wyszedł z więzienia teraz pracuje w — porcie sapphire river
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
It's a long way down. I keep backing away from the edge. And it's a slow burn out. Like the fires that rage in my head
one
dear god, don't throw my past in my face,
i was there, i know what i did
Addie Callaghan

Sam nie wiedział jak wyobrażał sobie powrót do rzeczywistości — tej czy tamtej.
Niewiele zostało z rzeczywistości, której był częścią nim zamknęła się za nim więzienna brama. Dziś, o cztery lata starszy, trochę szczuplejszy, mniej przywiązany do schludnej, ogolonej twarzy i wyprasowanej koszuli, których wymagała od niego służba. I stopień. Osiem oczek w dół, to dość bolesny upadek, nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie, nie miało, ani dla niego ani tutaj. Tutaj był kimś zupełnie innym, choć nie n o w y m, nie pierwszy raz, choć być może ostatni… Niczego nie planował, niczego nie zakładał, potrzebował po prostu czasu, by stanąć na nogi, a kto miałby wiedzieć ile to może trwać. Potrzebował to sobie wszystko jakoś poukładać, choć za cholerę nie wiedział jak… Jak właściwie miał wyglądać efekt końcowym, by mógł powiedzieć, okay, I’m done, that’s good. Good e n o u g h.
Kto znał odpowiedzi na te wszystkie pytania?
W Lorne była tylko jedna osoba, którą miałby odwagę o to zapytać, chcąc naprawdę usłyszeć, co myśli, ale… minęło piętnaście lat, mniej czy więcej — za dużo, aby czegokolwiek od niej chcieć albo łudzić się, że ona chce mieć cokolwiek do czynienia z n i m. Nie miał nawet pewności, czy wciąż była w Lorne… to jeden z powodów, dlaczego przystał na pomysł brata, by zamieszkał u niego podczas jego nieobecności. Dużo łatwiej unika się przeszłości, wiedząc, że nie wpadnie się na nią na chodniku, prawda? Mimo wszystko, nie miał pewności. Naiwnie chwytał się strzępów wspomnień, w których mówiła, że chce wyjechać, podróżować. Oczywiście, mając dwadzieścia lat łatwo pomylić plany z marzeniami, ale w duchu miał nadzieję, że jej się udało… Z mniej egoistycznych powodów niż nadzieja, że jej nie spotka! Choć w tej kwestii okłamywał sam siebie, i to wyjątkowo kiepsko…
Wciąż nie potrafił odnaleźć się na miejscu, tyle się zmieniło, a jednocześnie momentami miał wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Nie wyobrażał sobie, że miałby kiedykolwiek tutaj zamieszkać na stałe, minęło zaledwie kilka dni, a już miał dość. Tęsknił za zgiełkiem Sidney, nawet za ciasnym Singleton, z którego przecież uciekł do Sydney — nigdzie nie miał swojego miejsca, tak uparcie trzymał się tej myśli, że nawet nie miał zamiaru dać Lorne szansy. Najmniejszej.
I jak zwykle w takich chwilach, los postanowił z niego zakpić.
Nie pomyliłby jej z nikim innym, nawet po piętnastu latach, wątpił też, by kiedykolwiek minęło wystraczająco wiele czasu, by o niej zapomniał. Dostrzegł ją ledwo kątem oka, blond włosy zakołysały się na jej ramionach, gdy zbiegła z niskich schodków prowadzących do sklepu. Nawet nie spojrzał na szyld wiszący nad witryną, patrzył na nią, gdy podeszła na ławki naprzeciwko drzwi i usiadła, jakby z wahaniem, z ręką gładko na piersi.
I mógłby przysiądź, że też go widziała, patrzyła, zastanawiał się tylko, czy go rozpoznała, bo może wciąż ma czas… by odwrócić się na pięcie i odejść, wmawiając sobie, że tylko mu się wydawało.
powitalny kokos
marcepan
stewardessa — cairns airport
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Are you someone that I can give my heart to or just the poison that I'm drawn to?
#5

Miała wciąż czas, by wybrać się na te poszukiwania, mogłaby też zdecydować się na nie w towarzystwie kogoś drugiego. Lepiej też, gdyby zdecydowała się na wycieczkę do Cairns, bo przecież tam zastałaby o wiele lepszy wybór niż w Lorne. Zapewne też wybierze się raz jeszcze na podobne zakupy w roli doradcy G. Czemu więc zdecydowała się przyjść dziś tu samotnie w godzinach, kiedy wszyscy "znajomi" powinni być w pracy? Próba. To głupie, ale Addison czuła, że potrzebuje sprawdzić, jak będzie czuć się w takim miejscu po tym wszystkim. Czy muzyka, przedmioty, inni klienci będą tak irytujący jak te kobiety spacerujące po promenadzie? Czy kwilenie niemowlęcia będzie tak bolesnym dźwiękiem, jak te, które zdarza się słyszeć blondynce, gdy wychodzi do pobliskiego sklepu? Nie wiedziała, ale była pewna, że jeśli ma się tam wybrać z nim, to musi wiedzieć, jak się zachowa.
Podejście numer jeden zakończyło się usadowieniem się na pobliskiej ławce. Najpierw Addie oceniała otoczenie, niespiesznie rozglądając się po okolicy, która wydawała się całkowicie pusta. Zgodnie więc z założeniem wszyscy mieszkańcy zajęci byli swoimi codziennymi obowiązkami. To dobrze. Drugie podejście mogło więc zaprowadzić blondynkę nieco dalej, tak też się stało, bo stanęła przed drzwiami. Szybko jednak wróciła do początkowego miejsca, by nabrać oddechu. Co przeszkodziło w wejściu? Ten uroczy pluszak w kolorach błękitu czy mikroskopijne ubranka znajdujące się na wystawie? Trudno określić...
