pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Niewiele rozmawiali od kolacji sprzed tygodnia. Starała się, lecz słowa mężczyzny wbiły drzazgę w jej i tak kruche serce. Nie była obrażona, ani smutna - bardziej przygaszona, perspektywą, że nie mają perspektywy. Nie mieli przyszłości i pisarka musiała to jak najszybciej zaakceptować. Było trudne, ciężkie - poniżające, ponieważ prawda tliła się bezustannie w jej delikatnym ciele, chciała go - nie tylko w łożu, ale również jako pełnoprawnego partnera, męża - ukochanego, godnego aby zajął się nimi jako rodzina. Od dwóch lat myslala o posiadaniu dzieci, z nim - owe rozważania wpłynęły do niej tak nagle, niespodziewanie - ale z każdym mijającym dniem potrzeba spełnienia się w roli matki rosła w niej jeszcze bardziej. Nie rozumiała, dlaczego tego nie chciał - dlaczego nie chciał ich. Wybaczyła mu, nauczyła się żyć ze świadomością, że podczas ich kilkuletniej relacji posiadł inną kobietę, wybaczyła mu ją; tą pieprzoną Annabel. Wybaczyła mu kłamstwa na temat odnalezienia Finnicka, pogodziła się, z tym, że prawda została zaślepiona przez pożądanie detektywa. Może gdyby role się odwróciły, podstąpiłaby podobnie - w końcu nikt nie miał tego co oni mieli. Ale co wlasciwie mieli? Żal, rozpacz i namiętność, dane emocje przeplatały się między sobą, czasem łączyły, lecz przez większość czasu przylegały do nich niczym pchła. Potrafiliby tak funkcjonować, wystarczyło aby Korven przebił się przez swoją barierę, zrozumiał ze bez względu od tego ile błędów popełnił, mógł stanąć przy jej boku. A co jeżeli nie chciał? Co jeżeli prawda była zupełnie inna, może nie postrzegał ją jako godną? W końcu miała wiele skaz, niezagojonych blizn - wady w niej się zagłębiły. Daleko jej było do ideału, do długonogiej blondynki, Brytyjki - najukochanszej, zmarłej żony Eamona - nie konkurowała z nią, nie mogłaby - ale czasem czuła, że niechęć mężczyzny jest spowodowana jego pierwszym małżeństwem. Z Rose mogl miec wszystko, lecz zabrakło im na to czasu; być może gdyby nie umarła od dawna cieszyłby się rola ojca.
Wyjazd do Sydney miał być odskocznią, od czterech ścian i notorycznego przebywania ze sobą. Bilety na koncert do filharmonii Deonne kupiła z dużym wyprzedzeniem. Oczywiście wcześniej planowała zabrać ze sobą Petera, lecz przyjazd Brytyjczyka i aktualnie napięte relacje z drugim śledczym zarządziły same za siebie (w sensie nawet gdyby była pogodzona z jednorazowym kochankiem i tak zabrałaby ze sobą EJ’a).
Droga do najwiekszego miasta w Australii zajęła ich pare godzin i choć w aucie nie górowała cisza, to jednak ich rozmowy tkwiły na neutralnym gruncie. Nie poruszyła tematu „odrzucenia” - umarłaby ze wstydu, a także z rozpaczy, nadal tkwiły w kobiecie okrutne słowa detektywa - w porządku, może i jego odmowa na znajdowała się w rankingu największego zranienia, ale była dość blisko. Pomimo korków, udało im się zdarzyć na pierwszą polowe występu. Dzięki instrumentom, blondynka mogła rozmyślać nad swymi kolejnymi krokami, mogła być z siebie dumna, bo podczas czterogodzinnego koncertu, zaledwie raz zerknęła w stronę towarzysza - zastanawiające się, czy on tez na nią spoglądał, czy relaksująca muzyka całkowicie go pochłonęła.
Po zakończeniu i bardzo długich brawach, znaleźli się na zewnątrz, tylko ze Dea ustala przy budynku z innym mężczyzna, trochę starszym, nie dużo - lecz ewidentnie podchodził pod pięćdziesiątkę. Było to spowodowane chęcią zapalenia papierosa (co od razu mogło się Eamonowi wydawać dziwne, zwykle paliła po zbliżeniu, lecz wciąż rzadko - nigdy nie należała do nałogowych palaczy); możliwe, ze narosła w amerykance potrzeba utarcia arystokracie nosa, chyba chciała aby zobaczył ją przy kimś innym.
