chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Wiele osób groziło lekarzom. Pacjenci albo rodziny wylewały swoje żale i tymi pomyjami oblewali pracowników w kitlach. Nie zawsze mieli racje. Czasami faktycznie procedury były tragiczne i sama Margo niekoniecznie się z nimi zgadzała, ale zasady to zasady. Należało się ich trzymać i tego, jak i kwestii ratowania życia, nie dało się przeskoczyć. Albo się kogoś uratuje albo nie. Nie było zasady. Umiejętności to jedno, ale czasami świat nie chciał z powrotem danej osoby i wtedy dochodziło do zgonu albo traciło się pełną sprawność, za co winą obarczało się doktorków co to nie umieli tego naprawić. Bertinelli już się nasłuchała i na swój sposób przywykła do złości emanującej od niektórych osób, ale realna agresja bywała rzadkością. Mało kto szarpał się na coś takiego zwłaszcza, że to wiązało się z konsekwencjami, którymi najwyraźniej pan Marian się nie przejmował.
Wykrzywiała twarz z bólu woląc bardziej nie prowokować gościa, ale kiedy dyskomfort w krtani stał się uciążliwy położyła dłonie na jego ramionach, co i tak było głupie, bo nie miała szans odsunąć od siebie rosłego chłopa. Mogłaby spróbować jedynej słusznej metody, czyli wciśnięcie palców w oczy, ale miała dość kłopotów na karku, żeby jeszcze dokładać sobie napaść na jakiegoś fagasa, bo tak – czuła, że facet wyskoczy z pozwem oskarżając ją o uszczerbek na zdrowiu.
Poczuła ulgę słysząc głos Beverly. Niestety Marian od razu nie odpuścił a wręcz poczuła, że mocniej docisnął przedramię do jej szyi. Jęknęła zanim łapsko zniknęło z jej otoczenia. Przez adrenalinę i strach ledwo ustała na nogach od razu łapiąc się za bolącą krtań. Pochyliwszy się do przodu drugą rękę oparła o własne udo próbując złapać oddech i kontrolnie zerknęła na miotającego się Mariana. Nie interesowało ją co z nim robili. Chciała tylko upewnić się, że już do niej nie podejdzie.
Serce jej waliło, jak przy każdym nagłym skoku adrenaliny i jak tylko mogła pilnowała się ściany, jakby tylko przy niej była w miarę bezpieczna. Kto wie? Może Karyna też zechce się na nią rzucić?
- Zostawcie mojego męża! – Karyna szarpnęła Mariam próbując ją odsunąć od ukochanego, bo wiedziała, że z Lachlanem nie miała szans. Telefonu chyba nie znalazła, ale kto wie czy nie miała go w kieszeni, o czym oczywiście zapomniała.
- – odpowiedziała i odchrząknęła automatycznie wyciągając rękę ku Beverly. Ułożyła ją na ramieniu kobiety, żeby uspokoić umysł dając mu znak o obecności kogoś, przy kim teraz była bezpieczna. – On. Po prostu się rzucił. – Nie musiała się tłumaczyć. Atakowanie kogokolwiek było wbrew przepisom. – Krzyczał i.. – Brakowało jej słów, ale miała ich wiele gdyby mogła teraz mówić po włosku i gdyby krtań ją nie bolała. – Grazie – podziękowała Strand, że przybyli w porę. Równie dobrze mogła zignorować jej sms’a, ale akurat tej opcji nie brała pod uwagę. Po prostu wierzyła, że kobieta przyjdzie wraz ze swą świtą.
- Oddajdzie nam naszą córkę! Mamy prawo się z nią zobaczyć! – Karyna dalej walczyła o swoje, ale sama już nie była aż tak walczena zwłaszcza, że Mariam na pewno się nią zajęła.
Bertinelli zerknęła na blondynkę woląc nie mówić tego na głos, ale lepiej będzie jak poczekają do przyjazdu policji i opieki społecznej. Do tej pory wolałaby nie dopuszczać dziewczynki do rodziców. Mogliby ją zmanipulować albo po prostu zabrać, uciec i pojechać.
- Lepiej będzie ich stąd zabrać. – Jak na zawołanie wróciła pielęgniarka wraz z ochroną, która przejęła delikwenta i jego małżonkę. Państwo teraz sobie poczekając na dole.
