ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Dick Remington

Musiał zauważyć, że ciężko przychodziło mu przyznanie się do tego, ale od kiedy Desiree nazwała go w rozmowie, tak zupełnie naturalnie, w p r o s t weteranem, nie mogło mu to wyjść z głowy. A kto jak kto, ale on już sam najlepiej wiedział jak kończą się takie wycieczki, a tych - niczym jakiś żałosny przewodnik z map Google - nie polecał na zasadzie 'nie bo nie i chuj', trudno było więc oczekiwać by miał ochotę na następną. Zaczął się łapać na tych irytujących, drobnych problemach z koncentracją, ręce zaczynały mu same chodzić a poprzedniej nocy choćby trochę nie zmrużył oka, nauczony doświadczeniem postanowił działać. Czyli standardowo, dobrać sobie dyżurów na tyle, by zająć tym swoją durną łepetynę i błogosławione ortopedyczne rączki. Z dnia na dzień trudno było ustrzelić zmianę bezpośrednio na oddziale czy jeszcze lepiej - na bloku, na izbie przyjęć myślami byłby w kółko przy Julii (i cudach jakie razem wyprawiali), a to teraz wyjątkowo rozstrajałoby go jeszcze bardziej, zostało więc jedynie pogotowie. Jego założenie stało się faktem, z tym że wpisano go do zespołu ze stacją oczekiwania w tym malutkim, nudnym miasteczku, a nie w Cairns. Zajebiście. Wymiksował się ze swojego nudnego życia po to by spędzać dyżury na ucinaniu sobie drzemek w remizie. Cud miód i orzeszki, kurwa mać.
Dobową zmianę zaczął od dupy strony czyli nocą i szybko przyszło mu odszczekać swoje założenia o ucinaniu sobie leżakowania w stylu przedszkolaków. Jak i brak snu poprzedniej nocy. Ten pieprzony koniec świata zdawał się być bowiem metropolią o rozmachu Nowego Jorku. Jak Boga kocham, Dillon nie zdążył nawet zjeść. Jeszcze że dwie takie dwudziestkiczwórki i częścią jego fantazji do odhaczenia po zmianie stanie się luksus odwiedzenia własnej toalety, a nie sikanie w byle krzakach. I jeszcze ten pieprzony wypadek.
Wypadek, który część towarzystwa roztrząsała jeszcze rano. Większość szczęśliwców właśnie czekała na swojego zmiennika, oczywiście celebrując chwilę wolnego... papierosem. Kto wie najwięcej o szkodliwości palenia? Napewno nie medycy. A już na sto procent nie Dillon. Siedział sobie właśnie na schodku w pootwieranej na przestrzał karetce, którą - jakżeby inaczej niepalący - ratownik pucował do czystego, jakby była jego własnością. Risenorough z taką dbałością nie podchodził nawet do własnego auta. Słuchał jednak jak jeden z młodych strażaków, o ile nie najmłodszy, przeżywał skutki rzeczonego wypadku. A raczej skutek - czyli ludzki mózg, który po prostu został mu w dłoni po tym jak próbował zapiąć kołnierz usztywniający, wtedy jeszcze przytomnemu mężczyźnie. Świeć Panie nad jego duszą, czy jak to się tam mówi.
- Jezu, młody, weź się w garść. To przecież nie twoja wina że dureń nie zapiął pasów. I że stracił... - najwyraźniej tyle wystarczyło by wiedział, że nie ma więcej co wracać do tematu, skrzywił się więc jedynie zakładając, że biedaczysko zaraz znowu zwróci obiad. Tym razem chyba sprzed trzech dni, bo późniejsze poszły wcześniej. - Kurwa, Hamill, już, starczy. Chodź ci lepiej kroplówkę strzelimy bo jak cię za chwilę baba zobaczy w takim stanie to my będziemy mieć z nią do czynienia - poza tym, że przeczytał nazwisko na bluzie to nawet nie wiedział czy ten ma żonę, ale postanowił uderzyć w pewien żarcik, żeby trochę rozładować atmosferę.
No po prostu jak w mordę strzelił, bo akurat kiedy zawieszał kroplówkę na klamce drzwi, pojawił się w nich komendant.
- Jest i filar miejscowego pożarnictwa! Siemano - przywitał się serdecznie, choć właśnie łapał się na tym, że wygląda chyba na ostatniego psychopatę, bo jako jedyny wśród towarzystwa miał dobry humor. A raczej a ogóle jakikolwiek. - Młody jeszcze nie skrobał? - zapytał komendanta, bo nie miał zamiaru tłumaczyć blademu jak ściana Hamillowi, że przyjdzie taki dzień, że zamiast tego mózgu zobaczy papkę z mielonej ludziny rozciągniętą na ileś metrów. I że jakkolwiek nie jest to niemoralne, nieludzkie i skrajnie obrzydliwe, to ktoś będzie to musiał... hm, posprzątać.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Musiał przyznać, że inaczej wychodziło się z domu, w którym ktoś przebywał. Wcześniej zwyczajnie zrywał się z imprezowego cugu i czasami na podwójnym gazie dojeżdżał do miejsca wypadku. Nie było to odpowiedzialne ani nawet moralne, ale przecież nie on odpowiadał za to, że budzili go po nocy. Teraz jednak zazwyczaj był trzeźwy, choć kompletnie nieprzytomny, bo wyrywali go z łóżka, w którym znajdowała się jego ukochana żona. Brzmiało to niemal jak świętokradztwo i był gotów ukręcić kark każdemu gagatkowi, który jest odpowiedzialny za tak niecny czyn.
Tyle, że zdążył już wywnioskować, że akurat temu z wypadku już nie ma co ukręcać. Z jednej strony to była całkiem pozytywna wiadomość (zanosiło się, że szybko skończą), a z drugiej w takim razie mogli go w ogóle nie budzić i nie zmuszać, by pojawić się tutaj w białych najkach obserwując jak jego podwładny wypuszcza pawia za pawiem, zupełnie jakby był jakimś ornitologicznym freakem.
W pewnym momencie nawet oparł te swoje brudne dłonie o jego koszulę od Armaniego, więc Dick spojrzał na niego z odrazą.
- Chłopie, ogarnij się, twoja wypłata nie starczy na czyszczenie tego - rzucił i zniknął w łazience, by doprowadzić się do porządku i znaleźć wreszcie kanapkę. To z nią powrócił do dziecka w potrzebie, ale tym razem zachowywał konieczny dystans. Dopiero na widok Dillona rozpogodził się i pomiędzy kęsami rzucił: - Siema. Wiedziałem, że znowu to będziesz ty - w końcu widywali się dość często, na tyle, że mógł uznać go za jednego ze swoich kolegów. Na pewno bardziej niż Hamilla, który ufajdał mu koszulę i dalej wyglądał jak siedem nieszczęść.
