Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
#2

Tak jak mogła podejrzewać, Jen w pełni zaangażowała się w przygotowywanie potraw z rodzinnych stron. Pomimo informacji, że jedynym gościem będzie Margo, małżonka zrobiła podejście do zupy, dania głównego i deseru. Alcatra, Caldeirada i Pastéis de nata. Z oczywistych względów, Beverly przypadła rola doglądania Olivera, który póki co, głównie spał i jadł. W jednym z poradników wyczytała, że trzy tygodnie to odpowiedni czas, aby kłaść malucha na brzuchu i pokazywać mu zabawki, którymi nieco później będzie się bawił. Póki co, robił niewiele, ograniczając manewry do poruszania rękoma, przekręcania głowy i wydawania typowo noworodkowych odgłosów. Na szczęście, obyło się dzisiaj bez płaczu, co Bev traktowała jako dobry znak. Nie było nic gorszego od uporczywego płaczu dziecka, które nie mogło nawet powiedzieć co jest nie tak.
Niesprzyjające warunki pogodowe nieco utrudniały spożywanie posiłków w ogrodzie, dlatego padło na jadalnię, zlokalizowaną za niską ścianką w części kuchennej. Po rozłożeniu zastawy, przyszła kolej na następne zadanie, polegające na podgrzaniu mleka dla Olivera. Zazwyczaj po karmieniu szybko zasypiał, więc nie powinien urządzać dodatkowych koncertów, w odzie do jedzenia.
Wystarczyło wcisnąć rozrobione mleko w butelce do podgrzewacza i… w tej samej sekundzie rozległ się dzwonek do drzwi, któremu zawtórował beztroski pisk niemowlaka, leżącego na kocyku w salonie.
- Otworzysz?
Jen doprawiała jeszcze zupę, z pełnym skupieniem wymalowanym na twarzy. Ilość zapachów portugalskiej kuchni mieszała się ze sobą, znajdując ujście w oczyszczaczu powietrza.
Poprawiwszy niebieską koszule, nieco wygniecioną od rąk Olivera, przeszła w kierunku drzwi wejściowych. Sprawnie przekręciła zamek i uśmiechnęła się do Margarity, stojącej po drugiej stronie.
- Hej, jak się dzisiaj czujesz? Już lepiej? - zapytała na wstępie, przesuwając się na bok, aby Margo mogła wejść do środka. - Mam nadzieje, że nie każesz mi w pojedynkę obalać butelki wina.
Gdyby Jen zrezygnowała z karmienia Olivera również przyłączyłaby się do małej alkoholizacji, a tak, pozostawały tylko dwie na placu boju.
Cierpliwie odczekała aż razem z gościem będzie mogła przejść dalej, w stronę kuchni. Musiała przecież pochwalić się swoją wielozadaniową małżonką. Na widok zapowiedzianej kobiety, Jennifer odłożyła drewnianą łyżkę i przetarła dłonie o krótki fartuch, zawiązany na wysokości bioder. Uśmiechnęła się ciepło w stronę kobiety, podchodząc tym samym nieco bliżej.
- Jen, oficjalnie przedstawiam ci najbardziej nieustraszoną panią doktor w Cairns - odezwała się pierwsza, stając nieco bardziej z boku.
- Bardzo mi miło – kobieta uścisnęła dłoń Margo, nie za lekko i nie za mocno. - Dacie mi jeszcze chwilkę? Dosłownie parę minut na doprawienie Alcatry.
Na takie specjały warto jeszcze trochę poczekać.
- W takim razie muszę cię jeszcze zapoznać z jedynym kawalerem w tym przybytku - zapowiedziała po wycofaniu, wskazując ruchem głowy salon. Dla bezpieczeństwa ułożyła Olivera na kocu, na podłodze, aby jakimś cudem nie sturlał się przypadkiem z kanapy. Teoretycznie, trzytygodniowe dziecko nie powinno się specjalnie wiercić, ale Beverly wolała dmuchać na zimne.
- Butelka! - głos Jen przypomniał o istotnej rzeczy, po którą Strand zdecydowała się wrócić, posyłając Margo przepraszający uśmiech.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Stojąc pod domem Strand pomyślała o tym, że kiedyś też taki miała. Nieco inny, bo typowo we włoskim stylu, ale go miała. Pełny dom z rodziną i małym drzewkiem, o którym tak dużo się mówiło przy celach niby to koniecznych do osiągnięcia w życiu. Niestety Bertinelli utraciła wszystkie, ale już przepłakała swoje. Żyła dalej i choć chwilami łapała ją nostalgia to starała się jej w pełni nie oddawać. Przynajmniej nie kiedy szła do ludzi z jak zwykle wymalowanym na ustach uśmiechem i entuzjazmem bijącym z każdej cząsteczki jej ciała.
- Buongiorno – przywitała się i od razu przeszła przez próg. Wzrok automatycznie powędrował dalej, w głąb mieszkania, ale najpierw musiała przekazać butelkę przyniesionego przez siebie wina (i teraz miały dwie). Rodzina nauczyła ją, że nie wolno przychodzić w gości z pustymi rękami. – Przyjechałam taksówką, więc.. – Można uznać, że czytała jej w myślach, co przekazała poprzez cwany uśmieszek. – Co do.. – Palcem wskazała biały gold, który miała na sobie, a konkretnię tę część na szyi zakrywającą siniaki. – ..nadal czuje lekki dyskomfort, ale to kwestia czasu. – Krwiaki też zniknął za parę dni, ale nie chciała nikogo nimi straszyć. Strand na pewno przywykla do podobnych widoków, ale nie wiedziała jak zareagowałaby Jen. Nie chciałaby ciągle czuć, jak ta zerka na jej szyję.
Zdjęła buty i odstawiła torebkę, z której wyjęła komórkę. Nie czekała na żaden ważny telefon, ale rodzina czasami miewała przebłyski dzwoniąc kiedy im się tylko podoba. Musiała więc odebrać i powiedzieć, że nie mogła rozmawiać, bo gdyby tego nie zrobiła to od razu zaczęliby panikować. W przeciągu godziny po całym kuzynostwie rozeszłaby się fama, że zjadł ją krokodyl a matka już dostawałaby trzeciego zawału.
Lepiej tego uniknąć.
- Tak, to ja – przytaknęła na słowa Beverly i odwzajemniła uścisk dłoni. – ale zamiast peleryny mam fartuch. – Mogłaby powiedzieć, że wcale nie była nieustroszona, ale cholera – uważała się za naprawdę świetną osobę. Miała swoje wady i wcale nie było tak, że niczego się nie bała, ale robiła w życiu wiele szalonych rzeczy. Samo to, że od paru lat uczenstniczyła w misjach Lekarzy Bez Granic wiele o niej świadczyło i było się czym chwalić. Zapracowała sobie na to. – A ty jesteś tą cudowną kobietą, która skradła serce pani służbistce? – zapytała Jen chcąc jej nieco posłodzić a Bev posłała rozbawiony uśmiech, bo przecież nie uważała jej za służbistkę. Ot, droczyła się.
Zerknęła na gotujące się potrawy i pociągnęła nosem chcąc wyłapać ich zapach. Kuchnia była miejscem, w którym się wychowała. Zawsze kojarzyła jej się z czymś wyjątkowym, dlatego nie łatwo było ją od tego oderwać.
