prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Annette była piękna. Na dziwaczny, odrobinkę złowrogi sposób. Mocno zarysowane kości policzkowe, zadbana skóra pachnąca magnoliowym kremem do ciała, gwałtowny skos brwi tworzących nie łuk a prędzej rozwarty i wyrazisty kąt. Znamię pod okiem sprawiające, iż wyglądała niczym gwiazda kina. Nikt nie powiedziałby, że przeruchała sobie drogę na szczyt. Wyglądała jakby wyleciała z łona matki opatulona chustą z nadrukiem w panterkę, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Old Hollywood. Czarne sukienki, droga biżuteria, czerwona szminka na wargach i zaróżowiony od wina język.
- Ann powiedziała, że jest niebezpieczny. Uprzedziła o schowanej w szafce nocnej broni. Zaczął iść w kierunku łóżka, więc chciałem go zatrzymać. Zagrodziłem mu drogę i wyciągnąłem broń. Automatycznie. – przeszły go ciarki na samą myśl o tych wielkich, wpatrujących się w niego oczach. Biedny mężczyzna. Biedny głupiec. Wtedy jeszcze Eamon nie zdawał sobie z tego sprawy, ale ten biedak wiedział, że zginie. Być może nawet domyślał się kto ostatecznie odda strzał. – Annette Romano. Nazwisko męża. Używała je z dumą. Tommas był człowiekiem sukcesu. – jego imię z trudem przeszło mu przez gardło. Czuł się winny. Był winny. Nie należało usprawiedliwiać owej pomyłki. Jej cena była zbyt wielka.
Wpatrując się w fale, które przez sekundą pożarły telefon detektyw z wolna zdawał sobie sprawę z faktu, iż prędzej niż później nadejdą konsekwencje owego wybryku. Koniec końców Ann go kontrolowała. Z sukcesem. Znała każdy jego ruch. Oczywiście, wciąż mogła i zapewne nie zatrzyma się przed wysłaniem mu maila bądź dwóch, ale... Czy powinien odpisywać? Śledczy miał wrażenie jakby właśnie wykonał krok do przodu. Jeżeli ugnie się, jeśli da się złamać – przegra. Wróci do punktu wyjścia. I chociaż rzucenie komórką do oceanu zdawało się dziecinne, brunet cieszył się z namiastki odzyskanej wolności. Nie chciał jej oddawać. Wręcz przeciwnie – walczyłby za nią zaciekle. Czując na sobie dłonie blondynki z westchnieniem pozwolił mięśniom na lekkie rozluźnienie. Udało się. Najwyraźniej umysł Korvena nieśpiesznie, acz akceptował nową rzeczywistość i świeże wyzwanie jakie miało nadejść w przeciągu najbliższych dni. – Boję się o Ciebie. – wyszeptał, na ten moment pozwalając sobie na radość z bliskości panny Britton. Wciąż ją kochał. Nic nie mogło tego zmienić. Żadne kłótnie, rozterki, straty. Z nikim nie przeszedł tak wiele niż z nią. – Nie znaczysz nic. – mruknąwszy tym samym na swój sposób wyznał, że znaczyła wiele. Brwi arystokraty poruszyła troska oraz zwątpienie. Był potworem. Namiastką człowieka. Nie umiał być synem, mężem, partnerem a teraz jak się okazało – również detektywem. Kim więc jest...?