- Skrobał? A jak potem wytłumaczę rodzinie, że zerzygał się na nieboszczyka? - i korzystając z ogólnego rozproszenia złapał za rękę swoje dziecko w potrzebie i wbił wenflon do żyły. Bycie ćpunem uczyło pewnych rzeczy, choć chyba z tego nie powinien być dumny. - Nie kręć się. Tatuś podłączy kroplówkę i będziesz jak nowonarodzony - przemawiał do niego całkiem czule, a w międzyczasie przedstawiał swojemu koledze- lekarzowi pantomimę o tym, że ten strażak nadaje się już tylko do wylotki.
To nawet nie była jego wina. Po prostu pewna odporność psychiczna była wymagana, a jak widać na załączonym obrazku, ten dzieciak jeszcze jej nie nabył i Dick Remington śmiał wątpić, że kiedyś to zrobi.
- A tak poza tym to jak leci? W domu wszyscy zdrowi? - jakoś nic nie robił sobie z faktu, że po pierwsze, zastąpił go w fachu, po drugie, gdzieś pod nogami plątały mu się pozostałości po ludzkim ciele, a po trzecie, był środek nocy, a on wpieprzał kanapkę z bekonem.
Mógł gdybać długo nad swoim brakiem wrażliwości, ale wiedział przecież, że to pewnych, nawet tych najbardziej drastycznych i brutalnych obrazków po prostu się przyzwyczajasz, a pozbawione imienia trupy są jedynie odpadami medycznymi.
Życie według Richarda Remingtona.

Dillon riseborough
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Dick Remington

To był fakt - nie każdy, nawet choćby pomimo najbardziej spektakularnych predyspozycji nadawał się do tej roboty, niezależnie czy chodziło o straż czy bycie medykiem. Na swój sposób było mu młodego szkoda, i nie chodziło nawet o to, że właśnie wyglądał jak cień tego, kim był normalnie, a raczej o fakt, że i on chyba rozumiał, że czas spakować swoje marzenia o wielkiej karierze w pożarnictwie i zająć się czymś, co wywołuje zdecydowanie mniej żołądkowych rewolucji. Dillon wróżył mu wielką karierę choćby w... za biurkiem można mieć stałą i trochę nudną robotę, nie? Tak mu się przynajmniej zawsze wydawało.
- A ty, księżniczko w bieli? Siłą z nocy poślubnej wyrwany czy ki chuj? - rzucił w końcu, przez chwilę wcześniej obserwując Dicka wystrojonego jak stróż w Boże Ciało. Nie widzieli się pierwszy raz, to nie była ich pierwsza wspólna zmiana, mógł się więc pewnie już jakoś przyzwyczaić do pokazu mody, jaki zwykł tu odstawiać, ale tym razem po prostu nie mógł sobie na pewien rodzaj żartów nie pozwolić. Tym bardziej, że wszystko pisało się wręcz samo, a jego śnieżnobiała koszula po dosłownie raptem chwili tutaj, wołała już o pomstę do nieba. Zaśmiał się z tego lekko, a po chwili ta reakcja przeszła w ni to kpiący, ni to zaczepny uśmieszek. - Gwiazdo, to ty masz tą mistrzynię jeździectwa, nie? Szanuję wybory życiowe, szanuję mocno - pokiwał głową z uznaniem, trochę w stylu starego dobrego de Niro, z tą śmieszną podkówką wypisaną na twarzy. Podjazd może zarezerwowany dla dzieciaków z co najwyżej ogólniaka, ale Dillon mentalnie się na tym poziomie gdzieś zatrzymał, trzeba mu było więc wybaczyć. Temat zrobił się interesujący nawet dla zdychającego do tej pory Hamilla, chłopak się zaśmiał i kolorów nawet jakoś dostał. - Ale ty to nie słuchaj kiedy dorośli rozmawiają - pogroził mu palcem i wrócił jednak poużywać sobie dalej na komendancie tej nieszczęsnej jednostki. - Rozumiemy wkurwienie, rozumiemy, łączymy się w bólu - mówił niby poważnie, ale jednak pewien rodzaj rozbawienia, zarezerwowany raczej dla gówniarzy nabijających się z kogoś poważniejszego, dość mocno rysował się na jego twarzy. - To zawsze jestem ja. Jesteśmy z Brownem jak jacyś pieprzeni jeźdźcy Apokalipsy, jak tylko mamy dyżur to zawsze jest jakaś rozpierducha - kiwnął w stronę wnętrza karetki, gdzie rzeczony nadal wyjątkowo zajętym człowiekiem był, w przeciwieństwie do Dillona,który robił chyba wszystko poza tym co powinien.
Zastanowił się chwilę:
- Wiesz, jak typ wygląda jak ten ostatni, motocyklista spod tira, to możesz być bardziej niż pewny że rodzina nie odróżni części jego ciała od resztek łopatki w sosie własnym z wczoraj - wzruszył obojętnie ramionami. Lubił te swoiste przygody akurat z Dickiem, bo łączył ich podobny rodzaj hm, znieczulicy? Jeszcze nie zdarzyło się ani jednemu, ani drugiemu aby odwrócili wzrok, choć widoki czasem przypominały raczej mokry sen autora dzieł kinematografii w stylu Piły 123, a nie obrazki z realnych wypadków.
- EJ, EJ, EJ! - zakrzyknął kiedy Remington z taką łatwością się porządzić we własnym zakresie i tak bystro poszło mu wkłuwanie się z tym wenflonem. - Znasz zasady? Baby, samochodu i zestawów do zakładania wenflonów nie pożyczasz. Znasz swąd? To spierdalaj stąd - i nawet mu odpowiednim gestem pokazał pewnego rodzaju sio. Sprawdził jeszcze czy przypadkiem swojego zadania nie spierdolił, nie było jakoś magicznie, więc jeszcze elegancko podkleił wszystko plastrem, minuta pięć i roztwór soli z glukozą sączył się do żył, by postawić Hamilla na nogi.
- Stara bieda, jak zawsze. U mnie zawsze bez fajerwerków - oceni trzeźwo i zakręcił się w stronę parapetu, gdzie jeszcze chwilę temu był jego papieros. - Kurwa, nawet na używkę się połasić? Ja pierdolę, gdzie ja mam fajki - i się zaczął kręcić w poszukiwaniu ich. No halko, tak nie można!
