Opiekuje się kangurami — Lorne Bay Wildlife Sanctuary
29 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Rok temu podjęła decyzje o wyjeździe z miasteczka by poszerzyć swoje kompetencje i zostać uprawnionym opiekunem dzikich zwierząt, na czym ucierpiał jej wieloletni związek. Wraca i zatrzymuje się w domu rodzinnym, próbując na nowo poukładać swoje życie.
c z t e r y



Od powrotu do miasteczka, brunetka tak naprawdę nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić ze swym życiem. Wyjazd miał co prawda dać jej większe możliwości względem pracy, która wykonywała w sanktuarium i tym samym dodatkowe pieniążki, które mogła spożytkować na jakiejś wspólne, wyjazdowe plany z Gazem. Teraz, gdy została sama i utknęła na dobre w domu rodzinnym, poświęcała się wyłącznie pracy, by móc odłożyć jakieś pieniądze na własne lokum i zapominając tym samym o życiu prywatnym, które wiało nudą. Ostatnio jednak, podjęła dość spontaniczną decyzje i wybrała się na mały wernisaż w lokalnej galerii sztuki, należącej do jej nowego sąsiada. Bawiła się zaskakująco dobrze i poczuła odrobinę świeżości, spowodowanej nowymi doświadczeniami i odrobiną rozrywki.
Tego dnia nie planowała jednak żadnych swawoli, mając w planach jedynie wyjście z pracy i zrobienie najpotrzebniejszych zakupów spożywczych. Coraz to częściej próbowała nowych przepisów kulinarnych i odrobinę eksperymentowała, próbując tak naprawdę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Poza tym mieszkanie pod jednym dachem z rodzicami, zobowiązywało ją do domowych obowiązków takich jak pomoc w sprzątaniu czy gotowaniu. To drugie wzięła jednak na siebie w c a ł o ś c i.
Przechadzając się po chodniku wzdłuż niewielkich budek, zatrzymała się z papierową torbą przy stoisku z warzywami i owocami. Gdy pojawiła się przy niej lokalna sprzedawczyni, posłała jej ciepły uśmiech i przedstawiła część produktów, które miała na swojej zakupowej liście. Własnie wtedy, odruchowo zerknęła w bok i dostrzegła nadchodzącego mężczyznę w którego stronę także się uśmiechnęła, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały.
Hej, Graham — rzuciła na przywitanie, kątem oka zerkając na panią, która ważyła jej pomidory — Nie wiesz jak się cieszę, że cie widzę. Bałam się, że nie będę miała okazji podziękować ci za ten mały podarek, który dla mnie zostawiłeś — wyjaśniła i przechyliła głowę w bok, poprawiając papierowa torbę, która odrobinę wyślizgnęła jej się z uścisku. Nie czuła by był jej coś winien za pomoc w sanktuarium, ciesząc się tak naprawdę z tego, że mogła na coś się przydać. Nie miała obycia z dziećmi, dlatego cieszyła się, że odrobinę tematu liznęła. Teraz tak naprawdę nic nie wskazywało na to by w najbliższych latach miała planować spłodzenie swoich.


Graham Flanagan
dziennikarz — the Cairns Post
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Emerytowany korespondent wojenny, który po śmierci żony osiadł w Lorne na stałe. Obecnie tworzy kontrowersyjne artykuły, a po śmierci bliskich przyjaciół spełnia się w roli nieporadnego ojca.
009.

maybe we can help each other out?
{outfit}
Odkąd na jego barki spadła opieka nad małą Sally, Graham praktycznie nie miewał wolnego. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio udało mu się wyrwać gdzieś bez dziecka, dlatego nauczył się doceniać takie chwile ze zdwojoną siłą. Dzisiejszego popołudnia umówił się z Grainne, że to właśnie ona zajmie się małą, dzięki czemu on będzie miał czas na to, aby załatwić sprawy, które w jej towarzystwie wydawały się kłopotliwe. Jedną z nich były zresztą zakupy, których nie był w stanie zrobić na spokojnie, cały czas poganiany dziecięcym płaczem. Na palcach jednej ręki nie zliczyłby tych sytuacji, kiedy to starsze panie posyłały mu złowrogie spojrzenia, ponieważ Sally zakłócała ich spokojne przeglądanie zawartości kolejnych, sklepowych szafek. Nadal nie rozumiał, dlaczego tak bardzo przeszkadzało im dziecko, ale nie jest to coś, nad czym szalenie długo by się zastanawiał. Dziś korzystał z tego, że odwiedziny w kolejnych sklepach przebiegały bezproblemowo.
