spec. od zarządzania kryzysowego / właścicielka — Riley Hotel
47 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Kryzys to mój pomysł.
~ ~ ~ ~ ~
I say crazy shit all the time
*Wrzucam jeszcze raz, bo pierwszy post wpadł na lotnisko zamiast do hotelu.

cSiedząc przy wielkim drewnianym biurku w biurze na parterze hotelu analizowała dane giełdowe, których nie zdążyła sprawdzić z samego rana. Teraz na niektóre posunięcia było już za późno, ale krótka analiza jeszcze nikomu nie zaszkodziła zwłaszcza, że akurat w tej kwestii Jackie nie znała się najlepiej. Podążała za instynktem a na podstawie prób i błędów podejmowała coraz to lepsze inwestycyjne decyzje będące zaledwie dodatkiem do jej bieżących dochodów; do tego co już zdążyła wyprać a co jeszcze czekało w kolejce, żeby żadna skarbówka nie uczepiła się jej zgrabnego tyłka. Nie lubiła tego tak samo jak uprzykrzających życie ludzi, do których zaliczyła nieznajomą blondynkę coraz częściej przebywającą w hotelu. Nie rezerwowała pokoju, czasami zamawiała coś w restauracji, ale nic więcej tam nie robiła. Siedziała i rozglądała się, jakby w poszukiwaniu naiwniaka, który uzna jej usługi za wpasowujące się w męski gust.
Tak, McQueen miała dziewczyną za dziwkę. Za jedną z tych lasek, która myślała, że będzie ssać z hotelowego cyca, bo na ulicy nie zarobiłaby tyle co tutaj.
O nie. Nie było nic za darmo. Skoro chciała się kurwić, to niech wynajmie powierzchnię na eksponowanie swego ciała, o ile w ogóle była coś warta.
Jedną niepasującą do tej teorii zmienną był fakt, że ów długowłosa blondynka dość często zawieszała spojrzenie na szefowej hotelu. Zauważyła to sama zainteresowana – Jackie – oraz jej ochroniarz Karim, który dzisiejszego dnia stał się zmorą Desiree. Nie zważając na sprzeciwy dosłownie złapał ją za chabety i ciągnął tak aż do samego biura szefowej. Raz powiedział, żeby się zamknęła a drugi, że nie tolerują tu krzątaczy szukających okazji (bo pomimo aktualnej agresji, z jaką ciągnął tamtą przez korytarz, Karim był przyzwoitym człowiekiem i nie nazwałby kobiety dziwką).
Kiedy drzwi do biura otworzyły się Jackie jakby od niechcenia uniosła spojrzenie nad laptopem i z dezaprobatą patrzyła na scenę wciągania nieznajomej do środka. - Nie szarp się. Szkoda tlenu.Na twoje życie/Marne próby wydostania się z uścisku Karima. – Mężczyzna wreszcie puścił blondynkę, zamknął drzwi i stanął tuż przed nimi uniemożliwiając dziewczynie opuszczenie pomieszczenia. - Ładnie to pałętać się po czyimś hotelu? – zapytała wprost i wygodniej oparła się o skórzane krzesło, które lekko się zabujało. Nie lubiła sztywnych siedzeń. Wystarczyło, że stawiali takie wszędzie indziej. – Nie zaprzeczaj. Mamy nagrania i brak tolerancji do dziwek z ulicy, które myślą, że w hotelu mogą się nachapać za pół darmo. – Pierwsza teoria. Nie miała się mówić o niej na głos. Niczego się nie bała; nawet własnych błędów. Dopuszczała do myśli, że je popełniała, ale sztuką było nie przejmowanie się tym. – Zastanawia mnie tylko jedno. – Co nie pozwalała sądzić, że wspomniana teoria jest w stu procentach prawdziwa. – Czego ktoś taki chce ode mnie? Przyłazisz do hotelu i kiedy tylko pojawiam się w zasięgu twego wzroku to gapisz się jak agent kret przysłany przez podrzędnego gangusa. – Ktoś próbował rozpracować McQueen? – Więc jak jest? – Odwróciła głowę w bok na drewniany zegarek wiszący na ścianie, co znacząco sugerowało, że czas był cenną walutą. Desiree nie miała go wiele.

