrzymała mi towarzystwa tego wieczoru. - odpowiedział na pytanie mężczyzny, jednocześnie przytrzymując dla malarki krzesło i przez sekundę albo dwie dotykając jej pleców, by potem usiąść na miejscu obok.
- Bez obaw. Ja naprawiam to, co ludzie Dicka spartaczą w związku z tymi palącymi się ludźmi. - odbił. Akurat w tej okolicy Aiden jeszcze nie miał do czynienia z pacjentami z rozległymi poparzeniami, ale w swojej pracy trochę pracował nad takimi przypadkami.
- Zacznijmy od kolacji. - zmienił temat, co by wszyscy tak na niego nie wsiedli. - Czy to ta sama restauracja, Julio? - zapytał kobiety siedzącej obok niego, bo to przecież miał być jej wieczór. Na niej miała być skupiona uwaga wszystkich zebranych, a tak się jakoś złożyło, że rozmawiali o wszystkim innym.
sex on the beach
pif-paf#8372
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Nigdy nie zastanawiała się głębiej nad zagrożeniami, płynącymi ze współpracy z kimś, kto jest osobiście zaangażowany w jej prywatne życie. Być może wynikało to z tego, że w kwestiach biznesowych opierali się głównie na prawnikach, którym zostawiali sporą część malarskiego honorarium. To oni w ich imieniu ścierali się ze sobą, kłócili i dbali o interesy swoich pracodawców. Nigdy nie wchodziła w ich kompetencje, bo niewiele wiedziała o zawieraniu umów czy konkretnych zobowiązaniach skupiając się jedynie na malowaniu. A to- podobnie jak wychowanie- najlepiej łączyło ją z Flannem. Oboje pod względem artystycznym rozumieli się bez słów i wiedziała, że mają podobne spojrzenie na realizację swoich projektów, niezależnie od tego jak wymierne okażą się korzyści.
Albo od faktu, że w tej chwili pragnęła swojego przyjaciela zamordować z zimną krwią za te niewinne w gruncie rzeczy docinki, które jednak sugerowały, że relacja między nimi nie zawsze była taka platoniczna. Nie zamierzała wprawdzie ukrywać tego przed Aidenem, ale czekała jednak na moment, gdy oni sami staną się sobie bliżsi. Tak naprawdę nigdy nie dzieliła się chętnie swoją przeszłością, a już jeśli chodzi o ewentualne miłostki była absurdalnie wręcz dyskretna, ale wiedziała, że jeśli lekarz zagości na dłużej w jej życiu, to będzie miał prawo znać ten wycinek z przeszłości, zwłaszcza że Flann dalej był jej przyjacielem.
- Muszę cię rozczarować, ale wybrałeś znajomość ze złą dziewczyną - skomentowała więc tylko z uśmieszkiem na jego tekst o wyobrażaniu sobie za dużo. Dla Aidena mogło być to jednak teoretyzowanie, ale jeśli Julia poruszała już jakiś temat, to mógł liczyć na to, że zostanie on zrealizowany. Była w tak gorącej wodzie kąpana, że niemal natychmiast wystukała wiadomość do rzeczonej Gladys, która miała nieszczęście być ich wspólną asystentką.
Zwykle kuła żelazo, póki gorące, choć sądziła, że akurat Flann nie potrafiłby jej niczego odmówić. Dobrze, Crane ze swoją pewnością siebie wiedziała, że absolutnie żaden mężczyzna by tego nie potrafił, choć na tej kolacji istniał dla niej akurat ten jeden, który imponował jej coraz bardziej swoją postawą. Większość pewnie miałaby już po dziurki w nosie jej przyjaciół, komentarzy i całego tego anturażu bogatych i bananowych dzieciaków. Być może Aidenowi na niej lekko zależało (chciałaby bardzo!) albo sam wywodził się z podobnego środowiska i pewne kwestie przychodziły mu łatwiej.
- A to ja akurat miałam bardzo skromne wesele. Na plaży - i zachichotała cicho, bo chyba wszyscy goście na tych urodzinach wiedzieli doskonale jak bardzo to miejsce jest dla niej przeklęte, choć ostatnio powoli zaczynała się do niego przekonywać i to zawdzięczała lekarzowi, którego dłoń na sekundę spoczęła na jej plecach wywołując znajome uczucie mrowienia. A może to nie ten dotyk, a pewne subtelne zaznaczenie ich relacji wywołało u niej te emocje? Nie wiedziała, ale gdy usiadł obok niej, dość wymownie wsunęła dłoń w jego, ułożoną na jego udzie, zupełnie jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- I sprostujmy to sobie - podjęła za Ainsley i spojrzała ciepło na blondynkę. - Wasze wesele było wręcz absurdalnie tłoczne, o twoim się nawet nie wypowiadam, bo jeszcze rok temu twoja matka je krytykowała - wskazała palcem na Flanna i pokręciła głową. - I tak, pomyślałam, że próba to dobry pomysł, bo jak ja będę wybierać jedzenie to wernisaż pewnie przełożymy na przyszły rok - a po minie swojego pracodawcy mogła stwierdzić jak bardzo nie podoba mu się ten pomysł.

Za to Dick powoli czuł, że gdyby nie obecność swojej żony to już do reszty by tutaj oszalał w towarzystwie tych zblazowanych artystów, którzy życie realne widzieli jedynie na szybko przesuwających się obrazkach. Sam za lepszy nie był i choć ostatnio miał boleśnie się przekonać, ile wysiłku wymaga remont domu w okolicach farm, to i tak na razie nie miał zadatków na rolnika stulecia. Ani na lwa salonowego, bo w przeciwieństwie do grona ludzi przy stole najlepiej czuł się w towarzystwie własnej żony, z którą faktycznie tworzyli na pierwszy rzut oka całkiem niedobraną parę. Przynajmniej tak wielokrotnie słyszał i trudno było o bardziej sprzeczne światy niż ten związany z gaszeniem pożarów i kariera olimpijska w jeździectwie. Mimo to znali się praktycznie od kołyski, dorastali razem i choć po drodze się pogubili (jak Remington to zgrabnie określał), to i tak nikogo nie dopuszczał bliżej.
Po części niedaleko mu było do socjopaty, który nie toleruje zanadto ludzi poza własną żoną. Zapewne wynikało to właśnie z tego, że przez tyle lat zdążył do niej przywyknąć na tyle, że wrosła się w jego żyły równie mocno jak kokaina i niezależnie od tego, co sądził o Julii czy Flannie, jeśli obok niego siedziała o n a to nagle cały świat wydawał się bardziej znośny.
- Muszę przekazać Dillonowi, że pan doktor Thompson narzeka. Musisz chłopakowi wybaczyć. Był na wojnie i miewa dość prowizoryczne metody - roześmiał się na ten komentarz nie biorąc go zbyt na poważnie. Wiedział jak to wygląda, byli na pierwszej linii frontu i często skupiali się jedynie na uratowaniu życia. Potem do akcji wkraczali lekarze pokroju tego chirurga plastycznego, których zadanie było równie ważne. Dla Dicka liczyło się jedynie to, by nie zbierał kolejnej ofiary do plastikowego worka.


- Dillon jeździ w obsadzie karetki? - przerwała mu Julia i spojrzała na Flanna szybko. Nadal pamiętała ich wymianę gniewnych smsów o tym, że prędzej czy później chłopak może kogoś skrzywdzić.

- Ano jeździ. I przepraszam was bardzo… - nie zdążył nawet dokończyć, bo telefon w jego kieszeni rozbrzmiał tak głośno, że to musiał być bardzo specyficzny alarm. Odebrał od razu rzucając tylko żonie porozumiewawcze spojrzenie. Niejednokrotnie w nocy budził ich ten dźwięk i odbierał im sen, ale nigdy go nie zlekceważył. Miał swoje obowiązki jako komendant.

