lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
001.

Coraz częściej zastanawiał się nad sensem powrotów. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że to właśnie przyjazd do Australii traktował jako oderwanie się od jego codzienności w marynarce, niezależnie od tego, w którą część świata do rzucili. Bo nie miał do czego wracać - zastraszająco szybko zbliżał się do czterdziestki, a nie miał własnego miejsca. Jako dorosły facet wpadał do domu rodzinnego, ponieważ nie posiadał swojego kąta. Zawsze gdzieś nosiło go po świecie; jeżeli nie służył to podróżował. Czy na własną rękę, czy wstępował do ochotniczych grup medycznych. Dalej tułał się po świecie, wiodąc iście marynarskie życie bez większych zobowiązań na stałym lądzie.
I chyba trochę zaczynało go to męczyć, ta świadomość, że nie miał miejsca, w którym mógłby osiąść. Dlatego pojawienie się darowizny ze strony dziadka Balmonta zdawało się być błogosławieństwem od losu, jeżeli w ogóle można rozpatrywać takie okoliczności w podobnych kategoriach. Abe nie czuł się specjalnie związany z tym człowiekiem, z tym nazwiskiem, więc i nie doświadczył głębokiego żalu z powodu odejścia seniora.
Lorne Bay - niepozornie mała mieścina - zdawała się go do siebie wzywać. Wiedział, że osiadł tam jego brat, którego powinien odwiedzić już dawno temu, wiedział też, że wbrew własnym życzeniom na stałe zamieszkał tam Ephraim do niedawna z rodziną. Czuł zatem, że coś pchało go w stronę tego miasta, a on nie zamierzał się tejże sile opierać.
Wszystko było ustalone - lądował na lotnisku w Cairns, które zostało jego bazą docelową z uwagi na zmianę miejsca zamieszkania. Ojcu zlecił jeszcze przed powrotem sprzedaż poprzedniego auta, a w Cairns umówiony był z kolejnym facetem na właściwie finalizację transakcji za pachnącą nowością Toyotę Hilux.
Wychodząc z pokładu samolotu nie miał wiele - jeden plecak podróżny oraz jedna walizka w luku bagażowym i odebrany od rodziców, wierny towarzysz jego podróży - Roger. Czworonóg grzecznie siedział przy nodze, kiedy Becky polował na swoją walizkę. W czasie służby zdążył zarosnąć, mimo iż przed wypłynięciem jego tradycją stało się zgolenie zarostu do zera i maksymalne przystrzyżenie włosów. Teraz te leciały mu na oczy, gdy schylał się po czarną walizkę.
Nie chwalił się przyjazdem - o jego planach w kwestii pozostania na dłużej w Lorne wiedzieli jedynie rodzice, których poprosił o kilka przysług, przygotowując się do powrotu na australijski ląd. I nie sądził, że zamiast zaskoczyć innych, to on zostanie zaskoczony. Rozsuwane drzwi otworzyły się, a zapatrzony w ekran telefonu, na którym próbował dostrzec trasę, jaką mógł dostać się do Lorne, nie zwrócił uwagi na to, że Roger napiął się i wlepił psie spojrzenie w jednym kierunku. Dopiero kiedy trzymana przez niego smycz szarpnęła, a pies szczeknął, Becky podniósł głowę i wsunął telefon do kieszeni. Już miał uspokajać psa, kiedy powędrował za jego spojrzeniem, a jego oczom ukazała się znajoma sylwetka kapitana Ephraima Burnetta. Na zarośniętej twarzy Abrahama pojawił się uśmiech. - Aye, aye, kapitanie - rzucił Becky wciąż maszerując w stronę przyjaciela, nim zamknął go w braterskim uścisku, od którego nie było ucieczki. Przegarnął włosy do tyłu, gdy już zostawił Ephraima w spokoju, za to Roger podszedł bliżej niemal trącając nosem kolano mężczyzny, domagając się odpowiedniego przywitania. - Który? - nie musiał być geniuszem, żeby wiedzieć, że któryś z chłopaków doniósł Ephraimowi. Cieszył się, że go widzi - Ephraim był dla niego kimś w rodzaju brata. Z uwagi na znajomość ojców, widywali się często. Obrali także podobny kurs, który choć na inne stanowiska, poprowadził ich w stronę służby na morzu. Szanował tę przyjaźń i z chęcią w swoich krótkich przerwach między wypływami odwiedzał rodzinę Burnettów.

Ephraim Burnett
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
forty seven
abraham & ephraim
Nie ukrywał wcale, że cieszył go przyjazd Abrahama. Mężczyzna był jednym z niewielu punktów życia Ephraima, który był trwalszy niż skała. Nawet gdyby kapitan próbowałby się go na siłę pozbyć, Becky i tak by mu na to nie pozwolił. I to nie tak, że bez przerwy musieli być razem — w końcu tylko gdzieniegdzie udawało im się służyć w tych samych lokalizacjach czy na tych samych statkach. To nie wspólny teren ich łączył — więź między dwoma mężczyznami leżała w zupełnie innym miejscu. Wychowując się teoretycznie wspólnie, nie posiadali wobec siebie poczucia dyskomfortu czy braku zaufania, bo chociaż całkowicie od siebie odmienni, stanowili zgrany duet. Jeszcze kilka lat temu mieli także Gabriela w swoim gronie, ale teraz pozostali sami. Obaj zajmowali zupełnie inne stanowiska i gdy Burnett zostawał w gronie oficerów oraz dowództwa, Goldschlag piął się na drabinie lekarzy Royal Australian Navy. Ephraim słyszał same pochwały jego kunsztu i zawsze cieszyło go poszanowanie, jakie posiadał wśród innych jego przyjaciel. Oczywiście czym innym były sam charakter i bezmyślność — a może i brawura — Abrahama, które często były srogo oceniane. Bez rodziny, bez zobowiązań, lekarz bywał na ojczystym kontynencie zdecydowanie rzadziej niż sam Burnett. I poniekąd kapitan wcale mu się nie dziwił — gdyby i on wciąż był bezwolny, pozostawałby w Zatoce Perskiej, nie chcąc słyszeć o powrocie. Kochał tamten świat, kolory, ludzi, zapach przyprawy unoszącej się w powietrzu. Tym bardziej ciężko było znieść trwający tak wiele dekad konflikt — gdzie jeden się kończył, drugi zaczynał i tamtejsze kraje nie miały nawet chwili wytchnienia. Niekiedy Ephraim zastanawiał się, czy tamtejsi terroryści wcale nie wywoływali masakr specjalnie, aby ściągnąć do siebie zagraniczne siły zbrojne. W końcu od lat żyli w stanie wojny — pokój mógł paraliżować.
