lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
002.

I nikt nie szedłby tą porą do lasu, nie znając ich wcale.
Potrzebował jednak chwili oddechu. Dlatego zapakował w swojego nowego pickupa siebie oraz psiego towarzysza, Rogera i udał się w leśną gęstwinę, po której błądzili właściwie to bez większego celu. Dziwnie było wziąć głęboki wdech i zachłysnąć się powietrzem ze świadomością, że jest w domu. Chociaż nie wiedział, czy już powinien nazywać tak Lorne Bay. Próbował się oswoić z myślą, że może w końcu, po tylu latach znalazł swoją bezpieczną przystań, ponieważ jak dotąd rzucany przez niespokojne wody nie potrafił osiąść w jednym miejscu. Wiecznie w ruchu, przekładany z rąk do rąk od dziecka.
Stara łódź, chwiejnie bujająca się w miejscowym porcie miała - paradoksalnie - stać się jego kotwicą. Miejscem, w którym będzie w stanie odetchnąć. Dom.
Myśli spłukał z jego głowy deszcz, który nagle lunął z nieba z zaskakującą gwałtownością, która prawdę mówiąc o tej porze zaskakiwać wcale nie powinna. Gwizdnął przeciągle, przywołując psa do nogi i śpiesznym krokiem wrócił do pickupa. A gdy znalazł się już w suchym miejscu przegarnął palcami mokre, przydługie włosy przykleiły się do jego twarzy. Zerknął na czworonoga, który zwinął się w kłębek na siedzeniu pasażera obok. Wychylił się za siebie, zgarniając dla niego ręcznik. Silnik przyjemnie zawarczał, a raczej zamruczał, trochę jak przeciągający się kot i ruszył w stronę miasteczka. W głośnikach leciała radiowa muzyka przerywana charczeniem bądź zacinająca się na co drugim słowie z uwagi na panującą pogodę, ale to nie przeszkodziło mu w cichym nuceniu pod nosem najbardziej znanych hitów. I może ten wieczór przeszedłby bez większej burzy w jego życiu, może skończyłby z butelką piwa w dłoni na kanapie obok swojego kumpla, wgapiając się w ekran telewizora z Rogerem wdrapującym się z uporem na jego kolana. Nie spodziewał się, że rysująca się niewyraźnie na ścianie deszczu postać zmieni jego codzienność, odsłoni rany, które od siedmiu lat sączyły się ropą. Zjechał do krawędzi drogi i spuścił szybę w dół. - Halo, proszę pani? - rzucił, chcąc przebić się przez wiatr świszczący między koronami drzew i dudnienie deszczu, którego krople rozbijały się o asfalt. Ostatecznie włączył światła awaryjne i wyskoczył sprawnie z szoferki, zatrzaskując za sobą drzwi. - Roger, do tyłu - rzucił tylko do psa, a ten posłusznie zszedł z ręcznika i wskoczył na siedzenia z tyłu, ponownie zwijając się w kłębek. Krople ponownie zaczęły wsiąkać w materiał białej koszulki. Szybko wskoczył na chodnik. - Podwieźć panią, strasznie leje - dodał, idąc w jej kierunku, wciąż unosząc się na chmurce błogiej nieświadomości. Dopiero kiedy sam schował się pod zadaszeniem - całkowicie znowu mokry - zorientował się, że w jednej sekundzie, jednym impulsie bezinteresownej chęci pomocy posypał sól na otwarte rany. Przez chwilę gapił się na nią z otępieniem w spojrzeniu. Myśli galopowały z prędkością błyskawic. - Reva? - wydukał, a w sercu wciąż pozostawała nadzieja, że trafił na jej siostrę. Co byłoby równie abstrakcyjne i oderwane od rzeczywistości. Ale lepsze niż mierzenie się z przeszłością. Mierzenie się z jedynym powodem, dla którego byłby w stanie zakotwiczyć się na kontynencie na dłużej.

Reverie Halsford
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
stomatolog — norco family dental
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I've been cold, I've been merciless but the blood on my hands scares me to death.
Czy kiedykolwiek komukolwiek udało się zastopować natłok niechcianych myśli? Znaleźć ten jeden właściwy przycisk, który w końcu mógłby przynieść upragnioną ciszę i zakończyć lata zmagań... Reverie marzyła o tym nieustannie. By szum panujący w głowie odszedł w niepamięć. By mogła choć raz nie myśleć. Było to jedynie pobożne życzenie, ponieważ nawet teraz, gdy zimno wstrząsało bezdusznie ciałem, przyprawiając ramiona o gęsią skórkę, nie umiała opanować chaosu, który na dobre rozgościł się w umyśle.
Nie powinna była dzisiaj wychodzić. Nie powinna była wracać do Lorne Bay. Nie powinna była opuszczać Sydney.
