barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Problem polegał na tym, że nieważne c o powiedziałby Orfeusz, nieważne j a k by to powiedział i w jaki sposób by przy tym na niego s p o j r z a ł — w sposób niewzruszony przepełniać miało go wrażenie, że sobie to wszystko wyobraża. Że jeśli coś się między nimi dzieje, to tylko po to, by zaraz runąć w salwie gromkiego śmiechu. Chyba tego bał się najmocniej; momentu, w którym Orpheus zapyta się go ze zgrozą, dlaczego uważał, że ten niewinny flirt oznacza coś w i ę c e j. — Żeby zaliczyć kierunek, trzeba inwestować w zajęcia strasznie dużo kasy. I czasu. Trzeba mieszkać niedaleko, mieć własne auto i uganiać się za wykładowcami, żeby dostać listy polecające, propozycje praktyk i pomoc w przygotowaniu powieści — upierał się, pochwycając w dłoń tłusty słoiczek z oliwą. Jasne, dzięki jego słowom zaczął nad tym wszystkim rozmyślać z większą intensywnością, nie potrafiąc zbliżyć się do którejkolwiek decyzji. Upijając łyk wody zastanawiał się, czy mógłby spróbować — wynająć pokój bądź choćby kanapę w Cairns, znaleźć tam jakąś pracę, sypiać w kawiarniach, pisać powieść przy świetle nocnej lampki tuż przed nadejściem świtu. — Nie mów tak — mruknąwszy, nie potrafił ściągnąć wzroku z orfeuszowej dłoni. Z palców muskających c z u l e jego skórę. To całe nie mów tyczyło się tak wielu spraw, bo - dlaczego chłopak umniejszał własnym zdolnościom? Dlaczego tak bardzo zależało mu na tym, by wspierać go w podjęciu słusznej decyzji? I dlaczego wciskał pomiędzy to komplementy, które się mu nie należały? Gdyby nie tenże wybuch śmiechu, w sposób paraliżujący przenikający do myśli, być może odważyłby się na odrobinę szczerości. Na oddaniu mu części swojej duszy, z którą Orpheus mógłby zrobić w s z y s t k o. Skulił się jednak w sobie i przez moment przypatrywał wesołości wymalowanej na twarzach znajdujących się niedaleko osób, przegapiając tym samym kolejno padające słowa. Spojrzał jednak wreszcie na Orfeusza nieobecnym wzrokiem, w odpowiedniej chwili chwytając się przedstawianej przez niego opowieści. Posiadającej fragmenty, których szczerość go przerastała — z tego względu, że nie spodziewał się, że Orphy mu ufa. Że lubi go na tyle, by sprezentować mu tak wielką część siebie. — Pewnie też bym kradł, gdybym nie był taką pokraką — zaśmiał się, starając to wszystko sobie wyobrazić: siedmioletniego Orfeusza, piękne ozdoby i policję. I chociaż w tamtej chwili myślał o tym, jak bardzo są do siebie podobni i jak wiele przykrych sytuacji są w stanie współdzielić, kolejne jego wyznania zaraz odsunęły od niego to poczucie przywiązania. Bo Orfeusz sypiał. Z wykładowcami. Czy miał na myśli także m ę ż c z y z n? Nie śmiał zapytać. Myślał o tym, że jego znajomi z wydziału także wdawali się w zakazane romanse, że byli zapraszani przez wykładowców na kolacje, które kończyły się w hotelach, że ludzie ci przechwalali się tym na korytarzach i traktowali to tak lekko, że Perry czuł wyłącznie zazdrość. Teraz natomiast był po prostu skrępowany. Dlatego milczał. Nie wiedział, co ma powiedzieć, bo to wszystko, co wiązało się z seksem, było dla niego zbyt przerażające. — Cieszę się, że mi powiedziałeś — i nie były to słowa, w których zawierała się jakakolwiek bezpośrednia reakcja. Bo nie wiedział, czy powinien roztrząsać cokolwiek. Posłał mu więc uśmiech przepełniony ciepłem, naprawdę ciesząc się z tego, że powiedział mu to wszystko.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Kiwając co jakiś czas głową na znak, że owszem, rozumie, że słucha i że zastanawia się nad każdym słowem, którym Pericles coraz śmielej go obdarza, docierało do niego, jak niewiele tak naprawdę wie o świecie. Jak niewiele wie o tak zwanej ciężkiej pracy, którą zawsze przebiegle udawało mu się omijać. Jak na studiach nie doświadczył większości problemów zapisanych mu podobnym; ludziom b i e d n y m, bo wplątał się w związek, który zagwarantował mu dogodne zakwaterowanie. Jak okazywał przesadne zainteresowanie profesorom, by zyskać ich sympatię bez jednoczesnego wsuwania im w dłoń zielonych banknotów. Jak pozwalał obdarowywać się prezentami swojemu ówczesnemu chłopakowi i majętnemu towarzystwu, w jakie udało mu się za jego sposobem wedrzeć, by nie musieć pracować w podrzędnych knajpach za śmiesznie niską stawkę. Były to jednak rozwiązania, których nigdy nie doradziłby Periclesowi. Rozwiązania, przed którymi w jakiś dziwny, niepojęty dla siebie sposób, chciał go strzec.