Addison dała sobie pięć minut w czasie, których normowała oddech, po czym podniosła się z sąsiadującej z budynkiem ławki, by wreszcie nacisnąć klamkę i znaleźć się w środku lokalu. Zapach nowości, wymieszany z delikatnymi, naturalnymi kosmetykami, delikatne dźwięki kojącej muzyki oraz przedmioty - czy to ubrania, czy zabawki, czy akcesoria - w mikroskopijnych rozmiarach przyprawiły Callaghan o ból głowy. Ekspedientka nie zdążyła nawet zapytać w czym mogłaby pomóc, bo Addison już zniknęła.
Znów znalazła się na ławeczce, tyle że tym razem o wiele bardziej roztrzęsiona. Dłoń przykładała do klatki piersiowej, starając się unormować szybki, urywany oddech.
-Samolot - wymamrotała sama do siebie, wpatrując się tępo w mężczyznę przed sobą. Nie rozpoznała w nim nikogo znajomego. A może nie była w stanie skupić się na sylwetce oraz rysach na tyle, by go nazwać? Przywoływanie słów, artykułowanie ich już stanowiło dla blondynki wyzwanie. -ocen - ciągnęła dalej, zagryzając wargę, a głos jej drżał. Niebezpiecznie drżał. Z trudem przypomniała sobie kolejne, bezpieczne słowo, które miało być kluczem do sukcesu - uspokojenia. -fal.. - nie dokończyła.. Milion myśli zalało umysł Addison; wizji przyszłości, która nie nadejdzie - wspólne przygotowania do nadejścia kruszyny na świat, kolejne etapy rozwoju, pierwsze chwile, dorastanie. Potrząsnęła energicznie głową, by wyrzucić te obrazy - na darmo. Co jej zostało? Łzy. Powolnie, bezgłośnie zaczęły spływać po twarzy blondynki, zaczynając powoli przypominać coraz bardziej porywisty strumień. Dłonie zaciskała już na brzegach ławki, wzrok spuściła w dół, próbując skupić się na czubkach swoich butów. Znów próbowała uspokoić oddech, płacz, całą siebie... Tyle że teraz nawet słowa nie chciały wydostać się z jej gardła. Była rozbitym wrakiem, bez ekipy ratunkowej. Na własne życzenie.. Za które teraz się przeklinała, ale nie bardziej niż za pomysł tego całego eksperymentu.

Ambrose Hennessy
come hold me tight
no_name4451
wyszedł z więzienia teraz pracuje w — porcie sapphire river
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
It's a long way down. I keep backing away from the edge. And it's a slow burn out. Like the fires that rage in my head
Doskonale znał uczucie odrętwienia, które ogarniało go za każdym razem, gdy umysł zalewały wspomnienia, które niekoniecznie chciał pamiętać… Nie bez powodu mówi się, że najtrudniej jest zapomnieć to, czego nie chce się pamiętać. Najboleśniejsze wspomnienia przychodzą jak fale, bez ostrzeżenia uderzają w Ciebie z całą siłą. W takich chwilach człowiek ma wrażenie, że traci grunt pod stopami, lecz znacznie gwałtowniej niż wtedy, gdy cofająca się fala wymywa piasek pod palców. I zawsze można spodziewać się kolejnej fali…
Gdyby zdobył się na odrobinę szczerości, z kimkolwiek, kiedykolwiek, przyznałby, że ile wysiłku kosztuje go unikanie tych pieprzonych fal. Najczęściej w jedyny znany mu sposób, czy może sprawdzony sposób, czyli wlewaniem w siebie alkoholu do momentu aż fala, nieważne jak wysoka, przestaje robić na nim wrażenie…
I to naprawdę zabawna metafora z tymi falami, patrząc na to, ile lat spędził w marynarce.
Poza tym, Lorne nie dostarczało wiele powodów do śmiechu, do wyjazdu — owszem. Minął niespełna tydzień, a zdążył znaleźć dziesiątki powodów, aby spakować walizki, co nie trwałoby długo, i wyjechać, wrócić do Sydney, do mieszkania wielkości orzecha, w którym nikt nie mieszkał od czterech lat, co… zdecydowanie było widać. Dlaczego, skoro tak naprawdę nie miał do czego wracać? Może dlatego, że Sydney było… znajome? W Lorne czuł się obco, jak zresztą wszędzie indziej, a tutaj szczególnie, jakby wszystko i wszyscy usiłowali powiedzieć mu, że nie powinien tutaj być — jakby wszystkie grzechy i winy nosił wypisane na twarzy.
W tej chwili, gdyby ktoś mu to powiedział, uwierzyłby bez chwili zawahania.
Widząc ją na ławce, poczuł jak ogromny ciężar spada na dno jego żołądka i odbiera oddech. W głowie kłębiło mu się tak wiele myśli, z czego każda pędziła w przeciwną stronę. Wiedział, że w końcu to się stanie, c h c i a ł, żeby to się stało, choć uparcie temu zaprzeczał, to mimo wszystko, miał nadzieję, że zdąży się jakoś na to przygotować, sądził, że będzie wiedział kiedy to się stanie, bo sam miał o tym zadecydować. Jakkolwiek to wszystko brzmiało w jego głowie, naprawdę sądził, że ma to sens… nawet po piętnastu latach, nawet jeśli nie miał prawa pojawić się w jej życiu, tak po prostu, znikąd. Zupełnie jak teraz.
Gdy dostrzegł łzy spływające po jej policzkach, pomyślał tylko, że to prawdopodobnie n a j g o r s z y moment, by… podejść, odezwać się, przywitać, ale chciał to zrobić mimo wszystko, pomimo wahania i poczucia, że nie powinien.
— Ada? — odezwał się, gdy w końcu zdecydował się podejść te kilka kroków bliżej, przystanął jednak w bezpiecznej odległości. I wcale nie spodziewał się, że go rozpozna, nie przypominał dawnego siebie, ale jakaś maleńka część jego, której starał się nie dopuścić do głosu, chciała, aby jednak zobaczyła w nim… jego.. Trwało to zaledwie chwilę, w momencie, gdy podniosła wzrok, od razu tego pożałował. — Przepraszam… wcale nie zamierzałem… po prostu, myślałem, że coś się stało… — urywał raz za razem, nie mogąc zebrać myśli, by w logiczny sposób dokończyć choć jedno zdanie, więc… wzruszył lekko ramionami, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Prosi się o kolejne przepraszam, ale… nie.