Chryste, czy istniała jakakolwiek rzecz, którą zrobiła w ostatnim czasie dobrze? Dlaczego każda podejmowana przez nią decyzja zdawała się przypominać przewracające się domino? Ilekroć wydawało jej się, że wreszcie wszystko zaczynało się układać, nagle znów grunt usuwał się spod nóg. Wbijając zęby w dolną wargę niemalże do bólu, zdusiła w sobie chęć wykrzyczenia się w eter. Nie było nikogo, kogo mogłaby obarczyć winą za własne wybory, ponieważ była jedynym winowajcą. Jedyną osobą odpowiedzialną za zgubione fragmenty układanki. I może właśnie dlatego w tej chwili czuła się taka wściekła. Prawdopodobnie gdyby nie paniczny strach przed burzą, już dawno puściłaby się biegiem, byle tylko wyzbyć się tego uczucia bezradności. Jednak słysząc rozlegające się donośne grzmoty, nie miała odwagi ruszyć się z miejsca. Mocniej objęła się ramionami, by dać sobie choć złudzenie ciepła, aczkolwiek cały ten wysiłek był zbędny przez wzgląd na przemoczone ubrania. Poetycką wisienką na torcie byłaby hipotermia, a wnioskując po posiniałych wargach, do tego było już bliżej niż dalej. I kiedy Reverie już myślała, że jej los był przesądzony, koło przystanku zatrzymał się samochód. Jego kierowca spuścił szybę i chyba próbował się z nią porozumieć, ale przez zacinający mocno deszcz i ciemności zakrawające o te egipskie, niewiele z tego potrafiła zrozumieć. - Nie słyszę Pana! - odkrzyknęła, gestykulując przy tym chaotycznie, bo jednak komunikacja werbalna w tych warunkach była utrudniona. Dlatego podniosła się z zamiarem podejścia do niego, ale ją uprzedził, wyskakując z pojazdu. Nie bądź seryjnym mordercą, proszę. Jeśli już miała zginąć, to zdecydowanie wolałaby przez wychłodzenie niż poszatkowanie przez jakiegoś psychola, ale hej, chyba w obecnej sytuacji nie bardzo miała pole do popisu, prawda? Co gorsza, przez to całe debatowanie o potencjalnej śmierci, nie zdążyła nawet zarejestrować faktu, że mężczyzna znalazł się już na wyciągnięcie ręki i co ważniejsze, zwrócił się do niej po imieniu. Podniosła więc na niego odrobinę zamroczone spojrzenie, biorąc przy tym drżący wdech. Och, to było znacznie gorsze od spotkania kryminalisty. Właściwie w tej sytuacji wręcz wolałaby wylądować w rękach psychopaty, co by natychmiastowo ukrócił te bolesne męki. Znów pogrążywszy się we własnych rozmyślaniach, nawet nie zdawała sobie sprawy, że od dłuższego czasu wpatrywała się w mężczyznę bez słowa. I właśnie w tej chwili jej organizm postanowił się poddać. Lęk przed burzą, zmarznięcie do samych kości, spotkanie kogoś, kogo nie sądziła, że jeszcze kiedykolwiek ujrzy... To było zwyczajnie za dużo. - Przepraszam, ale zaraz zemdleję - zdążyła go jeszcze ostrzec, nim runęła jak długa. Niewątpliwie kultury w sytuacjach do reszty niezręcznych nie można jej było odmówić.

abraham goldschlag
powitalny kokos
ładnie
-
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Miał wrażenie, że w głowie pędziło milion myśli, a jednocześnie on nie był w stanie złapać żadnej z nich. Chociaż słyszał je wszystkie to nie umiał podążyć za żadną. Fala emocji rozbiła się o jego ciało, niczym wzburzone wody oceanu pochłaniające wystające skały. Zastygł w bezruchu, zupełnie jakby ktoś inny przejął kontrolę nad jego ciałem. I nawet jeżeli wśród tego chaosu pojawiła się myśl o ucieczce to żaden mięsień nie miał zamiaru go posłuchać całkowicie zmrożony widokiem Revy i przeszywającym chłodem wchłaniającej się w materiał ubrania wody.
Ze wszystkich możliwych scenariuszy zmuszono właśnie te dwójkę do ponownego stanięcia na swojej drodze.
Czuł się otępiały - jakby sąsiadka Ephraima zaatakowała go patelnią - bo usta, które wcześniej rozciągały się w dobrotliwym wręcz uśmiechu teraz zwiotczały i wręcz zdrętwiały. Na chwilę stracił władzę nad własnym ciałem.
Czy chciał ją kiedyś spotkać? Może?
W głowie - szczególnie, kiedy przewracał się z boku na bok na niewygodnej pryczy - wracał do ich ostatniej rozmowy, pozwalał w głowie odtwarzać się różnym scenariuszom. Pozwalał pożreć resztki nadziei rozważaniom co by było gdyby.
I zastanawiał się, dlaczego teraz?
Dlaczego właśnie w tym momencie, kiedy nieco pewniej stawał na stałym lądzie, będąc gotowym nazwać jego skrawek domem. Łódź po dziadku miała okazać się początkiem jego podróży w stronę ustabilizowania swego życia, osadzeniu go w jednym miejscu. I zapomnienia, że kiedyś już znalazł osobę, którą chciał nazwać domem. I której chciał ten dom stworzyć. Wspólnie zbudować fundamenty, na których będą mogli postawić swoją bezpieczną przystań, azyl gdzie ostatnie rany z przeszłości w końcu się zabliźnią.
Zamiast tego pojawiły się nowe, które do dzisiaj sączyły się ropą.
I ledwo zdążył odzyskać władzę nad własnym językiem i ciałem, Reverie wygłosiła niecodzienne ostrzeżenie, po czym zaczęła lecieć do przodu. Mięśnie odruchowo spięły się i rzuciły do przodu, żeby uchronić ją przed upadkiem. W momencie czuł jakby ktoś przełączył trybik w jego głowie. Sprawdził odruchowo jej puls. I sprawdzał czy oddycha. Cała sytuacja i brak większych, niepokojących objawów wskazywała na omdlenie - i być może wychłodzenie organizmu - dlatego bez większego problemu ją uniósł i ponownie wyszedł na deszcz, żeby wsadzić ją na tylna kanapę, wcześniej ponownie przeganiając psa na inne miejsce. Następnie uniósł jej nogi ku górze, opierając o własne ramię.
- Reverie, słyszysz mnie? - mówił - o dziwo - spokojnie. Z profesjonalnym wręcz spokojem. Tak, jak do pacjenta. Roger wyglądał przez oparcie fotela i przyglądał się nieznajomej. Abe złapał za suchą bluzę przewieszoną przez oparcie i przykrył nią Reverie. - Wiem, że nie chcesz rozmawiać, ale omdlenie to kiepska wymówka - próbował żartować i cały czas do niej mówić, czekając na reakcję z jej strony. Jeżeli budka przystanku autobusowego wydawała się im ciasna to, co dopiero zamknięta - chociaż sucha - przestrzeń toyoty. Na razie jednak nie zwracał na to uwagi.