Olivierowi się udało, dlatego nie czekając długi i korzystając z okazji, że druga z mam uciekła do kuchni, postanowiła wziąć go na ręce. Chciała tego. Tęskniła za tym i za swoją kochaną Amelią, więc nic dziwnego, że od razu przywłaszczyła sobie synka Strandów (bo uznaje, że Jen przyjęła nazwisko Bev).
- Pasuje mi? – zapytała na temat Oliviera, który najpierw z zastanowieniem patrzył na nią, aż zaczęła bujać malucha. Tak łatwo było skraść serce dziecka.. – Mogę? – Znacząco popatrzył na trzymaną przez blondynkę butelkę. – Pozwól mi się nacieszyć – dodała, gdyby Bev sprzeciwiała się wykorzystaniu gościa jako niani. – Dolce bambino. – Znów spojrzała na Oliviera, któremu do ust przysunęła butelkę uprzednio siadając na kanapę, bo tak było najwygodniej. – Trochę za tym tęsknie – wyznała wprost. – Zawsze myślałam, że kiedyś urodzę, ale już nie mam złudzeń. – Najpierw ten zaszczyt przypadł byłej żonie, a potem długo nie było mowy o drugim dziecku, które miała urodzić Margo. Z każdym rokiem była coraz starsza i jej szansa na urodzenie dziecka malała zwłaszcza, że jeszcze nie była gotowa aby robić to w pojedynkę. – Miałaś kontakt z policją? Wiadomo co z ojcem Fanny? – Wczoraj Bertinelli pisała do blondynki, że opieka społeczna zabrała dziewczynkę do ośrodka, żeby znaleźć jej rodzinę zastępczą do czasu końca śledztwa i procesu. Była ciekawa jak to wyglądało z drugiej strony. - Sądziłam, że twoja praca to pilnowanie mchu. Sama tak pisałaś. - Cały czas się delikatnie uśmiechała i nawet rozmowa o ciąży, do której nigdy nie dojdzie, nie odebrała entuzjazmu, jaki wciąż z niej emanował. - To pierwszy taki przypadek?

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Minęły nie więcej, jak dwie minuty, po których Strand ponownie znalazła się w salonie, dostrzegając Olivera w ramionach Margo. Nie marudził, a co więcej, z zainteresowaniem wpatrywał się w nową twarz, bez urządzania scen. Widać było, kto już przerobił temat małych szkrabów i był w nim całkiem rozeznany.
- Jeśli chcesz, mogę ci go podrzucić w najbliższy weekend. Wreszcie bym się wyspała.
Oczywiście, żartowała. Byłaby beznadziejną przyjaciółką, gdyby sprzedała Bertinelli małego brzdąca, kiedy ta ledwo miała czas dla siebie. Nie samą pracą żył przecież człowiek, a ta, którą wykonywała Margo bywała stresująca i cholernie odpowiedzialna.
Bez wahania przekazała kobiecie butelkę z podgrzanym mlekiem.
- Więc w karmieniu dzieci też jesteś specjalistką? - stwierdziła zaczepnie, krzyżując ramiona. Przechyliwszy głowę nieco na bok, z delikatnym uśmiechem przyglądała się Oliverowi, pochłaniającemu kolejne łyki mleka.
Na wieść o niegdysiejszym zamiarze zajścia w ciążę, lekko ściągnęła brwi.
- Nie jesteśmy jeszcze aż tak stare - skontrowała, bo przecież razem z Margo i Jennifer, były w podobnym wieku. Dla podkreślenia wiarygodności swoich słów, obróciła głowę w stronę przejścia do kuchni.
- Prawda, Jen?
- Tak!
- Nie słucha mnie - z niepocieszeniem zmarszczyła nos, powracając spojrzeniem do gościa. - W każdym razie… nigdy mi o tym nie pisałaś.
Może był to zbyt drażliwy temat? Teraz Margo mogła mówić o tym swobodnie, ale być może nie zawsze tak było. Potrafiła być naprawdę szczera i bez większego wysiłku przychodziło jej zwierzanie się. Przynajmniej Beverly tak to odczuła, względem swojej osoby.
Z wolna zajęła miejsca na kanapie,
- Wypuścili go - odpowiedziała w kwestii ojca zagubionej dziewczynki, niepocieszona z takiego obrotu sprawy. - Ponoć ma teraz kuratora na karku i do czasu rozprawy, bardzo musi się pilnować.
Jednym słowem, kolejnym wybrykiem mógł sobie jedynie zaszkodzić. Ciężko powiedzieć czy gość w ogóle zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Tacy ludzie powinni mieć zakaz posiadania dzieci czy raczej sprawowania nad nimi opieki.
- I tak, mech jest pod ochroną i kradzież ściółki leśnej to wykroczenie, ale zmierzając do sedna… - rozgadała się trochę, minimalnie zmieniając temat. - W tej pracy nikt nie nastawia się na znajdowanie dzieciaków, porzuconych przez rodziców. Od starszych funkcjonariuszy słyszałam, że czasami napotykali na dzikie grobowce, znajdowali ciała, żeby później powiadomić policję.
Powstrzymała się z przytaczaniem przykładu martwych płodów zakopywanych w losowych miejscach, na leśnych terenach; zabrzmiałaby cholernie niestosownie, w momencie karmienia małego Olivera. Mały nic by z tego nie zrozumiał, ale szanowała Margo na tyle, aby nie drążyć tak drastycznych tematów. Miały przecież dobrze się dzisiaj bawić przy jedzeniu i winie.
- Ale jednoczesne ujawnienie dużego zaniedbania dziecka i napaści na lekarza… tego jeszcze nie przerabiałam jako leśniczka.
Można więc powiedzieć, że ta niepowtarzalna sytuacja mocno wryła się w pamięć Beverly, razem z Margo w roli drugoplanowej. Jak na realia Lorne Bay i Cairns, to niezła sensacja. Może nawet dostaną premię w pracy?
- Dostałaś jakieś szczegóły od policjantów co do ewentualnej rozprawy?
Być może udział Margo będzie niezbędny, aby wymierzyć szaleńcowi sprawiedliwość.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Uniosła wzrok słysząc odpowiedź Jen i uśmiechnęła się na widok małżeńskiej inteakcji.
- Bo nie chciałam wyjść na taką, której Amelia nie wystarcza. – Kochała córkę, nawet jeśli sama jej nie urodziła. Jednak to nie krew a wychowanie od maleńkości sprawiło, że serce Bertinelli należało do tej małej dziewczynki, za którą cholernie mocno tęskniła. – Nie. – Pokręciła głową. To był zły argument i na pewno nie podstawia do tego aby nie wspomnieć Bev o swych pragnieniach. – Chyba o tym nie myślałam, kiedy do ciebie pisałam. – Kwestia drugiego dziecka była drażliwa z powodu kłótni z jeszcze wtedy aktualną żoną. Obiecały sobie, że kiedyś na pewno do tego dojdzie, ale wyszło jak wyszło. – Z każdym rokiem szansa na zajście w ciąże maleje a teraz jestem w takiej kropce punkcie w życiu, że ciąża to ostatnie na co mogę sobie pozwolić. – Była daleko od domu, w obcym kraju, bez oficjalnej wizy i z nieco nieoficjalną pracą bez większych planów na to co zrobi później. Nie wspominając już o tym, że była samotna. Zero stabilności – to kiepski punkt na robienie dzieci. – A ty? Chciałabyś być w ciąży? – W mailach doczytała się tylko tyle, że to Jen będzie nosić dziecko, ale jak do tego obie doszły? Ciągnęły słomki? Przedyskutowały ów kwestię, czy po prostu Bev nie miała potrzeby noszenia dziecka pod sercem i z łatwością przyszło jej oddanie tego obowiązku Jen?