Addie Callaghan
powitalny kokos
marcepan
stewardessa — cairns airport
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Are you someone that I can give my heart to or just the poison that I'm drawn to?
To było najgorsze w całej tej sytuacji, że nawet nie chodziło o wspomnienia... A same wyobrażenia o ewentualnej przyszłości, które nawiedzały Addison, zdawały się równie abstrakcyjne, co nieadekwatne, by pozwalać im się jakkolwiek iścić w tym pogubionym umyśle. I mimo całej tej surrealności, że to wszystko, zdawało się, jakby dotyczyło kogoś innego, to koniec końców, towarzyszyła blondynce myśl, że to chodziło o nią. To w niej przez bardzo krótką chwilę rozwijało się nowe życie. Tak krótką, że nie miała nawet świadomości, że to się właśnie działo. Tak ulotną, że dowiedziała się o tym, gdy było już po wszystkim. Strata... Wielu już w swoim życiu Callaghan doświadczyła, ale ta zdawała się najboleśniejsza. Co zaskakiwało główną zainteresowaną, bo przecież... Jak można tak bardzo tęsknić za kimś, o kogo istnieniu, nie wiesz, aż nie jest za późno? Nie umiała tego ubrać w słowa, ani w żaden sposób zdefiniować. To jednak było możliwe, jest możliwe. I dzieje się tu i teraz. Właśnie nią włada taka wręcz paraliżującą tęsknota... Za tym, czego nie znała. I nie wiedziała, że będzie tęsknić aż tak... Do momentu, gdy to po prostu, znienacka ją dotykało. Tak jak w tej chwili, przed tym niepozornym sklepikiem.
Trudno określić jak długo trwał ten napad histerii. Możliwe, że rozciągnąłby się w czasie, gdyby nie... Pojawienie się mężczyzny, którego nie spodziewała się właściwie zobaczyć już nigdy. Oddech przyspieszył jeszcze bardziej, ale tym razem nie na myśl o tym, że nigdy nie dowie się czy zostałaby matką chłopca, czy dziewczynki, a przez to jedno, krótkie zdrobnienie... Wypowiedziane z podobną czułością jak wtedy na plaży, gdy obiecywał, że za miesiąc będą tu siedzieć znów... Tęsknota.. Wtedy też ją odczuwała, choć to zupełnie inny wymiar tego uczucia, kiedy chodziło o rozczarowanie związane z pierwszym, poważnym uczuciem.
Addison wciągnęła powietrza, by wypuścić je za chwilę ze świstem. Cichutko policzyła do dziesięciu, po czym zaciśnięte - za mocno, bo całe poczerwieniały - palce przeniosła do twarzy, którą otarła z łez. Za wiele to nie dało - i tak cała była zaczerwieniona, przynajmniej nie rozmazana. Chociaż czy chciała, żeby widział ją bez ulepszaczy, kiedy w kącikach oczu, jak i przy wargach pojawiały się pierwsze rysy świadczące o upływie czasu? Nie. Teraz, jednak nie miało na to wpływu. Nie było się gdzie schować. W najgorszym momencie życia, dosłownie, zjawił się jakby nigdy nic... I znów powiedział swoje Ada... Nikt inny nigdy tak się do niej nie zwracał... Nie mogła go więc pomylić z nikim innym, choć minęło piętnaście lat. Piętnaście lat pełnych ciszy. Dystansu. Uniosła niepewnie wzrok, by zobaczyć, jak teraz wyglądał. Zmężniał. O dziwo, chyba wychudł. Głos miał nieco bardziej zachrypnięty. Włosy krótsze. A oczy... Gdzieś zgubiły tamten błysk, który tak ją urzekł, gdy spoglądała w te tęczówki wiele godzin na plaży. Nic się wtedy nie liczyło... Tylko te zielonkawe spojrzenie. Dziś zdawało się jednak przygaszone... Jak i on cały. Chociaż kto to mówił? Raczej sama nie przypominała pełnej ufności dziewczyny, która znajdowała pozytyw w każdym scenariuszu, nawet miesięcznej rozłące. Naiwność. Chciałaby uznać, że z niej wyrosła, ale chyba... Nie do końca.
-Co tu robisz? - zapytała, nie podnosząc się z ławki. Nie chodziło o utrzymanie dystansu, a o zwykłe niedowierzanie. Naprawdę tu był? O wiele bardziej prawdopodobne wydawało się, że zmęczony umysł Callaghan płatał figle i widziała kogoś, kogo chciałaby ujrzeć. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że całkowicie zapomniała. To prawda, że wspomnienia wyblakły, a obrazy wspólnych chwil nie były już tak żywe, jak przed laty, ale w głębi serca... Nosiła jego obraz. I czasem, czasem zastanawiała się co by było, gdyby wtedy wrócił. Czasem uważała, że byłaby szczęśliwa. Czasem uznawała, że jest wariatką. Dziś zdecydowanie bliżej Addie było do tego drugiego odczucia. Tak więc nic dziwnego, że męska sylwetka Ambrose'a tuż przed nią wydawała się jedynie nierealną zjawą... Bo niby co tu miałby robić..? I czemu podchodzić do niej, tak jakby, widzieli się wczoraj? O wiele więcej sensu zdawała się mieć hipoteza z halucynacją.