Tak jak i wojna siała zamęt wśród tych, którzy jej nie znali. Lub się jej nie spodziewali. Dlatego też ta wewnętrzna burza szalejąca w ciele kapitana potrzebowała uderzenia w coś, co zniosłoby największą z sił. A kto był lepszy w niwelowaniu powagi, jeśli nie Abraham? Kierując się do właściwego gate'u, Ephraim zastanawiał się, jakie plany miał jego przyjaciel, przyjeżdżając do Lorne Bay. Dlaczego teraz? Dlaczego w sekrecie? Dlaczego ze wszystkich miejsc na świecie właśnie tutaj? Zawsze wydawał się niezbyt swobodnie i komfortowo, przebywając u Burnettów w gościnie. Nic go tu nie trzymało, a jedynie czekała dość przykra rzeczywistość. Gdy gdzieś na ulicy kapitan dostrzegał brata bliźniaka Becky, coś wykręcało mu żołądek. Na tę rozmowę jednak miał jeszcze przyjść czas. W tym konkretnym momencie najważniejszym dla marynarza było odnalezienie spojrzeniem tak dobrze znanej sobie twarzy. I był tam. Oczywiście jak zawsze zarośnięty, wpatrzony w telefon wcale nie zważał na otaczające go osoby. Jedynie pies, który doskonale znał kapitana, pociągnął swojego właściciela w niewłaściwą stronę, zmuszając blondyna do reakcji. Uniesiona na wysokość głowy dłoń w geście powitania zjednała się z szerokim uśmiechem na twarzy jednego, jak i drugiego z mężczyzn. Coś poruszyło się w środku Ephraim na widok mężczyzny, gdy zdał sobie sprawę, że naprawdę potrzebował jego obecności.
- Dobrze cię widzieć - powiedział, gdy przerwali uścisk i mieli siebie na wyciągnięcie ramion. Burnett wcale nie ukrywał szczerości oraz zadowolenia z faktu, że przyjaciel znajdował się tak blisko i, z tego, co zrozumiał, miał zostać na dłużej. Oczywiście życzyłby sobie, żeby spotkali się w lepszych okolicznościach, ale fakt rodzinnych problemów nie miał psuć radości ze spotkania. Zaraz też przeniósł spojrzenie na domagającego się uwagi psiaka, przy którym przykucnął i złapał za uszy. - Mówiłem do ciebie, Roger - dodał, pozwalając sobie na nikły uśmiech, chociaż to było oczywiste, że w przypadku kapitana była to wyjątkowa ekspresja. Zarezerwowana jedynie dla bliskich. - Myślisz, że potrzebuję wtyki, żeby wiedzieć, że wracasz? - odpowiedział pytaniem na pytanie, nie odrywając się od czworonoga. - Twoja mama zadzwoniła, że jedziesz - wyznał prawdę, bo chociaż Ephraim zawsze starał się kontrolować miejsce pobytu najlepszego przyjaciela, musiał przyznać z ręką na sercu, że kompletnie nie miał do tego w ostatnim czasie głowy. Maia jednak znała zarówno swojego syna, jak i jego przyjaciela lepiej niż ktokolwiek inny — i zdawała sobie także sprawę, że potrzebowali się nawzajem.
- Wziąłem Hotdoga - dodał, gdy wychodzili poza teren lotniska. Nie musiał mówić więcej — zdawał sobie sprawę, że Becky zna psa przyjaciela, podobnie zresztą jak Roger. Psisko Burnetta było co prawda szczeniakiem, gdy poznał przygarniętą przez lekarza sierotę. Ufał jednak charakterowi oraz dyscyplinie, w jakiej trzymał doga, plus samej naturze. Zapachy wiązały z ludźmi, miejscami, wspomnieniami — skoro sam człowiek był tego częścią, tak bardzo wyczulone psy tym bardziej.
Pokierował nimi do odpowiedniego miejsca parkingowego, po czym otworzył drzwi, z których wyskoczył ogromny dog niemiecki i chociaż początkowo doskoczył do właściciela, zaraz zauważył nowych towarzyszy. Spiął się w pierwszej sekundzie, ale zaraz też nieśmiało podszedł do Rogera, żeby nieśmiało zacząć go obwąchiwać, a w następnej sekundzie obniżyć przednią połowę ciała na łapach i szczeknąć wesoło, namawiając starszego psa do zabawy. Przez chwilę Ephraim obserwował zwierzęta, ktore na nowo przypominały sobie, kim były, po czym spojrzał znów na stojącego obok mężczyznę. - Dlaczego nie zadzwoniłeś?
abraham goldschlag
easter bunny
chubby dumpling
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Podobno rodziny się nie wybiera, ale Becky wiedział, że to największa bzdura jaką wymyślono. Bo w pewnym sensie to wybrali swoją przyjaźń, wybrali braterską więź, która nie była stworzona z powiązań krwi, ale z lat pracy i formowania jej lojalnością, zaufaniem i szczerością. Dzielili najbardziej trywialne radości w czasach dziecięcych i najcięższe momenty życia dorosłego, jak chociażby odejście trzeciego muszkietera. Dlatego cenił przyjaźń z Burnettem i był w stanie skoczyć w ogień bez cienia wątpliwości, nie podważając racjonalności takiej decyzji. Szanował jego stoicyzm, ale zdawał sobie sprawę - może nawet bardziej niż ktokolwiek inny - że za tą fasadą kryje się coś więcej, ktoś więcej. Mężczyzna, który potrafi kochać całym sercem i cierpi - tak jak oni wszyscy, a może nawet bardziej? Rozbija emocje o racjonalność myślenia i morale wbite w jego świadomość niczym stały na wybrzeżu. I czasem potrzebował katalizatora, kogoś kto zmniejszy napięcie, pchnie go na skraj, jednocześnie mając pewność, że trzyma linę bezpieczeństwa.
Powodów, dla których Beck pojawił się w Lorne było jednocześnie wiele i nie było ich wiele, a raczej nie były wystarczające. Spadek po krewnym, którego prawie nie znał. Brat, którego zaniedbał, nie będąc gotowym na tego rodzaju konfrontację, chociaż kiedy doszły go słuchy o odnalezieniu bliźniaka z typową dla siebie temperamentnością żądał, a nie prosił, o przepustkę. Obecność przyjaciela, który był mu bratem i jego rodziny, którą uważał za swoją. Prawda była taka, że coraz bardziej pragnął domu, miejsca, gdzie ktoś albo chociaż coś będzie na niego czekało. I mierził go fakt, że kiedyś miał to - jak mu się naiwnie wydawało - na wyciągnięcie dłoni. A teraz? Te rany niezmiennie od siedmiu lat sączą się ropą. I był już zmęczony ucieczką, chociaż nie żałował miesięcy spędzonych poza granicami Australii, żyć, które ocalił, a nawet te, które stracił - bo ostatecznie podjął próbę, ale są siły, które są ponad jego dłonie i wiedzę.
Nie chciał uprzedzać przyjaciela o swoim przyjeździe - trochę z uwagi na pozostawienie sobie furtki, przez którą bez skrępowania mógłby uciec. A po części dlatego, że słyszał co ostatnio stało się w Zatoce - nie chciał, aby przygotowując się do jego przyjazdu Ephraim zdążył wybudować wokół siebie mur, który znacznie trudniej będzie zburzyć, aby wydusić z przyjaciela prawdę. Znał jego upór aż za dobrze.