- Skąd się biorą tacy wariaci? – Nie żeby pierwszy raz miała z takimi do czynienia, ale i tak musiała zapytać, gdy już oboje byli poza zasięgiem jej wzroku. – Bambina chyba ciągle śpi. – Fanny wydawała się niewzruszona na jakiekolwiek odgłosy. Musiała być mocno przemęczona. – Dziękuję wam – potórzyła tym razem kierując te słowa także do reszty leśnej watahy. - Jestem wam winna drinka albo kolację. - Taką prawdziwą; włoską.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Wiedziała, że Lachlan i Mariam poradzą sobie doskonale z obezwładnieniem narwanego typa, którego najchętniej docisnęłaby butem do podłogi, w rewanżu za atak na Margo. Była opanowana. Wiele razy korciło ją, aby zignorować sprawdzone metody, protokoły i inne szczegóły, bo emocje to bardzo ludzka rzecz. Pewnych odruchów odzwyczaiła się już podczas studiów. Przy akademickich dyskusjach starała się zagiąć drugą stronę merytoryką i trafnymi argumentami. Dopiero po nich przychodziła pora na agresywną ofensywę, której nie bała się użyć.
Podobnie było teraz. Nawet nie próbowała przemawiać facetowi do rozsądku, kiedy ten pierwszy przekroczył granicę, odcinając pani doktor dopływ tlenu. Oby nie potrzebował w najbliższym czasie pomocy na urazówce.
- Wystarczy - odparła, po trzecim zdaniu, padającym z ust kobiety. Delikatnie podtrzymała jej ramię, bacznie obserwując reakcje ciała. Na szczęście, nie zapowiadało się na postępujące omdlenie.
- Oszczędzaj głos.
Na niewiele zdała się jej rada. Najwyraźniej Margo wciąż działała pod wpływem wyrzutu adrenaliny i aż dziw brał, że nie przestawiła się na włoski.
- Zaraz ich nie będzie.
Była pewna, że jej współpracownicy wywleką furiata i jego samicę na dół, przy czym w porę pojawiła się ochrona obiektu. Lachlan, przygotowany na poważną akcję, z cieniem zawodu przekazał zakutego awanturnika. Nie musiał oddawać im kluczy; funkcjonariusze policji powinni dysponować odpowiednio uniwersalnym oporządzeniem (najwyżej będą te kajdanki rozcinać, co wygeneruje intensywniejsze doznania).
Kiedy policjanci dotrą na miejsce, nie ominie je rozmowa z nimi. Najpierw doprowadzenie do sytuacji, zagrażającej życiu dziecka, później atak na lekarza… to już nie przelewki. Być może mundurowi zastosują areszt, czego Bev z całego serca życzyła wyrodnemu ojcu. Z resztą, jego partnerka wcale nie była lepsza.
- Margo - upomniała ją, wraz z ostrym spojrzeniem, zwiastującym reprymendę. - Mówiłam coś.
Z pewnością brzmiała przekonująco, co działało na korzyść jej rodzicielskiej roli. Bertinelli mogła wiedzieć więcej na temat urazów, w końcu była specjalistką w swojej dziedzinie, ale to nic w porównaniu z troską ze strony Strand. Patus mógł swoim chwytem doprowadzić do znacznie poważniejszych konsekwencji, a wtedy Beverly tym bardziej by mu nie odpuściła. Załatwiłaby gnoja i każdy sąd by ją uniewinnił.
Nie zaszkodzi za chwilę sprawdzić, jak czuła się Fanny i czy słyszała odgłosy z korytarza.
Dwójka leśnych strażników podeszła nieco bliżej, wywołana do tablicy.
- To naprawdę nic takiego - zarzekła się Mariam, otrzepująca dłonie po wypuszczeniu rozhisteryzowanej Karyny, gnającej za ochroniarzami. - Czasami, zupełnie przypadkowo wpadnie nam pod ręce obywatel wątpliwej reputacji, z którym chętnie czekamy na policjantów.
To w końcu bardzo patriotyczna postawa. Jednoznaczny wzrok Lachlana mówił jednak sam za siebie
- Mówiąc szczerze, nie pogardziłbym dobrą kolacją - dla potwierdzenia swoich słów, uśmiechnął się przyjaźnie, poprawiając pas, który podczas szarpaniny lekko się poluzował. Niestety, dzisiaj nie było mowy o włoskich kolacjach. Pogoda skutecznie uniemożliwiała skombinowanie odpowiednich składników, albo wystroju. Nic nie stało na przeszkodzie, aby dogadać się na inny termin. W każdym razie…
- Dacie znać jeśli policjanci się pojawią? - skierowała swoje słowa do leśnych wspólników, uzyskując w odpowiedzi skinięcia głową. Mariam i tak miała przecież zapalić.