Reverie Halsford
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
stomatolog — norco family dental
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I've been cold, I've been merciless but the blood on my hands scares me to death.
Wspomnienia zdawały się ze sobą zlewać, a Reverie nie bardzo potrafiła się w nich odnaleźć; zupełnie jakby wylądowała w cudzych odłamkach pamięci - pozbawionych sensu, bez zarysowanego początku czy końca. Puste obrazy bez głębszego przesłania. Tak, tak chciałaby myśleć. Ogołocić ze znaczenia każde jedno spotkanie, wymazać każde jedno rozczarowane spojrzenie, rozszarpać każdą jedną emocję w słowach. Być jedynie bezstronnym obserwatorem aniżeli nieszczęsnym uczestnikiem zdarzeń, które niewątpliwie zmieniły bieg jej życia.
Tak byłoby prościej. Tak byłoby wygodniej. Tak przestałoby boleć. Ale lądując twarzą w twarz z Abrahamem, bez odpowiedniego przygotowania, bez znaku ostrzegawczego, równie dobrze mogłaby się znaleźć pod wodą. Bo topiła się; topiła się pod naporem dzielonych wspomnień, z każdą minutą coraz bardziej tracąc z pola widzenia niebo, coraz bardziej zatracając się we własnym umyśle. Niejednokrotnie robiła to jako dziecko, co było dobrowolną formą ucieczki z jej strony, aczkolwiek teraz... Teraz zwyczajnie została przytłoczona wszystkim tym, co tak starannie próbowała zostawić za sobą. Ile niepotrzebnego bólu zadała mężczyźnie stojącemu przed sobą, bo nie potrafiła pokonać potworów czających się pod łóżkiem? Gdyby tylko mu powiedziała, gdyby tylko wyznała każdy sekret palący duszę, może ich drogi by się nie rozeszły. Może na jego widok jej twarz rozświetliłby promienny uśmiech, a później beztrosko wsiadłaby do samochodu, podkręciłaby radio, by zagłuszyć szalejącą na zewnątrz burzę i byłaby wdzięczna, że Abraham pojawił się w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowała. W jednej chwili ogarnął ją głęboki żal; żal za tym, co być mogło, gdyby dokonała w przeszłości nieco lepszych wyborów. I możliwe, że to on stał się tym przysłowiowym gwoździem do trumny, który ostatecznie pozbawił ją sił. Przyjemna nicość nie potrwała jednak zbyt długo, a przynajmniej tak jej się wydawało, że od momentu zemdlenia upłynęło zaledwie kilka minut. Kiedy jednak wreszcie otworzyła oczy, okazało się, iż na trochę jednak odpłynęła, skoro w międzyczasie Abraham zdążył ją przetransportować na tylne siedzenie swojego samochodu. Czując na sobie jakiś ciężar, dotknęła automatycznie ręką klatki piersiowej, pod opuszkami palców wyczuwając materiał bawełnianej bluzy. Głupie uczucie ciepła rozlało się po ciele - nawet po tylu latach Goldschlag potrafił zdobyć się na bezinteresowny gest wobec kogoś takiego jak ona. Pokonawszy wreszcie kolejną falę zażenowania i wstydu po zarejestrowaniu, gdzie aktualnie znajdują się jej nogi, podciągnęła je i oplotła ciasno ramionami, wzrok finalnie skupiając na Abrahamie. - Dziękuję - powiedziała odrobinę zachrypniętym głosem, ewidentnym zwiastunem przeziębienia po dzisiejszych ekscesach. I nie mogąc dłużej znieść patrzenia wprost na mężczyznę, prędko przeniosła spojrzenie na jego pupila siedzącego na przednim siedzeniu. - Nie wiedziałam, że masz psa - rzuciła bezsensownie, bo przecież to nie była jedyna rzecz, której nie wiedziała. Kiedyś wydawało jej się, że zna go jak nikt inny, dzisiaj już nie mogła być tego taka pewna. I ta myśl była do tego stopnia nieprzyjemna, że aż zadrżała, w duchu oczywiście zrzucając to na zimno. - I... Nie wiedziałam, że tu mieszkasz - wybąkała niewyraźnie, usilnie uciekając przed spojrzeniem wprost na niego, błądząc wzrokiem gdzie już tylko popadło. Było jej wstyd. Tak po ludzku wstyd.

abraham goldschlag
powitalny kokos
ładnie
-
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gorzkość scenariuszy pod chwytliwym tytułem co by było gdyby rozlała się w jego ustach w momencie, w którym ją zobaczył. Beznadziejność uczucia, jakim ją obdarzył dawała o sobie znać nawet teraz, bo gdzieś po tym całym żalem, wciąż tliła się troska i zwyczajny strach o jej bezpieczeństwo. Bo miała być jego latarnią, która zawsze doprowadzi go na - jak mu się wtedy wydawało - bezpieczny ląd. A może błędnie to odczytał? Może to ona potrzebowała takiego drogowskazu bardziej niż on? Wiele czasu spędzonego na niewygodnym, polowym łóżku (które w tamtym momencie zdawało się być największym luksusem) przeznaczył na rozbieranie ich ostatniej rozmowy na czynniki pierwsze.
