aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
5.

Potrzebowała kawy, ktoś mógłby powiedzieć, że jest uzależniona, ale ona sama nigdy by się do tego nie przyznała. Poza tym w tych Australijskich upałach stale czuła zmęczenie, więc kofeina była jak najbardziej upragnionym źródłem pobudzenia, a już na pewno po męczącym dniu w pracy, która wciąż nie należała do najprzyjemniejszych. Ledwie co wróciła do domu kuzyna, u którego póki co mieszkała, a już kierowana się do kuchni, tylko po to, by zrozumieć, że nie znajdzie tam kawy. Naprawdę nie potrafiła zrozumieć co też wstąpiło w Remigiusa, aby zrezygnował z napoju, którym kilka lat temu obydwoje raczyli się o wiele chętniej, niż przeciętni ludzie. Odgoniła jednak irytację i nie przebierając się, ruszyła na poszukiwania najbliższego sklepu. Nie należała do szczególnie leniwych kobiet, na szpilkach czuła się równie swobodnie, jak na płaskich butach, chociaż te nosiła raczej rzadko, a mimo to szybko pożałowała, że nie wzięła na tę krótką podróż samochodu. Doprawdy liczyła na to, że jej organizm szybko przyzwyczai się do wyższych temperatur. Przynajmniej o tej porze słońce nie świeciło na tyle mocno, by potrzebowała nakrycia głowy.
Ku jej wielkiemu zadowoleniu, w niewielkim sklepie z kilkoma niedługimi alejkami była klimatyzacja, a dział z lodówkami już w ogóle zaskarbił sobie wysoką pozycję w jej sercu. Najpierw postała tam kilka chwil, potem udała się po kawę, a następnie, zamiast pójść do kasy, znów ruszyła ku lodówkom, by schłodzić się przed kolejnym spacerem, jaki ją czekał. W jej głowie ten plan nie miał żadnych luk, kompletnie nie myślała o potencjalnych konsekwencjach, w zasadzie... nie analizowała tego, że mogłaby spotkać w Lorne Bay kogoś, z kim nie chciała się widzieć. Miała tu dosłownie kilku przyjaciół i kuzyna, to też przez pryzmat tego niewielkiego grona oceniała miasteczko, gdy się do niego przeprowadzała kilka tygodni temu. Bo przecież pewne wydarzenia z życia tej niewielkiej mieściny w typowy dla siebie sposób, zwyczajnie zrzuciła w odmęty pamięci. Jak się okazuje, tylko po to, by te dały o sobie przypomnieć w najmniej odpowiedniej chwili.
Usłyszała, że ktoś koło niej przechodzi, może sięga po coś z chłodzonych półek i dlatego odruchowo otworzyła oczy, które przymknęła ciesząc się chłodem. Nie chciała sprawdzać kto koło niej stoi, a jedynie upewnić się, że nikomu nie przeszkadza, kiedy więc mózg zarejestrował, że nie jest niczyją przeszkodą, ponownie wróciła do delektowania się zimnem. Tylko po to, by pod zamkniętymi powiekami przywołać obraz, który oczy chwilę temu zignorowały. Męską twarz. Znaną jej męską twarz.
Niemalże w jednej chwili napięła mięśnie, a typowy, wręcz pierwotny odruch nakazał jej uciekać. Naturalnie nie planowała go słuchać, ale nie potrafiła też zachować się w pełni swobodnie i było to widać, chociażby po tym, jak upuściła paczkę ziarnistej kawy, spojrzała ponownie, tym razem w pełni świadomie na Abrahama, a potem - przywołując w głowie okoliczności ich ostatniego spotkania, kiedy również rozważała ucieczkę lub ewentualne zrujnowanie przyjęcia, przy organizacji którego Pam na pewno się napracowała - odwróciła się, gotowa udawać, że wcale go nie widziała, albo i widziała, ale przecież nie miała obowiązku z nim podejmować rozmowy. Co z kolei było niegrzeczne... skarciła się siebie w momencie, w którym zdążyła wykonać zaledwie pół obrotu... całość trwała może dwa uderzenia serca i pewnie wyglądała komicznie, ale próbowała o tym nie myśleć.
- Hej - rzuciła więc, skoro już tutaj sobie stali. Całkowicie zapomniała o paczce kawy leżącej pod jej nogami. - Popołudniowe zakupy, co? - nie była mistrzynią smal talku, nawet nie próbowała udawać. - Nie będę przeszkadzać - zaoferowała od razu, uznając, że tak będzie po prostu najlepiej, dla niej, dla niego, dla nich i dla ich wspólnych znajomych. Może przesadzała, ale... ale teraz nawet bardziej, niż zwykle, pierścionek, który nadal nosiła na palcu, zapiekł ją jakimś fantomowym bólem, którego nie mógł ukoić chłód nawet tysiąca lodówek.

