fotogtaf — jeżdżący po świecie
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
have you ever had that feeling that you'd like to go to a whole different place and become a whole different self?
1

Jego mocna opalenizna nie wyróżniała się zbytnio wśród mieszkańców Queenslandu, którzy nie tak dawno pożegnali słoneczną jesień, poprzedzoną upalnym latem. Przechadzając się po alejkach w markecie, pomału pchał swój zapełniony już częściowo zakupami wózek i nie rzucał się w oczy w tłumie innych, krzątających się klientów. Jeszcze tydzień temu był w Limie; zajmował niewielkie mieszkanie w sercu tej pięknej stolicy, z widokiem na sanktuarium Las Nazarenas i plac Ramóna Castilla. Decyzja o tym, że wraca tutaj, dojrzewała w nim od grudnia, ale wówczas nie potrafił się jeszcze na to zdecydować. Jedna rozmowa z babcią zmieniła wszystko; wiedział, że jeśli nie on, to nikt inny z rodziny po prostu nie przyjedzie. I na samą myśl o tym, że była całkowicie sama, czuł potężne poczucie winy. Spośród wszystkich krewnych, to z nią Odysseus zawsze był najbliżej — to właśnie ona wpoiła mu wartości, które wyznawał do dzisiaj, pokazała jego obecnie ulubione książki, a także pozwoliła mu rozwinąć jego największą pasję i to za sprawą niewinnego, spontanicznego prezentu.

Nikomu nie mówił o tym, że wraca. Rodziców to nie interesowało; od lat jego relacje z matką i ojcem pozostawały raczej chłodne i oficjalne. Rodzeństwo żyło swoim życiem i podejrzewał, że nawet nie mają pojęcia o tym, że babcia słabnie. Nie uważał się za osobę, która powinna ich o tym informować — w jego odczuciu powinni interesować się sami. Kiedy przyjechał, babcia sama poprosiła go zresztą, by nikomu się nie chwalił, że nie czuje się najlepiej i nie miał zamiaru działać wbrew temu, czego sobie życzyła.

Nie mając innych zajęć ani pomysłu na to, co miałby robić, większość czasu spędzał w domu, pomagając jej ze wszystkim, z czym tylko mógł. Nie pchał się do pieczenia czy gotowania na własną rękę, ale obierał i kroił jej wszystkie warzywa, ściągał ciężkie rzeczy i naczynia wepchnięte na najwyższą półkę, a przede wszystkim zawsze robił zakupy. Większość tego, co wylądowało dotychczas w koszyku, było włożone tam z myślą o staruszce, bo jemu tak naprawdę wiele nie było trzeba. Ostatnie kilkanaście lat życia spędził w drodze; by zobaczyć to wszystko, co zdołał zobaczyć, żył w różnych warunkach i nauczył się w ten sposób wiele. Przede wszystkim zrozumiał, jak niewiele rzeczy potrzebuje w swoim otoczeniu, by być spokojnym i szczęśliwym.

Ze swoich własnych kaprysów na liście zakupowej dopisał wyłącznie płatki do mleka i były one ostatnią pozycją, więc przemknął przez dział ze słodkościami i skręcił w odpowiednią alejkę. Od kiedy tutaj wrócił, nie miał tak naprawdę chwili, by zacząć zastanawiać się nad tym co robią teraz ci wszyscy ludzie, których znał lata temu, ale wcale nie musiał — bez zastanowienia rozpoznał jej postać, choć znajdował się kilka metrów od niej. A kiedy zrozumiał, czemu właściwie się przygląda, podszedł bliżej i odsunął wózek na bok. — Pomóc? — Chociaż się starała, nie było szans, by sięgnęła po to, co usilnie próbowała zdjąć z ostatniej półki, a tak się składało, że to były również jego ulubione płatki.