Nie wiedział w zasadzie, co podkusiło go do tego, aby odwiedzić miejscowy targ. Nigdy nie zaliczał się do grona tych osób, które przywiązywały ogrom uwagi do tego, aby jedzenie, na które się decydowały, pochodziło ze sprawdzonego źródła. Odkąd jednak miał pod swoją opieką dziecko, które coraz częściej sięgało po normalne posiłki, musiał nieco zmienić swoje nastawienie, aby dzięki temu zadbać o tego szkraba. Nawet przez sekundę nie przypuszczał, że trafi przy tym na znajomą twarz, więc kiedy usłyszał swoje imię z ust brunetki, potrzebował chwili, by skojarzyć fakty. - Z tego co kojarzę, nie powinno się dziękować za podziękowania. W innym wypadku ja też będę musiał ci teraz podziękować i utkniemy w jakimś błędnym kole - odparł z uśmiechem na ustach, wyłącznie teraz żartując. Nie najlepiej, ale warto wspomnieć, że w ciągu ostatnich lat zapomniał się chyba trochę w tym, jak we właściwy sposób należy obchodzić się z innymi ludźmi. - Cześć - dodał po chwili, ponieważ wcześniej nie zdołał tego zrobić. - Jesteś pewna, że dasz radę jeszcze coś tam dopakować? - zapytał i dłonią, w której akurat trzymał oglądane przez siebie jabłko, skinął w stronę tej wielkiej torby, która wypełniona była po brzegi. Wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozlecieć, dlatego miał drobne podejrzenia w kwestii tego, że jeśli Berrie coś jeszcze do niej dołoży, w końcu sobie z nią nie poradzi. To nie tak, że w nią wątpił, ok? Chciał po prostu upewnić się, że zaraz nie będą zbierać tego wszystkiego z ziemi.

Opiekuje się kangurami — Lorne Bay Wildlife Sanctuary
29 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Rok temu podjęła decyzje o wyjeździe z miasteczka by poszerzyć swoje kompetencje i zostać uprawnionym opiekunem dzikich zwierząt, na czym ucierpiał jej wieloletni związek. Wraca i zatrzymuje się w domu rodzinnym, próbując na nowo poukładać swoje życie.
Ostatni rok był dość intensywny i wydawać by się mogło, że gdy brunetka wróci do rodzinnego miasteczka, zdecyduje się odrobinę zwolnić tempa i najzwyczajniej w świecie o d p o c z ą ć. Owszem, jak każdy odczuwała niekiedy skutki przepracowania, jednak była osobą, której ciężko było siedzieć z czterema literami na miejscu, zwłaszcza, gdy jej głowę zaprzątały rozmaite problemy. Próbowała przepracować rozstanie z Gazem i na nowo przyzwyczaić się do codzienności, która znacznie różniła się od tej, którą małymi kroczkami zbudowała sobie w Melbourne. Lubiła swoja pracę i chętnie jej się poświęcała, zwłaszcza, że potrzebowała się czymś zając i odłożyć trochę pieniędzy. Nawet rozważała podjęcie się jakiejś pracy dodatkowej!
Jej rodzina od zawsze zwracała uwagę na to by produkty spożywcze pochodziły z lokalnych sprzedawców, nie decydując się na zakupy w marketach. Gdy była mniejsza, jej mama prowadziła własny ogródek w którym pielęgnowała warzywa, które lądowały na ich talerzach, gdy tylko dojrzały. Mięso zaś brali od tutejszych farmerów, jednak teraz, nie zawsze znajdował się czas na obskakiwanie tutejszych sąsiadów czy pracę w ogrodzie. Jej matka sama nie miała zdrowia do takiego przekopywania warzywniaka, a nie ukrywajmy - żadna z córek się do tego tez nie garnęła. Tutejsze sklepiki, które znajdowały się przed gęstwiną lasu, idealnie spełniały swoje zadanie, zaopatrując mieszkańców w świeże i zdrowe produkty.