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Pod tym względem komendant jawił się jako prawdziwy Jeździec Apokalipsy, który bez cienia jakiejkolwiek litości rozwiewa marzenia o karierze. Pasja nie wystarczała, lubił mówić, że od strażaków wymaga tak zwanej boskiej iskry, ale była to kupa bzdur. Chodziło o zwykłą odporność psychiczną i pewną obojętność, która przecież poza pracą nie była zbyt pożądaną cechą. Dla Dicka więc to biedne chłopię wygrało życie, bo przynajmniej mu zależało. Oni jak już te stare wygi- zostali skazani na potępienie i na sprzątanie szczątków ludzkich z chłodem, którego nie powstydziłaby się Antarktyda. Nietrudno zauważyć, że to ten młodziutki strażak był wygrany, nawet jeśli właśnie odkrywał, że popełnił niewybaczalny błąd każdego świeżaka.
Wróć, Dickowi się tak tylko wydawało, bo słowa Dillona nagle uruchomiły mu w głowie alarm, którego nie powstydziłaby się syrena strażacka. Biała koszula, zbyt jedwabny materiał, za bardzo krzykliwe spinki, które nawet jemu wydawały się na wyrost. Nie, nie, nie. Ainsley go zabije. Dobrze, nie tak prosto. Wykastruje go, wypierze, rozwiesi za rodowe klejnoty rodu Remingtonów.
Kurwa.
- Ja pierdolę, kurwa jego jebana mać - nie było szans, by nawet Richard się opanował, gdy odkrycie stało się faktem. Nie wiedział czy ma siłę tłumaczyć Dillonowi, że to nocne wezwanie zastało go tak nieprzytomnego, że założył pierwszą, która nawinęła mu się w ręce. Zaś ta pierwsza rzecz to była koszula z jego ślubnego outfitu, którego nie zdążył włożyć do szafy, bo po co, skoro miało się krzesło, pełniące tę rolę. Teraz zaś żałował i mało brakowałoby, a zacząłby się bić w pierś, bo pewnie ten cały dziadek- projektant nie ma już takich na stanie. Coś mu mówiło, że była ona ręcznie szyta przez ileś tygodni, bo tak delikatnego materiału nie dało się potraktować mechanicznym szwem. Za to on pozwolił ją zabrudzić, dorzucić do tego tytoń i na koniec jeszcze rzygowiny podwładnego.
- To moja koszula na ślub. Była - wyjaśnił wreszcie ostatkiem sił człowieka, styranego przez to odkrycie. Było ono tak wielkie, że wyjątkowo nie zaczął skandować licznych zalet swojej wybranki. - Przecież ona mnie zabije jak się dowie. To Ainsley - choć w tym momencie był mocno wobec niej niesprawiedliwy, bo przecież przeżyła kokainę i podwieszanie ludzi, a miałaby z nim skończyć przed jedwab?! Dobrze, to wydawało się całkiem możliwe.
Z tego też powodu praktycznie wszystkie słowa swojego ziomka od spraw beznadziejnych pomijał złowróżbnym milczeniem. Był na takim etapie, że nawet z chęcią zamieniłby się rolami z tą mielonką, która skłoniła młodego do wymiotowania obiadem. Tak właściwie jego złość na niego sprawiła, że pożałował, że tak chętnie podłącza mu kroplówkę i już rozglądał się za odpowiednią trucizną, by się pozbyć gada, gdy Dillon się porządził (w swojej karetce) i zadbał o to, by dzieciak dostał tylko roztwór soli.
- Stajesz się strasznie upierdliwy. Weź poruchaj - sprzedał mu dobrą radę, gdy już doszedł do siebie na tyle, by nie przyglądać się tej brei, której było pełno na śnieżnobiałej koszuli. Ten ślub mógł okazać się epicką katastrofą i właśnie z powodu tego lichego odzienia. Tego był pewien. Jak i faktu, że do cholery, mógł być bardziej ostrożny, ale chyba nie pora była na wspominki, skoro już sprawa się rypła.
To dlatego zacisnął powieki i policzył do dziesięciu, by nie zadźgać tego praktykanta.
- Siedź na dupie, młody. Zaraz będzie lepiej - rzucił mu tak miło jak tylko się dało, a potem wyszukał fajki i podał je Dillonowi. - Masz, jak zawsze wyżarłeś wszystko na dyżurze i zwalasz na innych. Kto niby ci je ukradł? Ten trup? - wskazał na pozostałości po ofierze wypadku. Był gotów opowiedzieć to ze szczegółami Ainsley, żeby się nie truła o jakiegoś Armaniego.
Najważniejsze, że wszyscy żyją, prawda? A koszula w perspektywie kosmosu jest jakąś nieistotną szmatą. Jak każda jego wcześniejsza miłostka przed żoną.

Dillon riseborough
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Dick Remington

Dillon swoje pierwsze zajęcia w prosektorium pamiętał jakby to było wczoraj. To, ile osób wtedy porzuciła swoje marzenia o medycynie powinno być najlepszym wyznacznikiem tego, jak w ich zawodach ważna była pewna odporność psychiczną. Coś, co sam Riseborough miał niewiadomo właściwie skąd, bo sam się wtedy jeszcze nie podejrzewał, że wszelkie takie obrazki będą po nim spływać jak po kaczce. Z czasem jednak okazywało się to całkiem przykrym faktem. Czy posiadanie zatem pewnego partnera w zbrodni, człowieka obdarzonego łaską (przekleństwem?) takiej samej znieczulicy, nie powinno pewnych rzeczy ułatwiać? Na ten moment jeszcze tego odpowiednio nie osądził, choć krzywe spojrzenia, kiedy przeciętni potrzebowali pomocy psychologa, a oni wracali do domów jak gdyby nigdy nic, powinny chyba dawać odpowiednio do myślenia?
- Młoda damo, słownictwo. Wyrażaj się w towarzystwie dżentelmenów - skarcił go więc, rozbawiony trochę nad wyraz. Dillon i wyczucie jakiejkolwiek mody to nigdy nie szło w parze, a tym bardziej rozróżnianie materiałów, tekstur, szwów i tym podobnych. Dla niego więc biała koszula była po prostu białą koszulą, nieważne czy została zakupiona w H&Mie czy uszyta na wymiar u Armaniego. Przekrzywił więc głowę niczym zaciekawiony szczeniak i przyglądał się spektaklowi dalej. Coraz bardziej podejrzewał co prawda, że młodemu będzie za chwilę bardziej potrzebna modlitwa, a nie kroplówka, ale na razie jeszcze nie rzucał się w jego obronie.