To na razie nie miało znaczenia, znajdowało się gdzieś z tylu głowy. I kiedy Burnett zwrócił się bezpośrednio do jego psa, teatralnie ułożył dłoń na klatce piersiowej w miejscu swojego serca, a jego przerysowana mina świadczyła w istocie o wielkim bólu, jaki odczuwał z powodu tej niekwestionowanej zdrady. - To boli, wiesz? - odparł, szczerząc się już, chociaż jego uśmiech nieco gubił się w gęstej brodzie. Chwilę później niespodziewana obecność Ephraima na lotnisku się wyjaśniła. Westchnął ciężko, ponownie przegarniając włosy do tyłu. - No tak, zawsze miała do ciebie słabość - bo oczywiście było to prawdą, pani Goldschlag bardzo lubiła Ephraima. Szczególnie za przyjaźń jaką dał w latach chłopięcych Abrahamowi, kiedy częściej niż w domu rodzinnym siedział na sali szpitalnej i podczas odwiedzin Burnettów mógł doświadczyć namiastki normalności. I za jego rozsądność, która pomogła utemperować brawurę Abrahama. Kiedy ruszyli w stronę samochodu poczuł ulgę, trochę jakby był na ostatniej prostej do miejsca, w którym może odpocząć, w końcu. Gdy znaleźli się na miejscu pozwolił na otworzenie bagażnika, gdzie umiejscowił swoje torby. Nie martwił się o Rogera, chociaż starszy to rozumem odpowiadał jeszcze młodszym psom. Zerknął jedynie nad doga w stronę swojego właściciela i po chwili odpowiedział merdającym ogonem i szczeknięciem na zaczepkę. Uśmiechnął się na widok bawiących się zwierząt i stanął obok Ephraima, zakładając ręce na klatce piersiowej, dłonie wciskając pod pachę. W pierwszym odruchu wzruszył ramionami. Kucnął, gwizdnięciem przywołując psy, w końcu mógł się przywitać z Hotdogiem! - Żebyś specjalnie nie przyjeżdżał - odparł po chwili, drapiąc psa za uchem. Naturalnie Roger zrobił się zazdrosny i też domagał się atencji ze strony swojego pana. Abraham natomiast zamyślił się chwilę. Pozwolił sobie na pauzę, chwilę ciszy jakby chciał zebrać myśli w jedną, konkretna całość. Jakby nie wiedział, z której strony ma ugryźć odpowiedź na pytanie Ephraima. - Dostałem w spadku po dziadku Balmont łódź w Lorne Bay- zaczął w końcu. Z pewnością Ephraim musiał zdawać sobie sprawę z sytuacji rodzinnej przyjaciela. Z tego, że Maia i Elias nie byli jego biologicznymi rodzicami. I jaki stosunek do rodziny Balmont - z wyjątkiem Geordana. - Nie do końca byłem pewien czy faktycznie wsiądę do tego samolotu.

Ephraim Burnett
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Czasami obawiał się, że powstała zbyt duża różnica między ich stylami życia — Abrahama i jego własnym. W końcu Becky nie posiadał rodziny, nie ustatkował się, nie miał nawet żadnego dziecka. nie istniała w życiu lekarza stała partnerka, która byłaby tą jedyną. Uplasowaną w randze tej na zawsze. Gdy związek z Pamelą zaczął nabierać tempa, kapitan szczerze martwił się o to, co wydarzy się z relacją z przyjacielem — w końcu była wystawiona na próbę wielokrotnie, ale nigdy w taki sposób. Żaden wcześniej nie obiecywał siebie innej kobiecie aż do końca. Aż do zaparcia pod pewnym względami samego siebie. Priorytety się zmieniały, zmieniało się funkcjonowanie, gdzie nie było miejsca już na zbyteczny czas wolny. Wszystko współdzieliło się z drugą połówką. Czy istniał ktoś podobny w życiu jego przyjaciela w tym aktualnym momencie, tego dopiero Ephraimowi miało przyjść się dowiedzieć. A może nie było nikogo takiego i tak naprawdę Goldschlang miał po prostu być wolnym ptakiem, który osiadał jedynie na trochę w wybranych przez siebie miejscach? Czas miał odpowiedzieć na to pytanie. Tymczasem Burnett wcale nie postrzegał tego jako wadę swojego wiernego towarzysza. Oczywiście, życzył mu jak najlepiej i szczerze widziałby mężczyznę w roli spełniającego się ojca, bo fakt, iż Abraham był doskonały z dziećmi, widać było po tym, jak zajmował się Jonathanem i Liberty. Burnett brał pod uwagę poprawkę, że co innego bycie wujkiem, a co innego ojcem, jednak nie była to rola nie do pokonania. Jedna mogła dać wiele podłoża ku drugiej. Pytanie jednak wciąż pozostało niewypowiedziane — czy Abrahamowi było to pisane? Ephraim wierzył, że tak.
Nie do końca byłem pewien czy faktycznie wsiądę do tego samolotu.
Zerknął na blondyna, wychwytując detale w jego postawie, które mówiły wyraźnie o tym, jak bardzo niekomfortowo czuł się Becky z tym spadkiem. - Wiem - powiedział tylko, chociaż zdawał sobie świetnie sprawę z faktu, iż nie musiałby mówić zupełnie nic. Abraham zrozumiałby go bez słów, jednak czasami milczenie nie było tego warte, a uwerbalizowanie oznaczało nic innego jak silne i potrzebne podparcie przekazu. Gest ułożenia dłoni na ramieniu drugiego mężczyzny również dawało to wymowne zapewnienie o wsparciu. Nie był w tym wszystkim sam. - Cieszę się jednak, że to zrobiłeś. - Kapitan uśmiechnął się odrobinę wyraźniej. Dokładnie tak samo, jak miał w zwyczaju witać się z najlepszym przyjacielem, odwiedzając go w szpitalu lub widząc go na spotkaniach organizowanych przez ich rodziny. Gdy opowiadali sobie o tym, co się wydarzyło w minionym czasie lub gdy Ephraim opowiadał o szkole, do której zamierzał pójść. Przez długie lata, gdy blondyn chorował, pozostając pod stałym nadzorem lekarzy, to szatyn był jego oczami na świat. I zostało to między nim do czasu, aż Beck nie skończył studiów lekarskich i nie dołączył do RAN-u. Tym razem jako jeden z nich. I chociaż od tego momentu minęły długie lata, wydawałoby się, że nic się nie zmieniło, gdy byli razem.