Na chwilę jednak zeszło to na drugi plan, kiedy jej ciało zwiotczało, jakby ktoś odłączył od niej źródło zasilania. Najważniejszym było teraz zapewnienie jej bezpieczeństwa. Te kilka sekund, które musiał odczekać zanim odzyskała przytomność okazały się wiecznością. W końcu jednak oczy poruszyły się pod powiekami, a chwilę później już w pełni świadoma Reverie zabrała nogi, które cały czas opierał o swoje ramie. - Ostrożnie - wymamrotał. Gwałtowne ruchy w takim stanie nie były zbytnio wskazane. A ona z charakterystycznym dla siebie zmarszczeniem brwi, uważnie przyglądał się jej, jakby sprawdzał, czy za chwilę znowu nie osunie się na materiał kanapy. On nie umiał już dłużej utrzymać ich spojrzeń na jednej linii, dlatego przeniósł spojrzenie na swoje palce. - Nie ma sprawy - odparł, nie dopowiadając już kąśliwego to mój obowiązek, chociaż właśnie taki komentarz cisnął się na usta. Uznał jednak, że to nie czas i miejsce na takie komentarze i na pewno nie chciał rozpocząć ich rozmowy - która w obecnym scenariuszu była nieunikniona - od podobnej uwagi. Chociaż raz zdawał się nie postępować ze zwykłą dla siebie pochopnością i zwyczajnie ugryzł się w język.
Skierował wzrok na pupila, który jakby wiedział, że o nim mowa, położył łapy na oparciu przedniego siedzenia i przechylił się do przodu. Kącik ust drgnął nieznacznie ku górze. Wyciągnął dłoń do przodu, żeby zacząć drapać go za uchem i czymkolwiek zająć dłonie. - Zaadoptowałem go cztery lata temu jako szczeniaka - znowu normalna odpowiedź, unikająca złośliwości oraz - co najważniejsze - konfrontacji. Tyle na nią czekał, a kiedy miał okazję skonfrontować Revę z wszystkimi swoimi przemyśleniami, jego usta pozostawały zamknięte. - Mógłbym powiedzieć to samo - z powrotem odważył się wrócić do niej spojrzeniem. Westchnął, jakby chwilę zastanawiając się, czy należała się jej normalna odpowiedź. - Dostałem spadek w Lorne Bay i zastanawiam się czy z niego skorzystać - wyjaśnił, pomijając szczegóły takie jak mieszkanie na kanapie u swojego przyjaciela, czy fakt, że ten spadek również otworzył stare rany i chyba potrzebował jej w tym momencie bardziej niż był w stanie przed sobą przyznać. - Dobrze wyglądasz - pozornie niewinny komplement miał się inaczej w kontekście ich ostatniej rozmowy nabierał zupełnie nowego znaczenia. Przecież pamiętał doskonale - mętne spojrzenie, przez które jedynie czasem przebijała się irracjonalna w odczuciu Abrahama złość. Wtedy stała przed nim jakaś karykatura Reverie, którą znał, którą ona pozwoliła mu poznać. I najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że nie to stanowiło problem - ludzie czasem gubią swoją drogę - ale kłamstwa jakich się dopuszczała.

Reverie Halsford
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
stomatolog — norco family dental
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I've been cold, I've been merciless but the blood on my hands scares me to death.
Jak przez mgłę pamiętała tamte miesiące; były plątaniną błędnych decyzji, niezliczonych kłamstw, podejrzanych prochów wymieszanych z alkoholem i przygaszonych oczu nadbiegniętych krwią. Tak strasznie chciała wtedy ochronić Abrahama przed poznaniem niewygodnej prawdy, że skrzywdziła go znacznie bardziej, oszukując go na każdym kroku. A wszystko przez to, że wstydziła się własnych słabości i braku odwagi do przełamania niezdrowych nawyków. Oczywiście - tak to widziała z perspektywy czasu, bo te kilka lat temu była tak pogrążona w bagnie, iż uważała, że to jej przyjaciel zachowywał się nierozważnie, nie akceptując jej z wszystkimi wadami. Dopiero po latach intensywnej terapii zrozumiała, iż to wcale nie były lekkie skazy na charakterze czy irytujące przyzwyczajenia, jak chociażby mówienie z pełnymi ustami - nie, to była prosta droga do autodestrukcji.
Boże, a jeśli on teraz sobie pomyśli, że zemdlała, bo znowu brała...? Cień niepokoju przemknął przez twarz Reverie, a ona sama automatycznie dźwignęła się nieco na tym tylnym siedzeniu, gotowa do złożenia wyjaśnień. - To przez zimno. Nic innego - wyjaśniła szybko, zaraz usta układając w cienką linię, bo dlaczego, do diabła, odczuwała taką silną potrzebę do usprawiedliwiania się przed Abrahamem? Nie widzieli się tak długo, a wystarczyło tylko jedno jego spojrzenie, by znów się przed nim spowiadała, choć warto zaznaczyć, że po raz pierwszy była w tym szczera. - Zabłądziłam w lesie - dodała chwilę później, tym razem już na mężczyznę nie patrząc, mocniej opatulając się przy tym bluzą, jakby chciała w ten sposób pokazać, że to z tego kilkugodzinnego kręcenia się po leśnych zakamarkach wynikało jej osłabienie. I zaraz zamilkła, zagryzając policzek od środka, przez chwilę patrząc na krople deszczu spływające po szybie samochodu. Nigdy się nie nauczy trzymania języka za zębami; to było dla niej niewykonalne, szczególnie w towarzystwie Abrahama. Nie rozumiała, skąd się tak do końca to brało - czy przyczyna leżała w ciążącym jej poczuciu winy, czy może po prostu tęskniła za normalnością, tą pozbawioną gorzkiego kontekstu. I chyba poniekąd prawda leżała gdzieś po środku, bo z ulgą przyjęła zmianę tematu. - Jest bardzo... uroczy - ze wszystkich przymiotników świata wybrała właśnie ten, znów mentalnie strzelając sobie z otwartej dłoni w czoło, a