Ambrose Hennessy
come hold me tight
no_name4451
wyszedł z więzienia teraz pracuje w — porcie sapphire river
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
It's a long way down. I keep backing away from the edge. And it's a slow burn out. Like the fires that rage in my head
Chwile obiecane, które nigdy nie miały szansy stać się wspomnieniami potrafią być równie bolesne, bez względu na to, czy miały być wspominane z uśmiechem na ustach czy ze łzami oczach. Zawsze chodzi o skrywający się za nimi... Potencjał. Ewentualność. Stare dobre, co by było gdyby... Oczywiście zaprzeczyłby przy pierwszej okazji, ale nawet jemu zdarzało się wybiegać myślami do przeszłości, która nigdy nie miała miejsca. Co by było gdyby… wybrał inaczej. Co by było gdyby… nie poszedł w ślady ojca i dziadka, nie wstąpił do marynarki, nigdy nie wyjechał z Singleton, albo wręcz przeciwnie, wyjechał, jak przed piętnastoma latami, ale tym razem postanowił zostać. W Lorne Bay. Z nią. Co by było gdyby tamtego dnia nie usiadł za kierownicą, tylko dokończył szklankę i jak wiele razy wcześniej, zasnął na kanapie. Co by było gdyby… tak jak obiecywał, zapomniał o Lorne Bay. O niej.
Tak wiele nigdy by się nie zdarzyło…
Co by było gdyby… to tylko cztery słowa, po których zwykle przychodzą kolejne, budując historie, które nigdy nie miały miejsca, a jednak, na samo wspomnienie, potrafiły odebrać oddech. Nie mógł wiedzieć, że właśnie to miało miejsce na ławce przed sklepem. Może gdyby spojrzał na wiszący nad drzwiami szyld, jakakolwiek myśl, powód, dla którego z trudem powstrzymywała łzy, przyszedłby mu do głowy, ale niestety, całą swoją uwagę skupił na niej. Z zamyślenia wyrwał go dopiero jeden z przechodniów, który niechcący potrąciła go ramieniem.
Gdy podniosła na niego wzrok, od razu wiedział, że go rozpoznała, ale nawet przez moment nie pomyślał, że to przez to, w jaki sposób się do niej zwrócił. Ada. To niewinne zdrobnienie, wydawało mu się tak naturalne, że niemal zapomniał, jak bardzo go nie lubiła. Przynajmniej na początku. A może chodziło o to, że robił to z czystej złośliwości, zawsze tym samym zawadiackim uśmiechem, którego dziś próżno szukać na jego ustach. Dla niego była Adą. I zawsze już miała być, choć siedząca przed nim kobieta wydawała się… obca, lecz za to nie mógł jej winić.
Jej pytanie nieco zbiło go z tropu, choć było w zasadzie pierwszym, które przychodzi do głowy. Powinien mieć przygotowaną w zanadrzu jakąś odpowiedź, prawda? Powinien. Czy miał? Absolutnie nie.
Zgaduję, że odpowiedź, “nie mam pojęcia” Cię nie rozbawi — odparł, nie bardzo zastanawiając się nad odpowiedzią, a zdecydowanie powinien dać temu chwilę, bo tak, tutaj akurat miała rację, nie byli dobrymi znajomymi, którzy dopiero co widzieli się wczoraj, sam nie wiedział czym właściwie dzisiaj byli… aż się prosi trzymać tego jednego słowa, byli, jest idealne, czas przeszły, żadnego miejsca na jakiekolwiek niedomówienia. — Coś się stało? — zapytał, zmieniając nagle temat, jakby uważał, że wyczerpująco odpowiedział na jej pytanie, choć był to rzecz jasna kolejny unik. A to pytanie… nie na miejscu. Jak wszystko, łącznie z nim! — Wybacz. Po prostu, wydawało mi się, że… — Znowu z trudem zbierał myśli, w roztargnieniu obejrzał się na sklep, jakby szukając podpowiedzi i… dostał ją. Tak. Spadła na niego jak grom z jasnego nieba, niemalże dosłownie, bo momentalnie zamilkł, wpatrując się błękitny szyld odrobinę za długo. W końcu pokręcił głową. — Właściwie, nie wiem co mi się wydawało…
I tego się trzymaj, Ambrose.

Addie Callaghan
powitalny kokos
marcepan
stewardessa — cairns airport
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Are you someone that I can give my heart to or just the poison that I'm drawn to?
Raz jeszcze Addison głośno nabrała do swoich płuc powietrza, zastanawiając się jak odpowiedzieć na pytanie Amborse'a. Na szczęście uratował ją od tłumaczeń, robiąc to, w czym był najlepszy - unikanie trudnych tematów. Zorientowała się, że dotarło do niego, co się działo. Zapewne jedynie strzępek, bo skąd szyld miałby mu zdradzić całą historię? Istniało tak wiele różnych scenariuszy - poronienie, choroba, przedwczesna śmierć a może trudności z poczęciem lub niechciana ciąża? Hennesey nie mógł wiedzieć co jest dokładnie powodem ogromnego smutku kobiety przed nim, ale już sam cień tego podłoża zdawał się być zbyt wielkim wyzwaniem. I pierwszy raz to ucieszyło Callaghan, możliwe, że ten jeden raz doceniła umiejętność jego "wykręcania się", co skomentowała uśmiechem, tuż po tym, jak wypuściła nabrane do płuc tak łapczywie powietrze. I choć teraz się uśmiechała, to jeszcze chwilę wcześniej widać było irytację wymalowaną na twarzy, gdy Ambrose postanowił uraczyć ją nietrafionym żartem, który nie wyjaśniał zupełnie... nic.
Pragnęła zapytać go o tak wiele... Jednocześnie czuła, że nie powinna właściwie zadawać żadnych pytań, bo to mogłoby okazać się niebezpieczne dla niej. Musiałaby udzielić odpowiedzi, a sama w uniki od zawsze była beznadziejna, przypominała raczej otwartą księgę, w której dość prostymi i dobitnymi słowami zapisano dosłownie wszystko.
