starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
010.

Skłamałaby, gdyby powiedziała, że z czasem ta sytuacja stawała się łatwiejsza, że dało się przejść nad chorobą dziecka do porządku dziennego - nie dało. Nadal każde spojrzenie na wymęczoną przez nieustanną i nierówną walkę z niewidzialnym przeciwnikiem sprawiało, że matczyne serce wyło z bólu. Natomiast wykorzystując lata doświadczenia w trudnych sytuacjach Larabel zaadaptowała się do nowego rytmu, w jakim płynęło jej życie. Szczególnie, kiedy okazało się, że w życiu pani sierżant było spore grono życzliwych ludzi, którzy sprawili, że to wszystko było możliwe, że mogła spędzać połowę swojego czasu w dużo lepiej wyposażonym szpitalu w Sydney. I był to jakiś promyk nadziei, świadomość tego, że dobro ludzkie wraca i to w momentach, gdy było najbardziej potrzebne. Lara uzyskała je od funkcjonariuszy o różnym szczeblu na ich lokalnym komisariacie, dzięki którym nie musiała całkowicie rezygnować ze swojego stanowiska i odcinać się od płynności finansowej.
Jednakże nie umiałaby ubrać w słowa tego, jak wielkim wsparciem w tym wszystkim był dla niej Ephraim. Bo po prostu był. Chociaż jego samego wiodły dosyć niespokojne wody, chociaż głowę zaprzątało mnóstwo innych spraw, to jednak w tym chaosie ludzkiego życia, którego nie dało się zaplanować z żołnierską czy marynarską precyzją, znaleźli pewnego rodzaju spokój i upragnioną stabilność w sobie nawzajem. Nawet jeżeli ograniczała się ona do wspólnych powrotów do Lorne Bay, do spotkań podczas których Allie mogła na chwilę zapomnieć o chorobie jaka owładnęła jej życiem i spędzić czas ze swoim przyjacielem, bądź w krótkich wizytach w jego miejscu zamieszkania pod Sydney, gdy nie mogła już znieść okropnego ciśnienia wody w szpitalnej łazience. Drobne rzeczy, które pozwalały jej jakoś utrzymać się na powierzchni, które ułatwiały przywołanie na twarz uśmiech. A o ten czasem było trudno, szczególnie gdy choroba córki zbiegła się ze śmiercią ojca. I Lara starała się być dla niego, kiedy tego potrzebował - bo przecież rozwody nie mogły być łatwe. Nie, kiedy nie dotyczyły już tylko dwojga dorosłych ludzi, których drogi chciały się rozejść, ale przede wszystkim dzieci, które już na zawsze miały sprawić, że będą związani ze sobą na zawsze, nie tylko do momentu, w którym dzieci pójdą na swoje. Bo każde rozdanie dyplomów, każde wesele i narodziny wnucząt - do samego końca miały ich splatać w rodzinę, trochę może niekonwencjonalną, trochę inną niż to, od czego zaczynali, ale jednak rodzinę.
Dzień na jachcie razem z Ephraimem i dzieciakami brzmiał - w teorii - jako świetny czas na nieco cieplejszy, zimowy czas w Australii. W teorii, ponieważ Lara z pewną dozą nieufności patrzyła się w stronę jachtu. Ostatnim razem, gdy gościła na pokładzie jej żołądek nie polubił się z wzmożonym kołysaniem i chociaż wcześniej ani później problem się nie pojawił, to pewna niechęć pozostała. No, ale czy przez taką drobną niedogodność miała odmówić Allie chociaż chwili normalności? Nawet jeżeli była okryta nieco bardziej niż zazwyczaj, aby chronić jej nadwyrężony układ odpornościowy, to była zadowolona, bo wystawione na ciepło słoneczne kości bolały mniej. A w połączeniu z lekami była w stanie cieszyć się towarzystwem Jace'a, nawet jeżeli nie miała do końca siły na bieganie i inne aktywności, które kiedyś stanowiły obowiązkowy punkt ich wspólnych zabaw. Lara jednak z niemałym wzruszeniem zauważała wrażliwość chłopca na zdrowie koleżanki, który dopasowywał się do mniej intensywnych form zabawy z Allison. I patrząc na ten obrazek, Lara stanęła z boku, nie mogąc zdjąć uśmiechu z