Dobrze, w takim razie na tym poprzestańmy — zachichotała, godząc się z nim w kwestii błędnego koła. Nie uważała jednak by jej działania zasługiwały na takie podziękowania, bo w zasadzie nie zrobiła nic, by czuł się zobowiązany do tego typu gestów. Tak czy inaczej, zrobiło jej się bardzo miło! — Chyba nie mam wyjścia ale na wszelki wypadek, poproszę o jeszcze jedną torbę — odparła, kierując przede wszystkim swoje słowa w stronę pani sprzedawczyni, która uśmiechnęła się, usłyszawszy jej prośbę. Miała jeszcze kawal drogi do przejścia, dlatego nie chciała by jej zakupy znalazły się na chodniku. — Co u twojej córki? Sally, dobrze pamiętam? — zapytała, zerkając na niego niepewnie, jak gdyby nie do końca była pewna czy nie przekręciła imienia dziewczynki. Znacznie łatwiej przyszło jej spamiętania imienia jej ojca, co najmniej jakby przystojni panowie szybciej zapadli jej w pamięć. — Zastanawiałam się czy zechce mnie kiedyś jeszcze odwiedzić w sanktuarium — dodała, unosząc kąciki ust ku górze.


Graham Flanagan
dziennikarz — the Cairns Post
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Emerytowany korespondent wojenny, który po śmierci żony osiadł w Lorne na stałe. Obecnie tworzy kontrowersyjne artykuły, a po śmierci bliskich przyjaciół spełnia się w roli nieporadnego ojca.
Nie posiadał własnego rytuału, a już na pewno nie zaprzątał sobie wcześniej głowy odwiedzinami w takich miejscach, jak lokalne targowisko. Nie był jednym z tych maniaków, którzy sięgali tylko po produkty oznaczone zieloną plakietką, która sugerowała, że wszystko było w nich naturalne, ponieważ zwyczajnie w to nie wierzył. Wrodzony sceptycyzm zmuszał go do tego, aby na wszystko spoglądać przez palce, a choć nie zwalczył tego nawet wtedy, kiedy na jego drodze pojawiła się Sally, zyskał swego rodzaju powód ku temu, aby nieco bardziej otworzyć się na inne opcje. Ten malec stał się kimś, komu Graham chciał zapewnić wszystko to, co najlepsze, dlatego dziś znalazł się na tym targu, starając się wybrać tylko te produkty, które wyglądały na najzdrowsze. Może rzeczywiście budził sobie w końcu typowo rodzicielskie przejawy troski, a może chodziło o coś jeszcze innego, ale nad tym aktualnie się nie zastanawiał. Chciał jedynie doprowadzić te zakupy do końca.
Na jego ustach pojawił się łagodny uśmiech, a on sam może nawet ucieszył się, że w pewnym stopniu dopiął swego. To nie tak, że musiał za wszelką cenę postawić na swoim, a jednak był zdania, że Berrie należało się jakieś podziękowanie. Była jedną z nielicznych osób, które wyciągnęły do niego pomocną dłoń, zamiast łypać w jego stronę złowrogimi spojrzeniami, ponieważ nie umiał uspokoić dziecka. Nie miał w tym wprawy, ok? A w takich sytuacjach miał ochotę wykrzyczeć to na głos, choć wiedział, że nie powinien. - To w zasadzie nie… - zaczął, ale zaraz też ugryzł się w język. Czy musiał tłumaczyć jej, że Sally nie była jego córką? Nie, ponieważ to i tak najpewniej nie miało dla niej większego znaczenia. Dlaczego miałby obchodzić ją jakiś przypadkowy facet i jego życiowa sytuacja? - Chciałbym powiedzieć, że dobrze, ale wkracza właśnie w okres ząbkowania, więc możesz domyślić się tego, przez jakie aktualnie przechodzimy piekło - odparł, uśmiechając się koślawo. W niewielkim domku w Tingaree chyba nigdy nie miało być kolorowo. - W takim wypadku nie wiem, czy zabieranie jej do sanktuarium to dobry pomysł. Nie chciałbym, żeby spłoszyła wam wszystkie zwierzęta - dodał, zbierając swoje zakupy z jednego ze stoisk. Kiedy miła starsza pani pożegnała go uśmiechem, odszedł na bok i zatrzymał się w takim miejscu, żeby móc swobodnie zamienić jeszcze kilka zdań z Berrie. - Daleko musisz to zanieść? - zapytał i lekko skinął głową w stronę jej papierowej siatki. Nadal nie pozbył się wrażenia, że jeśli tylko kobieta zrobi krok, wszystkie zakupione przez nią warzywa wylądują na ziemi.

