komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Oczywiście to jego małżeństwo uznane zostało za karygodne. Mało brakowałoby, a wybuchnąłby śmiechem nad tym fancy daniem, które wyglądało jak jedno z tych upichconych przez jego tatusia. Mało na talerzu, zawrotna cena i jeszcze na dodatek aż żal jeść bez wrzuty na Instagram. Przez moment nawet rozważał tego typu działanie (tak, był płytki), ale w porę przypomniał sobie, że te gruchające gołąbki na lewo są nadal formalnie związane z kimś innym. Przynajmniej Flann, bo co do tej zauroczonej nim blondynki pewności nie miał. W ogóle oboje wyglądali jakby urwali się z żurnala. Blondwłosi jak wampiry ze Zmierzchu, pochłaniający każde swoje słowo. Żywa reklama Walentynek.
Kogoś doprawdy popierdoliło.
Właściwie nie przeszkadzało mu wcale to szczebiotanie ani atmosfera zdrady kuzynki jego żony, bo przecież to była tylko Aspen, której w gruncie rzeczy zależało jedynie na…grubości portfela. Chodziło raczej o to, że zazwyczaj to on i Ainsley otrzymywali baty z powodu bardzo spontanicznej decyzji o ślubie, a ich małżeństwo przedstawiało się niemalże jak idealne. Czym była kokaina, którą rzucił w świetle wyznania miłości innej kobiecie w obecności jej kuzynki? Doprawdy, powinien sobie pogratulować, bo w życiu żadnej kobiety nie zdradził. I nie zanosiło się, bo nie dość, że dawna panna Atwood urwałaby mu wszystko to na dodatek byłby zmuszony do tego typu improwizacji. Musiał zaś przyznać, że Flann był artystą znakomitym- szył sobie całkiem wiarygodną historię chcąc najwyraźniej zadowolić żonę i kochankę. Mógł nawet rozłożyć procentowo w jakim stopniu mu się to udawało. Nie mógł mieć jednak przywileju jedynie obserwacji, zwłaszcza że konwersacja płynęła całkiem swobodnie.
Uśmiechnął się do swojej żony, gdy zauważył jej spojrzenie.
- Zawsze jest jakaś historia poznania się - odgryzł się jej. Ta ich zawierała wszystko- od dziecięcego zauroczenia po brutalne zerwanie. I najważniejsze- nie została zakończona, więc mógł niemal bezgłośnie szepnąć jej, że ją kocha. Nie robił tego za często, praktycznie wcale, bo uznawał, że powie jej, gdyby coś się zmieniło w tej kwestii, ale teraz poczuł, że to miejsce tego wymaga. - Poza tym wydaje mi się, że Flann po części musiał poznać już kiedyś tę historię, co? - nie mogli przecież w kółko udawać, że się nie znają i widzą po raz pierwszy w życiu. To znaczy Dick mógłby, ale czuł, że jego żona prędzej czy później by eksplodowała, a on nie był gotowy na zostanie młodym wdowcem. Przecież panienki zabijałyby się, że go pocieszyć, a takiemu tabunowi lasek nawet on mógłby nie podołać. Odwrócił głowę od Ainsley, by kiwnąć głową na słowa swojego szwagra (?) odnośnie zakochania, które zmienia wszystko. Wprawdzie nie jego aprobaty mężczyzna oczekiwał, ale niech mu tam będzie.
- Zakochanie mija po kilku miesiącach, miłość niekoniecznie - nieco sugerował, że to wciąż jest romans. Trwały, ogromnie intensywny, ale właściwie tak jak płomień. Pokopci się, wyżre wszystko wokół i po prostu popisowo zgaśnie, a sikawkę będzie trzymać Aspen. Jak na mężczyznę zbyt wiele rzeczy kojarzyło mu się z przyrodzeniem Flanna. Nie zamierzał jednak psuć im tej uroczystej chwili ciągłego szczęścia, więc pogłaskał po ramieniu Ainsley.
- To w co my tu gramy? Oni z Aspen mają jakiś otwarty związek czy co? - szepnął, gdy parka obok zajęta była sobą. Odpowiedź na pytanie znał, ale jakąś dziwną i przewrotną satysfakcję przynosiło mu poniżenie dziewczyny, która jeszcze niedawno była przekonana o wierności swojego męża. Bawił się przednio, zwłaszcza że u swojego boku miał kogoś z kim pewnie potem to dokładnie obgada. Chyba na tym polegało idealne małżeństwo, prawda? Na poznawaniu opinii drugiej połówki i jej słuchaniu, nawet jeśli samym wyglądem rozpraszała go niemożliwie.
Padło pytanie, więc pojawiła się odpowiedź i Desiree właściwie mogła sobie sama pogratulować umiejętności dedukcji, bo przecież nie dalej jak chwilę temu uznała, że sprawa musi dotyczyć mitycznej żony Flanna, która w jej wyobraźni wyrosła na jakąś hybrydę. Łączyło ich to, że dla tej rozważnej pani doktor tego typu stworzenia nie istniały. Owszem, wiedziała, że jej chłopak jest żonaty i że gdzieś z obrączką kryje się właścicielka, ale nigdy zbytnio jej to nie wadziło. Głównie dlatego, że i ona nie była wolna, choć tego wieczoru łatwo było o wszystkim zapomnieć. W końcu spędzali Walentynki jak przystało na zakochanych i całkiem afiszowali się ze swoimi uczuciami, a także troską.
Zaśmiała się cicho, gdy Flann po raz kolejny ją okazał. To było jak ich taniec godowy- doceniała to, że zawsze był tak niesamowicie troskliwy i oddany, niezależnie od tego, że w łóżku nie był wcale taki delikatny. - W ramach wyjątku mogę ci pozwolić - uśmiechnęła się do Ainsley, ale nie była gotowa, by z nią rozmawiać. Nie, gdy jej mężczyzna zawładnął nią swoim zapachem, bliskością i szeptem, który nagle jej uświadomił, że rzeczona żona jest całkiem realna. Nawet jeśli mężczyzna nie określał jej mianem własnej.
- Chyba będziesz miał przeze mnie problemy - odpowiedziała równie cicho, choć w jej jasnych tęczówkach nie mógł odnaleźć żadnego strachu czy zaskoczenia. Raczej rozbawienie, które sięgało zenitu, gdy przypomniała sobie o całej sytuacji z łazienki. W końcu pierwszy raz miała za długi język i wszystko odwróciło się na ich niekorzyść. A może jednak podświadomie chciała, by prawda wreszcie ujrzała światło dzienne? W końcu byli zakochani i wystarczyło, by te słowa padły wypowiedziane przez Flanna, a na jej twarzy rozgościł się szeroki uśmiech. Mimowolnie przesunęła jego dłoń na swoje udo. Tak, z zakochaniem nie zamierzali wygrywać i choć była daleka od wyznawania to ich partnerom, nagle była pewna mężczyzny jak nikogo innego w swoim żałosnym dotąd życiu. I nawet stwierdzenie męża Ainsley nie sprawiło, że się zawahała. - Uhm, zawsze chciałam być porównana do dziewczyny z horroru. Grabisz sobie, mój panie - wyszczerzyła się i jednocześnie nieco rozsunęła uda, by mógł się do nich zakraść.
Była już lekko wstawiona, ale to był dobry stan. Taki w którym elektryzujące newsy przepływały obok niej i mogła wzruszać ramionami, plus nawiązywać wreszcie rozmowę z kuzynką żony swojego chłopaka, bo przecież to było najbardziej normalne zjawisko na świecie.
- Ja nie żałuję. A powinnam? - odbiła piłeczkę i uśmiechnęła się. W końcu tamta dziewczyna pewnie szipowała Flanna ze swoją siostrą cioteczną (bo Desi od razu rozważnie założyła, że nie mogą być tymi rodzonymi), więc przypominało to raczej igranie z ogniem.
Na sali jednak mieli strażaka, więc pewnie się nie sparzą.