W pewnym jednak momencie Burnett oderwał się od auta, o które jak dotąd się opierał i spojrzał na swojego psa. - Chodź! - Gwizdnął na Hotdoga, nie chcąc pozostawać zbyt długo w tym nostalgicznym momencie. Wiedział, że na to mieli mieć jeszcze z Abrahamem wiele okazji. Teraz mogli opuścić lotnisko i kierować się w stronę Lorne Bay. Tymczasem zaalarmowany dog niechętnie, ale oderwał się od zapoznawania się ponownego z drugim psem i podbiegł do auta, aby wskoczyć na siedzenia drugiego rzędu. Spojrzał przy okazji na Rogera i szczeknął w kierunku drugiego czworonoga, jakby popędzał go do dołączenia. Ephraim otworzył już drzwi od strony kierowcy i spojrzał wymownie na swojego towarzysza. - Dzieciaki są do odebrania za godzinę. Weźmiemy je i pojedziemy coś zjeść - zakomunikował, wiedząc, że maluchy miały oszaleć na widok wujka. Nawet obrażony na ojca Jace miał zapomnieć o wszystkim, dostrzegając znajomą, zarośniętą twarz, która była dla niego najważniejsza w świecie — zaraz po rodzicach. - Gotowy?
abraham goldschlag
easter bunny
chubby dumpling
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zmieniające się jak w kalejdoskopie warunki nie miały być przeszkodą - Abraham od dziecka nauczony był adaptowania się do zmiennych w jego codzienności. Prawdopodobnie to, ciągłe dostosowywanie się do sytuacji kontrolowanej z mniejszą bądź większą udolnością przez dorosłych sprawiła, że nie miał problemu dopasować się do nowej rzeczywistości swojego przyjaciela. I to bez cienia niezdrowej zazdrości w spojrzeniu. Bez zająknięcia zmienił wieczory, które zwykli spędzać we dwoje, na długich rozmowach nierzadko przy szklance whisky, na popołudnia z rodziną Ephraima. Chętnie lądował na czterech, na kilka chwil zmieniając się w rumaka dzielnego rycerza, albo udawał, że koc położony na podłodze to statek piracki. Czasem mogło się wydawać, że wyobraźnia Goldschlaga niewiele odbiega od tej dziecięcej. Zdawał sobie sprawę, że odstawał do obrazka nowej rodziny kapitana, ale niezmiennie trwał, uparcie pojawiając się na fotografiach z uroczystości rodzinnych, jak pierwsze urodziny każdego z dzieci, nie wspominając już o weselu Burnettów. Czy dla samego siebie widział podobną przyszłość? Kiedyś tak. W bliżej nieokreślonej przyszłości, z kobietą, której twarz wciąż pozostawała niewyraźna. W końcu nawet najbardziej wolny ptak musiał uwić swoje gniazdo. I w swojej naiwności kiedyś był w stanie to zrobić. Oddać serce i dusze jednej kobiecie już do końca swoich dni. Był gotów otworzyć przed nią swoje myśli, obnażyć się z sekretów i stanąć tak przed nią - nagi i bezbronny jak nigdy wcześniej. Jednakże zamiast zrozumienia, zamiast chęci wspólnej walki z demonami przeszłości spotkał się z odrzuceniem, które ponownie na kilka lat wygnało go z Australii. Jakby każdy zakątek rodzimej ziemi kojarzył mu się właśnie z nią.
Teraz ta chęć osiedlenia się ponownie wybijała się ponad wszystkimi. I prawdopodobnie to ona zadecydowała o wejściu na pokład samolotu. Kącik ust drgnął w uśmiechu wdzięczności. Tego potrzebował - zrozumienia albo chociaż jego namiastki i zapewnienia, że ta decyzja nie należała do najgorszych, że Lorne może stać się namiastką bezpiecznego portu, do którego będzie mógł cumować. - Tak wiem, Ephie, ty żyć beze mnie nie możesz - prędko rozgonił gęstniejącą wokół nich chmurę powagi i ponownie wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. Chociaż prawda była taka, że długo to Abraham z niecierpliwością czekał na kolejne wizyty Ephraima. Od momentu, w którym spotkali się na jednym ze świątecznych przyjęć i mimo stanu zdrowia, został przez Burnetta przyjęty jak swój, czekał aż ten przyniesie mu kolejną porcję opowieści o przygodach z innego życia, życia poza szpitalną salą. - Poza tym, nie mogę do czterdziestki siedzieć u rodziców ilekroć schodzę na stały ląd - nawet jeżeli ci nigdy nie narzekali na obecność swojego syna. Zawsze nazywali go cudem. Bo trafił do nich cudem, który dla innej pary okazał się koszmarem. Przez chwilę przyglądał się czworonogom, ale czas było im w drogę, dlatego śladem Ephraima obszedł samochód i otworzył drzwi od strony pasażera. - Roger, wskakuj - popędził psa, a ten posłusznie wskoczył na wskazane miejsce. - Brzmi jak dobry plan, kapitanie - odparł zawadiacko. Uwielbiał dzieci - wszystkie dzieci, z nostalgią w końcu wspominał ten czas, kiedy w przerwie od służby pracował z dziećmi w irańskim sierocińcu prowadzonym przez Athenę - ale ta dwójka miała specjalne miejsce w sercu Abrahama. - Bardziej gotowy już nie będę - odparł po chwili namysłu z ciężkim westchnięciem, po czym zajął miejsce pasażera i własnym zwyczajem zaczął grzebać mu przy radio, szukając czegoś, co nie będzie sprawiało, że będzie miał ochotę przebić sobie bębenki. W końcu bardzo cenił sobie dobrą muzykę. Zapiął pasy chwilę przed odpaleniem samochodu. Na chwilę odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. To w takich momentach pozwalał sobie czasem na ściągnięcie maski wiecznego optymizmu i dziecięcej wręcz beztroski. - Jak się trzymasz? - pytał o wszystko; wiedział co działo się wtedy, w Muharraqu. Przecież i oni w pionie medycznym musieli mierzyć się z konsekwencjami lekkomyślności - lubił przecież nazywać rzeczy po imieniu - Amerykanów. I zdawał sobie sprawę z sytuacji z Pamelą. Nie chciał sobie nawet wyobrażać jak wielkim ciosem musiała być dla niego wiadomość, że Jace biologicznie nie jest jego. Chociaż, gdyby pytał Abrahama o istotność powiązania krwi to zapewne by ją wyśmiał. Jemu ojcem był facet, który nie dzielił z nim jakichkolwiek korzeni. Szkopuł w kontekście całej sytuacji bo komandor Goldschlag świadomie zdecydował się na opiekę nad niczyim chłopcem. - I nie ściemniaj, pamiętaj, że znam cię za długo - ostrzegł, znając upór i powściągliwość Ephraima.

Ephraim Burnett
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Pamiętał pierwszy moment, w którym spotkali się z Abrahamem „na służbie”. Mimo służby w marynarce wojennej całkiem sporo poruszali się samolotami, helikopterami — szczególnie w ich jednostce. Szczególnie w czasie kiedy nie było sensu płynąć przez Zatokę Perską łodzią, skoro już dotarli na miejsce. Pamiętał to szczególnie z uwagi na fakt, że mijało dokładnie dwanaście lat od World Trade Center. I cały świat wciąż ścigał ludzi Al-Ka’idy. Szaleńców, którzy wciąż życzyli śmierci swym wrogom i terroryzowali swoim istnieniem cały świat.
