chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Co to za zamieszanie? – Margarity nigdy nie zaskakiwał chaos panujący na izbie przyjęć. Bywały spokojne chwile, podczas których napływali pojedynczy pacjenci, lecz w głównej mierze zawsze coś się działo. Ktoś krzyczał, płakał, śmiał się albo prowadził żywą dyskusję o tym, kto miał pierwszeństwo w kolejce. Tuż po wyjściu z zabiegowego Bertinelli zauważyła kółko wzajemnej adoracji zebrane wokół niezidentyfikowanych jednostek. Zagadany przez nią pielęgniarz jedynie spojrzał przez ramię i wzruszył ramionami.
- Jakaś babka przywiozła nieswoje dziecko i mają srakę, że to może jakaś porywaczka. – On uważał to za naturalne, dlatego dopiero widząc pytające spojrzenie Margo podjął się wyjaśnień. – Podczas ulew znikają ludzie. Gubią się, mają wypadki, wpadają do studzienek albo ktoś porywa dzieci, bo wtedy trudniej je znaleźć. – Ograniczona widoczność oraz hałas wywołany deszczem to spora przewaga zwyroli pragnących nieco zarobić albo co gorsza wykorzystać nieletniego. – Zaraz przyjdzie ochrona i to ogarnął.
Bertinelli uznała, że to nie jej sprawa i już miała odwrócić wzrok od całego zamieszania, kiedy jedna z osób odsunęła się na bok ukazując przemoczoną od deszczu blondynkę. W taką pogodę samo przebiegnięcie z parkingu do budynku było jak wskoczenie do basenu.
Nie o tym jednak myślała Margo. Nie o pogodzie, którą przeklinała w drodze do szpitala a o osobie, której nie zamierzała spotykać w takich okolicznościach. Przyjazd do Australii był odrobinę spontaniczny i nie do końca przemyślany. W przypływach pozytywizmu uważała to za niezłą niespodziankę, ale kiedy już była na miejscu uznała za największą głupotę, jaką mogła zrobić. Musiała więc się przygotować i wymyślić lepszy powód swego przyjazdu niż „Chciałam zrobić ci niespodziankę” z ukrytym przekazem o tym, że tak naprawdę nie miała gdzie się podziać. Że szukała miejsca, w którym musiała przemyśleć swoje dalsze życie.
Z zamyślenia wyrwał ją przechodzący obolały pacjent. Pielęgniarz już dawno zniknął z horyzontu pozostawiając sam na sam z widokiem kobiety, z którą trzy lata temu była gotowa zdradzić żonę. Z drugiej strony co to za zdrada, skoro zgodnie z założeniem Irene związek małżeński nie powinien ograniczać ich w intymności z innymi? Zabawne, że wyskoczyła z tym pięć lat temu i dokładnie od tamtego czasu ich związek powoli się rozsypywał.
Pomimo ogromnej chęci komicznego wycofania się - najlepiej jak ninja na kuckach, żeby nikt jej nie widział – wiedziała, że ostatecznie i tak wróci. Nie mogła zostawić Strand w tym całym zamieszaniu.
- Beverly! – Była blisko, ale uniesiony głos zwrócił uwagę nie tylko blondynki, ale również reszty zgromadzonych. – Co tu się dzieje? – Wiedziała, że swoim zachowaniem i obecnością skołowała Bev, ale na wyjaśnienia jeszcze przyjdzie pora.
- Ta kobieta nie jest prawnym opiekunem dziewczynki..
- Silenzio – przerwała mu nie tylko słowem, ale także gestem dłoni zamykając jadaczkę. – Ta kobieta to oficer służb leśnych a dziewczynka.. – Ku zaskoczeniu wszystkich kucnęła patrząc wprost na dziewięciolatkę. – Jak ci na imię, skarbie?
- Fanny.
- Bardzo ładnie. – Posłała jej delikatny uśmiech już wcześniej zauważając, że dziewczyna podtrzymuje prawą rękę. – Boli cię? – Wskazała na jej dłoń na co tamta pokiwała głową. – Zaraz to zbadamy. Wszystko będzie dobrze – zapewniła wstając na równe nogi w trakcie czego wymieniła z Strand krótkie spojrzenie.
- Pani doktor, ale bez rodziców nie możemy..
Bertinelli nie chciała przy dziecku kłócić się z rezydentem, dlatego wzięła go za chabety widząc jak pielęgniarki również rozchodzą się na boki. Im wyjaśnienie, że blondynka była oficerem całkowicie wystarczyło. Widocznie rezydent był bardziej biurokratyczny niż one.
- Słuchaj. Poco bambina jest przemoknięta, zmęczona i obolała. Nie pozwolę jej cierpieć, więc jeżeli chcesz to komuś zgłosić, śmiało – biegnij. Sio sio. – Pomachała ręką tak, jakby go wyganiała. – Ja w tym czasie zajmę się pacjentką. – Odwróciła się na pięcie i gestem dłoni pokazała Beverly, żeby za nią poszły. – Tu jest wolny gabinet. – Otworzyła drzwi, przez które od razu przeszła i poczekała aż Strand usadowi dziewczynkę na kozetce. – Zdejmiesz jej bluzę? – Założyła lateksowe rękawiczki znów zerkając na blondynkę. Chciałaby móc jej się przyjrzeć, zbadać zmiany, które zaszły w niej przez ostatnie trzy lata, ale teraz priorytetem była pacjentka. Przyciągnęła krzesło do kozetki i usiadła naprzeciwko Fanny.
- Zbadam twoją rękę – zakomunikowała ostrożnie chwytając w dłonie małą rączkę dziewczynki. – Jesteś przemarznięta. Co się stało? - Najpierw spojrzała na dziecko, a potem uniosła wzrok na Strand po obu z nich wyczuwając, że sprawa nie była prosta. Fanny wyglądała na niezwykle przemęczoną i przerażoną a Beverly czymś się zadręczała. Tak, na pewno coś ją trapiło i na dodatek wydawała się niespokojna.

Quello che è successo?

Co się stało?


Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
#1

W ostatnich dniach warunki pogodowe skutecznie udaremniały pracę wszystkim mieszkańcom, działającym na zewnątrz. Zdarzały się przerwy w dostawie prądu, zalania i leśne tragedie z drzewami w roli głównej, ale dziecko zagubione w australijskim buszu to pewna nowość w codzienności Beverly. Sytuacje alarmowe wymagały natychmiastowego działania i możliwe jak najsprawniejszego przejazdu w wyznaczone miejsca: tym razem związane z poszukiwaniami dziewięcioletniego dziecka. Przemierzanie pobliskich lasów pieszo nie wydawało się efektywne. Tym razem Strand postawiła na zwrotnego quada, któremu nie było straszne błoto, podmokły teren czy inne trudności (wszystko z odpowiednią dozą ostrożności, gdyż zakopanie w bagnie to nie przelewki).
Spędziła w terenie prawie trzy godziny, gdy wyłapując ruch między drzewami, skierowała się w okolice małej skarpy. To właśnie tam odnalazła kompletnie przemoczoną, zapłakaną zgubę, ubraną w letnie spodenki i bluzę, brudną od błota, piachu i kawałków liści. Nie słyszała, aby dziewczynka wołała rodziców. Była kompletnie wystraszona i zamknięta w sobie, a sina twarz i intensywne dreszcze zmotywowały Strand do przejazdu w stronę szpitala w Cairns. Szczelnie owinęła dziewczynkę kocem ratunkowym, nakazując jej mocno trzymać uchwyty przy quadzie. Dużo ryzykowała. Jeśli mała pasażerka wyleciałaby z kanapy, Bev czekałaby odpowiedzialność za wypadek. Mimo wszystko, zamierzała trzymać się obranego celu, polegającego na przewiezieniu dziewczynki do szpitala. W trakcie zdążyła poinformować swoich kolegów i koleżanki, przy pomocy służbowego radia, trzymanego zwykle przy dużej kieszeni zielonych bojówek. Tym razem nie wzięła ze sobą odznaki i legitymacji, pozwalającej na szybką identyfikację. Nie przejmowała się tym.
Zaparkowała tuż obok wejścia do szpitala, nie kłopocząc się nawet z cholernymi miejscami parkingowymi. Biorąc dziewięciolatkę na ręce, ruszyła w stronę SOR’u, jakby każda sekunda miała przeważyć o porażce, lub sukcesie.
Utknęła przy rejestracji. Siedząca za biurkiem pracowniczka wyglądała na kompletnie zdezorientowana całą sytuację. Niewiele brakowało, a Bev podniosłaby głos, chcąc jakoś przywrócić towarzystwo do rzeczywistości. Na pewno zareagowaliby na telefon, przełączony w tryb nagrywania live na Instagramie czy innym wynalazku. Być może, gdyby ukazała prawdziwą twarz tych, co ponoć mają pomagać, wreszcie ktoś by się ruszył i coś zrobił.
Pozostało jej uklęknąć obok przestraszonej dziewięciolatki, którą wcześniej postawiła na ziemi. Energicznie przesunęła dłońmi po jej ramionach, jakby w ten sposób mogła zapewnić dodatkowe ciepło, zebrane pod termicznym, szeleszczącym kocem.
- Za chwilkę wszystko będzie w porządku. Mogę załatwić nam coś do picia. Lubisz herbatę?
Pociągnęła nosem, orientując się, że własne, polowe ciuchy będzie musiała później wycisnąć z nadmiaru wody. Z rękawów koszuli spadały krople, a przemoczone włosy przykleiły się po część co czoła. Po tej całej akcji zafunduje sobie porządny kubek herbaty z imbirem i miodem. Jen by ją zabiła, gdyby złapała przeziębienie i przeniosła je na małego Olivera.
Słysząc swoje imię, wypowiedziane całkiem znajomym tonem, obróciła głowę. Czy przez tę cholerną nawałnicę miała zwidy? Niemożliwe. Wszystko było z nią w porządku, podobnie jak z Margaritą, której zupełnie się tutaj nie spodziewała.
Niestety, nie było czasu na zaległe pogawędki. Priorytety uwzględniały wyziębioną dziewczynkę, która widząc zamieszanie próbowała schować się za Bev. Przyszła pora, aby wyprostować się i zacząć działać.
Od razu spiorunowała wzrokiem cwaniaczka, przekazującego na głos oczywistą oczywistość. Gdyby tylko wzięła odznakę ze sobą machnęłaby mu nią przed oczami, aż ten by zdębiał.
W ciszy przysłuchiwała się rozmowie Margo z mała pacjentką, nie bardzo wiedząc, do czego to doprowadzi. Czy kobieta miała jakieś chody u ordynatora i mogła przyjmować ludzi poza kolejnością? Nieważne. Dopóki na dyżur nie przywieziono osób z zatrzymaną akcją serca, albo czymś podobnym, prowadzącym do trwałych uszczerbków, albo śmierci, nic się nie stanie, jeśli ktoś zerknie na przemarzniętą dziewczynkę.
Widząc, jak Bertinelli chwyta kolegę po fachu za część ubrań, wysoko uniosła brwi. Nie mogła się nadziwić temu niespodziewanemu spotkaniu, do którego nie doszłoby, gdyby nie alarmowe poszukiwania dziecka. Cóż, zaległości nadrobią później, a przynajmniej taką nadzieję żywiła Beverly.
Sygnał od Margo wystarczył, aby wraz z Fanny przeszła do wskazanego gabinetu. Niczego nie poddawała w wątpliwości. Zastosowała się do wszystkich wskazówek Margo, łącznie z delikatnym ściągnięciem koca termicznego oraz bluzy, uwalonej gęstym błotem. Dziewczynka mogła przynajmniej kilka razy wywrócić się na podmokłym terenie, próbując odnaleźć w deszczu drogę do domu. Żadne dziecko nie powinno przez to przechodzić.
- Była w lesie - wyjaśniła, wreszcie odnajdując odpowiednią chwilę, do dłuższego zatrzymania spojrzenia przy oczach Włoszki. - Ponad trzy godziny temu dostaliśmy informację o zaginięciu. Zanim ją znalazłam, jeździłam po terenie ponad dwie godziny.
Lasy niedaleko Lorne Bay i Cairns były rozległe i pełne niebezpiecznych odcinków. Całe szczęście, Fanny udało się odnaleźć.
- Uznałam, że od razu pojedziemy do szpitala, wolałam nie ryzykować.
Wykluczając szaloną jazdę quadem po całkiem ruchliwej ulicy. To jednak wolała pominąć, dla własnego komfortu.
Pozostawał jeszcze jeden szczegół, o którym nie chciała mówić na głos. Widząc wyczekujące spojrzenie Bertinelli, nie mogła udawać, że nic się nie dzieje. Z kieszeni wodoodpornych spodni wyjęła telefon i naskrobała krótkiego maila, jak za dawnych czasów, kiedy wymieniały z Margaritą mnóstwo podobnych wiadomości.
Zaginięcie zgłosili rodzice, którzy wcześniej chodzili z córką po lesie, kompletnie ignorując pogodę. Myślisz, że to normalne?
Z perspektywy Strand nie bardzo, ale może Margo miała w tym temacie nieco inne zdanie?

