olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

W przeciwieństwie do swojego męża, nigdy nie była dobra w planowaniu czegokolwiek. Szczęśliwie jednak nie musiała się o nic martwić, ponieważ miała od tego odpowiednich ludzi, na jeszcze bardziej odpowiednich stanowiskach. Wprowadzenie więc w życie jej kolejnego wybornego pomysłu okazało się w ogóle wykonalne. Przynajmniej na tyle, na ile można skrócić dziesięciodniowy wyjazd (a raczej maraton zobowiązań zawodowych) do dni... siedmiu (z małym jedynie hakiem). Można jednak dosyć swobodnie lawirować datami czegokolwiek związanego z mediami, wymiksować się z niekoniecznie niezbędnego konkursu, a nawet część spotkań biznesowych zostawić w gestii managera. Można założyć wiele rzeczy z góry, ciężko jednak było pewnie przewidzieć komukolwiek, że ledwo na drugim (szczęśliwie nieoficjalnym) treningu Ainsley zaliczy zderzenie z przeszkodą, wykończone pięknym lądowaniem prosto na piasku. Zwykle podrywałaby się z ziemi jak oparzona, tym razem poleżała tam sobie chwilę zastanawiając się nad tym, czy bardziej powinna się przejmować tym lądowaniem zarezerwowanym raczej dla amatorów, czy awarią sporej części swojej prawej strony ciała, która to przy rzeczonym upadku oberwała i teraz informowała o swojej egzystencji, paląc wręcz żywym ogniem.
Odpowiedni wniosek wysunęła dopiero kilka dni później, stojąc w przedpokoju własnego domu - solidnie potłuczony bok, wraz z ręką były może i doraźnie poskładane tymi śmiesznymi, kolorowymi taśmami, ale bez odpowiedniego zaplecza środków przeciwbólowych nawet zmęczenie po ponad dwudziestu godzinach spędzonych w podróży, nie pozwalało tego zagłuszyć. Jeśli jednak nie mogła zaplanować jeszcze czegoś - było to oczywiście to, że nie do końca trafi ze swoją niespodzianką - tą dla jej męża miał być w końcu wcześniejszy powrót żony (albo zatruwanie mu życia dwa dni dłużej). Kiedy więc pojawiła się domu - w ciemnym, cichym i pustym, jedynie westchnęła. Czemu wszystko aż tak szło nie po jej myśli? Postanowiła się tym jednak nadmiernie nie przejmować - zupełnie jakby weszło jej to ostatnio mocno w krew - i czymś zająć. Zakręciła się więc po domu, rozpakowała walizkę, przebrała się. Przysiadła sobie w kuchni i oceniając która jest godzina, mogła dosyć śmiało założyć, że musiało stać się coś. Bo może i nie była żoną Dicka jakoś spektakularnie długo, ale wystarczająco, by móc ocenić, że tylko jakieś małe końce świata przedłużały im służbę o tyle. I zupełnie jakby jeszcze mało było jej wrażeń, zaczęła się po prostu martwić.
Było jednak chyba coś w tym ściąganiu kogoś samymi swoimi myślami, bo jakieś siły w kosmosie zgrały się właśnie na tyle, że ciszę przerwał dźwięk klucza przekręcanego w zamku, a potem ciche domknięcie drzwi. Jest zatem i jej zguba. Dosyć nieśmiało pojawiła się więc w wejściu do kuchni, trochę nonszalancko opierając o framugę i zaczęła:
- He... - ...j. Hej. Nawet nie dokończyła, bo wystarczyło, że spojrzała na swojego męża, a wiedziała, że z ich dwojga to on zaliczył dziś gorszy dzień. Rozmawiali przecież ledwo rano - przynajmniej jak na czas australijski - i wszystko było w porządku, teraz jednak mogło się śmiało wydawać, że Dick z rana, a Dick teraz to dwie różne osoby. I to też nie tak, że ona go jeszcze nie widziała po służbie, która serio dała im w kość. Dzisiaj jednak wydawało się, że chodzi o coś więcej i to martwiło ją jeszcze bardziej. Może i obiecała sobie samej, że nigdy nie będzie mu dokładać tą częścią swojej osobowości, która odpowiadała za jakąś żonę-kwokę, martwiącą się z byle powodu, ale bywały takie momenty, że nie umiała tego ukryć. Mogła się więc i mocno starać, ale finalnie i tak mocno to co najwyżej go za chwilę przytulała, jakoś nawet względnie spektakularnie rzucając mu się na szyję. Owszem, był to i przejaw radości, że a. wrócił w ogóle, b. względnie w jednym kawałku, ale mogła też osobiście ocenić czy punkt b. ma prawo bytu. Musiał jej wybaczyć, ona się tylko martwi.
Kiedy więc udało się jej dojść do wniosku, że jest chyba okej, minimalnie się odsunęła.
- Co się stało? - i choć w tym pytaniu mogło się zawierać wszystko, sam Dick powinien się już pewnie przyzwyczaić do bezpośredniości swojej szanownej małżonki i tego, że się nadmiernie z niczym nie patyczkuje, więc pyta jedynie o to, co go tak przeczołgało. Zreflektowała się jednak, przecież nie może mu na wejściu robić przesłuchania. Nie ożenił się w końcu z policjantką. - Chodź, wyglądasz jak ktoś, kto potrzebuje odpoczynku - i lekko odsunęła się mu z drogi, choć to wcale nie oznaczało, że zrobiła się choćby trochę spokojniejsza. Nigdy wcześniej nie podejrzewałaby chyba, że pewnego dnia będzie się o kogoś tak bardzo martwić. Ba, nawet chyba bardziej niż o samą siebie - do tego stopnia, że nie zauważyła nawet tej cud-kuracji instant, która tak skutecznie odsunęła od niej teraz ból czy zmęczenie.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Tak naprawdę lubił akcje, które polegały na zabraniu ciała i zabezpieczeniu drogi. Zwykle nie miał nic wspólnego z ofiarą, więc wystarczyło tylko rzucić na nią swoim okiem i robić swoje. To było ciało, do którego nie przywiązywał zbytniej uwagi. Już po pierwszych ćwiczeniach w tej pracy wiedział, że musi się oswoić z ludzkimi zwłokami i zwykle pachnącymi niezbyt ładnie (o wyglądzie nie wspominając) i nie miał z tym najmniejszego problemu. Jak wspominał Eve, nie był człowiekiem głęboko upośledzonym,
Poprawka, żalił się jej, że pod tym względem jest wręcz upośledzony, więc żaden widok rozkładu nie budził w nim niczego poza politowaniem. Był w tym niezły i przez lata zdążył już zasłynąć jako ten, którego można przydzielać do najbardziej skomplikowanych akcji. Nie było zagrożenia, że nagle odwinie jakiś numer i zacznie łkać nad jakimś workiem. Był wręcz o tym przekonany i akcja z poszukiwaniem dziewczyny w lesie wcale nie mogła różnić się od pozostałych. Wprawdzie brał pod uwagę, że w międzyczasie dziewczę to przyłączyło się do jakichś klanów kanibali (za dużo telewizji, Dick) i skończy jako jej przystawka, ale zupełnie nie myślał o tym, że będzie miała torebkę taką jak jego żona i to go nieco rozstroi.
Nieco, bo przecież ciągle dał radę zejść do studni i nawet za wszelką cenę ją ratował ryzykując własne życie. Pomoc Paxton zresztą okazała się być udzielona w porę, więc co do cholery, było nie tak?
W s z y s t k o.
To nie tak, że wcześniej go nie bolało fizycznie, bo bywały takie urazy, które doprowadzały go do białej gorączki. Nie bez przyczyny łoił oxy na równi z kokainą i teraz też pierwsze o czym myślał to pójście do swojej apteczki, by ukoić to wewnętrzne rozbicie. Z tym, że właśnie… Był ćpunem na odwyku i pierwszy raz od czasu poznania Ainsley zamknięte były dla niego wszystkie drogi ukojenia bólu, które dotychczas sprawdzały się wybitnie. Niezależnie od tego czy to była fizyczna katorga czy może powracała do niego ta cała historia z tym, że omal nie zginął, wszystko sprzysięgło się wobec niego i czuł, że tak dłużej nie wytrzyma. A na etapie gniewu bywał wręcz nieobliczalny, więc mógł jedynie fetować samotność, która groziła mu w ich wspólnym mieszkaniu.
Do momentu, gdy nie natknął się na własną żonę. Nie zabrzmiało to miło, ale nie czuł się wcale komfortowo, gdy okazało się, że stoi przed nią całkowicie obnażony i wściekły. Przed osobą, która zawsze miała widzieć go jako bohatera, a nie ogromnego tchórza, który po prostu się rozlatywał po całkiem udanej akcji. Nie jako ćpuna, któremu trzęsły się ręce i gonił wzrok w poszukiwaniu czegokolwiek, czym można było wywołać amnezję.