Pamiętał, że przywitał się z przyjacielem — jak zawsze — zdawkowo. Klepnięcie w ramię, przyjacielski uścisk. Nie zdradzał tego, co naprawdę myślał. I co tak naprawdę myśleli inni. Amerykańscy żołnierze, którzy akurat wybierali się z nimi, wymieniali się między sobą różnymi komentarzami: Chłopaki, znów jedziemy na wojnę, w kolejne gorące miejsce, znowu są jacyś wrogowie, którzy chcą się z nami zmierzyć... Musieli postradać zmysły. Zawsze tacy byli. Amerykanie. Potężni, szybcy, doskonale wyszkoleni faceci, uzbrojeni po zęby, świetni w walce wręcz, tak się maskujący, że nikt nie spodziewa się ich nadejścia. Do tego mieli przeświadczenie o tym, że mało było na tym świecie problemów, których nie można rozwiązać za pomocą dużej ilości materiału wybuchowego i celnie wystrzelonego naboju. Zdarzało im się więc nie doceniać innych, a w szczególności marynarzy, którzy poprzez kulturę byli niejako stawiani naprzeciwko żołnierzy. I często z nimi także myleni… A członkowie RAN-u mieli wśród swoich doskonałych strategów, umieli obejść się z pistoletami, na okrętach zaznajamiali się bezpośrednio z bronią maszynową i — w razie potrzeby — zręcznie posługiwali się nożem. Tam, gdzie jednak wówczas jechali, nie mieli działać w wodzie. Mieli być bardzo daleko od niej, na wysokości setek metrów nad poziomem morza, wśród pozbawionego drzew, księżycowego górskiego krajobrazu. W jednym z najbardziej wyludnionych miejsc na ziemi, gdzie nie rządzą żadne prawa. W Afganistanie.
Hej, Destan.
Becky. Rahmie. Widzimy się na miejscu.

Jakby to było wczoraj. Ktoś otworzył drzwi ich baraku, a światło wylało się w ciepłą, ciemną noc Bahrajnu, dziwnego pustynnego królestwa, które z Arabią Saudyjską łączyła jedynie trzykilometrowa szosa Króla Fahda. Byli ubrani w lekkie, bojowe mundury, pustynny kamuflaż i buty szturmowe, gdy wychodzili w ciepłą wieczorną bryzę. Jako Australijczycy nawykli do upału, ale dla grupki towarzyszących im Amerykanów i tak było nadzwyczaj gorąco. Ich jednostka była usytuowana na południe od stolicy, Manamy, w północno- wschodnim zakątku wyspy, a więc oznaczało to, że musieli przejechać przez miasto do amerykańskiej bazy na wyspie Muharraq. Tam się przylatywało i odlatywało z Bahrajnu.
Ośmiokilometrowy odcinek drogi prowadził przez miasto. Ephraim zawsze obserwował otoczenie i najczęściej spotykał się z tym samym wyrazem na twarzy miejscowych — nie byli nimi zachwyceni. Szczególnie gdy widzieli amerykańską flagę — wyglądali, jakby mieli jej po dziurki w nosie. W Manamie były dzielnice zwane strefami czarnych flag, gdzie handlarze, sklepikarze i zwykli ludzie wywieszali czarne flagi przed należącymi do nich nieruchomościami na znak, że Amerykanie nie byli tam mile widziani. Podskórna niechęć w stosunku do obcych wojsk obecna była w całym świecie arabskim. Ephraim, jak i jego towarzysze doskonale zdawali sobie sprawę, że wiele osób sympatyzowało z muzułmańskimi ekstremistami, fanatykami z al-Kaidy i talibami. Prawie każdy miał w swojej rodzinie kogoś z nimi związanego. Czarne flagi odgrywały swoją rolę. Trzymali się z dala od tych miejsc.
Większą część trasy milczał. Gdy dojechali na miejsce, czekał tam na nich Herkules C-130, gigantyczny transportowiec o napędzie turbośmigłowym. Wtedy wydawał się dla Burnetta najgłośniejszym samolotem na świecie — w końcu posiadał wielkie, odbijające dźwięki wnętrze zaprojektowane do przewożenia ciężkiego sprzętu, a nie ludzi. Nie zamierzali jednak dyskutować. Jeden po drugim wchodzili na pokład, by chwilę później obsługa samolotu sprawdziła, czy byli przypięci, a potem ogłuszające silniki Boeinga zaczęły wyć. Zaczęło nimi trząść i rzucać, gdy wjechali na pas startowy. Potem wystartował na południowy-zachód, prosto w pustynny wiatr wiejący z Półwyspu Arabskiego. Na pokładzie nie było innych pasażerów, tylko obsługa i — w tyle — australijscy marynarze oraz grupa Amerykanów. Lecieli walczyć w imię Boga, w obronie świata. W pewnym sensie byli jednak zupełnie sami. Jak zwykle.
A teraz byli tutaj. W domu, lecz zamiast bliskich ściśle ich wspierających, mieli siebie. Jak wtedy. Jak prawie dziesięć lat temu.
Jak się trzymasz?
Nie wiedział specjalnie jak zareagować odpowiednio, bo po prostu nigdy nie wyobrażał siebie w podobnej sytuacji. Nie zamierzał jednak kłamać. Nie był na tyle głupi i zresztą... Becky i tak umiał przejrzeć Ephraima lepiej niż ktokolwiek. Być może lepiej niż sam kapitan. - Jace nam uciekł w grudniu - zaczął, sięgając się po prostu faktów, bo określenie swojego stanu emocjonalnego oraz mentalnego było praktycznie niemożliwe. Nakreślenie wydarzeń miało jednak zbliżyć Abrahama do tego, co mógł czuć jego przyjaciel. - Libbie przestała się odzywać. - Kolejny fakt. Obserwacja, którą sam zauważył, bo mimo że dziewczynka nigdy nie była gadułą, na rozmowach przez kamerę zawsze paplała po swojemu do swojego oddalonego o setki tysięcy mil ojca. - A Pam powiedziała, że… W sumie to powiedziała, że kocha tego faceta. - Ciągle patrzył na drogę, ale nie zerkał w stronę Abrahama, jakby robił to w normalnych warunkach. Po prostu nie umiał spojrzeć przyjacielowi w twarz, mimo że to przecież nie on zdradził. Nie on wyznał żonie, że kocha inną kobietę. Chyba nie musiał dodawać nic więcej, prawda?
abraham goldschlag
easter bunny
chubby dumpling
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ostatecznie to zawsze mieli siebie, a niejednokrotnie tylko siebie.