Desiree Riseborough
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Powinna mieć to gdzieś. Desiree nigdy nie należała do ludzi przesadnie dbających o więzi rodzinne ani też o ludzi, którzy rezygnowali z niej. Może to przez zawód, ale miała silne poczucie własnej wartości. Poprawka, trudno było nie mieć takiego poczucia, gdy miało się śliczną buzię, zgrabne nogi i olśniewający uśmiech. To wszytko sprawiało, że wyglądała jak laleczka, ale przecież była ponad to. Skończyła medycynę, przeżyła wielką tragedię, codzienne w domu zmagała się z brutalnym mężem. Nie potrzebowała jeszcze do kompletu matki, która zrzekła się praw do niej po porodzie. Pewnie, gdyby cudnym trafem znalazła się w kochającej rodzinie to byłaby jej skłonna nawet podziękować. Matka jednak wepchała ją z deszczu wprost pod rynnę i miała wrażenie, że właśnie to skłoniło ją do obserwowania jej życia.
Nie wiedziała nawet czy kiedyś dojdzie do tego, by do niej nawet zagaić, ale chciała ją poznać i dowiedzieć się czemu. To proste słowo prześladowało ją tak, że w akcie desperacji postanowiła zacząć prześladować ją. Brzmiało to jak dobra zemsta i w teorii na pewno taką było. Miała nadzieję, że przynajmniej przyprawi swoją biologiczną matkę o jakąś mocną migrenę, a ona dowie się więcej o jej życiu.
Im jednak dłużej przebywała w jej towarzystwie (choć z ukrycia), nie mogła nadziwić się, że są spokrewnione. Na pierwszy rzut oka nie łączyło je absolutnie nic i była przekonana, że już woli swoją niebiologiczną matkę od tego stworzenia, które wprawdzie pięło się po drabinie sukcesu, ale budziło postrach. Jak wielki miało się okazać pewnego razu, gdy zwyczajnie została zabrana przez ochroniarza do jej gabinetu. Podczas tej wycieczki objazdowej nie krzyknęła ani razu. Od czasu śmierci małego pewne instynkty samozachowawcze zostały wyłączone i choć myślała o Flannie, nie bała się ewentualnego porzucenia ciała na śmietniku. Podchodziła do tego wręcz paskudnie na zimno i powoli zaczynała obawiać się, że powraca do niej depresja.
Jeszcze jeden cenny prezent od swojej matki, przed której oblicze została zapakowana jak rasowa podejrzana. Nie omieszkała zaśmiać się cicho z tego przedstawienia, które powoli przypominało jej jakiś gangsterski film.
Usiadła na krześle (musiała przyznać, że wygodne) i spojrzała w oczy swojej rodzonej matce. Tym razem emocje wewnątrz niej wręcz eksplodowały i przez chwilę bała się, że dla odmiany wybuchnie śmiechem, ale przecież tego typu ekscesy zarezerwowane były jedynie dla innych ludzi. Desi zawsze przyjmowała wszystko z sympatycznym i po części łamiącym serce uśmiechem, zwłaszcza gdy okazywało się, że stoi nad przepaścią.
- Muszę przyznać. Masz klasę - zadrwiła, bo może i dorabiała ostatnio jako kelnerka w Shadow, ale jeszcze nie spotkała się z tego typu rynsztokowym językiem, a pochodziła z trudnego domu. - Dla twojej wiadomości, Jackie, jestem lekarką, więc nie, nie interesuje mnie fucha u ciebie. Wiem, że dostałabyś sporo za mnie, ale jak na burdelmamę masz całkiem słaby research - wyjęła papierosa i zapaliła go powoli nie spuszczając z kobiety wzroku. Przecież jej nie uderzy, a jeśli nawet… James robił to tak często, że zdążyła do tego przywyknąć. - W innym wypadku wiedziałabyś, że jestem twoją córką - nie zamierzała się z nią obchodzić delikatnie, skoro nasłała na nią swojego ochroniarza i straszyła ją konsekwencjami. Poza tym wreszcie prawda była na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli ta ręka mogła ją w przypływie szału udusić.