abraham goldschlag
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
005.

Powroty, ponowne spotkania - ostatnio dużo o nich myślał.
Powracać trzeba było mieć do czego, a fakt, że on jeszcze nie urządził sobie takiego miejsca coraz bardziej go męczył. Powoli też - jak to z rozczulonym uśmiechem mówiła jego matka - dorastał. W końcu do niedawna, do czasu, w którym na dobre nie wpisał się w rodzinę swego przyjaciela, łącząc swoje losy tylko ich znaną obietnicą, z jego - prawie byłą? - żoną i dwojgiem dzieci, sam nie myślał o sprawieniu sobie statecznego życia. Tę myśl porzucił w momencie, w którym jasne stało się dla niego, że ta, którą chciałby nazwać tą jedyną przepadła.
Jednakże spadek oraz obecność braci - jednego rodzonego i jednego wybranego - sprawiła, że przyjął niechcianą darowiznę i miał przekształcić ją w swój dom. Miejsce, do którego faktycznie mógł wrócić.
Mimo żaru lejącego się z nieba, po kilku dniach leniwej rozpusty w końcu wrócił do swojej rutyny. Zapiął Rogera w szelki, samemu ubrał się w swój sportowy strój - szorty i koszulkę z logiem marynarki wojennej - i ruszył biegiem przez okolice Lorne Bay. W czasie kilku wcześniejszych wizyt wyrobił sobie już ulubioną trasę, którą teraz podążał, stawiając kroki w rytm muzyki, grającej w słuchawkach. A kiedy licznik na zegarku pokazał, że zamierzona ilość kilometrów została osiągnięta, a on poczuł suchość w ustach, udał się w drodze powrotnej do jednego ze sklepów. Temperatura w Australii nie robiła na nim wrażenia, ponieważ służba głównie w Zatoce Perskiej oraz liczne wyprawy przyzwyczaiły jego ciało do wysokich liczb na termometrach, niemniej jednak poczuł ulgę wchodząc do klimatyzowanego pomieszczenia. Zawiązał wokół dłoni ciaśniej smycz Rogera, co by nie drażnić pracowników oraz klientów obecnością czworonoga i od razu udał się do sekcji z lodówkami. W głowie zanotował, żeby wziął coś na szybki obiad - innych nie uznawał - i może coś na wieczór. Pierwotnie i jego wzrok nieco zaślepiony zmęczeniem nie zwrócił uwagi na elegancką Laurissę. Bo Abraham przywykł już do ignorowania konsekwencji swoich głupich czynów, ale jeszcze nigdy wcześniej wspomniane konsekwencje nie prezentowały się z taką klasą i to na wysokim obcasie. Dopiero krótkie przywitanie i szarpnięcie smyczy sprawiło, że się ocknął, zaciskając dłoń na jednej z chłodnych puszek jakiegoś napoju energetycznego. - Cześć - odpowiedział, próbując się uśmiechnąć, ale uśmiech na tle jeszcze nie przystrzyżonej brody malował się dosyć słabo. Nie sądził, że będzie czuł się głupio z powodu czegoś, co powiedział, ale tak było w przypadku Laurissy i chociaż trochę czasu upłynęło od tego zdarzenia, on ponownie poczuł ten uścisk w żołądku. - Noo... tak, można tak powiedzieć - wydukał, zerkając na puszkę w swojej dłoni. Zreflektował się po chwili i szybko zanurkował, żeby złapać paczkę z kawą. Zapewne kiedyś rzuciłby jakimś durnym tekstem w związku z upuszczoną paczką, ale na razie milczał, nagle zapominając języka w gębie. Teoretycznie logicznym było, że kiedyś się spotkają. Niezależnie od tego co działo się między Pam i Ephraimem, niezależnie od tego, którą ze stron w konflikcie obiorą, to przed świadkami przysięgali być obecnymi w życiu Libbie, a to oznaczało spotkanie, prędzej czy później. I ktoś - zapewne przekorny los - zadecydował, że stanie się to właśnie teraz. - Ty nie... - zdążył wydukać, jakby jego mózg przegrzał się w związku z temperaturami. - Lauri, poczekaj - wyrzucił z siebie, chcąc ją zatrzymać, nawet jeżeli jeszcze nie przemyślał następnych słów, co jak wiedzieli oboje, ostatnio skończyło się dla nich co najmniej niezręcznie. - Powinienem... chciałbym. Cholera, wiem, że to głupie miejsce, ale chcę cię przeprosić - coś urodziło się z początkowego bełkotu, kiedy łaskawie uniósł na nią swoje spojrzenie. Może nie wróciłby do tego, gdyby nie jej zmieszanie, a jedyne czego nie cierpiał to podobnej atmosfery. - Ja, to co powiedziałem ostatnio było nie na miejscu - bo nawet jeżeli uważał, że jej przywiązanie do kogoś, kogo już dawno nie było jest dziwne, to nie powinien tego w ten sposób komentować.

