pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
P R O L O G

Czekanie na niego było jak ulewa podczas globalnej suszy. Jak brak oświetlenia, w ciemnym zalesionym lesie; bezdech w mroźną, czarną noc - wyniszczało, rozrywało - gnębiło wszystkie komórki ciała.
A mimo to siedziała.
Na białym, delikatnie wystrzępianym parapecie. W jasnym spojrzeniu, skierowanym tuż za róg - jej malusieńkiej drewnianej chatki - bo zawsze mógł nadejść, pojawić się znikąd - otrzepać jej zgrabne ciało z kurzu pozbawionego nadziei... Mógł przybić, na nowo narodzić się w jej myślach - i kochać, chłonąć - pragnąć - wciąż wszystkie wspólne chwilę.
Ale tego nie robił. Nie wracał.
A ona przez te lata, czuła się tak - jak bez skrzydeł ptak, co w samotności siedzi i czeka na wieści, w istocie coraz bardziej wchłaniając się w malusieńką drewnianą chatkę, a jasnym błękicie oczu powoli znikało oczekiwanie.
Jeszcze tego nie wiedziała, ale wkrótce zrozumie, że mężczyzna „na białym koniu” nigdy nie istniał, a przynajmniej ona nie mogła nazywać go swoi....


Rozdzwonienie telefonu.
[K U R W A M A Ć.
J A P I E R D O L E.]

[backspace]
[backspace]
[backspace]
[backspace]
[backspace]


Na posterunku zjawiła się jako pierwsza, długo nie musiała czekać, zdrajca Peter po zaledwie kwadransie zaprosił ją do środka sali przesłuchań. W pomieszczeniu był również drugi policjant, starszy, nieco mocniej opalony z wyższą rangą - przedstawił się nazwiskiem Gomez. Informacje, które uzyskała były rodem z niskobudżetowego thrillera wrzuconego w ostatnim czasie przez Netflix. Prześladowca okazał się naśladowcą - a raczej naśladowczynią, niespełna trzydziestopięcioletnią Jennifer Roberts - agentką nieruchomości, która od urodzenia zamieszkiwała niedalekie tereny Seattle - czyli miasteczko Berrylane. W Australii po raz pierwszy kamery zarejestrowały ją trzy miesiące temu, wychodziła z kawiarni „Hungry Hearts” - tuż za główną poszkodowaną Deonne Britton. Wokół pisarki kręciła się od samego początku, kilka razy nawet rozmawiały - podejrzana pytała o drogę, a później śledziła blondynkę, aż do jej miejsca zamieszkania. Posiadłość przy Pearl Lagune obserwowała przez cały pobyt w Lorne Bay. Na ten moment nie wiadomo jakie były jej zamiary, po przeszukaniu wynajętego pokoju - w dzielnicy Sapphire River; dwa mieszkania dalej od prywatnego detektywa Eamona Korvena - znaleziono trzy urządzenia, a na nich niezbite dowody, iż zdjęcia jak i wysłany e-mail pochodził z tego właśnie komputera.
Peter McKoy schwytał podejrzaną w godzinach służby, po przedłużonej szamotaninie oraz wezwaniu wsparcia - kobiecie zostały odczytane prawa, a następnie po nich została zawieziona do tymczasowego aresztu; wciąż zbierane są dalsze dowody. Nie wyznaczono jeszcze terminu rozprawy, lecz Dea została poproszona jako świadek na pozostanie w Australii - przez najbliższe sześć miesięcy - wnioskując, Floryda wciąż musiała na nią czekać.
Po trzech godzinach w tym złożeniu szczegółowych zeznań, Britton została wypuszczona przez obydwojga funkcjonariuszy, nim znalazła się na zewnątrz - kiwnęła głową (głównie do Petera) w geście podziękowania - zadośćuczynił sobie całą tą historię z żoną. Mimo to wiedziała, że znajomość (na jakiejkolwiek płaszczyźnie relacji) została definitywnie zakończona. Wychodząc na zewnątrz, jedyne czego teraz pragnęła to wlać w siebie ogrom alkoholu i zapalić. Dea rzadko paliła, był to nawyk zaledwie wiążący się z towarzystwem Korvena, ewentualnie poddawała się temu, po dobrym seksie. Żadne z powyższych się dziś nie ziściło - ale zanim uciekła, na szybko wskoczyła do małego sklepiku wykupując jedną, całą paczkę.
Nie potrafiła wrócić do domu, tak mocno targały ją emocję. Doskonale znała motyw prześladowczyni, policja jeszcze do niego nie dotarła. W tej kwestii całkowicie ufała detektywowi - potrafił dokładnie zniszczyć za sobą dowody, ale co jeśli jednak popełnił błąd? Usiadła na ławce, odpalając pierwszego papierosa.
Zimne powietrze nachodzące z nagłej zmiany pory roku, wymusiło na kobiecie spojrzenie w prawo - najpierw ujrzała czarną, smukłą walizkę (w którą niegdyś pakowała się na szybkie wycieczki z ukochanym) później dopiero jego.
Nie wyjechał. Czy wyjechał, ale go wezwano?
Nie mogła teraz myśleć o nim, ani o niespodziewanym gościu sprzed trzech dni - wszystkie te wiadomości były niczym rozbity talerz, na najdrobniejsze kawałki - jeżeli weźmie się za szybko za sprzątanie, może o wiele bardziej się pokaleczyć. Przesunęła się, robiąc miejsce obok siebie brunetowi. Pomiędzy palcami trzymała trzeciego papierosa. Właściwie nie wiedziała kiedy skończyła dwa poprzednie. - Czyli to koniec. - rzucone dość cicho, jakby bez przekonania.
Czy to naprawdę był koniec tych sześciu lat?
Ciężko było sprecyzować, o co rzeczywiście chodziło pisarce.
O zakończenie ich sześciu lat; czy udręki związanej z Huntsmanem. - Przeczytała moją książkę, przyczyniłam się do tych zbrodni. - dodane, ale nadal z niedowierzeniem - tylko teraz bez strachu, dany ton rozbrzmiał jak nic nie znacząca informacja - jakby powiedziała Eamonowi wynik meczu w Squasha.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
#10