twarzy. Może nawet dziwnego rodzaju wzruszenie sielskością chwili zacisnęło dłoń na jej gardle. A gdy zdała sobie sprawę z obecności Ephraima w bliskiej odległości zwróciła się spojrzeniem ciemnych oczu w jego kierunku. - Dobrze widzieć ją uśmiechniętą, tak dla odmiany - wyznała. Ephraim zetknął się z nią w najgorszym z możliwych momentów, kiedy nieoczekiwanie stanął w drzwiach jej domu, przez co podobne wyznania wypadały z jej ust znacznie swobodniej. Jakby nie do końca zastanawiała się już na co mogła sobie pozwolić w jego obecności, a co zachować dla siebie.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
sixty
larabel & ephraim
Zmienili się. Od momentu, w którym przyszło im się poznać, aż po tę chwilę. Gdyby ich życie przypominało grę w szachy, wiele z figur zostałoby zdewastowanych przez przeciwnika zwanego Losem, ale król nie został jeszcze pokonany. W końcu oboje trzymali się na powierzchni, nie dali zatracić się w rozpaczy ani niewypowiedzianym nigdy strachu. Mieli swoje słabości i zwątpienia, ale nigdy nie upadali pod ich ciężarem — jeśli było trzeba, podnosili się wzajemnie, nieraz brutalniej, nieraz delikatniej — wiedząc, że to jeszcze nie był koniec. Że szach-mat — chociaż czaił się za rogiem — nie nadszedł. Mieli wciąż możliwość obrony i ruchu — w zależności od potrzeb chwili uniku lub ataku. I trwali. Przez zdradę i rozwód, poprzez śmierć rodzica i chorobę dziecka, aż do momentu takiego, jaki mieli przed oczami — obraz dzieci grających w prostą planszówkę na bezpiecznej podłodze wewnątrz jachtu. Z roześmianymi twarzami i wydającymi się silniejszymi od własnych rodziców. Nawet Liberty, która rzucała tylko kostkami na prośbę brata oraz Allison, pomimo rozejścia się ojca i matki, zdawała się powoli zdrowieć. Gdy po długich miesiącach milczenia, w końcu się odezwała, serce Ephraima zapłonęło nadzieją. Wciąż nie mógł wybić z myśli tamtej chwili, gdy byli w nowym mieszkaniu w Sydney, a ona przyszła do niego zmęczona w środku dnia. Papuś… Śpiońca. Początkowo sądził, że się przesłyszał, ale okrzyk radości wydobywający się z jego gardła poza jego kontrolą, mówił wyraźnie, że to było coś kompletnie innego. Że nie była to wizja, a rzeczywistość. Rzeczywistość, która pomimo bólu osiadłego na ramionach Burnettów, jawiła się jako przyszłość pełna jasności.
Zresztą… Nie tylko ich przyszłość zdawała się zdrowieć. Początkowo trudny okres w życiu panien Flemming nabierał stabilności, a wyniki okazywały się obiecujące. Ephraim nie chciał tracić nadziei i nie pozwalał sobie na zwątpienia, wiedząc, że gdy będzie trzeba, musiał być silną opoką dla Larabel. Ich relacja nie należała do prostych. W końcu sami długo nie wiedzieli, gdzie powinni uplasować się na linii relacji damsko-męskich, ale od kilku tygodni komodor mógł szczerze przyznać, że posiadał w osobie kobiety przyjaciółkę. Bo jak inaczej nazwać kogoś sobie drogiego i kto także oddawał się w swojej trosce? Oboje przechodzili na raz tak wiele i chociaż z uwagi na życiowe sytuacje, nie spędzali aż tak sporo czasu, znajdowali go, aby być w kontakcie. Aby upewnić się, że wszystko było jak najbardziej na miejscu. W porządku. Bez poważniejszych, drastyczniejszych zmian. Bo zdecydowanie mieli, w czym się wspierać. Kobieta walczyła z chorobą dziecka, podczas gdy on finalizował rozwód oraz podział opieki. Burnett zastanawiał się tylko, czy może się nie mylił i zamiast dwóch różnych szachownic, na których walczyli oddzielnie, posiadali z Larabel jedną. Taką, która w pewnym momencie jego uczyniła królem, a ją najgroźniejszą ze wszystkich królowa. Bo to właśnie ona była tam przy nim, gdy nie miał nikogo.