Laurissa Soriente
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Niektóre decyzje wiążą się z dziwnymi konsekwencjami, z których istnienia człowiek nie zdaje sobie sprawy, dopóki te nie uderzą go w twarz. Dla Laurissy taką decyzją było zostanie matką chrzestną Libbie. Uwielbiała małą... ba! Kochała ją, nawet jeśli sama nigdy nie chciała mieć dzieci, to naprawdę robiła co w jej mocy, by być możliwie najlepszą ciocią pod słońcem. Uczyła się tego przy każdym wspólnym spotkaniu, a jej wrodzony perfekcjonizm stawiał jej poprzeczkę wysoko. Pragnęła każdym takim spotkaniem udowadniać Pam i Ephraimowi, że podjęli słuszną decyzję, nawet jeśli ona sama z początku nie wiedziała, czy powinna przyjmować taki zaszczyt, czy jest godna takiej roli. Kiedy jednak się zgodziła, nie myślała o tym, że tak naprawdę jest to pozycja przewidywana dla dwojga i chociaż nie powinna nigdy tak patrzeć na Abrahama, to gdzieś tam podskórnie, w ten głupi, ale też typowy dla siebie sposób, traktowała go jak rywala. Nie takiego, do którego pała się nienawiścią, o nie... polubiła go całkiem szybko, nawet szybciej zrozumiała, że on rzeczywiście był trafionym wyborem, jeśli chodzi o rolę ojca chrzestnego, więc może dlatego... tak bardzo chciała im... jemu udowodnić, że ona też. Ona też nie była wzięta z przypadku czy braku laku. Kiedy podczas jakiejś rozmowy, gdy Libbie miała zaledwie parę miesięcy i dostała jakiejś wysypki, o której Abraham z racji wykonywanego zawodu wiedział o wiele więcej, Laurissa spędziła cały wieczór na czytaniu literatury związanej z podobnymi chorobami u dzieci. Nie lubiła być taka... niedoinformowana. Niepomocna. Zostawiona z tyłu, a do diabła, z początku bała się brać małą na ręce, w obawie, że ją upuści. Walczyła więc o to, by nie zapracować sobie w żadnym razie na miano gorszej, by wpisać się w cudowny obrazek, a kiedy już myślała, że się to udało, że stanowią jakiś zgrany układ, w którym podział sił rozłożony jest sprawiedliwie... małżeństwo jej przyjaciółki zaczęło przeżywać gorsze chwile, a między nią i Abrahamem... cóż, pierścionek zapiekł znów fantomowym bólem. Nie miała szans dotrzymywać mu kroku i oboje o tym wiedzieli, oboje byli świadomi tego, jak dalece w przeszłości utknęła i to ją mierziło. Wiedziała, że to głupie, racjonalnie potrafiła dostrzec swój własny idiotyzm, ale mimo to nie potrafiła zdusić tego w zarodku.
Teraz natomiast stał tutaj przed nią i chociaż mogłaby mu spróbować wytłumaczyć wszystko, co krążyło po jej głowie, wiedziała, że znów wybierze prostszą opcję, a potem po prostu ucieknie. W zasadzie do tej ucieczki już się zbierała, kiedy ją zatrzymał. Przystanęła w pół kroku i starała się nie myśleć o tym, że nikt w podobny sposób nie zdrabniał jej imienia.
- Masz rację - mruknęła po chwili milczenia, patrząc na opakowanie z kawą, które podniósł z ziemi. Zwilżyła delikatnie wargi, dając sobie jeszcze chwilę. - To faktycznie głupie miejsce - doprecyzowała o co jej chodziło i zerknęła do boku, na regał chłodzący, a potem na jego psa i jakąś starszą panią, która patrzyła na nich z większym zainteresowaniem, niż na etykiety makaronów, które niby to ze sobą porównywała.
Wzięła głębszy wdech, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę, wysuniętą delikatnie do boku, czym pewnie zdradzała gonitwę myśli, jaka miała miejsce w jej głowie. Ostatecznie zaczesała dłonią włosy i tę samą dłoń wyciągnęła przed siebie. Gdyby nie wiedział, o co jej chodzi, posłała mu dość znaczące spojrzenie.