Kiedy więc komendant zdradził powód swojego wkurwienia, Dillon najpierw zrobił wielkie oczy, a potem po prostu parsknął śmiechem. Było to chujowe wsparcie, owszem, ale kto do kurwy nie trzyma takich rzeczy poza zasięgiem rąk? Powinno się jeszcze okazać, że ten cały ślub jest w TĄ sobotę, to byłby dramat tak doskonały, że sam słałby teraz mms-a jego żonie. Albo jakiegoś reelsa na Insta. W temacie Instagrama czy innych Facebooków, dość ostentacyjnie wyciągnął z jakieś wewnętrznej kieszonki bluzy telefon (poza zamiłowaniem do cholernie drogich butów, chłopak inwestuje masakryczne pieniądze również w elektronikę, więc błyszczał najnowszym iPhonem) i przesuwając po ekranie palcem krótką chwilę, jeszcze bardziej ostentacyjnie na wysokości głowy, w końcu odwrócił urządzenie i mruknął pytająco:
- Hm? - skoro jednak miał Remingtona w znajomych na wszystkich socjalach, odnalezienie jakiegokolwiek zdjęcia na którym widać i jego szanowną małżonkę (w sumie po chuj im w ogóle jeszcze drugi ślub?) nie było problemem. Odwrócił ekran w swoją stronę i poprzyglądał się chwilę. Ładnawa, drobniutka blondynka raczej nie powinna się kojarzyć z postrachem całej dzielnicy, ale Dillon nauczony doświadczeniem wiedział, że rogi i diabelskie ogony im rosną razem z wciśnięciem na palec obrączki, zyskaniem dumnego tytułu żony i dzieleniem ze starym nazwiska, więc ocenił jedynie bezpiecznie: - Wygląda raczej niegroźnie? - rzucił jednak pytająco, bo jednak czort tam wie jak to tam jest. Nie podejrzewał co prawda akurat Richarda o to, że przyjdzie taki piękny dzień, kiedy ten stanie się tym typowym mężem obawiającym się swojej drugiej połówki, ale jak widać, jak cię ten piorun już skutecznie pierdolnie, to i takich kozaków nie ocali. Chyba trzeba trochę zwolnić konia z tymi babami.
- O, ohohoho! - roześmiał się po raz kolejny i to tak z pierdolnięciem. Posłał w stronę kumpla perfidny uśmieszek, podszedł, poklepał po ramieniu a drugą dłonią wskazał na żywe dzieło Pollocka zadziewające się na jego, do tej pory ś l u b n e j, koszuli i niczym w największej konspiracji, zdradził mu: - To nie ja mogę mieć z tym problem w najbliższym czasie - poklepał go raz jeszcze i nadal podśmiewając się w najlepsze, poszedł sobie i chwilę skupił się nad biednym Hamillem, który nie dość, że czuł się gorzej niż źle to obrywał jeszcze od starszyzny za chęć do życia. - Zawsze możesz wystawić młodego - skinął głową na rzeczonego. - Na mięso armatnie. Jemu już i tak jest wszystko jedno - zaśmiał się trochę. Sam zainteresowany się nagle wielce oburzył o co im chodzi, na co został pouczony, że szukają szczęśliwca, którego będą mogli rzucić Remingtonowej na pożarcie. Widocznie jednak jej image był mylący, bo i młody wycofał się szybciej niż temat zdążył się rozkręcić. Biedny Dick. świeć panie nad jego duszą.
- Nie słuchaj go - pokręcił głową na boki. - Chuja będzie a nie lepiej - a widząc pytające spojrzenia swoich obu towarzyszy, wyszczerzył się niczym jakiś najdoskonalszy mędrzec i rzekł: - Wszak lepiej się pozytywnie zaskoczyć, niż negatywnie rozczarować, tak? Kurwa - kołczowanie szybko mu minęło. Podszedł do kroplówki, która miała się powoli sączyć, ale najwidoczniej i ona postanowiła z młodzieżą nie współpracować. Pokombinował, pokręcił i znowu wszystko zaczęło śmigać. - Ja pierdolę, co ty masz w tych żyłach? Cement? - i nagle, zupełnie cudownie odnalazły się i jego fajki. Wystarczyło wpakować ręce do kieszeni. Usiadł sobie na schodku w karetce i nie przejmując się tym, że Brown dopiero zaczął ją wietrzyć, odpalił sobie papierosa i zaciągał się w najlepsze.
- A odpierdol się - powiedział z czułością w stronę Dicka. - Pragnę ci przypomnieć, że kiedy chłopaki przyjechali, typ był jeszcze przytomny i l o g i c z n y - wystarczyło, że powiedział tyle, a młodego znowu ścisnęło na rzyganie. Chyba biedaczysko nie miał już czym, bo skończyło się na odruchu wymiotnym, ale Dillon - jak w końcu na odpowiedzialnego medyka przystało - wydarł się tylko:
- Tylko nie na komendanta!!
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie dało się inaczej. Powtarzał to sobie ciągle, by usprawiedliwić fakt, że tam gdzie inni mieli serce, on miał zaszyty woreczek strunowy. Czasami zaś z hukiem się otwierał na oścież i domagał się żeru w postaci kokainy. W innym wypadku odwalało mu już całkiem i był w stanie zrujnować mieszkanie ot tak po prostu. Początkowo mało go to obchodziło, bo przecież miał swój apartament i mógł co rusz urządzać sobie przemeblowanie wnętrz w stylu hollywoodzkim, gdzie za pomocą swojej nogi wywala ogromną dziurę w ścianie. Potem przeniósł się jednak do Ainsley i jakoś głupio było jej tłumaczyć, że znowu muszą zatrudniać ekipę remontową, bo stracił nad sobą panowanie.
Można było więc rzec, że od dłuższego świata wręcz urządzał sobie pierdolone maratony w chodzeniu po ścianach i wywijaniu rzęs na lewą stronę. Pieprzony głód dawał się we znaki tak bardzo, że jego uwaga była jak kisiel, co wcale nie pomagało w skomplikowanej pracy, jaką wykonywał. Na domiar złego do głosu dochodziła jeszcze organizacja ślubu i choć to on był tą stroną marzącą o białej sukience i przedziwnej pompie, i tak czuł się absolutnie przygnieciony tym wszystkim i jakby miał porównywać do czegoś swój stan psychiczny to pewnie stwierdziłby, że czuje się jak ten nieborak, któremu ups, mózg wypadł i nie nadawał się nawet na narządy.
Nie powinno więc dziwić, że gdy przyszło co do czego, to potraktował swój element garderoby ślubnej jak przypadkową koszulę, którą zakładał zazwyczaj pod mundur. Po prostu była biała i nadawała się do założenia po omacku, bo przecież nie przystoi budzić swojej kontuzjowanej żony. Te wszystkie drobne gesty dobroczynności teraz odbijały mu się czkawką i tak wyszukanymi przekleństwami, że nawet Dillon, który słynął z rzucania soczystym mięsem musiał wreszcie zareagować.