I chociaż wszystkie te wspomnienia, kiedy otaczał ich zaduch Zatoki Perskiej, kiedy suche powietrze wdzierało się do nozdrzy mimo materiału zakrywającego nos i usta to we wspomnieniach najbardziej wyryły się wspomnienia dużo wcześniejsze. Te, kiedy otulał ich zapach sterylnie wyczyszczonego pomieszczenia, a kłująca oczy biel zdawała się być przytłaczająca. Te, kiedy drzwi do sali otwierały się, a do środka wchodziła ciocia mama, wprowadzając Ephraima do środka. I nagle zapominał o rurkach wetkniętych do jego nosa bo na kilka chwil stawał się zwyczajnym chłopcem. Takim, który miał kolegów, który nie oglądał świata jedynie przez szpitalne okno i ekran telewizora. W pewnym sensie ten stał się jego oczami w świecie zwykłych chłopców, którzy chodzili do szkoły - bo przecież gdyby był normalny - to ojciec posłałby go zapewne do tej samej szkoły, pielęgnując marynarskie tradycje trwające w jego ich rodzinie od pokoleń.
No właśnie - Elias Goldschlag - człowiek, o którego postawie Becky myślał od pewnego czasu bardzo często. Szczególnie teraz, kiedy spoglądał na swojego przyjaciela i mógł jedynie domyślać się jakie myśli kotłowały się w jego głowie, nie umiejąc ulecieć, wydostać się na światło dzienne być może aż do teraz. Wiadomość o tym, że Jace nie był jego biologicznym synem musiała być przytłaczająca, szczególnie dla kogoś takiego jak Ephraim, który kochał swoją rodzinę niezaprzeczalnie.
Jednakże od dawna Abraham między zębami mielił słowa, które jeszcze nie opuściły jego ust, ale być może właśnie to był ten moment? Przełknął ślinę i spojrzał się przed siebie - żaden z nich nie był dobry w te sprawy. Żadnemu z nich łatwo nie przychodziło spowiadanie się z własnych słabości, ale czasem było to nieuniknione - i w takich scenariuszach to właśnie Becky przejmował pałeczkę. Przegarnął zbyt długie włosy do tyłu, zerkając na niego, kiedy ten wspomniał o ucieczce Jace'a i o zanikającym kontakcie z Libbie. Odchrząknął, jakby przygotowywał się do dłuższej wypowiedzi. - Powiedział wam, dlaczego uciekł? - zagadnął. Bo sam fakt szczerze nie dziwił Becky. Nie, kiedy patrzył na to przez pryzmat własnych odczuć, których echo jeszcze pozostawało gdzieś we wspomnieniach. - Chcesz znać moje zdanie? - pytanie było z góry wypowiedziane z intencją retoryczną, ponieważ Becky przywykł do tego, że nawet bez czyjegoś pozwolenia wtrącał się ze swoją opinią w życie innych. A teraz myślał, że przyjaciel bardziej niż kiedykolwiek potrzebował głosu swojego przyjaciela. Tego samego, który razem z nim, ramie w ramię siedział w tym przeklętym samolocie, mrucząc złośliwo-żartobliwe komentarze na temat uzbrojonych po zęby Amerykanów. - Wiem, że jest ci cholernie ciężko. I to, że Pam spieprzyła jest niezaprzeczalne, ale jeżeli chcesz być w życiu dzieciaków to weź się chłopie w garść - jak to się mówi, twarda miłość. - Zdrada Pameli nie ma nic wspólnego z tym, że jesteś ojcem. Bo dla Jace'a nim jesteś i zawsze nim będziesz. Niezależnie od testów DNA - zaczął. Bo chociaż kochał Ephraima miłością prawdziwie braterską to nie umiał patrzeć jak miota się w obecnej sytuacji i nie umiał zrozumieć dlaczego w tej całej sprawie geny miały grać aż tak istotną rolę. - Uwierz mi, geny nie czynię z ciebie ojca, w każdym nie uczyniły z mojego - nie musiał chyba dobitnie nazywać konkretnych faktów ze swojego życia, bo przecież Ephraim doskonale wiedział, że Abraham nie był biologicznych dzieckiem Goldschlagów, że przez długi czas nosił nazwisko Balmont. I że z jakiegoś powodu biologiczni rodzice od momentu, kiedy złapał pierwszy oddech się go wyrzekli. - I może wam się wydawać, że świetnie to maskujecie, ale dzieciaki czują i widzą więcej niż ci się wydaje. Bo jeżeli czujesz chociaż minimalne zahamowanie względem Jace'a to on to wyczuje, nieważne ile razy będziesz zabierał go na weekendy, odwiedzał w domu - nie mógł wiedzieć co tak naprawdę czuł Ephraim i mógł jedynie domyślać się co działo się w główce Jace'a, ale wiedział, że on jako dziecko wrażliwy był na najmniejszą reakcję, na każdy komentarz, na każde spojrzenie rzucane przez rodziców. - A Pam... nie wiem, skoro go kocha to czy sprawa nie jest trochę zamknięta? - tu już nie umiał mu jasno doradzić, nawet jeżeli bardzo by chciał.

Ephraim Burnett
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Patrząc w przeszłość, Ephraim nie wiedział, co tak naprawdę stało za wytrzymałością przyjaźni, jaką posiadał z Abrahamem. I wcale nie chodziło o to, że nie wiedział, dlaczego cenił sobie mężczyznę, lecz dlatego, że całe życie było im przeciwne — sposób, w jaki dorastali, ich charaktery, ich wizje świata. Nawet fakt, że jeden pozostawał w dzieciństwie przykuty do szpitalnego, a drugi chodził wolny. Ale może w tym tkwił cały sekret? W fakcie, że byli tak inni, że zwyczajnie musieli być magnesami wobec siebie? Burnett od najmłodszych lat uwielbiał być oczami Abrahama — opowiadać mu o tym, co się działo i czekać na moment, gdy zobaczą to wspólnie. Pamiętał przecież dzień, w którym pojawił się pierwszy raz na lotniskowcu. Jako jeszcze niewyrośnięty szesnastolatek od przeszło dwóch lat był częścią Royal Australian Navy i chociaż pływał na statkach, nigdy na czymś tak ogromnym. Widział to oczami wyobraźni, jakby działo się to aktualnie. Pamiętał, że przed wejściem na pokład zatrzymał się w półkroku, nie będąc w stanie sprostać niesamowitości, a jego biała czapka młodego żeglarza opadła lekko na oczy, przysłaniając widok. Masywny potwór wielkości nowojorskiego Empire State Building. Gdy płynęliśmy, sunął z szybkością trzydziestu węzłów po oceanie, a na dziobie była wielka, spieniona fala, która przelewała się nad masztem radiowym! Kiedyś popłyniemy nim razem. Podobne temu, spisane w liście do przyjaciela wielorakie relacje próbowały jak najdokładniej zobrazować przeżywane doznania. Ephraim nigdy nie zamierzał powodować żalu w Goldschlagu — chciał go motywować, nie zaś karmić pustosłowiem. Zawsze jednak pozostawał na przedzie, chcąc przecierać szlaki młodszemu koledze i bronić go przed całym złem. To się wcale nie zmieniło. Tylko czy teraz role miały się odwrócić?
Powiedział wam, dlaczego uciekł?