- Trzymasz moją kawę - zauważyła więc, a kiedy te trzy słowa padły, zdała sobie sprawę z tego, że nie chce tego. Nie kawy, a tego, by ich spotkanie przebiegało w ten sposób, nawet jeśli było całkowicie przypadkowe. Przygryzła trochę bezwiednie wargę, znów analizując wszystko na szybko. - Nie musisz mnie przepraszać - zadecydowała w końcu. Faktycznie nie musiał. - Chodzi mi o to, że oboje jesteśmy dorośli, Abrahamie. Powiedziałeś, co uważałeś za słuszne, mnie nieco poniosło, przyznaję, ale może najlepiej będzie o tym zapomnieć. Nie tylko dla Libbie, ale też dla Pam i Epha... nie wyobrażam sobie, że mielibyśmy im dokładać jakiś naszych niesnasek - bardzo profesjonalnie, dojrzało, tak jak lubiła. Tylko delikatne drżenie dłoni mogło sugerować, że wcale nie podchodzi do tego z takim dystansem, jakby chciała. Że to nadal jej w niej żywe, budzi wątpliwości i ogrom emocji, na które przez wychowanie, nie mogła sobie pozwolić. Obracała więc mimowolnie pierścionek kciukiem raz w jedną stronę, raz w drugą, przesuwając go po palcu serdecznym. Przy tym jednak coś przyszło jej do głowy i może nawet nie zdążyła zawczasu powstrzymać jakiegoś zażenowania, które wykwitło w jej spojrzeniu i na polikach. - Bo on myśli, że wszystko jest między nami okay, prawda? Na pewno z nim o tym nie rozmawiałeś... - tylko pozornie te słowa były stwierdzeniem, nie musiała ich kończyć, jak pytania, by jasnym było, że liczyła na jakieś informacje w tym temacie.

abraham goldschlag
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zapewne zdziwienie ze strony Abrahama byłoby ogromne, gdyby zdawał sobie sprawę w jaki sposób widziała ich role w życiu Libbie. Morze przyzwyczaiło go do poszukiwania wsparcia w towarzyszach, budowania zaufania z partnerem, który na dobre i na złe miał trwać u twego boku. Dlatego nie śmiał nawet kwestionować kompetencji czy też kwalifikacji Laurissy do roli matki chrzestnej młodszej z pociech Burnettów. Prędzej podałby w wątpliwość samego siebie. I - chociaż może jak dotąd nie wszystko szło po jego myśli - chciał współpracować, stworzyć duet, na którym Libbie będzie mogła polegać. Jasne, przez swój niewyparzony język palnął o jedno słowo za dużo, przekraczając granicę, ale nigdy nie miał zamiaru z nią rywalizować. Przelicytowywać się w kwestii tego, które z nich bardziej kocha małą bo jasnym było, że i jedno i drugie było gotowe położyć się pod nóż dla tej dwulatki. I chyba to się najbardziej liczyło, prawda? Mieli stanowić dodatkowe wsparcie w wychowaniu zarówno dla niej jak i dla jej rodziców. I to normalne, że na różnych etapach swojego życia i w związku z różnymi sferami swojego życia będzie potrzebowała raz jednego, raz drugiego.
On z kolei nie wybiegał w przyszłość i odcinał się od swojej przeszłości, utknąwszy w teraźniejszości. Niczym niespokojny duch, który nie umie znaleźć swojego miejsca na ziemi. Z czasem to zacznie grać na jego niekorzyść. Podobnie, jak brak analizowania konsekwencji, a raczej podejmowanie decyzji mimo częstej ich świadomości (bądź przynajmniej częściowej świadomości). Zachowywał się tak, jakby każdy dzień został wygrany na loterii. Wtedy, na urodzinach, też podjął ryzyko i ta decyzja odbiła się na nim - na ich dwójce - rykoszetem.
I teraz musiał się z tym zmierzyć, niezależnie od tego, jak bardzo mu się to podobało. Bo nikt nie lubił tego poczucia winy mieszającego się ze wstydem. Szczególnie ktoś tak dumny i pewny siebie, jak Becky. Jednakże - z uwagi na to, że przed Laurissą nie mógł uciec - przełamał ten palący przełyk wstyd.
Pozwolił sobie na nieco rozbawiony uśmiech, kiedy zgodziła się z nim w kwestii scenerii, w jakiej przyszło im się spotkać. Nie można powiedzieć, że ta sytuacja dręczyła go każdej nocy, ale czasem wracał do tamtej imprezy i zdawał sobie sprawę, że w końcu będą musieli odbyć te rozmowę. Los - który ostatnio lubił wystawiać Abrahama na próbę, zmuszać go do mierzenia się ze swoimi błędami - postanowił, że ich ścieżki skrzyżują się w miejscu, w którym najmniej się tego spodziewali.