Po kilku minutach powróciła, ze spokojem przechodząc na drugą stronę ulicy, błękitne tęczówki na krótki moment zawisły na ciemnych, by ostatecznie usiąść z tylu. W drodze powrotnej wynajęła kierowcę, oboje mogli ze spokojem się czegoś napić, a przynajmniej ona - Eamon rzadko zgadzał sie usiąść za kółko.
Pierwszy kwadrans: cisza.
Drugi kwadrans: wciąż cisza, lecz delikatnie muśnięcie palcami dłoni bruneta.
Gwałtowne zabranie ręki i skupienie całej uwagi na drugim pasażerze. - Przestańmy to robić. - obie dłonie wyładowały na jej kolanach, chyba tylko dlatego aby ich przypilnować. - Przestańmy zachowywać jak para, skoro nią nie jesteśmy. - jasny komunikat, choć ciężko przeszedł kobiecie przez gardło. - Wkrótce to wszystko się skończy i wyjedziesz. - mruknęła tym razem w wyczuwalnym smutkiem w tonie głosu. - A ja zostanę tutaj. - albo wyjedzie, jednak wszystko mówiło, ze spędza resztę swoich egzystencji osobno. - Nie musisz się martwić, skończyłam z próbami dotarcia do Ciebie. - naprawdę wierzyła w te słowa. - Jesteś wolny. - rzuciła odwracając łepetynę w stronę okna. - Leć. - dodane nieco z sarkazmem.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
#8

Chciał zrobić dla odmiany coś miłego i poczuć się po prostu jak normalny, miły człowiek. Osoba, która zabiera sympatię na miasto. Ktoś, kto wcale nie nosi na plecach ciężaru całego świata (przynajmniej tak się niekiedy wydawało). Ani nie ignoruje pojawiających się na skrzynce pocztowej maili. Jeden za drugim, każdy opatrzony tym samym podpisem. Ana. Wyrzucenie komórki do oceanu było oczywiście dziecinadą i chociaż przez parę minut brunet czuł się z ową decyzją wyzwolony - życie prędko nadrobiło zaległości. Nie dałoby się przecież tak zwyczajnie umknąć kłopotom. Naiwnym byłoby uznawanie, iż wraz z odpływającym na falach telefonem odpływają i troski.
Wolał nie rozmyślać o przeklętej przeszłości. Ten jeden raz w życiu naprawdę zależało mu by być obecnym. By odetchnąć. Starał się, autentycznie usiłował... jak gdyby zadośćuczynić Dei wszelkie cierpienie na jakie ją naraził. Wszystkie "ciosy", które zadał. Choć niedawnej konfrontacji nie uznawał za uderzenie. Ostatecznie, panna Britton nie mogła wyobrażać sobie innego finału. Zadała mu cholernie trudne, pokręcone pytanie. W żadnej rzeczywistości detektyw nie mógł odpowiedzieć tak. Oni - małżeństwem? To byłaby wielka pomyłka. Gdzieś z tyłu głowy Eamon zdawał sobie sprawę z tego jak kiepskim był materiałem na męża. Było dla niego za późno. Deonne nadal posiadała czas. Żeby się otrząsnąć, żeby znaleźć właściwego partnera.
Podczas koncertu kątem oka zerkał na blondynkę, głęboko pogrążony we własnych przemyśleniach. Pragnął ofiarować jej dokładnie to - dobry wybór. On? On nie był dobrym wyborem. Zaciskając protezę w pięść udawał, że słucha muzyki. W rzeczywistości łapał za latające mu po głowie pomysły i rozważał każdy z nich. Najdłużej rozmyślał nad tym jakim był skurwielem siedząc tu, zachowując się jak gdyby nigdy nic. Nie powinien tego robić. Ale przecież... odgradzał się. Odgradzał się od niej i walczył, zapierał i prosił. Wysłał ją do pieprzonej Australii! Jak to się stało... czemu wciąż miała nad nim takie władanie, że pomimo własnego zdania na ten temat siedział na pieprzonym koncercie... Wiedział, że wszystko obróci się przeciwko niemu; że finalnie magicznym sposobem będzie to jego wina...