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Dobrze zrobiłaś. – Strand na pewno o tym wiedziała, ale miłych słów nigdy za wiele. Margo wychodziła z założenia, że jeżeli ktoś zasłużył, to powinien je usłyszeć. Tłumienie emocji albo myśli nie było mocną stroną lekarki, co miało swoje plusy.
Wyczuła, że krótka historia nie była całością. Coś zdecydowanie wisiało w powietrzu i wcale nie były to pytania odnośnie jej obecności w Australii. Coś ciążyło blondynce na wątrobie, co nie pozwolił jej oddać dziecka prosto w ręce rodziców. Tak to właśnie powinno wyglądać i w tej kwestii rezydent miał rację wspominając o niepodejmowaniu się badania osoby nieletniej bez jej prawnego opiekuna. W końcu to nie tak, że dziewczynka była umierająca, co nie pozostawiałoby lekarce wyboru. Miała go i oczywiście podjęła ryzykowną decyzję w pełni świadoma, że przez ów spontaniczność mogła stracić kolejną pracę.
Dostrzegła telefon w dłoniach kobiety, ale szybko wzrokiem powróciła na lekko posiniaczoną dłoń Fanny.
- Poruszysz palcami? – zapytała młodą, która grzecznie zgięła palce w piąstkę. Zabolało, co dostrzegła na przemęczonej twarzy, na której jednak nie zauważyła łez płynących z oczu. Takie małe dzieci często płakały; jak nie z bólu to ze strachu. To było naturalne zwłaszcza, że Fanny otaczali obcy ludzie i była teraz jak malutki zabłąkany jelonek.
Czemu nie płakała?
- Bardzo dobrze. Chwila. – Sięgnęła po komórkę, której wibracje poczuła już wcześniej, domyślając się kim był nadawca wiadomości. Szybko przeczytała dwa zdania i jednocześnie chowając telefon uniosła porozumiewawcze spojrzenie na Beverly.
- Fanny, lubisz spacerować po lesie?
- Nie bardzo. – Dziewczynka jeszcze bardziej spochmurniała kuląc ramiona. – Deszcz jest zimny, ale rano nie padało. – Fanny uniosła spojrzenie na Strand tak, jakby chciała usprawiedliwić swych rodziców nieświadoma, że właśnie jeszcze bardziej ich wkopała.
- Podobno śniadania w lesie są fajne. – Margo skorzystała z luźnej formy rozmowy udając, że ta cała wycieczka z rodzicami to była super sprawa.
- Zjedliśmy w domu, ale mama powiedziała, że mogę wziąć ze sobą dodatkowy tost.
Bertinelli znów uniosła spojrzenie na blondynkę woląc nie wierzyć w co słyszała, bo to oznaczałoby, że rodzice Fanny zawieźli ją do lasu z samego rana. Może trochę pochodzili, ale padać zaczęło już dawno a oni zgłosili zaginięcie trzy godziny temu. Czy w tym czasie spanikowani szukali córki i dopiero po długim czasie zrezygnowali uznając, że sami sobie nie poradzą? A może umyślnie czekali tak długo, aby.. nie, w to Margo nie chciała wierzyć.
- Fanny, czy boli cię coś jeszcze?
Dziewczynka odruchowo kiwnęła głową, ale szybko ją opuściła i szeptem zaprzeczyła.
- Wiesz.. oficer Strand też często mówiła, że ją nie boli. Tylko, że ja jestem bardzo dobrym lekarzem i zawsze wiedziałam, że coś jest nie tak. Oficer chciała być silna i była. Przyznanie się do bólu nie odjęło jej odwagi i na dodatek szybko przekonała się, że mam magiczne sposoby na różne bóle. Prawda? – Z delikatnym uśmiechem spojrzała na kobietę. Czy wymyśliła tę historyjkę na poczekaniu? Nawet jeśli mówiła tylko o bólu głowy i zwykłej tabletce to lekko podkoloryzowana historia powinna przekonać Fanny do wyjawienia prawdy.
- Mamusia nie chce żeby mówić, że boli. Bo ona i tato będą mieli kłopoty. – Bertinelli wyprostowała się odruchowo łapiąc dziewczynkę za zdrową dłoń.
- Nikt nie będzie miał kłopotów. – Musiała skłamać. – A mi bardzo zależy na tym, żeby cię nie bolało. – Odczekała chwilę uparcie wpatrując się w Fanny, która niestety zamknęła się w sobie i na razie nie chciała nic mówić. – Poproszę pielęgniarkę, żeby dała ci suche ubranie.
Wstając z krzesła wymieniła kolejne krótkie spojrzenie z Beverly. Podeszła do drzwi i wychylając się na korytarz zawołała pielęgniarkę, którą poprosiła o przebranie dziewczynki w szpitalną koszulę i okrycie kocem. Chociaż tyle mogli zrobić w kwestii przemoczenia i oziębienia. Przynajmniej na razie, bo nim Margo podejmie kolejne kroki, musiała tę sprawę przedyskutować z drugą stroną.
- Beverly, mogę cię prosić? – Na korytarzu mogły swobodnie porozmawiać. W międzyczasie pielęgniarka przebierze dziewczynkę, która na początku bała się zostać sama, ale młoda pracownica szpitala szybko ją do siebie przekonała. – Myślisz, że umyślnie ją tam zostawili? – zapytała prosto z mostu, bo jeżeli to wszystko było prawdą, najpewniej miały mało czasu (do przyjazdu rodziców). – Figli di puttana.Sukinsyny.
Najpierw złapała się za boki, przeszła trzy kroki w jednym kierunku i równie szybko wróciła do Strand.
- Mogę sprawdzić, czy ją bili, ale musiałabym zrobić rtg. – Siniaki to jedno, ale silne ciosy modły doprowadzić do okruszenia się kości, co widoczne będzie na zdjęciach ciała. Tylko, że robienie ich dziecku bez zgody opiekunka to kolejne przewinienie a nie była pewna, czy ordynator przymknie oko na całą ich serie.
Wciąż trzymajac się za boki westchnęła ciężko i uniosła spojrzenie do góry. Co za syf.
- Musimy przestać spotykać się w takich okolicznościach. - Po raz pierwszy również dostała pod swe ręce pacjenta bardzo ważnego dla Strand. Teraz historia prawie zatoczyła koło, lecz w tej chwili Margo poważnie rozważała złamanie wielu zasad.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie wierzyła w kompletną lekkomyślność rodziców. Nikt o zdrowych zmysłach nie chodził na spacery w warunkach bezpośrednio zagrażających życiu i zdrowiu. Co innego, gdyby ktoś podjął nagłą decyzję o poszukiwaniach członka rodziny, albo przeprowadzeniu niezbędnych działań, do których zdecydowanie nie należał rzekomy spacer.
Opiekunowi powinni być w trybie natychmiastowym pociągnięci do odpowiedzialności; niestety, wyciąganie konsekwencji z ich działań nie leżało w kompetencjach Beverly.
W ciszy obserwowała poczynania Margo, pozwalając jej działać na sprawdzonym polu. W swojej dotychczasowej karierze przeszła indywidualne szkolenie z pierwszej pomocy i wykonywania drobnych zabiegów, których całe szczęście nie musiała stosować w praktyce. Tylko raz była zmuszona do zaszycia rany, w czym bardzo pomogła adrenalina. Tamte szalone lata miała już za sobą, dlatego też wolała polegać w większości na lekarzach, doskonale obeznanych w swoim fachu.
Co i raz wymieniała spojrzenia z kobietą, jakby podświadomie komentowały zaistniałą sytuację.
Dasz wiarę? Coś z tymi ludźmi jest nie tak.
Przebywanie wśród roślin i zwierząt, miało swoje plusy. Ludzie z kolei bywali roszczeniowi, porywczy i pozbawieni skrupułów. Oczywiście, niektórzy przedstawiciele fauny również przejawiali zachowania okrutne, łącznie z pozostawianiem potomstwa drapieżnikowi na pożarcie. Mimo to, łańcuch pokarmowy zobowiązywał ludzi do nieco bardziej humanitarnego podejścia do wielu spraw.
Uśmiechnęła się delikatnie, przy słowach Margo, nawiązujących do przeszłości, mającej miejsce w syryjskim obozie. Niejednokrotnie wystawiała wtedy swój organizm na ogromny wysiłek. Bardzo zaniedbała swoje nawyki żywieniowe, przez co stała się nieprzyjemna dla reszty wolontariuszy. Bertinelli szybko znalazła na nią sposób, w postaci wielkiej kanapki i tabletki przeciwbólowej (ale nie tylko). Wystarczyło, aby złagodzić napięcie i zwalczyć dokuczliwy ból. Margo również mierzyła się z gorszymi chwilami, co było kompletnie zrozumiałe. Strefa wojny to nie wakacje, ani praca w sanatorium dla schorowanych emerytów. Sytuacja zmieniała się z minuty na minutę i zrzucanie winy na towarzyszy zmagań nie było fair.
Cicho pociągnęła nosem, opuszczając spojrzenie na swoje przemoczone ubrania. Może powinna znaleźć w łazience suszarkę i w ten sposób zawalczyć z nadmiarem wody w ciuchach?
Później.
Teraz priorytetem była Fanny, najpewniej skrzywdzona przez własnych rodziców. Gdyby tylko ta para parszywców była na miejscu, nie patyczkowałaby się z nimi. Wszem i wobec oświadczyłaby wszystkim co o nich myśli, czemu zapewne wtórowałaby Margo.
Po wejściu pielęgniarki do pokoju, opuściła miejsce na krześle, pozostawiając po sobie mokry odcisk i małą kałużę. Powoli zamknęła za sobą drzwi, obracając się następnie w stronę Włoszki.
- W taką pogodę nikt normalny nie zabiera dziecka na spacer - podsumowała, krzyżując ramiona. Wolała nawet nie myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby wiatr łamał drzewa niczym zapałki.
- Przekazałam dwóm kolegom z pracy, że tutaj jestem. Powinni niedługo być na miejscu. Może nawet razem z policjantami.
Wtedy będą mogli przeprowadzić rozmowę w sprawie nieodpowiedzialnych rodziców. W gruncie rzeczy, sami się podłożyli, zgłaszając zaginięcie córki. Może złapały ich wreszcie wyrzuty sumienia? Trochę na to za późno.
- Nie będziesz miała przez to kłopotów? - dopytała co do zdjęcia rentgenowskiego, podziwiając postawę kobiety. Sam fakt, że była gotowa zaryzykować posadą, zasługiwał na uznanie. Tyle, że… to w rękach policjantów spoczywały losy dziecka. Oby należeli do tego lepszego sortu mundurowych, wrażliwych na krzywdę zupełnie bezbronnych osób. Mało które, straumatyzowane dziecko potrafiłoby samodzielnie zgłosić krzywdę, wyrządzoną przez opiekunów.
Z wciąż widocznym na twarzy przejęciem pokręciła głową, podsumowując w ten sposób nagłe spotkanie.
- Nie miałam pojęcia, że przyleciałaś do Australii - dosłownie, na drugi koniec świata. - I że pracujesz w Cairns, tuż obok Lorne… spontaniczna decyzja?
Wbiła wyczekujące spojrzenie w Bertinelli.
- Mogłaś mi o tym napisać. Oprowadziłabym cię mieście, albo po lesie...
Pozwoliła sobie na delikatny uśmiech, podkreślający lekko zaczepny ton. W lesie miała teraz mnóstwo znajomych, w większości pokrytych futrem, albo sierścią. Możliwości było wiele. Przy okazji, przedstawiłaby Margo swojej żonie i Oliverowi.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Wydała z siebie ni to jęknięcie ni warknięcie wyrażające sprzeczność emocji związaną z zaistniałą sytuacją.
- Jasne, że będę miała kłopoty. – Ogromne, których nie chciałaby mieć, ale też nie mogła tak po prostu zostawić Fanny na pastwę losu. Wiedziała, że im więcej dowodów zbierze tym lepiej, ale czy stać ja było na kolejną utratę pracy? Jeszcze trochę a na każdym kontynencie nie będzie mogła wykonywać zawodu. Będzie musiała zejść na podziemia i szyć ich rozwalone wargi albo składać postrzelone kolana.
Podparła się pod boki i jak to miała w zwyczaju wierciła się na przestrzeni jednego metra kwadratowego. Nie tuptała jak poparzona, ale też nie mogła ustać w miejscu, co wyraźnie odzwierciedlało jej emocje.
Zatrzymała spojrzenie na blondynce i zacisnęła wargi. Czekała na odpowiedni moment, żeby objawić się przed drzwiami Beverly, ale ten jak na złość nie nastąpił pakując je obie w to coś, co wykraczało poza normalność. Nie żeby kiedykolwiek spotkały się w normalnych warunkach.
- Chciałam napisać, ale.. – Popatrzyła w podłogę, poszurała butem i znów uniosła wzrok. – Wszystko ci powiem. – Bo było tego więcej niż Strand przypuszczała. – Najpierw zajmę się ręką Fanny, wezwiemy opiekę społeczną – Bo to było rozsądniejsze od zakazanego (aktualnie) RTG. – i dam ci coś do przebrania. – Odczekała chwilę aż kobieta kiwnie głową. Aktualne warunki nie sprzyjały prywatnym rozmowom zwłaszcza, że po chwili z pokoju wyszła pielęgniarka, którą Margo od razu poprosiła o wezwanie opieki społecznej.
Jest źle.
Od rozwodu pogrążam się w chaosie. Nie. Wcale nie chodzi o rozwód. Dobrze wiesz, że utrata Irene nie była aż tak straszna. Od czterech lat systematycznie traciłyśmy się nawzajem. Powoli przyzwyczajałam się do myśli o rozstaniu i jasne, szkoda mi wspólnie spędzonych lat, ale to nie za nią tęsknię najbardziej.
Odebrała mi córkę. Włożyłam tak dużo w jej wychowywanie.. Niebawem sama się o tym przekonasz i choć spędzisz wiele nieprzespanych nocy i będziesz martwić się o niego w każdej sekundzie swego życia, to warto.
Od paru miesięcy mam rozszarpane serce. Czuje jakby stado wilków walczyło o każdy jego najmniejszy kawałek i nic już nie zostało.
Dopadła mnie pustka. Ciemność i co gorsza – jestem w niej sama.
Sama w ciemności.
Nie lubię być sama.
Kiedy tak się dzieje emocje mnie rozrywają i w ich przypływie robię głupie rzeczy, chociaż oszustwo z ubezpieczeniem nie nazwałabym głupim. Pisałam ci o tym. Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Jestem lekarzem. Powinnam ratować ludzi a nie godzić się na niespójność w chorym systemie.
Zwolnili mnie przez to. Właśnie dzisiaj.
Szefowa obiecała, że nie znajdę pracy w żadnym szpitalu. Od zawsze mnie nie lubiła. Czekała na dobry moment aby mi dokopać i tak się stało.
Nie mam nic.
Przepraszam, że Ci o tym pisze. Niebawem dopadnie Cię cud narodzin i powinnaś skupić się na tym. Na radości, którą on Wam przyniesie.

