adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Dział prawny miejskiego szpitala w Cairns mieścił się na szóstym piętrze, ale by na nie dotrzeć, należało najpierw wcisnąć w windzie przycisk z wytłoczoną, srebrną cyfrą P I Ę Ć, przejść zawieszonym nad ogrodem łącznikiem i dopiero wówczas, już za pomocą schodów, można było odnaleźć się w jego skromnych progach.
Pamiętał, że pierwszego dnia zgubił się dwukrotnie; najpierw trafił na oddział onkologii i z powodu nieprzychylności pracowników udał, że odbywa jedną z zapowiadanych wizyt (nieprzychylność ta była wynikiem sugestii zwolnienia jednego z pracowników już w przeddzień przybycia Benjamina do szpitala; zapoznając się wraz z Gwen z odpowiednimi dokumentami natrafili na nieprawidłowości, których ujawnienie doprowadziło do nieprzyjemnego oddelegowania pracownika administracji, który regularnie od trzech lat wynosił ze szpitala leki dla swojego chorującego ojca). Drugi raz był zdecydowanie gorszy i przyozdobiony spektakularną kompromitacją; to właśnie wtedy zobaczył Waltera po raz pierwszy od czasu rozstania.
To wtedy uśmiechnął się, nim ospały umysł zdołał przypomnieć sobie że
minęło
tak
dużo
czasu.
Zdawało się mu poprzedniego wieczora - wiązał krawat przed lustrem, najpierw granatowy, potem beżowy - że ten upływ czasu, przedziwny etap życia, którego rytm wyznaczany był oczekiwaniem na Waltera, trwał krótko i służył jedynie jakiejś formie przerwy. Zdarzały się momenty w których zapominał o każdej przykrości, słowach nasiąkniętych trucizną; czekał, przyznawał mu w myślach słuszność, gotów był zgodzić się na jakiekolwiek warunki, które pozwoliłyby im do siebie wrócić. Nie potrafił jednak jednocześnie zmusić się do tego, by wykonać ten pierwszy krok.
Obiecał sobie więc, że bez względu na to, co stanie się w szpitalu (czy Walter dowiedział się, że Benjamin rozpocznie tam w niedługim czasie pracę?), zachowa się profesjonalnie. Miało to, mniej więcej, oznaczać, że Benjamin zachowywać będzie się tak, jakby miejsce pracy było jedyną rzeczą, jaka kiedykolwiek mogłaby ich łączyć.
Ale się uśmiechnął. A Walter nie.
Zza jego pleców dobiegł szept (nie wiedział jeszcze, że szepty te towarzyszyć będą mu bez przerwy, że początkowo ignorowane staną się powodem niechęci wymierzonej ku codziennym obowiązkowym stawianiu się w szpitalu. I że to za ich sprawą, mając trzydzieści lat, doświadczy czegoś, co nieznane było mu w czasach szkolnych). Tak na raz faktycznie mógłby być niezły, wyartykułował jeden z głosów, pewien, że brzmi wystarczająco cicho. Może nawet Mark by mi wybaczył taką małą zdradę. Może Ariadne też mu wybaczy, przecież to taka głupotka. Kiedy się odwracał, pewien już, że najlepiej czym prędzej odejść (i nigdy już, przypadkiem czy nie, nie pojawiać się na tym piętrze), niemalże stratował jedną z szepczących osób. I nie zrobił tego specjalnie. Udał w dodatku, ponownie, że doskonale wie, dokąd zmierza; odprowadzany kpiną zawieszoną w cichym śmiechu, luzując węzeł krawata, dotarł do - jakby nie miał dość upokorzeń - gabinetu ordynatora psychiatrii.
Kolejno mijające dni miały smak goryczy. Walter wciąż zachowywał dystans, Othello Lounsbury z nieznanych mu powodów jako jeden z nielicznych pracowników szpitala okazywał mu sympatię i zainteresowanie niewiążące się z jego relacją z Walterem (bo przecież nie związkiem; spora część pracowników określała to mianem układu bądź romansu, ale bez względu na dobór nazewnictwa chodzić miało o jedno - Benjamin namieszał mu w głowie, Walter zbłądził, szukał rozrywki, musiał odreagować, ale teraz zmądrzał, dojrzał, zabawił się; niektórzy twierdzili, że Ariadne wraca do Lorne Bay, a Benjamin był nazbyt przerażony, by pogłoski te zweryfikować u Marianne), a on uczył się odgrywania roli, jaką mu tu nadano.
Więc był chłodny. Nieprzyjemny. Arogancki.
Podły.
Kiedy przekraczał próg szpitala stawał się kimś innym. Wydarzenia infekujące jego życie zdołały go jednak zmienić - po którejś rozmowie z Orpheusem zaczął palić, przez liczne spotkania z ojcem stawał się nieprzyjemny, a problemy Sollie, które nagle poczęły być nagle także jego własnymi, sprawiły, że począł dystansować się od świata.
Któregoś dnia po prostu przestał jeść; zorientował się dopiero po kilkunastu długich godzinach, wyłącznie przez buntujące się ciało. Stan ten jednakże nie mijał. Tak jak i bezsenność, na którą zapadł tuż po rozpoczęciu pracy w szpitalu. Czasem zdawało się mu, że sprawcą niezdrowych nawyków i zmian jest Walter. Że to jego wina.
Ale może byłby taki wcześniej, może był taki już kiedyś. I może tylko dzięki Walterowi potrafił z tym walczyć.

Oddział neurochirurgii był do niedawna jedynym miejscem, do którego nie zamierzał się zbliżać. W każdym raporcie podkreślał, że jest to niewymagająca ingerencji prawnej strefa; odsuwał na bok wykazy danych, nie spoglądał na statystyki. Odpowiedzialność za tajemnice skrywane w tej części szpitala przerzucał na innych, bez słowa wyjaśnień wymagając, by to Gwen zyskała tam miano jadowitego prawnika — nigdy nie powiedziała mu, czy cokolwiek wymaga naprawy. Nigdy nie wspomniała o Walterze, nawet w półsłowie; ani naprawdę mu to wychodzi, ani nie jest źle albo choćby on już zapomniał, Ben.
Zapomnieć musiał, co do tego nie miał wątpliwości. Bezsenność nocy spędzanych nie w łóżku, a pośród papierzysk, często jednak dekorowana była cichą melodią nieznanego pochodzenia. Nawet teraz, regularnie, sączyła się w jego ciele; za późno było już na zmiany bądź próbę uratowania tego, kim byli, a mimo to Benjamin miewał nadzieję — kołysaną tą jedną melodią — że nie wszystko zostało utracone. Czasem wychodził z nią z domu, spacerował do szpitala (nie mieszkał już w Lorne, nie mieszkał w zepsutym świecie, nie mieszkał tam, gdzie było za dużo nieszczerych wspomnień) i zabierał ze sobą do pracy. Ale gdy napotykał Waltera wszystko cichło, znikało, pozostawiając po sobie tylko pustkę.