-Zostaniesz tu... na jakiś czas? - zapytała więc tylko, podnosząc się z miejsca. Oboje mieli swoje sprawy, on gdzieś się wybierał, ona obiecała kupić ten przeklęty gryzak i chciała wybrać przy okazji prezent. Powinni zając się tym, co sobie zaplanowali. Nie ryzykować. A mimo tego... Zadała to pytanie, bo choć może nie chciał mówić co tu robił, to może zdradzi jej choć tyle, czy jeszcze się przypadkiem spotkają. Tyle że... Co to miałoby zmienić? Dawno wpisali się w swoich życiach do przeszłości oraz pełnego niesprawdzonych gdyby, raczej nie było już miejsca na sprawdzenie żadnego z nich. Ani możliwości, czy chęci. Nie byli już tymi pełnymi nadziei dzieciakami, i choć, wpatrując się tak intensywnie w jego twarz, pokrytą zarostem, noszącą ślady upływu lat z dala od niej, starała się dostrzec tamtego chłopaka... To nie umiała. Po co więc jej to wiedzieć, czy zostaje? Na pewno nie robiłby tego ze względu na nią, na pewno ruszył do przodu. Ona przecież to zrobiła, nawet nie raz. Nie czekała, nie liczyła na powrót, nie powinna więc być i ciekawa dalszych planów mężczyzny. Człowiek jednak jest przewrotny... I chociaż nie myślała o Hennessey'u w ostatnim, dość długim, czasie, tak teraz... Ciekawość. Ona brała górę, jak zwykle, nie wiadomo czemu.

Ambrose Hennessy
come hold me tight
no_name4451
wyszedł z więzienia teraz pracuje w — porcie sapphire river
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
It's a long way down. I keep backing away from the edge. And it's a slow burn out. Like the fires that rage in my head
W głowie przerobił ten scenariusz niezliczoną ilość razy, choć nie dokładnie ten ani nie w tej chwili. Setki raz wcześniej, ilekroć przyłapywał się na myśli, że popełnił błąd. Zwykle nie był trzeźwy, dlatego głos rozsądku, mówiący, że po tych wszystkich latach, to nie tyle smutne co żałosne, docierał do niego zazwyczaj dopiero nazajutrz. Dziesiątki scenariuszy, a mimo to, nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć… Na usta cisnęło się słowo “przepraszam”, ale na nie było już o wiele za późno. W dodatku to nie czas i miejsce na sentymenty, prawda?
Oczywiście, że nie mógł wiedzieć co dokładnie się wydarzyło, nawet nie miał zamiaru zgadywać, dlatego żałował, że nie zdążył ugryźć się w język. Nie był idiotą, wbrew pozorom, wystarczyło dodać dwa do dwóch, wynik równania był całkiem oczywisty — stało się coś, co nie miało się zdarzyć. Coś co okropnie ją zabolało, do tego stopnia, że wizyta w sklepie po brzegi wypełnionym dziecięcymi szpargałami, okazała się… nie do zniesienia. I nie chciał wybiegać myślami w żadną stronę, nie chciał wiedzieć, czy straciła ciążę czy pochowała dziecko, czy wręcz przeciwnie, nigdy nie miała szansy zostać matką…
Widząc jej uśmiech, a może widząc dokładnie, co oznacza, sam mimowolnie uniósł kącik ust w nieco krzywym uśmiechu, jakby chciał powiedzieć, “no tak, w tej kwestii nie zmieniło się nic”.
Zostaniesz tu... na jakiś czas?
To pytanie słyszał dziesiątki raz, choć w rzeczywistości blondynka wypowiedziała je raz, może dwa… w przewrotnej historii, rozpoczynającej się od Co by było gdyby, niemal zawsze bez wahania odpowiadał, że tak, nie szukając wymówki, by usprawiedliwić swój wyjazd. A teraz? Teraz też jej nie miał, nie szukał, sam nie wiedział skąd ta nagła niepewność, gdy w odruchu wbił ręce w kieszenie spodni i wzruszył ramionami.
Na jakiś czas — powtórzył, w tym momencie, bardzo wdzięczny za te słowa. Nie wiedzieć czemu, w ślad za nimi popłynęły kolejne. Zupełnie jakby chciał upewnić ją, że ma powód, dla którego przyjechał. — Pracuję w porcie Sapphire River. To coś nowego, nie wiem… czy jest tego warte. — Kolejne wzruszenie ramionami, które miało tylko ująć powagi tym słowom, które zresztą dobierał niezwykle uważnie. W końcu to nie tak, że nikt nie chciał zatrudnić byłego skazańca - dostał pracę w porcie, w dodatku brzmi to jakby dostał ofertę nie do odrzucenia, prawda? — Trochę się tutaj zmieniło… — dodał po chwili, posyłając jej gorzki uśmiech, który jednak zniknął tak samo szybko jak się pojawił, bo co właściwie miał na myśli… to miejsce, to miasteczko? Ich dwoje, tutaj? Wszystko. Przez moment nie odrywał od niej spojrzenia, ciekawy jej reakcji… jakakolwiek by ona nie była.

Addie Callaghan
powitalny kokos
marcepan
stewardessa — cairns airport
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Are you someone that I can give my heart to or just the poison that I'm drawn to?
Zaśmiała się cicho ze swojej naiwności, słysząc odpowiedź mężczyzny. Czemu liczyła na to, że mogłoby paść z jego ust cokolwiek bardziej precyzyjnego? Nie wysilił się nawet na dobranie własnych słów, a jedynie powtórzył te wypowiedziane już przez nią. Pamiętała, że potrzebował czasu, by się oswoić i nieco otworzyć. Myślała, że osiągnęli ten magiczny moment, w którym mogli wspólnie przekroczyć tę granicę, by odrobinę obdarzyć się zaufaniem oraz szczerością... Z drugiej strony... Minęło tyle lat, a także, tak wiele, a przede wszystkim jedna, niespełnionych obietnic ich dzieliło... Czemu więc liczyła na cokolwiek?