To dlatego jej nie objął, choć sam dał siebie przytulić, a jego myśli krążyły jak szalone wobec punktu na ścianie. Wszystko było lepsze niż to pragnienie, by ją od siebie odepchnąć i zniszczyć jednym ruchem to, co w trudzie zdołali wypracować. To wszystko okazywało się być kruche, ale przecież z taką siłą uderzenia przez kokainę wszystko było zbyt łatwe do zniszczenia.
- Zostaw mnie - wycedził wreszcie przez zęby i resztą sił delikatnie złapał ją za przedramiona, by odsunąć ją od siebie. Dopiero wtedy skierował się do łazienki i usiadł na podłodze. Szafka znajdowała się całkiem wysoko i wiedział, że wreszcie do niej dosięgnie, ale teraz trząsł się i usiłował doprowadzić się do porządku. To nie była nawet walka z Syzyfem, to była jakaś tytaniczna praca, która wymagała tego, by wreszcie zapalił papierosa, choć to zapalenie brzmiało jak eufemizm, bo drżały mu ręce tak bardzo, że wreszcie rzucił zapalniczką o płytki i zacisnął palce w pięści.
Czemu był tak cholernie słaby?!

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Nauczona doświadczeniem, powinna być bardziej świadoma tego, że te jej wcześniejsze powroty już dawno powinny zostać wrzucone do pojemnego worka rzeczy z grupy chciałam dobrze, wyszło jak zwykle. Powinna więc je sobie już sporo czasu temu darować. Nie przynoszą one bowiem niczego dobrego, co najwyżej zapełniają niekrótką już i tak listę jej prywatnych rozczarowań. Wpisów na nią co prawda jest naprawdę sporo, a pierwsze pochodzą jeszcze z dość wczesnego dzieciństwa i dotyczą jej szanownych rodziców, więc każdy kolejny ruszą ją już chyba coraz mniej. Tak przynajmniej, dosyć śmiało, zakładała do tej pory.
Chyba aż do teraz. Stała bowiem właśnie sama w przedpokoju ich mieszkania, a wycedzone przed chwilą przez jej męża zostaw mnie wręcz rezonowało w jej głowie, niczym jakieś najbardziej upierdliwe echo. Tak, wiedziała przecież że ich życie cały czas nie będzie słodko-cukierkowe, że ich związek będzie wymagał naprawdę dużo pracy, ale jednak w tym momencie jakoś zaskakująco bardzo ją to wszystko uderzyło. Może to też kwestia zmęczenia, dwudziestokilkugodzinnego lotu czy faktu, że połowa jej ciała znowu zaczynała przypominać o swoim uszkodzeniu paląc żywym ogniem, niezależnie jednak od wszystkiego, zaczynała się czuć się w jakiś sposób tym wszystkim rozgoryczona. Zostaw mnie - dajmy sobie już z tym spokój, zostaw mnie - teraz, zostaw mnie - odejdź ode mnie, zostaw mnie - chcę być sam? Nagle, jakby na złość, okazywało się że mogli się znać z Dickiem najlepiej na świecie, a jednak pozostawały pewne aspekty, gdzie musiała poruszać się dosyć po omacku. Westchnęła cicho i oparła się plecami o ścianę. Szybko jednak okazało się to nienajlepszym pomysłem, bo kontakt jej ciała z zimną powierzchnią dodatkowo przypomniał jej jak dotkliwie odczuwa to całe potłuczenie i była jedynie coraz bardziej zła. Nie wiedziała do końca czy na jej kochanego męża we własnej osobie, czy na to jak jednak popieprzone może być ich życie, czy na siebie - że niczego się przez te cholerne trzydzieści lat swojego życia nie nauczyła i cały czas popełnia te same błędy. Aktualnie chyba na to, że znajdowała się zdecydowanie zbyt daleko od swoich leków przeciwbólowych, bo tych w tym momencie potrzebowała bardziej niż roztrząsania tego, jak ugryźć całą sytuację.
Szybko znalazła się w kuchni, gdzie wcześniej zostawiła swoją torebkę. Pewnie nawet właśnie tą nieznośnie czerwoną, która tak skutecznie rozbiła Dicka w trakcie dzisiejszej akcji. Jej samej było jednak teraz wszystko jedno bo i tak chodziło wyłącznie o zawartość, którą wcale nie cicho wysypała na blat kuchennej wyspy. Wzięła w końcu te nieszczęsne leki i usiadła sobie przy rzeczonej wyspie, w myślach odsądzając właśnie od czci i wiary fakt, że to wcale nie działa tak cudownie jak na tych wszystkich reklamach. I że nic a nic nie pomoże na żadne związkowe turbulencje.
Bo może i była w tym momencie zła, ale i pewnie sam Dick wiedział, że nie jest z tych, co to łatwo odpuszczają. Zresztą chyba całkiem niedawno mu obiecała, że wcale nie tak łatwo się jej pozbyć, prawda? Zebrała się więc w końcu ze swojego miejsca i ruszyła do tej przeklętej łazienki. Chyba już starczy tego szanowania przestrzeni osobistej drugiej osoby. Mimo wszystko dosyć nieśmiało - jak na swoje zwyczajne możliwości - wyrosła w łazienkowych drzwiach.
- Co jest? - no może i trochę bardziej szorstko, pierwsza radość i euforia zostały ze skonsternowaną miną jeszcze w przedpokoju. Zupełnie przypadkiem w oczy rzuciła jej się leżąca pod jej nogami zapalniczka, schyliła się więc by ją podnieść i wyciągnęła rękę z nią w stronę Dicka. - Mogę ci jakoś pomóc? - pytanie z kategorii pewnie lekko durnych i niespecjalnie w takich sytuacjach łatwych, ale chyba jednak tych koniecznych, by tego wieczoru pójść dalej. Nadal razem.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Wiedział, że zabrzmiał jak totalny dupek i w innych okolicznościach już robiłby sobie wyrzuty z tego powodu. Mimo wszystko jednak wiedział, że w tym wypadku to było tak zwane mniejsze zło. Nie mógł sobie obecnie pozwolić na to, by Ainsley zjawiła się na linii ognia. Znał siebie na tyle, by wiedzieć, że w tym momencie nie jest tylko jej mężem, a przede wszystkim wściekłym ćpunem, który potrzebuje trochę czasu dla siebie. Brzmiało to niedorzecznie, ale sama prosiła go, by zadbał przede wszystkim o swoją skromną osobę. Pewnie teraz w duchu przeklinała wszystkie słowa, które sprawiły, że zwyczajnie ją zostawił i nie rzucił się jej na szyję jak stęskniony małżonek.
Cholera. A może on jednak nie umiał w tę całą małżeńską sielankę i ich wspólny związek okaże się wręcz galaktyczną katastrofą? W końcu ledwo przeżył ich pierwsze rozstanie, a rozwód brzmiał jeszcze bardziej poważnie. Cały absurd tej sytuacji polegał na tym, że po raz pierwszy rozłożyła go akcja ratunkowa, bo chodziło w niej o Ainsley. Zależało mu na niej aż tak bardzo, że jednocześnie obawiał się, że podoła całemu temu odwykowi. To wszystko brzmiało tak niedorzecznie, że mało brakowało, a śmiałby się do rozpuku na tej brudnej podłodze łazienki tracąc jednocześnie zmysły z powodu wykręcającego go na lewo głodu.
Nie sądził, że ulegnie psychicznie. Raczej spodziewał się czystej fizjologii z fantomowymi bólami, mdłościami i atakami paniki. Najwyraźniej jednak przestrzelił i to psychika siadła pierwsza. Siadła i się rozgościła zabierając mu zdolność racjonalnego myślenia.
Powtarzał sobie przecież uparcie, że to nie była torebka jego żony i ta przeklęta dziewczyna ze studni żyje. Wprawdzie może zostać sparaliżowana, ale żyje i to tylko dzięki przeklętemu psu Paxton.
Nie powinien rozpamiętywać tej akcji ani nagle do niej wracać. Sprawa była zamknięta, a on miał w obowiązku odwiesić to na kołku jeszcze w szatni straży, razem z mundurem, którego wyjątkowo nie zabrał do prania. Nie chciał tłumaczyć swojej świeżo upieczonej żonie, że praktycznie pozwolił sobie na utonięcie, bo cwaniakował podczas akcji. To igranie z ogniem, to ryzykanctwo… Wszystko nagle się zmieniło odkąd w jego życiu pojawiła się ponownie Ainsley. Nie miał prawa być na nią wściekły, bo sam zmusił ją do powrotu, ale teraz w tej chwili nie potrafił być mężem, którego chciałaby oglądać.
Dlatego siedział na podłodze i bawił się zapalniczką, bo nie był w stanie zapalić nawet papierosa. Może to był jakiś znak, bo przy rozsypywaniu kokainy mogły mu się trząść ręce. Może oszukiwał sam siebie z tymi nierealnymi oczekiwaniami wyjścia z nałogu, skoro jego praca była absolutnie wyniszczająca na trzeźwo. Może zwyczajnie był za słaby.
Dopiero głos Ainsley sprawił, że podniósł głowę do góry.