- Często tak macie, co? - zapytała Ainsley i dopiero bezpośredni zwrot Aidena do niej sprawił, że przypomniała sobie z jakiej okazji tu się zebrali. Wśród przyjaciół rzadko zwracała uwagę na siebie, co wynikało głównie z przeświadczenia, że im bardziej to robi, tym mocniej zbliża się do momentu, w którym trauma okaże się za silna. Mimo wszystko jednak poczuła się teraz doceniona i uśmiechnęła się lekko. - Tak, z tej samej. Vermont, szef kuchni tak właściwie szkolił się u ojca Dicka w Londynie - wyjaśniła mu na chwilę ignorując przyjaciół, ale ufała, że to im dobrze zrobi, bo była szansa, by wreszcie zaczęli się dogadywać.
I by ten wieczór okazał się udany, choć sądząc po syrenach alarmowych, które nagle zaczęły wyć przed jej domem, już mogli pożegnać pana komendanta. Nie, żeby narzekała.
Wręcz przeciwnie, pierwszy raz od początku tej kolacji nalała sobie wina.

- Znaleźli jakieś auto na urwisku. Jest w środku potwornie zmasakrowana dziewczyna. Jest szansa, że ją wydobędziemy, a Riseborough ją poskłada. Musiała spotkać jakiegoś psychopatę - Dick rzucał informacjami głównie do żony, gdy zakładał wreszcie swoje eleganckie mokasyny, które już przeklinał. Nie miał jednak czasu do stracenia i dlatego nakazał podwładnym zgarnięcie go stąd, więc będzie musiał wytrwać w tym outficie. Gdyby tylko wiedział, że to był najmniejszy problem dzisiejszego wieczoru. Na razie jednak podchodził do tego na luzie (jak zwykle) i musnął jeszcze przelotnie usta swojej żony i udał się prosto do wyjścia.

Dopiero po jego wyjściu Julia zdążyła się zorientować, że szklany kieliszek pękł w jej dłoni, a ona myślała bardzo zawzięcie o tym, że powinna użyć kryształowych, bo przecież nie o fakcie, że właśnie w pamięci odtwarza słowa o dziewczynie, którą ktoś skrzywdził i sięga pamięcią do czasów, gdy sama taką była.
- Ale ze mnie gapa. Przepraszam - i tym razem potrzebowała dużo siły, by uśmiechnąć się do Aidena i delikatnie wyswobodzić z objęć drugą rękę, by złapać krwawiącą dłoń i poszukać jakiegoś opatrunku.
Musiała zdecydowanie się uspokoić i opatrzyć tę ranę. Szkoda, że tej drugiej nie potrafiła, ale przecież nie stało się nic złego. To tylko jej gapiostwo, prawda?
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Nie przyznałby tego głośno nawet tak zaufanej osobie jaką dla niego była Julia, ale w pewien pokręcony sposób obawiał się dzisiejszego spotkania. Owszem, może i śmiało można było zakładać że zdążył już zęby zjeść na wszelkiego rodzaju towarzyskich spędach, ale już dawno - o ile w ogóle przydarzyło mu się to kiedykolwiek - nie miał tej wątpliwej przyjemności występować solo w towarzystwie dwóch par. Julia bowiem mogła się zapierać, jak to ten cały Aiden jest jedynie jej znajomym, mogła próbować oszukiwać tą całą jej przyjaciółkę i jej męża z piekła rodem, ale nie Flanna. Ten widział te jej rozmarzone spojrzenia rzucane spod firanek idealnych rzęs czy te wszystkie malutkie gesty i geściki, z którymi wyskakiwała w stronę mężczyzny. Na swój sposób jednak podobała mu się rola całkiem niezobowiązującego obserwatora - reprezentacja piekieł wyjątkowo nie była nazbyt dokuczliwa, a mimo było dla odmiany oglądać Julię w towarzystwie kogoś spokojnego i poukładanego. Jej ostatnie wiadomości tekstowe go realnie zmartwiły, bo przecież wiedział że jej gen Matki Teresy nie odpuści i będzie się troszczyć o tego całego Dillona dopóki nie będzie miała pewności, że on przynajmniej jest bezpieczny. Naprawdę miłą odmianą było zatem to, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że w końcu znalazł się ktoś, kto będzie dbał o nią.
- Hm, nie sądzę - mruknął tylko, bo kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, jak dwuznaczny wydźwięk może mieć cała ta dyskusja, postanowił - nawet choćby całkiem gwałtownie - temat bezpiecznie urwać. Przecież obiecał Julii, że będzie dzisiejszego wieczora nadmiernie wręcz porządny i najwyraźniej do tej pory musiało mu się to udawać, skoro przyjaciółka nie zamierzała go jeszcze zamordować z zimną krwią. Rozmowa się całkiem zgrabnie kleiła, tematy nawijały się same, chyba nie wychodziło wcale tak źle? Szczególnie, kiedy jeden z nich dotyczył jego ukochanej Desi.
- Jasne - kiwnął twierdząco głową. - Przekażę jej jakiś ogólny zarys tematu i poinformuję, że resztę usłyszy od mocniej zainteresowanych - skinął dłonią z kieliszkiem w stronę Aidena, po czym cofnął ją i upił ze szkła dosłownie odrobinę. Odstawił swojego drinka na stół i na moment zawiesił się, przyglądając jednej z tych wyjątkowych i fancy przystawek, które Julia musiała przygotować na dzisiejszy wieczór. A przynajmniej ich przygotowanie zlecić. Wystarczyło właściwie wyłącznie wspomnienie Desi, by nagle uderzyło go to, że jego telefon podejrzanie milczy od naprawdę dobrych kilku już godzin. I może nie był tym nadmiernie martwiącym się partnerem - w końcu jego ulubiona blondynka jako lekarka nie mogła sobie pozwolić na dyżur z prywatnym telefonem przyrośniętym do ręki - ale poczuł mocną potrzebę skontaktowania się z nią. Wyciągnął z jednej z kieszeni telefon i najpierw sprawdził czy przypadkiem nie przegapił jakieś wiadomości, ale widząc na ekranie brak powiadomień, wsunął go na miejsce z powrotem. Może nie powinien zachowywać się jak gówniarz i jej niepokoić? Pewnie zachowałby się w ten sposób, ale Julia klejąca się do Aidena i Remingtonowie do kompletu wystarczyli w roli siedzącego mu na ramieniu diabełka i w końcu pozwolił sobie wysmarować do niej wiadomość, w której zapytał czy to już ten moment kiedy odlicza godziny do końca dyżuru. Przecież jeszcze nie mógł wiedzieć.

Julia zwykła uważać ich - razem z mężem oczywiście - za nieznośnych głównie dlatego, że w swoim towarzystwie zdawali się rzadko rejestrować występowanie w towarzystwie innych przedstawicieli gatunku. Skoro więc obiecała jej dziś, że będzie inaczej, musiała naprawdę mocno trzymać się tego postanowienia, kiedy tak grzecznie ujęła dłoń Dicka (który z obietnic za to nie robił sobie nic) i odciągnąć ją od krawędzi swojej niedorzecznie krótkiej sukienki. Jak i tego drugiego, gdzie będzie w stanie skupić uwagę na innych gościach. Ainsley Remington w wydaniu towarzyskim? Proszę bardzo.
- Chyba aż tak międzynarodowo nie było - uśmiechnęła się lekko, komentarzem Aidena dlekko rozbawiona. - Choć to całkiem ciekawy pomysł na jakieś odnowienie przysięgi, kiedy już znudzi się nam nudne życie w małżeństwie - pewnie powinna się ugryźć w język, bo ich wspólne pożycie można było określić w naprawdę dużo innych sposobów, ale na pewno nie było nudno. Na dodatek, wręcz poczuła że jakieś pieprzone bóstwa odpowiedzialne za szczęśliwe małżeństwa sobie właśnie postanowiły z nich odpowiednio zadrwić, a wystarczył do tego dosłownie jeden dźwięk. Ten perfidny, złowieszczy dźwięk krótkiej wibracji, która wzbudza telefon zanim ten wyda z siebie pierwszy dzwonek oznaczający połączenie. W wyobraźni właśnie teatralnie i ciężko wzdychała, do kompletu wywracając oczami najmocniej jak to było tylko możliwe. Wiedziała jednak, że nic by to nie zmieniło, a już na pewno nie w tak nobliwym towarzystwie. Właśnie więc odliczała w myślach do dziesięciu - cholernie szybko, co warto zaznaczyć - żeby cała jej brytyjska powściągliwość pozwoliła jej za te ułamki sekund nie okazać w żaden sposób rozczarowania zaistniałą sytuacją.