Nie wiedziała. Równie mocno nie posiadała tej wiedzy, jak i odczuła zaskoczenie na wzmiankę o pracy w porcie. Nie bardzo wiedziała, co miałby tam robić, ale nie czuła się też aktualnie na tyle komfortowo, by jakkolwiek wypytywać. Zapewne dlatego rzuciła jedynie: -Dla niektórych jest warte tak wiele, by spędzić w nim całe życie - a twarz blondynki po raz pierwszy rozpromienił szczery, ciepły uśmiech. Jasne dla obojga z nich było do kogo Addison się odwoływała - chodziło o jej ojca, który pracował tam przed piętnastoma laty. Pracował i dziś. Zapewne... Mieli zupełnie inne zajęcia z Ambrosem, ale wciąż... Może tak samo było warto? Ojciec nie raz wspominał, przecież i o widokach oraz bliskości tego żywiołu, niekoniecznie o trudach połowów... Chyba po nim Addie była zbyt dużą optymistką. -To zależy. W sensie... Tak, ludzie się zmienili, ale wciąż... Pewne miejsca są tam gdzie były, choć powstają nowe. Na przykład ten bar, w którym pracowałam tamtego lata.. - urwała, bo niezbyt właściwym wydawało się odwoływanie do tamtych czasów. Raczej Hennessy'owi nie zależało na tym, by je pamiętać. Nie przyjechał, nie dzwonił, nie pisał. Zniknął. Dziś pojawił się całkowitym przypadkiem, może zaniepokojony, jedynie czystą moralnością i przyzwoitością, że stało się coś niedobrego... W innej sytuacji podejrzewała, że nie podszedłby, tak jak nie robił tego przez lata. -Dobrze było cię zobaczyć, ale na mnie już pora. Mam kilka spraw do załatwienia - próbowała się uratować, choć chyba na to już za późno. Tonęła z wielu powodów, niekoniecznie dlatego że spotkała teraz i tu jego. Niewątpliwie jednak ten duch przeszłości w niczym nie pomagał. Powinna uciekać. Dodać krótkie; to cześć, ale stała wciąż przed nim, bawiąc się palcami. Czemu? Nie wiedziała. Chyba była zmęczona... i zagubiona.

Ambrose Hennessy
come hold me tight
no_name4451
wyszedł z więzienia teraz pracuje w — porcie sapphire river
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
It's a long way down. I keep backing away from the edge. And it's a slow burn out. Like the fires that rage in my head
Nigdy nie był dobry w… słowach, jakkolwiek to brzmi. Nie potrafił ująć w słowa tego, co chciał powiedzieć, choć zwykle wiedział dokładnie co próbował powiedzieć, co stanowi pewien paradoks, prawda? Zazwyczaj wtedy, gdy musiał zdobyć się na odrobinę szczerości — również przed samym sobą — wtedy jakichkolwiek słów by nie wybrał, zawsze zdawały się… niewystarczające. Niewłaściwe. Nie na miejscu. I cała masa innych przymiotników na N, które zaprzątały mu głowę, dlatego najczęściej nie mówił nic. Dużo łatwiej przychodziło mu skłamać, choć i wtedy nie mówił wiele. Może właśnie dlatego tak trudno powiedzieć, kiedy mówi prawdę… Pytanie tylko, dlaczego miałby ją okłamywać? Teraz? Gdy wszystko, co było nie miało już żadnego znaczenia?
Z początku nie wiedział, o co jej chodzi, przez chwilę pomyślał, że życzliwie wróży mu długiej pracy w porcie, ale po chwili sobie przypomniał… i w odpowiedzi pokiwał lekko głową, uśmiechając się pod nosem. No tak, mówiła o swoim ojcu, o którym zresztą wcześniej zapewne opowiadała nie raz, a on słuchał, choć w rzeczywistości, zastanawiał się jak uniknąć pytania o jego rodzinę. Zdecydowanie wolał słuchać, jak opowiadała o swojej rodzinie, tak bardzo nie podobniej do jego własnej, niż silić się na opowieść o Burnettach, która nie miała nic wspólnego z prawdą.
Może coś w tym jest… — odparł i również pozwolił sobie na uśmiech, choć po chwili wzruszył lekko ramionami, zupełnie jakby nie chciał przywiązywać się do tej myśli. Nie potrafił wyobrazić sobie, by miał spędzić tu kolejny miesiąc, a co dopiero rok czy… resztę życia.
I przez następne lata mijać się z życiem, które mógł mieć, a z którego tak łatwo zrezygnował. Tak naprawdę, nic z tego nie było łatwe, ale wciąż uparcie trzymał się myśli, że decyzja należała do niego.
Na przykład ten bar, w którym pracowałam tamtego lata…
Przez chwilę żałował, że nie dokończyła zdania, choć sam nie wiedział dlaczego, ale zaraz pomyślał sobie, że dobrze że tego nie zrobiła, samo wspomnienie baru rozbawiło go zdecydowanie dużo bardziej niż powinno — jak na alkoholika — i zaśmiał się pod nosem, nim zdążył się powstrzymać, ale był to wyjątkowo gorzki śmiech, bez cienia wesołości.
Mam nadzieję, że wciąż jest na swoim miejscu — dokończył kulawo, licząc, że to właśnie miała zamiar powiedzieć, ale skąd mógł wiedzieć, ostatnimi czasy trzymał się od barów z daleka, podobnie jak wszystkich miejsc, noszących znamię tamtego lata. Miał ochotę powiedzieć coś głupiego, coś naprawdę głupiego, zaproponować wyjście na drinka, przez wzgląd na stare czasy, czy jeszcze co innego — jak mówiłam, g ł u p i e — ale złapał się na tym, że to jedynie desperacja, by zatrzymać ten moment na trochę dłużej. Ten n i e z r ę c z n y, pełen dopowiedzeń moment, którego odrobinę żałował… Na szczęście, a może wręcz przeciwnie, odezwała się pierwsza.