Przewrócił jednak oczami i postanowił jednak nie komentować jego upomnienia. Jest komendantem i jak chce przeklinać to będzie, i tak powinien docenić fakt, że nadal nie rzucił się z pięściami na tego świeżaka, który postanowił zapaskudzić mu koszulę wyjściową i tym sposobem pozbawić się dożywotnio miejsca w szeregach straży pożarnej. Nie żartował, już widział to odrzucone poddanie, podkreślone czerwonym flamastrem i podbite jego pieczątką. Ta wizja jeszcze trzymała go we względnej równowadze i sprawiała, że chłopiec był cały i nie musiał szukać swoich części po karetce. Ktoś mu przecież wmawiał, że tego typu popędy należy bezwzględnie hamować, choć na pewno nie była to jego żona, której wizerunkiem właśnie wymachiwał Dillon chwaląc się jeszcze nowiutkim (bo z folią) iphonem i cyckami jakiejś kobiety, która uznała właśnie, że to najlepszy momenty, by zaprosić dzielnego lekarza na biforek przed jakąś imprezą.
- Skąd ty masz profil mojej żony w telefonie? Walisz sobie do niej konia czy co? - wycedził i nie byłby mężczyzną, gdy jednak na widok jakiegoś obcego dekoltu nie próbował tego zdjęcia powiększyć. - Ta też niczego sobie, z odpowiedniego profilu - zaśmiał się i oddał mu telefon, po czym spojrzał na niego tak jakby miał mu tłumaczyć coś tak prostego i oczywistego jak konstrukcja pralki. Jak miało się okazać, to również przerastało Remingtona, ale nie uprzedzajmy faktów. - Ainsley jest generalnie bardzo sympatyczna i mało rzeczy czy ludzi wyprowadza ją z równowagi, ale ja jestem na tej liście. Nie wiem czemu, pewnie dlatego, że zna mnie na wylot i się nie krępuje - wzruszył ramionami, bo jakoś w niesmak mu było tłumaczenie zawiłości swojej jakże dorosłej relacji w tym gówniarskim towarzystwie. Jak miłował tego doktorka to uważał zawsze, że ma mentalność osiemnastolatka, któremu w głowie były tylko panienki i papierosy. Nie pomylił się aż tak bardzo, gdy podszedł do niego i klepnął go w ramię powodując, że plama po wymiocinach rozrosła się jeszcze bardziej.
Normalnie w tym momencie udusiłby go gołymi rękami, gdyby nie ci pieprzeni świadkowie. Ciało przecież by spalił i podrobił raport, nie takie rzeczy się robiło.
- Zacznijmy od tego, że nawet wkurwiona na mnie mi da, a po drugie, w sumie racja z tym młodym - przyjrzał mu się uważniej i można by rzec całkiem biblijnie, że ważyły się jego losy, bo mógł zgrabnie zrzucić na niego odpowiedzialność i zrobić z niego swojego asystenta. Przecież w pożarnictwie i tak kariery nie zrobi, nie?
Już to wszystko sobie skrupulatnie przemyślał, dlatego pacnął Dillona w ramię.
- Nie strasz mi chłopaka. Zawsze może się oswoić, nie? - dobra, Remington sam w to nie wierzył, bo dziecko siedziało z tak zaciśniętymi pięściami, że nawet kroplówka nie mogła się przedrzeć. Machnął ręką i zajął miejsce na schodku obserwując jak jaśnieje. - Uhm, logicznie funkcjonował bez prawej półkuli, którą chyba chciałeś skleić dwustronną taśmą klejącą, doktorku - zaśmiał się, a gdy młodzieniec znowu zatrząsł się z torsji uniósł ręce w geście poddania. - Jeszcze raz rzygniesz, a będziesz sprzątać tę karetkę przez miesiąc. Co za dzieci, kompletnie nie do życia - poskarżył się Dillonowi i wreszcie zaczął zdejmować ten swój obraz nędzy i rozpaczy z ramion. Czuł się absolutnie znieważony tym pawiem na jedwabiu. - Myślisz, że wypierze się w pralce? - tak, na pewno da się to jeszcze uratować jak i jego ślub, który zbliżał się wielkimi krokami. - Mówiłem ci, że wysłałem ci zaproszenie? - przekrój tematów mieli niesamowity jak przystało na ludzi, którzy właśnie mieli zapakować resztki trupa i oddać go rodzinie.
Życie i śmierć jednak od zawsze chadzały w parze.

Dillon riseborough
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Dick Remington

Choć pewnie nie powinien, zawiesił dłużej swoje spojrzenie na młodym. Nie wnikał w to ile ten człowiek może mieć lat - w końcu jego młodość mogła być po prostu wynikiem bardzo chłopięcej urody w połączeniu z drobną budową ciała, a nie realnie wieku. Mniejsza o większość. Dzieciak jeszcze pewnie tego nie rozumiał, i pewnie sporo wody upłynie zanim zrozumie, ale miał w życiu cholernie dużo szczęścia. Nie dość, że Bozia pobłogosławiła go empatią i całym wachlarzem pozostałych uczuć, to jeszcze - jak już naprawdę dobrze pójdzie - da szansę mocno przemyśleć wybór swojej drogi zawodowej. Sam Dillon aż sobie westchnął. Może należało się do tej całej boskiej matki pomodlić o takie luksusy? Dobre sobie. Chyba o jakieś dziesięć lat było już na te bajery za późno.