Przez jakiś czas nie będę pisać. Muszę pomyśleć, co dalej. Może wyjadę na kolejną misję i dam sobie czas na zaplanowanie wszystkiego? Jeszcze zobaczę.
Wyślij zdjęcia młodego, kiedy się urodzi.
Odezwę się, kiedy wszystko sobie ogarnę.

Pozdrawiam, Margo.
Trzy miesiące temu wysłała do Strand ostatniego maila. Od tamtej pory się nie odezwała musząc odnaleźć sposób na kolejny rozdział. Dowiedzieć się czego chciała a co powinna zrobić. Niewiele z tego wyniknęło poza tym, że nadal marzyła o byciu lekarzem i nie zamierzała rezygnować tylko dlatego, bo raz dopadło ją prawo.
Musiała wszystko wyjaśnić Beverly, której udostępniła pracowniczy prysznic, ręcznik i własne ubrania na zmianę, których ze względu na pracę miała sporo w swojej szafce i trochę też w aucie.
Fanny z zabandażowaną ręką drzemała w pokoju socjalnym oczekując na przybycie opieki społecznej. Pielęgniarka zaalarmowała je o paru siniakach, które zauważyła podczas przebierania dziewczynki a o jakich myślała Bertinelli stojąc w progu między socjalnym a pomieszczeniem z szafkami i łazienką.
- Po tym, jak mnie zwolnili, długo nie wiedziałam co robić – odezwała się słysząc otwierające się drzwi łazienki. – Moja była szefowa – mignotta - naprawdę się postarała. W żadnym szpitalu nie chcieli mnie przyjąć. Uznałam, że pojadę do Francji. Mogłabym być blisko Amelli, ale moja kochana – „kochana” z ironią i złością słyszalną w dosłownie wysyczanym słowie. – ex żona podzwoniła trochę i postarała się aby we Francji też wiedzieli o mojej niesubordynacji. – Dano jej mocno po dupie. Nie dość, że Irene odebrała jej córkę to jeszcze robiła wszystko, żeby Margarita nie mogła być blisko nich. Niszczono jej życie, czego nie bała się wyrazić w wyraźnie widocznym smutku w ciemnych oczach, które wciąż wpatrywały się w Strand. - Nie wiedziałam, gdzie się podziać i pomyślałam o tobie. O Australii. – Dopiero przy tych słowach przestała gapić się na Fanny, oderwała ramię od framugi drzwi i odwróciła się do Beverly, która przez ten czas mogła się wycierać albo przebierać (dlatego Bertinelli z grzeczności stała do niej tyłem). – W pierwszej chwili uznałam, że to świetna niespodzianka, ale jak już dotarłam na miejsce zrozumiałam że to strasznie głupie. – Lekko przechyliła głowę i spojrzała na Strand tak, jakby pytała ją – Czy to głupie?Jestem tu od miesiąca. Do Lorne Bay wprowadziłam się tydzień temu, ale od paru dni – przez pogodę – tkwię w szpitalu. – Przyznawała się do wszystkiego (w 95%), bo taka właśnie była. Mówiła i nie bała się do niczego przyznać.
Z ciężkim westchnieniem usiadła na ławce naprzeciwko swojej szafki. Była zmęczona. Nie samą sprawą Fanny a ostatnimi intensywnymi dniami, podczas których ani na chwilę nie wychodziła ze szpitala.
Miałam napisać. Naprawdę. – Po co by kłamała? – Przecież od zawsze chciałam, żebyś pokazała mi swoje środowisko naturalne. – Mówiła o lesie, który nazwała tak w jednym z maili. Ot, nabijała się. Od kiedy Beverly zaczęła pracować jako oficer straży leśnej, często o tym opowiadała, co Bertinelli skwitowała „Wreszcie odnalazłaś swoje środowisko naturalne”.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Żałowała, że nie zdążyła wypracować sobie lepszej reputacji, odkąd zamieszkała w Lorne Bay. Jeszcze za czasów poprzedniej pracy wystarczyłoby pomachać odznaką tu i ówdzie, aby otrzymać wolną rękę, w niemal każdej sprawie. Co mogła zrobić jako strażnik leśny? Nic. Nie znała ordynatora i większości lekarzy, a jej uprawnienia służbowe nie obejmowały działań, związanych z przemocą rodzinną, albo jakąkolwiek inną, niezwiązaną bezpośrednio z australijską fauną i florą. Chciała spokojnego, nudnego życia, więc właśnie je dostała.
- Ale… ? - pociągnęła dalej, wraz z wymownym spojrzeniem, domagającym się odpowiedzi. Pokręciła głową, tym samym odpuszczając Margo małą batalię. Zdecydowanie powinna też zrzucić z siebie przemoczone ubrania, jeśli nie chciała złapać przeziębienia, albo innego wirusa. Posłusznie podążyła w wyznaczonym przez panią doktor kierunku, poczłapując przemoczonymi butami. W starciu z taką pogodą nawet najbardziej sprawdzone obuwie dawało za wygraną.
Pod prysznicem pozbyła się małych plam z błota i skrawków roślinności. Bez gadania przyjęła przygotowane ubrania, pasujące niemalże idealnie. Wydawały się jednak nieco bardziej opięte przy talii i barkach; odkąd pamiętała, Margo mogła poszczycić się smukłą sylwetką, której nie powstydziłaby się typowa, włoska modelka. Była żonata, ale potrafiła docenić takie sprawy, bez dwuznacznego kontekstu (no cóż…).
Westchnęła z niedowierzaniem, podsumowując tym samym postawę byłej żony i szefowej.
- Czemu niektóre kobiety zawsze muszą się zachowywać tak mściwie…? - posłała pytanie w eter, naciągając na nogi dresy, pachnące jeszcze płynem do płukania. Momentami sama nie rozumiała płci pięknej. Niby wszystkie mówiły o tej rzekomej solidarności, a i tak potrafiły podłożyć sobie najgorszą świnię, w ramach zemsty. To już lepiej przysłowiowo „dać sobie po mordzie” i podać rękę na zgodę, jak to robili przeważnie faceci.
Podniosła wzrok w stronę Margo, kiedy ta wspomniała o niej i o Australii. Tak po prostu? Nagle o niej pomyślała i to pchnęło ją do wyjazdu w obce strony?
Złożyła swoje przemoczone ubrania w kostkę i wcisnęła do jednorazowej reklamówki, którą wcześniej gdzieś wyhaczyła.
- Nie przesadzaj - spontaniczna decyzja wcale nie była głupia. Raczej odważna i całkiem inspirująca, bo nie każdy zdecydowałby się na opuszczenie rodzinnego kraju, a co dopiero całego kontynentu. Poza tym, schlebiało jej to, że Bertinelli pomyślała akurat o niej, wdrażając tym samym lekko szalony plan.
- Widziałam w swoim życiu gorsze głupoty.
Szczególnie za czasów swojej wielkiej kariery w służbach specjalnych. Teraz mało który, losowy mieszkaniec Lorne uwierzyłby w jej opowieści.
- Przyjechałaś z kimś? - zapytała, chcąc się upewnić czy Margarita przywiozła ze sobą koleżankę, albo kolegę, których mogłaby namówić do spektakularnej zmiany w życiu. Miała na to predyspozycje i nieźle wypracowaną siłę perswazji. Taka zwarta ekipa Włochów mogłaby narobić niemało zamieszania w Lorne Bay i okolicach. Byliby duszami towarzystwa na każdej, sąsiedzkiej imprezie.
- Jasne - parsknęła krótko, podsumowując jakże ekscytujące warunki swojej aktualnej pracy. - Gdyby pogoda dopisywała, pokazałabym ci mój ulubiony szlak służbowy.
Taki z koleinami i pagórkami, na którym jazda Jeepem dawała sporo frajdy.
Zajęła miejsce na ławce z drugiej strony, nie odwracając wzroku od rozmówczyni.
- Powiedz, że w ciągu tego tygodnia przynajmniej raz się dobrze wyspałaś.
To była podstawa. Sama przekonała się, jak ważny jest sen, jeszcze za czasów ASIO, a niedawno, za sprawą Olivera. Całe szczęście, noworodek nie był aż tak nerwowy, aby płakać przez całą noc.
Margo ostrzegała ją, że być może zamilknie na jakiś czas i tak tez się stało. Nie spodziewała się jednak tak długiej przerwy. Myślała nad przesłaniem w kolejnej wiadomości zdjęcia Olivera, ale z drugiej strony obawiała się naruszenia pewnego taktu. Nie chciała chwalić się swoim jakże udanym życiem, kiedy Margo straciła te dotychczasowe i próbowała na nowo szukać sensu, inspiracji, nowego etapu.
Teraz, kiedy o tym myślała, ucieszyła się, że kobieta trafiła akurat do Australii. Dzięki temu wiedziała, że jakoś się trzymała i rozpoczęła tym samym nowy epizod, póki co obfitujący w nieznośną pogodę i nadgodziny w pracy. Zawsze mogło być gorzej, prawda?