Banalna oczywistość wygłoszona przez Lauri, sprowadziła go na ziemię. Uśmiechnął się ponownie z zakłopotaniem i oddał jej paczkę kawy. Przez chwilę - po raz kolejny - rozważał dziecinne wręcz zagranie i zatrzymanie opakowania przy sobie nim nie wyjaśnią sobie wszystkiego. Na szczęście - bądź i nie - nie musiał jej przekonywać. Chwila zawahania stała się preludium do wyjaśnienia, a przynajmniej częściowego wyjaśnienia jej perspektywy. - I właśnie dlatego przepraszam - czasem zapominam, że nadmierna szczerość krzywdzi bardziej niż milczenie. Nie powinienem się wtrącać w kwestie, które mnie nie dotyczą - chciał dać jej znać, że rozumie pojęcie stawiania granic i chociaż nadal obstawał przy swoim zdaniu to nie powinien się z nim tak obnosić. - Masz rację, Libbie będzie nas potrzebować, zgonimy to na przytłoczenie obowiązkiem bycia rodzicem chrzestnym i zapomnimy? - w typowy dla siebie sposób zaproponował rozejm, wspólny front. Dla dobra wszystkich powinni faktycznie zrównać krok - chociaż pozornie, na tyle, na ile było to możliwe. Nie wiedząc co zrobić z dłońmi, raz jeszcze przeczesał przydługie włosy do tyłu i zerknął na nią. Chwilę mocował się z myślami, jakby nie do końca pewien, że na pewno chce wypuścić swoje myśli na światło dzienne. - Gdybyś... gdybyś chciała porozmawiać. Nie obiecuję, że zrozumiem, ale wysłucham - bo potrafił się wyciszyć, dopuścić do głosu dojrzalszą część, która żyła w nim znacznie dłużej. Dopiero kiedy choroba odpuściła on pozwolił sobie na bycie dzieckiem, ale i to nie trwało długo. Bo prędko zaczęły się studia, przygotowania, służba. - Ephraim? Nie, nie wie. Nie zawracałem mu tym głowy. Zresztą, jeżeli moja wypowiedź jest dłuższa niż dwa zadania traci zainteresowanie - po raz kolejny pozwolił sobie na żart, chcąc sprawić, że może bardziej się zrelaksuje. Przestanie tak nerwowo obracać pierścionek na palcu. Roger, który dotąd nie dawał o sobie znać, teraz podszedł bliżej Lauri, trącając nosem kolano kobiety.

Laurissa Soriente
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Już taki był z nią problem, że od zawsze czuła potrzebę pokazywania, że jest w stanie sprostać wszystkim oczekiwaniom i przez to na którymś etapie swojego życia, zaczęła sama zakładać, czego otoczenie może od niej oczekiwać. Dopisywała więc sobie kolejne cele do listy zadań, która nigdy nie miała się skończyć, ale chyba inaczej nie potrafiła, albo raczej nikt nie nauczył jej, że może odpuścić, zapomnieć o gardzie, przyznać się do jakiś słabości. Była dzieckiem, gdy odeszła jej matka i to wtedy Laurissa wmówiła sobie, że tylko będąc idealną, uszczęśliwi ojca, a potem... potem te założenia przekładała na każdą inną znajomość i sferę życia. No i oto tutaj była. Wielka pani z Francji traktująca rolę rodzica chrzestnego, jak rywalizację. Głupota. Racjonalna część jej rozumu wiedziała, że nie jest to właściwe, wiedziała, że nie o to w tym chodzi i nie powinna tak do tego podchodzić, ale mimo to wciąż miała się na baczności. Nawet w tej kolejce lokalnego marketu, rozmawiając z Abrahamem, który - na ile go znała - nie skrzywdziłby jej. Po prostu tkwiła gdzieś w przeszłości i nie ufała temu, co działo się teraz. Dlatego też temat narzeczonego, nieaktualny pierścionek na palcu... to wszystko było drażliwe, ale przede wszystkim stanowiło zaproszenie do tematu, który tak bardzo odsłaniał wszystkie te wady i słabości, jakie zwykła zamiatać pod dywan.
Nadal zerkała na swoją kawę i zdała sobie sprawę z tego, jak nieprzygotowana była do tego spotkania. Kompletnie nie wiedziała czego może się po nim spodziewać, a chociażby z uwagi na swój zawód, lubiła, kiedy to ona miała jakieś haki i niespodzianki za plecami - nie jej rozmówca. A chociaż było to wybitnie głupie, poczuła jakąś dziwną ulgę w chwili, w której kawa wróciła do jej dłoni. Jakby była pewnego rodzaju totemem i symbolem, bez którego nie mogła odejść. Z nią ucieczka nie wyglądałaby już tak głupio, a mimo to jeszcze stała, bo dobre wychowanie wygrało, a w tym świadomość, że powinna dać mu szansę zabrać głos.