- Co? - z zamyślenia wyrwał go głos Remingtona. Na dodatek opierdalający go za jakieś niecne uczynki względem pani Remington. Dillon przetworzył całą wypowiedź w głowie i wywrócił oczami jak ostatni gówniarz. Starczyło. Popatrzył na gwiazdę dzisiejszego wieczoru jak na idiotę. No tak, zapomniał, że ludzie w związkach szybko stają się przewrażliwieni na punkcie tej drugiej strony. Ja wcale nie jestem o nią zazdrosny, tak jasne kurwa, tylko byś oczy komuś wydrapał. Powinien się pewnie cieszyć, że bez ostrzeżenia nie dostał w ryj, bo i takie przypadki przerabiał. Mimo wszystko wniosków żadnych nie wyciągnął i kontynuował temat, jak gdyby mówili o żonie kogoś w towarzystwie nieobecnego. Dystans, tylko dystans może nas uratować! - Kurwa, durniu, to t w ó j profil, a nie t w o j e j - skoro jednak Dick nadal trzymał jego telefon, jedynie odstawił w powietrzu pantomimę pt. jeśli umiesz czytać, nad zdjęciem przeczytasz swoje nazwisko, po czym pokręciło głową z niedowierzaniem. Skoro jednak urwał w pół słowa, postanowił się odpowiednio wytłumaczyć: - Nie ogarniam tych irlandzkich imion - do odebrania jako: tutaj wstaw imię swojej wybranki. Słysząc jednak ugłaskaną laureczkę dotyczącą zalet drobnej blondynki ze zdjęcia, w końcu parsknął śmiechem. Chamsko? - Raczej pewnie dlatego, że jesteś jej mężem i może jeździć na tobie jak na łysej kobyle - słowa opuściły jego usta i w tym samym momencie wyszczerzył się głupkowato. - Żart nie był celowy - zakończył jednak poważnie. Dobrze, że specjalnie się nie przywiązywała do swojej i tak wątpliwej urody, bo powoli zaczynał czuć, że sobie u Richarda dosyć mocno grabi. Temat więc tego, że rzekomo Dick zalicza nawet kiedy jego szanowna małżonka jest wkurwiona, ł a s k a w i e postanowił przemilczeć. Dobre, kurwa, sobie. Chyba jak nazwie swoją prawą rękę >tu wstaw trudne do napisania irlandzkie żeńskie imię< i zwali sobie konia, kiedy zainteresowana nie widzi. Przypomniał sobie jednak o komentarzu o profilu. Wyciągnął więc telefon ponownie, samemu zerkając co tam takiego ciekawego przyszło. Zainteresowanie na twarzy szybko zastąpiło zmieszanie. - Taaaaaa... - mruknął. - Cycki ma zajebiste, ale nawet loda porządnie nie umie zrobić. A co ja zrobię z samymi cyckami - wzruszył obojętnie ramionami i znowu schował iPhone'a. Jak widać, może i myślał jedynie o dziewczynkach, ale miał swoje pewne standardy. Niektórzy się szanowali, niektórzy wymagali porządnego obciągania. Mamy w końcu XXI wiek.
- Z czym, kurwa, oswoić? - zareagował zdecydowanie nad wyraz. Logicznym było, że chodzi o śmierć drugiego człowieka, która nie zastaje go elegancko i zupełnie bezboleśnie we śnie. Szybkie spojrzenie na Dicka, to na młodego. Nie wiedział któremu właśnie ma wskazać międzynarodowy znak pukania się palcem w czoło. Obowiązkowo środkowym. - Młody, nie gniewaj się na seniorów, ale ja ci dam dobrą radę. Chcesz się bawić samochodzikami z sygnałem dźwiękowym, fajnie, to się w chuj mocno chwali, ale weź idź skończ jakąś szkołę - nie miał co prawda pewności czy jakieś super oficjalne są, ale nie był ostatnim chamem (starał się mocno!!) by w tym momencie odpalać w stronę Dicka pytanie w stylu "da tak radę czy trzeba tkwić będąc ostatnim tłukiem bez szkoły?", Słyszał zresztą plotki, więc był pewien że Remington ma cały gabinet wyklejony dyplomami z różnych Kozich Wólek. Kupionymi przez tatusia. - I zostań inspektorem pożarniczym. Tam nikt nie umiera. Jedynie ty niszczysz czyjeś marzenia o odbiorze ppoż czegokolwiek, gdzie deszcz ma na łeb nie padać. I nie ma nic seksownego we wracaniu do domu jebiąc spalenizną. Żona szefa potwierdzi - pokiwał twierdząco głową i stwierdził, że starczy dobijania chłopa. Znalazł fajki, więc jedną w końcu zapalił, ale zanim to zrobił, prewencyjnie odsunął się od Dicka, co by w końcu nie wyrwać w łeb. Wypalił tego papierosa pewnie od razu z pół, ale kto by się tam czepiał?
- A odpierdol się - odpalił znowu swój stały repertuar. - Jak przyjechaliśmy z Brownem, jedyne co nam zostało to wypisać akt zgonu i ratować tego o, noworodka. Twoja eskadra śmierci zaprowadziła takie porządki, że o - chłop był, chłopa ni ma, do mnie dotarła jedynie historia obiegowa - właściwie cedził słowo za słowem, z papierosem w ustach, znowu przyglądając się kroplówce, która w końcu z rzeczonym noworodkiem zaczęła współpracować. - Ty, kurwa, jak już trafiasz do tego świętego Patryka czy tam Piotra to chyba przypał jak ci akt zgonu ortopeda podbił, nie? - pytania o rzeczy najważniejsze w wersji Dillona Riseborough.
- Myślę, że powinna wyruszyć w jej ostatnią drogę. Tam jest śmietnik. Marsz pogrzebowy możemy odpalić z YouTube'a - był w końcu realistą. Nowoczesnym realistą. - Masz na myśli tego smsa? - zrobił zdziwioną minę. Wesele odpierdala takie, że pół wybrzeża o tym mówi a zaproszeń nie ma porządnych? No ludzie, szanujmy się. - Nieważne, ważne że wiem. To jest w jeszcze następną sobotę? - dobra, może nie do końca wiedział. - Muszę shandlować komuś dyżur. Dyżury? Będą poprawiny?
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Sam Dick aż takim pesymistą nie był, żeby mniemać, że w jego trzydziestu kilku (nie ogarniał już nawet ilu) lat życia nagle wszystko się zatrzymuje i nie ma drogi powrotnej ani tym bardziej możliwości zmiany swojej trasy. Egzystencja ludzka to przecież nie była autostrada szybkiego ruchu, w której nie było możliwości zawracania bądź przycupnięcia na dobrą szamę. Dało się wszystko odkręcić, a raczej inaczej, jeśli było się bananowym dzieckiem to można było bez końca wymyślać się na nowo. Dało się załatwiać sobie hobby co pół roku, a życie zdawało się być jednym wielkim placem zabaw.
Jedyne czego mógł pozazdrościć temu gówniarzowi to była ta pieprzona empatia, której już nigdy nie miał odzyskać, niezależnie od tego czy dalej będzie uprawiał zawód zaufania publicznego czy może zostanie influencerem. Nie, po tym chyba Remington do reszty straciłby szacunek do siebie, zresztą widać było na załączonym obrazku jak ogarnia social media, skoro nie poznał swojego profilu na tym zafoliowanym telefonie pana doktorka.
Być może dlatego, że (jak do wszystkiego) miał do tego ludzi i większość z nich odwalała kawał tak dobrej roboty, że mógł przeczytać, że wspiera jakieś schronisko, pełne pchlarzy, a na dodatek jest za prawami kobiet. Gdyby tak głębiej wgryzł się w tego siebie z Internetu to jeszcze by się okazało, że jest całkiem niezłym człowiekiem i można go polubić.