Cambrey Hallewell
powitalny kokos
nick autora
lorne bay — lorne bay
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1

Nie mogła się skupić. Przyłapywała się na tym, że szwy szły jej krzywo, a wybrany materiał różnił się od tego, o który poprosiła ją klientka; myślami ciągle była gdzieś indziej, w Carnelian Land, zastanawiając się, czy z tatą wszystko w porządku. Wczoraj stracił pracę. W przeszłości pchnęłoby go to w kolejny ciąg. Teraz, gdy odstawił alkohol, Cambrey pozostawało wierzyć, że jego organizm nie zapamiętał tego jako odruchu bezwarunkowego.

Pozostawało w i e r z y ć, bo ostatnia wysłana do niego wiadomość wisiała nieodczytana od czterech godzin, doprowadzając ją na skraj szaleństwa.

Do supermarketu poszła po kilka rzeczy. Nie chciała stawiać się w domu rodzinnym – o ile domem można uznać zdezelowaną przyczepę kempingową – z pustymi rękami i wyrzutami, dając jasno do zrozumienia, że najzwyczajniej nie wierzyła w jego odwyk. Bezmyślnie wrzuciła do koszyka najbardziej uniwersalne produkty i dopiero na sam koniec udała się po jedyną rzecz, którą miała kupić tutaj dla siebie. Kakaowe płatki nie były najzdrowszym wyborem, którego mogła w Coles dokonać. Może dlatego – w obawie przed dziećmi i niskimi kobietami, najwyraźniej – ktoś ustawił je na najwyższej półce, skutecznie utrudniając Hallewell życie.

Nie dała poznać po sobie tego, że od razu rozpoznała głos Odysseusa; serce stanęło gdzieś na wysokości gardła, a mózg na krótki moment przestał sprawnie funkcjonować. Nie odwróciła się gwałtownie, nie rzuciła mu się na szyję: opadła po prostu na pięty i krótko na niego zerknęła, pozwalając wargom rozciągnąć się w przepraszającym – za kłopot, za przeszłość – uśmiechu. — Mógłbyś? — westchnęła, opuszczając zawieszoną dotychczas gdzieś na wysokości przedostatniej półki rękę. Nie widziała sensu w dalszym prowadzeniu walki z wiatrakami, nawet, jeśli kapitulacja ta równała się z poproszeniem o pomoc Odysseusa.

Spuściła głowę, licząc, że kaskadą włosów zasłoni wkradający się na policzki rumieniec. Wtedy, parę lat do tyłu, kierowała się zwyczajną naiwnością, gdy pod wpływem alkoholu wyznała mu prawdę o swoich uczuciach; zdradziła, że wzdychała do niego jeszcze wtedy, gdy z jego siostrą biegały po podwórku Bousaidów z pierwszymi wybitymi zębami. Zaryzykowała, sądząc, że niedługo w Lorne Bay nie będzie już żadnego z nich – Odysseus wyjedzie w kolejny zakątek świata, a gdy przy następnej okazji spróbuje odnaleźć ją w miasteczku, ślad dawno urwie się gdzieś poza granicami Queensland. Bo naprawde, s z c z e r z e wierzyła, że uda jej się stąd uciec. W najgorszym wypadku mieli się już nigdy nie spotkać, n i e spotkać w alejce z płatkami śniadaniowymi supermarketu w Lorne Bay, w tym samym mieście, w którym rozpoczęła całą tę farsę. — Na ile wpadłeś? — zagadnęła w końcu. Nie spytała o to, co tutaj robi. Nie chciałaby w końcu, żeby odbił piłeczkę i postawił ją pod ścianą, zmuszając do wyznania, że wszystko, do cholery, szlag trafił.

odysseus bousaid
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
fotogtaf — jeżdżący po świecie
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
have you ever had that feeling that you'd like to go to a whole different place and become a whole different self?

