pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Przyglądała mu się, w milczeniu obserwowała zdezorientowany wyraz twarzy. Wyglądał w tej chwili tak niewinnie, choć klatka piersiowa poruszała mu się w niewiarygodnie szybkim tempie. Z nią było podobnie, jej ciało wciąż odczuwało jego dotyk, drażniło jej skórę. Wiedziała, że jest przyczyną rozterek detektywa, sama zastanawiała się, jaki byłby finalny koniec gdy dzisiaj nie przerwał. Czy rzeczywiście odczuwaliby złość po wspólnym stosunku, czy wrosłyby ich przeciwne emocje? Odczuwała poczucie winy, od samego przyjazdu prowokowała go do tej scenerii. Chciała szybciej niż on, pragnęła rozkoszować się pięknem ich połączonych ciał. Czar jednak prysł, a pozostała jedynie obawa, czy właśnie po tak krótkiej bliskości wszystko zostało zrujnowane? - Mi też nie jest łatwo. - przyznała, skupiając swą uwagę tym razem na własnych dłoniach. Nie wstydziła się na niego spojrzeć, obawiała się, że jeżeli to zrobi sytuacja ponownie ulegnie zmianie. Zagęści się, a wtedy już się nie zatrzymają. - Przepraszam. - wyszeptała, dłońmi zaczynając przecierać swoją zmęczoną twarz. Wciąż pozostawała pijana, ale nie aż tak, by jutro nie obudzić się na moralniaku. - Pójdę się położyć. - najlepsze rozwiązanie, zniknąć z pola bitwy. Wstała i przez moment wahała się czy nie podejść, ostatecznie zrezygnowała udając się na górę w międzyczasie rzucając ciche. - Dobranoc. - weszła do pokoju. Tym razem drzwi pozostawiając zamknięte. Nie było zaproszenia, właściwie nic nie pozostawało - jedynie burza przypomniała o wydarzeniu. To będzie kurewsko ciężka noc. Opadała na łoże.
***
Leżała w połowie odkryta, gdy obudziły ją promyki słońca wpadające do zewnątrz i umieszczające się na jej twarzy. Dziś nie było śladu ulewy, gorąc rozprzestrzeniał się po wietrze. Pieprzona Anglia. Po niej niczego nie można się spodziewać. Pisarka nie należała do „rannych ptaszków” - dochodziła prawie siódma. Słyszała, że ktoś krząta się po kuchni, pewnie Martha zmywa z mebli pozostałości po ich grzechu. Głowa pękała jej do tego stopnia, że odczuwała delikatne mrowienia w okolicach oczu. Mogła się tego spodziewać i przy wczorajszej imprezie nie wlewać w siebie takich ilości trunków. Najpierw prysznic, tym razem szybki - niesforny, następnie przebrana, pachnąca z uniesioną łepetyną zeszła po drewnianych schodach na sam dół. Ani śladu Eamona, ani rozszczekiwanego psiaka. Weszła do kuchni. - Boże kochanieńka, jak ja dawno Cię nie widziałam! Na długo zostajesz? - pulchniejsza kobieta podeszła do blondynki zgniatając jej drobne ciało w uścisku. - Witaj, Martho. - rzuciła siadając przy blacie. - Dzisiaj o piątej w południe mam samolot. - na twarzy gosposi ukazało się zmartwienie. - Ohhh, bardzo szkoda! Może następnym razem? - jakby jakikolwiek kiedykolwiek się kroił. Mimo to przytaknęła twierdzącą głową. - Marnie wyglądasz, potrzebujesz czegoś? - Wystarczyłaby mi woda i aspiryna. - Ja nie tylko Ci aspirynę podam, ale też zrobię śniadanie! - chichot kobieciny przejął kontrolę nad pomieszczeniem.