- Wiem, że to kiepski moment, ale muszę powiedzieć ci coś bardzo ważnego - zaczęła, gdy współpracownicy oddalili się w stronę wyjścia. Chciała nieco rozładować atmosferę, dlatego pacnęła dłonią boczną kieszeń bojówek.
- Mam twoją kanapkę - wyszeptała tuż przy uchu Margo, pokusiwszy się o mały, pokrzepiający uśmiech. Szybko jednak spoważniała, przyglądając się podrażnionej szyi kobiety.
- Mogę ci jakoś z tym pomóc? Boli, jak przełykasz ślinę?
Chciała się na coś jeszcze przydać, bo chociaż nie mogła cofnąć ataku pato-dusiciela, postara się jakoś załagodzić skutki. Wystarczyłoby stosować się do odpowiednich zaleceń profesjonalistki.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Wciąż opierała się o ścianę i znów jedną ręką dotknęła szyi przewidując, że niebawem pojawi się na niej krwiak. Będzie musiała skołować sobie jakiś golf albo cienką apaszkę, co by nie straszyć pacjentów, bo przecież jeszcze dwa dni miała spędzić w szpitalu. Myślała o tym, bo nie chciała analizować tego co się właśnie stało. Przestraszyła się i właśnie poczuła, jak ręce zaczynają jej drżeć, dlatego szybko schowała je do kieszeni kitla zmuszając się do uspokojenia. Wzięła głębszy wdech i na moment zamknęła oczy, które szybko skierowała na Beverly.
Co było tak ważne, że wymagało zmniejszenia dystansu i konspiracyjnego szeptu?
Uśmiechnęła się pod nosem znów patrząc w niebieskie tęczówki zbyt długo, a jednak wystarczająco, żeby przekazać to jak bardzo doceniała żartobliwe podejście.
- Sei la mia eroina.Jesteś moją bohaterką.
Skrzywiła się, bo na samo wspomnienie przełknięcia śliny, zrobiła właśnie to, czym wywołała ból. O ironio, płyn łagodził ból stąd nadmierny ślinotok, który u siebie zdiagnozowała. Był też ból, delikatna chrypka i nieco bardziej kontrolowanie musiała brać wdechy (jakby zaraz miała się udusić), ale nic więcej się nie działo. Przeżyje i dopóki się nie pogorszy nie będzie fundować sobie badań.
- Boli, ale nie ma tragedii. – Słowo „tragedia” wypowiedziała z nutką włoskiego, bo przy Beverly mniej kontrolowała to, w jakim języku mówiła. Przy innych starała się być bardziej dostosowana. – Muszę usiąść. – Adrenalina opadała a to sprawiło, że znów poczuła zmęczenie. – Wracajmy. – Kiedy weszły do pokoju socjalnego okazało się, że Fanny już nie spała. Siedziała na kanapie i lekko zaspanym wzrokiem spojrzała na kobiety, a potem na kanapkę, którą Strand przekazywała Bertinelli. Obie kobiety spojrzały na siebie porozumiewawczo. Margo i tak teraz nic nie przełknie, więc dziewczynka mogła skorzystać z okazji i napełnić brzuch.
Minęło parę kolejnych minut nim w drzwiach pojawili się policjanci przyprowadzeni przez oficerów leśnych. Zaraz po nich przybyła pracownica opieki społecznej, dzięki czemu Strand nie musiała zbyt wiele powtarzać z całej historii o dziewczynce i jej rodzicach. Margo skorzystała z okazji, że blondynka przejęła inicjatywę i kiedy wspominała o „pani doktor zwróciła uwagę na..” – przytaknęła. Starała się dużo nie mówić jednocześnie chłonąc szczegóły całej historii. Niby odrobinę jej poznała, ale dopiero kiedy pani oficer składała raport, zdała sobie sprawę jak wiele godzin to wszystko potrwało i jak bardzo kobieta musiała być zmęczona (bardziej niż oceniła to na początku). Kiedy musiała po krótce opisała możliwy stan na temat Fanny i po dłuższej konsultacji opieka społeczna wydała zgodę na wykonanie badań, które Margo natychmiast zleciła.