Wrócił myślami do towarzystwa w momencie, w którym Julia wzywała na tapet swój wernisaż. Uśmiechnął się lekko, bo był naprawdę cholernie dumny z tego, że w tak odpowiedniej otoczce będzie świętować swój własny talent u siebie i wśród swoich. Nie wiedział nawet czy dla niej samej to będzie jakaś różnica względem wszelkich innych wernisaży, które do tej pory miały miejsce choćby w Europie, ale cieszył się mocno tym jak bardzo była zaangażowana w całe przedsięwzięcie. Choć akurat fikołek z jedzeniem uważał za zbyt duży ukłon w stronę tego jej znajomego kucharza, choć jeszcze nie powiedział tego na głos.
- Na przyszły rok zaplanujesz sobie co najwyżej kolejny - mimo wszystko ocenił trochę surowo, po czym jednak się delikatnie zaśmiał. Przecież nie przyszedł tutaj po to by zgrywać jej wielce wymagającego przełożonego, no już bez przesady. Upił kolejny łyk swojego drinka po czym pozwolił sobie kontynuować: - Ale hej, gwiazdo, o ile ja jestem na bieżąco z tematem, to reszta twoich gości pewnie nie. Opowiedz nam o tym wernisażu coś więcej. Czas najwyższy żebyś była dziś w centrum uwagi - i najwyraźniej jego słowa odpowiednio zadziałały i na całą resztę zebranych w tym przepięknym salonie, bo nagle zapadła cisza i jedynie brakowało by na osobie Julii skupił się taki teatralny spotlight i dopiero mogłaby odpowiadać.
Nagle jednak rozdzwonił się telefon Dicka i tyle wystarczyło, żeby przypomniał sobie o wiadomości wysłanej do Desi. Przedstawiciel piekieł mógł więc odejść od stołu, by porozmawiać - choć na długą rozmowę wcale się nie zapowiadało, biorąc pod uwagę że to służbowa - a on wykorzystał zamieszanie, by wysłać swojego SMS-a drugi raz. Może w tym całym pieprzonym szpitalu był po prostu fatalny zasięg?

Jakby to cokolwiek miało ułatwić, usłyszała pytanie Julii i na chwilę odwracając uwagę od Dicka, rozmawiającego gdzieś zupełnie obok stołu, poczuła się w obowiązku odpowiedzieć.
- Przyzwyczajasz się. Po miesiącu. Albo trzech - rzuciła pozornie tak nonszalancko jak tylko nonszalancko Ainsley Remington cokolwiek powiedzieć mogła, ale dorzuciła do kompletu tak nietypowy uśmiech (przykrywający mieszankę obojętności z jakimś dziwnym rozczarowaniem i smutkiem), że pewnie nawet dla znającej na wylot blondynkę Julii było to zupełną nowością. Jasne, powinna pewnie schować wszystkie te swoje bananowe wymagania głęboko do kieszeni, w końcu ona w przeciwieństwie do ewentualnych ofiar, z którymi styczność za chwilę będzie miał Dick, dzisiejszego wieczora wróci do domu i zaśnie wtulona w swojego męża, za największy problem uznając co najwyżej fakt konieczności remontowania nowego domu.


Niespecjalnie nawet zarejestrował o co chodzi z całym tym zamieszaniem, które jak szybko się zaczęło, tak szybko zaczęło również zmierzać ku końcowi, kiedy zrozumiał, że Remingtona właśnie wzywa praca. Skąd on znał te telefony o najmniej oczekiwanej porze dnia i nocy, w najmniej oczekiwanych momentach. Nie zamierzał zwracać nadmiernej uwagi na żegnających się małżonków, odwrócił więc wzrok w stronę Julii i idealnie w tym momencie zorientował się, że w jej rękach pękł szklany kieliszek. Lekko poderwał się w jej stronę: - Hej, mała, ostrożnie