Był głównie zobowiązany do zadbania o swoją żonę i o jej apetyt, więc pozwalał tym gołąbkom na wspólne ustalanie wersji wydarzeń, podczas gdy oni z Ainsley zwyczajnie dobrze się bawili w swoim towarzystwie. Ktoś mu powiedział, że przy dobrym związku poczuje spokój i dopiero teraz zrozumiał czym to się je. To znaczy bliskością i zrozumieniem. Aspen mogła się udławić ze swoim fasadowym małżeństwem. Gdy jego żona wystawiła mu język, podchwycił go i złożył na jej ustach czuły pocałunek.
- To czego wam życzyć? Szybkiego i bezproblemowego rozwodu? - nadal jednak był Remingtonem i musiał wbić szpilkę.
A raczej jak ta kłótliwa boginka rzucić jabłko na stół i czekać aż zacznie się prawdziwa wojna.

Flann Rohrbach Ainsley Remington
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough, Dick Remington

Gdyby był w tym momencie trzeźwy jak świnia (a nie jak teraz dosłownie pijany miłością, do spółki z radośnie szumiącym mu powoli w głowie białym winem), pewnie serio przejmowałby się tym, w jak fatalne okoliczności wpakowali - na dodatek przecież niecelowo! - się wraz z Desiree. Owszem, nadal nie był w stanie przepracować, nie był w stanie uwierzyć, że w blisko ćwierćmilionowym Cairns trafią właśnie na kuzynkę i/lub przyjaciółkę żony, ale to pewnie jak w tych wszystkich durnych prawach Murphy'ego - w końcu jeśli coś ma się zepsuć, to spierdoli się wręcz koncertowo. Mógł się przecież spodziewać, że skoro oni na razie całkiem zgrabnie omijali temat jakiejkolwiek decyzji, w końcu zrobi to za nich los. Postanowił więc po prostu, że będzie co będzie, martwić się będą tym później - to zresztą było bardzo w ich stylu, być tu i teraz, wyłącznie dla siebie, wszystko inne zostawiając na kiedyś. Dodatkowo ośmielony był chyba jednak faktem, że nikt z towarzyszącej im parki jeszcze choćby nie wyciągnął telefonu, coraz pewniej czuł się zatem naturalnie, co by nie powiedzieć, że powoli odpalał swój towarzyski tryb. Czemu bowiem stratna w tym wszystkim miała być Desi, i to na dodatek w trakcie ich walentynkowej kolacji?
- Hm - wstępnie jedynie mruknął, w ten sam charakterystyczny sposób, którym raczył ją już przez telefon, na tą mniej lub bardziej udaną kolację zapraszając. - Na jakie pozwolenia jeszcze mogę liczyć? - szepnął jej właściwie przy samym ucho, tak bardzo, bardzo cicho jak gdyby miała być to w tym momencie najdroższa z tajemnic. Jedną dłoń, tą która i tak od dłuższego czasu znajdowała się już na jej nogach, skierował od jej kolana wyżej, w kierunku w którym w końcu zahaczał opuszkami palców zadziornie o materiał jej sukienki, dosyć szybko i zachłannie powracając na jej delikatną skórę, tym razem bliżej wewnętrznej części ud. Przy stole już od dłuższej chwili widoczny był dość wyraźny podział, że każda z par zajęta jest prawie wyłącznie sobą, co jakiś czas jedynie pozwalając sobie jedynie na jakąś raczej kurtuazyjną wymianę zdań, świadczącą co najwyżej o tym, że nie ma między nimi żadnej niezręczności. W jej właśnie temacie pozwolił sobie również na komentarz: - Czemu wcale mnie to nie stresuje? - zapytał zaczepnie i cmoknął ją po raz kolejny w ramię, tym razem we fragment, który przechodził już w łuk szczupłej szyi. - To raczej ty wpakowałaś się w kłopoty. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że będziesz mieć zaraz na głowie spłukanego rozwodnika - zaśmiał się cicho. Może i zachowywał się trochę nazbyt pewnie siebie, ale musiał przyznać, że chyba (taką miał przynajmniej nadzieję) do tej pory źle oceniał tą blond-kuzyneczkę Aspen. W przeciwieństwie bowiem do brunetki czy reszty kobiet z tej popapranej rodzinki, które do tej pory miał okazję (bo przyjemnością to było raczej wątpliwą) poznać, nie zapowiadała się na egzaltowane dziewczę, generujące tyle atencji by zawsze być w centrum uwagi. Wręcz przeciwnie, pozwalała sobie jedynie na delikatnie kurtuazyjne utrzymywanie rozmowy, utrzymując się w pozycji chyba najbardziej wycofanej z całej czwórki. Bardzo miła odmiana dla tych wszystkich wygadanych, bogatych laleczek, które w kółko gadają o sobie. Upił odrobinę wina i zorientował się, że mąż Ainsley zwrócił się dość bezpośrednio do niego.
- Uhm, wydaje mi się, że jednak nie miałem sposobności - pokręcił przecząco głową. - Nie bywam częstym gościem na niedzielnych obiadkach - w przeciwieństwie do żony, aż samo cisnęło się na usta. Flann w końcu był człowiekiem wyjątkowo zajętym i ciężko pracującym, również w weekendy. A że zajęty był wtedy głównie towarzystwem Desi i zapracowany... hm, w zupełnie inny sposób niż nudne malowanie to już inna para kaloszy. - Zresztą i wy nie wyglądacie na stałych bywalców - no bo dobra, gościem stałym może i nie był, ale Aspen i Ainsley są tak bliską rodziną że przez te wszystkie miesiące gdzieś by na siebie w końcu trafili.

Powoli i ona czuła się coraz swobodniej, choć w jej przypadku główną zasługę przypisać trzeba było nie kolejnym kieliszkom wina, które ramię w ramię popijały wraz z towarzyszącą im dzisiaj blondynką, a jej drogiemu mężowi, który doprawdy bardzo się starał utrzymywać jej nastrój na odpowiednio pozytywnym poziomie. To było właśnie to - dla większości ludzi ich decyzja o powrocie do siebie, a i finalnie małżeństwo mogło wydawać się, mówiąc delikatnie, lekkomyślne ale z kim innym miałaby być niż z mężczyzną, który znał ją tak dobrze? Uśmiechnęła się szeroko, słysząc to ledwo przekraczające barierę słyszalności kocham cię. W odpowiedzi rzuciła równie cichutkie wiem. To nie tak, że wzajemne wyznania nie były ich mocną stroną albo nie miały miejsca przy publiczności. Raczej oboje zakładali, że nie trzeba sobie przypominać o czymś, co jest rzeczą oczywistą.
- Nie zaczynaj - zaśmiała się krótko. Opierała luźno widelec na talerzu i kręciła nim kółka, również nie rozumiała fenomenu tych f a n c y dań w stylu Blumenthala. Nie wiesz generalnie nawet co jesz, płacisz za to pół średniej pensji i wychodzisz nienajedzony. - Najwyraźniej powinieneś za to zagrać na jakieś loterii, może ci się poszczęścić z tym twoim t r a f e m - rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie. Cóż, oni oboje mają pamięć do twarzy raczej wybiórczą, więc nie śmiała go nawet podejrzewać o to, że Dick w to flannowe towarzystwo wpakował się celowo. Choć faktycznie był to raczej dosyć niefortunny zbieg zdarzeń, tym bardziej biorąc pod uwagę pewne słowa, które padły do jej kuzynki w trakcie wernisażu szwagra. Czy powinna się więc źle czuć z tym, że nie pojawiają się u niej w tym momencie wyrzuty sumienia? Zamiast stać murem za swoją kuzynką, w końcu spędza całkiem udany wieczór w towarzystwie jej męża i jego kochanki. Choć sama chyba nie wiedziała czy ciągłe nazywanie jej w ten sposób jest w porządku. Blondyn bowiem wydawał się przy niej wręcz promienieć szczęściem, w przeciwieństwie do dosyć chłodnego i wyważonego zachowania jakim zwykle obdarzał swoją żonę. Najwyraźniej było to wystarczającym wytłumaczeniem dla jej sumienia (a raczej jego braku) i postanowiła w żaden sposób tej sprawy nie komentować. Ani bezpośrednio przy nich, ani przy Aspen. - Czuję się podłe - dodała w stronę męża, ale już ciszej. - Mam wrażenie, że zepsułam im Walentynki - kontynuowała dosyć konspiracyjnie. No chyba nikt nie sądzi, że Ainsley wyskoczy teraz z jakimś uspokajaniem ich na temat tego, że nie wyda ich s e k r e t u przed jego żoną?