Jackie McQueen
spec. od zarządzania kryzysowego / właścicielka — Riley Hotel
47 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Kryzys to mój pomysł.
~ ~ ~ ~ ~
I say crazy shit all the time
Prowokacja była czymś, co uwielbiała.
Prowokacją wzbudzało się w ludziach emocje i często doprowadzało do wyjawienia prawdy wyduszonej z myśli w formie zazwyczaj wulgarnej oraz z nadmiarem wszystkiego.
To – wszystko – składało się teraz z chudej blondyneczki bezczelnie odzywającej się do niej po imieniu, nazywającej ją burdelmamą i zapalającą papierosa, jakby była u siebie.
McQueen obserwowała to wszystko zza swojego biurka z uwagą wyłapując poszczególne detale. To, w jaki sposób kobieta trzymała rulonik z nikotyną. Jak siedziała i w co była ubrana. Czy miała spięte włosy czy rozpuszczone i jak prezentowały się kolczyki na jej uszach (o ile miała do nich wgląd).
Patrzyła na nią.
Patrzyła przez nią.
Doszukiwała się detali, zmian na twarzy i drobnych ruchów mięśni na ciele tak jasnym, że prawie porcelanowym, które robiło wrażenie, acz Jackie osobiście uwielbiała egzotyczną urodę będącą przeciwieństwem jej własnej. Czymś lekko skrajnym, ale nie oczywistym jak w typowych zestawieniach filmowych, jakby miłość potrzebowała kontrastu typu Yin i Yang.
Siedziała ze spokojem i słuchała aż padły kluczowe słowa, na które jedynie niezbyt wyraźnie zmarszczyła brwi. Ktoś mógłby pomyśleć, że po prostu coś zakuło ją w skroni, zaś gdyby była bardzo wrażliwa na gówniane pierdolenie to na pewno skarżyłaby się teraz na migrenę.
- Czyli jednak jesteś dziwką. – Autora tych słów trzeba zrozumieć. Wiedzieć, co miał na myśli stosując się do zasady skomplikowanego działania.
Jackie = burdelmama (zgodnie ze słowami Desiree).
Córka burdelmamy = dziwka.
Składowa nie do końca skomplikowana, ale tylko ktoś skupiony na rozmowie wyłapałby, skąd Jackie wysnuła ten jakże banalny wniosek.
- Przemawia przez ciebie buczność, skoro sądzisz, że traciłabym czas na research – Niby po co? Jackie nie miała czasu na takie pierdolety, nawet jeśli miała ludzi od zadań specjalnych, to nie zamierzała zawracać im głowy tą blondyneczką. Przynajmniej na razie. – i na pierwszą lepszą dziewuchę, która twierdzi, że jest moją córką. – Co za banał. Jeszcze niech powie, że domaga się kasy albo zapisu w testamencie. – Ustalmy coś sobie – Wyprostowała się i pochyliła do przodu opierając łokcie na drewnianym blacie. – Nie obchodzi mnie co robisz ani w jaki sposób kłamiesz ludziom. W innych okolicznościach doceniłabym wysiłek w uzyskaniu profitów, ale robisz syf nie w tym gnieździe co trzeba. – Uważała kobietę za kłamczuchę pragnącą się nachapać. Nie brała jej na poważnie, bo nie wierzyła, że kiedykolwiek napotka córkę. Przez lata o niej nie myślała i chwilami zapominała, że miała jakiekolwiek dziecko (nawet te, które miała okazję wychowywać, ale zginęło tragicznie przez chwilową nieuwagę), więc tym bardziej ciężko było jej uwierzyć, że pierwsza lepsza laska z ulicy to mały demon, którego wycisnęła ze swego ciała. – Zabierz więc swój zgrabny tyłek wraz z żałosnym dyplomem i nigdy nie wracaj do tego hotelu. – Mówiła spokojnie, acz stanowczo. Była bardzo przekonująca w założeniu, że na końcu zdania powinna pojawić się groźba i była; milcząca i cicha, ale znalazła swoje miejsce w długim spojrzeniu, którego nie oderwała od Desiree i powadze z jaką wypowiadała każde słowo.