- Nadmierna szczerość? - zmarszczyła nos, łapiąc go za słówko. Wychwytywała niepotrzebne niuanse, jej rozum krzyczał, aby sobie odpuściła, ale znów nie posłuchała na czas i stąd to pytanie, któremu towarzyszyło spięcie każdego mięśnia w jej ciele. Jakby czekała już na jakiś atak, który będzie trzeba odeprzeć, a tym czasem Abraham zaproponował rozejm i cóż... poczuła się jak idiotka. Spompowała powietrze z płuc i bezwiednie zacisnęła usta, maltretując wargę zębami. - Nie jestem najlepsza w przyjmowaniu przeprosin, więc po prostu spróbujmy o tym faktycznie zapomnieć, dla Libbie - skinęła w końcu głową, odruchowo zaciskając nieco mocniej palce na paczce z kawą. - Myślisz, że to dobry pomysł? - wymsknęło jej się, gdy na moment zamyśliła się, wzrok skupiając w losowym miejscu, który okazał się być jego fryzurą. - Żebyśmy o tym rozmawiali..? - skrzyżowała z nim spojrzenia, ale coś odciągnęło jej uwagę i jak się okazało, był to trzeci kompan ich rozmowy, ten najbardziej milczący. - Tak, z waszej dwójki na pewno ty jesteś tym gadatliwym kumplem - ulżyło jej na myśl, że Ephraim o tym wszystkim nie wie, ale wstydziła się pokazać mu tych emocji, więc idealnie się złożyło, bo mogła jak gdyby nigdy nic kucnąć i złapać w dłonie pysk psiaka, który delikatnie potarmosiła. - Poza tym świetnie sobie radzę... a ty wjechałbyś mi na ambicję, gdybyś wyciągnął teraz z kieszeni dyplom psychiatry, czy coś takiego. Ale dziękuję za propozycję - czy sobie radziła? Raczej nie i nie była w stanie udać, że jest inaczej, bo bolesny dowód jej kłamstwa tkwił na jej palcu i oboje musieli mieć tego świadomość, ale no... tak zwyczajnie po ludzku się bała, otworzyć, jak i przyznać do samego strachu. Kolejne emocje, które miała ukryć bawiąc się z psem. - Z tobą za to chętnie bym pogadała... oboje gardzimy tymi upałami, co? - rzuciła do psa, pochylając się do niego nieco bardziej, ale na tyle daleko, by nie dosięgnął językiem jej twarzy, chociaż w zasadzie to od kilku sekund unikanie go było ich małą zabawą, która rzeczywiście pomogła jej się uspokoić.

abraham goldschlag
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Każde z nich, gdzieś na wczesnym etapie swojego dzieciństwa zostało skrzywdzone przez dorosłych, wrzucając ich na pewnego rodzaju ścieżkę, z której teraz nie było już odwrotu. Abraham walczył z własnymi wadami i demonami, które dawały o sobie znać nawet w codziennym życiu. To jego przekonanie, że prawda jest zawsze najlepszym rozwiązaniem, ponieważ jego zwodzono przez lwią część lat dziecięcych sprawił, że przeważnie zawsze mówił to, co myślał i nie bał się mówić o tym głośno. W sytuacji z Laurissą ta szczerość okazała się niepotrzebna, a wręcz krzywdząca, spotykając się z konsekwencjami, które w jakiś sposób mogły odbić się nie tylko na nim. Wiedział, że Libby, która przecież była tą osóbką, która ściągała ich do siebie, potrzebowała teraz stabilności przynajmniej w tak błahej sprawie jak relacja pomiędzy jej rodzicami chrzestnymi. Bo dzieci są naprawdę wrażliwe na jakiekolwiek napięcia pomiędzy dorosłymi, do których są przywiązane.