Więc to koniec. Definitywny. Wiecznie mówił, że tego właśnie potrzebują; zdawał się bezustannie czekać na zakończenie ich dramatu w trzech, przydługawych aktach; ale... Teraz, gdy naprawdę mieli na zawsze się rozejść Eamon czuł dziwne zaniepokojenie. Nawet w Portugalii, we Włoszech i podróżując przez Amerykę nigdy nie sądził; iż na poważnie dotrą do jakiegoś finału. Wydawało mu się, jakby skazani byli na te rozstania i powroty. Aczkolwiek nie tym razem, aktualnie wszystko sprawiało wrażenie bardzo wyraźnego. Przyszłość śledczego malowała się w szarych barwach i pozostawała niewyraźna; lecz jedno było pewne - panna Britton znika. Zero telefonów, maili, gołębi pocztowych. Dumania nad tym "co by było gdyby" oraz tym na co nie mieli szans nigdy.
Informacja o złapaniu naśladowcy zrzuciła mu jednak ciężar z serca. Oznaczała bezpieczeństwo. Dea była bezpieczna. Choć w głowie bruneta szumiało od nadmiaru myśli, które natrętnie obijały się o podświadomość i mąciły spokój - pocieszała go idea szczęśliwej ukochanej, wolnej od prześladowców czy innych koszmarów. Pomimo niechęci względem Petera, Korven odczuwał wdzięczność za otrzymany telefon. Na komisariacie starał się nie wpaść na Deonne, omijałą ją. Z sukcesem. Przynajmniej póki nie wyszedł na zewnątrz i nie rozejrzał się w poszukiwaniu taksówki zdolnej zabrać ją prosto na lotnisko.
Annette już tam na niego czekała. Bała się. Nie przyznawała do swej słabości, ale z coraz większym trudej przychodziło jej panowanie nad sytuacją. Łamała się, jak zapałka. Wylot Eamona do Australii pokazał Bianchi jak niebezpieczne jest posiadanie kogoś niegodnego zaufania, związanego z Tobą równie istotnym sekretem. Tajemnica śmierci męża ciążyła jej, z każdym dniem coraz mocniej. Pewnie dlatego propozycja z jaką wyszła była równie absurdalna. Małżeństwo z rozsądku. Przypieczętowane zagadką. Na ich zasadach. Gwarant dla Nettie... ale co zyskiwał detektyw? Annette już nerwowo poruszając stopą, siedziała na lotnisku - udajac zainteresowanie kolorowymi magazynami. Usiłując wymyślić nowy plan. Sąd. Będą musieli się sądzić. Będzie musiała wrzucić go pod przysłowiowy pociąg...
Póki co Eamon i bez tego wyglądał niczym skazaniec. Nie mógł się powstrzymać przed podejściem do Dei. Nie powinien, duża część Brytyjczyka nie chciała tego pożegnania... Z więcej niż jednego powodu. Brutalne, wyrzucone w gniewie słowa niosły prawdę. Nie ufał Deonne. Uważał ją za manipulatorkę. Równocześnie - wciąż darzył ciepłymi odczuciami, nie da się ich tak zwyczajnie wymazać. Dlatego usiadł przy pisarce, odpalił papierosa i tak siedzieli razem. Obok siebie. Ale Korven mocno doświadczał dzielącej ich, niewidzialnej przepaści. Byłaby bolesna, gdyby nie wyłączył już zdolności odczuwania. - Czyli jak ktoś zacznie latać z brzytwą to dlatego; że obejrzał Demonicznego Golibrodę? Daj spokój... - delikatnie wywrócił oczyma. - Zbyt wiele sobie przypisujesz. - zapadła cisza. Strząchnął popiół z papierosa, westchnął. Zerknął na siedzącą obok eks-kochankę. - Wolałbym, aby nasza konfrontacja wyglądała inaczej. Nie jestem zadowolony z tego w jaki sposób potoczyły się sprawy. Nie jestem dumny ze swojego wybuchu... - to jedno słowo. Jedno-jedyne słowo. Przechodziło mu przez gardło... przetaczało się przez kilkanaście, długich sekund. - Wybacz. - przerwa. Planował powiedzieć coś więcej. Doprecyzować, że nie kłamał. Że nadużyła jego zaufania. Zamiast tego otworzył usta, zamknął je i pociągnął dym do płuc.