Nie wierzyła. To nie mogła być jej córka.

Desiree Riseborough
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Jej rodzice nie byli idealni. Tak to zwykle określała, gdy ktoś pytał ją o pochodzenie i zazwyczaj większości osób zamykało to usta i nie musiała odpowiadać na pytania o swoje wychowanie. To określenie było łatwiejsze niż przyznanie się do tego, że mama z ojcem nigdy nie trzeźwieli i tak naprawdę razem z bratem sami byli za siebie odpowiedzialni. Mogła nawet dodawać bardzo poważnie, że nauczyła się w domu niezależności i większość czułaby do niej podziw. Wszystko było lepsze od litości, której Desi unikała.
Nie uważała się jednak za szczęściarę i dopiero spotkanie z tą kobietą uświadomiło jej, że faktycznie była całkiem zahartowana, bo przecież w innym wypadku nie byłaby tak obojętna na słowa, które nieznajoma sączyła do jej ucha. Brzmiały one jak jakiś wyjątkowo toksyczna trucizna i właśnie tym najwyraźniej była jej matka. To, że biologicznie nią jest, nasuwało się samo, zwłaszcza od momentu, gdy na nią zerkała. Z genetyką nie miała szans wygrać, nawet jeśli charakterologicznie odbiegała od tej głośnej kobiety.
Odczuwała to z każdym jej słowem i chciałaby wierzyć, że to przynosi jej ulgę, ale przemawiało przez nią jedynie rozczarowanie. Tak ogromne, że wzruszyła ramionami na kolejną z jej obelg.
- Nie rusza mnie to. Nie pierwszy raz ktoś mnie tak nazywa - tak właściwie to nic czym mogła jej zagrozić, nie budziło w Desiree przerażenia. Trudno było przestraszyć dziecko pijanych rodziców i żonę absolutnego brutala. Tyle, że im bardziej kobieta ją odrzucała, tym mocniej czuła, że ta wyprawa w poszukiwaniu korzeni była zbędna. Nie potrzebowała przecież w swoim życiu matki, miała brata, a ta kobieta zdawała się być jakąś paranoiczką i na dodatek ogarniętą wizją absolutnej władzy.
Nie wiedziała czy się śmiać czy płakać, ale najwyraźniej po Shadow trafiła z deszczu pod rynnę.
- Och, Jackie, ale ty dzwonisz - skwitowała w końcu, bo przecież to ona ją wywlekała z lobby i koniecznie chciała poznać prawdę. To nie jej wina, że ta jej nie przypadła do gustu i próbowała ją zawzięcie podważyć. Wstała w końcu i spojrzała na nią z ukosa.
- Masz rację. Nie potrzebuję TAKIEJ matki, więc bądź tak miła i mnie puść, bo mam jeszcze sporo do zrobienia, a ty pewnie też musisz ogarnąć te swoje dziwki. W ogóle, dwudziesty pierwszy wiek i wyzysk pracownic seksualnych? Zachowujesz poziom - odpowiedziała bezczelnie i mogło się wydawać, że pod tym względem jednak trochę ją przypomina. Była równie wyszczekana i nieustraszona, choć wyglądała raczej jak blond chucherko. Tak właściwie wszystko było jej jedno jak widzi ją ta kobieta, bo ciągle w jej głowie pojawiało się tylko jedno stwierdzenie. To nie miało najmniejszego sensu i powrót do korzeni okazał się największym fiaskiem, a nawet jak przystało na Desiree- nie robiła sobie wielkich nadziei i nie roiła fantazji ze względu na to spotkanie.