Zmartwiła się na wieść o ojcu Fanny, ale czego innego się spodziewała? Nie mogli go trzymać w więzieniu. Nie było miejsc na takiego wypierdka, który w świetle prawa dopuścił się aktualnie tylko jednego zakazanego czynu (napaści na lekarza). Sprawa Fanny nadal była w toku, więc Marian aktualnie był niewinny.
- Trochę z deszczu pod rynnę. – rzuciła luźno na temat poprzedniej pracy, z której zrezygnowała Bev na rzecz spokojniejszego życia, które okazuje się wcale nie musiało takie być. Miejscowi oraz turyści na pewno o to zadbają.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. – Uniosła wzrok i pomachała brwiami, jakby mówiła teraz o czymś niezwykle zabawnym albo dwuznacznym a nie o poważnej sprawie. Szybko jednak opuściła wzrok kontrolując karmienie małego (głównie kąt trzymania butelki).
- Złożyłam zeznania. Ze względu na licznych świadków – W tym pracowników leśnych. – nie muszę być w sądzie. Całe szczęście. – Odetchnęła z ulgą, bo zeznania to jedno, ale oficjalne stawienie się w sądzie mogło jej zaszkodzić. – Jestem tu na wizie turystycznej. Teoretycznie nie powinnam pracować, więc wolę za bardzo nie rzucać się biurokracji w oczy. – Teoretycznie też nie powinna pracować, ale raczej tego nie musiała tłumaczyć Bev. – Także korzystaj z mojej możliwości niańczenia młodego, bo po wygaśnięciu wizy mogą mnie deportować. – Żartowała sobie z tego, bo na razie nie czuła z tego powodu wielkiego bólu. Popracuje tutaj i jeśli będzie musiała wyjechać to wybierze inny kraj. Australia była pierwszym wyborem. – Chyba mnie nie wydasz, co? – zapytała zerkając na Strand, bo cały czas musiała pilnować Oliviera, żeby ten się nie zachłysnął albo zadławił. Oczywiście pytała o okres, kiedy wiza turystyczna wygaśnie i wtedy Bertinelli byłaby tu całkowicie nielegalnie.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, kiedy zauważyła, że Olivier już się najadł. Przekazała butelkę z powrotem w ręce Bev na znak, że dziecka jeszcze nie odda. Chciała się nim nacieszyć zwłaszcza, że lubiła dzieci i z ochotą otaczała opieką te małe kruszynki.
- Tęsknisz czasami za dawną pracą? - zapytała klepiąc leciutko młodego w plecy, którego wcześniej uniosła bliżej swego ramienia i trzymała go w pionie dbając o to aby stabilnie trzymać główkę. Dała kobiecie czas na zastanowienie się i nim usłyszała odpowiedz obie usłyszały coś na wzór beknięcia; niestety mokrego i niezbyt ładnie pachnącego zdobiącego teraz golf, w którym Margo przyszła w gości. Jej błąd. Zapomniała, żeby okryć się ściereczką lub czymś podobnym zanim młody odbeknie.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
- Naprawdę ktoś mógłby tak pomyśleć? - nie rozumiała takiego podejścia, względem kombinowania drugiego dziecka. Nie zawsze chodziło o własne widzimisię, angażowanie potencjalnego, kolejnego potomka do stereotypowego „podawania szklanki wody na starość”. Dzieciaki nie były własnością rodziców. Doglądali ich rozwoju, opiekowali się nimi, ale mieli do czynienia z nowym, pełnoprawnym człowiekiem, który z czasem nabierze praw wyborczych i pełnej kontroli nad własnym życiem.
Rozumiała nastawienie Margo do tematu ciąży, zwłaszcza w aktualnym punkcie życiowym. Szkoda, że kobieta nie doczekała się drugiego dziecka, a związek koniec końców nie przetrwał. Może tak właśnie miało być? Co jeśli los szykował dla Margo pokrętne zmiany, które niestety nie uwzględniały obecności jej poprzedniej partnerki? W tym wszystkim szkoda było samej Amelii, która na pewno tęskniła za drugą z mam.
- Nie myślałam o tym - przyznała, zerkając na małego Olivera. - Jen od razu zgłosiła swoją kandydaturę. Właściwie, to był jej pomysł - dodała ciszej, żeby czasem małżonka nie wyskoczyła z jakimiś konkluzjami. - Chciała, abyśmy obie miały swój wkład w wydanie dziecka na świat, więc podzieliłyśmy się zdaniami.
Bev oddała komórkę, a Jen pozwoliła jej się rozrastać w swoim ciele. Nie wszystkie pary było na to stać. Wiele musiało kombinować na inne sposoby, jednak w ich przypadku, skorzystano ze specjalnie odłożonego funduszu na ten cel. Obie porządnie harowały, jeszcze za czasów Brisbane.
- Gdybym porównała stres z tamtej pracy, a z aktualnej… różnica jest widoczna gołym okiem - podsumowała, bo ostatecznie, losowe wydarzenia jej nie raziły. Zwyczajnie, cieszyła się, że mogła pomagać ludziom w słusznych sprawach, a nie tylko poprzez ujawnianie wykroczeń i egzekwowanie ich. Dodatkowo, miała więcej czasu dla siebie i rodziny. W poprzedniej fusze ledwo znajdowała czas na spanie i odpowiednie odżywanie. Teraz, zdecydowanie żyło jej się lepiej.
Margo mogła odetchnąć spokojnie, jeśli chodziło o ewentualne świadczenie przed sądem. Jeśli nie zachodziła taka potrzeba, lepiej odpuścić sobie coś, co wywracało plany do góry nogami. Nie wspominając już o innych okolicznościach, których Bev nie zamierzała oceniać.
Na wizie? Turystycznej?
Skrzyżowawszy ramiona, Strand spojrzała na dorywczą opiekunkę Olivera, jakby samą postawą domagała się rozwinięcia tej myśli. Ale… jak to tak?
- Nikt nie robił ci z tego powodu nieprzyjemności? - Margo musiała mieć nie lada charyzmę, aby przekonać władze szpitala do zatrudnienia jej, na wizie turystycznej. Gdyby do placówki wtargnęła kontrola, wiele osób mogłoby stracić pracę.
Cóż…
- Czemu od razu zakładasz takie czarne scenariusze? Mogłaś mi o wszystkim powiedzieć, nadal mam znajomych w Ministerstwie.
Wystarczyłoby pociągnąć za kilka sznurków, a Margo w niecałe pół roku (a może nawet nieco krócej) dostałaby pełnoprawny dokument, przedłużający pobyt.
Obróciła w palcach odebraną butelkę, przenosząc wzrok na ścianę naprzeciwko.
- Może za pewnymi momentami z tamtej pracy - przyznała, po krótkim zastanowieniu. - Po dłuższych akcjach musiała brać miesiąc urlopu, aby zacząć normalnie funkcjonować.
Parsknęła pod nosem, przypominając sobie wszystkie większe momenty słabości. Bezsenność, spadki wagi, drażliwość i brak czasu w dobie. Takie funkcjonowanie na dłuższą metę nie było zdrowe, czego doświadczyła na własnej skórze.