To zawsze była szybka pilka. Szybko telefon, szybki dźwięk syren w oddali, szybki buziak na do zobaczenia i szybkie: - Uważaj na siebie. Równie szybko zwróciła uwagę na kieliszek, pękający w dłoniach Julii. Choć szczerze mówiąc bardziej w oczy rzuciło jej się coś innego. Wydawało się bowiem, że reakcja dziewczyny wcale nie była związana z fizycznym odczuciem zacięcia tym nieszczęsnym szkłem. Aż miała ochotę i w jej stronę skierować owe: uważaj na siebie, ale gdzieś pod skórą czuła że to nie jest temat na teraz.
chirurg plastyczny już nie na urlopie — Cairns Hospital
47 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Już nie taki nowy w mieście chirurg plastyczny, który ma farmę owiec i wrócił do zawodu. Prywatnie chce być szczęśliwy, ale skutecznie ktoś mu ciągle to uniemożliwia.
No właśnie, artyści, Ci bardzo często — bo przecież nie jest powiedziane, że zawsze — błądzą myślami w świecie wyobraźni, a tak przyziemne sprawy, jak zawieranie umów i inne biznesowe pertraktacje zostawiają prawnikom. Oczywiście jeśli nie są tymi przymierającymi głodem twórcami, których raczej nie stać na sztab specjalistów od wszystkiego. Aiden rzecz jasna nie zamierzał nikogo krytykować, byłby wtedy hipokrytą, bo przecież sam w swoim życiu korzystał z przywilejów, jakie dawało mu urodzenie w takiej, a nie innej rodzinie oraz pieniądze, które początkowo pochodziły właśnie od tejże rodziny. Nie to zajmowało głowę Thompsona, choć przez moment pomyślał sobie, że jeśli jedna asystentka musi zajmować się dwoma artystami i w dodatku nie uciekła po pierwszym tygodniu, to musieli trafić na kogoś bardzo ambitnego albo wybitnie potrzebującego pieniędzy. Nie obrażając nikogo, wnioskował to po rozmowach z Julią związanych z organizacją najbliższej wystawy. Gdyby nie daj Boże, trafiły się dwie wystawy w podobnym czasie, to mogłoby dość do katastrofy, porównywalnej do amputacji nie tej kończyny co trzeba. To już tak pół żartem, bo z całym szacunkiem, ale lekarz nie uważał, by sposób na życie tej dwójki był tak samo istotny, jak praca lekarza czy strażaka. Usłyszał jednak kiedyś słowa, pod którymi mógłby się podpisać obiema rękami. Brzmiały one w mniej więcej w ten sposób, że dla każdego człowieka, choćby nie wiadomo jak bardzo empatyczny był, to jego dramat jest tym największym. W związku z tym jego problemy zawodowe mogą być dla niego tak samo zajmujące, jak kłopoty artystów.
Temat wernisażu odszedł chwilowo w zapomnienie, tak samo zresztą, jak specyficzna bliskość przyjaciół. Jeśli chodzi o to drugie, to może akurat dobrze, bo Aiden nie miał prawa być zazdrosny, nie zamierzał też na pokaz jak szczeniak znaczyć swojego terenu. Wychodził zresztą z założenia, że te drobne gesty — dyskretny dotyk, nieostentacyjny uścisk dłoni — między dwójką ludzi znaczyły dużo więcej, niż gdyby miał się teraz nagle uwiesić na Julii. Nie zrobiłby tego nawet gdyby to oni odgrywali dziś rolę nowożeńców, w którą wcielało się dzisiaj państwo Remington. Po pierwsze szanował sobie niezależność, a po drugie — miał jednak dosyć wysokie mniemanie o sobie i gdyby wiedział o wspólnej przeszłości Julii i Flanna, to jednak z jakiegoś powodu przełożony kobiety należy już do przeszłości, a Thompson jest częścią teraźniejszości. Nie wiedział jeszcze jak istotną, ale coś mu mówiło, że skoro Crane uchyliła mu drzwi do swojego świata, to coś jest na rzeczy.
- Nie wiem, jak duże macie doświadczenie, ale ten moment, w którym się nudzi, nazywa się rozwód, a nie odnowienie przysięgi małżeńskiej. - zażartował i to byłoby w tej chwili na tyle, jeśli chodzi o swobodną atmosferę, którą z niemałym wysiłkiem udawało im się podtrzymywać. Ani jedzenie, ani nawet dzisiejsza solenizantka nie wygrały z ciężką atmosferą, która z sekundy na sekundę ogarnęła biesiadników.
Chirurgowi słyszany dzwonek telefonu nie mówił absolutnie nic, ale główny zainteresowany szybko wyjaśnił, z czym się on wiąże. A samo streszczenie wezwania przypomniało mu o pewnej dziewczynie, którą spotkał jakiś rok temu. Też była wówczas w nieciekawym stanie, ale protestowała na samo wspomnienie słów wezwanie, obdukcja czy policja, więc możliwe, że człowiek, który jej to zrobił, wciąż chodzi wolno i kto wie, czy to nie ten sam zmasakrował biedaczkę znad klifu. Przez moment przeszło mężczyźnie przez głowę, że może powinien w wolnej chwili wybrać się do Shadow i sprawdzić, czy owa dziewczyna wciąż tam jeszcze pracuje. Może w tych okolicznościach będzie chciała rozmawiać. Analizując ten pomysł, Thompson nie od razu zwrócił uwagę na pęknięty kieliszek w dłoni Julii. Do rzeczywistości wrócił dopiero w momencie, którym przestał czuć ciepło jej dłoni pod swoją. W tym momencie wrócił do tu i teraz, naturalnie wcielając się w rolę udzielającego pomocy.
- Julio, oddychaj spokojnie. Musimy się upewnić, że nie zostały Ci w dłoni odłamki szkła i opatrzyć rozcięcia. - powiedział rzeczowo. Choć kobieta cofnęła dłoń, to tym razem Aiden wyciągnął swoje ręce w jej kierunku. Najpierw jednak sięgnął do kieszeni koszuli po okulary, które szybko nałożył na nos, bo po całodziennym dyżurze jego oczy nie były już tak sprawne, a lepiej byłoby, żeby niczego nie przeoczył. - Pozwolicie, że zostawimy was na moment? - zapytał kurtuazyjnie, aczkolwiek nie zamierzał brać pod uwagę, gdyby któreś z nich zaczęło protestować. Prawdę mówiąc, dobrze byłoby, gdyby ktoś przyniósł środek do dezynfekcji i opatrunki, bo nawet czysta materiałowa serwetka nie była idealnym rozwiązaniem na obłożenie ran. Ufał, że skoro został z przyjaciółmi Julii, to ci będą w stanie szybko znaleźć plastry albo bandaże.
sex on the beach
pif-paf#8372
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Mogła śmiało sprzeciwić się temu generalizowaniu artystów jako ludzi, którzy błądzą raczej po sferach niebieskich. Na pewno istniał też gatunek organizacyjnych cudów, którzy przyprawiliby tę dwójkę o zawał. Sama Julia wiedziała przecież, że dla chcącego nic trudnego i była w stanie z równą gracją bywać na przyjęciach, jak i nalewać piwo dla przybyszy w Shadow. Mimo wszystko jednak wiedziała, że zachowanie jej i Flanna wynika z pewnego stanu rozpieszczenia, które narzucało im ich wychowanie. Nie bez przyczyny przez pierwsze tygodnie znajomości swojego mentora miała ochotę wydłubać mu oczy, bo był najbardziej bezczelnym profesorem na uczelni. Tacy ludzie jak oni dostawali wszystko od ręki, nie znali pojęcia oczekiwania czy niedostatku. Byli absolutnie królami życia i fakt, ich dramaty czasami były przerysowane i komiczne.
Nikomu wszak nie przyznała się do ogromnej paniki na widok węższych o milimetr ram albo do strachu o rozproszone światło, bo źle przekalkulowała liczbę kinkietów. To wszystko były drobiazgi, które zazwyczaj urastały do rangi małych tragedii i choć sama w gruncie rzeczy się z nich zwykle śmiała- mimo wszystko zachowała spory dystans do siebie- to perfekcjonizm czasami wysadzał z siodła jej przyzwoitość i sprawiał, że była raczej wymagającą szefową. Eufemizm jak się patrzy, ale jeszcze nie dostała oskarżenia o mobbing, co poczytywała głównie jako zasługę dla Flanna, który nie szczędził Gladys premii przezornie zamykając jej tym usta.
Julia jednak wiedziała, że na świecie jest większe zło niż kiepsko zorganizowany wernisaż i właśnie to samo zło uderzało w nią siłą tak wielką, że nawet ona, zazwyczaj trzymająca się w garści, poczuła się nagle jak w jakiejś pieprzonej, zwolnionej stopklatce, która właśnie przesuwała się przed jej oczami, ale zdecydowanie nie brała w niej udziału. Wszystko zaczęło się jej niesamowicie mieszać. Wiedziała, gdzie się znajduje i kto jej towarzyszy, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że mimo wszystko widzi w tym siebie sprzed lat. W zakrwawionej sukience połykając łzy tak obficie spływające po policzkach, że zaczęła się nimi dławić. Dławiła się też czymś jeszcze… I bolało, nie wiedziała bardziej czy to echo tamtego rozerwanego siłą ciała czy też może dłoni, o której pomyślała za późno.
Do cholery, ona jest artystką. Bez ręki byłaby absolutnie nikim, bez dłoni JEST nikim.
Ta świadomość chyba- uderzająca, groźna sprawiła, że opamiętała się na tyle, by stwierdzić, że jakimś cudem znalazła się we własnej łazienki i to chyba Ainsley zadbała o jakiś ręcznik, w który wsiąknęła jej krew.
Głębokie czy też powierzchowne przecięcie, nagle okazało się, że broczy tak jakby cięła się nożem, na dodatek alkohol robił swoje i może dezynfekował, ale szczypał przy tym tak, że z trudem zacisnęła zęby. Jeśli chodzi o pokazanie się na randce z tej właściwej strony, to zapewne przegrała z kretesem doprowadzając do momentu, w którym jej przyszły kochanek (choć to określenie wydało jej się pejoratywne) musiał pochylać się nad jej dłonią starając się powoli oczyścić powierzchnię z ewentualnych odłamków szkła.
- Wiesz, dużo rzeczy sobie wyobrażałam, ale nie to - mruknęła tylko do niego, bo widziała, że pani Remington nareszcie położyła na szafce opatrunki. Całe szczęście, że jako malarka ciągle cięła się nożykiem i miała stały zapas środków tego typu. Całe szczęście, że umawiała się też z lekarzem- plastykiem, który wiedział jak podejść do urazu jej dłoni. I Aiden nie wiedział nawet jak bardzo jest wdzięczna, ale nie z powodu tego, jaki zawód wykonuje, ale dlatego, że nadal był cudownym sobą i od razu rzucił się jej na pomoc.
Inna sprawa, że czuła się dalej tym faktem absurdalnie wręcz zawstydzona i zamiast patrzeć na niego, obserwowała jego dłonie, sprawnie przemykające się po jej ranach i dopiero wówczas, gdy zawiązał na nim biały bandaż uniosła je ostrożnie do góry zginając palce jak jedna z tych świętych, które naznaczono stygmatami.
- Powiedz Flannowi, że będę żyć - rzuciła z wątłym uśmiechem do Ainsley, która już chyba wyczerpała wszystkie możliwości jej apteczki, ale nie wiedziała czy dziewczyna jeszcze zdołała ją usłyszeć, więc postanowiła zaprezentować się im sama. Za chwilę, bo najpierw do załatwienia miała coś zupełnie innego i powoli uniosła podbródek Aidena do góry, tak dotąd zajętego reperowaniem jej dłoni.
Wstyd, niepewność, ale też traumę musiała zostawić za zamkniętymi z hukiem drzwiami. Tak robiła dotychczas i działało, prawda?
- Dziękuję. Za to, że jesteś tutaj, że jeszcze od nas nie uciekłeś, że znasz się na naprawianiu dłoni i przepraszam, że byłam taka nieostrożna - wymieniła na jednym oddechu i pocałowała go delikatnie, ale zaraz zderzyła się z jego okularami i roześmiała się na całego zdejmując mu je z nosa i przymierzając. - Chyba jednak lepiej w nich tobie - ale i ona nie wyglądała źle, gdy wreszcie uśmiechała się, na jej policzki wracały kolory i wreszcie zdejmowała oprawki delikatnie bawiąc się zausznikami i patrząc na niego, zupełnie jak dziewczyna, którą właśnie olśniło. - Wygońmy ich wszystkich - szepnęła mu na ucho, choć równie dobrze po tym przedstawieniu już mógł nie chcieć jej widzieć, ale Julia Crane była śmiałą i bezczelną kobietą, która zwykła dostawać to, czego pragnęła.
A musiał wiedzieć, że obecnie chciała jego.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Julia zdążyła przyzwyczaić już ją (ich?) do pewnego standardu - wszelkie przedsięwzięcia za których organizację się zabierała były zawsze wyjątkowo wręcz udane, co by nie popaść w zachwyt że spektakularnie zachwycające. Nie inaczej było zatem i z dzisiejszą kolacją - choć Ainsley na dobór gości mogłaby odrobinę kręcić nosem, w końcu z Flannem nie mieli choćby pół wspólnego tematu - przynajmniej do momentu, w którym coś najwyraźniej musiało gdzieś strzelić i trochę jakby na zasadzie kostek domina, które obalają się jedna za drugą powodując specyficzny łańcuch zdarzeń, jedno wydarzenie wyjęte ze scenariusza dzisiejszego wieczoru zaczynało pociągać kolejne, i tak aż do momentu w którym Julia pokaleczyła swoje drobne dłonie o nieszczęsny kieliszek.
- Nie pogniewamy się - odparła z całą swoją możliwą nonszalancją na pytanie zadane przez Aidena. Pewnie powinna jakoś bardziej przejąć się tym, jak do całej sprawy podejdzie Flann, ale szybko jej głowę zajęła cała ta sytuacja, nie pozwalając przejmować się głupotami. Czy mogła podejrzewać, że wszystko rozpocznie dziejąca się gdzieś tam poza ich wyobrażeniem czyjaś tragedia, która do napisania szczęśliwego zakończenia potrzebowała akurat jej mocno prywatnego męża? Najwyraźniej tak, a na pewno takie myśli przechodziły jej przez myśl, kiedy w końcu poderwała się od stołu, aby pisać się na rolę swoistej asystentki, która z całą swoją możliwą gracją organizuje w tym momencie apteczkę, znalezione gdzieś luzem opatrunki czy tak podstawowe rzeczy jak nożyczki, biorąc udział w organizacji małego, domowego ambulatorium. Do reszty otoczki z tym związanej miała swój prywatny, specyficzny uraz - w końcu śmiało można mieć dosyć szpitali po tym jak zrobili dla ciebie najwięcej ile mogli, ratując ci życie - wszystko zrobiła więc konkretnie, na zimno i zadaniowo i już miała spełnić życzenie Aidena i zostawić ich samych, kiedy wtedy przemówiła Julia, skutecznie wybijając ją z zakopywania się we własnej traumie. O mało nie poprosiła jej o powtórzenie, ale szczęśliwie chyba dotarła do niej chociaż większość wypowiedzi Julki, wrzuciła więc na twarz produkt zastępczy ciepłego uśmiechu i oznajmiła:
- Da się załatwić - po czym zniknęła za framugą drzwi.