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Te siedem dni rozłąki (choć na przestrzeni ostatniego roku było to właściwe „nic”) - o wiele bardziej sprecyzowało ich relację, niż poprzednie tak szalone, lecz również oddzielne miesiące. Oboje przemyśleli wiele spraw, rozwikłań i problemów - wnioskując, nie tylko jedna zagadka została dziś rozwiązana - jawiła się kolejna, uporczywie wprawiająca ich w stan wiecznej agonii. Tłumaczyli sobie ją, starali zwalczać - by wieść życie „ramię w ramię” - prawda zaś nie łączyła się z tą ideą. We dwoje usilnie trzymali się bólu, bo wierzyli - że tylko to im pozostało - teraz znikało zaś wszystko - „co by było gdyby” lub „może kiedyś...” - żadne z nich nie istniało, zmieniło się w pył - odfrunęło do świata, w którym być może mieli jeszcze szansę.
Deonne też to wiedziała.
Siedząc na drewnianej ławeczce - pośród opadających kolorowych liści - przy posterunku policji - wpatrując się w nadjeżdżające samochody w pokręcony sposób odczuwała spokój. Miała go obok, a wydawał się taki odległy - życie naprawdę ich odmieniło, jeszcze kilka lat temu nie oderwaliby od siebie rąk - w tej o to chwili ku zdziwieniu bardzo dojrzale akceptowali te pożegnanie. - Nawet gdy nie chcesz, potrafisz być czarujący. - odpowiedziała, obracając jasną łepetyną w stronę towarzysza - błękitne spojrzenie powoli przemierzało trasę wzdłuż owalnej twarzy mężczyzny. Chyba próbowała go zapamiętać. Chyba próbowała zapamiętać to chwilę. - Wiem. - delikatne potwierdzające kiwnięcie, na ustach zagościł cień czułego uśmiechu. - Ja również przepraszam. - nigdy przedtem nie uważała że mogłaby się wliczać w manipulatorski sztab kobiet, wierzyła w swoje ideały - dążyła do pragnień, w tym całym apogeum nie dostrzegała, że zaczęła zabiegać o to wszystko „za wszelką cenę” - za cenę ich. Dzięki niemu przejrzała na oczy, może to nie było to teraz tak oczywiste - ale wiedziała, że musi przejść tą stratę - by nauczyć się nowych zmian.
Trzeci z papierosów opadł na ziemię, tak jak poprzednie zadeptała go obcasem. Ponownie nastała cisza, lecz owe milczenie było doskonałą korzyścią tego dnia. - Wracam do domu... - wyrzucone, lecz nie nagle, trochę sprzeczne z postanowieniem jakim miała zaprzestać informowania go o swoim pobycie, ale to było tak na wszelki; bez względu na to, że żegnali się „na zawsze” - gdyby coś się działo... powinni wiedzieć, przynajmniej na samym początku. - ...Czy czymkolwiek jest Floryda. - dodała, czując lekkie mrowienie ekscytacji - nie była tam odkąd wydostała się z bidula, osiemnaście lat to idealny wiek na zwiedzanie świata. - Nie teraz, nie od razu. - zaznaczyła, opadając plecami na na oparcie ławki - widać było jak powolnie jej ciało odzyskuje rozluźnienie. - Za pół roku mniej więcej zacznie się rozprawa, może będzie trwała z kilka miesięcy... a kiedy się skończy. - mówiła ze zupełnym spokojem, było to naprawdę zaskakujące - jak nie ona, albo może to była właśnie ona? - Wtedy wyjadę. - powrócenie spojrzeniem do oczu Brytyjczyka, znowu się uśmiechnęła, tym razem szerzej, z dumą.
Lorne Bay jest piękne, lecz było zaledwie namiastką „domu” - część Britton wiedziała, że głównie z tego powodu Korven wysłał ją do Australii - może był to jeden z sygnałów, które nie potrzebują słów - a jedynie delikatnego naprowadzenia na właściwą drogę; wzrok pisarki ponownie przesunął się po tym razem pustej jezdni; przez krótki moment zastanawiała się, czy detektyw również zostanie wezwany jako świadek, może powinien - ale chyba lepiej by było gdyby nigdy więcej nie zjawił się w miejscu, w którym blondyneczka zamieszkiwała, bo jeśli wtedy już się nie wypuszczą?