to zażenowanie zaczynało przedzierać się na zewnątrz za pomocą lekkich czerwonych plam na policzkach. Nie wykonała żadnego ruchu w stronę psa, choć korciło ją niemiłosiernie, by go pogłaskać. Ograniczyła się do rzucenia mu badawczego spojrzenia i mocniej ścisnęła materiał bluzy palcami, bo poważnie, kto normalny powstrzymałby się przed udzieleniem pieszczoty tak ładnemu czworonogowi? Powróciwszy wzrokiem do Abrahama, wzruszyła lekko ramionami. - Jestem tu na chwilę - odparła z uporem jasno wyczuwalnym w głosie, jakby nie potrafiła nawet sobie wyobrazić scenariusza, w którym miałaby zostać tu na stałe. Choć doskonale wiedziała, że jej pobyt na pewno nie będzie krótkotrwały, skoro miała ten cholerny dom do wyremontowania. Póki co jednak zatrzymała tę informację dla siebie, skupiając się bardziej na słowach swojego towarzysza. - A co Cię powstrzymuje? - zapytała łagodnie, odrobinę głowę przy tym przechylając na bok. Miała prawdopodobnie tysiąc innych pytań na końcu języka, ale ostatecznie wybrała te najmniej inwazyjne. - Chociaż przywiązanie do jednego miejsca kłóci się chyba z ideą marynarki, prawda? Morze jest domem czy inne tego typu złote myśli - wtrąciła jeszcze, znów nie mogąc się powstrzymać, a cień dawnej iskry przez ułamek sekundy dostrzegalny był w jej spojrzeniu. Prędko jednak zgasł po jego kolejnych słowach, które sprawiły, że znów spuściła wzrok na własne dłonie. - Wiele się zmieniło, Abe - rzuciła lakonicznie, nie rozwijając jednak dalej myśli. Niesamowite, jak wiele sprzecznych odczuć w niej się teraz zebrało - z jednej strony niczego tak nie pragnęła, jak dowiedzieć się o nim wszystkiego, a z drugiej nadal chciała uciec, zerwać tę cienką nić porozumienia, która i tak mogła ulec zagładzie przy wejściu na niewłaściwy temat. - Nigdy Cię nie przeprosiłam, prawda? - Czy to można uznać za władowanie się z buta na grząski grunt? Cóż, jeśli dorzucić przy tym przeszywające spojrzenie i ponury uśmiech wykrzywiający usta, to tak. Jak najbardziej.

abraham goldschlag
powitalny kokos
ładnie
-
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
A on tak bardzo chciał, aby Reverie nie odtrącała go od siebie, nie próbowała uchronić przed prawdą, przed którą wcale nie trzeba było go chronić. Życie doświadczało go na innych płaszczyznach, w sposób, o którym nie chciał jej mówić - niczym hipokryta chroniąc ją przed demonami rozszarpującymi powoli jego serce - i był w stanie znieść prawdę. To kłamstwem brzydził się najbardziej. Kłamstwem, którym karmiono go przez całe dzieciństwo. Przejadł się nim. I naprawdę sądził, że nie musiał spodziewać się go ze strony Reverie. To właśnie go za bardzo zabolało - nie słowa rzucane w jego stronę w gniewie, nie upór z jakim próbowała go odrzucić, ale to, że po raz kolejny ktoś go okłamał.
Przyglądał jej się cały czas, z intensywnością doktorskiego spojrzenia, jakby szukał w jej zachowaniu jakichkolwiek anomalii związanych z jej stanem zdrowia. - Ostrożnie - powtórzył, kiedy mimo jego wcześniejszego upomnienia ta i tak postanowiła zerwać się ku górze, zupełnie jakby nagle obicie zaczęło palić ją w plecy. Nie ukrywał, że w pierwszej chwili podejrzewał wpływ substancji na jej stan, ale brak objawów typowych po zażyciu podobnych środków, jak chociażby rozszerzone źrenice, sprawiło, że pozostał przy swojej pierwszej diagnozie. Poza tym - co musiał stwierdzić z cierpkim uczuciem rozpuszczającym się w ustach - nie miała obowiązku się przed nim tłumaczyć. Nie chciała się przed nim tłumaczyć, a Abraham od niej tego nie oczekiwał. - Ogrzejesz się trochę to włączę ogrzewanie - zapewnił, jakby tym prostym stwierdzeniem pokazując, że jej wierzył. Mimo tych wszystkich kłamstw, jakimi potrafiła go tak zręcznie karmić w przeszłości. Wciąż czuł się jak ostatni dureń, jej obecność przypominało mu o tym uczuciu i chyba ono było mu teraz niby kamień w bucie. A mimo to miękł - w sekundzie. Wystarczyło, że spojrzała na niego - chciałby wierzyć, że cokolwiek kryło się w jej oczach było szczere.
Przeniesienie uwagi na Rogera przyjął z ulgą. - Słyszysz, Roger? Jesteś uroczy, schowaj ten jęzor - zwrócił się do psa, który na dźwięk głosu swojego właściciela ożywił się jeszcze bardziej. I gdyby mógł to pewnie już dawno siedziałby z nimi z tyłu, ale na razie powstrzymywała go dłoń właściciela, drapiąca go za uchem. Miał słabość do przypadków beznadziejnych. Bo wśród nich czuł się, jakby w końcu znalazł swoje miejsce. Chociaż miał swych druhów marynarzy, chociaż Ephraim stał się dla niego drugim bratem, to miał wrażenie, że nie umiałby znaleźć wśród nich zrozumienia. Bo mimo iż wujostwo, które przywykł już nazywać rodzicami starało się stanąć dla niego na głowie to nadal był wyrzutkiem. Wybrakowanym towarem, którego ktoś nie chciał. Dlatego duma nie pozwalała mu pogodzić się z przyjęciem nawet tak błahego podarku. Łódź nie była warta wiele, spora jej część była do remontu. - Bo to spadek to Balmontach - wydusił po chwili zastanowienia. Chociaż prowadził już renowacje to jeszcze się zastanawiał co dalej. Może to sprzeda? Odda Danemu? - A to nie tak, że nawet marynarz potrzebuje swojej bezpiecznej przystani? - wyrzucił, chcąc utrzymać ton jej rozmowy, ale jego spojrzenie znowu uciekło w stronę Rogera. To ona kiedyś była jego przystanią.
