architekt — c.w. construction
24 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
chodząca życiowa rewolucja. nie grzeszy nadmiarem pieniędzy, więc wyniosła się od matki. pracę na kilka etatów zamieniła na tą wymarzoną, architekta. a dużo dosyć przypadkowych znajomości na jedną najbardziej szczególną - to alfiemu oddaje całą swoją uwagę.
+ Alfie Buxton

Owszem, musiała przyznać, że czuła się odrobinę zbita z tropu - w jego wypowiedziach wszystko przychodziło mu bowiem z taką łatwością, że mogłaby zacząć podejrzewać, że za pewnymi rzeczami powinny stać koneksje rodziny, albo pieniądze. Zamiast tego jednak nadal wierzyła w jego pozornie zwyczajne studenckie życie i traktowała to jako przejaw pewnej skromności. Przecież nie będzie jej tu teraz narzekał na to jak mu było ciężko na studiach, które w końcu sam sobie wybrał. Albo że nie wyrabiał, bo spróbował do kompletu trochę popracować, tym bardziej jeśli to po prostu nie wyszło.
- Brzmi jakby było lekko, łatwo i przyjemnie - zaśmiała się w swego rodzaju podsumowaniu. Nie chciała w tym temacie wiedzieć więcej, ona sama w końcu poświęciła pięć (jeśli nie więcej) lat swojego życia na totalną harówkę, tylko by skończyć wymarzone studia, więc ze strony praktycznej miała o tym pojęcie jak mało kto. Albo po prostu w przeciwieństwie do Alfiego nie była aż tak skromna i nazywała po prostu rzeczy po imieniu.
Z drugiej jednak strony nie umiała sobie nawet wyobrazić podejścia jego rodziny do tematu - u niej wszyscy jak jeden mąż, dziadkowie, matka, siostra byliby właśnie takimi zakręconymi największymi fanami, którzy potrafiliby odstawić jakiś cheerleaderski numer tylko dlatego, że uczelnia łaskawie dała jej w końcu papier uprawniający do projektowania ludziom domów... a nie ratowania ich zdrowia i życia. Miała już więc na końcu języka wręcz komentarz dotyczący tego, jak smutno zabrzmiała jego wypowiedź. Jak w końcu można nie być dumnym z... Stop. Nie powinna się tak nakręcać na nadal zbyt prywatne i intymne tematy, jak na staż ich jakiejkolwiek znajomości. Poklepywanie po ramieniu z dość chłodnym na pewno będą też nie było w jej stylu, więc w zamian - i chyba w ramach poprawy mu humoru po tym, jak fatalny temat wybrała - zaczęła go po prostu całować. Co może być lepszego od całowania?
Najwyraźniej wszystko.
Nigdy wcześniej tak dotkliwie nie poczuła, że no cóż... to nie jest jej dzień. Głowa nie podpowiada żadnych tematów, które wskazywałyby na istnienie w niej choćby cienia elokwencji, a jak chciała się zabrać za rzeczy które przecież się na randkach robi (bo chyba nic się w tym temacie nie zmieniło?) to została dość chłodno odstawiona do kąta. O ile z pierwszym nadal próbowała szyć jak mogła, tak teraz w połączeniu z drugim... zrobiło jej się przykro. A cały problem polegał teraz na tym, że jeśli Sage Gilmore czegoś nie potrafiła, było to ukrywanie emocji. Starała się mimo wszystko jak mogła, więc rzuciła tylko krótkie - i chyba odrobinę aż nadto zdziwione:
- Och, okej - i grzecznie wróciła na swoje miejsce obok, nie narzucając mu się już zbytnio. Nie była jakąś królową dramatu, żeby teraz to nie wiadomo jak roztrząsać, jasne że szanowała jego poglądy, zwyczaje czy choćby zwykłe widzimisię, po prostu... po prostu zwykle nikt jej niczego nie odmawiał i musi się nauczyć to przepracowywać. Po prostu.
Uśmiechnęła się jednak lekko, kiedy zapowiedział się ze swoją obecnością:
- Dziękuję. Spróbuję cię ostatecznie już tam nie zanudzić - i jakoś tak, jakby odruchowo, kąciki ust jeszcze odrobinę wyżej jej podjechały. - Bliżej daty podeślę ci szczegóły - to nie tak, że nie znała ich już teraz, po prostu ufała w to, że takie rzeczy lubią wypadać z głowy, albo po drodze się jeszcze ze trzy razy zmienić, także najlepiej wszystko na gorąco.
Gorąco najwyraźniej zaczynało się robić i w ich aktualnej lokalizacji - tak skutecznie zajęła się Alfiem i rozmową z nim, że dopiero zarejestrowała, że z prawie pustego miejsca lokal przemienił się w ten, gdzie każdy jeden stolik jest zajęty i zaczęło się robić dosyć gwarno. Uroki popularnych miejscówek, prawda? A że ich drinki również w cudowny sposób wyparowały (choć miała tu na myśli raczej zwykłą konsumpcję, a nie proces chemiczny, rzuciła dość luźno:
- Zmieniamy miejsce na mniej tłoczne? - no bo w końcu co to za urok randki, kiedy trzeba się wzajemnie przekrzykiwać?
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Nie powinien narzekać, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że jest uprzywilejowany. Nie każdy od małego był otoczony książkami, najlepszymi nauczycielami i czasem na podróże, które ponoć kształcą. Musiał jednak dorosnąć i to wszystko stracić, by spojrzeć na świat z innej perspektywy i to docenić. W końcu jak ten idiota przez lata wierzył, że to co miał zapewnione jest jakimś dobrem ogólnodostępnym i takie kobiety jak Sage nie muszą szarpać się z wydatkami i całą resztą. Dopiero mieszkanie samemu i co gorsza, utrzymywanie się ze stażowej pensji otworzyło mu piękne granatowe oczy na oścież i zaczął zdawać sobie sprawę, że to co dla niego było oczywistością, dla innych było zaledwie marzeniem.
Być może powinien się cieszyć z tej epifanii, bo uchroniło go to od bycia oderwanym od rzeczywistości i nieprzyjemnym bucem oraz sprawiło, że poznał taką dziewczynę.
- Dobrze, źle to zabrzmiało - uśmiechnął się lekko. - Jasne, że medycyna wymaga wiele wysiłku i pracy, ale zawsze to było moje wielkie marzenie i dlatego pewnie przyszło lekko -usiłował wybrnąć z tej rozmowy, ale spodziewał się, że nie poszło mu za dobrze.
Był wielkim przeciwnikiem kłamstw, nawet tych najmniejszych, więc nic dziwnego, że gdy wreszcie zaczął lawirować między półsłówkami, było do przewidzenia, że zaliczy spektakularną klapę. Być może świadczyło to dobrze o nim, że nie potrafił być tak wyrachowany, ale obecnie przyprawiało go to o rumieniec wstydu jak u pensjonarki.
Wróć, dopiero zaczął się czerwienić, gdy zaczęła całować go w taki sposób, że trudno mu było się opanować i jak ostatnie, durne cielę nakazał jej przestał. Brzmiało to jak jeden z tych akademickich żartów, w którym mężczyzna kompletnie nie zauważa zainteresowania ze strony partnerki i potem dziwi się, że na koniec pozostaje prawiczkiem. Wprawdzie nie groziła mu aż taka zniewaga, ale zdecydowanie powinien się opanować, a wyraz twarzy Sage powiedział mu całkiem dokładnie, że zawinił i to koncertowo. Przełknął głośno ślinę i spojrzał na nią.
