asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Była wykończona, naprawdę. Do tego stopnia, że nie pamiętała już, kiedy ostatnio tak bardzo chciała się wyłączyć i po prostu odpocząć. Nawet sama poprosiłaby o magiczne proszki na sen, byleby przez chwilę nie konfrontować się ze wszystkimi myślami, jakie jej doskwierały. Prawdę mówiąc żałowała, że Jona nie przyjął jej propozycji z kąpielą i nie pozostawił tej rozmowy na jutro, nie szukał dobrego momentu, tak jak ona. Może i nie było to dobrym rozwiązaniem tej sytuacji, ale czuła, że ten jeden dzień pomógłby jej chociaż trochę się przygotować, a tak to siedziała w niej jeszcze wizyta w szpitalu i to, co powiedział podczas jarmarku świątecznego, czyniąc aktualną rozmowę jeszcze trudniejszą do zniesienia.
- Co to za różnica, na jakim etapie jest ciąża? - zapytała wprost. Nie była w tej kwestii postępowa, nie we własnym przypadku, bo nigdy nie potępiałaby decyzji innych kobiet, uważała, że każdy ma prawo patrzeć na swój przypadek pod takim kątem, jaki mu się podoba. Nie uważała, że aborcja jest czymś złym, w zasadzie uważała, że często jest doskonałą opcją, może nawet taką, na którą sama by się zdecydowała, gdyby... gdyby to nie było dziecko Jonathana. Gdyby nie poczęli jej w momencie wielkiej radości, wywołanej negatywnymi wynikami biopsji. Gdyby nie oświadczył się jej z miłości jakiś czas temu... może wówczas sama patrzyłaby na to wszystko racjonalnie, ale teraz... po prostu nie mogła. Nie potrafiła. - Myślę o sobie i o tobie, myślę, że taka decyzja by nam nie pomogła. Teraz może, ale kiedyś? Co jak kiedyś nie będę w stanie zajść w ciążę i znienawidzimy siebie przez to? - wyrzuciła z siebie kolejne argumenty, a najgorsze było dla niej to, że musiała go tak usilnie przekonywać. Że mimo bólu na twarzy Jonathana, nie widziała, aby żałował ich dziecka... po prostu bał się o nią. Kochał ją, wiedziała o tym, ale... nawet mu przez myśl nie przeszło, że mógłby pokochać życie, jakie mogłoby się w niej rozwinąć. Widziała to wszystko w jego oczach i uwierało jej to najbardziej ze wszystkich emocji, jakie aktualnie nią targały. Z jednej strony chciała dystansu, a z drugiej wczepiła się w niego ufnie, kiedy ją objął, czerpią z jego ciepła, ale nie zgadzając się z jego słowami.
- To może moją ciążę też byśmy przetrwali - podjęła ponownie, łapiąc go za słówka, przemieniając ich znaczenie tak, by wyszło na jej. - Mam wyjście... dobrze wiesz, że mam wyjście. Mówisz tak, jakby decyzja już zapadła - upomniała go, a jej mięśnie mimowolnie się spięły. - Dlaczego mówisz tak, jakby decyzja już zapadła? - powtórzyła w formie pytania z trudem łapiąc oddech, który teraz zdawał się wręcz rzęzić od nierównego tempa. Serce waliło jej jak młotem, aż klatka piersiowa jej podskakiwała. - Dopiero dyskutujemy, Jonathan - upomniała go, krzywiąc się nieładnie. Bo ona wciąż wierzyła, że ta rozmowa zakończy się pozytywnie, że nic złego się nie stanie.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Gdyby tylko się dało, nie tylko odłożyłby w czasie tę rozmowę, ale nigdy by jej nie rozpoczął. Niestety, jego racjonalizm i obawa o zdrowie Marienne były czynnikami determinującymi większość decyzji jakie podejmował. Nie umiałby więc czekać z tą konwersacją na lepszy moment, tak samo jak nie potrafił rozpatrzeć żadnego innego scenariusza, poza tym, w którym niebawem przerwą ciążę Mari.