Flann Rohrbach wręcz doskonale zwykle odnajdował się we wszelkim artystycznym chaosie czy zamieszaniu, jakie w towarzystwie zwykła generować jego osoba. Jeśli jednak zainteresowanie kręciło się wokół innej osoby - na dodatek a. kontuzjowanej, b. która była jego przyjaciółką, z całą śmiałością się wycofywał, ufnie zakładając że najlepszym co może zrobić to nie przeszkadzać. Nie znał się przecież wcale na udzielaniu komuś (nawet tak cholernie bliskiemu jak jego sercu Julia Crane) jakiejkolwiek pierwszej pomocy, a zanim znalazłby wszystkie potrzebne do tego rzeczy w tej oszałamiająco designerskiej kuchni gospodyni dzisiejszego wieczoru, minęłoby sto lat. Flann był zdecydowanie człowiekiem, który zwykł chcieć dobrze, a wychodziło jak zwykle, tym razem więc mocno trzymał się swoich założeń i widząc, że urazem Julki zajął się lekarz, w akompaniamencie może nie najbardziej odpowiedzialnej, ale przynajmniej zorganizowanej dziewczyny, postanowił więc się nie wychylać i pozostać na swoim miejscu. Owszem, znał Julię na tyle by odczytać dosyć jasno, że wcale nie chodziło o to o czym pan strażak opowiadał właśnie swojej zirytowanej tym żonie (bywał człowiekiem i już facetowi współczuł), a raczej o fakt, że otworzyło to jakąś niepokojącą szufladkę z tych wszystkich, w których zapisane były ich wspomnienia. Obiecał jej jednak tego jednego wieczora się nie wychylać, jak więc miałby wziąć ją na stronę i zacząć wypytywać o to, co tak właściwie właśnie zaszło? Miał zresztą nieodparte wrażenie, że humor lepiej poprawi jej ten przystojny pan doktor, poważną rozmowę odsunął zatem w czasie na bardziej prywatny, intymny moment. Zamiast tego, mocno już zaniepokojony brakiem odpowiedzi ze strony Desiree, chyba po raz setny sprawdzał właśnie swój telefon, zastanawiając się czy przypadkiem nie spróbować może wywołać jego ulubionej blondynki dzwonkiem telefonu, ale o b i e c a ł (co za przeklęte zobowiązanie), że nie będzie jej niepokoił w pracy, i że będzie cierpliwie czekał aż to ona będzie miała chwilę, by się odezwać. Czekał więc, jak na cierpliwego człowieka przystało. Właśnie chował telefon do kieszeni - tak, po raz n-ty dzisiejszego dnia - kiedy w pomieszczeniu ponownie pojawiła się Ainsley - najwidoczniej w roli posłańca.

- Gwiazda dzisiejszego wieczoru prosiła by ci przekazać, że będzie żyć - i nawet lekko zaśmiała się, co by nie wyszło zbyt poważnie czy pompatycznie. Zatrzymała się przy stole i zaczęła ogarniać całe miejsce zbrodni - odstawione przez Julię resztki kieliszka, pojedyncze odłamki szkła, jakieś zakrwawione serwetki. Nagle, w jakiś zupełnie niepokojący sposób ukłuło ją w jaki sposób Flann chował do kieszeni telefon. To musiało być w jakiś pokręcony sposób wyższe pokrewieństwo dusz, bo poczuła mocną - i zupełnie niewytłumaczalną dla tak nietechnologicznej osoby jak ona - potrzebę sprawdzenia własnego telefonu, za którym zaczęła się rozglądać.

- Domyślam się, to twarda dziewczyna - odpowiedział, siląc się na całkiem serdeczny ton, a przynajmniej na to że jego głos nie będzie zdradzał jego specyficznego podenerwowania. Nie zamierzał się z pewnymi rzeczami zdradzać, choć przecież w kwestii upierdliwości zawodów swoich partnerów, mogli przybić sobie z blondynką piątkę.