- Wyrzuć tę pieprzoną torebkę, proszę - to nie było zbyt dobre wyjaśnienie czy nawet początek rozmowy. Wskazał na papierosa i rzucił jej zapalniczkę. - Byłem dziś na akcji i czuję się… Sam nie wiem co czuję i cholernie mnie to przeraża - stwierdził wreszcie. Jeszcze nie tak dawno dowodził Eve, że brak jego uczuć jest problemem, ale obecnie chętnie wróciłby do tej obojętności. Zdecydowanie byłaby lepsza od tego bezmiaru absolutnych emocji, które właśnie nim targały i sprawiały, że stawał się ponownie niepoczytalny i niebezpieczny.
- Dlaczego wróciłaś? - to nie był wyrzut, jedynie troska, bo zdawał sobie sprawę, że coś musiało się stać, skoro była wcześniej. Na dodatek Dick jak ostatni palant sprowadził ich do kolejnego kryzysu.
Chciał, żeby po prostu było łatwo, ale chyba prosił o zbyt wiele.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Dorastanie w tak popapranej rodzinie jak jej własna miało pewne plusy, a jednym z nich było to że dzięki temu szczęśliwie nigdy nie była typem naiwnej i ufnej dziewczynki, która wierzy że zawsze wszystko ułoży się samo. Może więc i pozwalała sobie dosyć śmiało na pełną euforię związaną z ich powrotem do siebie, z tyłu głowy jednak cały czas pojawiała się chłodna myśl o tym, że w pewnym momencie zderzą się z codziennością i będzie... cóż, inaczej. Trudno było zakładać, że udałoby im się mieć taki sam związek jak ponad dekadę temu. Wtedy mieli w końcu co najwyżej dwadzieścia lat, siano w głowie, zero zobowiązań i wręcz nieograniczoną pulę chwil wyrywanych wyłącznie dla siebie wzajemnie. Czas bowiem leciał nieubłaganie i byli teraz prawie dwa razy starsi, oboje mieli bagaż nieszczególnie dobrych doświadczeń, on miał swoją p r a c ę, za to ona - k a r i e r ę. Do kompletu z jego uzależnieniem i jej trybem życia - takim raczej medialnym i na świeczniku, najpewniej nie był to przepis na łatwą relację. Co należało wtedy zrobić? Wiadomo, wziąć dość nagły ślub i zamieszkać ze sobą właściwie z dnia na dzień.
Teraz jednak miała wrażenie, że coś jest jak kiedyś. A raczej, że Dick jest jak kiedyś. Cały szkopuł tkwił w tym, że nie było to to kiedyś, kiedy było dobrze, a raczej to, kiedy było, no cóż... różnie. Jej mąż był za to tym samym dość mocno zagubionym gówniarzem, który buńczucznie próbował wmawiać wszystkim wokół, że wcale nie jest tak, że sufit zaczyna walić się na głowę. Najpierw w końcu jedynie powoli się obsypywał i kruszył, z czasem jednak fragmenty zaczynały być coraz większe i potrzeba było naprawdę dużo wysiłku, by nie walnął cały i to ze sporym impetem.
Legenda głosi, że we dwójkę z pewnymi rzeczami uporać jest łatwiej. Cóż, legenda.
- Torebkę? - powtórzyła za nim cicho, próbując w jakikolwiek sposób połączyć to, co jakakolwiek część jej garderoby mogła mieć wspólnego z jego dzisiejszym załamaniem. I może owszem, nie czytali sobie w myślach i nie znali wzajemnie jakichkolwiek swoich motywów, ale nagle jakby uderzyło ją jedno - ta akcja o której mówił, cokolwiek by to nie było, tam na miejscu było coś jej. A raczej identycznego jak jej, i zapewne była to ta pieprzona torebka. Myśli teraz przeleciały przez jej głowę z prędkością huraganu i wniosek był prosty - Remingtona nie rozkłada jego służba, typ jego pracy czy ciężka fizycznie akcja. Remingtona rozkłada to, że troszczy się o własną żonę. Najwyraźniej do całego festiwalu z odstawianiem narkotyków dołączyła kolejna główna gwiazda w postaci rozjechania przez własne uczucia. Ona sama jednak w pierwszym odruchu nawet nie wiedziała jak zareagować. To jedna z takich chwil, że zapiera ci dech w piersiach, w jednej chwili czuła się i rozczulona i zmartwiona wręcz do obłędu. Wszystko wszystkim, ale przecież nie wracali do siebie po to, by w jakikolwiek sposób - tym bardziej zupełnie nieświadomie - stawała się problemem. Bycie problemem dla osoby, którą kochasz, to wyjątkowo chujowe uczucie. - Mogę? - wyrwała się jednak z tego zamyślenia, czując jak w końcu krew chyba przestała odpływać jej z twarzy. Skinęła głową na wolny fragment podłogi obok niego, choć samo pytanie było raczej retoryczne, bo nie czekała na jego odpowiedź a powoli, choć całkiem z gracją siadła sobie obok niego. Nie tak blisko jak zawsze - zwykle w końcu stykaliby się ze sobą w jakiś randomowych pięciu miejscach a jej głowa pewnie lądowałaby na jego ramieniu, dzisiaj jednak zostawiła mu pewien zakres przestrzeni. A może ta przestrzeń była jednak raczej dla niej samej?
Jako, że była ponownie posiadaczką zapalniczki, odpaliła mu wskazywanego papierosa.
- Opowiesz mi wszystko? - poprosiła po niekrótkiej chwili, kiedy w tej nieszczęsnej łazience panowała tak dotkliwa, ciężka cisza, że pewnie można by ją było ciąć nożem. Miała już nawet pozwolić sobie na jakiś żart w stylu tego, że ma bardzo dużo czasu bo w Europie wszyscy w końcu dopiero wstają, ale dziś wyjątkowo ugryzła się w język. Bardzo powoli próbowała się oprzeć o ścianę, ale w końcu dała sobie spokój i pozostała lekko zgarbiona. I chyba zaskoczona jego pytaniem o jej powrót. W świetle tego, co niedawno pojawiło się w jej głowie, poczuła się jakoś dziwnie poirytowana tym, jak bardzo zajmuje jego myśli, choć ona sama truła mu wręcz do znudzenia, że na pierwszym miejscu ma się troszczyć o siebie. Westchnęła trochę i postanowiła zadać lekko zaczepne pytanie. Bo mogłam?
- Bo chciałam? - ale do kompletu uśmiechnęła się jednak ciepło. Nie chciała go teraz zajmować tłumaczeniem tego, jak jeszcze przed wyjazdem wszystko poustawiała tak, żeby wrócić wcześniej, bo chciała mu zrobić niespodziankę. Może innym razem? Teraz to ona zaczęła bawić się tą nieszczęsną zapalniczką. Najwyraźniej i ona będzie się po tym wszystkim nadawać do wyrzucenia, jak i jej pieprzona torebka.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Zdawał sobie sprawę, że bycia w relacji nie da się nauczyć z podręczników. W końcu nawet małego dziecka nie uczy się tego tak jak chodzenia czy mówienia. Są to umiejętności, które każdy absorbuje ze swojego otoczenia. To na rodziców spogląda się w pierwszej kolejności i od nich zabiera się pewien wzór postępowania w sytuacjach kryzysowych. Chcąc czy nie chcąc przejmuje się od nich wszystkie nawyki i choć na pierwszy rzut oka nie zawsze jest to widoczne, staje się uczniem swoich mistrzów. Rodziców i rodziny. Tyle, że zawsze można trafić na tak popieprzonych ludzi jak Remington. Wówczas ma się problem.
Nie wiedział od razu, że to ich wina. Początkowo sądził, że sam jest zepsuty i nie był na tyle bystry, by skumać wszystkie prawdy dotyczące związków. Nigdy się do nauki nie przykładał, więc nic dziwnego, że i na tym się wyłożył popisowo. Potem jednak zaczął się im przyglądać i zrozumiał. Jego ojciec radził sobie z frustracją i gniewem poprzez fizyczną przemoc. Bił każdą ze swoich partnerek i wszyscy, łącznie z dziadkami odwracali głowę, bo przecież był kulinarnym geniuszem. Jego matka zaś zasypywała problemy kryształkami narkotyków. Robiła to tak niepostrzeżenie, że był czasami zauroczony jej wrodzonym spokojem i obojętnością na to, co u innych rodziców wywoływało zawrót głowy.
Dopiero po czasie zrozumiał, że i on może kupić ten ład u dilera za rogiem. Dopiero po czasie pojął, że kopiuje ich zachowanie stając się kalką dwójki ludzi, którzy nigdy nie powinni zostać rodzicami. Zamiast tego jednak wykrzywili każde ze swoich dzieci dając im w spadku tę agresję, skłonność do uzależnień i fakt, że Dick nie potrafił przetrawić swoich problemów w odpowiedni sposób. W końcu przecież śmiertelnie bał się o Ainsley, więc odrzucanie jej było wręcz niedorzeczne. Mimo tego to właśnie robił czując, że nie zniesie głodu, który powoli przejmował nad nim kontrolę.