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Nie, sama. – Pokiwała głową na boki i nagle zamarła. – Właśnie, czemu przyjechałam sama? – zapytała samą siebie i prychnęła z rozbawieniem. Odpowiedź była bardzo prosta – bo nie pomyślała. Była tak bardzo pogrążona w próbie przywrócenia swego życia do stanu faktycznego, że nie wzięła pod uwagę możliwości zabrania ze sobą kogoś, kto podzielałby jej chęć przeżycia przygody. Bo czymże był wyjazd do Australii? Właśnie przygodą. Nie wakacjami, bo podczas nich się nie pracowało, ale przystankiem dającym możliwość poznania innych ludzi, ich kultury i klimatu, który dawał się Bertinelli we znaki. Dzielnie znosiła ciężkie upały w Syrii, ale ulewy były jej zmorą. Nie miała nic do samego deszczu, ale do tego jak bardzo paraliżowały one całe miasta.
- Jeszcze zdążysz mi go pokazać. – Nie zamierzała opuszczać Australii przynajmniej przez pół roku albo tak długo, aż ktoś z imigracyjnego się nie dopatrzy. – Chyba mi nie powiesz, że w Australii pada przez cały czas? Wiele mówiłaś o swoim domu, ale o tym nie pisnęłaś ani słowem – wytknęła i wskazała palcem na tę jakże trudną w wychowaniu uczennice, która nie kłamała, ale przemilczała bardzo istotną prawdę. Mimo wszystko nie miała żalu. Po prostu musiała zrobić z tego słownie gestykulacyjny teatrzyk jednocześnie uświadamiając sobie, że większość ich maili była raczej pozytywna. Że opisywały tylko to co dobre bardzo skromnie wspominając o ewentualnych skrajnie złych/trudnych sprawach, które jednak omijały szerokim łukiem aż do wiadomości Margo o zwolnieniu. Nawet w momencie rozwodu poświęciła na ten temat zaledwie jedno krótkie zdanie, a potem rozpisywała się o awansie brata i ostatniej operacji, którą miała zaszczyt wykonać.
- Mogę tak powiedzieć, ale to byłoby kłamstwo. – Zmarszczyła nosek i lekko przymknęła jedno oko, jakby się krzywiła, ale też cwaniakowała. – Miałam dużo zachodu z przeprowadzką i zatrudnieniem się w przychodni w Lorne. – W której postanowiła wziąć parę zmian. – Potem utknęłam tutaj a w pracy, jak to w pracy. Pospać można, ale jak jest nagła potrzeba to cię obudzą. – Więc to był sen przerywany i niekoniecznie w nocy. Wykorzystywano, ile się dało fakt, że niektórzy nie mieli jak wrócić do swoich domostw (bo to się nie opłacało zważając na aktualny czas dojazdu i możliwość utknięcia gdzieś po drodze) w czego efekcie część pracowników szpitala dosłownie była pod ręką. – Pojutrze - a może to już jutro? - kończę zmiany i mam trzy dni wolnego w szpitalu, więc nadrobię. – Sen i odpoczynek, chociaż nie przyjechała tutaj, żeby leniuchować. Praca była dobrym wypełniaczem czasu. – Miło, że się o mnie troszczysz. – Uśmiechnęła się delikatnie i z tym grymasem w ciszy wpatrywała się w Strand zbyt długo jak na typowe standardy komunikacji społecznej. Byłoby inaczej, gdyby ze spokojem nie gapiła się towarzyszkę, z którą to dzieliła dawne wspomnienia i przeżycia. Której po powrocie z Syrii w mailu wyznała, że coś poczuła , ale nie chce aby to wpłynęło na ich dobre relacje i że kibicuje Beverly oraz Jen.
To przecież było kiedyś i nie miało wpływu na teraźniejszość, bo – teraz – blondynka miała żonę i dziecko, a to wiele zmieniało.
- Dobrze cię widzieć – odezwała się wreszcie. – Nie odpisałaś mi na ostatniego maila. – Nie miała jej tego za złe. Ot, stwierdziła coś oczywistego. – Jak się miewasz? Ty. Ty i Jen oraz sam Oliver. – Umyślnie użyła w pytaniu rozgraniczeń, bo chodziło jej o Beverly jako osobę a nie część rodziny, którą dotyczyła kolejna część wypowiedzi. – Chciałabym ich poznać. – O ile to możliwe. – I będzie mi miło, jak znajdziesz chwilę na oprowadzenie mnie po miasteczku. – Nie kryła tego, że w tej chwili nie miała nikogo, kto by to zrobił. Może z czasem zyska znajomych, ale na razie znała tylko ulicę, na której mieszkała i gdzie znajdowała się klinika. Na tym kończyła się jej wiedza na temat Lorne Bay.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Sama, na obcym kontynencie, który znała jedynie z opowieści pewnej wolontariuszki w Syrii. Odkąd się poznały, zawsze widziała w Margo nieustraszoną poszukiwaczkę przygód, której niestraszne byłoby nawet nocowanie w namiocie, pośród dziczy. Być może, w australijskich warunkach zastanowiłaby się dwa raz nad takim wypadem, ze względu na ilość jadowitych stworzeń, czyhających w ciemnościach, ale poza tym…
To dobrze, że nie zamierzała opuszczać Australii w najbliższym czasie. Z pokorą przyjęła oskarżycielski gest wytknięcia palcem, przywołujący na twarz delikatny uśmiech.
- Wszystko zależy od pory roku - wzruszyła ramionami, jakby niewiele mogła z tym zrobić. Taki już mieli klimat na tej wielkiej wyspie. Kiedy Europa stopniowo odżywała po zimie, w Australii rozpoczynał się sezon jesienny, pełen gwałtownych ulew i niesprzyjających warunków. Z drugiej strony, to również miało w sobie pewien urok.
- I mimo to, wciąż tutaj jesteś - podkreśliła, bo wychodziło na to, że nawet ekstremalne warunki pogodowe nie były w stanie wykurzyć Bertinelli z tego kraju. Oby utrzymała tę postawę.
Pokręciła głową z politowaniem, przy kolejnych słowach, jawnie ukazujących włoskie kombinatorstwo.
- Wcale nie polepszasz swojej sytuacji tym wyznaniem - uznała, wraz z uważnym spojrzeniem, pijąc do braku informacji o nagłym przyjeździe. Beverly byłaby w stanie specjalnie wziąć wolne w pracy, aby pomóc Margo z przeprowadzką i ogólnym zaaklimatyzowaniem się w nowej rzeczywistości. Z jakiegoś powodu, czuła się do tego wręcz zobowiązana. To wszystko brzmiało trochę tak, jakby dawna kompanka obozowa chciała ją odwiedzić, ale przy okazji zdecydowała się trochę pomieszkać w okolicy. Nic dziwnego, że Strand całkiem się tym ekscytowała, co nie było aż tak widoczne ze względu na ostatnie, wyczerpujące godziny spędzone na poszukiwaniach zaginionej dziewczynki. Była głodna i dokuczało jej pragnienie, ale dzielnie tłumiła te potrzeby, nie chcąc generować zamieszania. W poprzedniej pracy przywykła do takich warunków.
- Przynajmniej tyle - westchnęła, słysząc o obiecujących, trzech dniach wolnego. Margo zdecydowanie powinna z nich skorzystać, nawet leżąc cały dzień w łóżku, albo na kanapie, w towarzystwie kubełka lodów i seriali. Z oczywistych powodów, Bev nie mogła sobie pozwolić na podobne atrakcje.
Nie przerwała też długiego kontaktu wzrokowego, skrywającego w sobie niewypowiedziane słowa. Pamiętała tego konkretnego maila, zawierającego wyznanie, o którym myślała później przez wiele dni. Trudne warunki szybko zbliżały do siebie ludzi i wydobywały przeważnie to, co najlepsze. Podziwiała Bertinelli: jej pracę, oddanie dla drugiego człowieka i bezpośrednie, altruistyczne podejście, na które nie wszyscy zasługiwali. Być może, gdyby na tamtym etapie nie była z Jen… nie powinna nawet tak myśleć.
Nie odpisała, to fakt niepodważalny.
- Po twoim ostatnim mailu, nie chciałam zaczynać od chwalenia się dzieckiem - chociaż tego właśnie oczekiwała od niej Margo. - Ale może powinnam?
Ściągnęła brwi i znów spojrzała na kobietę, po krótkim zerknięciu na maksymalnie przycięte paznokcie.
- Ciebie też dobrze widzieć - dodała, aby było jasne, że cieszyła się z obecności Bertinelli w swoim otoczeniu, co podkreśliła delikatnym uśmiechem.
- Monotematycznie - tak się właśnie miewała, co określiła tajemniczym sformułowaniem. - Tutaj wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż w wielkim mieście. Wiele zależy od samego dnia. Czasami jest stabilnie i sennie, a innym razem jedyne na co mam ochotę to długa drzemka.
Sporą część swojego życia spędziła w stolicy, a jeszcze wcześniej w Brisbane. Lorne Bay wydawało się miejscem idealnym do osiedlenia w ramach spokojnej starości, albo czegoś podobnego. Nie podejrzewała, że tak szybko zdecyduje się na przeprowadzkę w takie strony, wciąż będąc po trzydziestce. Musiała przemyśleć kilka spraw i poprzez szereg decyzji wylądowała właśnie tutaj. Mimo wszystko, nie miała większych powodów do narzekania.
- Jen dużo czasu pracuje zdalnie, czasami o nieregularnych porach, więc jak już złapiemy kilka chwil to i tak zajmujemy się małym.
Noworodki nie robią tyle zamieszania co raczkujące pociechy, nie mniej, również domagają się uwagi.
- Cieszę się, że nie jest typem płaczka. Lubi dużo spać, jak chyba każde dwutygodniowe dziecko . Niedawno nauczyłam się go kąpać. Cholernie stresująca sprawa. Gdyby się wiercił, byłoby jeszcze gorzej.
Pokręciła głową na boki, przypominając sobie zachlapane rękawy i koszulkę. Z pierwszym dzieckiem zazwyczaj postępuje się jak z jajkiem i dopiero przy tym drugim nabiera nieco większej wprawy.
- I oczywiście, że ich poznasz, nawet nie brałam pod uwagę innej opcji - zaznaczyła, już układając w myślach wstępny plan. - Mam wolny najbliższy weekend, więc jeśli byłabyś chętna…
Rozwinięcie propozycji przerwało pukanie w powierzchnię drzwi pokoju socjalnego. Po krótkiej chwili, do środka wcisnęła się głowa pielęgniarki.
- Przyjechali państwo ze straży leśnej.
Najwyraźniej opieka społeczna, policja i rodzice, utknęli w korku prowadzącym do Cairns. Jak to dobrze, że leśnicy posiadali na stanie zwrotne, terenowe pojazdy.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Tydzień po powrocie z Syrii.
Na wstępnie napiszę, że najlepiej będzie jak po przeczytaniu skasujesz tego maila. Nie chce abyś miała kłopoty z Jen. Nie zamierzam też wchodzić między Was. To nie byłoby możliwe na taką odległość i nie tylko przez nią. Obie jesteśmy zobowiązane. Na swój sposób oddane komuś innemu, chociaż mój związek mknie ku upadkowi a twój się rozwija.
Dobrze wiesz, że nie umiem dusić w sobie myśli ani emocji. Dziele się wszystkim i nie byłabym sobą, gdybym przemilczała tak ważną kwestię.
To, że ostatnie tygodnie – tam w Syrii – były trudne, ale dzięki tobie stały się znośne. Nasze krótkie spotkania.. Pamiętam głównie śmiech. Rozbawiałaś mnie, co uważam za najważniejszą cechę, której szukam u otaczających mnie ludzi. To nie jest główny wyznacznik, ale był bardzo ważny tuż obok twego człowieczeństwa, którym się wykazałaś. Byłaś bardziej ludzka niż chciałaś to przyznać i od wielu innych osób grających osiłków. Urzekło mnie to, ale jak sama wiesz, wiele rzeczy mnie zachwyca. Lubię czuć. Niektórzy walczą o to aby nie czuć nic a ja napawam się emocjami a te do Ciebie są miłe. Bardzo przyjemne i możliwe, że w innych okolicznościach pozwoliłabym im się rozwinąć.
Nadal czuje przyjemny dreszczyk, kiedy Cię wspominam. Czułam się przy tobie spokojna tak, jakbyś była katalizatorem wszystkiego, co we mnie buzuje.
Tęsknię za tym, bo mało komu udawało się mnie uspokoić.
To dar i szczerze zazdroszczę Jen, że ma Ciebie.
Dziękuję, że ze mną byłaś. TAM.