Chciałaby móc o sobie samej powiedzieć w tym momencie, że jest twarda, ale prawda była taka, że jej największym słabym punktem (o ile nie jedynym) było małżeństwo - a konkretnie osoba Dicka, jej męża. To o nim myślała przez większość czasu, za nim tęskniła i o niego martwiła się tak bardzo, że nie spała po nocach, kiedy miał w pracy te niewygodne zmiany. Uczucie, które nią właśnie wręcz owładnęło było jednak nowością, którą zwaliła na karb rozpieszczania, jakie w ostatnim czasie zafundował im miesiąc miodowy, spóźniony ale miodowy. Kiedy więc w końcu dorwała swój telefon, miała nawet wrażenie że z tego wszystkiego trzęsą się jej już ręce. Ale może była to kwestia trzech nieodebranych połączeń z numeru męża? Z wrażenia prawie nie usiadła.

Obserwował chwilę jak Ainsley walczy z własną torebką, a potem jak gwałtownie zmienia się wyraz jej twarzy, kiedy w końcu może odczytać zawartość tego nieszczęsnego ekranu.
- Okej? - przecież w końcu nie byli ze sobą na tyle blisko, żeby mógł zapytać o cokolwiek bardziej bezpośrednio, prawda?

Nigdy w życiu bardziej nie chciała odpowiedzieć jak bardzo jest o k e j. Mimo wszystko jakoś odruchowo kiwnęła głową kilkukrotnie na tak, na pewno jest okej, przecież nie może nie być okej. Oboje z Dickiem przecież zdążyli przywyknąć do tego, jak bardzo są zajętymi ludźmi i zwykle po jednym nieodebranym połączeniu, po prostu wysyłali sobie wiadomość. W taki sposób ona doczekała się niezliczonej ilości smsów informujących o tym, że są po akcji i jest o k e j, a on podobnych z tym, że właśnie wylądowali z teamem gdzieś na drugim końcu świata i również o k e j jest. Chyba pewnego rodzaju niepisane pokłosie jego akcji w studni, choć żadna ze stron nie przyzna tego głośno. Trzech nieodebranych połączeń pod rząd nie doczekała się jednak od kiedy do siebie wrócili, więc teraz jedynie przeprosiła Flanna i pod pretekstem zutylizowania wszelkich odpadów po kieliszku, wyszła do kuchni. Oczywiście była ostatnią miss gracji i również się całkiem porządnie nim zacięła, ale w tym momencie miała to zupełnie w najgłębszym poważaniu, mało kulturalnie więc zostawiła wszystkie te specyficzne dowody zbrodni w zlewie i w końcu zebrała się w sobie, by oddzwonić. Ze stresu, że usłyszy po drugiej stronie obcy głos informujący ją z całą możliwą delikatnością, że c o ś się stało, nawet nie zarejestrowała ile sygnałów czekała. Twój głos, twój głos, twój głos, twój głos, twój głos powtarzała w myślach jak najdoskonalsza mantrę i gdy faktycznie to głos Dicka usłyszała, z tego wszystkiego o mało nie usiadła na podłodze, na tych cholernie zimnych kafelkach - choć może ten chłód dałby szansę emocjom opaść? Kiedy jednak okazało się, że miała rację, że coś się stało, faktycznie usiadła.
- Jak ja mu to powiem? - zszokowana zapytała szeptem, zupełnie jakby ktoś miał ją w tym momencie słyszeć. Przez myśl jej nawet nie przeszło, że dziewczyna do której jechali strażacy będzie jej dobrą znajomą. Nikt z zebranych tutaj dzisiejszego wieczora pewnie nawet nie podejrzewał, że to koleżanka z pracy, ukochana przyjaciela. Jego ukochana. Że to Desi. Z zebraniem myśli najwyraźniej musiało jej zejść odrobinę za długo, bo okazało się wtedy, że Dick nie miał czasu na więcej szczegółów. Samolubnie więc jedynie przypomniała mu w charakterystyczny dla nich sposób, że "ona go też", po czym zakończyli rozmowę.
A jej przyszło działać.
Przez moment wyrzucała sobie, że powinna poczuć coś więcej, ale to przecież nie był najlepszy moment na roztrząsanie jej problemów ze współczuciem, empatią czy całą resztą jakichkolwiek uczuć. Niezgrabnie (mówi się trudno) zebrała się po chwili z tej podłogi, po drodze obmyślając szybki plan. I równie szybko - mimo, że przecież obiecała nie przeszkadzać - wyrosła ponownie jako przyzwoitka dla duetu Julia i Aiden. Chrząknęła i uśmiechnęła się przepraszająco, lekko wzruszając przy tym ramionami. Przecież to nie tak do końca zupełnie jedynie jej wina.
- Wiem, że obiecałam coś innego, ale... Julia, mam pilną sprawę - i jakby to mogło cokolwiek wytłumaczyć, zakręciła telefonem w dłoni, trochę zamaszyscie ruszając nim w powietrzu. - Aiden, dasz nam chwilę? - i dał, był w końcu jednym z tych nieznośnych dżentelmenów. Kiedy tylko upewniła się, że zostały same i nie będą miały żadnego przypadkowego słuchacza, odłożyła telefon na pierwszy lepszy, wolny kawałek blatu i zaczęła, nie dopuszczając Julii do głosu: - Desiree. Dziewczyna z klifu o której mówił Dick, do której przed chwilą pojechali z całą akcją to Desiree - pewnie mogła zrobić to delikatniej i taktowniej, przecież do jasnej cholery umiała dobrze uderzać w takie wyważone tony, ale najwyraźniej nie była do nich zdolna, kiedy jeszcze trzęsły się jej ręce z powodu lęku o własnego męża. Nie próbowała więc nawet myśleć o tym, co za chwilę czuł będzie Flann.
chirurg plastyczny już nie na urlopie — Cairns Hospital
47 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Już nie taki nowy w mieście chirurg plastyczny, który ma farmę owiec i wrócił do zawodu. Prywatnie chce być szczęśliwy, ale skutecznie ktoś mu ciągle to uniemożliwia.
Aiden dobrze wiedział, na czym polega życie wyższych sfer, że ich problemy są nieco inne, niż te przeważającej części społeczeństwa. Najbardziej pospolite kłopoty, ludzie z takich kręgów, w jakich obracali się i wychowywali oni, potrafili od ręki załatwić za sprawą pieniędzy, które z gromadzone na koncie bankowym i w postaci różnych innych form inwestowania, miały im się nigdy nie skończyć. Thompson też z tego korzystał, w przeciwnym wypadku nie załatwiłby dla syna tak szybko miejsca w prestiżowej klinice odwykowej i nie kupiłby od ręki farmy, choć sąsiedzi lekarza jeszcze przez długi czas po zakupie chętnie by się temu sprzeciwili. W jego życiu jednak przeminął już okres hedonizmu i nie korzystał już z wpływów dla własnego widzimisię. Przełom w życiu mężczyzny nastąpił w momencie, w którym spotkał się z prawdziwym cierpieniem i realnymi kłopotami. Nie byłby one jeszcze jego własnymi, te najcięższe doświadczenia nadeszły dopiero kilka lat później.
Jeśli Aiden miałby wskazać ten jeden moment, w którym przeistoczył się z rozpieszczonego bananowego chłopca, w dojrzałego mężczyznę, który dostrzega problemy innych, byłby to czas pracy z weteranami wojennymi. Duży wpływ na dzisiejszą postawę chirurga miała też druga żona, bo choć nie potrafili być udanym małżeństwem, to pokazali sobie nawzajem świat z zupełnie innej perspektywy. Jeśli tylko ktoś czuje podskórnie, że chciałby się nieco zmienić, to Thompson życzy mu poznania swojej Charlotte. Swoją drogą, gdyby nie ona, to Aidena nie byłoby dzisiaj na tym przyjęciu. Pewnie spędzałby ten czas na jakiejś konferencji medycznej, albo próbując nie zasnąć za kierownicą w drodze do domu po kilkunastogodzinnej operacji.