Po pierwsze, nie szkodzić. Dobre sobie, skoro raz uszkodzone ciało domagało się ciągle żeru w postaci kolejnej działki. Nie sądził, że będzie to aż tak bolesne, być może zapomniał poprzedni odwyk, a być może rozumiał po części, że posiadanie żony wiąże się z odpowiedzialnością, które teraz przygniotła go do tych łazienkowych płytek. Tak dotkliwie, że zamiast mówić jasno i precyzyjnie wyrażał się jak jakiś pieprzony przedszkolak.
Nie mógł czuć do siebie większego obrzydzenia jak teraz, gdy wręcz gnębił swoją własną żonę i doprowadzał do jej bólu. A przecież dlatego uciekł tutaj, by nie ważyć się podnieść na nią ręki. Wiedział doskonale, że gdyby to kiedykolwiek zrobił to już dla nich nie byłoby odwrotu. Ainsley była tego rodzaju silną kobietą i od zawsze to w niej podziwiał.
Właśnie z tego powodu, gdy zapytała czy może obok niego usiąść, skinął głową. Wprawdzie nie wiedział czy to dobry pomysł, ale znał ją i wiedział, że nie odpuści. Była w końcu jego żoną i ten fakt napawał go w tej chwili równocześnie dumą jak i przerażeniem.
- Byliśmy na akcji. Dziewczyna miała identyczną torebkę jak ty. Przez chwilę myślałem, że to mogłaś być ty i mnie to całkowicie rozbiło, a potem ją uratowaliśmy. Po części, ma pewnie złamany kręgosłup - wyjaśnił i pominął całkowicie aspekt tego ratunku, który polegał na zejściu do studni. Mało brakowałoby, a zostałaby wdową. Tego typu rewelacje zostawiał sobie na inny czas. Na ten, w którym taka akcja nie będzie u niego powodować tak wielu przeciwstawnych bodźców. Uśmiechnął się jednak delikatnie, gdy stwierdziła, że mogła wrócić. Oboje nie mogli być do końca ze sobą szczerzy, ale to był rodzaj takiego zaufania w małżeństwie, którego nie znał.
Polegał on na tym, że pewne rzeczy warto było przemilczeć, bo i tak ona widziała w jakim jest stanie i domyślała się, że uciekł śmierci, a on widział, że krzywi się z bólu, więc ten powrót wiązał się z kontuzją. Żadne z nich nie wypowiedziało tych słów na głos, podobnie jak rzadko mówił, że ją kocha, a przecież dosłownie szalał na jej punkcie. To wszystko, te starania były dla niej.
Zabrał jej zapalniczkę i w końcu zapalił papierosa.
- Czuję głód i wściekłość. Mam ochotę coś rozwalić, a potem się zaćpać. Wiem, że to część odwyku, ale nie wyobrażasz sobie jak mnie to fizycznie boli - dodał chcąc ją wziąć za rękę i przeprowadzić przez mroczne meandry swojego uzależnienia. Metaforycznie, bo rzecz niecodzienna, siedzieli obok siebie, ale się ze sobą nie stykali, zupełnie jakby dawali sobie ogrom przestrzeni na przetrawienie wszystkiego co się między nimi zdążyło wydarzyć.
To był zdecydowanie precedens w ich wspólnych relacjach.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Bała się wychodzenia z własnej strefy komfortu. Wygodną pozycją zatem było swoiste chowanie się za kimś - najpierw za ojcem czy Grace, potem za Dickiem, jeszcze później za Adamem. W razie czego ta osoba stawała się swojego rodzaju tarczą, przez co ją samą zwykle omijały największe atrakcje wieczoru. Bawiło ją więc mocno przekonanie wszystkich o tym jaką to nie jest silną kobietą. Nie, kiedy byle zaburzenie jej poukładanego świata powodowało, że ona sama się wręcz rozlatywała i nie wiedziała jak dalej do przodu. To właśnie czuła teraz - że się rozlatuje. Dosłownie i w przenośni, bo siedziała na tej nieszczęsnej łazienkowej podłodze i bała się wziąć głębszy oddech, by nie śmieć przypadkiem przypomnieć swoim potłuczonym żebrom, że nadal pod nimi egzystuje a do tego jednak potrzebne jest powietrze. Jakby tego było mało, po raz pierwszy poczuła, że coś w ich relacji chyba ich oboje przerosło. Nie chodziło nawet o sam koncept małżeństwa, obrączki i dzielenie zarówno nazwiska jak i łóżka, bo śmiało zakładała, że nie potrzebowali papierka, by wszystko funkcjonowało tak samo. Zastanawiała się nawet, gdzieś między dickowymi słowami, nad tym czy oni byliby jeszcze w stanie być dla siebie kimś mniej. Czy umieliby funkcjonować z tym drugim jedynie w roli przyjaciela, kompana, znajomego od niezobowiązującego small talku, i udawać że tak naprawdę nie są dla siebie wszystkim?
To ostatnie wyjątkowo ją w tym momencie bodło (chyba nawet bardziej niż fizyczny uraz), może o to właśnie chodziło z tym, że tak przerastała ich troska o to drugie? Przecież nie mieli problemu z wzajemnymi uczuciami czy zaangażowaniem. Martwili się jedynie o siebie wzajemnie tak bardzo, że kończyli gdzieś zupełnie obok siebie, jakby ich naturalna bliskość mogła jedynie ten stan pogarszać. Albo jakby tylko w ten sposób mogli nie przypominać sobie o narkotykowym głodzie - u niego, lub potrzebie znalezienia jakiegoś kącika na wyłączność i wypłakania się samej sobie w rękaw - u niej. To zdecydowanie był precedens w ich relacjach.
Podciągnęła zgięte w kolanach nogi do klatki piersiowej i oparła na nich głowę bokiem, całkiem wygodnie mogła się dzięki temu przyglądać swojemu mężowi. Nie mogła również bardziej wyglądać jak mała, zagubiona dziewczynka, ale o tym nawet w tym momencie nie myślała.
- Rozumiem - to był komentarz jedynie do tego, że zarejestrowała to streszczenie jego stanowczo za długiego dnia pracy. - Rozbiło cię to, że... - urwała, bo z jednej strony zastanawiała się czy nie ugryźć się w język i nie zostać jedynie przy głaskaniu go po główce, czy jednak kontynuować i to urwanie było po to, by poskładała sobie myśli. - gdzieś tam na tym moim drugim końcu świata to jakiś inny seksowny strażak faktycznie mógł być odpowiedzialny za ratowanie mojego życia i zdrowia a ciebie by to omijało, bo to właśnie na tym drugim końcu świata, czy... nie wiem, że po prostu masz się o kogo troszczyć i to w pewnym momentach za duża nowość? - to była pewnie jedna z tych niedogodności, kiedy przychodziło do życia z Ainsley. Z nią w większości nie było odkładania czegokolwiek na kiedy indziej, wszystko trzeba było sobie wywalić w odpowiednim dla danej chwili momencie. Czy obawiała się, że zamiast mu pomóc, tylko niepotrzebnie dokłada w tym momencie do pieca? Pewnie odrobinę, miała jednak wrażenie, że jeśli teraz zakopaliby pewne rzeczy ze zbyt dużą łatwością, potem dokopywaliby do tego masę innych rzeczy, aż w końcu wszystko zasypałoby ich małżeństwo i nie byłoby już czego ratować.
Wyciągnęła rękę i dotknęła małego, świeżego otarcia, którego doczekał się na policzku. I którego sam pewnie jeszcze nie zarejestrował i już z powrotem w trybie troskliwej żony dopytała czule:
- Poza tym - bardzo delikatnie przejechała zewnętrzną stroną palców po tej ranie. - wszystko okej? Obejrzał cię ktoś? - bo w razie czego to była gotowa zorganizować mu lekarza choćby tu teraz zaraz. Całego gestu jednak do końca nie przemyślała - nie dość, że jej mąż mógł śmiało zauważyć, że pod rękawem jej ręka odcieniem przypomina co najmniej listopadową noc, to jeszcze zabolało ją wszystko tak dotkliwie, że czuła to chyba w samym czubku głowy.
Potem... to zdarza się rzadko, żeby Ainsley nie wiedziała co powiedzieć. Tym razem jednak tak było, wszystko co powstawało w jej głowie było albo zbyt banalne, albo wkurzało ją samą, co dopiero mówić o Dicku. Milczała więc dłuższą chwilę. Pokiwała w końcu delikatnie głową na boki i zapytała:
- Mogę ci z tym jakoś pomóc? - choć pytanie było raczej mocno retoryczne, bo sama była świadoma, że nie, nie mogła. Nie mogła w końcu nawet choćby wiedzieć jak on się teraz czuje. Chciała jeszcze dodać, że to może po prostu ten moment, kiedy dorośli do tego, by dojść do wniosku że powinni zacząć od jego odwyku, a nie od wesela, z tym komentarzem się jednak wstrzymała... Bo generalnie do jeszcze wielu rzeczy powinni dorosnąć.