- Ma to znaczenie dla twojego organizmu i tego jak przejdziesz zabieg - wyjaśnił, oczywiście wciąż skupionym będąc tylko na rudowłosej. Wiedziała o tym, a on nawet nie ukrywał, że było inaczej, co prawdopodobnie było niesamowicie bolesne, ale zarazem nie umiał inaczej. - Nie znienawidzimy siebie, nie mów tak nawet - poprosił, opierając czoło o jej skroń. Nie chciał tego słuchać, nie chciał też myśleć o przyszłości, bo bał się przeokropnie, że ona nie nadejdzie jeśli Chambers będzie chciała urodzić. - Ważne jest to co teraz. Poradzimy sobie z problemami jakie nadejdą później, póki co musimy myśleć o twoim sercu, bo bez niego... Bez niego nic nie będzie - zdobył się, aby dokończyć swoją myśl, chociaż jakiekolwiek wspominanie wprost o potencjalnej śmierci Marienne zawsze wiązało się z wielkim bólem i trudnościami jakie odczuwał.
Sądził, że decyzja zapadła, że obecnie Mari potrzebuje przetrwać to cierpienie, poszukać ukojenia dla siebie i sumienia, które ewidentnie nie pozwalało jej na to co najrozsądniejsze. Jednak była nadzieja na to, że nie przejmie nad nią kontroli, że to jednak rozum popchnie ją do zrobienia tego co powinna. Sam Jonathan nie wyobrażał sobie, aby mogło być inaczej. Nie dopuszczał do siebie wizji, w której miałby patrzeć jak każdego dnia z Marienne ucieka życie, jak staje się ona coraz słabsza i poświęca siebie, by wydać na świat dziecko, które wcale nie miało wielkich szans na przeżycie. Cała ta ciąża była paradoksem, jaki nie miał mieć nigdy miejsca i dlatego Jona chciał, aby zniknął tak prędko jak się pojawił.
- My tak, ale ty... - westchnął, bo absolutnie nie miał zamiaru jej zostawiać ze względu na dziecko i w innych okolicznościach, pewnie także nie cieszyłby się jakoś szczególnie, ale przynajmniej nie zjadałoby go przerażenie o życie Chambers. - Nie masz... Marienne, nie masz, rozumiesz? Ciąża ciebie zabije, wykończy twoje serce, odbierze resztki sił, a je nie będę patrzył jak siebie zabijasz - wyznał dosadniej, po tym jak nieco odsunęli się od siebie, aby Jonathan mógł spoglądać na profil Chambers. Ona sama utkwiła wzrok gdzieś w podłodze przed sobą i wyglądała jakby biła się z myślami. - Słońce, wiesz że nie dyskutujemy i wiesz, że mam rację - dodał, zaciskając delikatnie palce na jej kruchym ramieniu. - Przykro mi i wiem, że to niesprawiedliwe i okrutne, ale przetrwasz to... Musisz, proszę - wyszeptał, pochylając się delikatnie, aby najpierw ucałować skroń Marienne, a potem jej ramię i ostatecznie oprzeć na nim czoło, czując jak stres i wyczerpanie tą sadystyczną rozmową.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Jego odpowiedź ją zbulwersowała, bo nie chodziło jej o takie znaczenie. Dla niej nie miało powodu, na jakim jest etapie, bo powinni... powinni reagować inaczej, może i stresem, ale nie z miejsca rozmawiając o takiej okropnej możliwości. Podczas gdy dla Jonathana istniało tylko jedno rozwiązanie i zdawał się już wszystko mierzyć tą miarą. Od samej tej myśli Marienne robiło się po prostu niedobrze.
