striptizerka, tarocistka — Shadow
24 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Przeprowadziła się do Lorne, by odszukać i poznać swojego starszego brata, o którego istnieniu do niedawna nie miała pojęcia. Rozbiera się w Shadow, wróży z kart i ma za sobą kilka nieudanych odwyków, ale próbuje udawać, że wcale nie ma problemu z alkoholem.
✶ 24 ✶
Minuty dłużyły się jak godziny, a dni jak miesiące.
Mimo, że od jej drobnego wypadku pod Shadow minął tydzień, a od momentu, kiedy skończyła jej się ostatnia butelka taniej whisky, chowana w szafie na czarną godzinę - zaledwie dwa dni, Blair miała wrażenie, że siedzi tu sama, kontuzjowana i trzeźwa już całą wieczność. Początkowo uznała, że może to dobra okazja by udowodnić samej sobie, że potrafiła żyć bez alkoholu i że wcale nie stoczyła się aż tak nisko jak jej cholerni rodzice jak się czasami obawiała... szybko jednak okazało się, że brak wysokoprocentowych napojów był naprawdę poważnym problemem i już po kilkunastu godzinach zaczął porządnie dawać jej się we znaki, trawiąc jej ciało coraz bardziej uciążliwymi dolegliwościami.
Czytała kiedyś o tak zwanym alkoholowym zespole abstynencyjnym, czasami nawet miewała początki objawów, ale zwykle natychmiast zagłuszała je kilkoma szybkimi kolejkami, wyśmiewając przy tym w myślach absurdalny pomysł odstawienia, albo przynajmniej ograniczenia alkoholu - taka myśl bowiem pojawiała się w jej głowie od czasu do czasu, w akcie jakiegoś nieśmiałego przebłysku zdrowego rozsądku, ale zwykle znikała, kiedy tylko w zasięgu wzroku Emerson pojawiało się cokolwiek, zawierającego w sobie choć odrobinę alkoholu. Teraz jednak nie miała wyjścia. Potrzaskane kolano skutecznie uniemożliwiało jej przemieszczanie się na dystans dłuższy niż z sypialni do łazienki i z łazienki do kuchni; była więc uziemiona w swojej melinie, położonej pośrodku niczego, w samym centrum bagna i chwilowo nie miała najmniejszej szansy, żeby zdobyć swoją zbawienną najtańszą whisky (albo cokolwiek innego) na własną rękę. Powiedzieć, że czuła się przez to źle, to jak nic nie powiedzieć.
Głowa bolała ją tak, jakby ktoś próbował rozsadzić jej czaszkę od środka - był to ból o wiele bardziej dotkliwy niż ten w kolanie, przynajmniej dopóki nie próbowała chodzić - i nie pomagały żadne tabletki przeciwbólowe ani przykładanie do czoła ręczników nasiąkniętych zimną wodą. Choć siedziała w samej koszulce na ramiączkach i krótkich spodenkach od piżamy a okna w domu miała pootwierane na oścież, było jej cholernie gorąco. Strużki potu spływały leniwie po jej twarzy, szyi i ramionach; początkowo ocierała je co jakiś czas drżącymi nienaturalnie rękami, ale dość szybko dała sobie spokój.
Ostatnim gwoździem do trumny było to wszechogarniające poczucie samotności, które nasilało się z dnia na dzień i stopniowo robiło się coraz bardziej nie do zniesienia. Blair nienawidziła być sama. Towarzystwo - choćby najgorsze z możliwych - zapewniało jej psychiczny komfort, bo mając wokół siebie ludzi czuła się bezpiecznie i nie miewała zwykle żadnych głębszych refleksji nad swoim życiem... kiedy jednak zostawała sam na sam ze swoimi myślami, czy tego chciała czy nie, zaczynało docierać do niej, jak bardzo marnowała sobie życie i jak smutny będzie jej koniec, jeśli nie weźmie się za siebie. Podobne przemyślenia zawsze zagłuszała jeszcze większą ilością alkoholu, ale teraz nie mogła zrobić nawet tego.
Nie było innej opcji - m u s i a ł a kogoś tutaj ściągnąć, bo w przeciwnym razie z całą pewnością oszaleje do reszty.
Eli przyszedł jej do głowy jako pierwszy, bo doskonale wiedziała, że on jeden na pewno nie będzie jej oceniał, bez względu na to, w jak bardzo zaawansowanym stanie rozkładu się obecnie znajdowała. Sięgnęła po telefon i z ogromnym trudem wystukała trzęsącymi się dłońmi w miarę składną - choć niepozbawioną literówek - wiadomość z zapytaniem, czy nie chciałby wpaść i zahaczyć po drodze o monopolowy. Bardzo się starała, żeby wiadomość wyglądała względnie normalnie i żeby aż nie tak bardzo nie biło z niej desperacją, choć zdawała sobie sprawę, że to bezcelowe, bo Elijah domyśli się, że coś jest nie tak, kiedy tylko ją zobaczy.
Nieważne. To wszystko nie miało teraz najmniejszego znaczenia... nie, kiedy tak rozpaczliwie potrzebowała alkoholu i dobrego towarzystwa.

