pani psycholog — gabinet zwierzeń
35 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
002

Kapitan Marynarki oraz psycholog wchodzą na spotkanie straży sąsiedzkiej - ta fraza brzmiała jak dobry początek dowcipu. Do tej pory Priscilla utrzymywała z Ephraimem, a raczej panem Burnett, relacje czysto zawodowe, związane z terapią ich córki, którą prowadziła. Okazjonalnie widywali się gdzieś na osiedlu, witając kulturalnym dzień dobry, ale w sumie nie mieli okazji spotkać się na stopie bardziej prywatnej, czy chociażby sąsiedzkiej. Ot, nie było takiej potrzeby, w związku z wcześniej wspomnianą terapią Pris wiedziała, że ten raczej rzadko bywał w domu, a jeżeli już wracał na stały ląd to raczej poświęcał się opiece nad córką i raczej nie decydował się na organizowanie hucznych imprez, na które - jak podejrzewała sama Priscilla - przyszły rozwodnik/ponowny kawaler, mógłby sobie pozwolić.
Dzisiaj jednak musiała zburzyć ten swoisty mur formalności, a to wszystko za sprawą pewnego spotkania, na którym Prissy musiała wręcz porozmawiać z kimś, żeby mieć pewność, że nie zwariowała do końca. Sytuacja w Pearl Lagune zaczynała robić się śmiertelnie poważna, a policja wciąż pozostawała bezradna. Być może Priscilla naoglądała się zbyt dużo filmów, a może można to było uznać, za godną naśladowania, sąsiedzką postawę, ale koncepcja straży sąsiedzkiej wydawała jej się dosyć zabawna. Może dlatego, że sama do końca nie była przekonana w jaki sposób oni jako społeczność, a nie oni - jako indywidualni właściciele posesji - mieli temu zaradzić. Tak czy inaczej postanowiła, że musi z kimś o tym porozmawiać. Zdążyła się zorientować, że Ephraim to człowiek o trzeźwym umyśle, a jego zawód oraz stopień budowały pewnego rodzaju autorytet, dlatego to jego wytypowała jako kompana do rozmowy na ten właśnie temat, który jakby nie patrzeć, dotyczy ich dwójki. Poza tym chciała zaoferować swoją pomoc - mężczyzna często pozostawiał swoją posiadłość na długo, być może czułby się lepiej, gdyby ktoś miał oko na jego posiadłość. Teraz wyglądała nawet mniej oficjalnie. Przyjmując ich w swoim gabinecie zawsze ubrana była adekwatnie do zajmowanego stanowiska. Teraz jednak strój był bardziej sportowy, włosy luźno puszczone na ramiona, ale minę miała skupioną, prawie tak jak podczas sesji. Prowadząca spotkanie (w sumie Prissy nie wiedziała kto wybrał tę kobietę na przewodniczącą) skończyła spotkanie i w sumie można było się już rozejść. - Przepraszam, panie Burnett? - zagadnęła, przywołując na twarzy delikatny uśmiech. - Mam nadzieję, że się nie narzucam, ale czy mogłabym panu towarzyszyć w drodze do domu? Jakoś to spotkanie nie nastraja do samotnych spacerów po Pearl Lagune - zagadnęła.

Ephraim Burnett
ambitny krab
lenia
abraham | ernest | larabel | novalie
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
thirty two
priscilla & ephraim
Musiał przyznać, że ostatnie czego się spodziewał po powrocie z Zatoki Perskiej to udziału w zebraniu straży sąsiedzkiej. I nie dlatego, że było to niezwykle szokujące wydarzenie, ale dlatego, że Lorne Bay miało naprawdę spokojną renomę. Za spokojną najwidoczniej. Być może dlatego też policja przepuszczała przez palce włamania właśnie z powodu braku wcześniejszych sytuacji podobnego typu lub włamywacz doskonale wiedział, że ludzie nie spodziewali się podobnych zachowań w najbogatszej i najlepiej strzeżonej dzielnicy miasteczka? I może to zuchwalstwo było tak silnie prowokacyjne dla ludzi, którzy mieszkali tu od dziesięcioleci? Że ktoś z nich mógł czegoś takiego się dopuścić... Temat spotkania był jeden: policja niczego za nas nie zrobi. Zgadzał się, ale oczywiście to też nie tak, że Ephraim uważał policjantów za niekompetentnych. A przynajmniej nie wszystkich. Bo co do jednej osoby mógł być przekonany, że dokładnie spełniała swoje obowiązki, mimo że nigdy nie widział jej pełniącej służbę. Cóż... Cichy głos podświadomości mówił mu, że nie musiał. Jedyne co musiał, to spytać ją o włamania przy najbliższej okazji, gdy się spotkają...