Leżące przed nim oświadczenia — w szpitalu stawił się dwie godziny szybciej, niż zwykle; senny, niespokojny, marudny — budzące nie tylko pierwsze poważne wątpliwości, ale i nadające mu nazbyt dużo władzy, zawierały w sobie opisy działań, zeznania lekarzy, pielęgniarek i pozostałych osób, pełniących tamtego dnia dyżur. Brakowało mu już tylko jednej depozycji; tej najważniejszej. Tej opatrzonej nazwiskiem, którego widzieć na swoim biurku nie chciał już nigdy, na które napotykać nie chciał się nawet przypadkiem. Zerknąwszy na ścienny zegar uzmysłowił sobie, że minęło już siedemnaście minut, odkąd pożegnał instrumentariuszkę o imieniu Clara; mimo to wciąż nie był gotowy na nadciągające spotkanie.
Poczekał więc.
Po sześciu minutach ruszył do drzwi, sięgnął za klamkę i wraz z podmuchem klimatyzowanego pomieszczenia wychylił się na jasny, duszny korytarz. — Zapraszam doktorze zabrzmiałoby albo obelżywie, albo jak zaproszenie do łóżka; wcisnął więc na twarz obojętność, wdusił ją w ton swojego głosu. Nie czekając na Waltera ruszył na swoje miejsce; do pokoju (zwanego tylko domyślnie — gabinetem) wpadały jeszcze przez chwilę zwoje upału, a on martwił się — mimo przerażenia — że pogarda kierująca Wainwightem nie pozwoli mu nawet na tego typu spotkanie.
Mimo że nie tak powinno ono wyglądać. Mimo że sam już nie chciał niczego, że pogodził się z nieuniknionym, nie chciał, by jedyna podarowana im rozmowa odnosić się musiała tylko do nadciągającego procesu i człowieka, który zapragnął umrzeć jakby na złość całemu światu.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Zdążył upoić się samotnością — tak jak za pomocą alkoholu traci się świadomość teraźniejszości, rozluźniając każdy mięsień w dotychczas spiętym i ociężałym ciele, tak Walter utracił balast rzeczywistości za sprawą właśnie ów błogiego odosobnienia. Teraz jest lepiej powiedział sobie już tydzień po ich rozstaniu. Inaczej, ale lepiej. Może i wyświetlacz telefonu nie migał rytmem przychodzących bezustannie wiadomości, które odczytywał po doprowadzonej do końca operacji, a pościel wylegująca się w ciszy sypialnianego łóżka pachniała już tylko waniliowym płynem do płukania tkanin. Może powroty do domu obrosły w niezmącony spokój i milczenie; odprężając teraz na całkiem inny sposób, spędzony w świetle nocnej lampki i przepasłej książki. Może śniadania stały się powolne, a noce zimne, ale w nadzwyczaj rześki sposób. Może. Ale to i tak było lepsze. Tylko raz udało mu się potknąć o to przekonanie; gdzieś między trzecią a czwartą po zmroku, kiedy poprzez uchylone szyby wlewały się uciekające krople deszczu, a nadchodząca z oddali burza barwiła hebanowe niebo swoimi kolorami. Przekręcił się wówczas na prawe ramię, nieznacznie dźwignął na łokciu i wymamrotał: zamknij to przeklęte okno, Benjamin, przyłapując się na tym, że gdzieś pomiędzy minutą rozstania, a przyzwyczajeniem się do nowej, lepszej codzienności, sam począł je otwierać, choć to nie mu wiecznie było za ciepło. Czasem zwracał się do kogoś tonem zarezerwowanym dotychczas tylko dla niego — tym samym, którym żegnał się przed dłuższymi podróżami i którym witał się zaraz po nich. Momentami wypowiadał słowa, które do niego nie należały — zapożyczył je od niego. To jednak nic; dudniła wymówka w jego głowie. Starał się o nim nie myśleć, ale przecież nie z a p o m n i a ł — niczego, choć wolałby wszystko. Wspomnienia pojawiały się okazjonalnie; rzadko, a jednak nieznośnie niechciane — podczas tych żmudniejszych operacji, wymagających jego pełnego skupienia i kiedy pewnej nocy obejmował ciasno sylwetkę Cassiusa. A kiedy pewnego ranka blondyn tak po prostu pojawił się w szpitalu, ubrany w swój prawniczy garnitur, profesjonalną spostrzegawczość i niewinny uśmiech, Walter pomyślał sobie, że go n i e n a w i d z i. Miał wyjechać. Nie wyjechał. I nagle wszystko utraciło sens, a Wainwright nie potrafił przypomnieć sobie, co takiego od czasu ich rozstania podobno było lepsze.
A teraz prosił go do swojego gabinetu, skazując na wcześniejsze zaleganie pod jego drzwiami, jak gdyby Walter miał wolnego czasu w nadmiarze. — Dzień dobry — dał roznieść się beznamiętnemu powitaniu podczas kroków, które stawiał w niewielkim, wychłodłym pomieszczeniu. Takie to zabawne, że ta chwila przyniosła mu na myśl jedno z pierwszych spotkań, jakie odbyli podczas Waltera rozwodu — choć blondyn po stronie swojego prawego ramienia nie miał już Ariadne. Teraz byli tylko oni: człowiek o niemożliwym do rozszyfrowania wyrazie twarzy, któremu wiecznie było za ciepło i brunet, który zamiast ów człowiekowi po prostu odpuścić, zająć miejsce i wysłuchać w pełnej zrozumienia ciszy, wpatrywał się w niego gdzieś pomiędzy drogą do biurka a drzwiami i wygładzał zmarszczenia powstałe na jego białym kitlu. — Dlaczego… — pytanie, które w początkowych założeniach posłane miało zostać prędko i obojętnie, przecięte zostało nagle jakimś wahaniem. Dlaczego nie wyjechałeś? Dlaczego c h c i a ł e ś wyjechać? Dlaczego się nie odezwałeś? Dlaczego się tu zatrudniłeś? ale zamiast tego… — …nie przekazałeś tej sprawy komuś innemu?