Jeszcze dwa tygodnie temu nie rozważał w ogóle powrotu do Lorne Bay ani zatrzymywania się w nim na dłużej, skupiając się na powolnym, skrupulatnym planowaniu kolejnej podróży. Marzył mu się powrót do Indii, chociaż na kilka tygodni; to miała być jego druga wizyta i planował zobaczyć miejsca, których poprzednio nie udało mu się odwiedzić. Chciał poznać coś więcej, poza Agrą, a wieczorami nieśmiało próbował się zorientować, jak właściwie wyglądają połączenia z Limy i gdzie mógłby wynająć lokum w Bengaluru lub Madurai. To nie tak, że przyjazd tu pokrzyżował mu plany, ale bez wątpienia sprawił, że miał je odłożyć na bliższą bądź dalszą przyszłość. Z naciskiem na dalszą. Nie wyobrażał sobie podróżować, kiedy najbliższa mu osoba na świecie była tutaj i czuła się coraz gorzej.

Bo z babcią nie było najlepiej. Chociaż przez bardzo długi czas mężczyzna nie dopuszczał tego do siebie, pani Bousaid miała już swoje lata, co prawdopodobnie powinien mieć na uwadze już od pewnego czasu. Czy to była kwestia tego, że starsza kobieta nie mówiła mu wszystkiego, stale utrzymując w rozmowach telefonicznych, że czuje się świetnie czy może Odysseus po prostu w jakimś stopniu stosował metodę wyparcia, trudno było oszacować. Ale naprawdę nie spodziewał się na tę chwilę pogorszenia czy jakiegokolwiek kryzysu zdrowotnego.

Podejrzewał, że czeka go w związku z jej stanem wiele rozmów, czy to z lekarzami, czy to z rodzeństwem (gdyby babci naprawdę się pogorszyło), czy z samą zainteresowaną, ale... nie był na to gotowy, jeszcze nie. Nie wiedział nawet, jak miałby skonstruować wiadomość do Lyty, jak miałby powiadomić o tym Perseusa — o tym, że być może powinni przyjechać i pożegnać się. Nie rozmawiali od wielu lat, a choć jakaś cząstka Oddy'ego tęskniła za nimi (szczególnie za bratem), nie planował tego prędko zmieniać. Z tym, że sytuacja rozwijała się dynamicznie i pomału dojrzewał do tego, że istniało pewne prawdopodobieństwo, że będzie musiał.

Był tutaj zaledwie od kilku dni, a już zaliczył kilka nieprzespanych nocy. Leżał wtedy na plecach i wpatrzony w sufit próbował poukładać sobie w głowie, co zrobić dalej. Zamierzał zacząć ogarnianie wszystkiego małymi krokami — kiedy upewnił się, że babcia jest zapisana na wszystkie konieczne wizyty lekarskie, zabrał się za codzienne zadania, by jak najmocniej ją odciążyć. Poza pomaganiem w kuchni, miał na liście sprzątanie, zakupy, a nawet krzątanie po ogrodzie. I naprawdę, cieszył się jak szalony, że ma zajęcie, bo gdyby przyszło mu siedzieć bezczynnie i bić się z myślami, istniała szansa, że prędko by oszalał.

Bardzo proszę — sprawnym ruchem zdjął z półki karton, który podał szatynce, a następnie sięgnął po drugi dla siebie. Nie czuł się skrępowany tym spotkaniem. Pamiętał ich ostatnią rozmowę, doskonale przypominał sobie jej zmieszanie, kiedy opowiadała mu o swoich dawnych uczuciach, a także własny, lekki uśmiech, którego później nawet nie umiał wyjaśnić. Co miał na celu? Zapewnić ją, poza wypowiedzianymi przez niego słowami, że nie ma się czego wstydzić? Nie był pewien. Nie do końca pamiętał też, co tak naprawdę odpowiedział jej wtedy. Ich rozmowa przypadała dość niefortunnie w czasie — widzieli się na kilka dni przed jego wyjazdem, kiedy snuł się po Lorne Bay ze złamanym sercem, po tym, jak fatalnie ulokował swoje uczucia. Jeśli był wówczas średnio komunikatywny, nawet nie byłby specjalnie tym zdziwiony. — Nie uwierzysz, ale na ten moment na dłużej. Może nawet powiedziałbym, że na stałe, ale to brzmi już stresująco — przyznał, nieco zakłopotany, ratując sytuację lekkim uśmiechem. To nie tak, że miał jakiś problem z tym miejscem, po prostu... wizja tego, że miałby osiąść tutaj na zawsze przerażała go — nie przywykł do życia w bezruchu. Nie był pewien, czy w ogóle byłby do czegoś podobnego zdolny na dłuższą metę.