Wręcz przeciwnie, była realistką, a mimo to pozostało jej rozczarowanie tak silne, że musiała zdecydowanie przepić to jakimś porządnym alkoholem zanim zapomni, że jej biologiczna matka istniała.
Pijani rodzice najwyraźniej nie byli tacy najgorsi.


Jackie McQueen
spec. od zarządzania kryzysowego / właścicielka — Riley Hotel
47 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Kryzys to mój pomysł.
~ ~ ~ ~ ~
I say crazy shit all the time
Przelotnie zerknęła na Karima przez cały czas pozostając obojętną na to co się działo. Nie lubiła, kiedy ktoś pałętał się po jej podwórku ani tym bardziej, gdy kłamstwa sączyły się z ust blondyneczki. Nie wierzyła w nagłe pojawienie się córki. Nigdy tak naprawdę nie dowiedziała się, gdzie jej dziecko trafiło. Rodzice sami wszystko załatwili stawiając Jackie solidne warunki, z którymi niespecjalnie się zgadzała, ale tylko tak mogła wyrwać się z szamba. Wrócić do normalnego życia i uciec na studia z dala od rodziny. W tamtym dniu postanowiła nigdy nie oglądać się za siebie i interesować czymś, co było owocem grzesznej wpadki; z grubsza też nielegalnej, o której jednak nie wspominała wmawiając innym, że ojcem był jakiś nieznajomy na imprezie. Wierzyła jednak, że rodzice wszystko załatwili tak aby nigdy na swej drodze nie napotkała owocu tamtego nastoletniego zauroczenia, lecz jak wiadomo ludzie byli słabi i ktoś mógł się wygadać.
Mógł, ale Jackie wolała aby tak nie było. To wszystko by zaburzyło a ona lubiła swoje życie takim jakim było.
Ledwo widocznie uniosła kącik warg i znów spojrzała na Karima zgrabnie machnąwszy dłonią na znak, żeby otworzył drzwi. Nie zamierzała przetrzymywać kobiety. Chciała tylko wyjaśnić, żeby już nigdy nie przychodziła do hotelu. Nie potrzebowała pałętających się tu obcych. Goście hotelowi liczyli na dyskrecję a ktoś, kto od paru dni siedział w lobby był jak żywa kamera podrzucona przez konkurencję albo służby. Widocznie jednak blondynka nie należała do żadnej ze wspomnianych grup, ale każe Karimowi to sprawdzić. Najważniejsze jednak było to, że cokolwiek robiła w hotelu była już spalona.
Wzrokiem odprowadziła kobietę do wyjścia i odczekała aż ochroniarz zamknie drzwi o dziwo pozostając w środku. Dobrze wiedział, co miał robić, ale najwyraźniej coś go dręczyło.
- Powiedz to wreszcie – wysyczała niezadowolona z powodu podchodów pracownika.
- To może być ona.
- I? – Nawet jeśli to, co z tego?
- Nie chcesz jej poznać?
- Po co? Żeby mi wyrzucała jaką okropną matką byłam albo jestem? Masochizm i samobiczowanie to domena katolików. – Powróciła do poprzedniej pracy nie zawracając sobie głowy nieznajomą, ale Karim nie odpuszczał.
- Dobrze wiesz, że nie przyszłaby tu bez powodu.
Tak, znała się na tym. Wiele adoptowanych dzieci szukało swoich korzeni, ale nie każdy był na tyle odważny aby zmierzyć się z prawdą. Zazwyczaj potrzebne było kopnięcie, dobre pierdolnięcie w kruszącym się od podstaw życiu, które zmuszało do szukania nadziei w czym innym.
Nie potrzebuje TAKIEJ matki.
Więc jakiejś potrzebowała i nie tej konkretnej a kogoś odmiennego, na pewno cieplejszego i czulszego, co potwierdzałoby teorię o tym, że życie córki (której jednak nie wierzyła) drżało niespokojnie potrzebując czegoś, co ją ustabilizuje.
McQueen nie czuła się do tego odpowiednią osobą. Nigdy nią nie była i nie będzie.

z/tx2 Desiree Riseborough
ODPOWIEDZ