Ale, że dorastanie do czegokolwiek razem wychodziło im świetnie, miała wrażenie że sobie w końcu poradzą.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Tak naprawdę miał wrażenie, że Ainsley była w jego życiu zawsze. Po części wynikało to z tego, że nawet nie pamiętał dokładnie kiedy się poznali i jak to wszystko funkcjonowało. Wszak byli tylko dziećmi, a te nigdy nie przykładają wagi do wad czy zaznaczania w terminarzu zdobycia nowego przyjaciela. Po prostu przyszła i tak przychodziła, że nie wyobrażał sobie scenariusza w którym ją zabraknie. Śmiali się wtedy z niego. Mówili, że to przejdzie, bo dorosną. Magiczne odmieni się wam słyszał częściej niż własne imię. Po części mieli rację, bo faktycznie się im odmieniło, ale zdecydowanie nie tak jak wszyscy przypuszczali.
Jakoś gładko przeszli od fazy przyjaźni do fazy zakochania i to takiego w którym po raz pierwszy smakuje się pocałunków, seksu, a wreszcie łamie sobie serce rozstaniem. Tyle, że nawet wtedy, gdy tak definitywnie przekreślili swoje relacje (dobra, on je przeciął wybierając kokainę), nadal wiedział, że jest w jego życiu. Już nie ciałem, ale Dick Remington podglądał ją na fałszywych kontach i obserwował jej sukcesy sportowe. Wiedział, że gdzieś tam jest i sobie świetnie radzi, a on… Nie, nie był z niej dumny, bo nie mógłby podpinać się pod jej sukces, ale rozpierała go radość, bo widział, że rozstanie z nim jej nie złamało.
Żyła sobie długo i szczęśliwie, a jemu mogło pęknąć serce, ale było to zupełnie nieporównywalne ze świadomością, która uderzyła go dziś. Z faktem, że Ainsley (już Remington) pewnego razu w następstwie jakiegoś paskudnego wypadku bądź pożaru, których było pełno i których był ciągle świadkiem, mogła po prostu zginąć.
Zniknąć z jego życia, stać się ledwie wyblakłym wspomnieniem, które konsekwentnie, fragment po fragmencie będzie zacierać czas. To właśnie ta myśl rozbiła go i wytrąciła z równowagi na tyle, że stracił kontrolę i wylądował tutaj trzęsąc się jak osika i zastanawiając co dalej.
Wszak powrotu do tamtej rzeczywistości nie było, a on nagle przestał czuć się jak ten bananowy gówniarz, któremu wszystko jedno. To sprawiło, że poczuł się całkowicie wytrącony z rytmu i to właśnie doprowadziło go do tego, że o ironio, siedział w oddaleniu od swojej ukochanej żony i nie miał pojęcia jak to naprostować. Tak właściwie mogła go nawet znienawidzić i w tym momencie nie miałoby to znaczenia. Zaś potrzebował jak tlenu przekonania, że mimo wszystko nadal będzie żyła długo i szczęśliwie w swojej bańce, gdzie nie imają się żadne zdarzenia losowe.
Cholera, gdzie on zdążył tak wyrosnąć i jak to zatrzymać?
- To nie chodzi o to - żachnął się, bo jeśli uratowałby ją jakiś przystojny strażak to postawiłby mu pomnik. - Nie wiem jak to wszystko wytłumaczyć. Świadomość tego, że to mogłaś być ty nie daje mi spokoju i sprawia, że panikuję - a znała go tyle lat, że wiedziała, że tej cechy Dick nigdy nie posiadał. Wręcz przeciwnie, jego chłód mogła zaliczyć wręcz do legendarnych, a teraz czuł się jak ostatnia ciota, bo mu zależało. Jeśli tak miało wyglądać małżeństwo to gdzie to mityczne szczęście? Koledzy zdecydowanie musieli go okłamać, bo był nieszczęśliwy jak cholera.
A może to ten pieprzony nałóg? Z rozmyślań wyrwał go jej czuły głos i dotyk, który sprawił, że wreszcie zrozumiał na czym ta euforia małżeńska polega. Było w tym coś tak kojącego, że nieco gwałtownie, ale przysunął się do niej i spojrzał w jej jasne oczy.
- To tylko zadrapanie. I tak, nie byłem długo pod wodą. Mieli mi robić prześwietlenie, ale poszedłem z chłopakami na piwo - machnął ręką, bo przecież jeśli chodziło o opiekę nad samym sobą to Dick wybierał alkohol, prochy na receptę i te od dilera. Nie chciała wiedzieć do czego doprowadziła go ostatnia ta mieszanka. Tym razem jednak jedyne o czym mógł myśleć (poza nią) to woreczek strunowy, który był całkiem łatwy do zdobycia.
To dlatego złapał jej dłoń i spojrzał na nią dłużej, a jej kaprys na twarzy powiedział mu więcej niż tysiąc słów.
- To durne bydlę cię zrzuciło z siodła? - jak widać, fanem jeździectwa i koni nie był, zwłaszcza gdy krzywdziły jego kobietę.
Właśnie o tym powinien z nią porozmawiać, ale na samą myśl jak mógł skończyć się jej upadek, poczuł mrowienie całej skóry i wiedział, że w tym stanie nie będzie dla niej oparciem. Nie, gdy kokaina wyżre znowu jego szare komórki i sprawi, że będzie nieprzytomny i nie będzie pamiętać, że ma żonę. Wiedział jednak, że przez to musi jeszcze bardziej pokonać kryzys, by stać się człowiekiem, którego kochała. To dlatego powziął decyzję, której nie podjął jeszcze przy rozmowie z Eve, choć go do tego nakłania.
- Wiem, że wyda ci się to dziwne, podejrzane, ale muszę wyjść gdzieś z kobietą. Na meeting - poprawił się, bo gotowa pomyśleć, że jeden nałóg zastępuje drugim i zaraz zacznie pierdolić jakąś nieznajomą, a to przecież był ktoś na wzór jego przyjaciela. Tych zaś tracił w wyjątkowo zaskakującym tempie, ale od czego miał żonę?
Rozmowa z nią też była jakąś formą terapii, choć bardzo lichej, bo wciąż kotłowała się myśl o jej stracie. Nie mógł tak żyć, oddychać, funkcjonować i cała nadzieja była w tym, że na odwyku pokażą mu jak sobie z tym radzić.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

To, co zawsze było dla niej olbrzymią wartością w ich relacji to fakt, że nie potrzebowali żadnych fajerwerków. Wszystko między nimi ewoluowało tak naturalnie, że trudno pewnie byłoby im wskazać kiedy z gówniarskich zaczepek i przepychanek zostali najbliższymi sobie przyjaciółmi lub potem kiedy zrozumieli że to coś więcej i na dodatek z wzajemnością. Nieważne więc czy zaczynali być ze sobą pierwszy raz, czy za drugim podejściem zaczynali od wysokiego c, czyli biorąc szybki i cichy ślub, nie było między nimi choćby krzty paniki. Więc kiedy pojawiła się ona u jej męża teraz, faktycznie była bezprecedensową nowością. Byli przecież w swoim życiu obok siebie tak długo, by móc obserwować jak dojrzewają, dorastają i zmieniają się, ale nie spodziewała się chyba, że będzie tego świadkiem jeszcze teraz, kiedy oboje są już kawałek po trzydziestce i w pewien sposób powinni sobie wszystko w głowie poukładać. Jak widać powinni to w tym momencie słowo klucz.
Doceniała chyba jak nigdy, że rozmawia z nią o tym wszystkim w tak otwarty sposób, choć i to w końcu nie było wielką nowością. Przegadali ze sobą do tej pory już pewnie z tysiące godzin na tysiące tematów, wliczając w to również te najbrzydsze czy najmniej wygodne. To w dużym stopniu odpowiadało za ich bliskość i to, jak ważni stali się dla siebie wzajemnie przez te wszystkie lata. A więc teraz i za obawy Dicka o własną żonę, więc koło się samo zamykało. Fizyczną bliskość doceniała równie mocno, więc kiedy się w końcu do niej przysunął, uśmiechnęła się delikatnie w uznaniu dla tego drobnego gestu. Aż chyba nawet na chwilę zapomniała o tym, że i jej samej coś dolega, bo dopiero kiedy obrócił jej rękę - przypominając dość dotkliwie o istnieniu w niej stawów, o której do dzisiejszego dnia nie miała chyba pojęcia - temat wrócił z uśpienia. Nie miała zamiaru się dziś nad sobą cackać, splotła więc swoją dłoń z jego i przygarnęła je do siebie, lokując między jednym z kolan a własnym policzkiem.