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Chyba po prostu nie chciał tego robić. To znaczy, przekazywać sprawy w cudze dłonie i liczyć na to, że zaopiekują się nią z należytą troską; jeszcze poprzedniej nocy wpatrując się po raz wtóry w zebrane dotąd materiały, które popijał gorzkim smakiem jednego z tych tandetnych, kolorowych i nazbyt mdłych napoi energetycznych, których wcześniej nawet zmuszony nie odważyłby się spożyć, zastanawiał się, jak wiele w tym zacięciu jest altruizmu. Wiedział bowiem, jak brudne bywają podobne sprawy i jak wiele prawnicy czerpią z nich radości; ordynarne, bezwstydne rozbijanie czyjejś prywatności — także swojego klienta — stanowiło stosowną zapłatę za godziny przepełnione zdenerwowaniem i zacięciem wiodącym ku wygranej. I choć nie lubił tej wersji siebie (z tego też względu uczepił się praw człowieka i spraw raczej szlachetnych), sam również zwykł czepiać się tej dodatkowej rozrywki, jaką było niszczenie cudzego komfortu. Kiedyś. Dawniej, przed Walterem i przed uporządkowaniem kilku spraw; potem się zmienił, dla siebie i dla niego — zmienił, a mimo to bezsenność nocy udekorowana została pytaniem, na które nie znał jasnej odpowiedzi.
Czy podjął się tej sprawy, by odnaleźć w niej swoją zemstę?
W pewnym stopniu tak. Chciał, by Walter przez moment poczuł się równie upokorzony; nieistotny, kruchy, zhańbiony. Chciał, by poczuł to samo, co czuł on sam — z tym wyjątkiem, że brutalność jego przewidywała jedno krótkie uderzenie, na które Walter być może zasłużył. Miała to być dość sprawiedliwa wymiana ciosów; jedyna dziecinność, której Ben zamierzał się poddać. Bo mimo wszystko zamierzał się nim nadal opiekować, chociaż Walter nie tylko na to nie pozwalał, ale i w pewnym sensie tym gardził. Tą troską, oddaniem, którego zakazał mu tamtej nocy; mimo to Benjamin nie potrafił wyobrazić sobie innego prawnika siedzącego dziś w podobnej sali, prowadzącego podobne przesłuchanie; nie odczuwałby wyłącznie zazdrości — wierzył po prostu, że jest jedyną osobą, która może zagwarantować Walterowi bezpieczeństwo. I chociaż gdy ten znalazł się już w chłodzie niewielkiego gabinetu, z tym swoim wyniosłym spojrzeniem i pytaniem, na które Ben, mimo przygotowań, nie był w stanie odpowiedzieć, wciąż dziwnie obcy i okrutny, Hargrove nabrał pewności, że ani nie chce, ani nie potrzebuje tego robić. To znaczy, umyślnie prowokować jego cierpienia. Nienawidził się już w sposób wystarczająco uciążliwy; odwrócił więc na chwilę uniesione — w wyrazie zdziwienia; jakby w ogóle nie spodziewał się, że tego typu poświęcenie z jego strony może się wydać Walterowi niezrozumiałe — spojrzenie w dół, na przygotowane dokumenty. — Usiądź — poprosił z cichym westchnieniem; wciąż nie wiedział, w jaki sposób powinien się przy nim zachowywać. Tak jak zwykle nie wchodziło przecież w grę; Walter nie znosił tej jego sympatii, nie akceptował wręczonego mu dobra — a przynajmniej uważał je za upokarzające i szczeniackie zachowanie. — Grayson kazał mi się tym zająć — skłamał, machnąwszy przy tym niedbale dłonią. Prawda była taka, że ten obrzydliwy, małostkowy pieprzony idiota zdołał się raz zachować przyjaźnie; Benjamin, nie musisz się tak torturować, powiedział z jakąś fałszywą słodyczą w głosie; Ben wiedział, że Grayson należy do wiernego grona najpodlejszych plotkarzy, przemieniających jego dni spędzane w szpitalu w piekło. Musiał ostatecznie obiecać, że ich — Waltera i jego, wymówione może po raz ostatni jako jedność — relacje nie wpłyną na powodzenie tejże sprawy; Grayson się więc zgodził, choć wątpił w to, by miało wyniknąć z tego cokolwiek dobrego. — Ze względu na odnoszone przez szpital straty… — począł więc objaśniać; poważny ton nie pasował ani do tej chwili, ani do niego — nie teraz — lecz mimo to Benjamin robił wszystko by udać, że nie kotłują się w nim wszelkie zduszone emocje. —... zdecydowaliśmy się na trzyetapowe sondowanie, w efekcie którego będziemy w stanie podjąć decyzję co do najkorzystniejszego dla wszystkich rozwiązania. To znaczy, w tym przypadku o tym, czy sprawa trafi do sądu decyduję tylko ja i… — posłał mu szybkie, niepewne spojrzenie; wyłożył w międzyczasie czarny dyktafon na środek biurka i powtórzył sobie, niczym mantrę, by nie okazać mu swych słabości. Przede wszystkim tych, które wciąż, mimo upływu tak wielu dni odznaczały się miłością i przywiązaniem. — Z każdą z osób, które pracowały przy tej sprawie, przeprowadzam coś na kształt wstępnego przesłuchania. Takiego, jakie padłoby ze strony oskarżyciela — wyjaśnił, otwierając notes na pustej stronie. — Możemy zacząć, jak będziesz gotowy — dodał jeszcze, wpatrując się już tylko w dyktafon. Żadnych dodatkowych słów. Powrotu do tamtego wieczora. Choćby jednego wyjaśnienia, dlaczego tutaj siedzi — w szpitalu, miejscu tak znienawidzonym; początkowo sądził, że to wyłożone z naciskiem, walterowe d l a c z e g o powędrować miało właśnie w tym kierunku — pretensji wobec zainfekowania sobą jedynego miejsca, w którym wcześniej Walter nie musiał przejmować się jego obecnością.