Nie miał nic przeciwko temu, że jakoś zupełnie naturalnie (bo przecież wcale nie zmusiła ich do tego sytuacja, no w końcu skąd) nastąpił przy stoliku podział na dwie oddzielne pary, w coraz mniejszym stopniu zaczepiające wzajemną rozmową siebie wzajemnie. Pewność siebie pewnością siebie, ale doszedł do wniosku, że coś może być w tym, że im mniej Ainsley wie tym lepiej - choć i tak wie już dużo, o ile nie za dużo. Postanowił się więc nadmiernie nie wychylać i skupić w y ł ą c z n i e na Desiree. Dziewczyna bowiem trzymała się naprawdę dzielnie, udając zainteresowanie tym co właśnie wylądowało przed nią na talerzu, włącznie z konsumpcją wybranego dla nich dania. On bowiem nie przerywał wcale swoich działań na jej nogach - delikatnie przesuwał palce wzwyż, coraz śmielej zahaczając o materiał sukienki, ale j e s z c z e nie pozwalał sobie na za dużo i nie ośmielał się na za dużo. Co jakiś czas cofał dłoń gdzieś na wysokość jej kolana. jakby w ten sposób nie chciał obiecywać jej zbyt wiele. Znał ją jednak na tyle. że dobrze wiedział. że w jej pięknej główce rysuje się już jeden z tych gorących planów na spędzenie wieczoru t y l k o we dwoje. Postanowił jednak udawać, że wcale to aż tak nie zajmuje mu myśli i skupić się raczej na jej krótkiej zaczepce - tej którą właśnie go uraczyła:
- Ja sobie grabię? To ty w końcu pytasz czy powinnaś żałować związku ze mną - zaśmiał się jednak szczerze, bo w końcu - tak samo jak zresztą ona - nie mógł chować urazy za cokolwiek takiego. Bardzo go cieszyło zresztą to, że Desi nie jest z tych foszastych dziewczyn, które o właściwie byle pierdołę potrafi tupnąć nóżką i cierpieć samotnie, w zupełnym uwielbieniu dla swojej skromnej osoby. Popił jeszcze wina. Na zaczepny komentarz szwagra (?) wstępnie jedynie cicho parsknął śmiechem.
- Uważaj, bo jeszcze wykrakasz, z tym że w drugą stronę - rzucił dosyć gorzko.