- A czy to przypadkiem nie powinno właśnie tak wyglądać? Że masz w życiu ludzi o których się martwisz? - choć pewnie akurat Ainsley była ostatnią osobą, która powinna się w tym temacie jakoś wielce mądrować. Ona sama w końcu nie była dobra w kontaktach międzyludzkich, nie przywiązywała się, większość ludzi tak szybko znikała z jej życia jak szybko się wcześniej pojawiła, a nawet relacje z jej rodziną nie były specjalnie głębokie. W jakiś zupełnie magiczny sposób jej najbliższą osobą był właśnie Dick. I rozumiała w tym momencie go jak nikogo, bo i ją to, że się o niego martwi dojeżdżało czasem tak niedorzecznie, że nie wiedziała co się właściwie z nią dzieje. - Powiem ci coś, ale jakby co to nie wiesz tego ode mnie - dodała odrobinę bardziej konspiracyjnie. Nie wiedziała do końca czy taka prywata z jej strony w jakikolwiek sposób pomoże, jakoś ulży, ale może chociaż wywoła chwilowy uśmiech na jego zmartwionej póki co twarzy. - Kiedy masz nocną zmianę... ja nie umiem wtedy choćby pomyśleć o zaśnięciu. Wymyślam sobie masę durnych zajęć, a kiedy już te się skończą zgarniam jakąś twoją koszulkę, kładę się na twojej połowie łóżka i się tak przewalam do rana nad książką, głupotami z internetu lub wybitnymi dziełami telewizji w stylu 'Wizy na miłość '. Nie wiem czy mi to kiedyś minie, czy nauczę się inaczej - wzruszyła lekko ramionami, bo fakt był faktem: do tej pory zakładała, że jej minie za kilka dni, za tydzień, za miesiąc a mijało już pół roku a w tym temacie nadal nic się nie zmieniało. Pewien rodzaj niepokoju o niego zamieszkał w niej więc prawdopodobnie na stałe. Mało kto jednak pewnie mógł podejrzewać że Ainsley Atwood Remington ma w sobie jakiś taki sentymentalny nerw, który będzie szczególnie podrażniany troską o własnego męża.
Pewnie uznałaby sytuację za choć delikatnie załagodzoną, gdyby jednak jej szanowny małżonek umiał się miarkować z serwowaniem jej newsów. A że akurat ona niespecjalnie umiała ukrywać uczucia, na jej twarzy wypisało się właśnie coś między zdziwieniem a konsternacją.
- Nie byłeś przepraszam gdzie długo? - i pewnie aż zatrzepotała rzęsami jak jakaś skończona idiotka. Mocno właśnie próbowała wyobrazić sobie w głowie co i jak, postanowiła jednak zasięgnąć wiedzy u źródła: - Poproszę wersję od początku, co kto z kim i dlaczego - i serio, to on jej będzie gadał o tym że się martwi? Ona jak upadnie to się co najwyżej potłucze i wybrudzi piachem (no dobra, brała pod uwagę również połamanie się czy wypadki takie jak jej pierwszy, który ledwo przeżyła, ale zakładała że to jak z wygraną na loterii - nie zdarza się dwa razy), a nie wraca do domu i nie opowiada o podtopieniu. Chyba właśnie lekko zbladła. - I chyba sobie żartujesz że po tym, jak to nazwałeś? Krótkim pobycie pod wodą? Nie dałeś się nawet nikomu obejrzeć? - czy zaczynała panikować? Tak. Na dodatek ogrom emocji od tego całego zmartwienia aż po pewną złość, pojawiały się w niej tak randomowo że nie wiedziała zupełnie co najlepszego się jej teraz dzieje. Gdyby to tylko było łatwiejsze to właśnie by wstawała żeby wszystko rozchodzić a tak? Tak zaczynały się jej jedynie lekko trząść ręce. A Richard oczywiście jak gdyby nigdy nic postanowił się zająć raczej jej przypadłością, niż martwić się o siebie. Oni to jednak byli mocno siebie wzajemnie warci.
- Dzień jak codzień - mruknęła więc tylko bo serio była wręcz poirytowana tym, że on teraz martwi się nią a nie sobą. Jeszcze za mało razy mu powtarzała co i jak? - Zresztą nieważne, później. Pokaż no się - i przekręciła się tak, żeby móc przyjrzeć mu się na tyle, żeby zarejestrować ewentualne problemy. Zupełnie tak jakby była medykiem i się na tym znała, ale chyba po prostu potrzebowała zająć czymś głowę. Choć między Bogiem a prawdą to miała właśnie ochotę zawiesić mu się na szyi, przytulając mocno i się po prostu rozbeczeć. Bo już nawet nie rozpłakać.
Kiedy więc zagadał na temat wyjścia z kobietą, siedziała już przed nim i na moment zastygła w jednym miejscu.
- A co to za święto lasu, że p... przecież nie musisz pytać mnie o zgodę? - bo raczej nie byli jedną z tych pretensjonalnycj par, gdzie trzeba było pytać o łaskawą zgodę na wyjście z kimkolwiek płci przeciwnej. - Mogę zapytać o kogo chodzi? - w końcu nie mógł być to ktoś zupełnie przypadkowy, prawda?
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Dojrzałość nigdy nie była jego mocną stroną i wcale się tego nie wstydził. Po części wiedział, że zabrakło mu typowych przeżyć młodzieńczych, które budują dorosłość, a po części wiedział, że w jego wypadku i tak niewiele by to zmieniło. W końcu był człowiekiem, którego stać było na wszystko i nawet straż pożarna była rodzajem kaprysu chłopca, który lubił budować remizy i bawić się autkami z piszczącymi odgłosami. To nie była prawdziwa pasja, a wymysł, który jego staruszek z chęcią spełnił, bo dochodził do wieku, gdzie trzeba było mieć pracę. Nie była to najbardziej prestiżowa fucha, fakt, ale przynajmniej pełnił obowiązki, które cieszyły się największym zaufaniem społeczeństwa.
Dick uznawał to za chichot losu, że ludzie byli na tyle głupi, że zawierzali mu swoje życie i dobytek, skoro nadal był tak potwornym gówniarzem. Nie minęło mu to wraz z zawodowym doświadczeniem. Miał wrażenie, że stało się wręcz na odwrót, bo przecież musiał przyznać, że zobojętniał i to tak bardzo, że nie ruszało go już absolutnie nic. Żaden wypadek, pożar czy porozwalane ciała. To wszystko traktował jak chleb powszedni i po służbie wracał do domu obojętny. Coraz bardziej co nadrabiał kokainą i świadomością, że kiedyś coś czuł. Tamte emocje jednak uległy przygaszeniu i zdawał sobie sprawę, że gdzieś zatracił swoje człowieczeństwo. Trochę przypominał w tym Fausta, który zaprzedał swoją duszę, tyle, że on nie widział żadnego realnego diabła na swojej drodze. Była tylko ta chemiczna litość, którą sobie dawkował i która sprawiała, że jakoś zbytnio nie przejmował się brakiem empatii bądź zrozumienia, które powinien okazywać. Do tego typu zachowań musiałby dorosnąć, a przecież on tak bardzo tego nie chciał. Dobrze mu było jako gówniarzowi, który po akcjach potrafi iść obalić kilka piw i świętować to co wszyscy inni żegnali ponurym milczeniem.
Dick Remington był kawałem zwykłego skurwysyna i całkiem wygodnie rozgościł w tej swojej znieczulicy, którą zakończył on sam wyznaczając sobie proces dojrzałości. Nie podjął tej decyzji całkowicie świadomie. Nie był przekonany, że pójście do Ainsley zakończy się w ten sposób. Wręcz przeciwnie, podejrzewał bardziej, że go wykopie i przeklnie w tym pieprzonym, szkockim dialekcie. Absolutnie nie przypuszczał, że ich jedyna randka przemieni się w małżeństwo, w którym nagle przejdzie przyśpieszony tryb dojrzewania. A w dorosłości, a raczej w tym całym procesie przejścia bywało potwornie boleśnie i zaczynał być tego świadom.
Dlatego nie powstrzymał uśmiechu, gdy wspomniała o ludzi, o których należało się troszczyć. Dobre sobie, jego listę otwierała i zamykała ona sama. Miał przyjaciół, ale to tylko za nią oddałby swoje życie i tylko jej nie próbowałby zabić nawet po prochach. To chyba stanowiło jakiś skomplikowany, acz uroczy dowód miłości, prawda?
- Mam ciebie. Reszta ludzi już mogłaby odlecieć na Marsa, nawet jeśli ich statek wybuchnąłby po starcie - stwierdził więc całkiem szczerze. Nie zamierzał przecież aż tak się zmieniać, by udawać, że zależy mu na kimkolwiek innym poza nią. Nie był aż tak wybornym kłamcą, zresztą ludzie na ogół irytowali go niesamowicie i sprawiali, że musiał powstrzymywać swoje zapędy. Tylko ona i choć większość ludzi uznałaby to za przerażające, tylko ona liczyła się w tym całym bagnie.
Dlatego słuchał ją też z wielkimi z przerażenia oczami. Nie to, że sam nie myślał o śmierci na służbie, bo wypadki zdarzały się ciągle, ale do cholery, nie sądził, że i Ainsley ulega tej zarazie troski o drugą osobę.