- Przestań mówić tak, jakbyśmy już podjęli decyzję! - zawołała, znów łapiąc się za głowę, bo miała tego dość. On nie próbował nawet znaleźć przestrzeni na wątpliwości. Widziała to w jego spojrzeniu, to, że gdyby od niego to zależało, pewnie nawet dziś mogłaby się poddać zabiegowi. Widziała, że cierpi, oczywiście, że tak. Kochała go, znała jego emocje i nie chciała, by spotykały go te złe, ale... ale nie umiała teraz myśleć tylko za siebie. Gdyby chodziło jedynie o nią, byłoby łatwiej, ale było całkiem inaczej i tylko ona w tej rozmowie brała to pod uwagę. - Spójrz mi w oczy, Janathan - złapała jego twarz w dłonie i nakierowała ją na swoją. Przełknęła ślinę, jakby to miało jej pomóc przełknąć też ból, jaki wymalował się na jej twarzy. - Spójrz mi w oczy i powiedz, że jeśli będę chciała urodzić, to na pewno umrę. Powiedz, że z medycznego punktu widzenia nie ma nawet procenta szansy, że będzie inaczej. Zabierz mi całą nadzieję, ale... ale nie waż się kłamać. Nie wybaczę ci kłamstwa - zastrzegła i zdawało jej się, że zna już odpowiedź. Widziała ją, a może po prostu w nią wierzyła? W to, że istniała szansa, tylko... tylko on się jej bał, jak typowy lekarz, chciał zminimalizować ryzyko, nie mogła go o to winić, ale przecież chodziło o ich dziecko. Ani razu nie nazwał tego po imieniu, a ona wciąż czekała, ale z każdą sekundą miała wrażenie, że to już się nie wydarzy.
- Nie mów tak! - rzuciła, gdy i on pozwolił sobie na dosadniejsze wyzwanie. - Ale możesz patrzeć, jak będę zabijać nasze dziecko!? - zawołała więc, w porywie emocji, nad którymi naprawdę nie panowała. Dla niej było to trudniejsze i poczuła się nagle dziwnie samotna z tym wszystkim, co doskwierało jej od chwili, w której zaczęła podejrzewać ciążę. Kręciła teraz zapalczywie głową na boki, przełykając ślinę i w ten sposób podkreślając, że się z nim nie zgadza, chociaż brakowało jej argumentów, którymi mogłaby przerwać ciszę ze swojej strony. - To nie ty o tym decydujesz, Jonathan... Bo ja... bo ja sobie myślę, że może... może ono urodziłoby się zdrowe. Cuda się zdarzają, a jeśli to kwestia życia za życie... czemu moje miałoby być ważniejsze? Ja i tak mogę w każdej chwili umrzeć na jakiś zawał, czy coś - warknęła, jak w jakimś amoku, próbując znów pozbierać myśli, ale te były w totalnej rozsypce. Ona sama w niej była. Teraz jednak, kiedy miała decydować, czy przeżyje ona, czy ich dziecko... nie potrafiła tak po prostu postawić na siebie. Z resztą nigdy nie stawiała na siebie. Przecież ją znał.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Nadzieje na to, że Marienne zaczęła podążać jego tokiem myślenia tak prędko jak pojawiły się w Jonathanie, tak prędko zniknęły. Niejednokrotnie w życiu udowodniono mu, że cierpkość, oziębłość i racjonalizm jakim się kierował niekoniecznie były najlepszymi doradcami podczas tak trudnych dyskusji. Ostatnim razem czuł się jak emocjonalny kaleka podczas rozmowy z Walterem, gdy używając nieodpowiednich słów i reagując zbyt "powierzchownie" przyczynił się do nadszarpnięcia ich relacji. Z Chambers niejednokrotnie przechodził przez konflikty, ale póki co żaden z nich nie był tak "delikatnym" tematem jak ten obecny... Dlatego Wainwright modlił się do Boga, które niezwykle rzadko o cokolwiek prosił, aby ten pomógł mu zakończyć czym prędzej tę dysputę. Wiara była jednak dla ludzi słabych, którym nie starczało własnych sił, aby wyjść z tarapatów. W końcu nie bez przyczyny religijna droga Jony rozpoczęła się na froncie, wśród piachu pyłu i świszczących w powietrzu pocisków. Jednak tam też powinna zostać, bo w nie sprawdzała się absolutnie w realiach w jakich obecnie żył. Tutaj jej nie potrzebował, a ona w niczym mu nie pomagała jak widać.