Tego dnia mieli kilka godzin spokoju. Dzieci, ocean i bijące z nieba słońce. Jeden z niewielu pogodnych dni ostatniego tygodnia, które zamierzali wykorzystać. Zdawał sobie sprawę z faktu, że nie powinien odpływać daleko od brzegu na wypadek nagłego pogorszenia się stanu zdrowia małej Flemming, więc wciąż mieli panoramę Lorne Bay w zasięgu wzroku. Dzieci bawiły się już nawet w szukanie domu Burnettów, który znajdował się na linii przymorskiej. I podczas gdy one były zajęte swoimi sprawami, Ephraim przystanął krok za kobietą, a gdy usłyszał jej słowa, powoli ułożył dłoń na jej ramieniu. Delikatnie przejeżdżał kciukiem po materiale ubrania, znacząc niewidzialne kręgi w niewerbalnym wsparciu. W końcu nie musiał nic mówić, by je czuła. To dla nich obojga było ważne.
- Nie tylko ona. Jace dopiero przy Allie zaczyna odpuszczać - przyznał, wracając wspomnieniami do buntu chłopca, nie tylko przed rozstaniem rodziców, ale także po tym, gdy poinformowali go, że nie będą już tą samą rodziną, co niegdyś. Na szczęście przy chorej koleżance zdawał się być w innym świecie — świecie, gdzie priorytetem była Allison, a nie jego samopoczucie. Ephraim z dumą obserwował, jak jego syn nie tylko pilnował małej Flemming, ale także Libbie, która nie rozumiała wielu aspektów z aktualnego stanu starszej dziewczynki.
- Miałbym do ciebie prośbę. Oczywiście możesz odmówić i nie czuj się w żaden sposób zobowiązana, szczególnie w tej sytuacji - odezwał się, po dłuższej przerwie, wyłapując na powrót spojrzenia Lary. - Czy mogłabyś przypilnować mojej dwójki w przyszłą sobotę? O ile możesz i o ile oczywiście Allison będzie się dobrze czuła. Nie prosiłbym cię tak nagle, ale wezwali mnie do Cairns. - I wiesz, że nie zabiorę dzieci na wizytację bazy. - Nigdy nie zaznam całkowitego odcięcia na urlopie - skomentował, uśmiechając się do niej przepraszająco. - Normalnie zostawiłby je z ojcem Pameli, ale to jest teraz niemożliwe. - A własnego brata nie brał pod uwagę. Liberty wciąż denerwowała się, widząc dwie twarze ojca na raz i chociaż rysy Ambrose'a były wyostrzone poprzez styl życia, dziewczynka nie była jeszcze w pełni świadoma, co miało miejsce. Zresztą... Ambrose nie potrafił zadbać o samego siebie, co dopiero o dwójkę małych dzieci.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Ostatnimi czasy coraz częściej wspomnieniami wracała do ich rozmowy po spotkaniu weteranów. Obiecała mu wtedy, że cokolwiek będzie się działo, nie miał zostać z tym sam. I chyba faktycznie wywiązywała się ze złożonej wtedy deklaracji. I nie musiała mu przypominać o tym, że co by się nie działo to miała stać obok. Bo chyba oboje zdawali już sobie sprawę z tego, że nie musieli iść przez to samotnie, że gdy jedno z nich będzie czuło jakby miało zniknąć pod falą negatywnych emocji, drugie miało być i wyciągnąć na powierzchnię. I to wcale nie znaczyło, że nazywali każdy problem, werbalizowali każde uczucie zakleszczające się w klatce piersiowej. Nie, ponieważ nie musieli. Nie musiał mówić jej, że ciężko mu jest przejść przez ten rozwód, poradzić sobie z rozstaniem, która prawdopodobnie widział jako swoją porażkę. Wiedziała i była obok. Nawet jeżeli miała jedynie milczeć w jego towarzystwie albo jedynie wysłać kontrolną wiadomość - to w drobnych gestach zaznaczała swoją obecność. Zapewniała bez słów, że była i miała zostać. Stali się swoim stałym punktem w bardzo zmiennej i niemożliwej do przewidzenia codzienności. Sama Lara odnajdowała w tym spokój. A przynajmniej jego namiastkę. I chyba zdążyła już przywyknąć do jego obecności w swoim życiu. Podobno człowiek szybko przyzwyczajał się do dobrego - a tak właśnie mogła określić relację z Ephraimem. Czasem miała wrażenie, że aż do tego momentu szukali się nawzajem - dwie osoby, które zawsze niosły na swoich barkach problemy innych, występując w roli jednostek wiodących prym, sprawiających wrażenie niezachwianych w końcu znalazły kogoś, na kim mogły się oprzeć, nie bojąc się jednocześnie, że nie będą w stanie nawzajem unieść swoich problemów. Było to dziwnie komfortowe uczucie, które pozwoliło jej nie zwariować podczas radzenia sobie z walką o zdrowie córki i żałobą po zmarłym ojcu. Sprawiał, że nie dusiła tego w sobie, zbliżając się do momentu, w którym tego wszystkiego byłoby po prostu za dużo. I miała nadzieję, że jej obecność przynosiła mu podobny komfort.