- Ty byś chciał nie wiedzieć, gdzie twoje miejsce? - Burnett tylko na chwilę pozwolił sobie na zawieszenie wzroku na przyjacielu. Obaj wiedzieli, że Jonathan nie uciekł, by szukać ojca. Tego miał na co dzień. Miejsce, do którego się udał, świadczyło o jednym — szukał wsparcia tam, gdzie wiedział, że je dostanie. W domu był niezrozumiany… Pozostawał w centrum, a jednak na peryferiach. Ucieczka świadczyła o tym, że działo się coś złego. Że aktualny porządek rzeczy szkodził dorastającemu kilkulatkowi i jeżeli Burnettowie chcieli zachować rodzinną stabilność, musieli podjąć natychmiastowe kroki ku zmianie. Tylko... No, właśnie. Jakie?
Dalsze słowa Abrahama wpłynęły jednak natychmiast na całą sylwetkę, postawę, mimikę oraz głos kapitana. Palce mocniej zacisnęły się na kierownicy, a rysy żuchwy wyostrzyły się, nadając jej wyraźną linię zarysu. Mężczyzna mimo to nic nie powiedział, pozwalając skończyć blondynowi, ale widać było, że wszystko w nim pracowało aż nadto. - Jesteś głupszy, niż myślałem. - Pierwsze słowa wypowiedziane po dłuższej chwili milczenia nie niosły w sobie żadnej przekory czy wesołości. Twarz Ephraima również nie wskazywała na rozbawienie lub pozorną powagę. To wszystko było prawdziwe. On był w tym wszystkim prawdziwy. I chyba słowa przyjaciela ubodły go równie silne co te wypowiedziane wcześniej przez żonę. Nie na taką skalę, ale jednak zabolało. - Myślisz, że to chodzi o Jace’a? Jest moim synem, nie mniej niż Libbie moją córką - powiedział z siłą, nie mając co do wypowiadanych słów żadnych wątpliwości. Nie sądził, że Becky kiedykolwiek zwątpi w jego oddanie, przywiązanie oraz uczucie, jakie kapitan kierował do swoich dzieci. Zarówno młodszej dziewczynki, jak i starszego chłopca. Był ich ojcem i... - Jakiś skurwiel tego nie zmieni. - Oczywiście, że się martwił o swoje maluchy, lecz to nie one stanowiły w tym wszystkim problem. Nie jego miłość do nich czy jej brak.
Czy sprawa nie jest trochę zamknięta?
- Nie jest zamknięta - odparł, pozwalając, by na jego twarzy pojawiła się zaciętość. - Siedzi w tym cholernym domu ze swoim ojcem i moimi dziećmi. Myślisz, że to kurwa takie proste? Oboje chcemy dla nich jak najlepiej, więc chyba oczywiste, że powinniśmy być razem. - Umilkł na chwilę, pozwalając, by ton oraz złość przygasły. Bycie w kółko złym i sfrustrowanym nie było jego codziennością i nie chciał się taki stawać na stałe… Musiał nad tym panować. Odetchnął więc, opierając łokieć na oknie i podpierając głowę na dłoni. - Nie chcę być ojcem tylko na jakiś czas. Już i tak mam go mniej, ale… - Zwolnił, zatrzymując samochód na światłach. Czerwone… Żółte… - Gdy zasugerowałem, żeby dzieci zostały u mnie na jakiś czas, wyglądała, jakbym chciał jej je ukraść. - Zielone. Sygnał do dalszej jazdy. - Chcę mieć ich przy sobie, ale nie wiem… Czy możemy i w ogóle powinniśmy wracać do siebie po tym wszystkim. - Sam nie wiedział, czy tego do końca chciał. Gdy byli razem, wydawało się, że tak. Gdy jednak byli rozdzieleni, przychodziła świadomość obietnic tak samo pustych, jak ich dom rodzinny. Dawnych, jak i tych świeżych ran, wciąż niezagojonych. - Sam już kurwa nie wiem...
abraham goldschlag
easter bunny
chubby dumpling
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Mówi się, że przeciwieństwa się przeciągają - z pewnością to miało miejsce w przypadku ich przyjaźni. Kiedy Ephraimowi stabilna sytuacja rodzinna pozwoliła na stworzenie persony, którą jest - ostoi spokojności, człowieka opanowanego, zawirowania w życiu Abrahama sprawiły, że to kim był na zewnątrz, a kim stawał się przy bliższym poznaniu to dwie różne osoby. Nauczył się stawiać przed światem fasadę człowieka niezwykle pewnego siebie, chociaż w rzeczywistości niepewność wstrząsała każdą decyzją dotyczącą jego życia prywatnego. Pozornie nie miał trudności w nazywaniu emocji w swoim życiu, ale traumy, które pokrywały jego ciało zimnymi potami w nocnych koszmarach zostawiał blisko swojego serca, niedostępne dla nikogo. I kiedy Ephraim wiedział czego chciał - przynajmniej do niedawna - to Abraham wciąż błądził na nieznanych sobie wodach i szukał latarni, którą mógłby nazwać swoją. Życie sprawiło, że ciężko było mu uwierzyć iż coś jeszcze może się wydarzyć, kiedy raz jego zaufanie zostało zaprzepaszczone. A to wszystko miało swoje korzenie w wydarzeniach z pierwszych lat jego życia, z których pozornie wspomnienia zatarły się, przypominały obrazy skryte za mgłą.
I tego chciał uniknąć w przypadku dzieci swojego przyjaciela - wiedząc jak to jest być na miejscu dzieci Burnettów, chciał je ochronić przed czymś co na długie lata wpłynęło na niego. I nie zakładał przy tym, że Burnettowie mieli złe intencje, wiedział, że kochali swoje dzieci, ale niezmiennym faktem pozostawało to, że im dłużej miotali się w sytuacji, w której się znaleźli, tym bardziej odciskało się to na dzieciakach.
Miał ochotę się zaśmiać. Naprawdę pytał oto jego? Człowieka, który nie miał swojego miejsca i przez długi czas w dzieciństwie nie do końca wiedział które miejsce jest jego domem. Nie odpowiedział, mieląc te gorzką prawdę między zębami i słuchając jak - szczególnie biorąc pod uwagę to jak często Ephraim pozwalał sobie na początkowe wyznania - wylewa buzującą w nim złość na Abrahama. Becky nie miał zamiaru unosić się dumą, obrażać się za ostre słowa kapitana. - Nie mnie powinieneś o tym zapewniać, Rahmie - on jedynie poczynił być może błędną obserwację. To Jace teraz bardziej niż wcześniej potrzebował zapewnienia ze strony ojca, że mimo iż sytuacja się zmienia to on nadal jest dla niego obecny. - Cokolwiek cię powstrzymuje Jace to czuje, być może bardziej niż Libbie i z jakiegoś powodu czuje, że nie może wam już zaufać więc uciekł zapewne w miejsce gdzie czuł się bezpieczniej- jedynie rodzice Abrahama wiedzieli jak wiele razy mogli go znaleźć na placu zabaw, gdzie czuł się wtedy jak normalne dziecko. Kiedy nie rozumiał dlaczego nie może być ze swoim bratem i uciekał, łudząc się, że tam może znaleźć bezpieczeństwo. Bo dorośli nie mogli się dogadać, ignorując w tych negocjacjach chłopca, uważając, że krótkie wytłumaczenie na razie zostaniesz z ciocią wystarczy.