Liczę, że ta wiadomość w niczym nie namiesza. Szanuję Cię i chce nadal z Tobą pisać. Niezobowiązująco, jako koleżanki czy jak to zwracacie się do bliskich osób.
Szczerzę życzę Ci szczęścia z drugą połówką i czekam na nowości w tej sprawie, bo po Twoich opowieściach czuje, że Wam się uda. Stworzysz dom jaki chciałaś.

Pozdrawiam,
Margarita

- Jasne, że powinnaś. – Nie zamierzała zaprzeczać w kwestii zdjęć Oliviera, których nigdy się nie doczekała. – Moje nieszczęścia w życiu uczuciowo rodzinnym nie oznaczają, że nie chce patrzeć na radość innych. Zależy mi na twoim szczęściu. - Zamierzała powiedzieć, że chciała szczęścia Beverly, bo wciąż jej na kobiecie zależało, ale pomyliła formę wyrażenia tego jakże nieodpowiedniego wyznania. To nie tak, że przyjechała tu o coś walczyć albo namieszać w życiu Strand. Od ostatniego wyznania minęły trzy lata i Margo już przeszły tamte szalone dziwne uczucia, ale nadal uważała Bev za bliską sobie osobę. Można by rzec, że nawet za przyjaciółkę.
- Czyli ciągle masz ochotę spać? – Niepewnie podsumowała to co usłyszała i odrobinę się zmartwiła. Doskonale rozumiała to, że praca i dziecko potrafiły odebrać sporą część energii, ale żeby aż tak. – Tęsknisz za dużym miastem? Za poprzednią pracą? – Znała powody, przez które (a raczej „dla których”) Strand zmieniła swoje życie. Rozumiała te decyzje, a jednak sama mając rodzinę nadal wyjeżdżała na misje z Lekarzami Bez Granic dostając na to pełną zgodę żony. Czy to było ryzykowne? Owszem i to bardzo, ale całkowite zrezygnowanie z tego mocno by się odbiło na Margo. Miała dużo energii i uwielbiała działać, czuć się potrzeba robiąc coś dobrego i częściowo była też uzależniona od adrenaliny (bo praca w strefach wojny albo z imigrantami wiązała się ze sporą ilością agresji ze strony pacjentów lub innych osób trzecich).
- Pamiętaj, żeby zadbać o życie intymne z żoną. Po narodzinach dzieci często ludzie o tym zapominają. – Nie mówiła tylko o seksie, ale o pocałunkach, przytulaniu się i krótkich zrywach prywatnej bliskości, która była bardzo ważna. Poza tym słowa Margarity można potraktować jako zalecenie lekarskie.
- Teraz wszystko z nim związane będzie „tym pierwszym razem”. Czeka cię jeszcze dużo stresujących chwil. – Mimo wszystko uśmiechnęła się pod nosem, bo sama patrzyła już na to z dystansem i nieco bawiły ją stresy początkujących rodziców, jednak nie na tyle, żeby się z nich bezczelnie nabijać.
Od razu zaczęła myśleć, kiedy był weekend i czy wstrzelał się w jej trzy dni wolnego. Musiała znaleźć kalendarz a najlepiej telefon, który trochę ciążył jej w lewej kieszeni białego kitla. Przez ostatnie dni non stop spędzone w szpitalu straciła poczucie czasu.
- Zwołałaś kawalerie? – zapytała z delikatnym uśmiechem i wstała z miejsca od razu układając dłoń na ramieniu Strand. – Idź do nich. Na pewno się martwią i mają wiele pytań. – Ona posiedzi z Fanny z cichą nadzieją, że opieka społeczna przyjedzie wcześniej od rodziców dziewczynki. Wolała, żeby służby najpierw przekazały wszystkie informacje odpowiednim osobom nim do akcji wkroczy pożal się boże matka z ojcem. Czuła w kościach, że wybuchnie afera i ktoś (niekoniecznie umyślnie) dostanie po mordzie. – Nie pij kawy z automatu. Lepsza jest w stołówce na parterze. – Nie była pewna na ile Beverly orientuje się w tutejszym rozkładzie pomieszczeń, ale mając taką pracę i zważając na niedawny poród Jen na pewno znała ów placówkę.
Podeszła do kanapy upewniając się, że dziewczynka nadal spała i ostatni raz spojrzała na Bev dając jej swoje błogosławieństwo w kwestii opuszczenia pomieszczenia i zdania relacji kolegom z pracy. Mogła też skorzystać z propozycji i pójść do stołówki odpowiednio napełniając żołądek. Bertinelli nigdzie się nie wybierała i poczeka zwłaszcza, że coś nie dawało jej spokoju. Miała przeczucie, że nadzieja na wcześniejsze przybycie opieki społecznej okaże się suką i zamiast tego wpadną tu rodzice Fanny zagrażając nie tylko swej córce, ale także całemu otoczeniu.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie skasowała maila, którego dostała od Margo, tydzień od wyjazdu z Syrii. Przeczytała go kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy, powracając we wspomnieniach do tamtych chwil. Sytuacja w obozie była napięta. Ciągle coś się działo, a nadmiar emocji dopadał każdego, fundując mu huśtawki nastrojów: napady złości, smutku, otępienia i rezygnacji. W ciężkich warunkach człowiek przeżywał próbę charakteru, którą Beverly przetrwała, wracając z nowym doświadczeniem, bogatsza o kolejną, zaufaną osobę.
Nie potrafiła od razu sporządzić odpowiedzi na zaskakująco miłą wiadomość. Zaczynała od pojedynczych zdań, w prosty sposób obrazujących to, co czuła.
Również cieszę się, że los skrzyżował nasze drogi, szczególnie w tak wymagających warunkach.
Twoje słowa mi schlebiają. Musisz jednak przyznać, że nie wszystkie moje żarty były zabawne; wymyślałam najbardziej banalne rzeczy na poczekaniu, byle tylko nie myśleć o tym co stanie się za chwilę i czy jakaś zbłąkana rakieta nie wleci przypadkiem na teren obozu.
Spoczywał na Tobie ogromny ciężar odpowiedzialności i bardzo Cię za to podziwiam. Każdy ma swoje chwile słabości i to sprawia, że nie jesteśmy bezmyślnymi maszynami, ślepo wykonującymi polecenia. Dobrze jest mieć w swoim otoczeniu tak wiele utalentowanych osób na których można polegać. Byłaś jedną z nich i nigdy o tym nie zapomnę.
Doceniam Twoją szczerość i dziękuję za to, że mi zaufałaś.
Jeśli kiedykolwiek będę chciała zerwać z Tobą kontakt, będzie to dowód mojego postępującego szaleństwa i niezrównoważenia. W każdym razie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
Mam nadzieję, że się nie przepracowujesz i dbasz o swoje potrzeby, w przerwach między ratowaniem życia.
Prześlij mi najbardziej trywialny, włoski żart, jaki znasz.

