adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Kolumnada pudeł umościła się między mieszkaniem dwadzieścia a dwadzieścia jeden, całkowicie blokując swobodne przemieszczanie się. Należało się bowiem najpierw przygarbić (poniewczasie zerkając ponad ramieniem, czy nic, aby przypadkiem, nie spada na głowę), a następnie wciągnąć brzuch i z krzywym uśmiechem przecisnąć się między życiem zamkniętym w tekturowe kartony. Nie wywołało to jednak złości pani Glisson, która od lat trzech była sąsiadką Benjamina, po pierwsze dlatego, że — na niego nie gniewał się nikt nigdy. Po drugie jako jedyna wiedziała (choć wprost o to nie zapytała; była zaledwie wierną obserwatorką sąsiedzkiego życia, wyznaczonego przez granice tegoż korytarza), że irracjonalizm nagłej przeprowadzki bierze się z tego prostego, acz bolesnego powodu, jakim jest rozstanie. Bo Sybille kojarzyła doktora Wainwrighta dość dobrze; zawsze się jej kłaniał, uprzejmie odpowiadał na zadawane mu pytania i dwukrotnie, przyparty do muru, udzielił jej medycznej porady. Mimo swego sędziwego wieku Sybille nie miała nic przeciw tego typu związkom; jakże mogłaby — powiedziała raz Benjaminowi — kiedy córka fryzjerki jej kuzynki była matką lesbijki. Wiedziała więc, że doktor Wainwright przychodził do Benjamina często, regularnie. Do zeszłego miesiąca, kiedy to widziała go po raz ostatni. Nieco martwił ją więc stan pudeł (choć im samym zarzucić niczego nie można było; idealnie skrojony pod przeprowadzkę gabaryt wskazywał, że decyzja należała do przemyślanych), jako że jasno wskazywał, że pod dwudziestką w niedługim czasie zamieszka ktoś obcy. A Sybille Glisson po pierwsze lubiła Benjamina, a po drugie nie była entuzjastką radykalnych zmian.
Ben uciekał. Z tego apartamentowca, z Lorne Bay. Gdyby mógł, wyjechałby pewnie nieco dalej, niż do Cairns, ale wiedział, że wraz z upływem kolejnego miesiąca począłby swej decyzji żałować. O jego przeprowadzce, poza ciekawską sąsiadką, nie wiedział nikt; przez moment tliła się w nim bowiem złość na wszystkich, choć zaledwie jedyna osoba była winna jego rozgoryczeniu. Odnajdywał coś pokrzepiającego w myśli, że już za kilka dni ktoś, kto zapragnie go odwiedzić, napotka ciszę. Że przypadkiem, pewnie od Sybille dowie się, że Hargrove się wyprowadził (dokąd? nie wiem, zabrał wszystko? wszystko) i na dobre porzucił mieszkanie, w którym zawsze było chłodno przez nieszczelne okna. Że nikomu nie zdradzi swego nowego adresu, że przepadanie na jakiś czas, otrzymując w podarku spokój, samotność i prawo do kwaśnej miny, której dotąd, mylnie zakładając, że miły z niego facet, mu odmawiano. (Naturalnie już po dostarczeniu ostatniego z pudeł do nowego mieszkania napisać miał do Blake, Orpheusa, Gwen, Mari i kilku innych osób, że się przeprowadził — spokojnie — tylko na jakiś czas; nie, mieszkania nie sprzedał, po prostu musi odpocząć.
Nie przewidział jednak utrudnień pogodowych; nie przewidział — ale też po prostu nie był jeszcze świadom niespodzianek czekających nań w podziemnym garażu. Póki co wystawił ostatnie pudło z mieszkania (kłamstwem było stwierdzenie, że zapakował w kartony całe swoje życie; zabierał ze sobą głównie książki, te otrzymane od Waltera bądź skradzione mu z fałszywym zapewnieniem, że wcale go nie ciekawią — choć ciekawiły bardzo) zdając sobie sprawę z tego, że zanoszenie wszystkiego na dół, nawet jeśli z pomocą windy, zajmie mu wieczność. I że wobec tego należało jednak skorzystać z pomocy firmy przeprowadzkowej. Zmuszony był więc namierzyć ofiarę, przybrać niewinną pozę i zdać się na czyjąś łaskę. — Ezra, cześć! — krzyknął więc po kilku minutach z uśmiechem, tuż po dokonaniu wstępnej selekcji pudeł; te najcięższe zapakować należało na wstępie, po te drobniejsze zaś wrócić mógł później — Sybille obiecała mieć na nie oko. — Słuchaj, głupio mi pytać, ale… — tak właściwie pomocne miało być już samo wciągnięcie pudeł do windy; z całą resztą jakoś mógł sobie poradzić.