Cambrey Hallewell
powitalny kokos
nick autora
lorne bay — lorne bay
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Cambrey zastanawiała się czasem, czy kiedyś uda jej się stąd wyrwać. Zakład krawiecki mamy nie przynosił największych zysków, a ona z tyłu głowy wciąż miała większe ambicje; wspominała stypendium, którego nigdy nie udało jej się odebrać i zastanawiała się, co by było, g d y b y. Nie mogła do końca życia zasłaniać się tatą, choć na tamten moment była to rzeczywiście wygodna wymówka. Skrycie wciąż marzyła o czymś większym, innym – nieznanym. Z dwudziestoma ośmioma latami na karku wciąż nie wyściubiła nosa poza Queensland i naturalnie zastanawiała się, jak wygląda świat poza jego granicami. Nie mierzyła wysoko; nauczyła się hamować swoje zapędy odkąd życie co nieco zweryfikowało. Chciałaby zobaczyć Australię. Może polecieć do Nowej Zelandii, m o ż e zapuścić się gdzieś dalej. Sęk w tym, że nie miała do tego warunków: nie miała potrzebnych pieniędzy ani możliwości zarobienia ich, nie miała pojęcia, jak poruszać się po miejscach, które nie są Lorne Bay i nie chciała zostawiać taty samego. Przyłapywała się na myśleniu o tym, że być może powinna, ale w jakiś pokrętny sposób wciąż próbowała mu (sobie?) chyba coś udowodnić.

Dziękuję — skinęła głową, odkładając karton płatków do pozostałych zakupów. Wysiliła się nawet na uśmiech, choć mógł on wypaść dość blado; small talk nigdy nie należał do jej najmocniejszych stron i była lekko zmieszana, niekoniecznie wiedząc, o co mogła, a o co nie powinna była go w tamtym momencie pytać. Notabene, abstrahując już od jej pijackiego potknięcia, nie poznali się nigdy jakoś lepiej. Był starszym bratem jej przyjaciółki z dzieciństwa, pewnie wtedy zirytowanym jej wieczną obecnością w domu rodzinnym. Cambrey aż tak by to nawet nie zdziwiło: swego czasu spędzała tam naprawdę kupę swojego wolnego czasu. Lyta znała powód; czy powiedziała o nim Odysseusowi, Hallewell nie wiedziała. — Kto by pomyślał. Odhaczyłeś już wszystko na liście miejsc do zobaczenia? — podsunęła, łagodnie podnosząc brwi. Lorne Bay nie przypominało miejscowości, o których tak chętnie mówił podczas rodzinnych imprez – Cambrey nie wiedziała, czym zasłużyła sobie na swoje zaproszenia, ale była bardzo za nie wdzięczna – i zauważyła, że przez ostatnie lata stanowiło jedynie kilkudniowy przystanek na jakiejś dłuższej trasie. Gdyby nie odwiedzała Pani Bousaid zastanawiałaby się nawet, skąd ta nagła zmiana podejścia, a jednak pogarszający się stan zdrowia kobiety mówił sam przez siebie. Pomagała staruszce jak mogła, w miarę możliwości przynosząc zakupy czy ciepłe posiłki; czasem stawiała się tylko po to, by towarzyszyć jej przy popołudniowej herbacie albo pomóc w układaniu puzzli. Nie szukała poklasku. Nie sądziła nawet, żeby Odysseus musiał o tym wiedzieć. Chciała w jakimś stopniu odwdzięczyć się po prostu za dobroć, którą kobieta okazała jej przed laty; gdy jako mały berbeć bała się wracać do domu, Pani Bousaid zapewniała ją, że jej drzwi zawsze stoją przed nią otworem.