Rozmawiały. Z piętnaście, dwadzieścia minut - nim usłyszały kolejne kroki. Deonne automatycznie wstała, jakby parzyło ją krzesło. - Cześć. - mruknęła przesyłając mężczyźnie cień uśmiechu. Na stole widniały dwa talerze, na obu aż po brzegi wypełniona jajecznica. Britton nawet odrobinę nie tknęła swojej. - Czekałam jak się obudzisz. - wydawać się mogło, że ledwo wyjąkała. - Pomyślałam, że nie będę Cię kłopotać z odwozem. - zerknęła na Marthę, która jakby nigdy nic zniknęła za rogiem. Być może podsłuchiwała, być może nie. - I zamówiłam taksówkę. - zza oknem można było dostrzec posiwiałego mężczyznę, opierającego się o maskę żółtego samochodu - i palącego (jak Dea zdążyła policzyć) czwartego papierosa. Obok jej nogi znajdowała się czarna torba, pożyczona od gosposi - a w niej resztę rzeczy. W pokoju gościnnym na pościelonym łóżku pozostała jedynie szarka koszulka i wczorajsza sukienka zawieszona w szafie. - Mam jeszcze parę godzin do lotu, zobaczę trochę Londynu... - słowa z ust dziennikarki płynęły, kto jak kto - ale umiała mówić, gorzej było z wkręcaniem kitu.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Trudny wieczór przerodził się w jeszcze cięższą noc. Eamon przewracał się z boku na bok nie odnajdując snu. Zastanawiał się czy nie popełnił błędu zapraszając Deonne pod swój dach. Była to naturalna reakcja, ale impuls doprowadzał do niezmiernie trudnej sytuacji. Jego konsekwencją było napięcie w mięśniach, przefruwające po głowie intruzywne myśli oraz chęć potrzeba palenia papierosa za papierosem. Średnio co pół godziny brunet wstawał i wypalał przy oknie kolejną fajkę. Wreszcie, gdy paczka opustoszała około godziny trzeciej dwadzieścia, zaczął rozglądać się po pokoju i obmacywać marynarki szukając zbawienia. Po cichu zszedł na dół i tak dalej patrzył po komodach, szafkach oraz stolikach. Dwa papierosy udało mu się wyłuskać z kieszeni spodniach wrzuconych do prania; aczkolwiek jeden z nich – paskudnie zgnieciony - musiał pójść na stracenie. Gdy sen nadszedł był niespokojny. O ósmej dwanaście Eamon postanowił wyplątać się z pościeli i ruszyć tropem ładnych zapachów wydobywających się z kuchni.
Usłyszawszy nie jeden a dwa głosy w pierwszej kolejności rozważył czy nie wrócić na górę; ale finalnie zamiast zachowywać się jak dziki po prostu wszedł do środka, mruknął chrapliwe powitanie i rozejrzał po pomieszczeniu. Również rzucił prędkim, czujnym okiem na Marthę i obserwując jak wychodzi przymarszczył czoło. Nie miał wątpliwości, że nie podsłuchiwała. Nie miała w zwyczaju ładować nosa w nie swoje sprawy. Nawet pomimo wielkiej różnicy pomiędzy ojcem a synem – na błędach innych, jeszcze za czasów Arthura, gosposia nauczyła się jak zachowywać się w domu Korvenów.
Decyzja blondynki o zamówieniu taksówki bez konsultacji z nim wydawała mu się głupia i niemalże godząca w jego dumę. Na swój sposób było to wymowne – sugerowało, że gospodarzowi czegoś brakuje. Z jednej strony arystokrata rozumiał właściwe pobudki niegdysiejszej partnerki; z drugiej natomiast doświadczył nieprzyjemnego ukłucia gdzieś z tyłu głowy. Kiedy skończyła mówić jak gdyby nigdy nic usiadł naprzeciwko, upił łyk czarnej kawy i zaczął nakładać sobie jajecznicę. Wtedy właśnie wbił w nią ciemne ślepia. Po przydługawej pauzie wrócił do zajmowania się posiłkiem: – Jak uważasz. – ton detektywa sprawiał wrażenie wyjątkowo formalnego. Widelec brzdąkał o talerz, wypełniając ciszę drażniącym dźwiękiem. – Nie powinnaś kazać mu długo czekać. – rzucił jeszcze, kiwając w stronę okna. Nie umiał wytrzymać jej obecności. Jej durnych, niespodziewanych decyzji. Kobiety. Poddawały się kaprysom, mąciły w głowie a potem uciekały zrzucając winę za swe niepowodzenia na faceta. Eamon nie miał zegarka, więc nie mógł nań zerknąć wymawiając się planami. Obecność Dei go bolała. Czuł się trochę jak, jakby nierozważnie bawiła się uczuciami eks-partnera. Pojawiała się znikąd, kusiła, usiłowała wyparować. Co gdyby nie wstał tak wcześnie? Zostawiłaby mu liścik?
Mimowolnie prychnął. – Peter da mi znać, gdy dotrzesz do domu. - po przełknięciu następnego kęsu odsunął talerz. – Nie jestem głodny. Cóż... Deonne... – wstając z siedzenia stopniowo wodził po niej wzrokiem. Trudno odgadnąć co chodziło mu po łepetynie. – Dobrze Cię widzieć. Na przyszłość nie radzę robić takich niespodzianek. Powiem Jonathanowi, że nie życzę sobie Cię tu widzieć. Pewnie uzna, że się pokłóciliśmy, ale tak będzie lepiej. Bezpieczniej. Dla Ciebie. – i nie tylko. Stał tak i nie wiedział czy coś dodać. Garda została opuszczona – na ułamki sekund Deonne mogła dostrzec rozczarowanie, ból i rozdarcie. – Powodzenia. – ciche mruknięcie przetoczyło się przez kuchnię i wybrzmiewało wciąż po wyjściu arystokraty. Nie czekał na odpowiedź.

/zt

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
ODPOWIEDZ