Nie odpowiedział nic na słowa Marienne. Z początku starał się nie spoglądać w jej oczy, ale przymusiła go i chociaż nie odezwał się słowem, to jej wystarczyło, aby wiedziała, że nie potrafił jej okłamać. Chciałby, naprawdę chciałby to zrobić i pozwolić na to aby sumienie ciążyło mu do końca życia, ale nie umiał.
- Proszę Marysiu - spróbował raz jeszcze, ale przez własne tchórzostwo ponownie stanął pod ścianą, a nadzieja rozbudzona w Mari zaczęła rosnąć coraz bardziej. Dostrzegał to w jej postawie, w głosie, w tym jak odsunęła się od niego. Wiedział, że nie da rady po raz kolejny tego przetrzymać, a strach, który sam odczuwał w końcu musiał dość do głosu. - Jakie dziecko?! - Fuknął niedowierzając, bo skoro nie mógł cofnąć się już dalej, musiał zacząć napierać na Chambers, aby wydostać się z pułapki. - To tylko płód! Płód, który z czasem zacznie rosnąć i pozbawiać ciebie życia, rozumiesz? Jesteś chora, nie możesz być w ciąży w tym stanie, nie możesz! - Znienawidzi się za te słowa, ale dotrze to do niego dopiero za jakiś czas. Póki co stał na przeciwko Marienne, nie wiedząc nawet kiedy obydwoje podnieśli się z podłogi, i walczył o jej życie, gdy ona chciała skazać siebie na śmierć. - Cuda się nie zdarzają! Cudem mogą być co najwyżej lekarze, którzy utrzymają ciebie przy życiu, śmierć kogoś kto odda ci serce, gdy twoje będzie już beznadziejnie słabe... A ja nie chcę polegać na cudach! - Wyrzucił, układając ręce na głowie, aby na kilka sekund zatrzymać się w takiej pozycji, nim ponownie rozpoczął nerwowy spacer wokół Chambers. - Nie dam ci umrzeć i nie dam ci się zabić na własne życzenie - wycedził, spoglądając na Marienne w jaki sposób, jakby był zaraz gotów wręcz siłą zmusić ją do tego, aby usunęła ciążę, aby nie narażała siebie na tyle niebezpieczeństwa, aby nie narażała ich...

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Może i nie zachowywała się racjonalnie, ale nie potrafiła tak po prostu uznać, że jest chora, a ciąża to przeszkoda, którą z łatwością pokonają. Przede wszystkim dlatego, że bała się wszelkich zabiegów, a aborcja już w ogóle napawała ją lękiem, ale też... też miała świadomość tego, że było do dziecko jej i mężczyzny, którego kocha i który, co ważniejsze, kocha także ją. Nie dziecko dwójki zagubionych dzieciaków, ale dorosłych ludzi, w dodatku będących aktualnie narzeczeństwem. Nawet jeśli kiedyś mieliby mieć inne dzieci, jak Marienne miałaby na nie patrzeć i nie wspominać tego, że kiedyś jedno uśmierciła. Jak? Póki co to było dla niej zbyt świeże, by z miejsca oceniła tę sytuację całkiem inaczej.
Owszem, serce jej się krajało, gdy ją prosił i jeszcze wtedy była gotowa toczyć z nim tę rozmowę, myśleć o tym, że nie chce go krzywdzić, ale nagle... nagle wszystko się zmieniło, a ona chyba do końca nie chciała wierzyć w to, co usłyszała. Mimo wszystko to ona z ich dwójki była tą wrażliwą i teraz za sprawą tej części charakteru krew zmroziło jej w żyłach, gdy usłyszała jak bardzo Jona nie dba o jej ciążę. W ogóle nie bierze jej pod uwagę, nawet w najmniejszym procencie. Z jednej strony nie powinna się dziwić, a z drugiej to było takie okrutne! Tylko popchnęło ją do zajęcia pozycji, w której musiała jak przystało na matkę, bronić swojego nienarodzonego dziecka.