Oficjalnie dziewczynkę przyjęto do szpitala. Ojciec za napaść na lekarza trafił do aresztu, zaś matkę (niestety) wypuszczono przez brak oficjalnych dowodów, na które należało poczekać.
- Pozostaje czekać – stwierdziła, kiedy to całe szaleństwo się skończyło. Upiła łyk wody z kubeczka, w którym wciąż magicznie pojawiał się płyn. Oczywiście zauważyła, że w trakcie tego wszystkiego Beverly wciąż dolewała wody, nawet jeśli nie była o to proszona. Po prostu to robiła – z dobroci serca. – Dziękuję za wszystko. – Między innymi za wodę, co zaznaczyła wskazując na kubek. Uniosła wzrok i kiwnęła głową do kolejnego lekarza, który wszedł do pokoju socjalnego. – Wracaj do domu i odpocznij – rzuciła luźno mówiąc nieco ciszej niż wcześniej. – Będę cię o wszystkim informować. - Sama też potrzebowała snu, więc zaraz pójdzie się położyć i odeśpi ostatnią zmianę (przed kolejną).

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Dopiero po przyjeździe kobiety z opieki społecznej, poczuła napływające zmęczenie, niemal ścinające z nóg. Musiała wypić kolejną kawę naładowaną cukrem i mlekiem, po której pokrótce opisała całą sytuację, nieco mniej oficjalnego języka używając przy rozmowie z policjantami. Nie miała pojęcia, na którą godzinę dojedzie do Lorne Bay. Przez czas spędzony w szpitalu mogło okazać się, że jej tajne skróty przystosowane do quada zostały zagrodzone drzewami, albo innymi obiektami, uniemożliwiającymi przejazd. Tym będzie się martwić później. Miała przynajmniej wystarczająco sił, aby w miarę sprawnie dojechać do domu.
Po kolejnym uzupełnieniu wody w kubku lekarki, podparła podbródek dłonią, walcząc z lekkim przymuleniem. Musiała się wziąć w garść; powinna lada moment opuścić szpital i pojechać prosto do łóżka.
- Gdyby ta wariatka próbowała wedrzeć się do szpitala i „odebrać” córkę, daj mi znać - zaznaczyła, jeszcze przed wejściem pracownika do socjalnego. Oczywiście, że byłaby w stanie zwlec się z łóżka i dać babie do wiwatu za nieodpowiedzialne zachowanie. Przy okazji opieka społeczna zyskałaby kolejny pretekst do ograniczenia praw rodzicielskich. Najważniejsze, żeby cwaniaków wreszcie dosięgła sprawiedliwość.
- I… nie forsuj się. Zasłużyłaś na odpoczynek - dodała już nieco ciszej, palcem trącając przedramię kobiety.
Na miejscu przełożonej Margo, zwyczajnie wysłałaby ją do domu, niestety, ze swojego stanowiska podobnych decyzji podejmować nie mogła. Musiała się pogodzić z tym, że Bertinelli przepracuje kilkadziesiąt kolejnych godzin, zmagając się dodatkowo z siniakami na szyi. Jako członkini medycznego personelu, z pewnością jakoś sobie poradzi.
Beverly nie pozostało nic innego, jak pożegnać się i zasiąść za kierownicą quada, który o dziwo nie został odholowany przez miejscowe służby. Być może była to zasługa policjantów, albo samego personelu, kojarzącego jej osobę z tą jakże niedyskretną maszyną.
Nie obyło się bez małych przeszkód i dwukrotnej zmiany trasy przez warunki pogodowe. Wykorzystawszy znajomość tutejszych lasów, ostatecznie dotarła do właściwego domu, mieszącego się we Fluorite View. Miała tylko nadzieję, że sąsiedzi nie zabiją ją przez pozostawione na jezdni, błotniste ślady, prowadzące do konkretnej posesji. Pogoda chyba w pełni ją usprawiedliwiała?

Beverly
Dotarłam. Ubrudziłam Twoje spodnie kolejną porcją błota, ale spokojnie, powinny się doprać.
Przyjdź w sobotę o czternastej. Albo szesnastej, jak Ci wygodnie. Znając Jen, nagotuje potraw jak dla wojska, więc nie objadaj się przedwcześnie :lol:
Trzymaj się.


Margo Bertinelli
/ztx2
ODPOWIEDZ