I nie musiał zbyt długo czekać na taki obrót spraw. Nerwowym spojrzeniem omiótł buzię rozmówczyni. Prezentował się niby zapędzone w kozi róg, dzikie zwierze. Po ostatnich słowach dziewczyny w aucie zapadła dłuższa cisza. Powinien był się spodziewać, ale jednak siedział marszcząc brwi. - Dlaczego...? - kolejna pauza. - Dlaczego to robisz...? Czemu zachowujesz się jak gdybym to ja testował Twoje granice... A nie na odwrót? - Korven z westchnieniem przesunął zdrową ręką po twarzy, na koniec wydając z gardła wkurwione warknięcie. - Ty zachowujesz się jak narzeczona. Ty wymyślasz wszystko i nic... cokolwiek byle się do mnie zbliżyć... Zawsze ta sama gadka... Kończę z próbami dotarcia... Ty nie próbujesz do mnie dotrzeć, nie próbujesz mnie zrozumieć. Nigdy nie próbowałaś. Narzucasz mi swoje raz za razem. - wkurzył się. Pękł... W głowie śledczego dało się usłyszeć więcej rozczarowania niż złości.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Czy kiedykolwiek nadejdzie dzień, w którym ta nieszczęsna dwójka się zrozumie?
Bardzo wątpliwe.
Deonne zawsze chciała więcej, wszystkiego na raz - natychmiast, pragnęła czuć - wiecznie, bezustannie poszukiwała emocji. W końcu odnalazła swoje pragnienia - Eamon Korven naprawdę je odzwierciedlał, wyłamywał pisarkę z otchłani ekscytacji i na sobie skupiał jej całą uwagę. Jednakże zapatrzona nie dostrzegała ważnych dla ich relacji aspektów. Ciagle walczyli, cięli - wyciągali z siebie tak okrutne cechy, doprowadzali do opadnięcia z sił. Nie byli doskonali, nie tak jak bardzo Britton by tego chciała, lecz każdy ma skazy, blizny - każdy niesie za sobą pewien rodzaj ciężaru. Nie dostrzegała jednak, że choć ona dawno swoj porzuciła, detektyw nieustannie z własnym się zmagał. Może to była ta kwestia, może jeszcze do siebie nie dorośli. A może nigdy nie dorosną.
- Dlaczego to robie? - odpowiedziała automatycznie, nie była zaskoczona takim obrotem sytuacji, Eamon prędzej dałby się pochlastać, nizeli nie zaakcentował tym samym, czyli atakiem na atak. - Przecież się z Tobą zgadzam. - chyba pierwszy raz w życiu. - Czy nie o to Ci chodziło? - sama przesunęła łepetynę w stronę mężczyzny, przez krótki moment obserwując jego twarz, oczy - usta, nieco mocniejsze rysy, niż te które tak dobrze zapamiętała sprzed roku. - Nie mamy przyszłości. - wypowiedziane bezsilnie, trochę jakby poddała się całkowicie wiecznym zaprzeczeniom arystokraty.
Z pewnością w jednym miał racje, wiecznie się za nim „uganiała” - nie przyjmowała odmowy, notorycznie waliła głową w niewidzialny mur. Tylko po to, aby się zbliżyć, aby na krótki moment znowu się nim zachłysnąć - nieważne co robiła, jak walczyła - jak mocno rozbudowywała ich historie - odpowiedz ich wspólnego zestarzenia się nie miała miejsca bytu. - Mówisz o mnie jako narzeczonej, jakby to było największe bluźnierstwo. - wyłapała, z krótkiego zdania wyciągnęła własne wnioski. - To, że staram się o Ciebie zadbać czyni mnie okrutną? - Nie rozumiała, nie potrafiła pojąć czym mu zawiniła, dlaczego wolał odgradzać się, choć tak wiele razem przeszli. Wiedział, że może powiedzieć mu wszystko, niezależnie coby się wydarzyło - otworzyłaby przed nim drzwi, zawsze bez względu na okoliczności, bo choć nie byli małżeństwem (i nie zapowiadało się aby kiedykolwiek się nim stali) Deonne traktowała Eamona jako swoją najbliższą rodzine, może w tym tkwił problem, może z tego powodu nie potrafiła się go „puścić” - tak wiele osób już straciła, że nie umiała sobie wyobrazić aby detektyw stał się kolejną.