- Przecież ja jestem niezniszczalny - mruknął, miał i tak więcej szczęścia niż rozumu do tej pory, gdy na rauszu startował do najgorszych akcji. - Serio, mała, nic mi nie będzie - i dalej delikatnie głaskał ją po boku chcąc bardziej usłyszeć historię, w której ta bestia zrzuca ją z siodła. Jego przygody na akcjach zawsze kończyły się tak samo, a za nic w świecie nie chciał jej uświadamiać, że ta miała trochę bardziej dramatyczny przebieg i omal nie zginął w studni. To brzmiało, zresztą, tak niedorzecznie, że nie zamierzał jej tego opowiadać nigdy.
Uśmiechnął się więc na jej pytania.
- Nie. Nie będziemy robić tego. Nie będę ci mówić o tym jak praktycznie się utopiłem, bo to tylko fragment mojej akcji. Jestem cały, dziewczyna żyje, wróciłem do domu. Wypierdol tylko tę torebkę - to nadal był ten sam uparty Dick i nie zmienił się ani trochę, nawet jeśli siedział w kiepskim stanie w łazience.
- Poza tym kończyłem kursy medyczne. Gdyby coś było fizycznie nie tak to wiedziałbym - machnął ręką, ale widząc jej panikę musiał nieco skończyć z wygłupami. Troszeczkę, bo pokornie podniósł głowę, by się jej pokazać i by widziała, że jest cały i zdrowy. Nie powiedziałby tego samego o niej, więc postanowił po drodze zgarnąć ją do szpitala.
- Chodź, znajdziemy jakiegoś fancy ortopedę i dowiemy się co ci jest - rozkazał jej swobodnie wstając i wyciągając do niej swoją rękę. - A ta dziewczyna... To nikt inny, a laska, która mnie wyciągnęła ze studni. Proponowała mi spotkanie w AA, wiesz, dla ludzi, którzy się zmagają z uzależnieniami. Myślałem, że dam radę bez tego, ale ty teraz wymagasz opieki i mogę mieć z tym problem - wyjaśnił tak jak najbardziej składnie umiał, a potem nieco jak w gorączce uniósł jej podbródek i pocałował ją szaleńczo.
Ona wciąż tu była, a on musiał dorosnąć, bo inaczej ją straci. Ta myśl wbijała się w jego płuca jak nóż i tylko to się liczyło. Nie zaś żadne uszkodzenia po podtopieniu, tego był pewien.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Mam ciebie. Czy w ogóle mogła spodziewać się innej odpowiedzi na postawioną przez siebie tezę? Mimo wszystko wywołała ona na jej twarzy całkiem ciepły uśmiech, owszem, może i na swój sposób był on trochę pobłażliwy, ale... Gdyby tylko cofnąć się trochę w czasie, bywały takie momenty, kiedy zaczynała podejrzewać, że Dick posiadł jakąś magiczną umiejętność odpowiadania jej tym, co ona chciała usłyszeć. W końcu która kobieta nie chciałaby dowiedzieć się od swojego męża całkiem wprost, że nie zależy mu na nikim poza nią. Mógł więc kompletnie rozczulić jej babskie serduszko swoim wyznaniem, ale to nie była całość - zwykle bowiem pojawiał się dodatek, który niby miał być trochę "na przekór", ale Ainsley nauczona doświadczeniem wiedziała, że był jedynie uzupełnieniem pierwszej części. Poświęcenie reszty ludzkości na rzecz wyłączności ich relacji było może odrobinę brutalne, ale jakże doskonale oddawało to co do siebie czują. Uśmiechnęła się odrobinę szerzej, nawet trochę chyba przy tym parsknęła - a to, że cokolwiek ją rozbawiło było naprawdę miłą odmianą do huraganu pozostałych uczuć, który od chwili robił z niej emocjonalną sieczkę.
- Bylibyśmy fatalnymi nowymi Adamem i Ewą - oceniła poważnym tonem. Cóż, Remingtonowie nigdy nie byli chyba parą misiaczków, którzy przez dosłownie dwadzieścia cztery godziny na dobę wchodzili sobie wzajemnie na głowę, będąc kompletnie od siebie uzależnionymi. Owszem - bardzo potrzebowali swojej bliskości, owszem - spędzali ze sobą wzajemnie naprawdę dużo czasu, ale jego spora część ograniczała się do tego, że byli po prostu gdzieś obok, po prostu na orbicie tego drugiego. Gdyby jednak zostawić ich jedynie na pastwę towarzystwa tego drugiego... - Społeczeństwo zdążyłoby zniknąć ze wschodem słońca w poniedziałek a my maksymalnie do czwartku, i to tak przed obiadem, wykończylibyśmy się wzajemnie - niby kontynuowała poważnie, ale w końcu nawet się z tego cicho roześmiała. Mimo wszystko odrobinę mocniej złapała go za rękę. Bardzo lubiła takie ich małe momenty. Bo niby banał, ktoś by mógł powiedzieć - poza, ale i dla niej Dick był cholernie ważny. I chyba nawet rozumiała skąd ta jej dzisiejsza panika - w całym tym emocjonalnym zamieszaniu dochodził do wniosku, że Dick Remington ponownie stawał się jej wszystkim. Tym razem wszystko okazywało się jednak o wiele trudniejsze i biedna nie wiedziała, czy ten poziom dla zaawansowanych będzie dla niej do udźwignięcia.
Pewne rzeczy - chyba szczęśliwie - były silniejsze od niej, słysząc więc o jego niezniszczalności dość słyszalnie parsknęła śmiechem.
- Oczywiście - prychnęła, trochę tak jakby to była najbardziej oczywista z oczywistości. - Chyba jak śpisz i jeść nie wołasz - dodała, kiwając głową w taki, hm, niedowierzający sposób. Kiedy usłyszała resztę jego wypowiedzi, uśmiechnęła się tylko szelmowsko i z całą możliwą pewnością sobie odpowiedziała: - Dobra, to i ja stwierdzam wszem i obec, że nic mi nie będzie. Sprawa zamknięta, możemy się rozejść? - zabrzmiało trochę kpiąco, co więcej - ten efekt był zamierzony, a ona sama przyglądała mu się teraz, ciekawa jego reakcji. Wiedziała, że nie ma chyba takiej siły, żeby jakoś cudownie przestali się tak o to drugie martwić, choć doceniała to specyficzne rozładowywanie atmosfery.
Szczególnie kiedy za chwilę słyszysz jak praktycznie się utopiłem. Jak tak dalej pójdzie, ona przez niego osiwieje jeszcze przed tym weselem.
- Właśnie to powiedziałeś, Sherlocku - oznajmiła surowo z odrobinę zdegustowaną miną. Choć może była to jednak zwyczajna konsternacja? Nieważne. Ważne, że właśnie się zastanawiała nad tym, za co ta boska kara w postaci męża-strażaka. Przecież jest tyle stateczniejszych zawodów. Za co, za jakie więc grzechy? - Serio? Nic mi nie będzie, nic mi nie będzie - trochę go chyba nawet tutaj przedrzeźniała, nawet zacmokała z uznaniem dla tego jak bardzo mijał się z prawdą w tym kawałku. - Nie mam do ciebie zdrowia - niby humor jej się poprawił, niby jednak... Nie. Jej głowa właśnie zaczynała przepracowywać kwestie studni, utopienia, dziewczyny która żyła i tej drugiej, która to życie uratowała jej mężowi. Obrazki, które fundowała jej właśnie wyobraźnia to było zdecydowanie za dużo nawet jak na tak dramatyczną akcję, a w połączeniu z tym, że właśnie chyba puszczała ją adrenalina efekt był taki, że zaczynała się widocznie już trząść. Doprowadzanie się do porządku było bolesne, ale nie chciała swojego szanownego małżonka niczym nadmiernie martwić, więc póki co jednak była w stanie do wytrzymać.
Kiedy jednak zainteresowanie nadmiernie skupiło się na jej osobie, poczuła się zdenerwowana, wkurzona wręcz. Jaki szpital, jaki lekarz. W przeciwieństwie do pozostałych zebranych w tym pomieszczeniu, to nie ona prawie utonęła, po wszystkim stosując co najwyżej kurację piwną. Kiedy więc przyciągnął ją do siebie, wywróciła mocno oczami.