Podobne odczucie dziwnej śmieszności wzbudziło w Burnetcie już samo miejsce, gdzie zaniepokojeni lokalsi mieli się spotkać. Z uwagi na to, iż ich dzielnica była wysokobudżetową okolicą, nie posiadali czegoś, co można by nazwać świetlicą, dlatego zdecydowano się na ten cel poświęcić największą salę szkoły tańca. Poustawiane na szybko krzesła oraz ławki prezentowały się dość nieporęcznie w pomieszczeniu, gdzie na podwyższeniu stała organizatorka. Wchodząc do środka, Ephraim miał już i tak chwilowe opóźnienie, ale dyskusja trwała wyjątkowo zażarcie. Rozglądając się delikatnie, zastanawiał się, czy ujrzy tam Leonie, ale jej nie dostrzegł. Tym razem przyszło mu być otoczonym jedynie osobami, które znał głównie z widzenia, lecz nic więcej. Kilkoro rodziców starszych od Teresy dzieci, których mijał w ostatnim czasie na szkolnych korytarzach — ogólnie niezbyt wielu tych, których mógłby dopytać, co tak naprawdę się działo pod jego nieobecność. Stanął więc na samym końcu i oparł się o filar, wysłuchując rozmów oraz wymiany informacji. Niespecjalnie zamierzał się angażować, co tak naprawdę nie było do niego podobne — wszak odkąd tylko pojawił się w Lorne Bay, chciał być częścią społeczności. Jakiekolwiek więc działania w związku ze zmianami miasteczkowymi, wizytami u burmistrza, ciągnięciem do przodu tego, co mogli zmienić — był tam. Przecież był to jego warunek przy umowie z Francisem — wybudowanie porządnego przedszkola. W zamian Ephraim miał wesprzeć mężczyznę w kampanii wyborczej. Francis dostał więc stołek, a okolica przedszkole, które wszak było od tamtej pory wyjątkowo oblegane. Wcześniej dzieci zostawały w domu z dziadkami, nianiami lub — gdy rodzice pracowali w mieście — uczęszczały do przedszkola w Cairns lub Port Douglas.
Gdy zebranie zaczęło dobiegać końca, kapitan odwrócił się, by wyjść ze szkoły jako jeden z pierwszych i zadzwonić do żony, ale usłyszał swoje naziwsko wymawiane głosem, który przy okazji doskonale znał. - Pani McFarlane - przywitał się, chociaż nie do końca był pewny, z którą bliźniaczką miał do czynienia. Kiedyś spotkał je w jednym miejscu i nie był przekonany, czy był w stanie je rozpoznać. Na szczęście psycholog Teresy zawsze robiła lekką przerwę przed niektórymi słowami, jak chociażby jego nazwiskiem, stąd ta „zgadywanka”, której się dopuścił. Czy właściwie zgadł, musiał zdać się na pastwę rozmówczyni, która jako jedyna mogła rozwiać wszelkie wątpliwości kapitana. - Oczywiście. W aktualnych okolicznościach pozwoli pani jednak, że odprowadzę ją pierwszą - zauważył, bo chociaż jego dom był bliżej miejsca zebrania, zdecydowanie preferował nadłożyć drogi, upewnić się, że kobieta dotarła do siebie bezpiecznie i… No, właśnie. Porozmawiać lub wymienić się chociażby odrobiną informacji z kimś, kto mógł mieć swoją własną teorię na temat dziejących się wydarzeń. I nie krzyczeć rzeczy, które zdawały się zbyt surrealistyczne jak na czasy współczesne. Ephraim jednak wiedział, że Lorne zdecydowanie nie miało przestać go zaskakiwać. Wychodząc, ciągle próbował dostrzec w tłumie dorosłych znajomą figurę, ale ciągle nie znajdywał Leonie. Na parkingu nie było także jej samochodu, dlatego domyślał się, że zwyczajnie nie przyszła. Musiał jednak zadzwonić do niej lub po prostu napisać jeszcze dzisiaj. W końcu nie był osobą, która panikowała wraz z tłumem, ale zamierzał się upewnić, że przynajmniej jego dawna partnerka była świadoma zagrożenia. Szczególnie że nie zawsze zamykała drzwi ogrodowe. W ich starym domu. Aktualnie jego domu.