Opiekuje się kangurami — Lorne Bay Wildlife Sanctuary
29 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Rok temu podjęła decyzje o wyjeździe z miasteczka by poszerzyć swoje kompetencje i zostać uprawnionym opiekunem dzikich zwierząt, na czym ucierpiał jej wieloletni związek. Wraca i zatrzymuje się w domu rodzinnym, próbując na nowo poukładać swoje życie.
Akurat tematyka rytuałów i wierzeń była w jej rodzinie mocno zakorzeniona. Od małego wysłuchiwała lokalnych legend i opowieści, które snuli najstarsi członkowie sąsiedztwa przy wspólnie zorganizowanym ognisku. I choć wiele z nich, przypominało jedną z bajek opowiadanych dzieciom na dobranoc, tutejsza ludność mocno wierzyła w te historie. Corroborees odbywały się do dziś z tym, że jako dorosła kobieta, nie zawsze miała część i chęć uczestniczenia w takich ceremoniach. Rytuałem, który uchował się w jej codzienności były właśnie zakupy u lokalnych sprzedawców, którzy od pokoleń zajmowali się handlem z resztą miasteczka. Posiadali oni własne ogrody warzywne i owocowe, a także zajmowali się rybołówstwem oraz myślistwem. Nie wyobraziła sobie kupna takich produktów w sieciówce, które odwiedzały tylko kiedy potrzebowała bardziej rozmaitych produktów. Wierzyła, że nic lepszego nie mogła zrobić dla własnego ciała.
Oh, to faktycznie nieciekawie — skrzywiła się i westchnęła, wyobrażając sobie jak obecnie wyglądały jego dni. Dzieci bywały marudne, niewiele spały i ciągłe płakały. Nie można było im się jednak dziwić, gdyż okres ząbkowania dla nikogo nie był przyjemnym okresem dzieciństwa. — Nie wiem czy mała nie męczyłaby się podczas takiej wycieczki. Pewnie jest niewyspana i bolą ją dziąsła, więc nie byłaby specjalnie zainteresowana zwierzątkami — skrzywiła się, żałując, że w najbliższym czasie nie będzie miała szansy spotkać ich w sanktuarium. Miało to faktycznie niewiele sensu, dlatego warto przeczekać ten gorętszy okres.
Ale może mogłabym wam odrobinę pomóc? Nasza starucha zna się na zielarstwie i całkiem niezła z niej medyczka. Na pewno coś poradzi na wasze bolączki — zaproponowała, jednak zanim zacznie pomagać, chciała się upewnić, że mężczyzna zgadzał się na takie rozwiązania. Niestety większość mieszkańców - zwłaszcza tych z centrum - nie akceptowała takiej formy medycyny, uznając takie kobiety za zwykłe wiedźmy. Ludzie byli mocno ograniczeni, jednak gdy doglądała na starsze pokolenia aborygenów, także dostrzegała bariery - zwłaszcza przed technologią, ludźmi z poza lasów Tingaree i udogodnieniami.
Mieszkam w Tingaree, więc czeka mnie jedynie spacer po lesie — wzruszyła ramionami i odebrała warzywa od sprzedawczyni, wręczając pieniądze, które trzymała w wyswobodzonej spod toreb dłoni. Podziękowała jej i obdarowała wdzięcznym uśmiechem na do widzenia. — I znowu to przestraszone spojrzenie. Myślisz, że sobie nie poradzę? To tylko kilka toreb, normalka — odparła z rozbawieniem i przewróciła oczami.


Graham Flanagan
dziennikarz — the Cairns Post
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Emerytowany korespondent wojenny, który po śmierci żony osiadł w Lorne na stałe. Obecnie tworzy kontrowersyjne artykuły, a po śmierci bliskich przyjaciół spełnia się w roli nieporadnego ojca.