Podli najwyraźniej byli oboje. W końcu nie dość, że świętowali perfidnie swoją miłość - tą podobno wyłącznie na c h w i l ę, albo u s t a w i o n ą przez rodzinki - to wydawało się właśnie, że robią to na strzępach rzekomo idealnego małżeństwa jej kuzynki. Powinno być niezręcznie, a oni zamiast tego kleili się do siebie w najlepsze, w międzyczasie utrzymując całkiem serdeczne koleżeństwo z nową kobietą życia jej szwagra. Chyba dosyć śmiało mogła pozwalać sobie na takie określenia? Tak czy nie, co za doskonały wręcz plot twist, gdyby ktoś powiedział jej choćby dziś rano, że tak będzie wyglądać jej ich święto zakochanych, pewnie raczej zabiłaby śmiechem. I choć początkowo do tego śmiechu wcale jej nie było, teraz bawiła się świetnie. Wybornie wręcz.
- Ależ z ciebie przyjemniaczek - to podobno miało być jedno z tych zdań z kategorii 'potrafię cię zganić, skarbie', ale że parsknęła sobie do tego śmiechem, chyba się nie liczy. - Uważaj, żeby to zaraz oni nie zaczęli prognozować tego rozwodu nam - dodała, nadal wyraźnie całą sytuacją rozbawiona. Choć między Bogiem a prawdą, znając samodzielność kobiet w rodzinie jej drogiej mamuni, jeśli tylko będzie miało dojść do jakiegoś rozwodu, jej matka wręcz zajedzie jej ojca o to by reprezentował Aspen. Przecież nie będzie mogła odmówić wsparcia jedynej siostrzenicy, bla bla bla. Na razie więc postanowiła przemilczeń temat. Flann zresztą i tak jest pewnie świadomy tego, w jakie bagno, zapewne trochę niechcący wdepnął, po co miałaby chłopu dokładać? Podniosła swój kieliszek i już miała wziąć kolejny łyk, kiedy wpadła na pewien pomysł.
- Słuchajcie, czas leci, a my tak bez toastu? - no, ale że nie chciała być ostatnią egoistką (przynajmniej poudawać wyłącznie na wzniosłość tej chwili), to rzuciła to pytanie jedynie w eter i niech się już wszyscy dochodzą jaka będzie jego treść. Ona sama wychyliła się odrobinę do tyłu, dosyć luźno czy wręcz nieformalnie opierając o swoje oparcie., jedną rękę opierając na łokciu na krześle męża. Zerknęła wyczekująco - chyba jakby
w ten sposób chciała przyspieszyć jakąkolwiek decyzję w temacie toastu - to na Desi, to na Flanna, a w końcu i na Dicka. Jeśli chodzi jednak o tego ostatniego to skupiona była raczej na wyjątkowo delikatnym muskaniu palcami jego karku, minimalnie nad kołnierzykiem koszuli. Szurnęła - na szczęście cicho - swoim krzesłem do tyłu, żeby jedno i drugie przychodziło jej łatwiej i nawet sobie nogę na nogę jakoś tak nonszalancko zarzuciła. Najwidoczniej cały stres już minął.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Czytała kiedyś, że pokrewne dusze (a za takie się z Flannem uważała, choć to określenie było dość żenujące) reagują na siebie i mogą wpływać na zmianę nastroju tej drugiej połówki. Musiała przyznać, że dostrzegała to na neonatologii, gdy bliźnięta umieszczono w jednym inkubatorze, by mogli się uspokajać. Tymczasem tutaj, po latach zauważała, że właśnie taki proces zadział przy tym stoliku i z osoby, która czuje się niezręcznie czy wręcz głupio, stała się po prostu osobą, którą ukochany zabrał na randkę. Na nie byle jaką randkę, ale pierwsze w ich życiu świętowanie uczucia, które ich połączyło. Nigdy fanką takich eventów nie była, z Jamesem Walentynek nie obchodziła, więc musiała przyznać, że teraz jest to jej debiut i co najlepsze, czuła się całkiem na miejscu dzięki właśnie obecności kogoś tak jak jej artysta.
Po chwili wszystkie troski (jak ładnie nazywała jego żonę) odeszły w nieznane, a oni znowu byli parą absolutnie zakochanych w sobie ludzi, którzy nie krępują się z okazywaniem sobie coraz śmielszych uczuć. Na deklaracje miał przyjść czas w zaciszu ich własnego (pożyczonego) mieszkania, teraz zaś jednak coraz pewniej kradli dla siebie te chwile, w których istnieli tylko dla siebie. Musiała przeprosić Ainsley, ale jej towarzystwo jak na razie okazywało się zbyteczne, zwłaszcza gdy coraz bardziej blondyn mieszał jej w głowie i doprawiał ten wieczór nutką wymaganej wręcz pikanterii i bliskości.
- Przecież ty nigdy nie pytasz o pozwolenie, dlaczego więc teraz? - przypomniała mu z uśmieszkiem szukając jego wzroku. Czyż nie od tego się zaczęło? Od faktu, że bezczelnie pocałował ją w swoim samochodzie zupełnie nie kłopocząc się o pozwolenie z jej strony. Teraz też wystarczył moment, a już czuła jego dłoń znacznie wyżej niż powinni na tego typu kolacji, ale mimowolnie rozszerzyła nogi, by wreszcie zacisnąć uda i poczuć przyjemne ruchy pulsowania. Niespełniona obietnica seksu sprzed kilkunastu minut uderzyła w nią jak piorun i zapewne wyczytał to z jej wzroku, który delikatnie spoczął na jego twarzy i ustach. Teraz powinna go całować jak wariatka, gdzieś w zaciszu prywatnej kabiny, a nie roztrząsać sprawy jego domniemanego rozwodu. Na który, owszem, liczyła, ale nie sądziła przecież, że cała ich historia ma się skończyć inaczej. W końcu takiej chemii, przywiązania i toksycznego wręcz uzależnienia od siebie nie dało się zlekceważyć. Przynajmniej ona nie potrafiła, bo Flann nadal był zagadką, zachwycającą, nieziemsko wręcz przystojną, ale zagadką, która doprowadzała ją momentami do obłędu. Mogła go poznać, ale nadal byli ze sobą dopiero kilka miesięcy, więc pewne kwestie nie zostały jeszcze poruszone. Po latach będzie czytać z niego jak z otwartej księgi i nie mogła się tego doczekać, choć musiała przyznać, te iskry płynące poprzez ich ciała były obecnie dla niej wszystkim.
- W takim razie będziemy bardzo biedni, ale przynajmniej mocno zaspokojeni - odpowiedziała mu równie cicho przysuwając się do niego, by mógł bez przeszkód ją całować i czuć jak drży cała pod wpływem jego dotykiem. - Sądzę jednak, że to niemożliwe. Jesteśmy zbyt nienasyceni, a ty wreszcie byś odbił się od dna - szeptała dalej, a gdy przyznał, że to go nie stresuje, roześmiała się na całego. - Nie wiedziałam, że alkohol tak na ciebie wpływa - zauważyła, choć czekała aż wprost powie, że to nie zasługa wina, ale jej towarzystwa. Kiedyś jej powiedział, że łagodzi obyczaje i oboje śmiali się z tego do rozpuku, bo ona wcale nie czuła się przy nim spokojna, raczej ciągle postawiona przed ogromnym pragnieniem, niespełnieniem i chęcią absolutnego oddania się mu. Nie do końca wiedziała co z nią robił, ale teraz przynajmniej czuła, że i on odczuwa to samo. Z transu dopiero wyrwało ją pytanie Dicka. Wydawał się bardziej zaczepny niż jego żona, ale robił wrażenie całkiem dobrze wychowanego młodzieńca. Oni wszyscy właśnie tacy byli- bananowe dzieciaki, które nie doświadczyły tego czego ona była świadkiem razem ze swoim bratem. Wprawdzie nie była to ani trochę ich wina, ale nie czuła się do końca z tym komfortowo.
Za to Flann odnajdywał się w tym doskonale i z uśmiechem słuchała jego słów. Tak bardzo, że nareszcie złapała się na tym, że wpatruje się w niego jak jedna z tych zakochanych po uszy kretynek. Najgorsze jednak było to, że powoli zaczęła sobie zdawać sprawę, że owszem, jest mocno w nim zakochana i to wcale nie taki przypadkowy romans, który miał się nagle skończyć.

Nadal czuł się absolutnie jak ryba w wodzie i nie chodziło o całe to towarzystwo, ale o swoją żonę, która w mig rozpoznawała każdy z jego grymasów. Może i się zmienili, ale nadal miał wrażenie, że jest najbliższą mu osobą właśnie dlatego, że potrafiła bez słów go zrozumieć. Tego typu relację zaś należało strzec jak oka w głowie i nie zamierzał pozwolić sobie jej zdeptać, niezależnie od tego czy miała robić to jego droga siostrunia czy może Aspen, kręcąca na nim nosem. To właśnie jej podejście sprawiło, że trudno mu było przeżywać fakt, że jej mąż jednak okazał się chujem i miał kochankę, Najgorsze jednak było to, że wcale tego tak nie widział, a zachowanie Flanna wydało mu się zrozumiale. Ile lat można siedzieć za fasadą w towarzystwie żony, która mocno utożsamia się z rodzinnym byciem na świeczniku? On sam przy najbliższej okazji strzeliłby sobie w łeb, więc podziwiał hart mężczyzny, który zamiast tego zdecydował się na znalezienie sobie kochanki i start z nowym życiem. Nie, żeby takie było możliwe wśród tych patologicznych familii, ale podziwiał, że przynajmniej próbował.
- Nie, nie chodzimy na obiadki do kuzynostwa. Głównie dlatego, że uważam twoją żonę za tępego szlaufa, gdzieś od czasów World Trade Center - zauważył z podłym uśmieszkiem do Flanna, a potem dał nieborakowi zająć się kochanką. On sam miał z żoną do załatwienia ważne sprawy, które jednak nie obejmowały degustacji tych dań, a związków międzyludzkich. Uśmiechnął się jak drań, gdy poprosiła, żeby nie zaczynał. On dopiero się rozkręcał i bardzo współczuł Aspen, ale to nie tak, że cokolwiek do niej trafi. Przecież nie był aż takim skuwysynem, by rozgłaszać wszem i wobec, że jej mąż nie umie trzymać zapiętego rozporka.
- Nie miałem żadnego trafu - ściszył głos, by to doszło tylko do Ainsley. - Ta blondynka była z nim na wystawie i coś czuję, że ją posuwał, gdy Aspen z nami gadała. Przecież teraz też… Wiesz, co powinniśmy chyba iść stąd, chyba, że zmieniłaś zdanie na temat swingersów - parsknął jej prosto do ucha i objął ją, by wreszcie musnąć jej usta. Jak nie przepadał za Walentynkami, te były całkiem udane, głównie dlatego, że nie ociekały słodyczą, a zawierały w sobie całkiem solidną dramę, a Dickowi Remingtonowi na to jak na lato. Uniósł więc w kieliszek w geście toastu, a potem roześmiał się, gdy Flann zasugerował mu rozwód. - Myślę, że polecisz mi dobrego prawnika, a i tak z Atwoodami nie będę mieć najmniejszych szans - podejrzewał, że teść by go skończył w mgnieniu oka i to sprawiało, że jeszcze bardziej chciał wytrwać w tym małżeństwie. Może i źle to brzmiało, ale strach był doskonałym motywatorem.