- Słuchaj - wziął jej dłoń i nie zamierzał puścić, choćby mu zaczęła grozić, że ją odrąbie siekierą. Nie, żeby wyglądała na taką, która trzyma taki sprzęt w torebce, ale po latach bytowania w szpitalach spodziewał się każdej maści wariatów. - Zostałem wychowany w domu, w którym tego typu zachowania są prywatne, intymne. Nigdy więc nie robiłem takich rzeczy, zwłaszcza w takich miejscach - wolną dłonią wskazał na restaurację, choć był przekonany, że powinien raczej pacnąć się nią w czoło, bo takim idiotą mógł być tylko on sam. Śliczna dziewczyna wręcz garnęła się do jego rąk i chciała z nim pobyć, a on ją usadzał w kącie jak niegrzeczną dziewczynkę.
Właściwie tego typu zabawa też by im nie zaszkodziła. Dosłownie wszystko byłoby lepsze od robienia z niej jakiejś zakonnicy.
- Jasne, jak będziesz miała tylko szczegóły to daj znać. Na pewno się pojawię - zamaskował to zdenerwowanie uśmiechem, ale i tak chyba już to była przegrana randka. Wszystko było nie tak, wszystko wydawało mu się jedną wielką pułapką i on, który zazwyczaj w takich sytuacjach radził sobie znakomicie, czuł się jak pokraczny słoń w składzie porcelany. Na dodatek zaś coraz więcej ludzi uśmiechało się do niego i wreszcie, gdy Sage zaproponowała zmianę miejscówki, z ulgą zawołał kelnera, by wyrównać rachunek. I bardzo cicho, niemal niesłyszalnie przeklął, gdy zobaczył kto zbliża się do ich stolika.
- Ależ lordzie, Buxton, jak miło pana widzieć! - nie pomogłyby tłumaczenia, że lordem jest akurat jego ojciec, a on ewentualnie odziedziczy ten tytuł. Nie było już drogi odwrotu, choć uciszał starego i poczciwego kelnera, który za cholerę nie chciał przyjąć od niego pieniędzy. Z tego wszystkiego obiecał mu jedynie, że wpadną z rodziną, a potem szybko poderwał się z Sage do wyjścia.
Milczał do momentu, gdy znaleźli się sami, tuż przy wodzie.
- Nie chciałem, by to wyszło w ten sposób -rzucił na początek, ale prawda była mniej kolorowa.
Był pieprzonym kłamcą.

Sage Gilmore
architekt — c.w. construction
24 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
chodząca życiowa rewolucja. nie grzeszy nadmiarem pieniędzy, więc wyniosła się od matki. pracę na kilka etatów zamieniła na tą wymarzoną, architekta. a dużo dosyć przypadkowych znajomości na jedną najbardziej szczególną - to alfiemu oddaje całą swoją uwagę.
+ Alfie Buxton

Wiedziała, że powinna się z tych niespecjalnie szczęśliwych tematów wymiksować szybko - w końcu fakt tego, że jej życie było raczej skromne (co by nie użyć bardziej dotkliwego przymiotnika) nie dawał jej żadnych specjalnych praw do ujmowania radości tym, którym było łatwiej. A nie była przecież żadną ostatnią idiotką by nie dodać dwa do dwóch i nie zrozumieć, że Alfie należy właśnie do tej grupy. Szkoda tylko, że nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie mogła zakładać z jak bardzo uprzywilejowaną osobą przyszło się jej spotykać.
- Widzisz - zaśmiała się w końcu na jego dalsze tłumaczenia. - To brzmi o wiele, wiele lepiej - posłała w jego stronę ciepły uśmiech. Wiadomo, wszystkie historie które kończyły się happy endem w postaci czyichś spełnionych marzeń powinny być uznawane za pozytywne, nawet jeśli po drodze wymagało doprawdy masę naprawdę ciężkiej roboty.
Czy miała ochotę jednak sobie ten uśmiech ze swojej ślicznej buzi zmazać, kiedy się od niej odsunął? Owszem, zrobiło jej się odrobinę przykro, ale postanowiła nie pokazywać tego po sobie. Przecież nie będzie się teraz wielce unosić swoją wielką dumą, jak to nikt wcześniej jej tak nie potraktował, choć było to faktem. Sage była raczej przyzwyczajona do tego, że to za nią goniono, a nie że to ona ma gonić króliczka. Nie rozmyślała jednak o tym, nie kiedy ujął czule jej dłoń i tłumaczył się niczym przyłapany na niecnym występku uczniak. Uśmiechnęła się więc jakoś krzepiąco w jego stronę, a jego dłoń złapała mocniej, kciukiem przejeżdżając po kłykciach.
- Hej, spokojnie. Nie gniewam się przecież. I rozumiem - choć może raczej powinna użyć formy próbuję zrozumieć, sama przecież była przyzwyczajona do dość wylewanego okazywania uczuć. Nie zamierzała jednak wyciągać nikogo na siłę z jego strefy komfortu.
Przynajmniej dopóki nikt nie zrobił tego jej. Jaki, kurwa, l o r d z i e?
Ten dzień nie mógł się skończyć bardziej spektakularną klapą. Pozornie przeciętny i zwyczajny, przesympatyczny Alfie z którym dopiero co w końcu zaczęła się umawiać okazywał się być bowiem młodym lordem. Lordziątkiem? Nawet nie była w stanie zaśmiać się w środku z własnego żartu. Pokiwała jedynie głową z dość przerysowanym pewnie uznaniem, po czym zamilkła. Bo co niby miała powiedzieć? Zapytać czy fajnie się pobawił zadając z laską, która nie wie jak to jest kiedy starcza ci od wypłaty do wypłaty? Było jej cholernie przykro i czuła się jak skończona idiotka. Przecież powinna się domyślić, że było z a f a j n i e. Tacy chłopcy nie przytrafiają się najwyraźniej klasie średniej i to była najlepsza lekcja jaką powinna z tego wyciągnąć na przyszłość. W całej tej przykrości, jaka się w niej zbierała, w końcu zaczęła kiełkować w końcu złość - zdążyła się zakochać zauroczyć w kimś, kto po prostu najwyraźniej nigdy nie istniał.
Więc kiedy usłyszała, że nie chciał najpierw cichutko parsknęła śmiechem. I naprawdę musiała się mocno starać, żeby nie wylazła z niej skrzywdzona baba pełna ironii.