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Te szkliste, hebanowe oczy — odbijające każdą strużkę światła, która wraz z obcymi spojrzeniami skorymi do wykonywania swych wścibskich badań, nie jest w stanie naruszyć, czy przede wszystkim przeniknąć ów czerni — przytomnie pochłaniają teraz niewielkich rozmiarów gabinet, zdający się Walterowi: zbyt wąski, zbyt ciemny, zbyt nudny. Zbyt ordynarny, jak na niego; na Benjamina. Nie jest w stanie pojąć (może nie chce), dlaczego mężczyzna zdecydował się przyjąć tak niewdzięczną, ograniczającą i nieelastyczną posadę, nawet mimo rozumu szepczącego melodyjne: dla ciebie, dla ciebie, dla ciebie. Ale Walter nie rozumie już nawet, co całe to “dla ciebie” mogłoby oznaczać; to przecież nie tak, że Hargrove chce do niego wrócić — chce (a przynajmniej c h c i a ł; do niedawna) wyjechać. Nawet teraz nieskory jest do klarownej komunikacji — wyraźnie przekazuje mu jedynie swoją chęć do utrzymania ów spotkania w charakterze czysto zawodowym, co Walter przyjmuje z powierzchowną obojętnością. Jeszcze przez moment — może dwa, a może trzy oddechy — przypatruje się czujnie ubogiemu (ubogiemu jak na Benjamina standardy) pomieszczeniu, aż w końcu podąża wskazówką blondyna i zajmuje miejsce. — Jeśli w grę wchodzi wspólna przeszłość, mogąca zakłócić profesjonalny przebieg sprawy, nie tylko można, ale p o w i n n o się przekazać ów sprawę komuś innemu, prawda? Greyson doskonale by to zrozumiał. Czyli mogę spodziewać się po tobie pełnego profesjonalizmu, Hargrove? Jeśli nie, wolałbym, żebyś już teraz oszczędził nam zmarnowanego czasu Hargrove mu się wymsknęło; podobnie jak delikatnie cierpki ton, w początkowych założeniach mający okazać się opanowanym i beznamiętnym. Całe to spostrzeżenie jest zresztą niedorzeczne — wiedzę tę nabył przecież właśnie dzięki Benjaminowi, a teraz wymachuje mu nią wprost przed twarzą, zachowując się tak, jakby był w jej posiadaniu jako pierwszy. Jakby sam ukazywał jej istnienie przed mężczyzny oczyma. Tylko że kryje się w tym pewien podstęp — bo Walter chyba c h c e, żeby Benjamin teraz zaprzeczył; nie, nie będę zachowywać się profesjonalnie, nie będę zachowywać się tak, jakby łączyła nas tylko praca, chcę porozmawiać o tym, co wtedy się wydarzyło. Ale nie ma się wcale tego doczekać, co uprzytamniają mu kolejno wypowiadane słowa. Straty odnoszone przez szpital, trzyetapowe sondowanie, o tym, czy sprawa trafi do sądu decyduję tylko ja. Dopiero niezdarnie powierzone mu spojrzenie, niepewne, prędkie i zapewne niezamierzone, mówi Walterowi: odpuść. — W takim razie zacznijmy — ustępuje, splatając palce obu dłoni na kolanach. Ostrożny, namyślający się i oceniający wzrok, którym wcześniej przeczesywał każdy skrawek szpitalnego biura, teraz przesuwa się po aparycji mężczyzny — coś się w nim zmieniło, a chęć namierzenia ów niuansu odrzuca na bok wszelkie podpowiedzi, że za nietaktowne uznać można to nieześlizgujące się z niego spojrzenie.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Wiedział, że Jane kazałaby mu wyjść. Gdyby odważył się jej wspomnieć wiesz, Waltera czeka proces, a ja niemal b ł a g a ł e m Greysona, żeby przekazał tę sprawę w moje dłonie, prawdopodobnie poruszyłaby niebo i ziemię, by wybić mu ten pomysł z głowy. Tylko że Ben nie zamierzał mówić nikomu, o ile nie było to konieczne; Gwen miała dowiedzieć się za kilka dni, wznosząc spowite złością spojrzenie na jego twarz. To była jej sprawa, a przynajmniej do niej powinna należeć — gdyby tylko Benjamin zaakceptował gorycz odrzucenia.
Bo nawet jeśli teraz winien odsunąć się od tych kryształów niechęci, spoglądając na Waltera ze zdziwieniem (wiedział, że powinien był uniknąć zerkania w jego oczy; wiedział, a mimo to bezwiednie właśnie tam się udał, nie potrafiąc się teraz wydostać), począł od razu przywiązywać się do słów, których wydźwięk zamiast go odrzucić, wdzierał w niego poczucie winy. Bo to on, nie Walter, złamał niepisane zasady rozstania; wdarł się na należącą do niego planetę i usiłował zamanifestować na niej swoją obecność. Jeśli któryś miał przepraszać — był to Benjamin. Również dlatego, że odważył się go zaciągnąć do tej sali, w której żadna z rozmów nie mogła zabrzmieć uprzejmie; choć przychodząc tutaj — nie tylko do niewielkiego gabinetu, ale całego szpitala, miał dobre zamiary, ta korelacja na płaszczyźnie prawnicy-lekarze po prostu nie mogła być przyozdobiona sympatią. I może pojął to za późno, i może niewiele mógł na to poradzić — a przynajmniej w relacjach z innymi — ale to był Walter, na miłość boską, Walter! Ben zamrugał kilkakrotnie oczyma, budząc się jakby z letargu (jak długo się mu przyglądał w tej mgle ciszy?) i pokiwał lekko głową. — Tak. Tak, masz rację — wymamrotał, niezdarnie poszukując w ułożonych na biurku papierach niebieskiej teczki. Wydobył z niej potem jedną kartkę, przepisał ciąg cyfr w rogu pustej strony notatnika, a potem wyrwał naznaczony skrawek i przesunął go w kierunku Waltera. — Barbara Ramirez. Zajmuje się teraz… Ocenia całą tę współpracę i dba o jej prawidłowy przebieg, więc jeśli zauważysz jakieś nieprawidłowości, możesz do niej zadzwonić — wyjaśniając bawił się długopisem; ostatnio denerwował się w tak dotkliwy sposób chyba na studiach. — Bo mógłbym… No, ale zmiana prawnika by nie wyszła, Walter, bo chodzi o tę kooperację i naprawdę nic nie można zrobić. Gwen zajmuje się innymi sprawami i wyjazdem, Tripp ma na głowie całą kancelarię, Sollie… och, Sollie to zupełnie inna sprawa, a poza tym Greg i Marshall prowadzą teraz proces w Sydney. Więc ja. Tylko ja — powiedział niezgrabnie, wciskając w to sporo kłamstw. Nie chciał go odprawiać. Nie chciał dawać mu żadnego innego prawnika. Nie chciał przyznać, że owszem — zmarnuje po raz ostatni jego czas.
Bo chciał to zrobić. Zasługiwał na jakiś ostatni wspólny raz, nieważne jak miał wyglądać.
Zgodnie z kontraktem nie mogę tak po prostu zrezygnować. Ale Barbara! Jeśli skargi na mnie będą wpływać z równomierną częstotliwością, Barbara pewnie sama mnie odeśle — zaśmiał się pusto, jakoś inaczej niż — kiedy? Być może wpadając w ten słowotok niczego nie ułatwiał, ani Walterowi, ani sobie, ale wolał dziergać nowe opowieści, zamiast powrócić do tej jednej, najważniejszej.