Tym razem w towarzystwie innej blondynki Ephraim wyszedł poza teren miejsca, gdzie zgromadzili się mieszkańcy ich dzielnicy i poszli we wskazywanym przez nią kierunku. Niezbyt pośpiesznie, bo pogoda zachęcała do spokojniejszego marszu, a powietrze pachniało rozgrzanym oceanicznym aromatem. - Trochę ciężko w to uwierzyć - powiedział po dłuższej chwili milczenia, by zerknąć na swoją kompanię i uściślić, co miał na myśli. - Straż sąsiedzka dokładnie. - Bo czy i jego taki efekt dziwił? Patrolowanie grupami dzielnicy wydawało mu się mało realne w praktyce...
priscilla mcfarlane
easter bunny
chubby dumpling
pani psycholog — gabinet zwierzeń
35 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gdyby ktoś zapytał Priscillę o opinię, jako fachowca, to ludzie dali się poddać zbiorowej panice, na której fali dopłynęli aż do momentu, w którym rozeźleni i bogaci przedstawiciele uprzywilejowanej warstwy społeczeństwa nie otrzymali czegoś od razu, doprawdy tragedia. Na szczęście nikt o podobną opinię nie pytał, a i sama Priscilla nie miała zamiaru poświęcać swojego czasu - szczególnie tego nieopłaconego przez nikogo - na analizę zachowania mieszkańców osiedla jako grupy, czy też poszczególnych jednostek. Ciekawa była faktycznie jakie słowa padną podczas gorących i wzburzonych przemówień, jakie nastroje będą panować wśród zebranych; zjednoczą się w świetle wspólnego zagrożenia, a może zaczną patrzeć na siebie wilkiem, widząc w każdym sąsiedzie potencjalnego sprawcę całego zamieszania, czarną owcę wśród elitarnej grupy przykładnych obywateli Lorne Bay. Nawet jeżeli sama Priscilla zdawała sobie sprawę z ułomności przynajmniej części tych osób; Ephraim Burnett nie był wyjątkiem, nie w tej kategorii. Owszem, jego problem był zgoła inny, jego zepsucie w pewien sposób ominęło, ale ktoś kiedyś ubrał go w zbroję tak silną, która przylgnęła do niego jak druga skóra, nie pozwalając jego ciału i słowom wypuścić wszystkich wątpliwości i emocji, które musiały – inaczej martwiłaby się o małą Teresę – kotłować się wśród jego myśli, czy zbierać w klatce piersiowej.
Przez cały czas czuła się trochę jak w filmie bądź powieści z Herculesem Poirotem, czy innym wybitnym detektywem, któremu przyszło rozwiązać sprawę nie do rozwiązania, ale zanim to, należało przeprowadzić długie dochodzenie, gdzie każdy był winien i niewinien zarazem.
Czasem fakt, że miała siostrę bliźniaczkę czasem jej umykał, a raczej fakt, że rozróżnienie ich mogło faktycznie przynieść aż taką trudność postronnym.
- Bardzo to szlachetne z pana strony, dziękuję – mogłaby fałszywie oponować, ale nigdy miała w zwyczaju zgrywania specjalnie odważnej, kiedy nie była to silna strona jej charakteru i zapewne nigdy nie miała być. Chciała się przekonać, czy kapitan, który miał czas na nabranie dystansu do życia toczącego się swoim specyficznym torem, podobnie do niej postrzegał to całe zgromadzenie, które dla Pris jedynie w części było spotkaniem zorganizowanym ku wspólnemu dobru. A może to ona nieco zbyt cynicznie podchodziła do intencji krzykliwych przewodniczących pospolitego ruszenia.
Z wyuczoną przez lata wnikliwością wyłapywała drobne gesty ze strony Ephraima, szukał kogoś? Spodziewał się zobaczyć wśród zebranych kogoś konkretnego? Szybko przypomniała sobie, że przecież Leonie wciąż mieszkała w Pearl.