Jasne, rozumiem… — mruknął i odruchowo cofnął się o krok, nie chcąc jej zatrzymywać, choć zrobił to bardzo niechętnie, z wahaniem, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale jej słowa brzmiały jak wymuszona uprzejmość, którą raczy się kogoś, kogo chce się zbyć. Prawda? Czy tylko mu się zdawało? — W takim razie, do zobaczenia? Kiedyś? To znaczy, nie wiem. — Miał ochotę palnąć sobie w łeb, naprawdę, zamiast tego w nerwowym odruchu sięgnął dłonią do karku. Jak szczeniak! W końcu westchnął ciężko i powiedział — Nie czuj się zobowiązana. Wiem co zrobiłem…
Ktoś musiał to powiedzieć. Addie Callaghan
powitalny kokos
marcepan
stewardessa — cairns airport
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Are you someone that I can give my heart to or just the poison that I'm drawn to?
Nie wiedziała, że miał problem z wyrażaniem siebie poprzez słowa, uznawała przed laty, że lepiej i swobodniej jest mu robić to poprzez działanie. I lubiła to w nim, bo sama nie stroniła, przecież od próbowania tego co nieznane. Lubiła korzystać z tego, co proponował świat. Chciała być zaradna i znaleźć możliwość, by doświadczyć jak najwięcej. Sporo też przy tym mówiła, bo czuła, że nieco musi usprawiedliwić swoje plany. Nie brakowało wtedy przed laty Addison właściwie tego co najważniejsze - miała wspierających rodziców, masę rodzeństwa, które było wychowane tak, by wskoczyć za siebie w ogień, nawet jak niemiłosiernie działali sobie na nerwy, a do tego miała zajęcie tu w Lorne. I wiedziała, że rodzice też potrzebują wsparcia od niej jako tej najstarszej. Blondynka nie umiała jednak zrezygnować z siebie i... Kiedy jasne stało się dla niej, że Ambrose się tu nie pojawi, postawiła na siebie, porzucając nastoletnie marzenia o wielkiej, pierwszej miłości, która przetrwa wszystko. Jasne stało się, że to tylko bajeczka dla wrażliwszych kobiet, by zarobić na takich historiach. One nie zdarzały się w życiu, a konkretniej nie w życiu Callaghan.
Nie wiedziała też, że do listy swoich problemów Hennesy dopisał alkoholizm. Nie widziała, więc nic zdrożnego (a przynajmniej nie z takich względów jak uzależnienie mężczyzny) we wzmiance o miejscu ich pierwszego spotkania z przed lat, miejsca, gdzie wszystko się zaczęło i od tamtej chwili biegło dość intensywnym torem, nie zwalniając ani na chwilę. Czemu już wtedy nie widziała, że prędzej czy później się "wykoleją"? To nie mogło... Skończyć się inaczej.
-Tak, Moonlight jest tam gdzie było, tylko ja mieszkam zdecydowanie bliżej niego - odpowiedziała, uśmiechając się na wspomnienie baru. Nie, żeby to była praca marzeń, choć pozwalała młodej dziewczynie na wyciągnięcie całkiem sporych napiwków i doświadczenia jak radzić sobie z namolnymi kolesiami. Uśmiech nie wywołała też bliskość tego miejsca, bo wcale go nie odwiedzała regularnie. Przypomniała sobie za to jak pewnego upalnego wieczoru obsługiwała Ambrose'a i jego kolegów. Wiedziała, że o niej rozmawiali, przynajmniej jego towarzysze. On za to zamiar rozmowy wybrał... Działanie. Już tamtego wieczoru odprowadził ją po zmianie dość okrężną drogą, a ona opowiadała mu o surfowaniu, które planowała następnego ranka.. Ale nie powinna się w tym zanurzać. To tylko nastoletnie uczucie, a oboje nastolatkami już nie byli. I całkiem możliwe, że wcale nie pamiętali tamtych tygodni w podobny sposób, może też wcale nie wspominali ich przez lata?
Addison poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, mrowienie, które rozeszło się po całym ciele. Nie czuj się zobowiązana. Wiem co zrobiłem… Czy chciała wykrzyczeć mu w odpowiedzi, dość ironicznie, zapewne głosem pełnym zarzutu chyba raczej wiesz czego nie zrobiłeś?? Możliwe. Dezorientacja wynikająca jednak z faktu, że mężczyzna pamiętał o niespełnionej obietnicy oraz przywołał ją tu i teraz sprawiła, że.. nie wiedziała co zrobić.
-Przestań, Ambrose. Byliśmy dzieciakami, nie wiedzieliśmy czego chcemy od życia - odpowiedziała zaraz po tym, gdy uznała, że zachowa się jak na dorosłą kobietę przystało - dojrzale. Całkiem możliwe, że wynikało to też z faktu, iż tak to sobie Callaghan w głowie poukładała - dla dwudziestokilkulatka była wakacyjną przygodą, z którą owszem można było spędzić przyjemnie czas, ale nie budować przyszłość. Jakąkolwiek sobie tam wyobrażali, będąc tymi początkującymi w dorosłym życiu. Oczywiście, że ona, jako dziewczyna, wyobrażała w swojej głowie wieczorami całkiem dużo, daleko hen. Czekała też zdecydowanie za długo aż wróci, i za dużo płakała z tęsknoty, która wydawała się nie przeminąć nigdy. Teraz... Była starsza o piętnaście lat. On też. I cóż, była pewna, że skoro nie szukał jej przez tyle lat, ani ona nie zdobyła się na to, by go odnaleźć, to nie było im pisane nic więcej niż tamto lato. A przynajmniej z taką myślą o wiele łatwiej dwudziestoletniej dziewczynie przyszło pójść dalej. -Daj telefon - dodała dość szybko po swoim dorosłym zdaniu, a widząc niepewność ze strony Hennessy'a zachęciła go ruchem dłoni i ponagleniem: -No daj, nie ukradnę ci go, tylko na chwilę - a kiedy już trzymała w dłoniach, odblokowany aparat, wstukała swój numer telefonu, dodając do kontaktu nawet aktualne selfie, zrobione dość szybko i podpisała się Ada. Czego pożałowała zaraz po oddaniu mężczyźnie telefonu - nie że dała mu numer, a że zapisała swój wizerunek, kompletnie rozbitej trzydziestokilkulatki, bo to widziała w tych zaczerwienionych oczach, które wciąż pozostawały szkliste. -możemy się spotkać, jeśli zostajesz. Coś porobić. Pogadać. No wiesz... Masz tu jedną przyjazną twarz, nie musisz startować od stanu zero - wyjaśniła, uśmiechając się delikatnie. I spłonęła rumieńcem, co akurat całkiem możliwe, że nie było do końca widoczne ze względu na i tak zaczerwienioną już od płaczu twarz - jeden plus tego wstydliwego momentu. Skąd ten rumieniec? Addie obawiała się nieco, że wyjdzie na namolną. A ostatnim czego chciała to narzucać się Ambrose'owi w jakikolwiek sposób... Dał przed laty blondynce odpowiedź, której nie była fanką, ale teraz... Miała wrażenie, że nie podobało mu się to, że ona mogłaby nie chcieć go w swoim życiu, a chociaż w żaden sposób tego nie analizowała to automatycznym odczuciem u blondynki było to, że... Nie chciała go rozczarowywać. Ani tracić tak szybko z oczu. Dziś nie była w najlepszym stanie, ale może... mogliby... Sama nie wiedziała co mogliby, ale najwidoczniej sama wizja tego ponownego "by" stojącego przy czasowniku budziła w kobiecie jakieś uśpione pragnienia. Choć wcale tego nie potrzebowała, zwłaszcza dziś.