Cambrey nie była pewna, czy kobieta wiedziała, jak wiele to dla niej wtedy znaczyło.

Babcia musi być zachwycona — zauważyła, przekładając koszyk z jednej ręki do drugiej; trochę nerwowo przesuwając nogami. — Odwiedzam ją czasem. Gdyby zdradziła, że przyjeżdżasz, pewnie namówiłabym ją na zorganizowanie ci imprezy powitalnej — rzuciła jeszcze, półżartem, o którym świadczył jej głupkowaty uśmiech.

odysseus bousaid
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
fotogtaf — jeżdżący po świecie
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
have you ever had that feeling that you'd like to go to a whole different place and become a whole different self?

On sam nie wiedział już, czego właściwie potrzebował. Być może była to stabilizacja, chociaż kiedy ostatni raz miał możliwość takowej zasmakować, okazało się to ulotne, a w rezultacie bolesne. Może to był odpoczynek, chociaż przecież nic wielkiego nie robił, od kiedy przyjechał do Lorne Bay, nawet jeśli spadło na niego trochę zmartwień... Ostatecznie mogła to być jeszcze jakieś oderwanie od codzienności, ale z drugiej strony, jego ostatnie lata to była niekończąca się podróż — nie znał czegoś takiego, jak rutyna i nie czuł nigdy potrzeby zmienienia czegoś diametralnie w swoim życiu. Trudno powiedzieć, czego szukał i czego tak naprawdę brakowało mu do szczęścia, skoro zamiast gromadzić te szczęśliwe elementy układanki, on miał tendencje do gubienia ich. To nie miało żadnego sensu i Oddy chyba był na dobrej drodze do zdania sobie sprawy z tego, ale... jeszcze nie dzisiaj. Tego dnia nie miał oczekiwań, tego dnia po prostu miał po raz kolejny napełnić babci lodówkę, a później, wieczorem, posprzątać w domu, by jej codzienność była nieco milsza i prostsza. Nie chciał, by martwiła się tak prozaicznymi problemami, jak zakupy czy porządki i choćby opiekowanie się nią i jej domem miało potrwać dłużej, miał zamiar zostać w Australii tyle, ile to będzie konieczne — a pobyt tutaj, poza oczywistym pozostawieniem go w swojego rodzaju bezruchu, do którego nie był przyzwyczajony, nie malował się w jego oczekiwaniach jako cokolwiek bliskiego poświęcenia czy wysiłku.

Na pewno nie wszystko, ale bez wątpienia to, co się dało — przyznał, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Mógłby godzinami mówić o tym, czego jeszcze nie udało mu się zobaczyć. O miejscach, do których nigdy nie miał mieć wstępu, bo było to zwyczajnie niemożliwe. O zakądkach świata, które były zbyt niebezpieczne do zwiedzenia w pojedynkę, przez co nigdy nie miał okazji tam dotrzeć. Ale nie powiedział nic więcej. Miał wrażenie, że gdyby zaczął jej o tym wszystkim opowiadać, zanudziłby ją w przeciągu zaledwie kilku minut. To był jego świat, jego życie i przywykł już dawno, że sporo osób nie rozumiało jego pasji, tego, jak wiele czasu poświęca swojej pracy i że to faktycznie jest rzeczywista profesja, a nie wyłącznie jego widzi-mi-się.

Nie mógł wiedzieć, że spośród wszystkich, Cambrey mogłaby chcieć go słuchać.