Wszystkie doświadczenia lekarza sprawiły, że dziś potrafił myśleć logicznie w praktycznie każdej sytuacji, ale jednocześnie wciąż pozostawać przy tym człowiekiem. Chirurdzy niejednokrotnie byli porównywani do robotów, którzy wykonują swoją pracę i nic więcej ich nie interesuje. Nie ma co ukrywać, nie były to historie wyssane z palca. Musieli je opowiadać ludzie, którzy poczuli się jak kolejne zlecenie, albo co gorsza, imponujący wpis do CV. Thomson już chyba taki nie jest. Na pewno nie jest, gdyby był, to nie zwracałby uwagi na każdy grymas na twarzy Julii, w momencie gdy wykonywał kolejne czynności mające doprowadzić do tego, ażeby rana zagoiła się możliwie jak najszybciej. Rozcięcia na dłoni były na tyle głębokie, by istniało ryzyko uszkodzenia któregokolwiek ze ścięgien. Mimo wszystko trochę czasu minęło, nim udało im się zatrzymać krwawienie. W organizacji apteczki dobrze spisała się Ainsley, w innych okolicznościach Aiden nawet zażartowałby, że mogłaby pomyśleć o zostaniu instrumentariuszką po zakończeniu kariery sportowej. Teraz jednak podziękował jej z wdzięcznością, kiedy pozostało już tylko pozbierać odpadki i wyrzucić je do kosza.
- Fantazjowałaś o mnie, hm? - zapytał dla rozluźnienia atmosfery, w momencie, w którym Ainsley po raz kolejny zniknęła za drzwiami łazienki, szukając ostatecznego opatrunku. I to był prawdopodobnie ostatni żartobliwy komentarz, jaki padnie tej nocy z ust mężczyzny. Bo po drugiej stronie drzwi działy się rzeczy, o których oni jeszcze przez kilka sekund nie mieli pojęcia. W ciągu tych sekund Aiden dostrzegł w Julii beztroską dziewczynę. Tej jej strony nie miał jeszcze okazji poznać, a była bardzo urocza, więc również zaśmiał się, widząc rozbawienie na twarzy kobiety. - Tobie też do twarzy w okularach. - dodał. Julia mogłaby być jedną z tych stereotypowych seksownych nauczycielek albo księgowych, choć w przypadku tych drugich zdarza się to bardzo rzadko.
I już miał powiedzieć, że bez problemu poprosi przyjaciół solenizantki o wyjście, całując przy tym jej delikatny policzek, kiedy drzwi ponownie się otworzyły, a on zostali przyłapani na gorącym uczynku, jak para obściskujących się nastolatków. Jednak nie było miejsca na poczucie zażenowania, bo poproszony o prywatność dla przyjaciółek, podniósł się z roku wanny, na której przysiadł w ostatnich minutach i wyszedł poza łazienkę. W ułamku chwili musiał wymyślić, o czym rozmawiać z mężczyzną, którego w ogóle nie znał, ale wiedział, że milczenie będzie tutaj dużo bardziej niezręczne. Dlatego wkroczył do salonu ze słowami: - W ciągu kilku dni dłoń Julii wróci do pełni sprawności. To znaczy, będzie można zdjąć opatrunki i po sprawie.
sex on the beach
pif-paf#8372
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Nie zdawała sobie sprawy jak za chwilę będzie chciała szaleńczo wrócić do tego przekomarzania, które uskuteczniali teraz siedząc na podłodze w jej łazience. Niezależnie od tego jak bardzo bolała ją dłoń i jak bardzo krew uruchamiała w niej lawinę dość nieprzyjemnych wspomnień, samo obserwowanie Aidena przy pracy było pasjonujące na tyle, że uśmiechała się szeroko, niepomna tego, co przed chwilą się wydarzyło.
Ale czy tak nie wyglądało życie? O pewnych wydarzeniach zapominało się w mgnieniu oka, zwłaszcza, gdy nie dotyczyły konkretnych osób? U Julii na dodatek uruchamiało to chęć bycia z kimś bardziej, zupełnie jakby świat za moment miał się zwalić im na głowę, więc nic dziwnego, że wykorzystywała do cna tę nieprzewidzianą bliskość i też samotność we dwoje, której właśnie doświadczyli.
Zaśmiała się na jego pytanie.
- Panie doktorze! - zakrzyknęła starając się być oburzoną jak bardzo się dało i faktycznie w tych okularach mogła przypominać bardzo wymagającą panią profesor, ale gdy mu je tylko oddała, spojrzała na niego dłużej i wyraźnie kiwnęła głową posyłając mu jeden z tych uśmiechów Julii Crane, od których mężczyznom mogły zmięknąć kolana. Najwyraźniej i na Aidena działał on również bez zarzutu, bo wyczytała w jego oczach tę jedną z obietnic, gdy zbliżył się i pocałował ją w policzek. I jak dla niej mogli nawet zostać w tej pieprzonej łazience, a przynajmniej w świecie, w którym wszystko było po staremu i mogli zaśmiewać się z tak niepozornego gadżetu, jakim były jego okulary i obściskiwać się faktycznie jak para nastolatków, która już nie może się doczekać aż wreszcie się do siebie dobierze.
W takiej rzeczywistości pragnęła zostać Julia, ale wystarczyło, że tylko spojrzała na Ainsley i zrozumiała, że już nie odwrotu. Nie, gdy mężczyzna wyszedł, a ona usłyszała słowa, które sprawiły, że zadrżała.
To trwało dosłownie kilkadziesiąt sekund, gdy złapała się za róg wanny i poczuła, że robi się jej niesamowicie niedobrze. Nie, to nie mogła być prawda. Nie ta jasna blondynka, która uśmiechała się na weselu, nie ta pani doktor, która była uczulona na orzechy.
Nie Flann.
Nie jej najlepszy przyjaciel.
- Żyje? - nie wiedziała czy pyta ona czy ktoś inny, ale to właśnie ona wpatrywała się w przyjaciółkę czekając na potwierdzenie. Gdy zaś je uzyskała, kiwnęła głową, zupełnie jakby potwierdzała przyjęcie tego komunikatu i wykonanie operacji. Przecież doskonale wiedziała w jakim celu Ainsley tu przyszła i jak bardzo zmaga się z tą informacją. Mawiali, że zazwyczaj w obliczu kryzysu człowieka trzeba pięć faz i choć Julia bardzo chciała zostać przy tej pierwszej i ciągle zaprzeczać faktom, nie mogła.
Nie, gdy w salonie czekał ktoś, kogo życie miało ulec absolutnej zmianie i komu za chwilę miała złamać serce. Zawsze mówiła mu, że nigdy tego nie zrobi, przestrzegała go uczciwie przed pokochaniem jej i proszę, jednak to ona miała wykonać odpowiedni wyrok.
Dlatego kiwnęła głową akceptując to, a potem wyszła z łazienki i stanęła obok Flanna kładąc mu dłoń na ramieniu. Nie zdawała sobie sprawy, że tego dnia będzie ją już trzymać cały czas- teraz, podczas podróży samochodem do szpitala i wreszcie, gdy oboje będą czekać na plastikowych krzesełkach oczekując na jakiekolwiek informacje.
Teraz jednak wiedziała, że robi to dlatego, by powstrzymać jego ewentualną samowolę w dotarciu do szpitala po alkoholu. Adrenalina to był całkiem upajający narkotyk i Julia doświadczała tego na własnej skórze, bo nie zadrżały jej dłonie, choć przelotnie spojrzała na Aidena i w jej oczach można było dostrzec okrutny wręcz ból.
Ktoś mówił również, że zabija się posłańców i rozwiązanie nagle wydało się jej największym aktem łaski.
- Flann, Desiree jest dziewczyną z klifu. Musimy jechać teraz do niej do szpitala - i nie była pewna jak mężczyzna zareaguje, ale ona zacisnęła obie ręce na jego ramieniu i mocno, wręcz autorytatywnie przycisnęła jego głowę do swojego brzucha pozwalając mu się w nią wtulić i przetrwać ten pierwszy szok, który miał być dopiero wierzchołkiem ogromnej góry lodowej, bo przecież oboje nie wiedzieli jak bardzo kobieta ucierpiała i jak bardzo sadystycznie ją ktoś potraktował.
Na razie jednak pozwalała mu się oswoić z tą wiadomością i dopiero po dłuższej chwili puściła go zabierając kluczyki od swojego samochodu i nie dbając o to, że w tej wieczorowej sukience wygląda cokolwiek śmiesznie.
- Zadzwonię - rzuciła tylko do Aidena wiedząc, że do Ainsley już nie musi kierować podobnych informacji, bo ona jako żona strażaka będzie świetnie poinformowana. Crane zaś obecnie wiedziała, że jej priorytetem jest bezpieczne dowiezienie przyjaciela do szpitala i wsparcie go, niezależnie od tego jak bardzo długa zapowiadała się ta noc.
I jak pełna była koszmarów dla samej Crane.
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.