Przenosząc spojrzenie znów na Margo, akurat trafiła na moment, w którym Oliver postanowił potraktować jej ubranie zawartością swojego żołądka. Normalna to rzecz dla dziecka, którą Beverly przerobiła tydzień temu.
- Och, zapomniałam cię uprzedzić - drgnęła na kanapie, obracając ciało przodem do kobiety. - Ten mały cwaniak musi poleżeć minutę nieco bardziej na skos, na przedramieniu, inaczej zachowuje się jak przeciekający bidon.
Takie są właśnie uroki zajmowania się kilkutygodniowym brzdącem. Nic, tylko trzeba po nim wycierać, karmić i zmieniać ufajdane pieluchy. Gorzej niż z zaawansowanym emerytem.
- Nie mogłeś uprzedzić cioci? - wywaliła oczami na Olivera, czego ten niestety nie mógł zobaczyć. - Wybacz. Znajdę ci coś na przebranie, ok? Wziąć go?
Była gotowa przejąć niepokornego szkraba i przy okazji zajrzeć do garderoby, aby przynieść Margo coś na zmianę. Nie będzie przecież spędzać reszty spotkania w golfie, ozdobionym na wpół przetrawionym mlekiem.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Starała się patrzeć na Oliviera, ale po swej wypowiedzi o wizie musiała zerknąć na Strand, która przyjęła charakterystyczną pozę (przynajmniej od tułowia w górę). Znała to spojrzenie i silnie skrzyżowane ramiona. Spotkała się z nim w Syrii i już wtedy zrobiło na niej wrażenie, czego nie mogła okazać, bo przecież na początku prowadziła ze Strand cichą wojnę.
- Nie złość się – zapowiedziała, ale czuła, że Bev na samo wspomnienie lekko podskoczyło ciśnienie. – Szef o tym nie wie. Mają braki w kadrach, szukali kogoś na cito i nawet nie zapytali o mój pobyt w Australii. – Coś komuś umknęło i jedyne kto dostanie po dupie to Bertinelli za zatajenie informacji. Niby znów patrzyła na Oliviera, ale i tak ze wciąż opuszczoną głową zerknęła na Beverly spodziewając się porządnej reprymendy za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. Jak widać po rozwodzie Margo postanowiła wejść konflikt z zasadami i tylko czasami z prawem (to drugi raz w przeciągu ostatniego roku).
- I co? Miałabym tu wpaść „Ciao! Przyjechałam szukać szczęścia. Mogłabyś mi załatwić obywatelstwo?”. – Zaśmiała się, bo nawet jeśli na swój sposób były z Bev blisko, to nie chciała wykorzystywać kobiety w taki sposób. – Nie wykorzystuj na mnie przysługi w Ministerstwie. Może przyda się na coś innego. A ja.. – zrobiła krótką pauzę, bo nagle zgubiła słowo. Na domiar złego bardzo proste. – ..poszukam innego sposobu. – Jeszcze nie była w desperacji. Wierzyła, że się prześlizgnie i nikt nie zauważy, bo była pozytywnie nastawiona, nawet jeśli jawnie igrała z ogniem. – Grazie. – Podziękowała za propozycję i będzie o niej pamiętać. Na razie nie panikowała. Pewnie przez to, że brała pod uwagę najgorszą opcję i psychicznie była na nią gotowa.
Rozumiała Strand. Praca, którą wykonywała potrafiła wykończyć i tak też się działo w Syrii. To był trudny czas i jeszcze cięższe zadania, które musiała wykonać w ramach służby. To całe podwójne życie (Margo pewnie ostatecznie dowiedziała się, że Bev nie jest tylko wolontariuszką), udawanie kogoś innego i kłamstwa robiły swoje. Widziała to po Strand, z którą wzajemnie się w tamtym czasie wspierały.
- Relax. – To nie pierwsze mokre odbeknięcie, które przeżyła. – Amelia potrafiła to robić po każdym posiłku. W domu wszędzie leżały ścierki. – Na wszelki wypadek, żeby móc je sobie zarzucić na ramię i niech maluch zapluwa ją do woli. – Potrzymam go. – Z dzieckiem na rękach ciężko będzie szukać ubrania. – Masz może golf? Nie chciałabym świecić siniakami przed Jen. – Jeżeli golf nie był czymś, co znalazłoby się w garderobie Bev, to wystarczyłaby apaszka, o której jednak Margo nie wspomniała, bo jej uwaga znów skupiła się na Olivierze, którego uniosła nieco wyżej, uśmiechnęła się do niego i szybko znów ułożyła na rękach w odpowiedniej dla dzieci w tym wieku pozycji.
- Co tu się stało? – Brunetka wyłoniła się z kuchni od razu patrząc na prezent, którym Olivier obdarował włoszkę.
- To nic takiego – zapewniła uparcie wciąż trzymając chłopca na rękach. Nie chciała go oddawać. Lubiła dzieci, ich zapach, niewinność i nieskalanie trudem życia. – Uroki macierzyństwa, co? – Była ciekawa jak Jen do tego podchodzi, ale czuła, że na rozmowę o tym będą kontynuować przy stole, jak mały Olivier się uśpi. Właściwie po jedzeniu była dobra pora na to, dlatego w oczekiwaniu na coś do przebrania Margo zaczęła lekko bujać chłopczyka i nucić jedną z włoskich kołysanek. Kiwnęła głową do Bev na znak, że skoro już zaczęła lulać Oliviera, to dokończy. Chwilę potem szeptem dodała, że może już polać wino, do którego Margo przysiadła parę minut później po odłożeniu Oliviera do wskazanego przez Jen łóżeczka i przebraniu się w coś, czego mały Strand nie oznaczył.
Teraz mogły oddać się dorosłym rozmowom przy dobrym jedzeniu.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie było sensu w przesadnym dramatyzowaniu, w obecnością Olivera. Poza tym, podniesiony ton głosu mógłby wykurzyć z kuchni Jen, czyli dodatkową osobę, poinformowaną o nielegalnej pracy Margo w Cairns. Zamiast tego, Bev utrzymała postawę, zdradzającą lekkie rozczarowanie.
- Na przykład – poparła tę jakże ironiczną wstawkę o załatwieniu obywatelstwa. Być może z poziomu przeciętnych obywateli to naprawdę skomplikowany proces - praktyce, wszystko zależało od tego, jakie powiązania miał kandydat i za jakie sznurki mógł pociągnąć. W takich środowiskach liczyły się przysługi i haki, przy czym Beverly operowała raczej tym pierwszym patentem. Harowała jak wół, ale w pewnym sensie mogła mówić o sukcesie.
Wierzyła w to, że Margo jakoś sobie poradzi, nie mniej…
- Ale jeśli miałabyś problemy, to pamiętaj o tym, co ci powiedziałam - podkreśliła, aby kobieta nie bała się o tym wspomnieć. - To nie jest aż tak skomplikowane, jak myślisz. Wyrobienie karty pobytu to wciąż nie jest wiele, jak na standardy Ministerstwa.
Strand swego czasu odwaliła dla nich kawał roboty, a tego nie zapominało się zbyt szybko. Poza tym, karta pobytu lub wiza pracownicza to dobra furtka do późniejszego kombinowania z obywatelstwem, z którym Bev również wsparłaby Włoszkę. Australia potrzebowała dobrych specjalistów, do których Margo również należała.
- Coś znajdę.