I tu z pewnością mógł się z nią zgodzić. On sam widział więcej i coraz bardziej milkł - chociaż świat jeszcze tego nie widział, bo wciąż przytłaczał swoją rozmownością i otwartością. Jednakże w ten sposób maskował to, co naprawdę godziło w jego serce i trapiło jego myśli gdy pozostawał z nimi sam na sam. Powaga wpełzła na jego twarz, modelując jej rysy. - Nigdy cię o to nie prosiłem, prawda? - odpowiedział, odbijając piłeczkę w jej stronę. Nie oczekiwał przeprosin, jeżeli nic nie będą one znaczyły. On chciał zrozumieć. Wtedy uniósł się dumą, pozwolił jej odepchnąć się od ciebie. - Chciałbym zrozumieć - dodał, nie spuszczając z niej wzroku. Nie tym razem. Za starzy byli już na uciekanie.

Reverie Halsford
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
stomatolog — norco family dental
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I've been cold, I've been merciless but the blood on my hands scares me to death.
Kłamała z taką łatwością - jakby prawda nigdy wcześniej nie gościła w jej ustach. I może właśnie dlatego popełniła błąd, nie biorąc pod uwagę zaistnienia scenariusza, w którym Abraham dowiedziałby się, jak było w rzeczywistości. Naiwnie sądziła, że będzie w stanie w nieskończoność utrzymywać pozory, ale z każdym dniem, miesiącem, prochy coraz mocniej mąciły w głowie i coraz trudniej było połapać się we własnych kolorowych bajkach. To musiało się skończyć. Nie przypuszczała jednak, jak bardzo bolesne to będzie doświadczenie i jak wiele wysiłku będzie wymagać od niej odepchnięcie od siebie człowieka, który był przy niej w najgorszych momentach życia. - Nic mi nie jest - zapewniła z lekką nutą nonszalancji, co oczywiście nie wypadało zbyt przekonująco, zważywszy na fakt, że jeszcze chwilę temu była zwyczajnie nieprzytomna. - Już mi nic nie jest - poprawiła się odrobinę niechętnie, wyraźnie się przy tym krzywiąc, bo jeśli coś się w niej przez te wszystkie lata nie zmieniło, to właśnie antypatia do przyznawania się do błędów. Usłyszawszy jego deklarację, momentalnie się rozpogodziła, a twarz rozświetlił blady - ale szczery - uśmiech. Właśnie otrzymała kredyt zaufania; być może słaby, niepewny, ale nadal był wykonanym w jej stronę gestem, którego nie zamierzała odrzucać. - Dziękuję - odrzekła, zakładając sobie kosmyk włosów za ucho, starając się przy tym ignorować fakt, że zapewne aktualnie wyglądała jak strach na wróble. Nie do końca tak wyobrażała sobie spotkanie Abe po latach - znacznie pewniej czułaby się wystrojona jak milion dolarów, a nie w przemoczonych ciuchach, ale oh well. - Nie gryzie? - i zamiast poczekać na odpowiedź, to pochyliła się i sięgnęła ręką w stronę grzbietu Rogera, by zaraz go po nim delikatnie pogłaskać. Nieintencjonalnie w ten sposób zbliżyła się też i do Abe, aczkolwiek w tej chwili była tak pochłonięta psiakiem, że nie bardzo na to zwracała uwagę. - Który Ci się należy - zauważyła cicho, nie podnosząc na mężczyznę wzroku, dalej uparcie skupiając go na Rogerze. Kiedy wspomniał o bezpiecznej przystani, zacisnęła mocniej wargi, by powstrzymać ich drżenie. - Tak, ale morze zawsze jest na pierwszym miejscu, prawda? - i tym razem odważyła się na niego zerknąć, na kilka sekund przerywając serię głasków. To absolutnie nie był atak; może jedynie ponure stwierdzenie, że jednak oboje wybrali inne drogi, których nie dało się ze sobą pogodzić. A przynajmniej Reverie nigdy nie podjęła nawet próby, by tego dokonać, od razu decydując się na ucieczkę. Teraz jednak nie miała takiej możliwości - zamknięta w samochodzie, gdy na dworze szalała wichura, nie mogła tak po prostu dać nogi. Dlatego (z żalem) cofnąwszy się, znów oparła się plecami o siedzenie i potrząsnęła lekko głową. - To że nie prosiłeś, nie znaczy, że na to nie zasługiwałeś - skomentowała gorzko, bezmyślnie pocierając przy tym ramię, ewidentnie mając niemałe trudności z zapanowaniem nad nerwowością. Ciepłe kolory zdążyły wrócić na jej twarz, zdobiąc czerwienią kości policzkowe, a ciało przestało drżeć z zimna. Aktualnie było Reverie wręcz gorąco, co bez wątpienia było wynikiem palącego od środka wstydu. - Tak było lepiej, Abe. Znienawidziłbyś mnie. Może nie stałoby się to od razu, ale któregoś dnia zrozumiałbyś, że to nie ma sensu - wyznała w końcu miękko, krzyżując z nim spojrzenie, jasno mówiące, że nawet by go za to nie winiła. Bo w tamtych czasach nie było dla niej ratunku. I szczerze... wciąż go nie było.