- Nie ma sprawy lordzie Buxton - zaczęła więc luźno i odwróciła się w końcu tak, by móc na niego popatrzeć. Wcisnęła dłonie w kieszenie spodni, taki uniwersalny znak tego jak rzekomo wcale a wcale przecież jej nie zależy i wcale a wcale jej nie to nie ruszyło. - Gdyby to mnie tytułowali lady też bym pewnie nie chciała żeby to wyszło - wzruszyła obojętnie ramionami, choć w gardle zaczynał stać jej kołek, bo czuła się tak jakby uprzywilejowany, bogaty chłoptaś zszedł ze swoich wyższych sfer by przez chwilę pobawić się ludźmi w klasie średniej. Może było łatwiej? Może byli bardziej ufni? - A miało wyjść w ogóle? - po co pytała? Powinna odwrócić się na pięcie i wrócić do domu poskładać resztki swojej godności osobistej do kupy
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Jego babka była Szkotką i to z krwi i kości, więc wiarę w Boga (zresztą żarliwą) bratała zawzięcie z magią i przesądami tak silnymi, że czasami zastanawiał się jak się w tym wszystkim nie gubiła. Zwykle z uśmiechem odpowiadała, że gdy będzie w jej wieku to pojmie o co w tym wszystkim chodzi, ale on tylko wzruszał ramionami, bo co mogła wiedzieć staruszka, która nawet do płatków dolewała whisky. Najwyraźniej jednak jego pyszałkowatość miała zostać kategorycznie ukarana, bo tego dnia postanowił zawzięcie oprzeć się przesądom i ruszyć na spotkanie ze swoją randką. To, że przeszedł pod drabiną, a drogę przebiegł mu czarny (i to jak smoła) kot nie było przecież wystarczającym powodem, by odwoływać swoją randkę.
Mógł, rzecz jasna, jeszcze odczynić jakoś zły urok i dać się okadzić, ale tego typu zachowania były dobre dla naiwnych panienek, a nie dla rezydenta medycyny. Z tego powodu machnął na to wszystko ręką i postanowił być dzielnym przedstawicielem kaganka racjonalności i wiedzy w naukę, która zakładała takie przypadki jak czarny sierściuch w Australii. Wprawdzie i tak podziwiał cwaniaka, że się uchował w tej krainie krwiożerczych bestii zamiast zginąć marnie. Nie sądził, że pod koniec dnia całkowicie zmieni zdanie i stwierdzi, że ten parszywy pchlarz mógł zdechnąć zamiast zsyłać na niego wszystkie plagi egipskie.
Jak inaczej nazwać fakt, że trafili oczywiście do restauracji, w której każdy wiedział o jego pochodzeniu i zamiast spędzić miło czas, najpierw sam odsunął od siebie dziewczynę, a potem dał się przyłapać jako największy oszust i krętacz. Pewnie za dużo naoglądał się tego starego szlagieru z Murphym, który jest królewiczem, ale udaje pracownika jakiejś podłej knajpy, by zwrócić uwagę pięknej dziewczyny.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów Alfie Buxton miał ochotę soczyście sobie przekląć nie bacząc na to, że właśnie znajduje się w towarzystwie damy. Zresztą (i był o tym przekonany) to zapewne były ostatnie ich wspólne chwile.
- Nie jestem lordem. Mój ojciec jest, ja dopiero kiedyś odziedziczę ten tytuł, więc nie powinna mnie w ogóle tak tytułować - nie wiedział czemu w ogóle coś takiego jej mówił zamiast zacząć się kajać. Po części jednak nie potrafił zgrywać niewinnego, skoro wiedział doskonale, że zrobił coś złego. To był jego wściekły kompas moralny- Alfie nigdy nie był człowiekiem, który unikałby wszelkiego rodzaju odpowiedzialności, więc skoro wyszło szydło z worka i został przyłapany na kłamstwie to był ostatnim człowiekiem, który twierdziłby, że ręce ma wciąż czyste. Nie, to nie mieściło się w jego kodeksie i dlatego teraz występował przed nią jako człowiek uczciwy, który popełnił maleńki błąd.
- Ty... Ja wiem, że powinienem powiedzieć ci od razu, ale wtedy patrzyłabyś na mnie inaczej, a ja mam dość faktu, że wszyscy mnie oceniają przez pryzmat mojej rodziny i... oczywiście, że zamierzałem ci to powiedzieć! - w końcu miał w dalszej perspektywie pomysł, by przedstawić ją rodzicom, by zapoznać ze swoimi przyjaciółmi. Po prostu dość rozsądnie jeszcze uznał, że jest za wcześnie na takie personalne wycieczki, bo przecież byli dopiero na dwóch randkach i choć owszem, podobało mu się, jeszcze nie zamierzał wyskakiwać z rodowym pierścionkiem, więc niekoniecznie rozumiał jej złość.
Usiadł wreszcie na piasku i był wdzięczny, że nadal było mokro i raczej deszczowo, bo inaczej by się poparzył. Pokręcił jednak głową i spojrzał na nią uważnie.
- Naprawdę sądzisz, że to cokolwiek zmienia? To, że mam inne nazwisko i że mój ojciec ma tytuł? - bo mógł zrozumieć, że była wściekła o jego kłamstwo i czuła się z tym nieswojo, ale nie do końca rozumiał dlaczego to miało jakieś znaczenie. Przecież żyli w dwudziestym pierwszym wieku i to nie tak, że nagle zakażą się jej z nim spotykać, bo jest z bogatej rodziny.
Tak przynajmniej naiwnie zakładał, bo wiedział, że nie chce jej stracić. Idiota, pieprzony idiota.

Sage Gilmore
architekt — c.w. construction
24 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
chodząca życiowa rewolucja. nie grzeszy nadmiarem pieniędzy, więc wyniosła się od matki. pracę na kilka etatów zamieniła na tą wymarzoną, architekta. a dużo dosyć przypadkowych znajomości na jedną najbardziej szczególną - to alfiemu oddaje całą swoją uwagę.
+ Alfie Buxton

Za kompletnie niedorzeczne uważała to, jak się w tym momencie poczuła. Przecież jak tak spojrzeć na wszystko z odpowiedniego dystansu to ani niczego sobie nie obiecywali, ani nic niewiadomo jak poważnego między nimi nie zaszło. Cały problem polegał na tym, że mimo wszystko poczuła się dotknięta w sposób, w który rani cię... przyjaciel. Ktoś w każdym razie na tyle bliski, że nie jesteś w stanie pojąć jak się to wszystko zepsuło.
- Och, proszę mi wybaczyć - naprawdę mocno gryzła się w język, by nie zakończyć swojej wypowiedzi wasza wysokość. O ile wcześniej przez całego tego Szekspira wydawało się jej to zabawne, tak teraz... nie. - Nie mam zielonego pojęcia o angielskim systemie feudalnym tak samo jak pewnie prawie sto procent Australijczyków - zresztą, nawet gdyby miała - czy Alfie się sam w tym momencie jeszcze słyszał? Patrząc na wszystko długofalowo jednak tym nieszczęsnym lordem zostanie, jeśli nie dziś i nie jutro to za dziesięć czy dwadzieścia lat a to pewnie nie wygląda jak jakiś byle awans w pracy. Jedną czy drugą sobie z życiorysu można było wymazać, tytuł i nazwisko - cóż, niekoniecznie. Westchnęła ciężko, bo teraz najważniejsze - czy to się nazywało w ogóle system feudalny? Na swoją opinię kujona trzeba przecież ciężko pracować.