Wprawdzie padł temat rozwodu, ale potraktowała to jako niesmaczny żart i prowokację. Jak już zdążyła poznać tego chłopaka to z chęcią takimi szarżował próbując wybić ich dwoje ze strefy komfortu. Na próżno, rozgościła się w niej w najlepsze i czuła się całkiem świetnie, gdy Flann swoją dłonią rysował im plany na resztę wieczoru, Ainsley dolewała wina, a całe towarzystwo po chwili wznosiło toast.
- To za kolejne takie spotkanie, tym razem planowane, co? - uśmiechnęła się pod nosem, bo nie szło zauważyć, że to wszystko było na wariackich papierach. Może dlatego w odpowiedzi na zaczepkę swojego chłopaka, kochanka (?) jedynie uśmiechnęła się najpiękniej i zwróciła do świeżo upieczonej mężatki. - Pasujecie do siebie w jakiś pokręcony sposób - bo widziała wysiłki Ainsley, które polegały na tym, by zbliżyć się do Dicka i faktem, że chłopak objął ją ramieniem, by w końcu przenieść ją na swoje kolana. Nie wydawał się wcale onieśmielony faktem, że to droga restauracja i wcale tak nie wypada. Jak i wyjadać jej ziemniaków, które stanowiły jedyną treść tej ubogiej kolacyjki.

- Powiem wam, że nie wiem jak wy, ale jestem przekonany, że to mój tatuś gotował i wrócę głodny jak zawsze - to był subtelny przytyk Richarda do tego, by się zbierali i jeszcze po drodze zaliczyli jakieś hamburgery, bo o zgrozo, zachciało się im fancy restauracji, a dramą żadne z nich się nie naje.

Ainsley Remington
Flann Rohrbach
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Desiree Riseborough, Dick Remington

Dochodziła właśnie do wniosku, że Dick Remington - jeśli jedynie odpowiednio na coś nakręcony - jest jak taki mały huragan, który będzie szalał tak skutecznie, aż w końcu osiągnie swoje. Najwidoczniej dotyczyło to nie tylko powrotów do byłych dziewczyn (czego w końcu sama była najlepszym przykładem), ale i funkcjonowania kiedy naturalnym środowiskiem towarzystwa był dramat - co dopiero tak doskonały jak ten dziś. Słysząc więc pytanie Flanna o ich obecność na rodzinnych spotkaniach, początkowo lekko parsknęła śmiechem. Z doświadczenia wiedziała (i ciężko również, by nie wiedział tego jej mąż), że to wręcz wylęgarnia ludzi żyjących na pokaz, za jakąś fasadą szczęścia produkowaną jedynie dla ładnego obrazka, który z uznaniem podziwiać będą inni. Mogło by się więc okazać, że detektyw Remington, a raczej jego nowo odkryte umiejętności detektywistyczne czują się tam jak ryba w wodzie, a udawanie nazbyt rodzinnej to byłoby dla Ainsley już za dużo.
- Nie - zdążyła jedynie zacząć swoją wypowiedź, bo dokończył ją za nią Dick. No może nie w sposób, w jaki planowała tą własną - jego zakończenie skwitowała głośnym westchnięciem i wywróceniem oczami - ale nie zamierzała z tym w żaden sposób polemizować, choć gryzła się w język mocno by jednak zwrócić uwagę, aby się wyrażał. - A raczej z angielskiego na nasze, my tam po prostu niespecjalnie pasujemy. Pchanie się na świecznik nie wychodzi nam najlepiej - była to zapewne kwestia tego, że nie byli jednym z tych małżeństw, które wszem i wobec obnoszą się z tym, jak to jest u nich dobrze by potem wracać do domu i nie umieć że sobą choćby rozmawiać. Pewnie nie było też tego widać dzisiaj, kiedy kleili się do siebie non stop, ale ich relacja należała raczej do tych prywatnych i wcale nie potrzebowali żadnej publiczności do tego, by być szczęśliwymi. - Jest też dużo lepszych rzeczy do roboty w niedzielę - wzruszyła niby obojętnie ramionami. Zabrzmiało pewnie odrobinę dwuznacznie (jednoznacznie wręcz?), ale akurat w przypadku Remingtonów mogło akurat oznaczać w cholerę i ciut ciut ciężkiej pracy plus gdzieś cudem wyrwaną dla siebie wzajemnie jakąś kolację. Ale owszem, równie dobrze dużo, bardzo dużo nieskrępowanego małżeńskiego seksu.
Uśmiechnęła się więc, kiedy zrobiło się wygodniej, bo jakoś naturalnie znowu podzielili się na dwie zupełnie oddzielne grupki. A słysząc rewelacje prezentowane przez męża, początkowo naprawdę mocno się starała nie roześmiać. Tak, nie powinna, to jednak całkiem dramatyczny temat, więc starała się jak mogła. Chociaż tyle.
- Miałeś, miałeś. I to aż za duży - rozbawiona, pokiwała twierdząco głową. No przecież w innym wypadku nie siedzieliby teraz w towarzystwie Flanna i jego kochanki, karmiąc się tak doskonałą dramą, prawda? - Są ze sobą dłużej niż my, nie ma w tym nic dziwnego? - chyba sama zrozumiała w tym momencie jak bardzo nieszczęśliwie generalizowała temat, chciała by wyszło coś w stylu 'są ze sobą kilka miesięcy, to normalne że uprawiają seks', a wyszło raczej bezpośrednie przyzwolenie dla zdrady małżeńskiej i to jeszcze w miejscu pracy męża. O zgrozo, Atwood, weź ty się ogarnij. Wyciągnęła rękę po swój kieliszek z winem, ale cofnęła ją, słysząc komentarz o swingersach.
- Co?! Jezu. Uhm. NIE. - skrzywiła się i nawet ją jakoś otrząsło, zaśmiała się jednak całkiem rozbawiona. Nie, żeby akurat Ainsley była specjalnie pruderyjna, tym bardziej w temacie seksu - zresztą kto jak kto, ale jej mąż może najlepiej to potwierdzić. Sam temat ją jednak często żenował, lub tak jak teraz - wymagał odpowiedniego zasłonięcia się marynarką, zupełnie jakby był to jakiś najgorszy atak na jej godność osobistą. Dick miał szczęście, bo szybko odpowiednio poprawił jej humor tym objęciem i delikatnym muśnięciem jej ust. Odsunęła się lekko, by podjąć drugą próbę zgarnięcia ze stołu swojego kieliszka. Tym razem go zdobyła i upiła trochę wina. - Jesteś okropny - skomentowała rozbawiona i tym razem to ona pocałowała jego. Na jej usta szybko wskoczył odrobinę podły uśmieszek, ale takiej oprawy wymagała dalsza część komentarza. - Powinni mi płacić szkodliwe za sam pomysł zadawania się z tobą - i znowu tylko tak troszkę troszkę wytknęła mu język. Upiła kolejny łyk wina, po czym oparła sobie wygodnie głowę o jego ramię.