Dopasowała się do tempa zaproponowanego przez Ephraima, samej rozkoszując się panującą właśnie pogodą. Promyki słońca zaplątały się w jasne kosmyki rozpuszczonych włosów Priscilli, a ona nawet pozwoliła sobie na odchylenie na chwilę głowy do tyłu. – Och, tak – zgodziła się niemalże od razu z mężczyzną, przenosząc uprzejmie, acz bystre spojrzenie na niego. – Rozumiem niepokój i bardzo cieszy mnie to poczucie wspólnoty, ale myślę, że powinniśmy dać policji działać i przede wszystkim z władzami koordynować jakiekolwiek przedsięwzięcia – skomentowała od razu, bo w sumie nie mając zamiaru kryć się ze swoją opinią. – Proszę nie zrozumieć mnie źle, chętnie włączę się we wszelkie czynności mające na celu wspomaganie naszej osiedlowej społeczności, ale sama jako psycholog nie lubię, kiedy samozwańczy terapeuta próbuje ingerować w terapię. Wyobrażam sobie, że funkcjonariusze mają podobne podejście – dodała, aby mieli jasność sytuacji, ale musiała przyznać, że ciekawiło ją podejście kapitana. Sam przecież był człowiekiem, który dumnie nosił swój mundur. – A pan jak sądzi? Z pewnością macie większą wiedzę w tym zakresie ode mnie – zachęciła, naturalnie podtrzymując w ten sposób rozmowę.

Ephraim Burnett
ambitny krab
lenia
abraham | ernest | larabel | novalie
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Można byłoby powiedzieć, że podobne oddolne działania powinny uspokoić mieszkańców Pearl Lagune, lecz z obserwacji Ephraima wynikało coś skrajnie odmiennego. Nie dlatego, że dostrzegał na twarzach zebranych coraz większy, kumulujący się w nich strach — ten znajdował się tam również, jednak przebijało się na sali tanecznej coś odmiennego — ale rodzącą się nienawiść w kierunku nie tylko samego kryminalisty, ale także bezradności policyjnego organu ścigania. Zamiast skupić się na przestępcy oraz sposobom zaradczym, jakie byli w stanie zorganizować, łatwo było swoją frustrację wyładować na tych, którzy nie mogli go złapać, co równocześnie prowadziło do wewnętrznego rozłamu samych struktur ludności Lorne Bay. W przypadku konfliktu oraz wszelkich zdarzeń atakujących większą społeczność łatwo przychodziło do zachwiania dawnego spokoju. Było to logiczne, lecz równocześnie wyjątkowo niebezpieczne. Zawsze znajdowali się wszak przywódcy z ludu, którzy chcieli mieć kontrolę nad gawiedzią, lecz niekoniecznie się do takiego stanowiska nadawali. Ci, którzy byliby idealni, woleli pozostawać w cieniu ze względów czysto konformistycznych — nie chcieli władzy i wiedzieli, z czym łączyła się odpowiedzialność. Ciężko było nie pożądać władzy, ale wyjść naprzeciw, by dzierżyć tę odpowiedzialność. Na szczycie jednak zawsze panowała samotność...
A pan jak sądzi? Z pewnością macie większą wiedzę w tym zakresie ode mnie.
Czy miał większe doświadczenie niż specjalistka od ludzkiego umysłu? Panika była czymś, z czym uczono marynarzy sobie radzić. Od szkoły kadeckiej pilnowano, aby wszelkie sytuacje stresogenne namnażały się, aby wywoływać na nich presję. Obserwowano ich reakcje, wymuszano na nich, aby nie ulegali instynktom. Aby nie uciekali od ognia, chociaż instynkt mówił coś całkowicie innego. Musieli opanować własnych strach i nauczyć się oszukiwać zmysły. Do tego szkolenia, jakie prowadziła marynarka wojenna, nie należały do prostych i uczono ich radzenia sobie z dyskomfortem. Zawsze wszak pamiętać miał słowa swojego przełożonego, gdy znajdowali się z plutonem w lodowatej wodzie, próbując nie rozerwać łańcucha, który wykonywali ze swoich ramion. Morskie fale obijały się o ich plecy, przelewały za kołnierz, wdzierały między mocno zawiązane buty. Od teraz wasze życie to dyskomfort. Przyzwyczajcie się do niego, bo nigdy nie ustąpi. Miał rację — czy to na lądzie, czy to na wodzie. Czy to w walce, czy w życiu prywatnym… Zawsze. Na zawsze.