Zresztą, wydawało jej się, że nawet dzieciaki znalazły w sobie nawzajem oparcie, być może nawet wcześniej niżeli ich rodzice. Bo w końcu to u Allie w chwili dziecięcego buntu Jace szukał schronienia, a teraz on dawał namiastkę normalności swojej przyjaciółce, której choroba przeszkadzała w normalnym funkcjonowaniu. Ale Lara nie mogłaby być z niej bardziej dumna - Allie w tym wszystkim szukała pozytywów jakkolwiek abstrakcyjnie miało to nie brzmieć. Kiedy kupowały chustki na głowę mówiła, że będzie wyglądała jak mama, mając na myśli szajlę albo hidżab. Takich momentów jak ten było w ostatnim czasie mało, dlatego starała się nimi cieszyć jak tylko mogła. Twarz Allison rozjaśniała pod wpływem prostej zabawy, starając się też angażować Libbie w całą aktywność.
Z zamyślenia wyrwał ją dotyk dłoni na ramieniu, który wykrzywił jej usta w delikatny uśmiechu. I jakoś bez większego zastanowienia zasłoniła jego dłoń swoją po wypowiedzianych przez niego słowach. Wiedziała jak wiele znaczyły dla niego dzieciaki i jak musiał cieszyć każdy postęp. - Cieszę się, że umieją się wspierać w takich chwilach - bo czasem oni, dorośli mogli nie do końca rozumieć. A wyraźnie było widać, że Allie i Jace dogadywali się świetnie i wspierali podczas tych ciężkich chwil, jednocześnie biorąc pod swoje skrzydła małą Libbie, będącą niczym ich mały cień. Oderwała spojrzenie od dzieciaków, przenosząc je na Ephraima, gdy przemówił. Łagodny uśmiech nie schodził z twarzy zamkniętej w chaotycznej ramie z czarnych loków. - Przestań, oczywiście, że ich przypilnuję. Mamy przerwę od chemii w tym czasie, a Allie lubi spędzać czas z Jacem i Libbie, a przecież wiesz, że uwielbiam twoje dzieciaki - zapewniła niemalże od razu, bo przecież nie miała zamiaru mu niczego utrudniać, a i nie widziała w czym ta dwójka miała jej przeszkadzać. Byli naprawdę cudowną dwójka dzieci, przy Libbie robiła się nawet trochę nostalgiczna, przypominając sobie czasy, kiedy Allie była w podobnym wieku. - Naprawdę, to żaden problem, jeżeli to możliwe to z chęcią wam pomogę. Nie musisz się tłumaczyć - nie chciała, żeby czuł się źle z proszeniem jej o taką przysługę. Uśmiech nie schodził z jej twarzy, jakby również w ten sposób chciała mu przekazać, że nie miał za co przepraszać. Dużo bardziej martwił ją fakt, że mimo urlopu musiał zajmować się pracą. Co zapewne odbiło się w jej spojrzeniu. Ostatnio coraz rzadziej pilnowała podobnych odruchów względem Burnetta. - Szkoda jedynie, że musisz na to poświęcać swój urlop i czas z dzieciakami - no, ale wiedziała, że pewnych obowiązków nie można było odłożyć na później. Skinęła głową na informację o ojcu Pam, ale nie czuła się w pozycji do wypytywania o mężczyznę. - Ale rozumiem i się nie przejmuj, poradzimy sobie - miała nadzieję, że to pozbawi go jakichkolwiek wątpliwości. No bo musieli się wzajemnie wspierać, prawda?

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
ODPOWIEDZ