Wciąż pamiętała o pożyczonych ubraniach w szpitalu, które czekały zapakowane w garderobie, czekając na przypominajkę, zanotowaną w telefonie. Zamiast oddać tamte ciuchy, rozejrzała się za wspomnianym golfem, który wyjęła z szafy. Cała wyprawa nie trwała dłużej, niż pięć minut, w czasie których Jen zaoferowała się z uśpieniem Olivera. Gdy Margo zapewniła, że sobie poradzi, oddała jej pałeczkę, przechodząc z powrotem do jadalni, gdzie przystąpiła do przenoszenia parujących półmisków z jedzeniem na przygotowany stół.
Odłożywszy przyniesiony, czarny golf na miękki podłokietnik kanapy, Beverly przysłuchiwała się osobliwym wersom włoskiej kołysanki, której nie miała okazji słyszeć z ust Margo nigdy przedtem. Poznawała tym samym ukrytą dotychczas część jej osobowości, do której rozwoju z pewnością przyczyniła się córka.
Wraz z przywołaniem na usta delikatnego uśmiechu, przystąpiła do otwierania pierwszego wina, zerkając na nadchodzącą Jen. Przygotowana na przejęcie Olivera, ostatecznie pokierowała Margo do małego łóżeczka, na piętrze. Tym sposobem mały był wolny od dźwięków rozmów i śmiechów, dochodzących z salonu.
Na pierwszy rzut poszły Caldeirada oraz Alcatra, doprawione smakiem czerwonego, półwytrawnego wina, nalanego do wysokich kieliszków.
- Jak ci się podoba w Australii? – zapytała Jen, kierując swoje słowa do Bertinelli, wraz z ciekawym spojrzeniem. - I nie pytam tylko o pogodę. Na jesień zawsze pojawia się więcej wichur i deszczów. Minimalnie minęłaś się z latem..
O tych rozbieżnościach pogodowych, Margo z pewnością słyszała. Kiedy w Europie wiosna ustępowała cieplejszej porze roku, na Wielkiej Wyspie przychodziła kolej na porę deszczową, niekoniecznie wygodną dla mieszkańców. Przy takich warunkach, solidny dom to podstawa.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Przebierając się w łazience zerknęła na swoje odbicie w lustrze. Krytycznie oceniła stan krwiaka na szyi, którego widok wzbudziłby w ex żonie niezadowolenie i coś na wzór obrzydzenia. Flądra (bo nadal nie pamiętam jej imienia) szukała w otoczeniu ideału i oczekiwała tego od swej partnerki. Margarita idealnie wpisywała się w ów obrazek. Miała cudną aparycję i figurę modelki, którą zawdzięcza głównie poświęceniu się nauce (i zapominaniu o jedzeniu) oraz DNA rodziny Bertinelli. Wystarczyło spojrzeć na zdjęcia aby wiedzieć, że ta konkretna włoska familia nie musiała zwracać uwagi na ilość zjedzonego makaronu. To pasowało Flądrze – uroda i inteligencja – z czego to pierwsze zostało nadszarpnięte przez wybuch gazu podczas jednej z misji Lekarzy Bez Granic. Margarita zauważyła, że od tamtego momentu żona patrzyła na nią inaczej. Dokładnie tak jak ona teraz na samą siebie odwracając się bokiem do lustra. Zmierzyła wzrokiem dużą bliznę po poparzeniu i westchnęła ciężko z rezygnacją nakładając podarowany przez Bev golf. Nagle myśli powędrowały w zupełnie innym kierunku. Złapała przylegający do szyi kołnierz, przysunęła do nosa i nabrała powietrza wraz z zapachem, który już kiedyś czuła. Równie dobrze mogła to sobie wmówić, bo w Syrii ciężko o higienę a wszystko pachniało potem, żarem i piaskiem, ale i tak ta konkretna woń wprowadziła Margo w mały trans; wspominanie dobrych chwil z tamtego trudnego okresu.
Myślała o nich, kiedy siedząc przy stole upiła pierwszy łyk wina. Wydawało jej się, że aktywnie odpowiada na pierwszy toast witający ją w tych stronach, ale tak naprawdę głowa wciąż tkwiła te trzy lata wstecz jakby się tam zakotwiczyła. Bez zahamowania uniosła ramię i odwróciła głowę znów napawając się zapachem. Na ułamek sekundy zerknęła w stronę Beverly, która na nią patrzyła(!). Została przyłapana i poczuła się głupio, dlatego szybko się opamiętała udając, że nic się nie stało. Ot, równie dobrze mogła powiedzieć, że podobał jej się płyn co tkanin, którego z Jen używały.
- Dobrze, że sprecyzowałaś, bo już miałam ochotę narzekać na deszcz. – Zaśmiała się nie mijając z prawdą. Od kiedy była zmuszona jeździć do Cairns w wielką ulewę, częściej marudziła na tutejszą pogodę. – Na razie jest w porządku.W porządku; oto cudowna ocena kraju, do którego przyjechała. – Australia to inny świat. Flora i Fauna jest fantastico, ale jeszcze nie miałam czasu na zwiedzanie. Zaczęłam od szukania pracy i mieszkania, a kiedy pogoda się pogorszyła, to w szpitalu potrzebowali więcej lekarzy. – Nie mogła więc wziąć mniej zmian na rzecz zwiedzania. – Jeżdżąc do Cairns mijam jeszcze mniejsze miejscowości i zawsze mam ochotę pojechać w głąb drogi i zatrzymać się przy chatce stojącej prawie że po środku buszu. – Opowiadała o tym z uśmiechem, bo naprawdę była ciekawa, jak wyglądało takie życie. – Włochy też są piękne – Zawsze będzie kochać swój kraj. – ale fascynuje mnie ten nowy klimat i rodzaj życia. Chciałabym pojechać do parku narodowego i może spotkać krokodyla byleby nie wyskoczył na mniej jak ten wąż wczoraj. – Nakręcała się. Trochę jak dziecko, które pierwszy raz jechało na wycieczkę, ale taka właśnie była. Ekscytowała się i nie wstydziła tego okazywać, co podkreślała nie tylko zadowoleniem na swej twarzy, ale także aktywną (acz nienadmierną) gestykulacją.
- Świetna Alcatra. To z rodzinnego przepisu? – zapytała, bo im więcej mówiła tym bardziej oddalała się od poprzednich nieodpowiednich myśli. Była gościem i szanowała Beverly na tyle, żeby teraz nie uchodzić za wariatkę, która przyjechała do Australii aby pakować się komuś w związek. Nigdy nie miała tego w planach i nie zamierzała mieć w przyszłości, bo to przecież byłoby głupie, nieodpowiedzialne, dziecinne i.. strasznie egoistyczne. – Moja mamma nie pozwoliłaby mi się wyprowadzić, gdybym nie nauczyła się gotować. – Znów się zaśmiała. – Powtarzała, że inteligencją nigdy nie zaspokoję czyjegoś głodu po seksie. Oczywiście, jak już skończyłam osiemnaście lat. – Może siedemnaście albo trochę wcześniej, kiedy temat seksu powoli stawał się czymś oczywistym, o czym warto mówić, żeby młoda wiedziała jak wyglądało życie. – Jak się czujesz po ciąży? – zainteresowała się stanem Jen na moment wracając do jedzenia. Jak już się rozgada to nie ma zmiłuj i to też był jeden z powodów, dlaczego miała taką a nie inną figurę. Więcej mówiła niż jadła.