Jest zachwycona. Przyjechałem dość niespodziewanie. Ciężko z niej wyciągnąć jakiekolwiek informacje, ale w końcu przyznała się, że ostatnio nie czuje się najlepiej i... nie chcę, żeby była sama — spojrzał na nią porozumiewawczo. Wiedział, że przychodziła do staruszki, babcia Helen opowiadała o niej już kilka razy, odkąd się tu zjawił. Wiedział też, że Cammie na pewno zdołała połączyć kropki i zrozumieć, że z kobietą nie było już najlepiej. Nie było tragicznie, w każdym razie, ale z miesiąca na miesiąc słabła coraz bardziej, a on nie miał zamiaru skazywać ją na samotność w takim momencie. — To znaczy, wiem, że ją odwiedzasz, ale... moja rodzina niezbyt poczuwa się, by choćby zadzwonić do niej i spytać, jak się czuje, nie mówiąc o przyjechaniu tutaj — sprostował szybko. Babcia obecnie częściej widziała ją, niż swoje dzieci czy pozostałe wnuki i było to dla niego niemożliwie przykre.

Cambrey Hallewell
powitalny kokos
nick autora
lorne bay — lorne bay
28 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Queensland to nie żadna Afryka czy Kanada, ale też ma parę pięknych miejsc do odkrycia. Kto wie, może nawet w samym Lorne Bay znajdziesz coś interesującego — podsunęła, uśmiechając się łagodnie. Jej przez te wszystkie lata się nie udało, ale może brakowało jej Odyseuszowego drygu do podobnych spraw. Podejrzewała, że nawet tutaj znalazłby miejsca godne uwiecznienia; Cambrey była przekonana, że przy swojej niechęci do miasteczka mijała je każdego dnia zupełnie nieświadoma ich piękna. — Bo aparatu raczej nie odwiesiłeś razem z kapeluszem podróżnika? — uniosła brew, swoim rozbawionym uśmiechem zdradzając, że nie mówi do końca poważnie. Odkąd go pamietała, nie rozstawał się ze swoim sprzętem. Cambrey bardzo była ciekawa jego perspektywy na świat i zdjęć, które przywiózł ze swoich podróży — nigdy nie miała jednak odwagi zapytać o zobaczenie więcej niż tych, którymi chwalił się podczas rodzinnych zjazdów. Nie chciała przecież naciskać ani nalegać; nie sadziła, by byli na tyle blisko, aby mogła się czegokolwiek domagać.

Uśmiechnęła się na wspomnienie o Helen, choć był to raczej smutny uśmiech. Staruszce brakowało już typowego dla siebie wigoru i błyskotliwych ripost, choć nie oznaczało to wcale, że Cambrey niechętniej spędzała z nią przez to czas. Szczególnie wtedy, gdy jej własne wnuki nie poczuwały się do odwiedzin, swoją troskę przekazując wyłącznie w krótkich połączeniach telefonicznych wykonywanych raz na kiedy, zjawiała się częściej; dzieliła swój czas między dom Bousaidów, przyczepę swojego taty i skromny zakład krawiecki, chwilami nie wiedząc nawet, w co włożyć ręce. Inaczej sobie tego jednak nie wyobrażała. Każde potrzebowało od niej tyle samo uwagi. — Słyszałam parę rozmów — przyznała, cicho wzdychając; wzrokiem uciekła trochę na bok, wodząc po półkach z przetworzonym jedzeniem byleby nie patrzeć w tym momencie na Odysseusa. — Dobrze, że wróciłeś. Nie mówi tego na głos, ale na pewno brakuje jej waszego wsparcia. Ja mogę ją odwiedzać, ale wiem, że to nie to samo — uśmiechnęła się, choć uśmiech ten nie sięgnął jej oczu. Nikogo za taki stan rzeczy nie obwiniała. Wbrew wszystkiemu była tylko koleżanką tej wnuczki, która na przestrzeni ostatnich lat nie znalazła nawet chwili, by odwiedzić staruszkę w Lorne Bay. Cambrey mogła odwiedzać ją z puzzlami i świeżo upieczonym ciastem, ale nawet taki arsenał mógł sobie z tym nie poradzić.

odysseus bousaid
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