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Kiwnął głową. Tylko tyle mógł zrobić. Tyle chciał i czuł, że może. Reszta sprawiała wrażenie niebezpiecznej gry. Jak gdyby każde potencjalnie wypowiedziane słowo mogło zostać użyte przeciwko niemu a przecież tego nie chciał. Nawet gdyby wstał teraz z miejsca nie uważałby ich pożegnania za czyste bądź neutralne. Powiedział oraz doznawał zbyt wiele. Nie ufał Deonne. Nie ufał sobie. Im, jako parze. Absolutnie. Na tym etapie pokładał ufność już wyłącznie w powrót do Anglii, parcie przed siebie - nie wiedząc gdzie właściwie prowadzi droga. Byleby dalej od Australii.
Kiedy wspomniała o "domu" poruszył się nieznacznie. Ciemne tęczówki z zainteresowaniem zwróciły się ku kobiecie. Lustrowały ją w uwadze. Floryda. Czemu przez chwilkę zdawało mu się, że chodzi o Jagodowe miasteczko? Że panna Britton powraca do niemalże mitycznego miejsca gdzie na parę momentów mieli swój kawałek szczęscia pośród chaosu? Dlaczego serce podjechało mu do gardła nie w strachu, lecz wyczekiwaniu. Ameryka nie robiła na nim żadnego wrażenie i szczerze powiedziawszy wyłącznie pieczętowała przekonanie o słuszności podjętej decyzji. Koniec z nimi, z kłamstwami, z naiwnością. Ranieniem siebie wzajemnie. W imię czego, po co?
- Powodzenia. - burknąwszy odrzucił niedopałek po pierwszej fajce i wyciągnął kolejnego papiersa. Być może odciągał chwilę ostatecznego pożegnania? Nie należało do prostych. Rozumiał czemu ludzie lubią rzucać innych przez telefon. Napisanie wiadomości bądź wykonanie połączenia byłoby tchórzliwe, ale również znacznie prostsze. Chyba nadszedł czas, aby on cokolwiek z siebie wydusił. - Też wracam do domu. Londyn. - musiał doprecyzować bo przecież jego prawdziwym domem zawsze wydawało się Lynmouth. - Zbyt długo przed nim uciekałem. Poza tym... Annette... Powinienem stawić temu czoła. Co ma być to będzie. - wzruszywszy ramieniem dał wyraz swojej obojętności. Naprawdę niewiele go obchodziła przyszłość. I właśnie docierało do niego jak głupim jest wzbranianie się przed czymś co nie istniało. Poddawał się woli Bianchi a przecież równie dobrze mógł powalczyć. Stawić czoła temu, cokolwiek miało nadejść. - Więzienie nie jest takie złe. - kąciki ust drgnęły mu nieznacznie. Arystokrata taki jak on nie poradziłby sobie zbyt długo w pace. Zostałby zjedzony żywcem. Albo sam dałby komuś w żebra kosę. Podobno zabicie kogoś za drugim razem nie jest już tak przerażające jak za pierwszym. Pierwszy raz zawsze pozostaje tym wyjątkowym. Potem leci z górki...