Zastanów się jeszcze i zrób, co bardziej wydaje ci się odpowiednie. Rzucenie studiów to nie koniec świata i jestem pewien, że bez nich poradzisz sobie i tak doskonale. Tylko musisz mi obiecać, że nie przestaniesz pisać — naturalnie nie mógł wiedzieć, o czym Perykles pisze i czy w ogóle to robi. Zdawało mu się jednak, poprzez niecichnące nocami dźwięki, brzmiące jak uderzenia klawiszy składających się na starą maszynę do pisania, którą wiedział, że chłopak posiada i która — jak czasem Orpheus zauważał — zmieniała miejsce swojego ułożenia w peryklesowym pokoju, że Campbell pracuje nad czymś — być może — w rodzaju własnej powieści.
Dobrze, że tego nie robisz. I nigdy nie próbuj; z tego nie ma już powrotu. To znaczy… — zawiesił głos, namyślając się i skubiąc palcem pęcherzyk powietrza powstały w okleinie kawiarnianego stołu. — Zawsze powtarzasz sobie, że to już ostatni raz. Że następny się nie zdarzy, że na to nie pozwolisz, że umiesz nad sobą panować i tak dalej. A potem okazuje się, że tak jest najłatwiej i że po co masz się trudzić, skoro wystarczy… no wiesz, to jest na wyciągnięcie ręki. I wmawiasz sobie, że każdy by tak zrobił na twoim miejscu. Aż w końcu zauważasz, że nic nie wzbudza w tobie takich emocji, jak właśnie to. Że wszystko inne wydaje się n u d n e — wyznał, nie do końca rozumiejąc po co. Bo Perry przecież nie pytał. Ale brzmiał, jakby się nad tym zastanawiał, a ostatnie, czego pragnął Orpheus, to przyglądać się drugiej osobie popadającej w to samo przekleństwo. — I nie jesteś pokraką — podkreślił stanowczo.
Czuł jednak, że wszystko, co mogłoby stać się dzisiejszego wieczora, w tej jednej chwili przekreślił. Całą sympatię, którą brunet powoli zaczął go obdarzać, cień zaufania, które od niego zyskiwał i chęć przyjaźni, na którą Orpheus wcale przecież nie zasługiwał. A wszystko to dlatego, że znów zdecydował się podzielić z nim cząstką swojego życia, choć tak wiele osób ostrzegało go, by nigdy już tego nie robił. — Czuję, że wszystko zjebałem — wyznał, śmiejąc się cicho i niezręcznie. Słowa do niego skierowane wcale go nie przekonały — przez moment wydawało mu się bowiem, że w oczach Periclesa dostrzega strach i obrzydzenie. — Wiesz… Dla mnie seks jest czasem tylko zwykłą czynnością, ale bardziej przyjemną od wszystkich innych. I to nie tak, że wiesz, że byłem jak… No że nie wiem, że sypiałem z osobami, które były okropne i że nie czerpałem z tego żadnej satysfakcji, po prostu uważam, że nie trzeba wcale czekać na kogoś, do kogo czujesz coś więcej; coś szczególnego, tylko czasem wystarczy ci taka, z którą wzajemnie zaspokoicie swoje chwilowe potrzeby. A jak jeszcze ma ci to przynieść jakieś korzyści w przyszłości, to w sumie czemu nie? Rozumiesz, co mam na myśli? zapytał bez przekonania, pozwalając, by grymas niezadowolenia zniekształcił nieskazitelne rysy jego twarzy. — Nie rozumiesz. Brzmię jak kurwa albo seksoholik i szczerze mówiąc nie mam pojęcia, które z tego jest gorsze i które z tego bardziej prawdziwe, bo teraz mam wrażenie, że oba pasują do mnie idealnie — westchnął, skrywając swą twarz w dłoniach, których łokcie oparł uprzednio na kawiarnianym stole.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Zazdrościł mu. Nie w ten sposób, w który zazdrościł temu dupkowi, Cervantesowi, jego łodzi, na którą nie zasługiwał, lecz z wyrazem pełnym podziwu. Bo czasem chciał być taki sam. Choćby przez dzień lub dwa chciałby zaznać życia w sposób, który nie byłby dyktowany surowością jego choroby. Może nawet nie przeszkadzałoby mu to, że jest biedny; może wystarczyłoby to, że nie jest dziwolągiem i nagle nie odczuwałby tak wielkich trudności w każdej kategorii życia. — Muszę? — choć w naturze jego leżało odpowiedzenie kolejną zgryźliwością, poczuł rozchodzące się po jego ciele c i e p ł o. Bo Orpheusowi zależało. Zastanawiał się, czy czytał jego szkice, czy natknął się w niektórych z nich na własne imię. I choć skrywał tę część siebie przed światem, ku własnemu zaskoczeniu nie odczuł wcale złości; w pewien sposób zapragnął nawet, by Orphy sekretnie czytał to, co zapisuje w bezsenne, długie noce.