Beverly, miałaś mi pokazać zdjęcia ze ślubu. – Ich też się nigdy nie doczekała. Pytania o nie w wiadomości, ale w odpowiedzi zignorowano prośbę albo po prostu o niej zapomniano (czego nie miała nikomu za złe). - Pochwalcie się jak cudnie wyglądałyście - zachęciła emanując tak dobrą energią, że ciężko było jej odmówić.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie umknęło jej to z pozoru dyskretne zachowanie Margo. Lata spędzone w ASIO nauczyły ją czytać z mowy ciała niemalże bezbłędnie. Wszystkie te odruchy wyglądały zupełnie tak, jakby Bertinelli jeszcze bardziej próbowała zakryć siniaki, będące pamiątką po spotkaniu z nieokrzesanym draniem, a prywatnie ojcem biednej Fanny. Gdyby nie ten cholernik, Margo nie musiałaby się teraz wiercić na krześle i próbować pokrętnie tuszować fioletowe plamy.
Jen wydawała się uważnie śledzić słowa gościa, gdy Bev odrobinę się pogubiła, przypominając sobie ten sławny słowotok, jeszcze z obozu w Syrii. Wątków było tyle, że nie sposób zahaczyć o każdy, dlatego też dawała kobiecie czas na wybranie konkretnego tematu, który później mogły przegadać.
- Wyskoczył na ciebie wąż? - Jennifer otworzyła nieco szerzej oczy, zaprzestając chwilowego grzebania widelcem w Alcatrze. - I to wczoraj? Coraz bardziej się panoszą po tym kraju.
Wiadomo, że to Europejczycy wkroczyli na ziemie gadów i innych, osobliwych stworzeń, ale odrobina żartu wpleciona do rozmów nikomu nie zaszkodzi. Zdawało się nawet, że Jen przejęła po swojej partnerce coś więcej, niż nazwisko.
- Bev zna dobre skróty w parkach, żeby nie wpaść na krokodyla, ani węża. Świetna z niej przewodniczka.
Dla potwierdzenia słów poklepała blondynkę po barku, prowokując tym samym zadowolony uśmiech. Poznanie całej topografii zalesionych okolic było skomplikowane, nie mniej, Strand sukcesywnie ją przyswajała, wspierana przez całkiem przyzwoitą orientację w terenie. Trenowanie pod okiem agenta MI6 przygotowało ją na wiele ewentualności i ekstremalnych warunków.
- Z przepisu babci - sprecyzowała Jen, zerkając na wspomnianą przez Margaritę, potrawę. - Chociaż… raczej nigdy nie uda mi się przygotować jej równie dobrze.
Wydawała się lekko zamyślona, wspominając o seniorce, od której otrzymała przepis na tradycyjne danie z rodzinnych stron.
- Przestań być taka łasa na komplementy - wytknęła żonie, dostrzegając po chwili rozbawiony uśmiech. - Twoja Alcatra zawsze jest świetna i najchętniej jadłabym ją co drugi dzień. Widzisz, z czym musze się użerać?
Skierowała swoje słowa do Margo, posyłając jej niewielki uśmiech. Miło było zejść obiad z kimś zaprzyjaźnionym, kogo jednak Jen nie miała jeszcze okazji poznać. To pozwalało na wyczucie różnic charakterów, albo pewnych podobieństwach, uławiających wymianę słów.
- I jak poszło? Z tym zaspokajaniem?
- Jen! - trąciła małżonkę łokciem, będąc pełną podziwu dla jej swobody. Niby to ona jedyna nie piła wina, a jakże wyfrunęła do przodu! Najwyraźniej zakończenie ciąży rozbudziło entuzjazm kobiety, zestresowanej jeszcze trzy tygodnie temu nadchodzącym porodem.
- Na pewno czuję się lżejsza - oświadczyła na wstępie świeżo upieczona mama. - i łatwiej mi się schylać. Oliver potrafił mnie budzić w środku nocy, bo nagle zaczynał się przekręcać, albo kręcić jakieś fikołki. Mogłabym napisać o tym książkę.
Beverly wytknęła palec w stronę Jennifer, kierując wzrok na Margo.
- Niezła myśl, co nie?
Kobiety, planujące ciążę mogłyby znaleźć w niej wiele wskazówek i informacji, ułatwiających przebrnięcie przez ten nieco stresujący, dziewięciomiesięczny kawał czasu. Nie tylko dieta czy odpowiednia ilość ruchu była wtedy ważna. Każda ciążą przebiegała inaczej, ale pewne uniwersalne prawdy również się potwierdzały.
- Nie pokazałaś Margo naszych zdjęć? - Jen z wyrzutem spojrzała na Beverly, kiedy ta była w trakcie przeżuwania kawałka mięsa. Nie było okazji… a może była, ale zapomniała, albo w ogóle próbowała z tego wybrnąć, z pewnych tylko sobie znanych powodów. Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku Olivera - zapewne nie chciała chwalić się wszystkim, w stylu in your face. Naprawdę lubiła Margo i czasami czuła się rozdarta między chęcią przybliżenia swojego życia, a przemilczenia pewnych kwestii.
- Mamy nawet album ślubny - podkreśliła Jen, odsuwając się odrobinę krzesłem od krawędzi stołu. - Razem z wcześniejszą sesją i w ogóle, zaraz ci wszystko pokażę. Niech go tylko znajdę.
Od razu skierowała swoje kroki do salonu, zerkając przedtem na wyświetlacz elektroniczne niani, doglądającej śpiącego Olivera.
- Ostatnio nie może usiedzieć na miejscu - skomentowała nowy stan Jennifer, obecny od wydania na świat syna. - Zaczęła nawet biegać po okolicy. Uparcie uważa, że ma jeszcze trzy kilogramy do zrzucenia.
Pokręciła głową, przypominając sobie małżonkę, ubierającą dresy i buty do biegania co drugi dzień. Przynajmniej była wytrwała w swoich postanowieniach, to jej należało przyznać. Bev oczywiście we wszystkim ją wspierała.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Tak, miałam małą przygodę z kangurem i wężem. Wiem jak to brzmi. – Zaśmiała się i machnęła ręką na znak, że nie będzie im zawracać głowy szaloną historią o potrąconym kangurze i tym jak się zgubiła w drodze do sanktuarium zwierząt, do którego miała zawieźć poszkodowanego. Brzmiało jak szaleństwo, ale zdarzyło się jeszcze więcej, czym tym bardziej nie chciała zaprzątać głowy kobietom. To historia na kolejny raz a nie na zapoznawczy wieczorek, bo jakby nie było, Jen widziała po raz pierwszy w życiu (na żywo) i znała ją co najwyżej z opowieści.
- Nie wątpię. – Była przekonana, że Strand znała się na swojej pracy. Miała tego przykład ostatnio, kiedy wpadły na siebie w szpitalu. Tylko ktoś obeznany odnalazłby dziewczynkę i samemu nie zgubił drogi i tylko ktoś z otwartym umysłem rozpoznałby w tej całej sytuacji zagrożenie ze strony rodziców, którzy niby to w panice zgłosili zaginięcie.