- Zabrzmiało chamsko? - zastanowiła się jednak, bo przecież nie zamierzała go w tym momencie w jakikolwiek sposób obrażać. Spojrzała na niego i tak sobie słuchała kiedy się tłumaczył i westchnęła kolejny raz. - Okej, ja naprawdę próbuję to zrozumieć. Ale, żeby nie zostać ocenionym przeze mnie, z góry oceniłeś sam, że dla mnie ten fakt w ogóle cokolwiek zmieni. Okej, może nie wiem jak to jest kiedy starcza ci kasy od wypłaty do wypłaty albo kiedy w chuj drogie studia zafundują ci ojciec z matką, a nie praca na pięć etatów, depresja i bezsenność, ale to nie oznacza, że komukolwiek tego zazdroszczę, czy lepiej traktuje tych co mają więcej - wywaliła z siebie na jednym oddechu i na chwilę zamilkła. Tak, to chyba głównie przez tą ocenę zrobiło jej się tak cholernie źle. - Może pewnego dnia będę w podobnym miejscu, może nie. Póki co po prostu muszę iść i na to zapieprzać, a nie szukać sobie odpowiednio sytuowanych znajomych, żeby mogło mi się zrobić lepiej. To nie zadziałało by tak, że nagle polubię cię bardziej bo masz po kokardę kasy i wpływów - i mimo, że w pierwszym odruchu miała ochotę obrócić się na pięcie i wrócić prosto do domu, teraz popatrzyła na niego przeciągle i w końcu usiadła obok niego, na dodatek trafiła tak blisko, że stykali się właśnie ramionami.
Kiedy zadał ostatnie pytanie, dłuższą chwilę milczała, układając sobie w głowie odpowiednio brzmiącą odpowiedź.
- Nie - bo dla niej to nie zmienia nic. - Raczej boję się, że pewnego dnia to ty zrozumiesz, że jednak tak jest - dodała, chyba nawet trochę smutno, bo to już nawet nie chodziło o to, że mieli mieć przed sobą wielkie żyli długo i szczęśliwie, przecież można założyć, że to randkowanie może im nie wyjść i że wtedy zostaną jedynie przyjaciółmi, ale nawet wtedy córka biednej Australijki i Portorykańczyka, który ma w każdym porcie inną du... kobietę nie będzie najlepszym przedstawicielem towarzystwa młodego Lorda. I nawet XXI wiek nie miał już nic do tego.
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Samo to, że zachowywał się w tym momencie jak skończony kretyn świadczyło o tym, że mu zależy. Rzadko tracił głowę, wręcz szczycił się tym, że do wszystkiego w swoim życiu umie podejść z odpowiednim rozsądkiem. Daleko mu było do furiata, który obraca świat w perzynę, bo podano mu źle wypieczony stek. Ba, Alfie Buxton uważał, że prawdziwa męskość nigdy nie polega na manifestowaniu siły, a wszystkich takich lokalnych skurwysynów omijał szerokim łukiem.
Nigdy nie miał zaś niczego poza pogardą dla mężczyzn, którzy krzywdzą kobiety. Zostało w nim trochę tej rycerskiej krwi, która nakazywała mu bronić tych najsłabszych, więc tym bardziej czuł się zniesmaczony własnymi kłamstwami. Okazało się, zresztą, jak krótkie nóżki mają i jak łatwo można zderzyć się z prawdą. W tym wypadku była to jak góra lodowa, a on sam był kapitanem i wiedział, że będą mieli powtórkę z Titanica.
Na jej pytanie czy zabrzmiała za chamsko, zaśmiał się jednak lekko.
- Serio o to pytasz, Sage? - właściwie chciał nie tylko potrząsnąć tą dziewczynę, a całym współczesnym systemem patriarchalnym, który nakazał jej mieć pretensje do siebie, choć słusznie go ochrzaniała i była na niego wściekła. Spojrzał na nią i pozwolił jej jednak dokończyć zdanie, choć wiedział, że praktycznie wbija mu nóż w serce każdym słowem i jeszcze dla zabawy przekręca rękojeść.
- Masz rację, a ja całkiem niesłusznie mam problem z zaufaniem. Sparzyłem się, wiesz? Moja dziewczyna próbowała wrobić mnie w dziecko tylko dlatego, że stać mnie na alimenty. Z tego powodu przestałem szarżować moim bogactwem, poza tym… Ja mieszkam na pieprzonej łodzi, a nie w pałacu - burknął, ale od razu sam poczuł się ze sobą źle. Czy to był czas, w którym każdą napotkaną dziewczynę zacznie obwiniać o interesowność? - I nie chcę, by ktokolwiek patrzył na mnie jak na buca, który miał to szczęście, że urodził się bogaty. Zupełnie nie o to chodzi - zaperzył się, ale wreszcie postanowił się zamknąć, bo czuł, że odpowiada jej tymi najbardziej wyuczonymi formułkami z podręcznika dla dobrych manier.
Również oczekiwał, że pójdzie sobie i nie winiłby jej, gdyby właśnie to zrobiła, więc chwilę tak siedzieli sobie w milczeniu, a on próbował się uspokoić czując dotyk jej ramienia na swojej skórze.
- Myślałem, że już nie chcesz mnie znać - wyznał i uniósł głowę, by usłyszeć, że mimo że żyją sobie radośnie w dwudziestym pierwszym wieku Sage boi się tego co każda służąca jego przodka. Że jakimś cudem nie będzie pasować do anturażu przyszłego lorda Buxtona. Westchnął, bo nie zamierzał jej okłamywać ani mamić obietnicami o wiecznej miłości, która burzy tego typu konwenanse. Po pierwsze, była na to zbyt inteligentna, a po drugie, sam sobie właśnie złożył obietnicę, że już nigdy więcej jej nie okłamie.
Prawda wydała mu się jak zawsze nieatrakcyjna, ale właściwa.
- Moi rodzice będą mi szukali kogoś odpowiedniego. Nie twierdzę, że nie. Tylko, że wiesz, my znamy się jakieś pięć minut? - spojrzał na nią uważnie. - Nie zrozum mnie źle, ale na poważne deklaracje mamy jeszcze jakieś lata. Nie wiemy czy po drodze się nie wysypiemy, więc po co myśleć o tym co będzie w przyszłości? Nie jest na to za wcześnie? - i tu wchodził w grę jego zdrowy rozsądek, który nakazał jej to wszystko objaśnić tak jak on to widział. Jak na razie przecież spotykali się dość niezobowiązująco, a on potrzebował z kimś się oswoić, by zacząć składać mu te najważniejsze obietnice.

Sage Gilmore
architekt — c.w. construction
24 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
chodząca życiowa rewolucja. nie grzeszy nadmiarem pieniędzy, więc wyniosła się od matki. pracę na kilka etatów zamieniła na tą wymarzoną, architekta. a dużo dosyć przypadkowych znajomości na jedną najbardziej szczególną - to alfiemu oddaje całą swoją uwagę.
+ Alfie Buxton

Musiała przyznać, że nie do końca wiedziała co właściwie się z nią dzieje. Traktowanie tak raczkującej relacji z kimś poważnie najwidoczniej zdążyło wyskoczyć z jej repertuaru na dobre i biedna nie miała pojęcia jak to ugryźć. Na dodatek w tak krótkim czasie pojawił się u niej tak nietypowy wręcz wachlarz uczuć, że czuła się tym wręcz skrępowana. Zawstydzona tym, że dała akurat przed Alfiem taki popis. Nie chciała przecież wychodzić na jakąś roszczeniową panienkę, która jest w stanie kręcić awantury dosłownie o wszystko. Było jej tak głupio, że nawet widocznie zdążyła posmutnieć... By zaraz krótko parsknąć śmiechem.