Bev
To miłe, że Margo autentycznie cieszyła się z narodzin małego Olivera. Nie prowadziła rozmowy tylko w tym kierunku i nie udawała zainteresowania, co by sztucznie podtrzymać rozmowę. Tak właściwie, zawsze potrafiły znaleźć wspólne tematy do omówienia, co tylko wzmacniało relację.
- Cóż… jeszcze tydzień temu wyglądał jak mały kretoszczur i tylko raz widziałam, jak się uśmiecha, więc wiele nie straciłaś - dodała zaczepnym tonem. Oczywiście, zgrywała się. Wcale nie sądziła, że Oliver wyglądał jak kretoszczur, a wręcz przeciwnie. Był ładnym dzieckiem, nie wyglądał jak ziemniak zawinięty w kocyk i ewidentnie poszczęściło mu się na genetycznej loterii. Bev nie zamierzała jednak zachwycać się młodym, jakby był ósmym cudem świata i głównym tematem rozmów przez najbliższe kilkadziesiąt lat. Najważniejsze to znaleźć w tym zamieszaniu złoty środek.
Świadomie przedłużyła kontakt wzrokowy, chcąc samym spojrzeniem przekazać, jak bardzo doceniała obecność Margo w tych stronach i jej wsparcie.
- Wszystko zależy od dnia - dodała po chwili przerwy, unosząc wzrok ku górze. Dzisiaj najlepiej nie było. Ekstremalne warunki pogodowe zwiastowały nawał pracy na najbliższe dni, więc pod tym względem, jechały razem z Bertinelli na jednym wózku. Zmęczenie z pewnością da się we znaki, prowokując tym samym szybciej napływającą senność. O to jednak Bev się nie martwiła.
- Och, nie - pokręciła głową, gdyż zdecydowanie nie brakowało jej poprzedniej pracy. - W poprzedniej pracy nie zawsze było tak dobrze. Bywało, że spałam na krześle i były to tylko krótkie drzemki, w przeciągu trzech, albo czterech dni. Nawet nie wiesz, ile paskudnej kawy wtedy piłam.
Wszystko, byle tylko jakoś utrzymać organizm na chodzie.
- Będę pamiętać - odpowiedziała, chociaż wątpiła to, że razem z Jen znajdą dla siebie czas w przeciągu najbliższych dni. Obalone drzewa i ranne zwierzaki oraz ludzie, to dwa razy więcej pracy. Może, kiedy już pogoda się uspokoi, uda się nadrobić zaległości.
- Wolimy się nie rozdzielać podczas działań - napomknęła jeszcze, wyjaśniając tym samym nadejście reszty strażników. Przelotnie zerknęła również na dłoń Margo, ulokowaną na ramieniu. Pogadałyby dłużej, gdyby tylko sytuacja bardziej temu sprzyjała. Mimo wszystko, obie były w pracy.
- Jeszcze jest otwarta? - zagaiła jeszcze w temacie stołówki. Ostatnim razem, gdy kręciła się po szpitalu, nie bardzo zwracała uwagę na takie szczegóły, jak godziny otwarcia bufetu. To jasne, że nieco stresowała się wtedy porodem Jen i zamierzała osobiście dopilnować jej komfortu w trakcie całego procesu, poprzez liczne rozmowy z lekarzami i personelem.
- Sprawdź, jak z weekendem.
Rzuciwszy okiem w stronę Margo, stojącej obok śpiącej Fanny, wyszła z pomieszczenia socjalnego, od razu udając się w stronę recepcji. Jak się domyślała, dwójka strażników cierpliwie czekała na plastikowych krzesełkach. Już z daleka została rozpoznana, o czym świadczył krótki komentarz Lachlana:
Widzisz ją, już zdążyła się rozgościć.
On i Mariam również zaangażowali się w poszukiwania dziewczynki, przy czym obrali nieco inny kierunek, wspomagając się autem terenowym.
- Zostawiliście policjantów w tyle? - krzyżując ręce, spojrzała na Lachlana, ciekawa odpowiedzi. Najchętniej posłuchałaby całej relacji z działań, ale na to nie mieli tak do końca czasu.
- Jeśli włączą uprzywilejowane, będą tutaj szybciej, ale… ciężko powiedzieć. Sama wiesz, jak działają.
Jakby chcieli, a nie mogli.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Z kieszeni kitla wyjęła telefon sprawdzając swój kalendarz. Bertinelli należała do bardzo zorganizowanych osób. Zapisywała każdą zmianę w szpitalu, przychodni, ewentualne plany lub godzinę transmisji ulubionego serialu. Wszystko co chciała wiedzieć o swoim życiu oraz żeby móc się w nim odnaleźć miała właśnie w komórce będącej nie tylko kontaktem ze światem, ale również – paradoksalnie – z rzeczywistością, która umykała Margo pod wpływem ukochanej pracy.
Upewniwszy się, że wolne dni przypadały jej akurat na weekend postanowiła napisać krótkiego sms’a. Owszem, mogłaby poczekać i powiedzieć o tym Strand w cztery oczy, ale gdy zacznie się całe zamieszanie (po przybyciu policji, opieki społecznej i rodziców Fanny) nie będą miały na to okazji, a potem chcąc odpocząć mogłyby o tym zapomnieć.

Margo
Znajdę dla Ciebie czas w weekend.
Kupisz mi kanapkę w bufecie?


Usiadła na krześle przy niewielkim stoliku dłuższą chwilę wpatrując się w dziewczynkę. Przymknęła powieki zastanawiając się nad wykorzystaniem okazji na krótką drzemkę. To była jedna z tych umiejętności, którą się szczyciła; mogła zasnąć wszędzie w prawie każdej pozycji. Nie powinna i tak też by się nie stało, bo uchodziła za kobietę pełną energii (full petarda przez cały czas), ale tak naprawdę niedługo kończyła swoją 24h zmianę. Nie chciała mówić o tym Strand, żeby ta niepotrzebnie nie poczuła się winna. Bertinelli sama zdecydowała, że jej pomoże i posiedzi z dziewczynką. Była dorosła i brała pełną odpowiedzialność za swoje decyzja, jak za to, że przez ponad miesiąc nie poinformowała Beverly o swoim przyjeździe. Im dłużej zwlekała tym było trudniej, a raczej czuła się bardziej głupio. Przyleciała do Australii, bo wiedziała, że będzie mieć tam kogoś, kto pomoże jej się zaaklimatyzować. Miałaby wsparcie, z którego zrezygnowała ze strachu, że zostanie uznana za wariatkę. A jednak wcale nie było tak źle. Pomimo okoliczności i początkowego strachu cieszyła się, że spotkała Strand. Dobrze było ją zobaczyć, nawet w przemoczonej do cna odsłonie.
Zamknęła oczy tylko na chwilę. Nie była pewna, ile czasu minęło. To mogło być pięć minut albo dwadzieścia. Po rozejrzeniu się zakodowała, że nadal była sama, czyli Beverly wciąż musiała być w bufecie. Na pewno zgłodniała po tej akcji, więc nic dziwnego gdyby zechciała chwilę posiedzieć i napełnić żołądek.
Ziewnęła i przeciągnęła się dopiero teraz rejestrując raban po drugiej stronie drzwi. Ktoś się z kimś porządnie kłócił i to nie była zwykła sprzeczka dwóch osób. Wstając z miejsca ostatni raz spojrzała na Fanny i poprawiwszy kitel postanowiła wyjrzeć na korytarz.
Szybko tego pożałowała.
- Gdzie jest moja córka?! – wrzask mężczyzny przebił się przez pretensje kobiety, która najpewniej w tym całym układzie była matką. Pielęgniarka trzymając ręce przed sobą starała się trzymać dystans przed agresywnym typem, który nie dawał za wygraną.
- Nie macie prawa jej trzymać!
Margo szybko zamknęła drzwi za sobą i ponownie sięgnęła po telefon.
- To jest porwanie! – Wściekły mężczyzna dopiero teraz zauważył Bertinelli, której rzucił ostre spojrzenie. – Gdzie jest moja córka?! Co żeście z nią zrobili?!
Margo nie miała czasu. Napisała tylko jedno słowo i wysłała je do Strand.