Coraz mniej zdawał się w ogóle zauważać obecność drugiej pary. Rozmowy stawały się coraz bardziej prywatne, a i swoista niepisana obietnica, którą właśnie składał Desi zajmowała mu głowę tak skutecznie, że po prostu nie był w stanie się tym nazbyt przejmować. Zresztą parce z na przeciwka również wydawało się to zupełnie nie przeszkadzać. Uśmiechnął się, słysząc odpowiedź swojej ulubionej blondynki. Owszem, w pewien sposób mogła być przyzwyczajona do tego, że wiele rzeczy w ich relacji Flann sobie po prostu brał bez żadnej zapowiedzi czy prośby o to, ale z drugiej strony... Czy była w tym choć jedna rzecz, której sama Desiree nie chciała mu dać? Liczył się z tym (choć może bardziej liczył na to), że jej również się to podoba i jak najwyraźniej zdradzały statystyki z ostatnich kilku miesięcy ich szalonej relacji - było w tym naprawdę dużo prawdy.
- Bo mogę - odpowiedział zaczepnie, ponownie składając kilka drobnych buziaków na jej szyi. Próbował udawać w tym momencie wielce porządnego towarzysza jej wieczoru, ciężko jednak było mu się od niej oderwać. Jak i jego dłoni, która tak ochoczo muskała skórę jej szczupłych ud, coraz odważniej w miejscach, które zarezerwowane były raczej dla uroków sypialni a nie stolika w ekskluzywnej restauracji.
Słysząc zupełnie cudowny dźwięk jej śmiechu, sam się aż uśmiechnął.
- To nie wina alkoholu - ocenił poważnie i przez chwilę odrobinę podejrzliwie się jej przyglądał. - Za to twoja już jak najbardziej - może nie do końca "wina" była tutaj najbardziej trafionym słowem, ale było w tym naprawdę dużo prawdy - wyluzował się tylko i wyłącznie z powodu tak doborowego towarzystwa, a nie dlatego że wypił lampkę czy dwie wina. Flann nigdy zresztą nie potrzebował alkoholu do tego by czuć się w towarzystwie dobrze, nawet ten ewentualny swoisty przytyk ze strony Desiree traktował raczej żartobliwie.
I tylko na chwilę poczuł się zbity z tropu, kiedy usłyszał tak... cóż, niewymowny komentarz dotyczący żony. Gwoli ścisłości - nadal jego żony. Powinien pewnie czuć się w obowiązku by jak ten średniowieczny rycerz bronić jej honoru i czci, i pewnie niezależnie od tego czy jest między nimi dobrze czy niekoniecznie by to zrobił. Zdał sobie jednak w tym momencie sprawę z tego, że sam zawiódł się na Aspen i jej podejściu do ich małżeństwa, do ich relacji, tak bardzo, że nawet takie zaczepki w wykonaniu męża jej kuzynki ni to go ziębią, no grzeją. Jak zresztą ją samą chyba to co jeszcze pozostało z tego, co kiedykolwiek między nimi było. Gdyby tam cokolwiek jeszcze grzało, pewnie by się i odezwał. Jednak teraz wydawało mu się, że wraca do domu do kobiety, której wcale nie zna, a co gorsza - ona nie zna jego. Nie czuł się więc w obowiązku bronić obcych sobie osób. Owszem, okaże się pewnie już ostatecznym chujem, nawet takim do kwadratu, bo nie dość że wpieprzył się w regularny romans to ma jeszcze kompletnie wyłożone na to, jakie zdanie mają ludzie o jego małżonce. I nie była to pewnie najbardziej elegancka reakcja, ale po prostu parsknął śmiechem.
- Dosyć wyszukany to komplement - skomentował krótko i jak gdyby nigdy nic, wrócił całą swoją uwagą do Desi. Nigdy się specjalnie nad tym nie zastanawiał, ale najwyraźniej coś po prostu musiało być w tym, że ludzie mogą się okazać po prostu dla siebie stworzonymi. Przecież to musiało być wręcz zapisane w gwiazdach, że dwie takie osobowości - ona pyskata, a on z tych, który komentarzami może się dość śmiało prosić o dostanie w gębę - staną na swojej drodze. I o dziwo - i o dziwo będzie to faktycznie mieć ręce i nogi.
W najlepsze oddawałby się zajmowaniem jego ulubioną blondynką, kiedy pojawił się ten nieszczęsny toast. Szczerze? W jakiś sposób zdziwił się chyba, że Desi planuje zobaczyć się z tą parką . Chyba odrobinę za bardzo i jej weszło to frazeologiczne trzymanie (ewentualnych) wrogów niżej. Uśmiechnął się więc jedynie potakująco, skoro jej to w smak to i jemu, nie będzie narzekał, z takim wsparciem przecież wytrzyma każde kolejne spotkanie. I może w końcu wykończą temat jego (również na razie ewentualnego) rozwodu.
- Nie pomogę - pokiwał głową na boki, tak przecząco. - Obawiam się bowiem, że w tej akurat kwestii możemy mieć ten sam problem - bo jeśli cokolwiek było pewne w temacie tego nadal ewentualnego rozwodu, to że z takim problemem Aspen pobiegnie prosto do wujka.


Sądziła, że dzisiejszego wieczoru już nic jej (choć wnioskując również po minie jej męża - raczej i c h) nie zaskoczy. Walentynkowa kolacja w towarzystwie szwagra i jego kochanki sama sobie wydawała się dosyć abstrakcyjna, ale najwidoczniej to jeszcze było za mało. Kiedy Dick odpalił się ze swoim komentarzem na temat Aspen, nawet nie pomyślała by poczuć się w obowiązku i stanąć po jej stronie - zakładała po prostu dosyć z góry, że zrobi to Flann. Mniej lub bardziej, ale jednak. Kiedy więc odpowiedział tak zgrabnym fikołkiem, kiwnęła tylko minimalnie głową... chyba nawet z pewnym uznaniem. Bo czy można bardziej wprost powiedzieć, że już się kogoś nie kocha? Ba, co więcej, że dana osoba nie jest już warta zupełnie żadnego zachodu? Nadal opierała głowę o ramię męża, odchyliła ją jedynie delikatnie mocniej do tyłu, by właściwie nad samym uchem mu szepnąć:
- Chyba pozamiatane - owszem, czas na ploteczki i rozkład cudzych związków na czynniki pierwsze (a jak widać, najpewniej i ostatnie) będą mieli w samochodzie, a potem w domu, nie mając części zainteresowanych na przeciwko siebie, ale po prostu nie mogła się powstrzymać, by się z szanownym małżonkiem tą myślą nie podzielić. Czy była zdziwiona? Po tym jak przez większość wieczoru była świadkiem czułości Flanna i jego nowej dziewczyny (w takich warunkach określenie kochanka zaczynało wręcz parzyć w język) i po wyznaniach samej Desi, trudno żeby była. Ale chyba liczyła trochę na taki romansowy klasyk - utrzymywanie jakiegoś niezdecydowania, grę na dwa fronty, tajemnicę i ukrywanie się po kątach. A tu? Czy to nadal można nazwać romansem, jeśli nie ma żadnego drugiego frontu, tajemnic również (cóż, wyznawanie miłości 'tej trzeciej' w obecności kuzynki żony raczej dosyć jasno rozwiewa wątpliwości)?
Dłuższe zamyślenie musiało chyba zwrócić uwagę jej męża, który - by ją z niego wyrwać - zastosował dosyć złożony fortel i przeciągnął ją sobie na kolana. Pisnęła przy tym nawet jak jakaś nastolatka, ale było to nie wynikiem zdziwienia tym czego Dick dokonał, a raczej reakcją na to, że dzięki temu oblała się winem. Niech żyje zgrabność. Szczęśliwie oberwała jedynie skóra odsłonięta przez dekolt, nie sukienka, mogła więc to dosyć nonszalancko wytrzeć ręką, z której finalnie to nawet zlizała. Przecież dosyć jasno widać, że kto jak kto, ale Remingtonowie nie należą do ludzi przejmujących się tym co wypada. I tym uwagę męża na siebie również zwróciła. Może nawet nie tyle na siebie, co konkretnie na swój dekolt (który do zbyt skromnych w dniu dzisiejszym nie należy i również można debatować czy jest z kategorii tych, które jeszcze wypadają). Posłała więc mu swój cwany uśmieszek i odrobinę pozwoliła mu sobie podnieść jego głowę, trzema palcami delikatnie łapiąc go za brodę.
- Uważaj, bo się zakochasz - zaśmiała się nawet cichutko, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, najbardziej poważnie jak tylko mogła próbowała wytłumaczyć dalej: - Proszę się tak nie gapić, bo żona będzie zazdrosna - i cmoknęła mu przed samymi ustami, gdzieś w powietrzu. Odchyliła się, by odstawić w końcu swój kieliszek, a wracając do poprzedniej pozycji - przecież gdzie jak gdzie, ale na mężowych kolanach było jej w tym momencie najwygodniej - oceniła dłonią, czy ta jej spektakularna mini się nie zrobiła aż nazbyt spektakularnie krótka. Z pewną dozą uznania jednak odkryła dickową rękę akurat w miejscu, gdzie materiał się kończył, zupełnie po rycersku wręcz broniącą przed tym, by nie podjechał za wysoko. Uśmiechnęła się do niego szerzej i przysunęła blisko, bliziutko, by konspiracyjnie zdradzić: - Nawet nie wiesz jak bardzo doceniam ten wolontariat - bo czym jak czym, ale bielizną to mogła świecić jedynie przed nim. Na pewno nie przed gośćmi, choćby i najlepszej, restauracji w całym mieście.