- Brzmisz jak moja matka - wytłumaczyła więc swoją reakcję. - Musimy porozmawiać, S a g e. Imię dodane na końcu zdania i ten znak interpunkcyjny nienawiści zwykle oznaczają kłopoty - uśmiechnęła się lekko. To była druga strona medalu - ona sama teraz biedna nie wiedziała czy przypadkiem nie za szybko schodzi z tonu, tym samym wychodzą na jakąś ostatnią hipokrytkę. Prawda była jednak taka, że dziewczyna miała do Buxtona jakąś tajemniczą, olbrzymią słabość i niespecjalnie umiała się na niego jeszcze złościć.
Zagapiła się przed siebie, słuchając jego wyznania. Zrobiło się jej przykro. Przykro, bo jego ktoś (w myślach Sage laska otrzymała wszelkie należne jej epitety, ale w końcu w towarzystwie młodego lorda trzeba było się zachowywać, byle jak ale zachowywać) potraktował w tak okropny sposób. Ale i przykro, że mógł pomyśleć, że ona jest z tego samego gatunku. Z drugiej strony, jednak nie znali się na tyle by nie mógł całkowicie tego wykluczyć. Odwróciła głowę by na niego spojrzeć.
- Wiesz, nie chcę żebyś teraz czuł się postawiony pod ścianą i trochę... zmuszony? Do takich prywatnych zwierzeń. Nie musimy o tym rozmawiać teraz - jeśli nie chcesz lub nie jesteś gotowy. Z jednym bowiem miał rację - oni właściwie znali się jakieś pięć minut, więc zdecydowanie mieli jeszcze czas na takie prywatne i intymne wycieczki. A tak jej się w tym momencie przynajmniej wydawało, bo o ile do tej pory czuła że są na naprawdę dobrej drodze do bycia ze sobą wzajemnie blisko, tak dziś poczuła się odstawiona do kąta. I to tak na bezczela, z wskazaniem odpowiedniego miejsca palcem. - I hm... bucu - zaśmiała się w głos, tytułując go tak, bo może i owszem - powinien dostać odpowiednią karę za okłamanie jej, ale nie pomyślałby nigdy by go tak nazwać. - Tak to dopiero będą patrzeć, kiedy wyjdzie że podoba ci się zabawa w udawanie jak fajnie być biednym - wzruszyła przepraszająco ramionami. Teraz to ona miała ochotę nim potrząsnąć, bo zupełnie nie rozumiała jego podejścia. Był cholernie przystojnym, wykształconym facetem, z którym można było rozmawiać o wszystkim i o niczym. Jakim durniem trzeba byłoby być, żeby wyżej od tego postawić majętność jego czy jego przodków? Pieniądze to w końcu rzecz nabyta, urok osobisty nie. Aż się sama uśmiechnęła do siebie po tej myśli. Okazywało się bowiem, że zupełnie z dnia na dzień Sage Gilmore gotowa jest uwierzyć w jakieś wyższe ideały.
- Czemu? - nie wiedziała bowiem skąd wziął się u niego ten wniosek. Sama chyba zapomniała, że jeszcze kilka minut temu miała ochotę odwrócić się na pięcie, pójść sobie stąd i nigdy nie wrócić. - Ach, już wiem, miałam cię lubić bardziej jako przeciętniaka który nie ma dla mnie czasu bo szpital. Zapomniałam. Poczekaj, już wstaję i się w takim razie zbieram... - wszystko to mówiła śmiertelnie poważnie, ba - nawet tyłek zaczęła faktycznie z tego piasku zbierać tak, jakby miała wstać. Wstać i sobie pójść. Zakręciła się jednak jedynie, poprawiając się do pozycji w której siedziała sobie wygodnie po turecku. Poprawiała właśnie nogawkę spodni, która ułożyła się po prostu fatalnie, gdy dotarło do niej to co on do niej powiedział. I co było chyba równie fatalne co ta uciskająca łydkę nogawka. Alfie miał ją za jakąś desperatkę!
Podniosła głowę a na jej twarzy rysowało się... niezrozumienie? To chyba dobre słowo. Z całym możliwym jednak opanowaniem, zaczęła poważnie:
- Alfie, nie pogniewaj się na mnie - tutaj dramatyczna pauza. - Ale hej, ja ci póki co też niespecjalnie obiecywałam miejsce na palcu serdecznym czy dwójkę prześlicznych bąbelków, koniecznie rok po roku - mówiła poważnie, ale w końcu uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie sposób. Trochę tak, jakby w końcu jej magiczne umiejętności rozpuszczania cudzych serduszek, wróciły do łask. - Ja nie wymagam deklaracji na drugiej randce. Właściwie to pierwszej? Nie jestem zdesperowana, nawet jeśli na taką wyglądam - zaśmiała się nawet lekko. Zdecydowanie miała do niego zbyt wielką słabość. - Po prostu... Mam wrażenie, że jest zwyczajnie d o b r z e, nie chciałabym żeby się zepsuło przez jakąś głupotę - czy kłamstwo o swoim pochodzeniu można jeszcze podciągać pod głupotę? Nie chciała być na niego dożywotnio zła, z drugiej pamiętała o tym by szanować jego zasady - delikatnie opadła więc tylko głowę o jego ramię. Nadal chciała go w końcu znać, prawda?
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Najwyraźniej dało się w kilku aktach zamknąć praktycznie całą historię i po części właśnie tak się czuł. Znowu nie jak reżyser, ale jakiś poboczny aktorzyna, któremu dano rolę w komedii, ale się nie sprawdza zupełnie, bo nie reaguje tak jak powinien. Głównie dlatego, że ostatnie wydarzenia w jego życiu zmroziły go tak bardzo, że ostatnio miał wrażenie, że przebywa raczej na Antarktydzie, a nie w Australii. Szczęśliwie pogoda zaczęła z nim sympatyzować i była bardziej znośna, a on poznał Sage, przy której wszystko zaczęło się układać. Tyle, że potem koncertowo to spieprzył i z roli chłopaka, którego chciała całować publicznie, stał się jej matką.
Mało brakowało, a wzniósłby oczy do nieba.
- Nie rozumiem czemu po prostu się biczujesz zamiast być wściekłą na mnie - wyjaśnił sucho, ale nie dlatego, że nagle był na nią wściekły o fragment o tej matce. Po prostu to jej wycofywanie z gniewu było bardzo podobne do zachowania, jakie sam prezentował wobec byłej dziewczyny. Niby chciał jej nawrzucać od… niemiłych panienek (bo przecież nie od szmat w jego wykonaniu), a jak przyszło co do czego to stał jak ten ostatni, samotny i drewniany kołek wiedząc, że na niewiele się to zda. Wówczas przecież nagle by się okazało, że mu zależy, a zależało mu na tej dziewczynie, która nagle musiała stanąć oko w oko z rzeczywistością. Ktoś by powiedział, że bajkową, ale nie znał w takim razie brytyjskiej arystokracji. Tej samej, która wolała stracić króla niż pozwolić mu na ślub z miłości.