- Może za rzadko komplementujesz jej dania? – droczyła się posyłając Bev cwany uśmiech. – Jest przepyszna – zwróciła się z powrotem do Jen. – Na twój własny sposób. – Tymi słowami chciała dać do zrozumienia, że porównywanie się do innych nie zawsze było dobre. Obie Alcatry na pewno były pyszne na swój własny sposób (bo ten zależał od kucharza). – Moja zia – zrobiła krótką pauzę i z zastanowieniem spojrzała na Bev, jakby szukała w niej pomocy, ale przecież kobieta nie znała włoskiego. – Siostra mamy? Ciocia – powtórzyła za podpowiedzianym słowem i kontynuowała opowieść. – Moja ciocia mawia „Twoja mama jest dobra w robieniu stołów, ale za to ty robisz świetne krzesła”. – Nie była pewna, czy dobrze to przetłumaczyła i czy kobiety załapały sens. Chodziło właśnie o to, że nie wolno się porównywać. Że ktoś był dobry w tym a ty jesteś świetny w czym innym. Próba złapania czyjegoś ideału za nogi to często wyścig o nic albo syzyfowa praca, która często doprowadzała ludzi do szaleństwa.
- Bardzo dobrze. Przed, po i w trakcie – odpowiedziała zgodnie z prawdą uprzednio śmiejąc się z pytania i natychmiastowej reakcji Bev. Nie będzie kłamać. Była dobra i nauczyła się świetnie gotować, za co z całego serca dziękowała mamie, o której pomyślała dziwiąc się, że jeszcze nie zadzwoniła (w ramach codziennego sprawdzania, czy córka w ogóle żyła).
- Nic nie stoi na przeszkodzie. – Jeśli Jen znała się na pisaniu i miała teraz (względnie) czas to mogłaby spróbować napisać książkę o swoich prywatnych praktykach. Na rynku było wiele publikacji naukowych i na pewno też personalne zwierzenia matek, ale każda z nich była inna. Nie każda ciąża wyglądała tak samo, więc im więcej różnych przykładów tym lepiej.
- Lepiej w tę stronę niż w inną – stwierdziła z uśmiechem odprowadzając kobietę do salonu. Dobrze, że miała energię i chęci. Niektóre świeżo upieczone mamy były przemęczone albo dopadała je depresja poporodowa, która nie zawsze kończyła się udanym leczeniem. – Czemu nie wysłałaś mi zdjęć? – Teraz mogła zapytać o to bezpośrednio. Mailowo nie próbowała i wcale też nie kręciła afery wokół tego. Po prostu była ciekawa i gdyby Bev wzruszyła ramionami, to przyjęłaby taką odpowiedź. Niektórych rzeczy nie dało się wyjaśnić. – Coś czuje, że pomimo kontaktu nie pisałyśmy sobie o wszystkim, co? – Uśmiechnęła się, bo to działało w obie strony. Sporo o sobie wiedziały, ale niektóre kwestie wolały przemilczeć, bo przecież w żaden sposób nie mogły mieć na nie wpływu (na taką odległość nawet by sobie nie pomogły). – Szkoda – dodała ciszej, ale entuzjazm i tak z niej nie znikał zwłaszcza, że po chwili przy stole pojawiła się z Jen z wielkim albumem. Bertinelli nie przeszkadzała przerwa w jedzeniu. Sama ją sprowokowała, dlatego odsunęła talerz i wzięła ostatni łyk wina aby nie pić go nad cennymi zdjęciami.
- A co to za seksowne laski? Widziałyście je? Bellissimo. – Pokazała im zdjęcie pary młodej tak, jakby mówiły o kimś innym a nie o Bev i Jen. – Świetne buty. – Wskazała na obcasy, które miała na sobie Jen i dalej przeglądała zdjęcia. – Kim są druhny? – dopytała na widok świadków młodej pary i oczekując na odpowiedz bardzo ostrożnie upiła kolejny łyk wina. Byle nie rozlać.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Przygoda z udziałem miejscowych zwierząt brzmiała całkiem ciekawie i zdecydowanie przykuła uwagę Beverly. Czy był to jadowity wąż czy może jakiś niegroźna jaszczurka bez kończyn? Same okoliczności takiego spotkania zainteresowały Strand jednak na ewentualne rozwinięcie opowieści będzie musiała trochę poczekać (a może i po większej ilości wina Margo zechce przytoczyć pewne szczegóły).
Jen wydawała się podbudowana komplementami Bertinelli, względem przygotowanych dań. Lubiła bawić się przepisami, albo przenosić je prawie jeden do jednego, szczególnie w przypadku potraw, które pamiętała z dzieciństwa. Kiedy Oliver już trochę podrośnie, Jen na sto procent podejmie próbę zarażenia chłopca miłością do gotowania.
- Och, stół i krzesła się uzupełniają - wychwyciła Jen, zadowolona z jakże trafnej dedukcji. - Coś w tym jest.
Nie próbowała nawet rozbierać tego twierdzenia na czynniki pierwsze czy dopasowywać do angielskich przysłów. Po prostu uznała to za trafną metaforę, którą chętnie przełożyła do umiejętności kulinarnych swoich i babci.
Jen miała już skomentować imponującą obrotność Margo, ale widząc spojrzenie Beverly, uśmiechnęła się jedynie, pozostawiając reakcję bez dodatkowego komentarza. Nie potrzebowała wina, aby poruszać tak bezpośrednio intymne tematy, ale teraz postanowiła się wstrzymać.
Gdy małżonka wyruszyła na poszukiwania albumu, Bev skorzystała z chwili na wypicie kolejnych, dwóch łyków wina. Nie spodziewała się przy tym pytania, związanego ze zdjęciami. Margo miała to do siebie, że bezpośrednio pytała o pewne sprawy, zamiast zastanawiania się nad nimi w nieskończoność. To ukazywało pewną jej nieprzewidywalność, do której Beverly, mimo wszystko się dostosowywała.
- To było niedługo po tym jak napisałaś do mnie maila - tego konkretnego, co podkreśliła znaczącym spojrzeniem. - i… wolałam chwilowo się wstrzymać. Zachowałabym się arogancko i... sama wiesz.
W skrócie, nie chciała wzbudzić w Margo negatywnych uczuć i niejako grać na jej uczuciach w toksyczny sposób. Nie mogła wtedy bezpośrednio widzieć jej reakcji, przez co odłożyła prezentowanie zdjęć na później, kiedy emocje nieco opadną. Bynajmniej nie chodziło o jej ewentualny zawód, względem zachowania Bertinelli i przypisywania ich znajomości większej głębi. Nigdy nie krytykowałaby czyichś pozytywnych uczuć, tym bardziej takich, które na długo utkwiły w jej pamięci, nieraz spędzając sen z powiek.
Gdyby nie pewne poboczne okoliczności, to wszystko mogłoby pójść w zupełnie innym kierunku i teraz obie siedziałyby w tym domu, goszcząc zupełnie inną osobę, której pokazywałyby ślubne zdjęcia.
Ale teraz jesteśmy tutaj, w jednym mieście i możemy nadrobić trochę zaległości.
Uformowane w myślach zdanie zostało zablokowane przez Jen, nadciągającą do stołu wraz z albumem w twardej oprawie. Nie było na nim żadnych krzykliwych haseł, wstążeczek, nadmiaru różu czy brokatu. Poza zdjęciami stricte ze ślubu i wesela, do całości wpleciono jeszcze plenerową sesję na tle wodospadu.