abraham goldschlag
powitalny kokos
ładnie
-
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uniósł jedną brew ku górze, dobitnie dając jej do zrozumienia, że akurat to kłamstwo było grubymi nićmi szyte, ponieważ gdyby czuła się dobrze, nie siedzieliby właśnie na tylnym siedzeniu jego samochodu, przy przystanku, pośrodku wręcz tropikalnej ulewy, zasłaniającej wszystko, co przed i za nimi. - Nie ma za co - odparł. Bo przecież nie miała za co dziękować, przecież już kiedyś, wciąż jeszcze pozwalając sobie na dziecięcą naiwność obiecał jej, że mogła na niego liczyć. I miał zamiar tej obietnicy dotrzymać. Nawet jeżeli wiele wody upłynęło od ich ostatniego spotkania, wiele wieczorów zalanych deszczem, wiele samotnych nocy okrytych głuchą ciszą. Albo dni, kiedy chwytał już telefon w przypływie impulsu chcąc wykonać ten pierwszy krok. Teraz wyrzucał sobie, że tego nie zrobił, że dał się nakarmić własnej dumie i uporowi, który od dziecka dyktował jego decyzjami. - Nie, nie gryzie. Marny z niego nawet pies obronny - rzucił z lekkim rozbawieniem, na chwilę pozwalając sobie na krótkie rozproszenie myśli i skupienie się na czworonożnym przyjacielu, który od pewnego czasu stał się właściwie jedyną częścią niezmienną w jego życiu. Istotą zależną od niego, która czekała na powroty, za każdym razem, gdy odbierał go od rodziców. Dopóki Abraham nie zabrał go do siebie, obaj przypominali trochę zagubione w świecie sieroty bez domu, do którego mogliby wrócić. Nawet jeżeli zdał sobie sprawę z zmniejszającego się między nimi dystansu, nie miał zamiaru niczego z tym zrobić. Oparł jedynie łokieć o oparcie przedniego siedzenia, przyglądając się jak Reverie rozpieszcza czworonożnego kompana ich dzisiejszego, nieplanowanego spotkania. - Nic od nich nie chcę - wypowiadając te słowa starał się nie cedzić ich przez zaciśnięte szczęki, ale i tym razem jego wrodzony upór dawał o sobie znać. Chociaż wiele lat minęło już odkąd pochował zarówno biologiczną matkę, jak i biologicznego ojca, jego niechęć względem tego nazwiska i przede wszystkim wspomnień, jakie ze sobą niosło, nie malała. Z drugiej strony powoli męczyła go wieczna obecność na morzu, brak przystani, w której mógłby odpocząć. Bo każdy marynarz potrzebował bezpiecznego portu. - Gdyby było, nie warto byłoby z niego wracać - dobrze czuł się na otwartym morzu, kiedy nie było nic prócz fal i ich statku, przedzierającego się przez błękitny bezkres. Jednakże on raczej szedł tam, gdzie potrzebowano medycznej pomocy, gdzie nikt inny nie chciał się znaleźć. To jednak nie znaczyło, że nie chciał mieć domu, do którego mógłby wracać. Czasem - chociaż nigdy nie powiedział tego głośno - zazdrościł Ephraimowi. Bo chociaż tęsknota musiała być niewyobrażalna, niemalże niemożliwa do ubrania w słowa, to ostatecznie witały go otwarte ramiona dzieci i małżonki. Przynajmniej do niedawna.
Przełknął ślinę, a raczej próbował bo nagle miał wrażenie, że w ustach ma pustynię. Nie był to temat przyjemny, ale musieli do tego wrócić. Bo nie chciał żałować, że nigdy nie poruszył z nią tego tematu, że pozwolił milczeniu wypełnić powiększającą się przepaść między nimi.
- Lepiej dla kogo, Revie? - zapytał, ściągając tym razem brwi do środka. Początkowo trudno było mu zidentyfikować emocje jakie zaczynały szarpać jego osobą w tym momencie. Z jednej strony wciąż był zły, jakby na nowo odżyło w nim to uczucie odrzucenia. Z drugiej strony był zły na nią, że tak nisko go oceniała. - Nie miałaś prawa podejmować tej decyzji za mnie - po zastanowieniu te słowa wypadły spomiędzy jego ust. I nie uciekał spojrzeniem. Nie miał zamiaru się też odsuwać. - Nie znienawidziłbym, nie umiałbym - dodał po chwili jako zapewnienie. Bo taka była prawda, nawet teraz, po tym wszystkim nie umiałby powiedzieć, ze jej nienawidzi. - Ja uważałbym, że nie ma to sensu, czy ty założyłaś wtedy, że to nie ma sensu? Bo dla mnie miało i to dużo.

Reverie Halsford
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
stomatolog — norco family dental
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
I've been cold, I've been merciless but the blood on my hands scares me to death.