Buxton przy czymś takim był maluczkim przykładzie, a poza tym jak na razie spotykali się całkiem niezobowiązująco. Tyle, że komuś tak niezobowiązującego nie wywalało się z wątroby pół historii życia. Nie, gdy było się nim i lubiło się prywatność, co przecież zdążył jej dziś podkreślić i to tak z trzy razy.
Mimo wszystko wykrzyczał jej jednak swoje i było to całkiem orzeźwiające doświadczenie.
- Nie, nie, ja muszę! - zaprotestował jednak, gdy zaczęła się bronić przed tym wyzwaniem. Czuł jednak, że jak nie teraz to zdecydowanie nigdy, a on nagle pojął, że nigdy to termin, który go zupełnie nie interesuje, jeśli o nią chodzi. - Bo widzisz, ja wszystkiego się na razie uczę. Bycia biednym i kupowania szamponu też - wyjaśnił zdecydowanie bez ładu i składu, ale chciał, by zrozumiała, że nie do końca ją całkowicie okłamał. On tylko przemilczał pewne okoliczności jak dobre pochodzenie i świetna edukacja. Mimo wszystko jednak poczuł się mocno niezrozumiany, bo wcale nie było fajnie być biednym i mieszkać na łodzi, zwłaszcza przy okazji tych sztormów.
Wręcz przeciwnie, codziennie stąpał swoimi lordowskimi stópkami jak po minie i wiedziała, że mało brakuje, by wybuchnął. Zabawne więc, że szedł w kłótnię na argumenty z dziewczyną, która potrafiła uwolnić w nim pasję, jakiej nigdy się nie spodziewał.
Tyle, że wiedziała to ona i dlatego nie patrzyła na niego przez pryzmat środków, jakie posiadał. Cała reszta widziała w nim nudziarza w lnianej koszuli.
To wszystko jednak robiło mu srogi rozpierdol w głowie i gdy tylko się podniosła, sam sobie zaczął przeczyć, bo już wyciągał rękę, by przyciągnąć ją do siebie i zmusić, by została. Jednocześnie był na nią wściekły, że traktuje to tak lekko śmiejąc się z niego i z faktu, że po raz pierwszy się przed kimś otworzył. Kobiecie zdecydowanie nie szło dogodzić, bo gdy mówił prawdę, okazywał się być osobą mało poważną.
Zmarszczył więc brwi i puścił mimo uszu jej słowa skupiając się bardziej na wyjaśnieniu stratusu quo ich relacji.
- Skoro nie wymagasz deklaracji - podjął więc - to mój status majątkowy czy rodzina nie mają znaczenia, a tym bardziej fakt, że po śmierci ojca zostanę lordem. Jest młody, więc mamy jeszcze szmat czasu - rzucił się jej z wyjaśnieniem, ale wyjątkowo wolałby, żeby zmazała ten uśmiech i choć raz postarała się być poważna, skoro toczyła się właśnie dysputa o ich przyszłości. Albo o braku, co też sobie wyjaśnili i co trochę go zakuło, ale udawał, że wszystko jest w porządku.
Sam tak naprawdę nie wiedział jednak czego chce i ta świadomość zaczęła rysować mu się bardzo wyraźnie, zupełnie jakby nagle uświadomił sobie, że wciąż jest bardzo młody i ma jeszcze pełne pole do błędów i zwykłego próbowania.
Odetchnął jednak z ulgą, gdy położyła mu głowę na ramieniu i spojrzał przed siebie.
- Jest dobrze - przyznał - i właściwie niczego już nie ukrywam - poza faktem, że wcale nie chciał casualowych randek, ale równocześnie obawiał się, że ją straci jak tę poprzednią.
Czy on zawsze musi zakochiwać się w jakichś pokręconych hipiskach, które prędzej czy później łamią mu serce?

Sage Gilmore
architekt — c.w. construction
24 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
chodząca życiowa rewolucja. nie grzeszy nadmiarem pieniędzy, więc wyniosła się od matki. pracę na kilka etatów zamieniła na tą wymarzoną, architekta. a dużo dosyć przypadkowych znajomości na jedną najbardziej szczególną - to alfiemu oddaje całą swoją uwagę.
+ Alfie Buxton

Sage tak dawno nie angażowała się w żadną zewnętrzną relację, że kiedy zdała sobie z tego sprawę czuła się nieswojo, w ten upierdliwy sposób, w który odczuwasz wszystko orientując się, że złapałeś grypę. Uczucia buzujące falami w jej drobnym ciałku były bowiem dobre na chwilę i to tą najprzyjemniejszą z przyjemnych, związaną intymnie z orgazmem, a nie kiedy stawały się codziennością, dokuczliwą na tyle że męczyły ją całymi dniami. Choć owszem, w tej swoistej męce było również coś przyjemnego, na dodatek w jej skromnym mniemaniu wartego świeczki, więc brnęła w to dalej.
Aż do momentu, w którym okazało się, że są tak inni jak tylko mogą. I o ile brak publicznych czułości jeszcze by się rozszedł po kościach, tak cała wręcz intryga dotycząca robienia z Alfiego kogoś kim nie jest (i przy dobrych wiatrach, czego mu szczerze życzyła, nigdy nie będzie). Wywróciła więc teatralnie oczami.
- Kiedy ja jestem wściekła i nie rozumiem w którym momencie rzekomo się tak biczuję? Po prostu mam wrażenie, że gdybym miała ci tu puścić teraz odpowiednią wiązankę z kategorii takich, na jakie właśnie zasługujesz, to by w żaden sposób nie pomogło, w niczym by mi przecież nie ulżyło. Ale jeśli to tylko lubisz to mogę taką nakręcić od ręki, nawet po hiszpańsku, te są podobno całkiem zabawne - przynajmniej dla kogoś, kto nie rozumiał ich treści. - Trochę tak jakby czarownica rzucała na ciebie jakieś zaklęcie voodoo - zaśmiała się cicho. Choć szczerze mówiąc to chyba dopiero teraz docierał do niej sens jego słów. Nie chodziło o to, że jak sobie spuści z wątroby odpowiednią litanię łaciny podwórkowej to zrobi się komukolwiek lepiej. Chodziło o to, że on wie że między nimi się trochę właśnie rozjechało, a ona - niczym złośliwie - udawała że wcale nie i próbowała być dla niego zbyt miła. Na jakiś śmiesznych zajęciach na studiach pieprzyli o tym, jak ważne jest nazywanie własnych emocji, ale ze obecność na nich nie była obowiązkowa, Sage nie zaprzątała sobie tym głowy. A szkoda.