Zerknął w stronę Desiree wyraźnie zaintrygowany. Wyraźnie zaintrygowany treścią toastu, jaki właśnie zasunęła przed towarzystwem. Owszem, może i jego decyzja o tym, by spędzić Walentynki w towarzystwie kuzynki żony (gwoli ścisłości nadal jego żony, choć to jego wyraźnie wypadło z flannowego słownika) była aż nazbyt śmiała, ale czy przypadkiem nie jest tak, że najlepiej trzymać wrogów blisko, bla bla bla? Cóż, po dzisiejszym wieczorze może nie nazwałby Ainsley, ani jej męża, wrogami, ale czy ich stosunki były - lub choć miały być - na tyle zażyłe, by pakować nadmiar zainteresowania w kontynuowanie tej relacji? Na razie jednak stwierdził, że wtrącał się nie będzie, może Desi po prostu poznała zupełnym przypadkiem jakąś swoją nową najlepszą przyjaciółkę? Nie jemu oceniać. Zasugerował więc jedynie, że trzeba wymienić się namiarami i kiedyś coś wymyślił. Później - ocenił jeszcze stan tego, co ostało się jeszcze na stołach. Na talerzach - mało co. Wszelki alkohol - na wykończeniu to dosyć skromnie powiedziane. Pochylił się po raz kolejny w stronę swojej ulubionej blondynki i zapytał:
- Jakie ma pani plany na dalszy wieczór? - noc w końcu nadal była młoda, a wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to najlepszy moment by przemyśleć zbieranie się stąd. Lokal może i był na poziomie, ich towarzystwo całkiem niczego sobie, ale chyba nadchodził ten moment, aby w końcu zostać sam na sam i tak na sto procent móc nacieszyć się sobą wzajemnie. Wszystko wszystkim, wiadomo że między nimi było naprawdę miło, ale jednak trochę się w takim miejscu trzeba krygować. I coraz bardziej to krygowanie się zaczynało mu się nie podobać.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Musiał przyznać, że uczestniczenie w skandalu, którego nie był twórcą, było absolutnie doskonałe. Po raz pierwszy od dawna nie musiał się martwić, że ktoś wyciągnie na wierzch jego grzeszki i skończy jako wygnaniec. Po raz pierwszy, zresztą, od dłuższego czasu miał pamiętać to, co się działo w tej restauracji. Na szczęście Flann i ta jego kochanka byli na tyle przyjemni dla oka, że nie musiał się martwić o to, że zechce je sobie wydłubać po oglądaniu ich w całkiem dwuznacznych pozycjach. Tak właściwie chyba prędzej Aspen mogła ich wszystkich zadźgać widelcem, jeśli prawda ujrzy światło dzienne, ale tym akurat nie przejmował się ani trochę.
Jak i faktem, że buszował po nieco niebezpiecznych rejonach przywołując jej podły charakterek. Na razie jednak Flann nie wydawał się tym zaskoczony, więc wcale mu się nie przeszkadzało pastwienie się po kuzynce żony. Poza tym małżeństwa też musiały mieć wspólne hobby, a jego sypania białego proszku z jeździectwem Ainsley za Chiny Ludowe nie szło połączyć, więc musieli szukać dalej. Nie ich wina, że okazało się, że zostaną doborową lożą szyderców, swatek, a na dodatek połączy ich tak pikantny sekret.
W mniemaniu Dicka Remingtona małżeństwo idealne.
- Ja tam nie wiem co ty robisz w niedzielę, bo ja zazwyczaj mam służbę - zauważył cwanie, bo i pod koniec weekendu zdarzało się więcej wypadków, które zazwyczaj kończyły się tragicznie. Poza tym to była całkiem dobra i słuszna wymówka, by spędzać czas jak najdalej od rodziny Atwoodów, bo na samo wspomnienie robiło mu się niedobrze. Po części dlatego sympatyzował z Flannem, bo był outsiderem podobnie jak i on. Mimo wszystko jednak wybrał ciekawą strategię walki ze swoją żoną i jej rodziną. Przecież, gdy wyjdzie jak wielkiego skandalu się dopuścił to naostrzą widły i ruszą na niego. Może dzięki temu on i Ainsley unikną publicznego linczu za ten spontaniczny ślub?
Wszystko powoli zaczynało się układać.
Całe szczęście, że jego myśli dryfowały tak daleko, bo pewnie nie skupiłby za nic uwagi na niczym innym prócz warg Ainsley, które kusiły go coraz bardziej. Drama dramą, ale wciąż to były ich pierwsze Walentynki po powrocie i powinni powrócić do dobrego hotelu z room service, by do rana nie musieć się o nic martwić.
-Nikt nie jest dłużej razem od nas. Znamy się od dziecka, praktycznie zakochałaś się we mnie siedząc na nocniku. Nieważne, że trochę nam się poplątało po drodze - stwierdził poważnie i równie poważnie przesunął swoją dłoń w okolicy jej zamka, który go korcił, ale przecież musieli poczekać aż zostaną sami. - Co? Blondyni cię nie kręcą? A to dziwne - zaśmiał się jej do ucha, ale prawda była taka, że nawet w ramach konwencji nie oddałby jej nikomu. Prędzej by zabił każdego, kto by się do niej zbliżył niż pozwolił na to, żeby ją tknął. Odkąd stał się mężem, był również piekielnie zazdrosny, choć ufał jej jak cholera. Z tym zaufaniem jednak działy się śmieszne rzeczy, bo Aspen przecież też na pewno wierzyła mężowi, że siedzi sobie w pracowni, wdycha te całe toksyczne farby i myśli o niej, a on właśnie posuwał blondynkę. Może powinien jednak zastosować zasadę ograniczonego zaufania?
Musiał jednak przyznać, że nie jest aż tak nudny jak żona Flanna, więc podejrzewał, że zdrada ze strony Ainsley mu nie grozi. Prędzej obawiał się bolesnej erekcji, jeśli stąd nie wyjdą na czas.