Przepraszam, możemy zacząć — rzucił odkaszlnąwszy; jego wzrok spoczął już tylko na dyktafonie, na którym wcisnął odpowiedni przycisk. I potem już tylko padła seria podstawowych pytań, na które znał odpowiedź: kiedy przybył tamtego dnia do szpitala, z kim odbywał dyżur, jakie podjął decyzje i dlaczego. Najchętniej jednak wyjaśniłby mu, że wcale nie chciał tutaj przychodzić i do ostatniej chwili próbował odkręcić całą tę współpracę; pragnął mu powiedzieć, że może już teraz napisać do Barbabary i pomóc mu w uwolnieniu się od tych nieprzyjemnych obowiązków, bo kobieta dostaje tych skarg na niego dość sporo; wiedział jednak, że Waltera to wszystko nie obchodzi i że nawet jeśli zdusi w dłoni kartkę z numerem telefonu, sądząc, że prędko o niej zapomni, zapewne jeszcze tego wieczora — nie z powodu sympatii i chęci uratowania go przed szpitalem, a dlatego, że przez tę ich dzisiejszą rozmowę znienawidzi Bena (o ile to możliwe) jeszcze bardziej i zechce się go jak najprędzej pozbyć — złoży na niego skargę.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
W końcu zawsze wykwita ten j e d e n, niemożebny moment:
  • jedno źle wymierzone słowo,
    jeden nieuważnie postawiony krok,
    jeden mylnie odczytany sygnał i wobec tego jeden nieopatrznie złożony pocałunek.
Walter jak zwykle narusza ów zasadę jednego błędu — uparcie, skrzętnie, a może i nieco ambitnie (zawsze bowiem musi wykazać się zachłannością) dba o odznaczenie każdej ewentualnej pomyłki, której nie powinno zapisywać się w formie listy, a odosobnionego problemu — oczywiście wszystkie z tych podpunktów sprowadzają się wyłącznie do osoby Benjamina.
  • 1. kiedy tym jednym niefortunnym słowem stało się: dość. W znaczeniu: ciebie mam już dość.
    2. kiedy tym jednym nieostrożnie ustawionym krokiem okazał się krok prowadzący go do domu, zamiast do wyodrębnionej części sali, w której tamtego wieczora pozostawił Benjamina.
    3. kiedy zaledwie kilka nocy później jeden raz — zamiast, tak jak zwykle, odesłać niechcianego, niezapowiedzianego gościa do miejsca, z którego przybywał — uchylił drzwi od swojej rezydencji i tak po prostu (bez zbędnych tłumaczeń i dowodów) uwierzył w Benjamina przeprowadzkę, lekkomyślnie odpowiadając na nią pocałunkiem złożonym na obcych ustach.
Teraz mógłby dopisać do ów niechlubnej listy jeszcze dzisiejszą dysputę: całe to Hargrove wypowiedziane tak, jakby jeszcze trzy tygodnie wcześniej nie szeptał mu jego imienia oprawionego w czuły ton i bezwstydne dotyki, a także ta chłodna pretensjonalność, domagająca się od mężczyzny czystego profesjonalizmu, którego Walter otrzymać w rzeczywistości wcale nie chce. Wyodrębnienie sobie wszystkich tych błędów, a później posegregowanie ich w odpowiedniej chronologii całkiem mu pomaga; zrozumiał na przykład, że upchnięte w swój żołądek hektolitry gorzkiego alkoholu, a także następujące po tym równie gorzkie słowa, były tylko i wyłącznie reakcją na poczucie zranienia i zdrady, które wówczas w nim zadudniło. Zrozumiał, że ucieczka do domu w istocie była p r a w d z i w ą ucieczką; od wszystkich bezeceństw, których wówczas się dopuścił i od narastającej w nim chęci powiedzenia: och, po prostu przeprowadźmy się do tej Ameryki wspólnie. Tamta noc spędzona z Cassiusem stała się natomiast urzeczywistnieniem rozstania, w które ciężko było mu przedtem uwierzyć; kropką nad i, czyli nad jego wątpliwościami. Przypieczętowała odebrany im kontakt i zażyłość.

Przez moment przypatrują się sobie w milczeniu; jego wzrok jest nieprzytomny i mętny — Waltera jak zwykle: nieprzystępny i przenikliwy. Zastanawia się, czy powinien przedrzeć ów ciszę, którą otrzymał zamiast oczekiwanej przez siebie słownej odpowiedzi, ale ostatecznie uznaje to za niegrzeczne; zamierza podarować Benjaminowi jeszcze kilka porcji swojego skrzętnie wyliczonego czasu i udawać, że nie odbiera ów braku zdań za nic specjalnie dziwnego. Dziwniejsze od tego milczenia są zresztą uczucia, które poczynają się w Walterze budzić — jest prawdziwie z a ż e n o w a n y. Nie mężczyzną, a raczej sobą samym — swoimi reakcjami na fakt, że (och, dlaczego dopiero teraz to do niego dociera?) Hargrove jest zagubiony i tak nieznośnie, brutalnie, w y r a ź n i e (jakby wcześniej zmącony był gęstą, mlecznobiałą mgłą, a teraz ta się przerzedzała, ukazując na horyzoncie wyostrzony szczegół wszystkiego, co wcześniej pragnęło się w niej dostrzec) porzucony. Walter nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego nie odbył jeszcze wędrówki ku biurze dyrektora szpitala; dlaczego nie zapytał Jonathana którego z nieznanych mu dni na jego biurku spoczął wniosek o zatrudnienie Benjamina w tej konkretnej placówce. Przed, czy po tamtym fatalnym bankiecie.
W końcu jednak mężczyzna się odzywa; tym nowym, cichym i niepewnym głosem, którego nie zwykł słyszeć u niego przed rozstaniem. Wyciąga teczkę wpasującą się swoim kolorem do palety barw szpitala, a potem cisza brzmi jak darcie papieru — przed Walterem ułożony zostaje strzęp papieru z zapisanym tam numerem telefonu. Przygląda się ów postrzępionemu skrawkowi bez większych emocji, zastanawiając się, czy ta cząstka kartki udekorowanej w niezdarnie wykaligrafowane pismo Benjamina to ostatnie, co kiedykolwiek jeszcze od niego otrzyma. Płynnym ruchem ukrywa ją w kieszeni lekarskiego kitla.
W porządku. Benjamin, popadasz w tę swoją logoreę — przerywa mu, od nadmiaru zbyt wielu i zbyt szybko wypowiedzianych słów pocierając kciukiem i palcem wskazującym punkciki u nasady nosa. — Jeśli uważasz, że dasz radę, to w porządku, po prostu miejmy to jak najszybciej za sobą — ustępuje, nie łagodząc jednak wcześniej pobranego, chłodnego tonu, nad którym niezupełnie potrafi zapanować; ów ton stanowi bowiem barierę odgradzającą go od własnego zagubienia, którym nie chce się przed nikim afiszować. Podczas następującego w k o ń c u (po całym oceanie i całej galaktyce niepotrzebnej, a jednak pożądanej wymianie zdań na mniej zawodowe tematy) wywiadu, odpowiada spokojnie i stanowczo, omijając wchodzenie w szczegóły. Nie żałuje człowieka, którego odejście przyciągnęło ciekawskie spojrzenia — nie żałuje ani jego utraconego życia, które planował poświęcić na coś zgoła innego od tego prostego faktu, że po prostu umarł, ani nie żałuje jego rodziny, która rozpamiętuje ów stratę z przesadną skwapliwością. W pewnym momencie unosi dłonie ze swoich kolan i układa je na drewnianej powierzchni biurka stanowiącej jedną z licznych (i jedyną z tych namacalnych) granic oddzielających go od blondyna.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Ułuda była miłą i bezpieczną krainą. W niej się wychowywał i z nią wkraczał w dorosłość; towarzyszyła mu zawsze, bez względu na formujący się nad morzem sztorm: była więc tam również wtedy, gdy umierała Judy i wtedy, kiedy Orpheus przyznawał się do zdrady. Ułuda, jako najpiękniej skrojone kłamstwa, pozwalające mu nadal uśmiechać się i przyjmować to wszystko bez dramaturgicznej złości; ułuda, która pozwalała mu wierzyć, że jakoś sobie poradzi. Zawsze. Wszędzie.