- Roger, on wcale tak nie myśli - rzuciła scenicznym szeptem do czworonoga, drapiąc go przy tym za uchem. Zawsze chciała mieć własnego pupila, ale przez oczywistą niezdolność do zajmowania się samą sobą, nie chciała jeszcze jakiegoś biednego zwierzęcia skazywać na podobny los. Z tego też powodu pozostało jej jedynie rozczulanie się nad każdym napotkanym żywym stworzeniem. Może nie była na tyle ekstrawertyczna, by podchodzić do obcych ludzi i ich czworonogów, ale zdecydowanie w myślach wyrażała swoją głęboką sympatię. Słysząc kolejne słowa Abrahama, zadarła nieznacznie głowę i wbiła w niego badawcze spojrzenie, na moment przerywając rozpieszczanie Rogera. - Wiem. Ale mógłbyś z niego zrobić użytek i przekuć złe wspomnienia w dobre - zasugerowała łagodnie, nie chcąc wprost mówić, że jej zdaniem powinien ten spadek przyjąć bez mrugnięcia okiem. Nie miała prawa, by cokolwiek mu wciskać; może gdyby przez minione lata trwała u jego boku, mogłaby sobie na coś takiego pozwolić, aczkolwiek w obecnej sytuacji powinna ograniczyć się do roli obserwatora. Tak przynajmniej sobie powtarzała, co w praktyce było znacznie trudniejsze, bo nie potrafiła zdusić naturalnej opiekuńczości, która odczuwała pod adresem Abrahama. Zawsze chciała dla niego jak najlepiej, nawet jeśli zabierała się do tego od niewłaściwej strony. - Czyli chciałbyś znaleźć swoje miejsce w świecie? Zapuścić korzenie? Posadzić drzewo? - zmieniła ton rozmowy na bardziej luźny, zwyczajnie bojąc się poważniejszych rozważań. Chociaż niewykluczone, że tym sposobem próbowała też wyciągnąć od dawno niewidzianego przyjaciela jakieś informacje: czy jest ktoś, kto jest dla Ciebie domem? czy masz już port, do którego chcesz wracać? Nie mogła zapytać wprost, więc robiła to między wierszami. Zabawne, tak strasznie próbowała się wzbraniać przed wchodzeniem do tej samej rzeki, a już zdawała się tkwić w niej po same kolana. Nigdy nie rozumiała, dlaczego tak to wyglądało w relacji z Abrahamem; dlaczego raz po raz coś ją do niego przyciągało, mimo że walczyła z tym jak tylko mogła. Teraz zresztą znów próbowała to robić; budować niewidzialne mury, odgradzać się od niego, od tej rozmowy, która wisiała nad nimi niczym chmura gradowa. Nie dało ruszyć się naprzód bez domknięcia drzwi przeszłości. - Dla Ciebie - odparła twardo, bez zawahania, jakby to nawet nie podlegało dyskusji. - Dla mnie to była udręka, ale wiedziałam, że tak musi być. Że w końcu zapomnisz i zaczniesz od nowa - racjonalizowała szybko, patrząc na niego z czymś na kształt błagania w oczach. By spróbował zrozumieć. By jej nie winił. Potrząsając głową, wreszcie odwróciła od niego spojrzenie jako pierwsza, przenosząc je na widok za oknem. - Przestaje padać - wierutne kłamstwo, kolejna próba uniku - Powinnam wracać do domu - dodane cicho, ledwo słyszalnie. Zasługiwał na szczerość; Reverie doskonale wiedziała, że zasługiwał, ale nie potrafiła mu jej tego wieczoru dać. Dlatego w milczeniu spuściła głowę i więcej się nie odezwała, nie odpowiadając już na żadne z jego pytań.

abraham goldschlag
powitalny kokos
ładnie
-
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Może i masz rację - wzruszył ramionami, nie chcąc ciągnąć dalej tego tematu. Zawsze był mu on solą w oku, tą częścią przeszłości, do której nie chciał i nie lubił wracać. Otwierała rany, które bolały za bardzo i które nie był pewien czy w całości się zdołały zagoić. Słaby uśmiech zamajaczył gdzieś w gęstej brodzie. Nie sądził, że kiedyś to powie, ale chyba czuł się zmęczony? Dziesięć lat służby, dziesięć lat spędzonych w podróży, bądź śpiąc w miejscach, które do końca nie były jego własnym. Ile człowiek może tułać się po świecie bez swojego miejsca? Bez czterech ścian, które miał nazywać domem. Musiał coś wybrać, a Lorne Bay kusiło chociażby obecnością brata oraz przyjaciela, którzy mogliby mu pomóc zbudować dom. Bo to nie tylko budynek, ale także ludzie jakimi się otaczało. Kiedyś myślał, że Reverie może stać się dla niego taką osobą, do której by wracał. Te słowa, wyznanie na które nie był do końca gotów nawet przed samym sobą nie umiało mu przejść przez gardło. - Od czegoś trzeba zacząć, równie dobrze może to być i drzewo - odparł, przenosząc spojrzenie na nią. Zastanawiał się na ile jeszcze go znała i na ile on znał ją. Przecież minęło tak cholernie dużo czasu. A on nadal o niej pamiętał, nadal pojawiała się w jego myślach, nadal pamiętał w jak uroczo-zabawny sposób marszczyła nos. Dlaczego? Przecież dała mi dobitnie do zrozumienia, że ta sympatia jest jednostronna, a on spala się dla niej niepotrzebnie. Prychnął więc, gdy słychał tych bzdur o zapomnieniu. Nie mógł na nią w tej chwili spojrzeć. Nie chciał, aby wszystkie te emocje wypłynęły z jego oczu, dlatego wbił spojrzenie w zagłówek, który miał przed sobą. Był zły, tak niesamowicie zły na siebie i na nią. Na to, że przez własne przekonanie skazała go na lata spędzone na rozpamiętywaniu tego konkretnego dnia, w którym widzieli się po raz ostatni oraz każdego poprzedniego spotkania. - Myliłaś się - słowa opadły ciężko niczym kamień w ciszy, jaka zapanowała obecnie w samochodzie. Rzucił jej jedynie ukradkowe spojrzenie, częściowo zasłonięte przez zdecydowanie za długie włosy, których jeszcze nie zdążył ściąć. - Nigdy nie zapomniałem - i nigdy nie zacząłem od nowa. Te słowa jednak zaległy my na klatce piersiowej. Nie tego spodziewał się po dzisiejszym dniu, powrotu wspomnie, do których jak dotąd wracał jedynie w zaciszu sypialni, które na czas pobytu nazywał swoimi. - Odwiozę cię - odparł po czym odchrząknął i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć wyszedł z samochodu na deszcz, który ponownie przemoczył go do suchej nitki w trakcie zaledwie kilku kroków. Wsunął się na miejsce kierowcy i może trochę za mocno zatrzasnął za sobą drzwi. Odruchowo pogłaskał Rogera, który trącił go nosem i położył uszy do tyłu. Czemu to tak cholernie bolało? Gorzej niż zranienie w trakcie akcji? - Gdzie mieszkasz? - pytanie wypowiedziane na tyle neutralnym tonem, że niemalże pozbawionym emocji. Cholera, potrzebował teraz szklanki whisky. Albo dwóch. Albo całej butelki?

Reverie Halsford
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
ODPOWIEDZ