Chyba wiem, o co ci chodzi ale… — nie do końca był w stanie się z tym zgodzić. Naturalnie nie zamierzał nagle w sposób drastyczny zmieniać swojego życia, ale nie wykluczał sięgnięcia po… niektóre rozwiązania w nadciągającej przyszłości. Zrobiłby wszystko, by przetrwać; tak wiele razy przyszło mu już złamać prawo, że kradzież — stająca się nałogiem — nie byłaby dla niego nowością. — Tak jest też teraz? Wszystko cię nudzi? — na przykład to spotkanie? Ta randka, która na zawsze miała być jego ulubioną? Wiedział, że Orphy robi to wszystko z litości, że pewne uczucia narodziły się w nim tamtej potwornej nocy, podczas której miał przy nim pierwszy atak, ale i tak się łudził. Że chodzi o coś więcej, niż dostrzeganie w nim czegoś na kształt niechcianego kundla, który lada moment być może umrze. — Nie, Orphy, ja nie… nie oceniam cię, nie krytykuję, nie brzydzę się tobą. Czy jednak był gotowy na wyjawienie mu podobnej, lecz tak bardzo różniącej się opowieści? Sądził, że chłopak wie. Że zrozumiał dawno temu, że Perry jest i n n y w każdy możliwy sposób. Mimo to odczuwał zawstydzenie na myśl, że z całym tym swoim doświadczeniem może go oceniać, że bawi go jego podejście do spraw seksu i samego życia. — Ja tak o tobie nie myślę — zapewnił, lekko się rumieniąc. Chciał umrzeć. Tu i teraz, bo samo rozmawianie o tych sprawach było dla niego wystarczająco krępujące. — I ci zazdroszczę. Nie powinienem tego mówić po tym, co powiedziałeś wcześniej no ale wiesz — wymamrotał, wzruszając lekko ramionami. Było to głupie, skoro Orphy żalił się na swoje powodzenie i lekceważenie, jakim go ostatecznie obdarzano, ale dla Periclesa były to po prostu sprawy, których nigdy nie miał zaznać. — Ja nie mogę wdawać się w tego typu relacje i, wiesz, robić tych wszystkich rzeczy, bo nawet jakbym chciał, to, no, w sumie nie chcę o tym rozmawiać — wydusił czując, jak policzki jego zalewają się czerwienią.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Czy faktycznie wszystko go nudziło?
Na przykład odkrywanie — chwila po chwili, słowo po słowie, uśmiech po uśmiechu — kolejnych dowodów na to, że Pericles począł się do niego prawdziwie przekonywać? Że chyba jednak nie żałował tego wyjścia? Że również, podobnie jak Orpheus, odnajdywał w tej błahej rozmowie bezmierne wytchnienie? — Nie, bo widzisz, tutaj też zamierzam coś ukraść — wyjawił mu tę tajemnicę szeptem — nachylając się lekko w jego kierunku, by żadne słowo nie zagubiło się w drodze do jego uszu. A potem zamilkł na moment, czyniąc z tej chwili sekundy pełne napięcia. — Twoje serce — oznajmił, wpatrując się stanowczo wprost w jego kwieciste oczy. Dopiero po chwili cicho się zaśmiał, porozumiewawczo mrugając do niego powieką. Bo przecież byli na RANDCE. Może i niejako wymuszonej i spreparowanej, ale domagającej się tak ckliwych wyznań. Nawet jeśli też sfałszowanych.