Opadła plecami na oparcie, przez moment wpatrywała się w ciemność przed nimi, pozwoliła im obojgu na przemyślenie paru spraw - zdrowe podejście, czyżby? - Niczego Ci nie narzucam. - stwierdziła nie do końca potrafiąc się zgodzić z wybuchem bruneta. - A nawet jeśli, to i tak Ty podejmujesz wszystkie decyzje za nas dwoje. - rzuciła, bo choć w głębi siebie nie chciała się kłócić, to jednak rodziło się w blondynce o wiele więcej kwestii, których starała się na poruszać - zapewne do czasu.
Chyba, rzeczywiście potrzebowała terapii.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Pytanie czy Eamon atakował czy się bronił? Od wielu lat Deonne wywierała na nim presję. Bezustannie czegoś od niego chciała. Odkąd zostali parą, kilka wiosen wstecz, jeszcze w Jagodowym miasteczku. Być może na tym polegał problem? Oddał jej palec a ona chciała całej resztki, pragnęła przejąć kontrolę? Może musiała mieć nad nimi kontrolę, aby czuć się bezpieczną? Za to brunet nie potrafiłby jej winić, ale nie umiał się również z tym pogodzić. Prawda jest taka, że przed oficjalnym zejściem pisarka brała pod uwagę jego pragnienia, emocje, potrzeby. Później spadły na drugi plan. Jak gdyby obawiała się, iż skoro już dostała odrobinę tego; czego łaknęło serce - za moment ta chwila radości może wymknąć się i zniknąć. Z czasem była już tylko presja, aby wiecznie zgadzał się na nowe pomysły; aby szli przez wspólne życie jej krokiem. Teraz detektyw nie zamierzał na to pozwolić. Nie zamierzał pozwolić, aby zrobiła z niego potwora a z siebie odrzuconą ofiarę. Nie po tym jak przyleciała do Londynu na wesele i obwiniła go za bycie zbyt zaskoczonym, by zaoferować jakiekolwiek odpowiedzi na dręczące ją pytania. Nie po tym jak naciskała na niego od sekundy pojawienia się śledczego w Australii. Aktualnie nie wiedział już gdzie czuje się bardziej duszony - w Wielkiej Brytanii czy tutaj...
- Zgadzasz się... - prychnąwszy, pokiwał łepetyną. - W porządku. - wbiwszy czekoladowe ślepia w okno wyczekiwał. Znał kobietę zbyt długo i zbyt dobrze, by nie przewidzieć; że rozmowa się dopiero zaczęła. A zakończy wtedy, kiedy ona o tym postanowi. - Nie dbasz o mnie Dea, dbasz o siebie. Gdyby naprawdę chodziło o mnie dałabyś spokój wieki temu. Powiedziałem Ci, że nie mam niczego do ofiarowania. Powtarzam to bezustannie od wielu, pieprzonych dni. Gdyby na poważnie zależało Ci na moim szczęściu odpuściłabyś. Ale tego nie zrobisz, prawda? - nawet na nią nie spojrzał. Miał serdecznie dość bycia kozłem ofiarnym. Przyjmowania wszystkiego na przysłowiową "klatę" i kiwania łepetyną. Poczucia winy za każdym razem, kiedy kolejny nacisk nie wypalał i Deonne oskarżała go o odrzucenie.
Niczego Ci nie narzucam. Słowa, które rozpłynęły się po mózgu Eamona i dotknęły absolutnie każdego czułego punktu. - Serio...? - choć z początku ton głosu mężczyzny był jeszcze spokojny, w jego oczach wybuchło inferno. - Serio. - powtórzył, obracając się w stronę dziewczyny całym ciałem. - Jesteś nawiększą manipulatorką jaką w życiu widziałem. Ana to przy Tobie kompletna amatorka... Odkąd ze sobą jesteśmy rozdajesz karty. Narzucasz mi swoją wolę. Łamię sobie cholerne plecy, byleby Cię zadowolić. Kiedy tylko coś nie pójdzie po Twojej myśli dojebujesz mi i sprawiasz, że czuję się jak najgorszy skurwiel na ziemi. - wylało się... - Przylatujesz do Londynu bez zapowiedzi? Sugerujesz, że jestem jebanym potworem ponieważ szok odbiera mi możliwość sensownej reakcji na Twoją obecność. Pomimo moich próśb o ostrożność tej samej nocy lekceważysz te prośby i moje uczucia i próbujesz wejść mi do łóżka. Gdy obstawiam przy swoim... Zgrywasz ofiarę i płaczesz jaka to jesteś