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Blair miała dzisiaj wyjątkowe szczęście. W tym samym czasie, kiedy ona biła się z myślami i postępującymi objawami odstawienia - on siedział sobie wygodnie w swojej przyczepie, delektując się dniem wolny. Wygodnie rozwalony na łóżku, upchniętym z tyłu przyczepy, walczył z Australijskim gorącem poprzez ustawienie brzęczącego wiatraka prosto na siebie, puszkę zimnej coli i zwyczajne nieubieranie się. To znaczy, miał na sobie bokserki, ale tyle wystarczyło. W momencie, gdy jego telefon odezwał się charakterystycznym piknięciem, jego dłonie zajęte były zwijaniem jointa, więc Blair musiała chwilę poczekać na odpowiedź, aż kościste palce Coopera dokończą tego misternego dzieła, a joint zostanie pieczołowicie zaklejony jednym, wprawnym liźnięciem bletki. Miał dzisiaj prosty plan - wypalić to i zamówić jakieś żarcie, kiedy wejdzie gastrofaza.

Podniósł w końcu telefon, zmęczony przez życie prawie tak samo jak jego właściciel. Jak się okazuje - telefony ze szklanymi pleckami nie były zbyt dobrym pomysłem, gdy pracowało się na farmie. A może byłyby, gdyby mieszkały sobie w jakimś porządnym futerale, ale już bez przesady. Telefon był od używania, a nie trzymania w jakichś plastikowych opakowaniach. Uśmiechnął się pod nosem, widząc wiadomość Blair. Może dla laika ten sms brzmiałby całkowicie normalnie, jednak on od razu rozszyfrował to, co chciała powiedzieć między wierszami, pomijając literówki. W takim razie zmiana planów, najwyżej spalą tego jointa razem. Odpisał jej krótkim „Daj mi pół godziny. Whisky czy wino?”, chociaż to pytanie było mocno retoryczne, bo i tak zamierzał przynieść to pierwsze. Zebrał się więc z miękkiego, nieco zapadniętego materaca i dosyć niechętnie, jednak założył na siebie przewiewne dresy i tank top. Wilgoć w powietrzu dzisiaj wyjątkowo mu dokuczała i najchętniej to by w ogóle wyszedł tak, jak siedział - czyli w samych gaciach. No, ale może się rozbierał na scenie w Shadow, to nie znaczyło jednak, że nie miał już w ogóle przyzwoitości. Zresztą, w monopolowym nikt mu nie zapłaci za świecenie wystającymi żebrami. Wsunął jeszcze jointa do kieszeni, upewniając się, że jest bezpieczny i się nie połamie i opuścił przyczepę.

Tak jak obiecał, i jak zresztą prosiła Blair, swoje kroki skierował najpierw do monopolowego, potem złapał autobus do jej meliny mieszkania. Skoro mieli pić, to był odpowiedzialny i zostawił samochód przy przyczepie. Trzeba było mieć w życiu jakieś zasady w końcu. Po czterdziestu minutach zapukał do drzwi i czekał spokojnie, aż ruda się dotoczy do drzwi ze swoim popsutym kolanem. W sumie idealnie się złożyło, bo i tak miał w planach ją odwiedzić. W Shadow czuł pewną pustkę, kiedy jej nie było. Nie miał kto go zaczepiać w szatni, a i też te ogniste włosy, akcentowane światłami neonów na scenie, miały swój niepowtarzalny, niepodrabialny urok.

Kiedy już drzwi stanęły przed nim otworem, a w nich ukazała się rudowłosa, wyglądająca jak siedem, albo i osiem nieszczęść - Elijah od razu podniósł siatkę, wypełnioną butelkami z alkoholem.
Dwie butelki whisky. Jedna cola. I paczka lodu. - wyszczerzył się, po czym wszedł do mieszkania. - Jak twoje kolano? - zagadnął zaraz, pomijając wszelkie ”jak się czujesz?” i inne głupie pytania. Wiedział, z własnego doświadczenia, że czuła się po prostu chujowo. I tak jak jego mogła ocucić działka c z e g o k o l w i e k, tak jej widocznie było trzeba szklanki z procentowym trunkiem. Wprosił się więc do kuchni, złapał za pierwsze lepsze dwie szklanki i nalał im obojgu po tak zwanym three fingers of whisky, okraszonym kilkoma kostkami lodu. Schował paczkę z lodem zachowawczo do zamrażarki, bo przecież nie po to targał tu kilogram zamrożonej wody, by ją zostawić na blacie do rozpuszczenia. I od razu podał szklankę przyjaciółce, bez słowa, z cichym zrozumieniem.

Był idealną osobą dla niej, w tej dokładnie sytuacji. A przynajmniej tak im obojgu mogło się wydawać, patrząc jednak z boku - to nie była zbyt zdrowa relacja. Panowało to obopólne przyzwolenie na ich nawyki, a nawet sobie wzajemnie pomagali w pielęgnacji tego toksycznego romansu z używkami. Oboje balansowali sobie nad tym uzależnieniem (ale przecież żadne z nich by tego nie przyznało, a co dopiero wypowiedziało na głos), nazywając je właśnie nawykiem. Przyzwyczajeniem, którego w każdej chwili mogli zaprzestać, a jednak tego nie robili. Przecież symptomy Blair brały się tylko i wyłączne z tego powodu - że po prostu teraz nie była przygotowana na to, by przestać. Gdyby sama zadecydowała o, chociażby, przerwie - oczywiście, że dałaby radę.

Sam podniósł szklankę do ust i pociągnął łyka przyjemne zimnego, palącego w język i usta whisky. Kostki lodu przyjemnie brzęczały o ścianki naczynia, niosąc to upragnione orzeźwienie, a w międzyczasie, nieco odruchowo wręcz, sprawdził dłonią czy skręt nadal siedział bezpiecznie w kieszeni jego dresów.

Blair Emerson
death by overthinking
mvximov.
Jethro
ODPOWIEDZ