Ambrose Hennessy
come hold me tight
no_name4451
wyszedł z więzienia teraz pracuje w — porcie sapphire river
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
It's a long way down. I keep backing away from the edge. And it's a slow burn out. Like the fires that rage in my head
Nie był pewny, jak wiele pamięta z tamtego Ambrose’a, ale nawet jeśli byłoby inaczej, nie sądzę, by potrafił tak po prostu znowu wcielić się w tę rolę. Minęło zbyt wiele lat, zbyt wiele się wydarzyło, a przede wszystkim, sam nie wiedział ile zostało w nim dawnego siebie — ile zostało z tamtej beztroski i poczucia, że cokolwiek miało nadejść, nie może być złe. Nie, nie był optymistą, nikt nigdy nie nazwałby go w ten sposób, nawet piętnaście lat temu, ale wtedy… było inaczej. I może chodziło o to, że wciąż stał przed najważniejszym życiowym wyborem, wciąż czuł, że decyzja należy do niego i, że podejmie właściwą, jeśli tylko porozmawia z ojcem. Naiwnie myślał, że zrozumie…
A może chodziło o nią, tylko o nią.
Wciąż pamiętał tamten wieczór, i choć naturalnie, czas zatarł w jego pamięci pewne szczegóły, gdyby tylko zamknął oczy, zobaczyłby ją znowu po raz pierwszy — stojąc przy barze, wspinała się na palce, próbując sięgnąć po coś ponad szerokim blatem, pojedyncze kosmyki włosów wysypały się z koka niedbale upiętego na głowie, a nim zabrała tacę, poprawiła przewiązany w pasie fartuch, zapewne odruchowo jak setki razy wcześniej. Zapytany, nie byłby w stanie powiedzieć, co dokładnie tak go urzekło, ale w tamtej chwili wiedział, że jeśli nie podejdzie, resztę wieczora spędzi zastanawiając się jak ma na imię. Wystarczyła jedna chwila…
Pożałował tego, co powiedział, gdy tylko dotarł do niego sens własny słów. Sam nie wiedział, dlaczego zakłada, że wciąż może mieć do niego żal, w końcu, nie był nikim wyjątkowym, minęło tak wiele czasu, że równie dobrze mogła go nie pamiętać, i zapewne właśnie tak było, przypomniał jej o sobie tylko, dlatego, że postanowił podejść. Przyjechać do Lorne Bay, w poszukiwaniu duchów przeszłości…
Jej odpowiedź… nie była tą, której się spodziewał, choć sam nie wiedział, co tak naprawdę chciał usłyszeć. W odpowiedzi na jej słowa odruchowo przytaknął, choć zaciśnięte w wąską linię usta tylko powstrzymywały sprzeciw z jego strony. Jeszcze przez moment, przyglądał jej się uważnie, jakby chciał upewnić się, czy rzeczywiście w to wierzy.
Ja wiedziałem — powiedział nim zdążył ugryźć się w język, a gorycz, jaka popłynęła wraz z tymi słowami, sprawiła, że momentalnie przywołał na usta uśmiech, na próżno starając się odjąć im powagi. — Wiem, że źle wybrałem — dodał, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, co do tego, co miał na myśli. I być może spłycał, zbyt upraszczał, sprowadzając swoje szczęście do tego jednego lata, podjętych decyzji i konsekwencji, z którymi nosił przez następną dekadę, dlatego zaraz potem pokręcił głową, jakby chciał powiedzieć, by zapomniała, że to powiedział. Nie ma o czym rozmawiać.
Jasne — Kątem oka zerknął na wyświetlacz, gdy oddała mu telefon, zdążył dostrzec, że podpisała się Ada zanim ekran zgasnął, a on odruchowo chciał schować go do kieszeni, choć… powstrzymał się. Dotarło do niego, że przysłowiowa „piłeczka” jest teraz po jego stronie, bo to on ma jej numer, nie na odwrót, więc ewentualne spotkanie, jakkolwiek przyjacielskie, to kwestia jego telefonu. Cóż, nie czuł się z tym najlepiej, głównie dlatego że dosłownie chwilę temu, żałując, że w ogóle postanowił podejść, postanowił, że nie będzie się jej więcej narzucać, a teraz… — Więc do zobaczenia — powtórzył, unosząc na chwilę telefon, i nawet wysilił się na lekki uśmiech, choć tylko dlatego, że czuł, że tak wypada. Nie najlepiej czuł się z tą niezręcznością, było to dość nowe uczucie dla kogoś, kto… cóż, najczęściej ma wszystko i wszystkich gdzieś! — Nie zatrzymuję — rzucił jeszcze, nim odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę.
THE END
powitalny kokos
marcepan
ODPOWIEDZ