Zastanawiał się, czego dokładnie było to wynikiem. To, że po raz pierwszy w swoim dwudziestoośmioletnim życiu począł tak na poważnie wstydzić się swoich decyzji. Sposobu, w jaki wyznaczał kierunek dla swojego losu i w jaki nadawał mu tempa. Tak bardzo się jednak bał. Tego, że w każdej cząstce wydychanego przez bruneta powietrza skrywa się pogarda względem orfeuszowych wyborów i brak akceptacji, na której — jak odkrył to teraz ze zdumieniem — tak bardzo mu zależało. Dlatego niejako odetchnął z ulgą na podarowane mu zapewnienia, przekonujące go do zdarcia ze swej twarzy kurtyny w postaci dociskanych do niej dłoni — kącik ust zatańczył mu nawet w delikatnym uśmiechu. — Naprawdę? — potrzebował jeszcze jednego, ostatniego zapewnienia. Żeby uwierzyć mu tak na poważnie. I lekko się zdziwił, w obliczu świeżo otrzymanych wyznań. — Nie pomyślałem o tym — przyznał szczerze, po raz kolejny pierwszy zastanawiając się, jakby to z nim było. Czy to możliwe, że Perykles nie mógł wcale korzystać z życia w ten sposób? Myśląc o tym, namierzył oczyma jego opuszczany ku ziemi wzrok, ciągnący za sobą całą twarz — i postanowił zaryzykować. Sprężystym, gładkim ruchem otoczył peryklesowy podbródek swoimi palcami i delikatnie pokierował go ku górze — tak, by ich spojrzenia znów mogły na siebie napotkać. — Dzięki. Za to wszystko — podziękowania zdecydowanie mu się należały. A wkrótce po nich otrzymali w końcu zamówioną pizzę, na którą, jak zdawało się Orpheusowi, czekali chyba pół życia.

pericles campbell
barman w cherry road — w wolnych chwilach pisze książkę
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Morze mnie gniewne rzuciło na skały, na to mi tylko zostawiając duszę, bym lepiej śmierci bliskiej czuł katusze.
Usta jego przygotowały się do złożenia stosownej obietnicy. Będę twoją dywersją. Bo mógł być dla niego wszystkim. Odegrałby każdą rolę, jaką by mu wyznaczył; przez ten krótki moment wierzył nawet w to, że mógłby za niego przyjąć na swe barki każdą karę, jeśli w ramach rekompensaty wpatrywać mógłby się w ten słoneczny, orfeuszowy uśmiech. Mógł więc kraść. Wszystko. Zabrudzoną solniczkę i zmięte serwetki. Wiszące na ścianie plakaty i stojące na ladzie pojemniki ze sztućcami. Perry zostałby tutaj, podziwiając go w milczeniu. A gdy nadeszłaby odpowiednia pora, zrobiłby wszystko, by Orpheus uciekł ze swymi nowymi skarbami. Nie spodziewał się jednak t a k i e j odpowiedzi. Blask migoczący w jego oczach zgasł więc, a usta przybrały z lekka obrażony grymas, wyrażający głównie zażenowanie. — Jesteś głupi — prychnąwszy odbiegł spojrzeniem gdzieś na bok, myśląc o tym, jakie to wszystko tanie. Kiczowate. Skradzione z filmów, których nie lubił oglądać. I jakie jednocześnie nierealne — nikt by w końcu nigdy nie skierował podobnych słów właśnie do niego.
Wzruszył więc niedbale ramionami. — Naprawdę — rzucił, chociaż uginał się już pod ciężarem swego zawstydzenia. Mógłby jednak złożyć w jego dłonie odpowiednią monografię, jeśli miałoby mu to jakoś pomóc; zawarłby w niej słowa pełne podziwu i żalu wobec własnego, miernego życia. A potem, po raz kolejny, wzruszył ramionami. Dostrzegł, że Orpheusa ów temat nie interesuje (dlaczego miałby), ale i tak odczuwał jakąś potrzebę, by się wytłumaczyć. I wskazać, że nie jest to wszystko wcale niemożliwe, tylko po prostu skomplikowane. Podejrzewał jednak, że nie jest to pożądany temat ani na nie–randkę ani tak w ogóle. Dlaczego Orpheus musiał być przy tym wszystkim tak idealny? Śmiałość, której się oddawał, mąciła mu w głowie. Jak i te gesty, które przecież niczego nie oznaczały; kiedy jednak swym dotykiem zmusił go do uniesienia ku niemu wzroku, Perry poczuł, że zakręciło się mu w głowie. — Nie musisz być taki melodramatyczny — mruknął zgryźliwie, bo to było jedynym, co mógł zrobić: walczyć. Z tymi uczuciami i beznadziejnością wobec wiedzy, że znajdują się na zupełnie innych etapach. Że Orphy być może po prostu cieszy się z tego, że Perry przestał go nienawidzić, podczas gdy on sam przepadał w kłębiącym się w nim uczuciu bez reszty. Więc choć może nieco przy tym wszystkim cierpiał, zatracał się w idealności tego spotkania. Aż do jego uszu znów dotarł tamten śmiech. I już wiedział, skąd go zna. Tak jak i bez podnoszenia spojrzenia wiedział, że wymierzony jest w n i e g o.