Gwałtownie zabrał rękę, kiedy Dea próbowała za nią złapać. – Nie. – o dziwo nie powrócił chłodny, stanowczy głos. Równocześnie słychać było, iż Brytyjczyk nie zniesie sprzeciwu. – Zostaw ją. Nie musisz tego oglądać, a ja nie chcę jej pokazywać. – tym samy wyzwolił się spod lekkiego uścisku, acz na pewno nie czaru Deonne. Istniała w tych paru minutach jakaś nienazwana czułość i magia. Wrócili do Berrylane. Znowu stali przed jeziorem za jego domem. Wspólnie zmagali się z problemami. – Cieszę się, że taka z Ciebie amazonka; ale ja się boję. Codziennie się boję. Dzień i noc. Idę spać i boję się pobudki. Jestem zmęczony, Dea... Wiem, że nie to chciałabyś usłyszeć. Że nie w tym się zakochałaś i pewnie nie tego oczekiwałaś. Wybacz, jeśli ponownie Cię zawiodłem. Ale jestem zmęczony. Nie chcę walczyć. Nie chcę wchodzić w bój z kolejnym wrogiem. Pozwól mi upewnić się, że jesteś bezpieczna i wyjechać...naprawdę tego pragnął. Widać to było w ciemnych oczach. Znowu się szkliły, bez łez. W owej sekundzie na oblicze Eamona wypłynęły wszystkie lęki – zrosiły mu twarz zmarszczkami. Jego cera wydawała się poszarzała. Tęczówki zmatowiały. Autentycznie prosił o to, by odpuściła. Stał przed nią cień. Poruszał kończynami, układał słowa, zachowywał się jak osoba; ale nie był osobą. Cień.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Musiała wiedzieć jak wygląda. Poznać jej świat, perspektywę, to kim jest - przez co taka się stała. Dea łatwo wpadała w obsesje, odnajdywała w nich swoją przestrzeń. Dlatego tak dobra była w swoim fachu, dlatego opisywanie wielu sytuacji nie przychodziło jej z trudnością. Czy Annette stała się idealną sensacja na nową powieść? Włoska morderczyni, niczym kobieca odpowiedz na „Ojca chrzestnego”. Szajka, mafia - zbrodnie. Ludzie kochają podobnego typu książki. Nie. Britton popełniła pare lat temu ten błąd, na wierzch wyciągnęła wszystkie dotyczące ja sprawy prywatne wraz z detektywem. Wyciągnęła go z cienia. Rozgłosiła jego dzieło. Szybko tego pożałowała, opowieść o ich romansie nagromadziła więcej szkód, niż uzdrowienia pisarki. Dawno zamknęli ten temat, a blondynka wiedziała, ze nigdy tego nie powtórzy.
- Nie mogłeś tego przewidzieć. - stwierdziła natychmiastowo, oczywiście ze go broniła, przez lata na wszystkie jego złe pobudki odnajdywała wyjaśnienie. Nie uwierzyłabym, ze Korven mógłby okazać się tym złym. Znała go, popełniał błędy, był okrutny, socjopatyczny, ale daleko bylo mu do mordercy. Nie skrzywdziliby kogoś z premedytacją. - Nie czytasz w myślach, ludzie to kłamcy, kłamią na potęgę, ale nie każdego da się wykryć. - rzuciła z jeszcze większa pewnością w tonie głosu. - Nie strzeliłeś. Nie Ty, pamietaj o tym. Byłeś tam gdy to się stało, a później zaczęła Cie szantażować. - przebiegły lis, zdecydowanie powinna mieć inny kolor włosów. Hańbiła inne blondynki.
Starała się ze wszystkich sił, by cokolwiek zrozumiał, by się nie poddawał - posłuchał, chociaż raz nie robił na przekór, nie przekreślał wszystkiego co łącznie zbudowali. Bo choć żyli oddzielnie, części z nich wciąż wirowały i przy niej i przy nim. Nieświadomie walczyli o siebie nawzajem, nawet kosztem całkowitego wyniszczenia. - A myślisz, ze ja o Ciebie nie? - odpowiedziała o wiele głośniej, z wyczuwalną nerwowością. - Przyleciałeś tu bez dłoni, rok później jak zafundowałeś mi wieczne wakacje. - mruknęła, bo chociaż w większości czasu nudziła się w Lorne Bay, to spała spokojniej, mogla oddychać, powoli godziła się ze śmiercią Courtney. Świat wracał do normy, ale ciągła na niego czekała. Wyczekiwała dnia, gdy ujrzy go za oknem, z walizką - albo bez, bo przyjechał by zabrać ją ze sobą. Wyobrażała sobie z nim Anglię, oraz to jak powiększają rodzine. Deonne była gotowa na dziecko, od dnia gdy wsiadła do tego pieprzowego samolotu.
Nie znaczysz nic. - Jesteś mój. - zawsze był, od chwili gdy weszła do jego gabinetu w Paryżu, gdy (w przyjacielski sposób) łapali się za dłonie, wtedy gdy odprowadzał ją do kamienicy. Jak każdego ranka czekał przed, zanim się wyszykuje - za nim ponownie wyruszą na poszukiwania Finnicka, nawet jak oboje nie chcieli aby się już odnalazł. Podczas każdego pocałunku, przytulenia, zbliżenia - w trakcie złości, rozstania i powrotów. Kiedy zdradził, a ona odeszła - jak zginęła Court i jak rok przebywali oddzielnie.