- Jeżeli będziecie razem jedynie ze względu na dzieci skrzywdzicie je jeszcze bardziej - zarówno Jonathan jak i Liberty mieli prawo do dorastania w domu pełnym miłości nie tylko względem nich, ale rodziców względem siebie. Mamienie ich nadzieją na pełną rodzinę jedynie pogorszyłoby sytuację później. Westchnął ciężko, bo nie umiał znaleźć dla Ephraima odpowiedzi, która by go satysfakcjonowała, postawić diagnozy na chorobę, która trawiła jego serce. - Nie będę udawał, że wiem co czujesz - zaczął szczerze, bo nie miał w zwyczaju go okłamywać. Nie miał nawet w jednej dziesiątej doświadczenia w podobnych sytuacjach. - Ale mogę się domyślać co siedzi w głowie Jace'a - dodał, chcąc usprawiedliwić swoje stanowisko i być może niewygodne słowa, jakie padały z jego ust. Nigdy nie miał w zwyczaju w jakikolwiek sposób oszczędzać Ephraima, dzielił się swoim zdaniem, przekazując je w formie raczej surowej. - I im dłużej będziecie tak dryfować, tym większą krzywdę im robicie. Skoro nie jesteś pewien, czy umiesz jej znowu zaufać, to może spróbujcie terapii małżeńskiej? - nie mówił głośno, że dla niego sprawa została przesądzona a zdrada Pameli powinna przekreślić wszystko, ale domyślał się, ze z perspektywy Ephraima mogło to wyglądać inaczej. - Mogę zostać z dzieciakami jeżeli potrzebujecie czasu na osobności, iść na spotkanie z psychologiem. Tylko cokolwiek robicie nie wykluczajcie z tego procesu dzieci, one wiedzą, że czegoś im nie mówicie, że coś jest nie tak. A ta rodzina jest tak samo ich jak i wasza - nie miał pewności, że kolejne swoja - jakby nie patrzeć krytyki - nie spotkają się z nerwową reakcją. Mógłby teraz powiedzieć, że niezależnie od decyzji Abraham będzie obok niego - pewnych prawd nie trzeba było ubierać w słowa. Abraham już zawsze miał być w życiu Ephraiam, czasem nawet wtedy, kiedy kapitan nie do końca tego chciał.

Ephraim Burnett
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
To nie na Abrahama był zły. Był zły na siebie i całą tę sytuację, w której postawiła ich Pamela. Gdyby była szczera od początku, nie musieliby tkwić w tej paskudnie poplątanej, pajęczej sieci, którą im plotła przez lata. Czy złapała go? Oczywiście. I im silniej próbował się teraz uwolnić, tym mocniej krzywdził dzieci, które były obok niego. Czy ważniejsze było przetrwanie, czy własne dzieci? To pytanie było u podstaw pozbawione sensu, bo odpowiedź miała być tylko jedna. Dlatego też nie mógł zgodzić się z przyjacielem w aspekcie swojej bezmyślności w działaniu. Becky nie widział, jak dzieci cierpiały z powodu rozdzielenia swoich rodziców. Nie wspominając o fakcie, w którym rozwód stawał się absolutną traumą dla potomków, którzy musieli to przeżywać. Nie. Goldschlag był cudownym wujkiem, lecz nie był — jeszcze — ojcem. Nie mógł zrozumieć, co tak naprawdę się działo. Owszem, był dobrym obserwatorem i dobrym wglądem w umysły dzieci z podobnej sytuacji, lecz nie był rodzicem. I to nie tak, że Ephraim odrzucał wszystko, co przyjaciel miał do powiedzenia. Obaj przeszli zdecydowanie za dużo i zbyt długo się znali, aby nie dostrzegać w swoich zachowaniach troski. Tego nie musieli sobie udowadniać. Nawet gdy nie zgadzali się ze sobą, obaj zdawali sobie sprawę z własnego wsparcia.
- Powiedziałem, że chcę ją poznać od początku. Nawet jeśli nic z tego nie wyjdzie, muszę mieć z nią relację, która da spokój w wychowaniu dzieci. - Bo bądź co bądź, Ephraim rozważał naprawdę wszelkie z możliwych opcji. Zamierzał jednak podjąć ten ostatni wysiłek. Spróbować po prostu móc ze sobą w jakikolwiek sposób rozmawiać, nie walcząc. To, co ustalili w grudniu, wydawało się kruche. I bardzo... Jednostronne. Może się mylił, ale wyznanie Pameli oraz prośba o to, żeby z niej nie rezygnował, wydała mu się z czasem... Śmieszna? Wiedział, jak okrutnie to brzmiało, ale jak ktoś mógł twierdzić, że prawdziwie kochał, robiąc to, co robiła ona? Skoro już na podstawie definicji miłości się różnili, czy mieli w ogóle możliwość znalezienia jakiegokolwiek wspólnego gruntu? Równocześnie Burnett czasami zdawał sobie sprawę z faktu, że sam nie chciał niepewnego życia. Że pomimo chęci dbania o innych, on sam także mimo wszystko chciał szczęścia. Spokoju, pewności, wsparcia. Idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby wszyscy byli szczęśliwi. Niestety kapitan wpierw stawiał innych na pierwszym miejscu, a dopiero na samym końcu wracał do siebie. Mając dzieci, ta skala zaginała się jeszcze silniej.
Mogę zostać z dzieciakami jeżeli potrzebujecie czasu na osobności, iść na spotkanie z psychologiem.
- Myślę o tym - powiedział jedynie, chociaż nie wiadomo, czy była to reakcja na słowa przyjaciela, czy po prostu luźny wyrzut słów. Wszak Burnett pozostawał wyjątkowo zagłębiony we własne myśli. Bo to nie tak, że banalizował słowa przyjaciela, lecz zdecydowanie Abraham poruszył wiele aspektów, które nie tyle, co uświadomiły Ephraima o czymś nowym, lecz dały kolejną porcję analizy. To konkretne pole zwiększało się każdego dnia. Nie odezwał się już więcej, zostając w sferze rozmyślań. Na szczęście nie zostało im wiele więcej drogi i gdy znaleźli się w odpowiednim miejscu, obaj przybrali na twarze uśmiechy, które wcale nie były sztuczne. Widok wpierw zaszokowanych, a później krzyczących z radości dzieci sprawiał, że nie można było nie współdzielić ich ekscytacji. Oczywiście to nie był koniec ich rozmowy, ale Ephraim zdecydowanie potrzebował chwili zapomnienia. Chciał już tylko cieszyć się momentem współdzielonym z potomkami.
abraham goldschlag
|koniec
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