Margo
rodzice


- Proszę się uspokoić. Państwa córka jest pod fachową opieką.
- Nie będzie mi jakaś baba mówić, co mam robić. – Teraz za cel obrał Margo za co pielęgniarka była ogromnie wdzięczna a czego kobieta nie zdołała zauważyć. – Macie mi ją natychmiast oddać!
- Jej miejsce jest w domu! – Matka wtrącała się, kiedy tylko chciała.
- Państwa córka jest pod obserwacją. Musi zostać w szpitalu – skłamała starając się zachować spokój.
- Pod jaką kurwa obserwacją?!
- Zaraz ty suko wylądujesz w szpitalu, jeśli natychmiast nie oddasz nam córki!
- Proszę się wyrażać, bo zaraz wezwiemy ochronę. – Pielęgniarka poczuła zryw odwagi, bo choć pragnęła się wycofać to nie mogła zostawić lekarki samej z tymi wariatami.
- Ty mi grozisz? – Facet zrobił krok ku pielęgniarce, ale Margo była szybsza i stanęła między nimi. – Lepiej wezwij policję! Oskarżę was o porwanie! – Pchnął lekarkę, bo nikt mu kurwa nie będzie stać na drodze. Całe szczęście Bertinelli utrzymała równowagę.
- Proszę trzymać ręce przy sobie.
- Bo co mi kurwa zrobisz, co?!
- Dawaj Marian. Niech zna swoje miejsce!
- Niech się państwo odsunął. Lepiej, żeby do akt nie trafiła zmianka o napaści tuż przy próbie zabójstwa córki. – Nie wytrzymała. Powiedziała za dużo.
- Ha! Słyszałaś Karyna?! Jakaś obca baba śmie mi grozić. Nie ma tu kurwa miejsca dla obcych ty latynoska dziwko!
Pomylenie włoszki z silnym akcentem z latynoską jedynie świadczyło o obniżonej inteligencji pożal się boże rodziców Fanny.
- Wezwij ochronę – rzuciła na moment odrywając wzrok od Mariana, co okazało się straszliwym błędem. Facet wykorzystał okazję pchnąwszy Bertinelli w stronę ściany, o którą boleśnie uderzyła plecami i nagle poczuła jak facet dociska do jej szyi swe grube przedramię.
- I co teraz, suko? Powiesz, gdzie jest nasza córka, czy mam ci połamać kości? – Uśmiechał się; tak brzydko i bezczelnie, że Margo chciało się rzygać. Niestety krtań miała dociskaną tak boleśnie, że ledwo łapała wdech.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Beverly
Pewnie, którą?

- Wiadomo, co z małą?
Lachlan wyrwał ją z krótkiego zamyślenia, po odłożeniu telefonu na powierzchnię stolika. Cały team leśników postanowił zaszyć się na stołówce, aby uzupełnić niedobór kalorii. Przy takiej pogodzie, nie wiadomo, kiedy uda im się z powrotem dotrzeć do Lorne, a mimo wszystko, lepiej się nie głodzić. Szczególnie, że wszyscy musieli działać na zdwojonych obrotach.
- To poważniejsze, niż nam się wydawało - zaczęła znad kubka z parującą herbatą, który delikatnie uniosła do ust. - Obrażenia, które miała na sobie Fanny… tak ma na imię - spojrzała śmiertelnie poważnie na dwójkę funkcjonariuszy, którzy wymienili się spojrzeniami. - są nieco starsze, niż drobne skaleczenia z dzisiaj. Przypominają bardziej ślady przemocy.
- Sukinsyny - Mariam nie przebierała w słowach, jednoznacznie szufladkując dwójkę nieodpowiedzialnych rodziców. Że niby poszli na spacer, w takich nieprzewidywalnych warunkach? To wszystko wyjaśniało.
- Bez policji i tak niewiele zdziałamy - podsumował Lachlan, mieszając łyżką w kremowej zupie, którą odebrał z bufetu minutę temu. - Myślisz, że lekarze mogą oficjalnie zgłosić podejrzenie przestępstwa?
- Nie bez konsekwencji - westchnęła, sięgając po widelec przy talerzyku z kawałkiem placka z mięsem. - Na badania dziecka wymagają zgody rodziców. Gdyby chcieli to zgłosić, musieliby się podstawić. Chore prawo…

Beverly
Wzięłam tę, która została. Zupełnie, jakby ktoś specjalnie ją dla Ciebie przechował. O czymś mi nie mówiłaś?

Nie doczekawszy się odpowiedzi zwrotnej, chwyciła za ostatnią sztukę kanapki, wdając się ze sprzedawcą w krótką rozmowę. Koniecznie chciał wiedzieć czy kanapkę zamierzała zjeść Beverly czy może ktoś z personelu. Uznała to za część szpitalnego żargonu i nawet zaśmiała się krótko, przy przekazywaniu gotówki.
Kanapkę wsunęła do kieszeni pożyczonych bojówek, decydując się następnie na wyjście razem ze strażnikami przed szpital (Mariam miała chęć na papierosa). W tej samej chwili telefon zabrzęczał, informując o wiadomości tekstowej.
Niedobrze.
- Przegapiliśmy rodziców - wyrzuciła z siebie, zatrzymując tym samym pochód, zmierzający w stronę głównych drzwi.
- Jak…
- Musieli się wślizgnąć, kiedy siedzieliśmy na stołówce - pospiesznie schowała telefon do kieszeni i ruszyła w stronę schodów. Nie było czasu na oczekiwanie na windę. Ustrojstwo wlokło się niesamowicie, a wyrodni opiekunowie Fanny mogli zachowywać się nieprzewidywalnie.
Pokonując po dwa schodki na raz, Strand szybko znalazła się na odpowiednim piętrze, nieco wyprzedzając Lachlana i Mariam, dźwigających na ciele atrybuty doświadczonych funkcjonariuszy.
Dostrzegłszy zamieszanie przy gabinecie, przyspieszyła kroku, rejestrując awanturnika, dociskającego Margo do ściany.
Tego było już za wiele.
Gorący przypływ złości uderzył ją w twarz, kiedy odruchowo sięgnęła do pasa, zapominając o braku przedmiotowych środków przymusu bezpośredniego. Będzie musiała poradzić sobie bardziej praktycznymi sposobami.
- Odsuń się od niej, słyszysz?! - ostrzegła go. Nie musiała tego robić, ze względu na cywilne ciuchy i bezpośredni sposób rozmowy. To nie był już typowy, zatroskany obywatel, a napastnik, którego należało unieszkodliwić.
- Gdzie do kurwy jest moja córka!? - facet nawet nie zareagował na nadciągających funkcjonariuszy, w pełni oddając się dzikiej furii.
Do Bev w porę dołączył Lachlan, który również chciał być bohaterem sytuacji, szczególnie, gdy jakiś pojeb rzucał się na kobietę. Bez słowa, w zgrany sposób oderwali furiata, który nagle zaczął się szarpać, wyzywając wniebogłosy cały personel.
- Co wy robicie! Zostawcie go! - partnerka narwanego gościa również podniosła ryk, sięgając chaotycznie do zawieszonej u ramienia torebki. - Wszystko nagram!
- Kajdanki - doprecyzowała Lachlanowi sposób, w jaki powinni spacyfikować delikwenta, na co strażnik zareagował błyskawicznie, tuż po podstawieniu mężczyźnie nogi i zglebowaniu na szpitalną podłogę. Wyrodny ojciec nie miał większych szans na wyrwanie się spod chwytu funkcjonariusza i asyście Beverly, którą szybko zastąpiła Mariam.
Gdy tylko puściła narwańca, podeszła do Margo, wciąż stojącej przy ścianie.
- Wszystko ok? – musiała się upewnić, że z kobietą wszystko grało, nie mierzyła się ze skutkami niedotlenienia, albo innych urazów, zaserwowanych przez niepoczytalnego szaleńca. Konsekwencje napaści na lekarza nie powinny zostać przez policję pominięte.

Margo Bertinelli
ODPOWIEDZ