Chyba najbardziej bała się podczas tej kolacji tego, że jej ulubiony malarz zacznie zachowywać się tak jakby w ogóle się nie znali. Była przekonana, że tego rodzaju zniewagi by nie zniosła i że prędzej czy później to doprowadziłoby do zerwania ich relacji. Bała się, że zaangażowała się w nią tak bardzo, że nie dałaby radę. Trudno było powiedzieć czy podczas tej kolacji zdała sobie sprawę jak bardzo jej na Flannie zależy (w końcu tyle się działo), ale z przyjemnością odkrywała, że poświęcał jej tyle samo uwagi, a nawet więcej szukając w niej pocieszenia bądź odkupienia. Uśmiechała się do niego więc najpiękniej, a gdy jego dłoń docierała do wnętrz jej ud, rozchylała zachęcająco nogi, choć oboje obecnie zgrabnie lawirowali między tym co właściwe, a niewypowiedzianymi pragnieniami, które sprawiły, że na jej jasnej twarzy pojawiły się rumieńce. Mogłaby powtórzyć za nim, że nie, to nie wino, a jego towarzystwo, które wręcz wprowadzało ją w trans i jednoczesną sielankę. Nie sądziła, że jest to możliwe, ale przy nim czuła napięcie całego ciała przy równoczesnym spokoju i poczuciu bezpieczeństwa. Musiała przyznać, że tęskniła za tym uczuciem i teraz czerpała z niego ile wlezie ignorując trochę Remingtonów. Po ich przyciszonych rozmowach odgadywała jednak, że wcale nie czują się pominięci, być może nawet rozmawiali o nich, ale to wcale ją nie obeszło. Nie, gdy Flann spoglądał na nią tymi szerokimi od podniecenia niebieskimi oczami, a ona wiedziała, że w tym momencie nie ma dla niego piękniejszej dziewczyny na całym świecie.
- Możesz mnie na przykład rozebrać w sypialni i patrzeć jak cię ujeżdżam - ściszyła głos jeszcze bardziej, bo dobra z niej była dziewczyna i o takich historiach rozprawiała głośno jedynie z nim i to zazwyczaj w zaciszu ICH sypialni. Czyż to było niedorzeczne, że mając zwykły romans już taką mieli i niejednokrotnie wtaczali się do niej pijani nie jakimś tanim winem, a faktycznie zakochaniem? Flann miał rację, przebrnęli przez tę kolację i to spotkanie tylko dlatego, że mieli siebie.
Podniosła głowę zaintrygowana, gdy Dick wspomniał o jego żonie i mogła uznać to za obraźliwe, ale przecież nie znała kobiety, więc opcja z bronieniem byłaby jawną hipokryzją z jej strony. Zamiast tego wolała skupić się z powrotem na Flannie, który wspomniał o ewentualnym rozwodzie. Może jak rasowa kochanka powinna wejść w to słowo, nasycić się jego brzmieniem i podpytać, ale uznała, że pora jest niewłaściwa. Tak właściwie nie chciała już zapraszać jego żony do ich święta, które wkrótce i tak miało skończyć się w alkowie i była przekonana, że nie wypuści stamtąd blondyna do rana. Nie po tych wszystkich obietnicach, które składał jej przez telefon. Dlatego od niechcenia przesunęła udem wyżej, by jego dłoń wreszcie natrafiła na jej koronkowe majtki dając mu subtelny sygnał do tego, by opuścili ten przybytek.


Nie zaskoczyło go wcale, że nie miał kto bronić biednej Aspen przed oszczerstwami. W końcu o nieobecnych zazwyczaj mówi się źle, a tu mieli do czynienia z żoną- heterą i kuzynką, która do Ainsley nie oddzwaniała, bo on zachował się niewłaściwie. To jest całkiem słusznie ocenił rodzący się romans i po rycersku o nim doniósł, ale nie znalazło to poklasku. Podejrzewał, że tym sposobem dziewczyna sama ukręciła sobie bicz na siebie, bo teraz choćby go torturowała to nie przyzna się jej z kim spędził wieczór i na dodatek całkiem przyjemny. Dalej uważał, że opcja z orgią byłaby lepsza, ale skoro nie miało się tego co się lubi… Uśmiechnął się na słowa żony.
- Ty się ciesz. Ich skandal przysłoni nasz. Win- win - wyszczerzył się, bo przecież nikt chyba po Dicku nie spodziewał się tego, że będzie altruistą i nie będzie w takiej sytuacji myślał o sobie. W końcu on zawsze przede wszystkim dbał o własny interes i nie zmieniło tego nawet to, że się ożenił. Teraz jedynie swoją troskę i opiekę rozszerzył na blondynkę, która wydawała się być świetnym partnerem w zbrodni. Na razie jednak nikogo nie mordowali oprócz napięcia seksualnego, więc powoli już zaczął rozglądać się za kelnerem, by wspaniałomyślnie zapłacić za ich wszystkich. W końcu po spuszczeniu takiej bomby zasługiwali na takie potraktowanie.
- Nie, ja nie gustuję w takich no… - zmierzył dyskretnie Desiree wzrokiem i choć nie miał się do czego przyczepić, bo brzydka nie była to nie trafiała zupełnie w dickowe gusta. Głównie dlatego, że nie umiała skakać z koniem i generalnie nie była jego żoną. Słowa jednak nie wyrażały tego jak czyny, więc po chwili trzymał ją pewnie na kolanach i delikatnie muskał ustami jej szyję. Wiedział, że prędzej czy później wywalą ich za to nieobyczajne zachowanie, więc skinął głową na kelnera, a potem równie nonszalancko poniósł kolosalny rachunek. Miał rację, to wszystko musiał gotować jego ojciec, bo ceny były wręcz kosmiczne, a on czuł się niepocieszony, że deser zje dopiero po tym jak uda się im gdzieś zameldować i pewnie omówią z żoną dogłębnie relację, jaką widzieli. Brzmiało to jak najgorszy plan walentynkowy ever, więc z westchnieniem zrzucił ją z kolan.
- My się już pożegnamy. Mamy bardzo ograniczony czas - mało brakowałoby, a dodałby, że im dzieci płaczą i psa trzeba nakarmić. Wszystko było lepsze od siedzenia tutaj i udawania, że trzyma ręce przy sobie, bo jest tak wychowany. Nie musiał być, w końcu byli nowożeńcami i mieli prawo do odrobiny zabawy, prawda?
Na przyszłość jednak zdecydowanie wolniej powinien się żegnać z gośćmi, bo to było tempo wręcz olimpijskie.

Nie sądziła, że ich wspólne, kolejne spotkanie dojdzie do skutku. Jeśli Flann się rozwodzi (a to wciąż było jeśli) to pewnie czekała ich chwilowa ekskomunika. Wiedziała, że tak to właśnie początkowo wygląda i mogła jedynie cieszyć się z tego, że mężczyzna nie był człowiekiem, któremu by to w jakikolwiek sposób przeszkadzało. Podejrzewała jednak, że wówczas nie będą zapraszani nigdzie, więc to małżeństwo stanie się dla nich nieznajomymi. Poza tym, czy ona miała jeszcze siły myśleć racjonalnie, gdy jej chłopak poczynał sobie z nią coraz bardziej odważnie?
Nie zaskoczyło ją zupełnie, że i Remingtonowie szybko znaleźli się poza zasięgiem ich wzroku i choć gest Dick (zasponsorowanie im kolacji) ją uwiódł to była przekonana, że dopiero teraz znajdzie się na cenzurowanym. Mimo wszystko jednak wolała bardziej skupić się na dalszej celebracji tego dnia.
Wstała i wyciągnęła rękę w stronę Rohrbacha. Mogła mu mówić o swoich planach, snuć opowieści, ale nic nie równało się z ich realizacją.
- Chodźmy do domu - stwierdziła cicho i choć uderzyło ją, że nie mają wspólnego domu, a zaledwie pożyczone mieszkanie, a i tak… Nigdy nie czuła się tak szczęśliwa jak wtedy, gdy łączył ich dłonie i bez słowa opuszczali tę restaurację, by oczekiwać na najlepsze dzisiejszego dnia- samych siebie tak spragnionych swojego dotyku.


K O N I E C
Flann Rohrbach
Ainsley Remington
ODPOWIEDZ