Gwałtowność Brytyjczyka wcale jej nie przestraszyła, zaakceptowała jego prośbę. Czasem rezygnowała z upartość, godziła się na warunki bruneta. - Więcej o to nie poproszę. - to nie jawilo się jako groźbą, a zapieczętowana obietnica. Ku zaskoczeniu, nie musiała znać wszystkiego.
- Nigdy nie zakochałam się tylko w jednej wersji Ciebie. - w danym momencie to Deonne wysunęła ostrza, żeby nie było to mylne, zdanie nie zostało wyrzucone oschle, lecz z determinacją, trochę wrogą uporczywością. - Kocham Cię od pięciu lat, pokazałeś mi wszystko. - kiedy poluźnił uścisk ręce Dei opadły wzdłuż jej ciała, nie naciskała, zrobiła krok w tył, potrzebował przestrzeni, dała mu ją. - Nie. - automatyczne zaprzeczenie. - Prosisz mnie o niemożliwe, nie uwierzę, w to ze mnie nie znasz. Wcześniej nigdy byś… - na chwile się zatrzymała, zastanowiła, spojrzeniem powracając do oczów rozmówcy. - Prosisz mnie o to, bo wiesz, ze się nie poddam. Mam Ci pozwolić umrzeć walkowerem. - rozpoznała jego myśli? Była pewna, że tak. - To pozwól mi walczyć za Ciebie! - wypowiedziała na tyle glosno, ze ptaki znajdujące się nieopodal odleciały, ewidentnie w złości gderając. - Zawsze walczyłeś za mnie. - Oldman, Courtney, Huntsman. - Moja kolej. - ton niepozwalający na sprzeciw.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Przez długi moment milczał. Skoro pozwoliła mu wyrzucić z siebie wszystkie winy, nie przerywał jej; gdy zdecydowała się na nie odpowiedzieć. Czasem tylko wyraz twarzy mężczyzny ulegał zmianie zdradzając głęboko skrywane emocje. Raz ściągnął brwi, innym razem wykrzywił wargi. Potem zwilżył je nerwowo. Oczy skupiał w większości na jednym punkcie – na odległej fali gdzieś tam niosącej drobne urządzonko. Dopiero pod koniec wypowiedzi Deonne wbił w nią spojrzenie. Nie było równie zawzięte co zwykle, aczkolwiek wciąż stanowcze. Nawet pozbawione charakterystycznego żaru zdawało się przeraźliwie konkretne. Było to spojrzenie nie tylko człowieka zmiażdżonego przez życie, ale także pewnego swojej przyszłości. Miał zostać sam. Poczekać, aż nadejdzie odpowiednia pora i zniknąć. Właśnie z tego względu nie chciał o niczym wspominać. Panna Britton nadal nosiła w sobie ogień.
Eamon nie uważał, aby przynależał do Dei. Już nie teraz. Teraz był niczym pies uwiązany na smyczy. Błądził, gubił się. Biegał przy nogach swej oprawczyni. – Masz rację. Nie, nie zatrzymuj się... „Wcześniej nigdy byś...” Właśnie. Nie jestem tą samą osobą. – pokręciwszy łepetyną westchnął ze zrezygnowaniem. – Wcześniej nie zrobiłbym wielu rzeczy. Powiedziałbym znacznie więcej. Bardziej bym się starał, byłbym lepszy a moja praca efektywniejsza. Wcześniej nie naraziłbym Cię na takie niebezpieczeństwa. Prędko złapałbym tego, kto jest odpowiedzialny za Twoje niepokoje. – każde kolejne wyznanie jawiło się niczym kolejne cięcie. Tracił poczucie własnej tożsamości. Werbalizował to, czego wcześniej obawiał się nazwać. Zdjęty strachem gwałtownie przerwał.
Nie odzywał się później. Niech Britton wierzy w cokolwiek zapragnie. Niech serce dziennikarki wypełnia wola walki oraz nadzieja. Znienawidziłby siebie doszczędnie, gdyby jej to zabrał. Dlatego zamiast wchodzić w dalsze sprzeczki uśmiechnął się słabo, ledwo zauważalnie.