- Ale zdajesz sobie sprawę jak to niedorzecznie brzmi dla drugiej strony? - Sage miała nagle pewien problem, bo - Boże broń! - nie chciała by poczuł, że w jakikolwiek sposób ona jego problemy marginalizuje. Z drugiej jednak strony punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i gdzieś w środku miała wrażenie, że skoro chłopak nie ma zielonego pojęcia o tym, jak to jest kiedy nie starcza ci od wypłaty do wypłaty to całe to "uczenie się" faktycznie jest co najwyżej mydleniem oczu, co by ostatecznie nie wyszedł tak i tak na snoba. - A tak całkiem serio, nie chcę żebyś miał mnie za pustaka, który umie tylko strzelać fochami i oczekuje przepraszania za chęć do życia albo jakiegoś nie wiem, gonienia księżniczki. Naprawdę staram się zrozumieć, że zapewne stało się coś, przez co cały proces tej nauki właśnie przechodzisz - w końcu mogła się gniewać, ale nie była człowiekiem bez uczuć prawda? - Gdybyś więc potrzebował pomocy, jestem w tej kwestii człowiekiem z ponad dwudziestoletnim stażem. A i szampon pomogę wybrać, pracowałam kiedyś w drogerii - dotknęła go lekko za kolano, choć było to mocno przelotne bo w końcu pamiętała jego brak sympatii do publicznego okazywania uczuć, więc szybko odsunęła dłoń, uśmiechając się jedynie jakoś tak całkiem ciepło. Po co psuć do psucia czegoś, jeśli jest d o b r z e?
- Nie chciałam żeby zabrzmiało to tak surowo. Chodziło mi raczej o to, że na drugiej randce nie wyobrażam sobie jak będzie wyglądał pierścionek zaręczynowy czy moje nazwisko z drugim członem albo domek na przedmieściach czy do kogo będą podobne nasze dzieci - jakoś tak wywaliła z siebie na jednym oddechu. - Co nie znaczy, że nie byłoby mi przykro gdyby miało się okazać że jesteś tu ze mną a myślami z jakąś Suzie czy inną Mią. Nie wiem czy to deklaracja, ale no... jednak byłoby miło - wzruszyła prawie niezauważalnie ramionami i uśmiechnęła się, lekko zakłopotana. Przyznawanie się do takich rzeczy nigdy nie przychodziło jej łatwo a otwieranie się przed kimś nowym w jej życiu, tym bardziej. - I z pewnością nie wymagam żebyś przedwcześnie musiał uśmiercać własnego ojca, choćby w myślach - no bo bez jaj, przecież wiele można Sage Gilmore zarzucić ale nie to, że jest okrutna.
Było jej wyjątkowo wygodnie z tą małą dawką bliskości, jaką była głowa ułożona na ramieniu. Przez chwilę pozostawała więc tak w ciszy, jakby zastanawiając się czy jest dobrze które tak szumnie powtarzał po niej to fakt, czy już jedynie frazes.
- Wiesz, pewnie nie powinnam mówić tego teraz, dzisiaj, w sensie tak szybko, ale zależy mi na tobie? Zaczyna zależeć? Więc zdążyłam już to dobrze polubić - i cyk, znowu na jej twarzy zagościł ten, tym razem mocno zawstydzony uśmiech. - Ale, hej, jak to w ł a ś c i w i e? - no bo ona mu tu z sercem dłoni, a ten jej z właściwie. Ech.
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Nie był dobry w związki i nie mógł nawet winić za to poprzedniej miłości, którą ową miłością się nie okazała. Trudno było jednak ogarniać relacje międzyludzkie, gdy wiedzę o owych czerpał głównie z literackich pierwowzorów słynnych kochanków. I jak cenił Szekspira i uważał go za znawcę ludzkich charakterów to mógł przyznać, że w kilku miejscach solidnie dramatyzował (nomen omen). Z tego też powodu nie umiał zupełnie przyswoić tego jej temperamentu, który najwyraźniej nie tyczył się tylko sfery łóżkowej (za co był jej wdzięczny), ale też sytuacji z dnia codziennego. Takich, w których dowiadujesz się, że twoja ostatnia sympatia jest synem lorda i to może w przyszłości skomplikować wasze relacje.
Poniekąd powinien z tego powodu być wyrozumiały, ale najwyraźniej o tym nie doczytał w tych mądrych księgach i jak to biedactwo zagubił się w sferze domysłów i własnej interpretacji, która okazywała się równie dziurawa jak jego historia o byciu kelnerem w tym miejscu.
A tak się starał.
- Jesteś świadoma, że znam hiszpański, prawda? - zapytał całkiem spokojnie, ale próbował postawić się w jej sytuacji i zrozumieć dlaczego teraz tak skrajnie nie mogą się porozumieć, skoro dotąd wychodziło im to całkiem nieźle. Może zabrakło tego czynnika, zwanego fizycznością, może na bruk spadły różowe okulary i roztłukły się doszczętnie, a może był dupkiem, który nagle chciał, by przyjęła to wszystko i wzruszyła ramionami.
Nie wiedział i ta niewiedza zaczynała go wykańczać bardziej niż to pieprzone, australijskie słońce, wychodzące zza chmur. Sam fakt, że nawet w myślach użył tego epitetu świadczył o jego zagubieniu, więc można było rzec, że on już osiągnął swoje wyżyny przeklinania, choć na pewno nie były one tak epickie jak te, które mogłaby zaprezentować mu Sage.
Prawda była jednak dość bolesna i wiedział, że jeszcze musi dorosnąć, żeby nie brzmieć niedorzecznie. W końcu to nie było tak, że świadomie marginalizował problemy innych przez wyolbrzymianie własnych. Po części był w stanie nawet przysiąc, że zazdrości jej kontaktów z matką. Ta jego w końcu stała się już tylko wspomnieniem i figurą, po którą często sięgał, a za którą nie szły żadne cieplejsze uczucia.
Westchnął.
- Wiem dobrze, że nie śmiem się porównać z innymi ludźmi, ale do cholery, ja też mam swoje problemy, a kasa nie rozwiązuje wszystkiego - prychnął i znowu to on miał ochotę biczować, bo wybuchnął bez powodu, ale ostatnio wszyscy robili z niego jakieś uprzywilejowane dziecko, a on miał tego po dziurki w nosie. Nie wiedział czy czarę goryczy przelała łódka, która była niebezpiecznym noclegiem przy tej ilości deszczu czy szczur, którego już zdążył polubić. Wszystko jednak sprawiało, że czuł się nieswojo jak nigdy wcześniej i był w stanie nawet odpuścić relacje z kobietami… praktycznie na zawsze. Najwyraźniej rozumiał je tak samo jak fizykę kwantową, więc ledwo ledwo.
- Nie składam deklaracji, gdy nie mam zamiaru ich dotrzymać - zauważył więc tylko na jej słowa. Nie, nie planował jeszcze pierścionka ani też wspólnego zamieszkania (bo nie zmieściłaby się na łodzi), ale traktował Sage całkiem serio i bardzo bolało go to, że trywializowała to i uważała, że nie, tylko dlatego, że skłamał, a raczej nie sięgał po historię rodu na trzeciej randce.
Jak dla niego pośpiech w takich kwestiach był absolutnie czymś nagannym i właśnie to jej zamierzał przekazać, ale spojrzał na nią zaciekawiony.
- Deklaracja, czyli co? Jesteśmy dla siebie na wyłączność? - chyba do tego zmierzała ta rozmowa, prawda? Do przekonania, że są dla siebie na tyle istotni, że nie będą oglądać się za innymi?
Przynajmniej tak to widział Alfie i tego chciał, choć musiał przywyknąć do tych jej żartów. Na ten o ojcu delikatnie parsknął.