- Jak śmiesz?! - odepchnęła go od siebie z impetem, wcale nie delikatnie, czując nagłą potrzebę ucieczki. W głowie jej się nie mieściły jego słowa, ale od momentu, w którym je wypowiedział, te nieustannie rozbrzmiewały w jej myślach, jak jakaś klątwa. - Jak możesz?! - pokręciła głową na boki, łapiąc się oparcia krzesła, jakby potrzebowała podpory dla zachowania równowagi. - Trzeba było kurwa o tym myśleć wcześniej! Sama siebie nie zapłodniłam! - skoro on pozwalał sobie przekraczać granice, to i ona nie umiała się powstrzymać, chociaż nienawidziła ich w tym momencie za to, jakiego tempa nagle nabrała ta rozmowa. Dłonie ją zabolały, tak mocno zacisnęła je na oparciu. - Jak spojrzysz kiedyś w oczy temu dziecku, wiedząc, że nazywałeś je tak okrutnie?! Nie proszę o radość, ale to jest dziecko, Jonathan! Nasze dziecko - dodała szybko, bez przemyślenia, nie wiedziała nawet czy ma rację, czy nie. Przemawiały przez nią silne emocje, strach i poczucie, że nie powinna za szybko odpuszczać, rezygnować z ciąży. Tego wszystko było za wiele, może ktoś inny dałby radę, ktoś bardziej postępowy, ale mimo wszystko Mari wciąż była dziewczyną z wsi zabitej dechami. Nie oceniała sytuacji tak, jak ludzie, którzy całe życie mieli do czynienie z dużym miastem i z nowoczesną nauką. - Więc wolisz usunąć nasze dziecko?! Żeby zmniejszyć ryzyko!? Żeby ci się pierdolone statystyki i prawdopodobieństwo zgadzało w tych twoich medycznych obliczeniach? - warknęła, patrząc mu prosto w oczy, a chociaż chciała wyglądać na zdecydowaną, to w jej własnych było tyle bólu, jak jeszcze nigdy. Pewnie dlatego nie myślała i miała dodać kolejne głupoty. - Ciekawe jak niby mnie powstrzymasz - prychnęła więc, przekornie, źle, dziecinnie w odniesieniu do skali ich problemu, ale oboje pozwolili sobie przekroczyć granice, do których nawet nie powinni się byli zbliżać. Wszystko potoczyło się bardzo złym torem.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Gdyby tylko potrafił podczas takich rozmów i chwil nie kierować się swoim racjonalizmem, a chłodne spojrzenie i nieumiejętność odczytywania ludzkich emocji na moment zapauzować może wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale wtedy nie byłby sobą, bo sentymenty i uczucia nawet jeśli ważne dla Winwirghta, nigdy nie ogrywały najistotniejszej roli w jego życiu. Od lat wyciszał je w sobie i dopiero pojawienie się Marienne zaczęło ponownie je przebudzać, ale absolutnie nie mogłyby zmusić Jony do zmiany postawy.
- Nie mów tak do mnie, Marienne - burknął oburzony. - Starałem się na wszelkie sposoby delikatnie powiedzieć ci o tym co musimy zrobić, ale ty mnie nie słuchasz! Nie chcesz nawet słuchać - dodał, bo taka była prawda. Przecież nie wybuchł frustracją od razu, naprawdę chciał, aby ten trudny moment przeszli we dwoje, wspierali się, ale też wzajemnie rozumieli, ale Chambers... Ona nie chciała nic zrozumieć. - Świetny argument.. - prychnął, bo sam był na siebie wściekły za tę chwilę zapomnienia w jego biurze, podczas której żadnemu nie przyszło na myśl, aby jednak zadbać o zabezpieczenie. - Na litość, Mari! Posłuchaj siebie - rzucił, nie mogąc znieść tego jak Chambers mówiła o ciąży. Zrobiła najgorsze co mogła sobie zrobić, bo już przywiązała się do dziecka, którego nie mogła urodzić, które ją zabijało i które... które nie istniało. - Przestań mówić o tej ciąży jakbyś była pewna tego, że ją dotrzymasz - kontynuował, ponownie spoglądając na Chambers, po tym jak przez marę kroków skopiony był na sufitowych belkach, gdy nerwowo przeczesywał włosy dłońmi. - Ona ciebie zabija i dlatego chcę, abyś ją usunęła. W dupie mam jakieś statystyki, w dupie mam to co pomyślą inni, bo nie mogę ciebie stracić, rozumiesz? - Złość, na tę emocję zawsze potrafił sobie pozwolić. Ona nie odbierała mu zdolności racjonalnego myślenia, wręcz przeciwnie, podbijała ją w nim jeszcze bardziej. - Wierzę w to, że zmądrzejesz - wycedził, patrząc Marienne prosto w oczy, bo co innego mógł zrobić? Przecież siłą ją nie zmusi, ale nie wyobrażał sobie, aby mogli podjąć takie bezsensowne ryzyko.