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Przestała trzymać się nadziei, bo choć kochała (po raz pierwszy tak mocno - i intensywnie; zapewne też po raz ostatni); nie mogła dłużej w ten sposób egzystować. W wiecznym oczekiwaniu - na niego, na zmianę decyzji - kiedy Eamon jedyne na co czekał, to na rychłą śmierć. Niestety, bolało ją serce - właściwie całe ciało, albowiem świadomość że miał zaraz wylecieć, zniknąć - odejść raz na zawsze wprawiało ją w poczucie mdłości. Wszystko jej mówiło, aby go zatrzymać. Tylko, że teraz pisarka słuchała jedynie swojego rozsądku, tak jest łatwiej. Łatwiej było zrezygnować, poddać się niż co i rusz zwalczać nieustające problemy. Nigdy nie mieli prosto, zawsze i wszędzie było „pod górkę” - nic dziwnego, że finał tej historii także wliczał się w podobne ekscesy.
- Tobie również. - odpowiedziała tym razem nieco ciszej, chyba ta naiwność wobec detektywa wciąż w niej trwała, bo spodziewała się czegoś więcej, więcej niż zwykłego życzenia szczęścia, w miejscu gdzie przynosiło Britton sam ból. Nie miała pojęcia, co mógł mieć na myśli - czuła się w tej chwili tak wiele maturzystów podczas jednego z najważniejszych egzaminów w dorosłym życiu. Korven potrafił być nieobliczalny, lecz czytanie z niego jak z kartki graniczyło z cudem, nawet w tych najlepszych czasach - nie miała pojęcia czego może się po nim spodziewać. Był wieczną zagadką, ciągłym wyzwaniem - nawet wścibską dziennikarkę może to zmęczyć.
- Wydaję mi się, że to dobra decyzja. - jedyny komentarz, ale nie wprost; właściwie wolała unikać tematu morderstwa - była pewna, że jeśli na nowo wciągnie się w tą sprawę, trudno będzie odpuścić - rzecz jasna chciała go chronić, pomimo wszystko pozostały w blondynce ciepłe uczucia, które próbowały wyrwać się na zewnątrz. Mocno je trzymała, w tym przypadku była naprawdę uparta.
Ostatecznie wstała, trochę z ociągnięciem - złapała za małą czarną torebkę, nakładając na przedramię i... co teraz? Błękit zatrzymał się na czerni - milczenie stało się odpowiedzią. Podeszła bliżej, spokojnie - z nienamacalną powagą wpatrując się w detektywa. Przez ułamek sekundy wyglądało to tak, jakby zaraz miała go pocałować, to nie to się wydarzyło. Prawa dłoń znalazła się na ramieniu mężczyzny, delikatnie zacisnęła - palce po raz ostatni dotykały skóry ukochanego. - Dziękuję za wszystko. - to była najszczersza odpowiedź podczas ostatnich dwóch lat, oddech Dei nieco przyspieszył. - Ułoży się, zobaczysz... - ręka opadła wzdłuż sylwetki dziennikarki, dwa kroki w tył i całkowite wyprostowanie. Kilka kolejnych sekund bacznej obserwacji. - Nie do twarzy Ci w pomarańczowym. - rzucony, żart - taki jak kiedyś; rzecz jasna nie miała pojęcia, jak śledczy go odbierze, lecz miało być to delikatne udowodnienie, że nadal bezwzględnie pokładała w nim swoją wiarę.
Kocham Cię.
Wpełzło do umysłu - ale to wiedział, musiał wiedzieć - przez lata owe słowa były jak zaklęcia, jak ich własna bańka, która roztrzaskała się na oczach wszystkich. Chyba nie powiedziała, bo on nigdy jej tego nie mówił - widziała to tylko w spojrzeniu, dotyku - pocałunkach, lecz ani razu na głos.
I nagle odeszła, szła powoli - bez pośpiechu, w spokoju - czuła jak z jej ciała odłącza się połowa duszy. Po takim złamaniu - to nigdy się nie zrośnie, rana na zawsze pozostanie otwarta.
Ale nie odwróciła się.
Ani razu.
Zniknęła.
Czy nie tego chcieli?

Koniec. </3

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
ODPOWIEDZ