Zilla siedziała sześć stolików dalej. Otoczona, jak zwykle, stadem pięknych dziewcząt i przystojnych chłopców, błyszczała na ich tle. I kiedy Perry odważył się przyjrzeć im nieco dłużej, niż powinien, starając się odkryć, czy ten nieznośny śmiech w istocie był sprowokowany jego osobą, Zilla podchwyciła jego spojrzenie. I przepełniona rozbawieniem nachyliła się nad stolikiem, coś wyszeptała i sprawiła, że kilka innych osób powędrowało wzrokiem w tę samą stronę. Wiedział, że nie będzie w stanie tego ignorować. — Nie jestem jednak głodny. Ale ty możesz zostać, po prostu ja pójdę, bo mam jeszcze sporo do zrobienia. Na zajęcia — nie było to kłamstwem; kompletnie stracił już apetyt.

orpheus wrottesley
inspicjent w lorne bay radio — instruktor krav magi w lb gym
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś przecież wrócę. Wszyscy wracają kiedyś do miejsc, z których chcieli uciec.
Jaskrawy, ciepły, lekko asymetryczny i łobuzerski uśmiech zakwitł pomiędzy jego wargami, dając pełen ogród sympatii. Bo w jego migotliwych tęczówkach doszukał się tego wszystkiego — podziwu, urzeczenia, płomiennej chęci współuczestnictwa w wyimaginowanej zbrodni. A także wstydu, który wystawiał swe pęki na słońce kilkakrotnie tego dnia, rozczulając Orpheusa najbardziej.
Randki często popadają w emocjonalne skrajności, chyba — odrzekł, nawiązując do swej rzekomej melodramatyczności, która — wytknięta — nie odjęła mu ani pewności siebie, ani nawet cząstki dopisującego humoru. Pragnął ją nawet pogłębić; udekorować wyznaniem mającym przeistoczyć ten wieczór w jeszcze większy banał, pełen ckliwych słówek i przesłodzonych gestów. Muszę ci powiedzieć, Perry, że nigdy chyba nie czułem się przy nikim tak żywy, jak przy tobie, czy coś o podobnym znaczeniu. Ale Perry krążył myślami już daleko od niego; nie siedział już naprzeciwko Orpheusa, a sześć stolików dalej, pośród srebrzystej symfonii śmiechów. Śmiechów, które — wyginając twarz do boku i poszukując wzrokiem sprawców — należały do grupy rozbawionej młodzieży.
Co się stało? — zapytał objęty konsternacją, rozbieganym wzrokiem krążąc to przy uścielonym nietkniętą pizzą stoliku, to przy odartej z dawnych uczuć twarzy Peryklesa, to przy rozchichotanych klientach. Nie musiał zastanawiać się nad wyborem ścieżki, którą brnąć miał przez resztę wieczoru — sięgając po portfel, rzucił na stół odpowiednią ilość gotówki i wymaszerował śladem peryklesowych kroków na objęty lepką, morską mgiełką świat zewnętrzny. Zadał jeszcze kilka pytań; czy znał te osoby i czy coś mu zrobiły, a także czy Orpheus cokolwiek mógłby teraz dla niego zrobić. A potem wrócili wspólnie do domu, choć nie w atmosferze, której oczekiwał dzisiaj dwudziestoośmiolatek — Pericles zdawał się bezpowrotnie utracić tamten błysk w oku, dekorowany od czasu do czasu oddechami wstydu i pozostała mu już tylko ta nowa, martwiąca Orpheusa obojętność, zamykająca bruneta wewnątrz świata utkanego z myśli, do których Wrottesley nie miał wstępu. Udawał jednak, że to rozumie; dlatego nie awanturował się za bardzo, kiedy dwudziestoczterolatek zniknął za drzwiami swojego pokoju, brnąc w to wymyślone niezdarnie kłamstwo, że zająć się musi uczelnianymi obowiązkami.

KONIEC


pericles campbell
ODPOWIEDZ