Nie bez powodu to jemu teraz zaczęło zbierać się na wymioty, bo najwyraźniej jakaś sztuczna podróbka samego siebie była lepsza niż oryginał. I to nie tak, że był zazdrosny, raczej zaznaczał swoją własność, choć za to określenie Ainsley urwałaby mu łeb i był tego pewien.
- Tylko mi tu nie durniuj, ty żołnierzyku! - wyciągnął paluch w jego stronę, ale liczył cierpliwie do dziesięciu, bo przecież ślubował sobie, że skończy z tymi epizodami agresji i nie będzie bił ludzi tylko za to, że wyprowadzają go z równowagi. Dobra, w przypadku Dillona miał jakiś powód, bo chłop grabił sobie w najlepsze, ale przecież nie pójdzie w siniakach do ślubu. Już wystarczająco przerąbał sobie u swojej przyszłej żony piękną koszulą. Trzeba było więc przynajmniej zachować pozory dobrego zachowania.
Szkoda, że je stracił, gdy usłyszał o ŁYSEJ kobyle. Spojrzał na niego spod byka.
- Widzisz, tu cię boli. Mnie przynajmniej ma kto ujeżdżać i uwierz, wiedziałem co robię, gdy związałem się z nią - uniósł się dumą, made by Remington i postanowił (chwilowo) nie zaszczycać tego szczyla rozmową. W końcu co Dillon mógł wiedzieć o pożyciu małżeńskim, skoro jak przyszło co do czego to wolał bawić się w wojenkę niż brać ślub. Na temat ewentualnego ożenku nie powinien więc się wypowiadać, choć podejrzewał, że przemilczał i tak najbardziej okrutne i kosmate myśli. W końcu znał go aż do wnętrzności i wiedział, że nie różni się bardzo od grona napalonych strażaków, którzy od kilku tygodni tak fantazjowali o jego nocy poślubnej, że czuł się jakby już uczestniczył w zbiorowej orgii i to na dodatek takiej, w której na końcu został wyruchany.
Dopiero słowa Dillona wyrwały go z tych ponurych rozważań i postawiły znowu w pionie.
- Z dobrymi cyckami robisz hiszpana, a obciągania się każdy potrafi nauczyć, nawet ten młody - skinął na niego podbródkiem, bo chciał przemilczeć fakt, że po kokainie różne rzeczy się do buzi brało i nie zawsze wiązały się z tym serdeczne wspomnienia.
- Nie twierdzę, że go do akcji wyślę, stulże swój pysk - mielił przez zęby pokazując na migi Dillonowi, że to jest ta chwila, w której mógłby się skupić na swoich kroplówkach, karetce, papierosku czy cyckach swojej wybranki, bo jemu pod czachą dymi wcale zacny plan i jeśli nie będzie się tak wtryniał to może obaj z chłopakami będą mieć jakaś świetlaną przyszłość.
Na próżno jednak, bo jego kolega od ratownictwa (śmieszne) był jak perpetuum mobile i gdy raz mu się jadaczka otworzyła to mielił nią i mielił nie zważając na nic. Wcześniej Dick myślał, że to z jego dziewczynami był problem, ale jak on podczas seksu się tak aktywował to się wcale nie dziwił, że wreszcie te przepadały bez wieści. Jak i człowiek, który do niedawna jeszcze miał normalne życie. Smutne.
- Na moje to święty Piotr to za duży celebryta, żeby stać przy bramie dla takich śmiertelników. On pewnie obsługuje takich vipów jak ja - parsknął i zaciągnął się papierosem. Pewnie temu młodemu i od fajki robiło się niedobrze, ale przecież nie był aż takim dzieckiem, żeby go oszczędzać. Zwłaszcza, że to on będzie przekazywać jego żonie hiobowe wieści. Chyba się czegoś uczył na tej całej szkółce niedzielnej, skoro zapamiętał tę postać.
- Ty mi nie pierdol z smsem, poszło zaproszenie, ręcznie inkrustowane… i nie, nie pytaj mnie co to znaczy. I oczywiście, będą poprawiny, ale zgodnie z moją przyjacielską radą nie bierz jakieś lafiryndy. To wytworny bankiet, a nie żadna impreza w remizie - pouczył go, po czym uśmiechnął się cwanie, bestia mimo wszystko wydawała się dziwnie szczęśliwa i pewnie to było najbardziej wkurwiające w tym wszystkim.

Dillon riseborough
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Dick Remington

Och, z Dillona też nie był żaden pesymista. On po prostu nieśmiało zakładał, że lepiej się pozytywnie zaskoczyć niż negatywnie rozczarować, a od kiedy okazywało się że jednym z rozczarowań może być to, że na tym pieprzonym froncie się nie wziął i nie umarł, to tak naprawdę było mu po prostu wszystko jedno. Obojętność była bowiem zupełnie bezpieczna, nie generowała żadnych uczuć i zwykle nie wymagało to od żadnej drugiej strony, więc beznadziejnie uwielbiał ten pewien marazm.
Jakie to było ładne słowo.
- Ty, kurwa, ty to sobie może nie pozwalaj - rzucił zupełnie poważnie, wydmuchując zdecydowanie za dużo zassanego tytoniowego dymu, po czym jednak uśmiechnął się przebiegle i pokiwał mu palcem, niczym jakiś nauczyciel, który w ten sposób przestrzega niesfornego uczniaka przed wyrabianiem kolejnych głupot. - Do wyższego stopniem tak? Odmeldować i wrócić do tego swojego strażakowania, strażaku Sam - roześmiał się trochę. Generalnie to się nigdy nie spuszczał nadmiernie na tym, że po powrocie na łono cywila awansowali go na jakiegoś majora, jeśli nie wyżej, bo przecież czym się było szczycić, kiedy tu i teraz było mu to na tyle potrzebne, że nawet o kant dupy szkoda potłuc?