Było nerwowo, zdecydowanie zbyt nerwowo i całą ta konwersacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Każde z nich powiedziało słowa, który zapewne przyjdzie im żałować i każde z nich przekonane było, że walczy w słusznym celu. Nie mniej jednak wyglądało to kiepsko, a emocje sięgnęły zenitu...
- Co to ma być? Co ty robisz? - Zapytał, po tym jak jakiś czas później Marienne wyszła z ich sypialni z torbą w dłoni. Kilkanaście minut wcześniej w złości rozeszli się, bo żadne z nich nie chciało odpuścić. Jonathan wyszedł zapalić, mając nadzieję, że moment przerwy pozwoli im ochłonąć, zebrać myśli i podjąć dyskusję na nowo. Jednak, gdy zobaczył Marienne z walizke, coś w nim pękło. - Robisz błąd, Mari! Robisz cholerny błąd, słysz mnie? - Podszedł do niej, chcąc ją zatrzymać, ale ona niekoniecznie mogła tego chcieć. - Zabijesz i siebie i to dziecko, ale wtedy będzie już cierpiało, a teraz... teraz przynajmniej nie czułoby bólu. - Po raz pierwszy użył określenia "dziecko" w stosunku do ciąży Marienne, ale użył go w takich słowach, ale sam poczuł jak ponownie robi mu się niedobrze. Jego chłodny, surowy ton, bez krzty emocji i uniesienia wybrzmiał gdzieś z jego środka, niczym ostatnia deska ratunku ją posiadał, a serce zamarło rozumiejąc, że właśnie całe jego życie zaczęło się walić bezpowrotnie.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Zamrugała kilka razy, nie rozumiejąc, jak on może wypowiadać te wszystkie okropności i jednocześnie ją samą upominać z oburzeniem. Czasem naprawdę wychodziła z siebie, próbując zrozumieć jego punkt widzenia. Tym razem nie chciała nawet próbować. Owszem, wiedziała, że się o nią boi, wiedziała, że ją kocha, ale w tej konkretnej chwili, nie okazywał tego najlepiej, a ona była tylko człowiekiem, w dodatku dość prostym, o ograniczonej wiedzy.
- Mogę powiedzieć to samo o tobie! Ty nawet nie brałeś pod uwagę innej możliwości! Nawet się kurwa nie zawahałeś! - wypomniała mu, bo to chyba było najgorsze. To, że nie widziała w nim nawet momentu, w którym pomyślałby o potencjalnym dziecku. Z resztą jak teraz myślała o tym, to nawet ani razu tak nie określił jej ciąży. - Słucham siebie! Nie traktuj mnie, jak idiotkę! - warknęła, bo czuła się właśnie tak, podczas tej ich dyskusji. Owszem, zwykle nie udawała kogoś, kim nie była i nie próbowała wmawiać sobie, że posiada więcej wiedzy, niż posiadała, ale teraz czuła się personalnie urażona. Jakby sposób, w jaki była ograniczona stanowił o jej opinii na temat tej ciąży. Jakby odmawiano jej prawa do innej, niż ta jego, decyzji. - To ty przestań mówić o niej tak, jakbyś był pewien, że ją przerwę! - głowa już ją od tego wszystkiego rozbolała i wiedziała, że taka kłótnia w jej stanie to głupota. Z resztą Jonathan też powinien o tym wiedzieć, ale żadne z nich póki co nie planowało odpuszczać. - Ja i tak umieram, co to za różnica, czy przez dziecko? - zapytała, zaciskając mocniej dłoń w pięść, bo nie wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć. Prychnęła jeszcze i ani myślała odpuszczać, gdy on sięgnął po papierosy. - Teraz będziesz palił?! - rzuciła z niedowierzaniem, ruszając za nim. - Jonathan! Mówię do ciebie! - postąpiła parę kroków, ale blondyn wyszedł na balkon, zamykając za sobą drzwi, a ona stanęła jak wryta i coś w niej po prostu pękło. Miała dość tego, że wychodzil sobie kiedy miał na to ochotę, a ona była rozliczana z każdej wycieczki. Po pierwsze była podburzona, po drugie chciała mu dać nauczkę i nim się zorientowała, spakowała kilka ubrań do niewielkiej torby, jaką Jona kupił jej kiedyś do szpitala i wyszła z sypialni, akurat trafiając na Wainwrighta. Posłała mu jedynie wymowne spojrzenie i ruszyła w stronę drzwi, zakładając buty.