Ale nie teraz. Miejmy to z głowy uświadomiło mu, że w całej tej chęci uczestnictwa w tej sprawie i zapewniania wszystkich, że tylko on jeden jest w stanie zmierzyć się z nieprzyjemnym pozwem, chodziło tylko o pretekst, by zmusić Waltera do spotkania. Że do ostatniej chwili liczył na to, że jeszcze uda się to wszystko cofnąć, naprawić. I że wystarczy im tylko to j e d n o posiedzenie; że może wystarczającym okaże się zmuszenie do normalności, by udać, że tamta noc nigdy się nie wydarzyła. Że może była tylko tym jednym paranoidalnym snem, który jak najprędzej pragnie się wyplenić ze swojego serca. Ale Walter wciąż miał dość i wciąż nie chciał; a Ben nie mógł już dłużej się łudzić. Zdawało się mu w dodatku, że to dni tuż po rozstaniu były najgorsze — że to wtedy bolało najmocniej i wydzierało z niego wszystko. Ale to dopiero w tej chwili, po uświadomieniu sobie, w jak wielkim tkwił błędzie, jego serce strawił pożar.
Odkrywał poprzez następujące po sobie minuty, że powietrze może mieć gorzki smak. I że można marzyć sobie, by nie oddychać już wcale; nie, jeśli zaczyna przy tym boleć każda cząstka duszy — czymkolwiek była. Mimo to zachował profesjonalizm — tak jak i Walter mając już jednak nadzieję, że spotkanie ich nie potrwa dłużej, niż byłoby to konieczne. Wobec tego niemal zignorował kolejne zanotowane pytania, niepewnie, nieco chwiejnie, ale przecież nie mógł. Nie powinien. Walter miał w końcu prawo się od niego odgrodzić; miał prawo dojrzeć do przyznania, że nie czuje się jakkolwiek do niego przywiązany. W porządku; przecież nikt nie powinien się do niczego zmuszać.
Jest jeszcze… — powiedział tym obcym głosem, uprzejmym inaczej. Niepewnie sięgnął ponad stołem, kładąc dłoń na dyktafonie; wyłączając go myślał o tym, jak nieznośnie blisko jest teraz Walter. — Kwestia tego, w którym momencie zorientowałeś się, kim jest twój pacjent — było mu n i e d o b r z e. Mdłości poczęły nadchodzić falami, a mimo niskiej temperatury obejmującej sobą cały jego gabinet, było mu z a c i e p ł o. — A raczej to, co go łączyło z twoją matką — uściślił, usilnie starając się nie brzmieć źle. To znaczy tak, jakby robił to specjalnie. Bo nie było to prawdą, choć w początkowym założeniu do tego dążył; teraz jednak potrzebował tych informacji wyłącznie po to, by naprawdę uchronić Waltera przed niepotrzebnym atakiem w sądzie. — Czy twoje prywatne odczucia względem Ronalda Harrisona mogły wpłynąć na postawienie mylnej diagnozy i zaniedbanie swoich obowiązków? — oczywiście, że nie. Oczywiście, że Ben o tym wiedział. Ale prawnik, który zgodził się reprezentować rodzinę denata, nie miał pojęcia o tym, jaką osobą jest Walter. I nawet by go to nie obeszło; Stewart Castillo uwielbiał historie tego typu. A Benjamin musiał znaleźć sposób na to, by jakoś z nim wygrać.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Stwierdza, że to całkiem zabawne — choć nic w ów zgubnej sytuacji bynajmniej nie zasługuje na miano z a b a w n e g o; ani całkiem, ani wcale — że drżą mu palce. Tylko raz, szybko i ulotnie; może to nawet nie drżenie, a przebudzenie się skostniałych nerwów dłoni, chcącej sięgnąć po wyciągnięty ku niej gest — ale Benjamin po prostu wyłącza dyktafon. — Dlaczego przerwałeś nagrywanie? — zastanawia się na głos, unosząc w zaciekawieniu brew; w jeden bardzo kształtny łuk. Jakby pragnął podkreślić swoją lekarską przejrzystość; brak spraw wymagających ukrycia (choć wiele w rzeczywistości ukrywa), i trochę tak, jakby próbował wskazać Benjaminowi: zabierz tę swoją troskę, nie chcę jej — nie dlatego, że go i r y t u j e, a dlatego, że poczyna wywoływać niemal rzeczywisty ból w składnikach jego ciała. — Nie uważam, żebym zaniedbał swoje obowiązki — oznajmia szorstko, ściągając dłonie z powierzchni stołu. — Odkąd tamtego dnia poproszono mnie o konsultację i wkroczyłem na SOR, wiedziałem, podobnie jak sam Harrison, z kim mam do czynienia. Przedstawiłem dodatkowo możliwość zmiany lekarza, z której nie skorzystał. Naprawdę sugerujesz, że podjąłem celowe działania mające doprowadzić do jego śmierci? — a jednak jest zadowolony z ów niefortunnego wypadku; Ronald był jak zamieć śnieżna w czarną, zimową noc, podczas której pomyliło się jedną, a jednak newralgiczną drogę wiodącą do domu. A teraz śnieżyca ta ustała raz na zawsze. — Jeśli dojdzie do procesu, strona oskarżyciela zapewne doszuka się w historii transakcji regularnych przelewów na jego konto bankowe, podpisanych moich nazwiskiem. Naturalnie, sprzed sześciu lat. Jeśli już teraz nie jesteście w posiadaniu ów wiedzy, pomyślałem, że należy o tym wspomnieć. Być może najrozsądniejszym posunięciem będzie wypłacenie odszkodowania jego rodzinie już teraz — wykłada beznamiętnie te cząstki informacji, przekonań i przewidywań, a potem prostuje kolana i wstaje z zajmowanego dotychczas fotela. — To wszystko? Powinienem być teraz gdzie indziej; planować następne morderstwa i tego typu sprawy — przez kąciki wąsko skrojonych ust przepływa cień uśmiechu; nie jadowitego i dziecinnie mściwego, a prawdziwie rozbawionego — może nawet ciepłego, przy udziale naprawdę optymistycznej wiary.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Dlaczego? Gdyby odpowiedział, musieliby powrócić nie tylko do tamtego wieczora, ale i odbywanej rozmowy, choć Benjamin usilnie starał się nie określać jej tym mianem. Musieliby po raz kolejny sięgnąć po te same słowa, choć w nieco innej konfiguracji, może łaskawszej, milszej, cieplejszej. Może tym razem faktycznie by r o z m a w i a l i. Może, ale — koniec pozostałby ten sam. Więc Ben wzruszył ramionami i przez chwilę pragnął powiedzieć nic, bądź wszystko to, co dopełniłoby tej nienawiści, z którą jeszcze nie potrafił się oswoić. Chciał dać mu powód, niepodważalny i najprawdziwszy; chciał, by obaj wiedzieli, co odpowiada za chłód zakotwiczony w walterowych oczach.