Nie. To ja złapię osobę, która Cię dręczy... W porządku? Bez pomocy Dextera. – naraz zreflektował się: – Jesteś dużą dziewczynką, rób jak chcesz... Ale ja nie działam z McCartem. Ty również nie powinnaś. Nie zatrzymam Cię przed tym, ale wolę uprzedzić – pracuję bez niego. – skrzyżowawszy ręce na piersi znowu powiódł wzrokiem w kierunku bezgranicznej wody. – Zapomnij o Annette. Dla mnie. Niektóre walki musimy stoczyć w samotności. To moja walka... – po zerknięciu na blondynkę zmiękł. Zniwelował dzielący ich dystans i przesunął palcami zdrowej ręki po opalonym policzku. Później zbliżył wargi do zaróżowionych warg, by złożyć na nich wolny, słodki pocałunek. Nie spieszył się, zupelnie jak gdyby w obawie; iż jest to ostatnia okazja do smakowania pisarki. Albo starając się zmienić kierunek myśli ukochanej i odsunąć od niej pomysł zemsty bądź odgrywania się na Włoszce.


Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Miłość to okrutne zjawisko. Rani, krzywdzi - doprowadza do szaleństwa, a jednak każdy do niej dąży, bez względu na cenę, nawet jeżeli rozszarpie serce od środka. Dea była z tej grupy ludzi, niezależnie od konsekwencji ślepo walczyła o swoje. Starała się likwidować przeszkody, przekraczać granice, by tylko się wyzwolić. Zawsze uważała, ze Eamon posiada podobne pobudki, na swoj zwariowany sposób to ich łączyło, potrafili wyrzekać sie wszystkiego w imie wyznaczonego dnia nich celu. Rodziła się w wtedy nich pasja, dostrzegali w sobie wzajemnie te iskierki podniecenia, z łatwością odbudowywali się od początku, by na nowo pozwolić się złamać. Dlatego tak bardzo irytował pisarkę fakt, iż detektyw nie zamierza ponownie się podnieść - nie umiała tego zaakceptować, rzeczywiście czuła się w tej chwili jakby stał przed nią zupełnie ktoś inny, imitacja człowieka na którego czekała całe życie, z którym pragnęła się zestarzeć. Jak to kurwa bolało.
- Nie powiedziałam, ze przez ta sprawę, nie straciłeś cząstki siebie, ale wiem ze możesz ją odzyskać. Dla mnie. - choć na chwile, na kilka dni, godzin, minut - mógł to zrobić, powrócić - uzyskać w sobie siłe, czuła to - widziała w jego spojrzeniu, dotyku - słowach. Bo może nie mówił jak jej waleczny Eamon, poddawał się zupełnie jak nie on, to nadal gdzieś był i Dea uznała za swój cel go odzyskać.
- Nie martwię się o to, nikt nie atakuje, nic się nie dzieje gdy tu jesteś. Przy mnie. - być może traktowała tą zagrażająca życiu sytuacje zbyt małostkowo, po macoszemu - rzecz jasna nie kpiła z niej, ale nie wierzyła, aby napastnik (kimkolwiek był i gdziekolwiek) posunął się dalej, pogroził i nagle ucichł. Może po prostu byli przewrażliwieni, a te akcje miały zaledwie wywodach strach, nizeli pełna panikę. Zdecydowanie wolała się skupić na nim, uleczyć go, zapatrzona, zakochana nie po raz pierwszy (i zapewne nie ostatni!) gubiła głowę dla detektywa. Wystarczyło odrobine zainteresowania, a Britton wpadała w sidła, cała we skowronkach. Jednak tym razem było inaczej, nie tak łatwo, wciąż z tylu głowy roiło się w niej wiele pytan, a także zahamowań - mimo czułości i magii, która teraz ich otaczała, starała się być ostrożniejsza. A przynajmniej miała taki zamiar. - Boże… - szepnęła. - Wiedziałam, ze zaczniesz ten temat… - pozwoliła sobie na wywrócenie teatralnie oczyma, nawet z odrobiną rozbawienia, nie planowała się z nim kłócić, nie w chwili gdy w końcu ukazali szczerość własnych serc. - Powiedziałam mu, ze się zastanowię, do poniedziałku. Nie chce robić czegokolwiek wbrew Twojej woli. - czyżby? Na pewno? To nie byłoby do nich podobne, a zdecydowanie nie dla niej. Wielokrotnie wyrywała się na przód lub skręcała w innym kierunku niż on, jednakże w tej sytuacji, oboje chcieli się przekonywać do swoich racji, była pewna ze na tym rozmowa się nie zakończy.