- Wybacz, nie jestem Jonathanem Wainwrightem, żeby nigdy nie popełniać błędów! - odparła, a kiedy powiedział następne słowa, na moment ją zamurowało. Nawet nie oddychała, ale gdy zaczęła, jej spojrzenie było pełne zawodu. - W takim razie zginiemy oboje w bólu - było to idiotycznym werdyktem i słowami, jakie nigdy nie powinny paść z jej ust, ale nie miała już siły, przerażało ją wszystko, co miało nadejść, a także ich rozmowa. Musiała uciec i to jak najszybciej. - Wiesz... Kocham cię jak diabli, ale teraz... teraz nawet nie chcę na ciebie patrzeć. Nie po tym co powiedziałeś, nawet się nie wahając. Nie takiego człowieka pokochałam... - pokręciła głową, po czym zawiązała buty i poprawiła torbę na ramieniu, czując, że jeśli teraz nie wyjdzie, to potem już się na to nie zdobędzie.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Krew szumiała w jego skroniach, a żołądek skurczył się przyprawiając o nieprzyjemny ból brzucha. Czuł jak narasta w nim strach i panika, a tych emocji nie czuł od dawna i przerażała go myśl, że ponownie mogłoby przejąć nad nim kontrolę. Chociaż w zasadzie już zrobiły swoje, bo to w obawie przed załamaniem, uciekł na zewnątrz najpierw oddychając ciężko przez kilka minut, aby uspokoić serce i myśli, a dopiero potem szukając ukojenia w tytoniu. Niestety niewiele to dało, bo batalia z Marienne wcale nie była łatwa, a co gorsza Jonathan był przekonany o tym, że przegra i bez wsparcia i lepszych argumentów nie przemówi Chambers do rozsądku.
- Gdzie idziesz? Przecież rozmawiamy, nie możesz teraz wyjść! - Oznajmił jak na hipokrytę przystało, bo sam niejednokrotnie wychodził podczas kłótnie z byłą żoną i wracał po kilku dniach. Dyskutując z Mari, także czasem uciekał, ale tylko na chwile, by odetchnąć i zaraz wrócić, ale ona.. Jeszcze nigdy nie zdarzyło im się doprowadzić konfliktu do takiej eskalacji. Poza tym sprawa była naprawdę poważna i Marienne nie powinna za nic w świecie gdzieś znikać, a przynajmniej Jona tak uważał. Jednak po tym co powiedział chwilę później, wiedział, że spieprzył sprawę do końca. Miał już dość, czuł się jak postawiony pod ścianą, czekając na wyrok i nie potrafił z tym walczyć. - Nie! Nie mów tak nawet - wycedził nerwowo, po czym zatrzymał się w pół zdania, bo to co usłyszał było zbyt okrutne, aby mógł jakkolwiek z tym dyskutować. - Nie wolno ci - dokończył, oddychając coraz szybciej.