odrzucona. - prawą ręką Eamona zacisnęła złość. Głos Brytyjczyka podnosił się. - Przylatuje tu jak ostatnia pizda, ponieważ się o Ciebie martwię... Znowu wychylam się ze skorupy, tłumaczę; że jestem niczym... Że nie ma dla mnie niczego i potrzebuję czasu... W tym samym miesiącu mi się oświadczasz i zgrywasz jebaną ofiarę??? Serio? Będziesz mi tu siedziała i wmawiała, że wszystko zawsze idzie po mojej myśli a Ty jako ta biedna, krucha istotka "niczego mi nie narzucasz"? - z wściekłością walną ręką w sufit auta. Taksówkarz nerwowo zerknął przez ramię. - Teraz będzie po mojemu. Pierdol się. Teraz wreszcie będzie po mojemu. Leć do pierdolonego Declana-Dextera, Petera czy innego chujka i niech on Cię ratuje z opresji. Idę do Twojego domu, zabieram rzeczy i wracam do Anglii. Nigdy więcej nie chcę Cię widzieć. - był zbyt wściekły by myśleć o czymkolwiek. Ponieważ stali na skrzyżowaniu, niewiele myśląc złapał za klamkę i zanim Deonne zdołałaby odpowiedzieć wyszedł na zewnątrz i ruszył przed siebie. W głowie miał pustkę, skronie pulsowały mu czystą wściekłością.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Nie widziała tego w ten sposób. Romantyzowała każda spędzona chwile z detektywem, nawet te najgorsze - wyobrażała sobie szczęśliwe zakończenie ich wspólnej wędrówki, chociazby dzisiaj siedząc w samochodzie widziała ich „oczyma wyobraźni” jak stają się dla siebie wszystkim. Nie dostrzegała jego traumy, bólu czy wciskającej się w męskie ciało rozpaczy. Dla niej nigdy nie był niczym, pragnienie posiadania się nawzajem zaślepialo pisarce zdrowy rozsądek.
Nie uwierzyłaby, gdyby tego nie ujrzała - nie pomyślałaby - nie byłaby w stanie - właśnie pokazywal jej siebie; swoje prawdziwe oblicze, zupełnie inne od tego z jakim nauczyła się żyć i które pokochała. To nie był on. A może właśnie to był on? Prawdziwy z krwi i kości, morderczy, okrutny - pozbawiony złudzeń i emocji. Zły. Nie jej.
Wiedział co powiedzieć, słowo-do-słowa wypowiadane przez zaciśnięte wargi, złowieszczo - uderzające o wiele mocniej niż przysłowiowy policzek. Nie sądziła, że jest do tego zdolny, nie sądziła, że trzymał to wszystko aby ostatecznie wybuchnąć - prosto w nią, wymierzyć pistolet. Czy rzeczywiście na to zasługiwała? Należało jej się? Była winna jego poczynaniom? Teraz nasuwało się pytanie: dlaczego on to robił? Oczekiwał aby go zrozumiała, kiedy nawet nie chciał spojrzeć na perspektywę blondynki - nie wiedziała, powiedział jej - ale tak naprawdę nie wiedziała.
Przez cały ten czas patrzyła niewzruszona, wpatrywała się w mężczyznę, który gasł - przekreślał ją, nikczemnie wyniszczał i po raz pierwszy nie weszła mu w słowo, nie akcentowała, nie prychala - nie wyśmiewała, nie reagowała w żaden sposób - jeżeli zdecydował się na te okrucieństwo był pewien jakie będą tego konsekwencje, widocznie oboje prowadzili się do rozłamu.
Pierdol się. Nie chce Cie widzieć.
Czuła jak się łamie, jak rozrywa ją od środka, myslala ze jeżeli w niego uwierzy, on pójdzie za jej szlakiem - jednak jedyne co teraz dostrzegała to ciemność - nie tylko przed oknem.
Uderzenie. Mocne, przestraszyła się - przez ułamek sekundy, byla pewna ze wycelował ją w nią. Błękit w spojrzeniu uległ zmianie, patrzyła jak mała, wystraszona dziewczyna - przez moment sięgając pomocy u kierowcy - oczami, we własnej rozpaczy. Nigdy przedtem nie podejrzewałaby go o podobne zachowanie, ale tej nocy czaił się w nim potwór mrok.
Dlatego odczuła ulgę gdy wysiadł, a cisza stała się ukojeniem - taksówkarz przyspieszył, a Deonne po kwadransie zrozumiała, że nie zamierza dziś wracać do domu.

koniec.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
ODPOWIEDZ