Nie mógł wiedzieć jak bardzo trafił niezamierzonym żartem o łysej kobyle, jak pewnie również nie mógł wiedzieć ile mocy, chyba takiej wprost z samego kosmosu, wymagało teraz od Dicka po prostu nie walnięcie mu za to wszystko prosto w pysk. Obserwował go jednak czujnie, zakładając że będzie miał szansę na ewentualny unik. Uśmiechnął się przebiegle słysząc jego wyniosłą (tak, wyniosłą!) odpowiedź, zaciągnął się papierosem po raz kolejny, a potem lekko się dusząc i śmiechem, i wydychanym dymem, zaczął się w najlepsze zbijać:
- Tato, tato, a czemu zakochałeś się w mamie? Dzieciaki, nikt nie pieprzy się na jeźdźca tak dobrze jak wasza matka - naprawdę dostanie dziś w ten pysk, naprawdę. - Ja pierdolę, to jest takie doskonałe, że nie mogę - i nadal zbijał się w najlepsze. Aż do momentu, kiedy Remington błysnął dalszym komentarzem. Patrzył na niego, milcząc, skonsternowany dłuższą chwilę. Oczy na pięć złotych postawił. - A może ja miałem na myśli jakąś miłą, porządną dziewczynę, która pewnego dnia będzie mi robić rano kanapki do pracy? Weź, nie wszyscy żyją tylko seksem jak ty. I serio, typie, uwielbiam cię jak nikogo ale to już była zbyt prywatna wycieczka - pokiwał głową przecząco na boki, choć chyba było to raczej takie... z niedowierzaniem? Jego wyobraźnia bowiem zaczęła podsyłać mu dosyć sugestywne obrazki i żeby chociaż ich częściach była atrakcyjna małżonka Remingtona, a nie on sam to jeszcze pół biedy, a tak? Dillon będzie się bał usnąć, bo jeszcze to wszystko wróci w formie nocnych koszmarów.
Śmiało więc przeniósł wzrok na młodego, który to odzyskiwał jakiekolwiek kolory na twarzy i zaczynał w końcu wyglądać jak ktoś, kto niebawem ma wrócić do domu, a nie przed lico świętego Piotra. Albo jakiegoś jego asystenta, skoro ten obsługuje tylko vipów. Na ten komentarz jedynie mocno wywróciła oczami.
- Sam masz pysk. Też cię kocham - zakręcił się najpierw, żeby ocenić pięknie spływającą kroplówkę, a potem zgasić w zupełnie przypadkowym miejscu papierosa. Obejrzał się na karetkę i stwierdzał, że Brown kończyk swoją robotę - i pewnie zdążył już przekląć Dillona bumelanta we wszystkich językach świata, więc ten się całkiem świadomie trochę za komendantem krył. Może i nie był bezpośrednio ich przełożonym, ale zawsze jakoś tak bezpieczniej nie?
- Nie przyjmę innego niż wypisane odręcznie przez ciebie - zarzekał się w końcu całkiem serio. - Muszę się przekonać ile błędów możesz zrobić w moim nazwisku.
To musiała być przyjaźń.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Za to Remingtonowi nie trzeba było absolutnie żadnej wojny, by sobie wyprać emocje. Dosłownie, czuł, że pewnego dnia od nadmiaru kokainy zagotował swój mózg i pewne sploty odpowiedzialne za emocje skurczyły się tak bardzo, że odtąd miejsca starczało zazwyczaj dla Ainsley, która nigdy nie była mu obojętna. Nawet wtedy, gdy była zaręczona z kimś innym i wszyscy pewnie kazaliby mu położyć na niej krzyżyk. Oczywiście o ile by wiedzieli o istnieniu kogoś takiego, bo Dick był tak dyskretny, że teraz wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, że istnieje ktokolwiek z kim chciałby się tak po prostu ożenić.
Wyglądało to tak jakby wyjął sobie jakąś dziewczynę z piwnicy i przedstawiał ją rozkrzyczanej i denerwującej go gawiedzi. Nieważne, że do tego grona należeli podwładni i ten mały (choć wyższy o głowę) żołnierzyk, który właśnie powoływał się na wojenne odznaczenia.
Właściwie tę datę należało zapisać w kalendarzu, bo już zauważył, że Dillon dość niechętnie wraca myślami na front i choć podejrzewał (jak większość) co kryje się za jego fancy urlopami to zawsze dusił wszelkie plotki w zarodku. Taki był z niego kumpel, ale teraz nie mógł się nie odgryźć, nie po tym wszystkim.
- Dobrze wiesz, że dali ci ten stopień na pocieszenie - rzucił może i nierozważnie, ale od kiedy Dick przejmował się jakimś dobrostanem drugiej osoby. Odpowiedź brzmiała: odkąd zbyt mocno zaczął bratać się z chrześcijanką, co zaowocowało ślubem, bo nie mógł brać dziewczyny tak bez sakramentu.
Gdyby to opowiedział swojemu ortopedzie z karetki to pewnie Dillonowi trzeba by było podłączyć tlen, a przy zdolnościom Remingtona obaj zaliczyliby transport last minute prosto do nieba, więc kulturalnie nie zamierzał się wychylać ze zwierzeniami ani tym bardziej teraz pozwalać mu na to co robił, więc szybko porzucił temat swojej ulubionej dziewczyny i ich ulubionego siodła, a skupił się na jego słowach.
- Ty wiesz, Dillon, że sam możesz ogarnąć robienie kanapek, co? Są takie sklepy, w których nawet są gotowe? Witaj w dwudziestym pierwszym wieku, chłopcze - może za mocno klepnął go w plecy, bo niemal nie udławił się papierosem, ale jakoś nie widziało mu się obserwowanie tego człowieka z kochaną żoną i rozwrzeszczanymi bachorami u boku. Wtedy by już na pewno oznaczało, że kończy się świat i pojawiły się znaki, których żaden nie może przeoczyć. Już i tak Dick igrał sobie z tym znajdując sobie ukochaną na stałe i odstawiając kokainę.
Nie mogli teraz ryzykować przy tym człowieku, zwłaszcza że jak go znał to żona znudzi się mu tak szybko jak temu młodemu służba w straży pożarnej. Mimo wszystko zaczął przesuwać w pamięci spis gości, by wyłowić jakąś odpowiednią (z dużymi cyckami) i przedstawić ją Dillonowi. Takim rodzajem przyjaciela był, nawet jeśli chwilowo zarzekał się, że tego bezczelnego aroganta co najwyżej zaprosi na kawalerskie i to w roli tego co zawsze ginie gdzieś pośrodku i znajdują go dopiero po weselu.
Kusząca perspektywa.
- Ja nie wiem jak bardzo pedalscy musieli być twoi rodzice, by rzucić ci do nazwiska takie imię - aż się wzdrygnął i przeliterował niedostrzegalnie, a młody w tym samym czasie puścił kolejnego pawia.
- Widzisz, nawet ten idiota się ze mną zgadza! - podsumował krótko, a potem wyskoczył z karetki na całkiem orzeźwiające powietrze. Tu już jako komendant nie był potrzebny, a tym pawiem niech się zajmie lekarz. Będzie miał trening przed własnymi bachorami.

koniec
Dillon riseborough
ODPOWIEDZ