Ale nie potrafił. Ani milczeć, ani mówić tego wszystkiego, czego nie potrafiłby sobie wybaczyć. — Dlatego, że nie chcę nagrywać — jakby ta niechęć mogła wystarczyć. Jakby wyjaśniała cokolwiek, czyniąc tę rozmowę bardziej znośną i normalną. — Niczego nie sugeruję — oznajmił krótko, znów tak wiele słów zatrzymując dla siebie; nie chciał, by Walter powrócił do tamtych zarzutów, by raz jeszcze wypomniał mu wszystko to, co prześladowało Bena każdej nocy. Nie musiał tłumaczyć mu niczego. Nie chciał. Nie potrafił. Cóż mogłoby zmienić przypomnienie, że jest po jego stronie? Że zrobi w s z y s t k o, by sprawa ta nie skończyła się dla Waltera źle? Że to nie jego własne sugestie i zarzuty, a podłość adwokata wynajętego przez rodzinę zmarłego? — Co to za przelewy? — może było to czymś, co nazywają przełomem; może właśnie ten moment miał mu uświadomić, jak niewiele o Walterze wie, i jak wielu informacji miał nigdy nie poznać. Jednak zamiast wytchnienia ulgi, cała ta niepewność i strach wiążący się z możliwością p r z e g r a n i a tej sprawy, uderzyły w niego z większym natężeniem. Ale nie dlatego, że Ben przegrywać nie potrafił — martwił się, że nie będzie w stanie uchronić Waltera przed podłością tego świata. — Teraz? Nie, nie zamierzam zgadzać się na ugodę — początkowo faktycznie planował pozbycie się tej sprawy tak prędko, jak tylko byłoby to możliwe, ale nie teraz. Nawet jeśli swoją zuchwałością mógł skrzywdzić wiele osób. Ale może (i chyba) mógł jeszcze to wygrać. Łamiąc te wszystkie swoje etosy i pewność, że to pacjenci szpitala są zawsze poszkodowanymi. — Póki co — odparł jedynie, jednocześnie wdzięczny Walterowi za to zbyt prędkie pożegnanie, jak i wściekły na to, że nie był w stanie poświęcić mu jeszcze kilku chwil. Ale może tak miało być lepiej. Skinął więc tylko obojętnie głową, powracając spojrzeniem do zgromadzonych w tej sprawie papierów; bo to nie ten chłód, i nie ta bierność wobec dni, które ich rozdzieliły zabolały go najmocniej — całe jego cierpienie skryło się w tym jednym ciepłym uśmiechu i dowcipie niepasującym nie tyle do Waltera, co do pokruszonego niedawno świata.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Głos Benjamina jest zbyt słaby, by zdołał przedrzeć się przez każdą cząstkę oblepiającego niewielki pokój powietrza.
Nie sugerujesz, tylko stwierdzasz fakt? — pyta z bogatą kombinacją uczuć: zaczepnym rozbawieniem, czystą ciekawością, opanowaniem i lekkim żalem (bo powinien pozostawać na słowa blondyna bardziej obojętny).
Chyba nie wie — że Benjamin jest po jego stronie. Niczego bowiem nie może być już pewien; nie odkąd odebrał tamtego wieczora telefon łączący go z samym centrum Nowego Jorku. Nie do końca jest nawet świadom słów, które uronił spomiędzy swoich warg kilka godzin po ów kuriozalnej rozmowie z ponaglającą Amerykanką, proszącą o jak najszybszą decyzję w sprawie przeprowadzki. Od tamtego czasu wszystko przepływa pod nieznośnie wielkim znakiem zapytania, irytującym walterową potrzebę posiadania odpowiedzi na każdy temat.
Pieniężne, Benjamin. Przelewy pieniężne. Nie zamierzam o tym rozmawiać — oznajmia, nie potrafiąc już nawet wypowiadać jego imienia w ten sposób — obojętny, przejęty beznamiętnym profesjonalizmem. Taki, którym powinno dekorować się zawodowe rozmowy. Może gdyby zwracał się do niego po nazwisku — tak, jak zrobił to zaledwie kilka szybko uciekających minut wcześniej, nie do końca panując nad swoimi emocjami, byłoby teraz łatwiej. Ale nie potrafi do tego powrócić. Dlatego właśnie nie chciał, by to Hargrove prowadził jego sprawę.
Nie zamierzasz? Szpital ma pieniądze, a rodzinie tego mężczyzny, podobnie jak mu samemu niegdyś, tylko na nich zależy — uświadamia go jakimś dalekim, chłodnym tonem, którego przybranie kosztuje Waltera wiele wysiłku — ten i tak wkrótce zostaje zniweczony przez nieplanowany uśmiech okrawający prowokacyjny żart, na który sobie nierozsądnie pozwala.
Świetnie — kwituje pod nosem, znów przepływając gładkością dłoni po marszczącym się materiale kitla — bardziej z nowego, nerwowego odruchu, niżeli faktycznej potrzeby doprowadzenia okrycia do nieskazitelnego porządku. Zanim jednak udaje mu się opuścić niewielki pokój — zbyt mały, by pomieścić wszystkie niedopowiedzenia i żale, które ze sobą dzielą — Benjamin jeszcze raz przykuwa jego uwagę; Walter odwraca się ostrożnie, płonąc ciekawością skumulowaną wokół niewiedzy, co takiego blondyn jeszcze zamierza mu przekazać.