Życie zdążyło ją do tej pory przyzwyczaić do sytuacji, gdzie robiło się n i e z r ę c z n i e. Doskonale choćby pamiętała pewne momenty - ten w którym dotarło do niej, że ta u r o c z a blondynka to kochanka jej ojca, albo inny, kiedy zrozumiała że paskudne siniaki na ciele żony Remingtona to doskonałe dzieło c h e f a we własnej osobie. Najwyraźniej jednak wszelkie te doświadczenia nauczyły ją jeszcze czegoś - aby się wtedy nie wychylać i nie robić sensacji. Nie przygotowało jej to jednak w żaden sposób na moment taki jak ten, nigdy też tak bardzo nie żałowała że dała dojść do głosu swoim emocjom i gdzieś w środku czuła się tym wszystkim wręcz roztrzęsiona. Nadal była jedynie bohaterką drugiego planu, nieśmiało pozostającą - wraz z Aidenem, który miał to szczęście że wiedział jeszcze mniej niż ona - gdzieś w tylnym rzędzie, obserwując główną scenę dramatu z wygodnej pozycji tych, których on w żaden sposób nie dotyczy. I naprawdę bardzo chciała się na tym skupić, wbić sobie do tej swojej rozkojarzonej głowy, że nie powinna się wychylać, nie powinna przeszkadzać, ale im dłużej obserwowała Flanna i Julię, tym mocniej odzywało się w niej to rozedrganie, i tym bardziej rozumiała skąd się ono wzięło. Pieprzone trzy nieodebrane połączenia starczyły, by praktycznie odeszła od zmysłów martwiąc się, że coś złego mogło spotkać jej męża. Że coś, gdzieś mogło pójść nie tak, że coś lub ktoś mogło zawieść, że wyszedł z domu do pracy, na akcję, z której już nie wróci. To uczucie w całej tej sytuacji było tak niedorzecznie namacalne, że nawet nie zarejestrowała że zaczęła się trząść.

W pierwszej chwili nie zarejestrował tego co się dzieje. Całego tego zamieszania, tego jak kręci się Ainsley, w jedną stronę - by być samą, w drugą stronę - by znaleźć Julię. Owszem, zaczynał się stresować brakiem odpowiedzi od Desi, ale z drugiej strony przecież to nie był pierwszy raz kiedy nie odzywała się przez cały dyżur - w przeciwieństwie do niektórych (jak on), którzy mieli wolny zawód i mogli robić co i kiedy chcieli.
Desiree jest dziewczyną z klifu. Musimy jechać teraz do niej do szpitala.
Desiree jest dziewczyną z klifu.
Desiree.
W pierwszym odruchu się zaśmiał. Dosłownie krótko i urwanie parsknął śmiechem.
- Jul... - i to był ostatni moment kiedy choć silił się na jakiekolwiek rozbawienie. Spojrzał na przyjaciółkę i widząc jej zbolałą minę, pokręcił głową na boki, negując wszystko co przed chwilą powiedziała. Spojrzał odrobinę w bok, zawieszając spojrzenie na Ainsley, i nagle jakby cudownie załapał. Julia nie mogła żartować, a informacje miała z pierwszej ręki, od samej reprezentacji piekieł. W innych okolicznościach pewnie by się nawet zaśmiał z tego, że to akurat ta przeklęta parka była posłańcem tak fatalnej wiadomości, ale teraz poczuł się tak, jakby dostał w głowę obuchem. - C-co ty mówisz - wycedził w stronę Julki, która już dwoiła się i troiła, aby jakoś, jakkolwiek ukoić to co miało zaraz przetoczyć się przez jego ciało. - Co ty mówisz? - powtórzył z większą mocą, trochę tak jakby powoli zabierający w nim gniew mógł cudownie cofnąć czas i pozwolić wszystkiemu potoczyć się jakoś inaczej. Kiedy próbowała go przytulić, najpierw odrobinę ją odsunął, by jeszcze w stronę żony tego całego nieszczęsnego strażaka prosto z piekieł rzucić: - Jak? - ale jakiś ostatek zdrowego rozsądku kazał mu się wycofać i nie naskakiwać na nią bardziej, więc przycisnął do siebie Julię, na chwilę, dosłownie na chwilę, po czym odsunął ją lekko i zaczął tak, jakby coś cudownie przestawiło się w jego głowie. - Muszę jechać do niej, do szpitala - załapał szybko, że dopiero co usłyszał to przecież od swojej przyjaciółki, więc poprawił się: - Musimy jechać teraz do szpitala - i w tym momencie przestał się już liczyć cały świat, to że nie jest u siebie, tylko u Julii, pozostali goście, jakiekolwiek konwenanse, to że nie był w stanie prowadzić bo przecież trochę - niedużo, ale zawsze - wypił. Nic. Nie liczyło się nic, jeśli tylko w grę wchodziła Desi, nie liczyło się dla niego nic innego.

To było zupełnie niedorzeczne. Zwykle wygadana, wręcz bezczelna Remington stała tutaj teraz jak skarcony uczniak, próbując nie rzucać się nikomu w oczy, spuszczając przy tym głowę. Mimo to wiedziała j a k spojrzał na nią Flann, a w duecie z zadanym przez niego pytaniem, wwiercało się to w jej prywatny niepokój tak bardzo, że chciała zostawić ich samych, aby - co w końcu wyniosła w domu - nie przeszkadzać. Uczucie było zupełnie irracjonalne, bo sytuacja między malarzem a Julią była tak intymna, że zdawali się w ogóle nie rejestrować tego że w pomieszczeniu są jeszcze inne osoby. Wszystko jednak działało dynamicznie, dynamicznie na tyle, że dosłownie w momencie zaczęli działać, zbierając się do wyjazdu do szpitala, więc jedyne co udało się jej jakoś przelotnie zrobić, to zapewnić Julię o tym, że ona tu wszystkiego dopilnuje. Choć niezręczność całej sytuacji - pozostanie po takiej b o m b i e emocjonalnej w obcym domu, w towarzystwie zupełnie obcego jej człowieka leżało tak daleko strefy komfortu Ainsley jak tylko mogło, doprowadzając do tego że sztywniała cała. W miarę możliwości - i tak maksymalnie już chyba nadszarpując swoją towarzyską baterię - starała się w żaden sposób nie przestraszyć Aidena, mężczyzna szczęśliwie jednak okazał się być dżentelmenem, i chyba wyczuł pismo nosem w temacie tego jak n i e z r ę c z n i e czuje się teraz jego towarzyszka i z największą możliwą gracją, wycofał się z dzisiejszej kolacji, organizując sobie bezpieczny transport do domu. Dom. Uśmiechnęła się na samą myśl, ale zdawała sobie sprawę z tego, że teraz wróciłaby do pustych czterech ścian, gdzie wszystko kojarzy się jej z mężem, pachnie nim lub po prostu jego jest, a miała wrażenie że rozłożyłoby ją to dzisiaj kompletnie. Potrzebowała j e g o, namacalnie i tak blisko jak chyba nigdy, więc dopóki nie miała na to szansy, postanowiła się czymś zająć. Rzecz za rzeczą, gest za gestem, ruch za ruchem, minuta za minutą doprowadzała krajobraz po urodzinowej kolacji - która na dobre nawet nie zdążyła się zacząć - do stanu w jakim codziennie można zastać to miejsce. Do stanu normalności.
Normalność. Żeby tylko oni wszyscy mogli wtedy wiedzieć, jak niebawem cholernie bardzo będą jej pragnąć
.

k o n i e c <3
ODPOWIEDZ