- Znalazłam je trzy tygodnie przed ślubem, a szukałam prawie pół roku – skomentowała Jennifer wzmiankę o butach na obcasie, dzięki którym była prawie równa z Bev. Współmałżonka również nie odmówiła sobie nieco bardziej płaskich, eleganckich półbutów, osadzonych na niewielkim podwyższeniu. Obie miały na sobie podobne, dwuczęściowe, białe stroje, wyglądające całkiem nowocześnie: jak połączenie weselnej klasyki z modą biznesową. Nie obyło się również bez złotej biżuterii, skróconej wersji welonu oraz białego kapelusza w przypadku Beverly. Australijskie słońce od zawsze zawzięcie atakowało jej jasną skórę, odziedziczoną po norweskich krewnych.
- To mój starszy brat - Jen palcem wskazała na wysokiego bruneta, w przystrzyżonej brodzie i niemalże idealnie skrojonym, granatowym garniturze z dyskretną kratką.
- I moja kuzynka, Nina - tym raz to Bev wskazała blondynkę w rozpuszczonych włosach, trzymającą bukiet białych róż. - Przyleciała do Cairns cały tydzień przed ślubem i nie potrafiła się przestawić na inną strefę czasową.
Nina pracowała w Norwegii i nawet pomimo ogromnej odległości, przyjęła zaszczytną rolę świadkowej. Ostateczna liczba gości nie przekroczyła sześćdziesięciu, co pozwoliło na zorganizowanie przyjęcia na terenie otwartym, pośród baldachimów, składanych mebli i wszechobecnych światełek.
- Jedzenie, muzyka i cała reszta były wręcz cudowne – Jen mogłaby opowiadać o każdym, najmniejszym detalu, bez większej krępacji. - Szkoda, że cię wtedy nie było, bawiłabyś się wspaniale.
Co do tego, nikt raczej nie miałby zastrzeżeń (chyba), biorąc pod uwagę entuzjazm bijący od Margo. Niestety zaproszenie na uroczystość kolidowało z niezmiernie ważną dla Bertinelli sprawą, przez którą nie mogła pojawić się w Australii.
- … ale może za jakiś czas zrobimy jakąś wystrzałową rocznicę?
Bev nie wspomniała, że na ślubie brakowało jej rodziców. Nieszczególnie rzucało się to w oczy, chociaż na zdjęciach z członkami rodziny (w tym z babcią Jen) nie szło dopatrzeć się Strandów seniorów, wciąż mieszkających na przedmieściach Brisbane. Obydwoje byli bardzo zapracowanymi ludźmi, czego innego można się po nich spodziewać?

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Też żałuję – stwierdziła na temat swej nieobecności na ślubie. Z jednej strony bardzo mocno chciała tam być, ale z drugiej zważając na napisanego wcześniej maila to byłby swoisty masochizm i niezbyt eleganckie zachowanie. Nie to jednak było głównym powodem nie zjawienia się w Australii. Separacja z żoną dała się Margo we znaki i na dodatek Flądra cały czas powtarzała, że łaskawie godzi się na dzieloną opiekę nad Amelią. Jasno dano Bertinelli do zrozumienia, że jeżeli poleci na jakąś tam imprezę w dniach, kiedy wypadał akurat jej weekend z córką, to może na zawsze się z nią pożegnać. Z jednej strony ją straszono a z drugiej dawano nadzieję na to, że po rozwodzie też będzie mogła mieć kontakt z dziewczynką, co okazało się okrutnym kłamstwem. Bezczelną i obrzydliwą grą aż do samego końca, jakby Flądra chciała wycisnąć z Margo tyle ile się dało byleby ją wykończyć.
Jak widać – pomimo tego wszystkiego – dobrze się trzymała. Nie da Flądrze tej satysfakcji i będzie żyć dalej.
- To świetny pomysł. Warto sobie w ten sposób odświeżyć wspomnienia. – Uśmiechała się, bo jak najbardziej była za imprezą i idąc tym tropem od razu zapytała, czy był jakiś wieczór panieński, który ją ominą. Z niego również chciała zobaczyć zdjęcia, a potem wróciła do tych ze ślubu. Zadawała pytania i z ochotą słuchała całej historii, jak przebiegły przygotowania, co jedli goście, ile wypili, który wujek porwał do tańca nie tę pannę co trzeba, czy nagle luną deszcz i czy były zadowolone z całego rezultatu. Kiedy Jen o wszystkim mówiła korzystała z okazji aby spróbować reszty dań. Nie obyło się bez odbijania piłeczki i choć temat ślubu Bertinelli mógł należeć do „tabu” to sama zainteresowana nie miała problemu z opowiadaniem o dniu, który bardzo dobrze wspominała. To, że małżeństwo nie wypaliło nie o oznaczało, że całe takie było. Miały dobre momenty, do których Margo z chęcią powracała i tak też zrobiła opowiadając o własnym ślubie.
- Moja kuzynka poczuła flow i zaczęła robić striptiz. – Rozwinęła właśnie wątek panieńskiego i striptizu (często praktykowanego podczas wspomnianej imprezy), o który sama najpierw zapytała, w czego efekcie również musiała o tym opowiedzieć. – Banknoty fruwały, były oklaski, okrzyki i.. pierwszy raz w życiu widziałam, jak striptizer wynajęty przez moją mamma strzela fochem. – Dokładnie zaprezentowała minę pana obrażonego. – Poczuł się urażony, bo przy nim goście tak dobrze się nie bawili, jak przy tańcu kuzynki. – Zaśmiała się i pokręciła głową wciąż nie wierząc w zachowanie mężczyzny, który tak bardzo był urażony, że wyszedł z imprezy w samych majtasach dzierżąc pod pachą swoje ubrania. – To było.. – Nie dokończyła zdania, bo do ich uszu dotarł płacz Oliviera, który albo dostał kolki albo narobił w pieluchę. Margo zamilkła i odczekała aż kobiety zdecydują, która pójdzie to sprawdzić. Padło na Jen, która okazała się otwartą i również rozgadaną kobietą. Do tej pory Bertinelli znała ją tylko z opowieści i nie mogła stworzyć w swej głowie pełnego obrazu. Możliwe, że nie chciała tego robić, ale tak czy siak wreszcie poznała Jen i musiała przyznać, że ją polubiła.
- Masz świetną żonę. – Wprost podzieliła się swymi myślami dopijając wino, które miała w kieliszku. – Objadłam się. – Nikogo raczej nie zdziwiło, że przy tych słowach pomasowała się dłonią po brzuchu. – Dziękuję za zaproszenie. – Jeszcze nie wychodziła, ale chciała poruszyć ten temat, bo.. – Wreszcie najadłam się po tygodniu pracy i to miła odmiana móc wreszcie gdzieś wyjść i na luzie porozmawiać. – Wiedziała na co pisała się wyjeżdżając do Australii, ale nie przypuszczała, że samotność aż tak bardzo będzie jej doskwierać. Wszystko przez to, że po pracy nie miała co zrobić z wolnym czasem.
Zerknęła na album leżący na końcu stołu znów uśmiechając się na myśl o podekscytowanej opowieściami Jen. Lubiła dobre emocje, nawet jeśli należały one do kogoś innego.
- Na zdjęciach brakowało paru osób - odparła cicho wracając myślami do wyłapanej wcześniej nieścisłości. Jen ochoczo wskazała na swoich rodziców na zdjęciach i nie istniały żadne, które przedstawiałyby państwa Strand. Gdyby tak było, to ich także by pokazano wymieniając z imienia.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
ODPOWIEDZ