W pewnym sensie jego życie od zawsze charakteryzowało się zawrotnym tempem. Miał ukierunkowane pragnienia i dążył do tego, aby je zrealizować, co w większości przypadków udawało mu się dość skutecznie. Kilka lat temu jego kariera rozwijała się prężnie, jednocześnie stanowiąc dla niego priorytet, z którego nie chciał rezygnować. Wierzył, że właśnie tego potrzebował, ponieważ to pomagało mu się realizować, natomiast całą resztą prędko straciła na znaczeniu. Nie dbał zatem o takie drobnostki jak zakupy w lokalnych sklepikach, ponieważ na to nie pozwalał mu tryb życia, który prowadził. Żył w biegu, ale był z tego życia zadowolony, a ostatecznie to chyba właśnie to miało największe znaczenie, prawda? Wtedy czuł się szczęśliwy, a obecnie trochę mu tego szczęścia brakowało, choć odkąd w jego życiu pojawiła się Sally, starał się nad tym zbytnio nie skupiać. Miał na głowie ważniejsze sprawy niż własne poczucie nieszczęścia.
Pokiwał lekko głową, nie będąc w stanie obiecać jej tego, że lada dzień wybiorą się na wyprawę do sanktuarium. Zresztą, nie uważał też, aby rzeczywiście mogło jej na tym zależeć, dlatego jej słowa odebrał wyłącznie jako zwykłą wymianę grzeczności. - Myślisz, że to zadziała? - zapytał, unosząc jedną brew ku górze. Nie był sceptyczny dlatego, że miał jakieś przeciwwskazania względem domowej, ziołowej medycyny, a raczej dlatego, że jego nikłe doświadczenie z dziećmi zmuszało go do pewnej ostrożności. Chciał zapewnić Sally wyłącznie to, co najlepsze, dlatego też nie chciał niepotrzebnie narażać jej na żadne nieprzyjemności. Na ziołach zaś kompletnie się nie znał, dlatego też nie wiedział czy coś, co miałoby jej pomóc, docelowo jednak jej nie zaszkodzi. Jeśli więc miałby się na to zgodzić, najpierw pewnie sam poświęciłby sporo czasu na przeszukanie internetu. Nie potrafił zaufać wszystkiemu ot tak. - O ciebie się nie martwię, bardziej niepokoją mnie te pomidory. Wyglądają na całkiem smaczne, ale sprawiają też wrażenie chętnych do wyskoczenia z tej torby, a spacer na pewno im to ułatwi - skwitował, a jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. Chociaż nie zamierzał się narzucać, to jednak mógł jej pomóc, w czym zresztą utwierdził się przed chwilą, kiedy przyznała, że mieszka w okolicy. - Jestem autem, mogę podrzucić cię do granicy rezerwatu. I tak zmierzam w tamtą stronę - zapewnił, na wypadek gdyby zamierzała upierać się, że nie było to konieczne, a ona nie chciała sprawiać mu kłopotu. No bo nie, nie sprawiałaby, skoro sam musiał jeszcze dotrzeć do domu. Mogła więc uznać to za niewielką formę rekompensaty za to, jak ona ostatnio ściągnęła z jego barków pewien problem - choć on osobiście uważałby, że to i tak było za mało.

Opiekuje się kangurami — Lorne Bay Wildlife Sanctuary
29 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Rok temu podjęła decyzje o wyjeździe z miasteczka by poszerzyć swoje kompetencje i zostać uprawnionym opiekunem dzikich zwierząt, na czym ucierpiał jej wieloletni związek. Wraca i zatrzymuje się w domu rodzinnym, próbując na nowo poukładać swoje życie.
Dziewczyna dbała o rozwijanie się zawodowe na tyle, na ile mogła, jednak praca w sanktuarium nie wymagała od niej aż tak wiele. Rzadko kiedy zostawała po godzinach lub była narażona na stres, jednak chętnie angażowała się w życie dzikich zwierząt, które były pod ich opieką i gdy mogła, brała dodatkowe godziny by nieco zarobić i spędzić czas w pożyteczny sposób. Uwielbiała kontakt z naturą oraz obcowanie ze zwierzętami, dlatego twierdziła, że praca w sanktuarium dawała jej szereg możliwości. Kończąc zmianę miała czas na to by wstąpić po zakupy oraz spędzić czas z rodziną, a to drugie, ceniła sobie najbardziej.