Czasem właśnie takie zaskoczenie wychodziło na dobre - nie miała czasu na przygotowanie linii obrony, która sprawiłaby, że ta rozmowa brzmiałaby dużo mniej prawdziwie, może nawet mniej szczerze? Nie z każdej sytuacji należałoby zrobić salę sądową. - Hej, nazwij to jak chcesz - wywieszał białą flagę. W końcu był lekarzem - człowiekiem, którego nerwy wystawiane były na próbę wielokrotnie w warunkach pozostawiających wiele do życzenia. I wyłapywanie - typowe dla osób trudniących się prawem - niedociągnięć w jego wypowiedzi nie miało drażnić nerwów i prowadzić do kolejnego ataku. Widząc, że powietrze z niej schodzi, uśmiechnął się delikatnie, jakby odniósł dzisiaj małe zwycięstwo na froncie ich znajomości. - A jest aż tak zły? - rzucił, teraz to on próbując łapać ją za słowa. - Powinnaś z kimś porozmawiać, Lauri - stwierdził z niecodzienną dla siebie powagą wpełzającą na twarz. Przyglądał jej się uważnie. Nie mówił, że znał się na tych sprawach, nie był przecież psychiatrą, ale wbrew pozorom, kiedy już uda się obejść tę fasadę zbyt pewnego siebie i brawurowego mężczyzny można było znaleźć kogoś o szczerym sercu i wyposażonego w umiejętność słuchania. - I nie mówię, że musimy rozmawiać o tym. Nikogo tu nie znam, a ciągłe towarzystwo Ephraima robi się męczące - przyznał, powołując się na kolejną, łączącą ich przestrzeń. Bo w gruncie rzeczy nie znali chyba tu aż tak wielu osób? Przynajmniej nie należeli do stałych mieszkańców Przylądka Koali. Nie miał zamiaru jednak naciskać. - Taki już nasz urok, podobno - odparł, odnosząc się oczywiście do swojej przyjaźni z Ephraimem. To byłą jedna z tych przyjaźni, która przetrwała różne etapy dorastania, różne etapy w dorosłości i nadal trwała mimo iż ich życia były kompletnie inne. - Wjechał na ambicję, tak? Spokojnie, tutaj akurat Roger ma uprawnienia w tym zakresie, jeżeli chcesz mogę cię umówić - rzucił żartobliwie, chcąc rozładować napięcie, które z pewnością pojawiło się w jednej z alejek sklepu. Roger, jakby wiedział, że próbuje uniknąć jego języka uparcie próbował polizać ją po policzku. Zaśmiał się pod nosem, widząc upór psa, który zarówno próbował oprzeć łapy o jej klatkę piersiową i zanurkował łbem, żeby wcisnąć się między jej nogami i dotrzeć do twarzy. - Zdecydowanie, nie wiem jak ja go dowlokę do domu - stwierdził, a Roger jakby niezrażony pesymizmem swojego właściciela w tej kwestii położył się na chłodnej podłodze. - Od dawna jesteś w Lorne? - zagadnął, pozwalając sobie już teraz na większe zainteresowanie tym, co stało na półce, skoro to Roger zabawiał jego rozmówczynię.

Laurissa Soriente
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Problem Laurissy polegał na tym, że ona większość sytuacji sprawdzała do sali sądowej, nawet jeśli była zaledwie aplikantką, to od lat wiązała swoją przyszłość z taką, a nie inną karierą, zaprzedając swój bardziej ludzki pierwiastek. Może też zwyczajnie w ten sposób broniła się przed otoczeniem? Od pięciu lat cierpiała na depresję, nieszczególnie widząc potrzebę, by z niej wychodzić, bo ona określała ją zaledwie mianem żałoby i przywiązania. Bała się więc opuszczać gardę i zapominać o profesjonalizmie, bo wątpiła w to, czym mogła się pochwalić, gdy mury opadną. Poza przyszłą panią prokurator nie było w niej nic, za co by ręczyła.
- Nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie - wypomniała mu, znów na moment przyjmując nieco bardziej wyprostowaną sylwetkę, po czym ponownie się rozluźniła. Lauri... zacisnęła na moment usta, jakby dawała sobie czas na głębszą analizę jego słów. Starała się nie myśleć o pewnej niezręczności, która jej teraz towarzyszyła. Nie lubiła wychodzić na zagubionego podlotka, nawet jeśli często tak właśnie było. - Czuję się, jakbyś zarzucał mi, że sobie nie radzę - spróbowała z tej strony, mówiąc to niby spokojnie, ale miała wrażenie, że własny udział emocji określi dopiero po tym, jak on sam odniesie się do jej słów. Westchnęła też, w głowie pytając samą siebie, jak do tego doszło, że wyszła do sklepu, a skończyła rozmawiając o nie najprzyjemniejszych tematach. - Mogłeś od tego zacząć, wiesz? Nie miałabym nic przeciwko spotkaniom z tobą, skoro oboje potrzebujemy towarzystwa... nie trzeba do tego zabawy w terapię - podsumowała, ale coś w jej twarzy zdradzało, że bliżej tej uwadze do żartobliwej nuty, niż pretensjonalnej. Opuściła więc ramiona i nawet uśmiechnęła się, gdy wspomniał o uroku jego relacji z Ephraimem. Towarzystwo Rogera też działało na nią kojąco. We Francji nigdy nie miała zwierząt, bo jej ojciec był uczulony... no, a raczej nie miała tych domowych, bo posiadała konia, któremu o wiele trudniej było tarmosić uszy tak, jak robiła to teraz z pupilem Abrahama. - Żadna mądra kobieta nie chciałaby mieć Rogera za lekarza... to wyklucza masę przyjemniejszych spotkań, a ja czuję, ze mogłabym z nim całkiem dobrze się bawić - odpowiedziała zaraz na jego słowa i zaśmiała się cicho, gdy tak uparcie próbował dosięgnąć jej twarzy. Dopiero potem uświadomiła sobie, że skoro ona ledwo znosi upały, to co dopiero takie zwierzę, aż żałowała, że zdecydowała się iść piechotą i nie mogła zaproponować im podwiezienia. W sumie z własnego powodu także. - Mocno mu współczuję... chociaż sama jeszcze nie wiem, jak dotrę do własnego - przyznała bez bicia i w końcu podniosła się do pionu, już nie kucając przed Rogerem. - Od niedawna... dopiero zaczęłam tu pracę, póki co mieszkam u swojego kuzyna - wyjaśniła, jak to wygląda z jej strony. - Idziemy do kasy? Czy zamierzasz ze mną tu zostać do zamknięcia? - zapytała o wiele przyjaźniej, niż na początku ich spotkania. Uznała że to mimo wszystko nie jest najwygodniejsze miejsce do rozmowy, nawet jeśli było przyjemnie chłodne.

abraham goldschlag
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie sprawiało mu to przyjemności - patrzenie na to, jak próbuje budować wokół siebie mur, udawać, że życie nie potraktowało jej w sposób niesprawiedliwy, a rany nie chciały goić się szybko i bezboleśnie. Nie widział wstydu w tym, że czasem przeszłość może stać się zbyt ciążąca. Widział co dzieje się z tymi, którzy uparcie odmawiali pomocy i chociaż on i Laurissa nie byli najbliższymi sobie, również nie była mu całkowicie obojętna. I z pewnością nie życzyłby jej źle. On sam czasem miał wrażenie, jakby nie mógł oddychać, a pewne poranki z jakiegoś powodu nadchodziły zbyt późno po nieprzespanej nocy w zbyt miękkim łóżku. Może faktycznie to nie było jego miejsce do insynuowania podobnych rzeczy? Zauważył, że ponownie zaczynała się jeżyć, jak atakowane zwierzę. Zarzucał, to słowo wybijało się ostrą barwą. - Nic nie zarzucam. Po prostu wiem, jak ciężko jest oto prosić i przyznać się do tego przed samym sobą - starał się więc łagodnie uciąć temat i raz jeszcze pokazać, że nie był jej wrogiem i nie zamierzał być. Przecież mieli stanowić duet, prawda? Może i jedno i drugie trochę zbyt poważnie podchodziło do całej kwestii, stąd ta intensywność? - To dobrze, raczej marny ze mnie terapeuta - odparł, pozwalając sobie na szerszy uśmiech, którym chciał gdzieś rozluźnić atmosferę. I mógł odetchnąć, kiedy to faktycznie się powiodło. Laurissa wydawała się być rozluźniona i na chwilę opuściła gardę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że kawał roboty wykonał tutaj Roger, który z zadowoleniem przyjął wszelkie pieszczoty ze strony dopiero co poznanej kobiety. - Tu może się i zgodzę, Roger ma swój urok - Abraham chyba był aż nadto przywiązany do swojego czworonożnego przyjaciela. Zupełnie, jakby pies zastępował mu niejako rodzinę. I podobnie jak Becky był przybłędą, której nikt początkowo nie chciał. Z czasem jednak zorientował się, że rodzina to nie tylko więzi krwi - w każdym razie nie tylko one. To przede wszystkim ludzie, z którymi związało go życie - tacy jak Ephraim, który w oczach Abrahama był bratem. - Trochę żałuję, że nie czeka na mnie na parkingu samochód z klimatyzacją, ale to chyba zabijałoby całą koncepcję spaceru - ponownie wyszczerzył zęby w uśmiechu, chociaż perspektywa wyjścia na zewnątrz wcale nie była tak kusząca. Skinął jej głową, mógł jedynie się domyślać, że nie była to najbardziej komfortowa sytuacja. Skinął jej głową. - Miałem nadzieję, że poczekamy aż przestanie tak grzać, ale skoro nalegasz - odparł żartobliwie, po czym upewnił się, że ma wszystko przy sobie.

/zt chyba, że chciałabyś coś dopisać to czekam <3 Laurissa Soriente
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
ODPOWIEDZ