Gdy ją pocałował, w pierwszej chwili odczuła zaskoczenie, jasne pragnęła tego w momencie kiedy ujrzała go pod swoimi drzwiami, lecz jak sytuacja zrobiła się realna, nie była na to przygotowana, ale odpowiedziała tym samym automatycznie owijając dłonie wokół szyi bruneta. Ubrania z nich opadły, tak jak oni nagimi ciałami na piasek. Śmiała się, gdy ziarenka piasku oplątywały ich sylwetki. Ciało do ciała, oddech w oddech. Wydawać się mogło, ze podczas uniesień powracali do siebie, całe zło - cierpienie przestawało mieć znaczenie, gdy znowu ich skóry ocierały się wedle intensywnych ruchów.
Nie wiedziała ile to trwało, ale pragnęła, aby posiadali ten stan w nieskończoność.
Leżała w półnaga, opatulona zaledwie jego czarną marynarką, oparta policzkiem na klatce piersiowej mężczyzny. Oddech choć ciężki, powoli słabł. Palce ich dłoni były ze sobą splecione, w ciszy przyglądała się im. - Na plaży chyba nigdy tego nie robiliśmy, hm? - przełamała ciszę, unosząc łepetynę w taki sposób, ze podbródek wciąż miała oparty o tors Brytyjczyka, chciała spojrzeć mu w oczy. Ostatecznie wyciągnęła rękę z jego, zaledwie na krótki moment, dopięła srebrny, okrągły kolczyk z ucha, wsuwając na najmniejszy palec Korvena, na inne by się nie zmieścił, heh To nie były zaręczyny, a jedynie obietnica, ze może kiedyś… za pare lat… mógł również odebrać dany gest jako prezent, podarunek ukochanej „przed wojną.” - Zostańmy tu jeszcze, proszę. Chce zapamiętać tą chwile. - mimo, ze nie skomentowała swojego wyczynu, wiedziała ze się domyśli. Nie pierwszy raz czytał w blondynki myślach.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Coś się zmieniło. Nie było już tak, jak rok temu w Lynmouth. Nie było jak wtedy, kiedy zobaczył ją na chrzcinach Felicity. Obejmując blondynkę i wpatrując się w niebo nie czuł wyrzutów sumienia. Nie uznawał tego za pomyłkę. W końcu co mieli do stracenia – pomimo jego starań Deonne tak czy inaczej znajdowała się w niebezpieczeństwie. On natomiast utkwił pomiędzy młotem a kowadłem; czekając aż młot opadnie mu na głowę i roztrzaska czaszkę. Nie musiał przed niczym uciekać. Podobało mu się to uczucie – stracił wszystko, ale również wszystko zyskał. Wolność. Jakie to było proste – wrzucić cholerny telefon do oceanu. Przecież tak czy owak ma przesrane. Leżał na australijskim wybrzeżu, daleko od zagrażającej mu Modliszki. Tutaj nic nie mogło go dotknąć. Zerknąwszy na skos wbił spojrzenie w kobietę zdając sobie sprawę z tego, że jej nie słuchał. Dopiero, kiedy odpięła kolczyk i wsunęła mu go na palec niczym obrączkę podmarszczył czoło i odchrząknął. – Nie jestem gotów na ożenek. – żartował rzecz jasna, choć gdyby Deonne padła teraz na kolano spotkałaby się z następnym odrzuceniem. Nie chodziło to co, że nie chciał tego co niegdyś mieli; ale o to, że nie wydawało mu się, by rodzinne szczęście było mu pisane. Z każdym upływającym rokiem utwierdzał się w owym ponurym przekonaniu. – Nie spieszy mi się. – i na twarzy bruneta na ułamki sekund zagościł lekki, miękki uśmiech. Uśmiech, spośród wszystkich żyjących, znajomy wyłącznie pannie Britton. Coś się zmieniło. Tylko na jak długo...?

/2zt

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
ODPOWIEDZ