- Hej, hej, zwolnij konia. Mamy lekarzy w kadrze. Byłam w szpitalu, zrobili rezonans, całkiem wyględny holenderski doktor był tak w swojej pracy delikatny, że byłam bliska pogryzienia pierwszej osoby, która znalazłaby się w zasięgu ręki. Nie polecam. - pokiwała twierdząco głową. - W każdym razie, cytując klasyka: mała, nic mi nie będzie. To tobą się powinniśmy zająć, bo czuję w kościach, że do tych kursów medycznych to żeś się przykładał jak teraz do przedmałżeńskich - czuła też w kościach że wszystko pali ją żywym ogniem, i że Dick się zaraz wielce oburzy że on wszystko co związane z jego pracą traktuje bardzo serio. Jeśli jednak to bardzo serio miało oznaczać ewentualne utopienie się na tyle czasu przed ich pierwszą rocznicą, to ona dziękuje bardzo za to poważne traktowanie. Poczuła się jeszcze bardziej zirytowana, słysząc o tym, że to podobno ona potrzebuje opieki. Dobre sobie. Zmarszczyła nos, robiąc na swój sposób pytającą minę, ale nie zamierzała pytać. - Samodzielnie wstanę z łóżka, ubiorę się, przygotuję sobie coś do jedzenia i zrobię dużo innych rzeczy. Nie potrzebuję żadnej opieki - żachnęła się chyba trochę aż za bardzo. Między Bogiem a prawdą powinna raczej ująć to inaczej - mam ludzi, którzy za to opiekowanie się mną dostają pieniądze. Chyba więc dobrze, że jednak ugryzła się w język? - Jeśli tylko tego potrzebujesz, nie oglądaj się na mnie. To ja powinnam pomagać tobie i opiekować się tobą, a nie zajmować ci głowę swoim byciem łamagą. Radzę sobie z tym od trzydziestu kilku lat, poradzę przez kilka następnych - pokiwała twierdząco głową. - A za pytanie o takie rzeczy powinnam się obrazić - starała się uśmiechnąć jakoś tak bardziej rozbrajająco. Czy była to dobra mina do złej gry? Nawet nie zdążyła o tym pomyśleć, bo wtedy Dick ją pocałował i na moment nic innego się nie liczyło. Odwzajemniała ten pocałunek aż starczyło jej tchu - w tym momencie raczej dosłownie niż w przenośni. Łapała się właśnie na tym, ilu rzeczy mu jeszcze dzisiaj nie powiedziała. Że tęskniła. I jak bardzo się cieszy, że nic mu nie jest. Kiedy się jednak na te milimetry w końcu odsunęła i otworzyła usta by nadać temu werbalny wydźwięk, poczuła, że wszystko stanęło jej w gardle. Finalnie więc wtuliła się w niego jedynie mocno, twarz chowając w zagłębieniu jego szyi - w ten sposób chyba próbując się ostatecznie tego wieczora nie rozkleić.
Po raz pierwszy w życiu dochodziła do wniosku, że czegoś mogło być jednak za dużo. Emocji. Przetrawienie tego było chyba równie trudne co przyspieszony kurs z dojrzewania w wykonaniu jej małżonka.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Może i brzmiało to jak gładka wymówka, którą nawijał jak makaron na uszy swojej ukochanej kobiety, ale zdawał sobie sprawę, że z jego socjopatyczną naturą to cud, że w ogóle ostał się ktoś, na kim mu zależało na tyle, by położyć na drugiej szali kokainę. Wprawdzie już prochy wygrały raz z nimi, ale teraz zapierał się rękami i nogami, że dadzą radę, choćby się waliło i paliło. Ta motywacja, zresztą, sprawiała, że jak dotąd jeszcze nie wzywał swojego dilera, choć przecież brakowało tak niewiele. Odrobinę, zupełnie jak posmakowałby odrobiny kokainy, zaledwie na swoim palcu, zanim zwyczajnie by się w niej zatracił i odstawił na bok Ainsley. A potem ćpałby już regularnie za każdym razem, gdyby wstawał o niedorzecznie wczesnej porze, by obserwować jej olimpijskie szranki i świętować jej zwycięstwo. Przy jednoczesnym zaliczeniu absurdalnego wręcz zjazdu, bo była daleko od niego i co najgorsze, to właśnie bez niego rozwinęła skrzydła. Przerabiał już ten schemat, miał go skrzętnie wypisanego pod czaszką i powrót do niego byłby jak jeden z gwoździ do trumny, w której niebawem pewnie by się położył. Przecież już przeszedł wylew i kokaina jak każda trucizna powoli siała żniwo w jego organizmie. Z tego też powodu musiał starać się bardziej, choć nadal czuł się jak rozdygotany młokos, któremu ktoś za wszelką cenę odbiera najcenniejszą zabawkę.
Tyle, że wiedział jak to bardzo jest postawione na głowie, bo dla niego najważniejsza była wciąż jego żona, a kokaina wmawiała mu, że jest zupełnie inaczej. Zaśmiał się z jej słów.
- Jakbyśmy byli Adamem i Ewą to tymi w stylu Dark. Przez przypadek omal nie doprowadziliśmy do apokalipsy. Przynajmniej to zrozumiałem z tego serialu - wzruszył ramionami, bo nawet na trzeźwo nie szło tego pojąć, a on wtedy rzadko kontaktował na tyle, by śledzić te linie czasowe. - I ja sobie wypraszam. Nie chciałbym cię wykończyć - ale wiedział, że ma rację. Inni ludzie byli im potrzebni do życia, głównie dlatego, że potem mogli wracać i opowiadać sobie o nich. Tak chyba powinien wyglądać zdrowy i porządny związek, choć przecież o nim też tylko mógł obejrzeć programy na Netfliksie, a biorąc pod uwagę ich ramówkę to pewnie prędzej czy później mógł forsować trójkąt. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że o nikogo nie martwił się tak bardzo jak o nią i niezależnie czy zbadał ją jeden lekarz czy cała komisja lekarska i tak uważał, że powinna zwrócić się do miejscowych medyków. Dillon chyba nawet był ortopedą, ale nie był przekonany czy w jego ręce oddałby swoją żonę.
- Proszę mi nie porównywać mojego końskiego zdrowia z twoim szkockim -wywrócił więc oczami i był przekonany, że nie minie pół godziny, a Ainsley zacznie rozglądać się za whisky, która dla niej była lekarstwem na każdą bolączkę. Tak właściwie to za jej sprawą żłopał ją litrami, bo wtedy zawsze o niej jakoś myślał i wydawało mu się to całkiem urocze.
Nie zamierzał jednak nigdy jej tego zdradzić, nawet jeśli siedzieli obok siebie i trzymali się za ręce, a on właśnie streszczał jej najgorsze kilka minut własnego życia, gdy był przekonany, że się utopi i nigdy jej nie zobaczy. Właściwie fizycznie nie odczuł tego tak bardzo jak psychicznie, ale i tak zrzucił wszystko na karb tego pieprzonego uzależnienia od kokainy i głodu, który wywracał mu żołądek równie skutecznie jak strach.
Tyle, że uczucie to minęło bezpowrotnie, gdy znalazł się na powierzchni i nie zamierzał w żaden sposób do niego wracać. Tego typu odczucie nie było tym, które chciał u siebie podtrzymywać, więc tak, dla niego nie działo się nic nadzwyczajnego, ot, próba utonięcia, która nie doszła do skutku, więc po co płakać nad rozlaną wodą z płuc?
- Żyję. Ona też. Moja bohaterka też. Wszyscy jesteśmy cali, więc nie ma co się rozczulać. Myślisz, że to pierwszy raz? Kiedyś doszło u mnie do zatrzymania akcji serca. Byłem ciekawy czy przyjechałabyś na pogrzeb, gdybyś wiedziała - ironizował trochę, ale wtedy tęsknota dosłownie rozsadzała mu żyły i nawet kokaina nie pomagała. Czasy te zdawał się pamiętać przez mgłę, bo przecież była tutaj i mógł otoczyć ją nimbem opieki, niezależnie od tego jak głośny będzie jej sprzeciw. Nie mógł nic poradzić na to, że po jej powrocie mimo wszystko traktował ją mocno przez pryzmat jej utraty.
To dlatego mogła mówić mu o lekarzu reprezentacji, pokazywać badania, a on i tak wstał i postanowił po swojemu zatroszczyć się o nią. Powinna z tego skorzystać, w końcu rzadko się zdarza, żeby Richard Remington przejawiał nad kimś taką opiekę.
Pewnie dlatego wreszcie lekko się zdenerwował i przerwał jej monolog.
- AINSLEY REMINGTON, masz się oszczędzać, bo inaczej dostaniesz szlaban na seks, a uwierz, ja JAKOŚ sobie poradzę - ostrzegł ją i choć miał tak promować celibat to musiał w końcu ją pocałować i jak tak pocałował to nagle poczuł, że cała pod nim drży i zbiera jej się na płacz, a to zdecydowanie nie był efekt, jaki chciał uzyskać swoimi ustami. Westchnął i objął ją mocno całując w czoło. Zawsze uważał, że tego typu pocałunki są dobre dla cieniasów, ale gdy tak trzymał ją w swoich ramionach to zrozumiał jak wielką i kojącą mają moc.
- Ja ciebie też, mała. Nawet nie wiesz jak bardzo - mruknął prosto do jej ucha odpowiadając na wszystko, co zostało niewypowiedziane i póki byli tylko oni to nawet strach rozbijał się gdzieś niepostrzeżenie o drzwi, a i jego głód malał, zupełnie jakby był igraszką.

koniec
Ainsley Remington
ODPOWIEDZ