- Nie wiem co bym zrobił, gdyby umarł. Pewnie bym musiał tam wrócić, a nie za bardzo chcę - pokręcił głową i choć powinien się gryźć w język albo przynajmniej mówić więcej o swoim pochodzeniu, po części cieszył się, że właśnie tak wyszło.
W innym wypadku pewnie nie doszliby do ściany i nie postawiliby tego związku na jedną kartę, a przecież nie było mowy o dzieleniu się sobą, prawda?
Uśmiechnął się i objął ją ramieniem, tego typu okazywanie uczuć mu nie przeszkadzało.
- Właściwie… Nie byłem tu kelnerem. Nie miałem czasu - przyznał wreszcie i cmoknął ją w skroń.
Starał się jak mógł przełożyć ten literacki język na prozę dnia.

Sage Gilmore
architekt — c.w. construction
24 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
chodząca życiowa rewolucja. nie grzeszy nadmiarem pieniędzy, więc wyniosła się od matki. pracę na kilka etatów zamieniła na tą wymarzoną, architekta. a dużo dosyć przypadkowych znajomości na jedną najbardziej szczególną - to alfiemu oddaje całą swoją uwagę.
+ Alfie Buxton

Czy czuła się na swój sposób poszkodowana przez tryb życia, który wymusiły na niej nawet nie same studia, co cała otoczka która wpisywała się w zarabianie na nie? Owszem. W końcu kiedy jej równolatki angażowały się w pierwsze poważne związki, ona mogła się zaangażować co najwyżej w pracę na dwa etaty, z uwzględnieniem dobierania jeszcze innych małych i mniejszych zleceń, by jej miesięczny budżet domykał się na jakieś minus dwa pasztety. Z czasem więc z łatwością przychodziły jej te wszystkie relacje i relacyjki na raz, coś co miało z zasady dać jej poczuć cokolwiek, spalić trochę, jedynie troszeczkę w fascynacji kimś i szybko odnaleźć w poszukiwaniach następnego.
To całkiem zabawne, że w ten sposób początkowo potraktowała i Alfiego, a teraz siedzieli na kolejnej randce a ona się wściekała, bo ten nie powiedział jej o czymś o co nie zapytała.
- Jesteś świadomy, że właśnie psujesz mi całą zabawę? - odpowiedziała zatem pytaniem na pytanie, choć uśmiechnęła się do kompletu całkiem uroczo, więc chyba nie była na niego tak do końca wściekła. Co prawda bardziej pasował do niego jakiś wyszukany francuski, w którym mógłby swojej wybrance cytować najpiękniejsze poematy o miłości, a nie hiszpański który odpowiednio zaakcentowany brzmiał jak seria z karabinu... Romantycznego, ale jednak. Gdzieś tam głęboko w środku była właśnie rozbawiona tym, że babka tak mocno namawiała ją na naukę tego języka, bo będzie mogła bezkarnie obrażać w nim ludzi (najlepszy człowiek na świecie!) a tu okazuje się, że nie jednego przyszłego angielskiego lorda. Życie jest niesprawiedliwe.
- Hej, ale czego się tak stroszysz? Czy ja w którymś momencie powiedziałam, że nie masz prawa mieć problemów, tylko dlatego że jesteś uprzywilejowany bądź bogaty? Nie wiem jakich głupot natłukli ci do głowy wcześniej ludzie, ale jedyne czego mogę zrobić w kwestii twoich problemów to ci ich nie zazdrościć - rozłożyła pozornie bezradnie ręce. - Ewentualnie pomóc w próbie ich rozwiązania, ale to wyłącznie jeśli jesteś jeszcze nadal zainteresowany moim towarzystwem - uzupełniła jakoś tak zaczepniej, ale i sympatyczniej. Najwyraźniej w jej głowie zaczynała się odzywać pewna pokora, która najwyraźniej pozwalała na to, by nie wściekała się na niego dalej bez celu tylko usiadła sobie tutaj obok chłopaka i wróciła do tego świetnego poziomu dogadywania się ze sobą, którym mogli szastać do tej pory.
Jesteśmy dla siebie na wyłączność? Padło tak po prostu i równie tak po prostu pozbawiło ją języka w gębie. Nagle uderzyło ją, że raz - faktycznie do tej pory jakoś im nie zeszło by o tym porozmawiać, dwa - zrobiło się p o w a ż n i e. Nie wiedziała bowiem czy Alfie mógł wiedzieć (to skomplikowane), ale dla Sage rzeczona wyłączność oznaczała związek. I ona biedna nie wiedziała za bardzo co w tym momencie zrobić, aby nie wyjść na zdesperowaną (czyli za szybko odpowiadając tak) lub olewającą (kiedy zbyt szybko odpowiedziałaby nie). Tym bardziej, że do tej pory z tą wyłącznością w jej wykonaniu było raczej kiepsko. SIC!
- A chcesz? - odpowiedziała zatem bezpiecznie w formie pytania i nawet lekko przygryzła wargę, co wyszło co prawda zalotnie i seksownie, ale realnie oznaczało pewną dozę stresu i napięcia. Ona biedna zwariuje przez tego chłopaka. Szczęśliwie jeszcze zanim zdążyła się na dodatek spalić delikatnym rumieńcem zawstydzenia wynikającego z realnego zainteresowania jego osobą, zmienił temat. I tym razem wyjątkowo potraktowała to poważnie:
- Przepraszam, jeśli nie powinnam pytać albo jeśli jest na to za wcześnie, ale... Ale to jak? Masz teraz czy za te pięć czy dwadzieścia lat swoje poukładane życie tutaj i nagle koniec, musisz się spakować i wracać tam, choćby się waliło i paliło? - w końcu nie uczą takich rzeczy w zwyczajnych, australijskich ogólniakach, prawda? Zastanawiała się nad tym głęboko w myślach, raczej pod kątem tego że nie dość czy to w ogóle możliwe, to raczej jak czegoś takiego dokonać, kiedy dowiedziała się co stało za właściwie.
Uśmiechnęła się. Nie wiedziała czy bardziej w reakcji na jego objęcie jej, czy wyjątkowo wręcz rozbawiona tą odpowiedzią. Naprawdę, Sherlocku? Przecież wiedziała od pierwszej minuty.
- Nie gniewaj się na mnie, ale nie uwierzyłam w to i tak. Choć gdyby obsługiwał mnie taki kelner, napiwki zostawiałabym naprawdę przyzwoite! - zaśmiała się perliście i odwróciła głowę, tym razem sprzedając buziaka w skroń jemu. W jej głowie zachodził jakiś proces myślowy i w pewnym momencie wszystko zatrybiło.
- Hej! Mam pomysł! - oznajmiła, gramoląc z tego rozgrzanego piasku do wstania. Kiedy wylądowała na kolanach, kontynuowała: - Ostatnio wybraliśmy się tutaj niedaleko do tej budki z fastfoodem, ale była już zamknięte, a tak zachwalałeś rzeczy stamtąd... Może nadrobimy to teraz? - zarzuciła propozycją i o mało nie dodała magicznego obiecałeś mi, kiedy jej usta opuścił inny komentarz.
- Odczarujmy sobie ten wieczór.

< k o n i e c <3 >
ODPOWIEDZ