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Najgorsze miały być momenty pełne sprzeczności; te, w których zza woalu niechęci i znużenia, wyłaniało się tamto ciepło. Co prawda na nie liczył — zarówno dziś, tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy pojawił się w szpitalu, a także każdego jutra — ale tamto, oznaczające te wszystkie dni, które Benjamin postrzegał wyłącznie pryzmatem dobra, okazywało się z lekka przekłamane i fałszywe. Czasem miał wrażenie, że jedyną rzeczą, jaką jeszcze mógłby chcieć od Waltera, jest wyjaśnienie — czy dla niego tamte dni też podszyte były tym samym ciepłym blaskiem? Czy od samego początku chodziło wyłącznie o przymus, nudę, odkrycie czegoś nowego i to przykre rozczarowanie, że bardziej ekscytujące było samo wyobrażenie, niż dokładne tego zbadanie?
Niczego nie stwierdzam — odparł z uprzejmością; mogliby tak zapewne bez końca. Ben nie zamierzał zdradzić mu nic ponad to, co Walter wiedzieć powinien, choć nawet wskazywanie, że nie chce mu jakkolwiek zaszkodzić, wiązało się dla niego ze zbyt wielką wylewnością. Jednakże jak, tak właściwie, miał go traktować? Spodziewał się powrotu do początku ich znajomości; tych wszystkich zbyt oficjalnych haseł, powagi i chłodu, który miał przez długi czas trzymać ich od siebie z daleka. Ale wbrew temu, jak rozpoczęło się ich spotkanie, Ben nie potrafił udawać, że są dla siebie n i k i m. — Nie zamierzasz o tym rozmawiać, chociaż możesz przez to otrzymać wezwanie do sądu? Przysięgam, Walter, jeśli na starość dopadnie mnie nadciśnienie, to będzie tylko twoja wina — a więc dopiero w tej chwili zabrzmiał jak ten obraz człowieka, który przedstawiał światu jeszcze kilka miesięcy temu. Lekki uśmiech przyozdobił jego twarz, mimo że nie powinien wypowiadać podobnych słów nie tylko w żartach, ale też w ogóle. Bo nie zawierało się w tym nic zabawnego — Benjamin nie zamierzał walczyć o odkrycie prawdy, choć powinien; świadomie skazał się na dodatkowy stres, którym już teraz nie potrafił się należycie zaopiekować. — W takim razie czeka ich nieprzyjemne rozczarowanie — chociaż przecież jeszcze nie wiedział, czy będzie w stanie choćby otrzeć się w tej sprawie o sukces; nie wiedział, a mimo to nie byłby w stanie ot tak wyrazić zgodę na jakiekolwiek ustępstwo. Greyson miał pewnie okazać się wielce niezadowolonym z podjętych przez niego decyzji, ale w najgorszym razie Ben mógł stracić pracę — co, uświadomiwszy sobie po zerknięciu na Waltera, byłoby jak uniknięcie tortur. Dlatego też miał mu pozwolić odejść, gdyby nie nagły ciężar obowiązku; zapominał o tym tak często, jak często świadomie także od siebie ów powinność odrzucał. A teraz nagle uznał, że odeszła ostatnia odpowiednia chwila. — Walter — rzucił więc w pośpiechu, nim mężczyzna zdołał opuścić pomieszczenie. Podszedł do niego szybkim krokiem, przypominając znów swemu ciało o tych wszystkich wadliwościach odczuwanych w szpitalu; wsunął jednak dłoń do kieszeni spodni i wyciągnął z niej doczepione do breloka klucze. — Oddaję. Przepraszam, że dopiero teraz — wymamrotał, wciskając mu je w dłoń; towarzyszący temu ucisk w klatce piersiowej był tak nieprzyjemny, tak paraliżujący, że przez chwilę Ben nie potrafił się poruszyć. A potem unikając jego spojrzenia skinął tylko głową i powrócił do swojego biurka, mając wrażenie, że to właśnie dopiero teraz oddzielili od siebie swoje światy.
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Ta ciepła śmiałość jest wykrzyknikiem, który nakazuje Walterowi zatrzymać nie tylko siebie (czy raczej; swoją łagodność i szczątkowe zasoby ciepła wyzierające z serca), ale też Benjamina. — Cóż, do tego potrzebne są d ł u g o t r w a ł e czynniki. W tym przypadku ich nie będzie — oznajmia cichym, stanowczym przypomnieniem, niemal dziecięco prostym — jeśli na starość dosięgnie cię nadciśnienie, to nie przeze mnie; wtedy już w żaden sposób nie będzie można łączyć ze sobą naszego życia. Wyrywa mu więc ten delikatny, jeden z szerokiej listy ulubionych, uśmiech z bladej, znużonej twarzy — przez malutkie wgniecenia skóry w kącikach ust spostrzega w końcu, że Benjamin nie tylko padł ofiarą szpitalnego korka blokującego dopływ świeżego powietrza i promieni słonecznych, ale że jego sylwetka niepokojąco i zapewne niepostrzeżenie, ot tak, jednego wieczora, się skurczyła; nie wzdłuż, a wszerz, wąsko ściskając napiętą skórą wszystkie kości. Ta nowoodkryta prawda zapisana jest przede wszystkim w chwili, w której nagle zdająca się na wyższą (jak iluzja zwykła robić z wychudzonym ciałem) sylwetka podnosi się zamaszyście z krzesła, grzebiąc w kieszeni i wreszcie wyławiając z niej klucz doczepiony do srebrnego, filigranowego breloka układającego się w kształt dinozaura — w kształt prezentu świątecznego, który szedł w parze właśnie z ów wstępem do walterowego domu. Głupi prezent, a jednak w tamtej chwili znaczył tak wiele. — W porządku — odrzeka głuchym, przytłumionym zaskoczeniem głosem; och, nawet o tym nie pomyślał. I co więcej, nie przygotował dla trzydziestoczterolatka tego samego. Rozwód kończący jego jedyną długoterminową relację rządził się innymi prawami — Ariadne sądowo odebrano dostęp do domu na Pearl Lagune, nie musiał więc myśleć o tym samodzielnie.
Choć więc przy Walterze pozostał już tylko powidok benjaminowej bliskości, dobiegający końca ledwie przed chwilą, w momencie, w którym blondyn na powrót zajął miejsce przy biurku, Wainwright jeszcze przez moment nie rusza się o krok. Stoi zawieszony w tym przedziwnym układzie — między szarym i ciasnym gabinetem, a rozległością szpitalnych korytarzy; między pogrzebaną przeszłością i nową, niepoznaną jeszcze odpowiednio teraźniejszością. — Benjamin — odzywa się nieoczekiwanie, a głos drapie go w krtań. — Dbaj o siebie — dopowiada zaskoczony przyciszoną nutą swojego głosu — a także zapisanych w nim: upomnieniu, prośbie, skardze i prawdopodobnie ostatniej namiastce troski. I w końcu, po raz d r u g i — pozostawia Benjamina samego.

sad ghost club
skamieniały dinozaur
ODPOWIEDZ