Myślę, że warto spróbować. Nie są to zioła z nieznanych źródeł ani nic szkodliwego, bo moja mama podawała mi je gdy chorowałyśmy z młodsza siostrą — odparła, nie chcąc dawać mu stuprocentowej gwarancji na to, że specyfiki zielarki zadziałają, jednak wiedziała, że nie było to coś, co mogło by wyrządzić jej krzywdę. Znała tę znachorkę od dziecka i wraz z rodziną czy sąsiadami od zawsze korzystali z jej pomocy przy każdej dolegliwości. Nie poleciłaby mu kogoś, kto mógłby zaszkodzić dziecku, jednak całkowicie rozumiała jego obiekcje i chęć zgłębienia tematu nieco głębiej.
Mam całkiem skoordynowane ruchy, więc myślę, że nic im nie będzie — pokręciła głową z rozbawieniem, spoglądając na zawartość torby, której czubkiem góry lodowej były właśnie wspomniane przez niego pomidory. Nie zamierzała z zakupami biegać ani wspinać się na Uluru. Zrobiło jej się jednak całkiem miło, gdy zaproponował swą pomoc. Nie potrzebowała co prawda podwózki, bo była przyzwyczajona do codziennych spacerów, jednak stwierdziła, że czemu nie? Nie chciała sprawić mu przykrości swa odmową, dlatego westchnęła cichutko i pokiwała głową. — Chętnie skorzystam z podwózki ale tylko, jeśli faktycznie masz po drodze, dobrze? — nakreśliła, nie chcąc być dla niego kolejnym utrapieniem, jednak nie miała nic przeciwko szybszemu powrotowi do domu.


Graham Flanagan
dziennikarz — the Cairns Post
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Emerytowany korespondent wojenny, który po śmierci żony osiadł w Lorne na stałe. Obecnie tworzy kontrowersyjne artykuły, a po śmierci bliskich przyjaciół spełnia się w roli nieporadnego ojca.
W ciągu tych trzydziestu sześciu lat, które przyszło mu spędzić na tym świecie, Graham miał do czynienia z różnymi kulturami. Najczęściej poznawał je w stanie wojny, ale często to właśnie wtedy ludzie podchodzili do siebie z największą dozą życzliwości. Znał więc wiele nietypowych przyzwyczajeń, bywał również w miejscach, w których naturalna medycyna była czymś całkowicie normalnym, a jednocześnie wcale nie był do tego jakoś mocno przekonany. Stąd też to pełne sceptyzmu spojrzenie, które posłał brunetce, kiedy wspomniała o ziołach, które miały rzekomo we wspaniały sposób uleczyć dolegliwości Sally. Z drugiej jednak strony, może właśnie tego powinien spróbować? Wiedział przecież, że matka dziewczynki pasjonowała się w przeszłości czymś podobnym, zatem na pewno temu ufała, a skoro tak było z jej rodzicami, czy on także nie powinien się na to otworzyć? - I wszystko z tobą w porządku? - zapytał przekornie, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Nie znał jej co prawda zbyt dobrze, ale wydawało mu się, że była jedną z tych osób, które znały się na żartach i miały do siebie pewien dystans - byle się nie zawiódł.
Uniósł jedną brew ku górze, z powątpiewaniem zerkając na tę jej torbę, ale nie powiedział już nic. Dokończył swoje zakupy, zapłacił, a kiedy zapewniła, że mogła się z nim zabrać, lekko skinął głową. - Chodź, zaparkowałem niedaleko - oznajmił, po czym chwycił własne zakupy i ruszył w odpowiednim kierunku. Do samochodu nie musieli maszerować zbyt długo, a kiedy dotarli, otworzył bagażnik, aby tam mogli zostawić swoje zakupy. - Zaczekaj, przełożę fotelik - odezwał się jeszcze, nie chcąc zmuszać jej do tego, aby gniezdziła się na tylnym siedzeniu. Zamiast tego zajął się więc rozmontowaniem dziecięcego fotelika, który później przełożył do tyłu, umożliwiając brunetce zajęcie miejsca po stronie pasażera. Sam w tym czasie obszedł samochód i wsiadł za kierownicę, po czym odpalił silnik, zerkając na Berrie kątem oka.

ODPOWIEDZ