Obserwował jak Mari zakłada na siebie buty, jak wstaje i wymierza mu kolejny policzek swoimi słowami, ale sam był na tyle przerażony i wściekły, że nie potrafił zrobić nic, aby jakoś załagodzić tę sytuację. Czuł w głowię pustkę, a żaden racjonalny argument nie przychodził mu na myśl. Świat walił się w posadach, a on nie potrafił ruszyć się z miejsca, czując się jak postronny świadek własnego upadku.
- A właśnie, że takiego. Wiedziałaś od początku jaki jestem, nigdy tego nie ukrywałem. Po prostu teraz na siłę szukasz powodów, aby wierzyć, że urodzenie tego dziecka to dobry pomysł, że dasz radę, a to ja jestem uprzedzony - wyłożył jej, nie poruszając się ani na krok, bo jeśli by to zrobił, pewnie chciałby zatrzymać ją siła, a to nie skończyłoby się dobrze dla żadnego z nich. - Zabijesz dziecko, zabijesz siebie i pozwolisz mi na to patrzeć. I kto tutaj jest okrutny? - Dodał na koniec, spoglądając w twarz Marysiu z bólem, ale też żalem, o to jaki wyrok wydała na siebie i ich związek.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Spojrzała na niego tak, jakby chciała go zapytać, czy on tak serio, czy może się zgrywa. Ostatecznie nie zamierzała pytać, jedynie prychnęła z niedowierzaniem.
- Chciałam rozmawiać, gdy ty wyszedłeś zapalić... straciłeś swoją szansę - zawyrokowała z dosadnością, jaka wcale nie była częsta w jej przypadku, ale nie zamierzała się z tego wycofywać. Z resztą wiedziała, że jeśli zaraz nie wyjdzie, to nie zrobi tego w ogóle, a powinna była wyjść. Pokazać mu, że pewne słowa mają swoje konsekwencje i poczęstować go tym, jak ona się czuje, gdy nagle uznaje, że robi sobie pauzę na papierosa, a ona musi radzić sobie przez klika minut z nagromadzonymi w niej emocjami. - Oczywiście, że mi wolno, Jonathan. Tak jak tobie wolno było powiedzieć te wszystkie okropieństwa. Po prostu musimy się mierzyć z konsekwencjami - wypaliła, podnosząc się z siedzenia, bo buty miała już na sobie. To nie tak, że ten moment nie był dla niej ciężki, gdyby mogła, zaplanowała by tę rozmowę całkiem inaczej, ale słowa się rzekły i tak, jak sama powiedziała - musiała zmierzyć się z konsekwencjami, a póki co... obecność Jonathana nie była dla niej dobra. Była zbyt nerwowa i załamana jego postawą, nawet jeśli czegoś podobnego się w zasadzie po nim spodziewała.
- Gówno prawda! - parsknęła śmiechem, nie zwlekając z tą nieszczególnie wyszukaną ripostą. - To, że jesteś ponurakiem to jedno, ale zawsze byłeś cholernie opiekuńczym i oddanym człowiekiem, Jonathan. Zawsze, nawet gdy traktowałeś mnie jak idiotkę ze wsi, czułam się przy tobie bezpiecznie, a dzisiaj... teraz... teraz się tak nie czuję. Pierwszy raz i nie chcę tego. - zawyrokowała dobitnie, nie dając sobie wmówić jego punktu widzenia, tak jak on nie planował patrzeć na ten, jaki reprezentowała Mari. Zacisnęła jedynie mocniej dłoń w pięść. - Wychodzę, żebyś nie musiał patrzeć. Jak będę chciała, to sama się odezwę, uszanuj to - mruknęła grobowo i w końcu pociągnęła za klamkę, wychodząc i kierując się do windy. Nie chciała iść do Benjamina... to znaczy chciała, ale wiedziała, że tam będzie najszybciej znaleziona, u Waltera byłoby podobnie. Do szefa napisała, gdzie jedzie i przeprosiła za ewentualne problemy, dodając by się nie martwił, gdyby przyszedł do niego Jonathan. Potem zaś opuściła pospiesznie budynek i z niewielką torbą skierowała się prosto do Kay, zaciskając wargi z całej siły, by i tym razem nie pozwolić sobie na łzy.

jonathan wainwright
<koniec> :grave:
ODPOWIEDZ