- Desperacja prowadzi do błędnych decyzji - stwierdził, wiedząc, że wcale się z tą prawdą nie rozminął. Widział to już na własne oczy, gdy zatwardziali rekruci pękali, aby nie przejść dalej w treningu. - Czasami w poczuciu bezsilności wyciągamy wnioski oraz podejmujemy działania, które przynoszą więcej szkód aniżeli pożytku. - Czy powinien więc zareagować i zatrzymać to koło szaleństwa, które widział w szkole tańca? Wyjść przed szereg i przywołać każdego do porządku? Przecież mógłby. Wiedział, że byłoby to dla niego banalnie proste, lecz równocześnie nie wiedział, czy chciał... Kiedyś bez problemu by to zrobił, bo zależało mu na Lorne Bay i na spokoju, jaki panował w miasteczku. Jego wewnętrzne poczucie praworządności samo pchało go ku podobnym decyzjom, jednak dzisiaj milczał. Obserwował. Nie dlatego, że wcześniej podejmował swoje kroki nieostrożnie. Po prostu kiedyś... Kiedyś nie nienawidził tego miejsca.
Spojrzał na swoją towarzyszkę, znajdując komfort w jej spokojnej, pięknej twarzy. Była wszak jedną z nielicznych, które nie były mu wrogie. - Ma pani kogoś z kim może zostać? - spytał, odnosząc się już do środków zaradczych związanych z problemem panoszącego się włamywacza. W końcu na dobrą sprawę była to najprostsza obrona — czyjeś towarzystwo. I chociaż mogło się wydawać zbyt banalne, miało ono swoje uwarunkowanie w naturze. Zanim jeszcze odpowiedziała, podniósł oczy ku niebu, by dostrzec malujące się na nim barwy. Przypominały w tym momencie mieszający się atrament z krwią... - W taką noc jak ta, lepiej nie być samemu - dodał cicho, będąc już pewnym, że bez względu na wszystko po odprowadzeniu pani McFarlane, miał pojechać do Leonie i Teresy.
priscilla mcfarlane
easter bunny
chubby dumpling
pani psycholog — gabinet zwierzeń
35 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Tego się obawiała – że inicjatywa całkiem słusznie przejęta przez mieszkańców ich osiedla zmieni się we współczesną wersje polowania na czarownicę. Każdy będzie doszukiwał się u swojego sąsiada dowodów na to, że to właśnie on jest odpowiedzialny za ogólną panikę, która przetoczyła się przez Pearl Lagune. Rozumiała ten strach.
Ona sama, mimo iż nie mieszkała sama – wciąż desperacko próbowała jakoś pogodzić się z pokręconą rzeczywistością w jakiej przyszło jej żyć – to nie czuła się bezpiecznie we własnym domu. Bo chociaż starała się w sposób racjonalny przemówić samej sobie do rozsądku, to niekoniecznie jej się to udawało. Czasem, kiedy siedziała wieczorem w sypialni i usłyszała szmer, zgrzyt, czy inny brzdęk, którego nie powinno tam być, strach przebiegał wzdłuż jej kręgosłupa.
Owszem, ona może znała tajniki ludzkiej psychiki, ale z pewnością niewiele miała wspólnego z działaniem w terenie. Mogła zapewnić komfort psychiczny mieszkańcom, co też miała zamiar uczynić, ale nie miała pojęcia jak operowała policja, co mogli zrobić fizycznie, aby podnieść poziom bezpieczeństwa w ich okolicy. Patrole? Założenie kamer? Bezpieczna linia? To jedynie garść pomysł, które gdzieś przetoczyły się wśród tłumu i które ona sama znała z jakichś filmów czy seriali, gdzie podobne sytuacje miały miejsce.
- Och tak, z tym niezaprzeczalnie się zgodzę – odparła i nie mówiła tego jedynie ze względu na wieloletnie doświadczenie jako terapeuta, ale także z własnego. To właśnie desperacja pchnęła ją w ramiona błędu, który być może miał ją kosztować szansę na naprawienie wszystkiego z Morganem. Miała, jednakże zbyt wiele stresu, aby się tym teraz przejmować. Szczególnie, że wciąż czuła rezonujące w niej emocje, jakie pojawiły się podczas spotkania. – Tego właśnie się obawiam. Wierzę, że inicjatywa jest szczera, nie chciałabym, aby takie przedsięwzięcie miało przerodzić się w powód, który jeszcze bardziej podzieli naszą społeczność - wyznała, delikatnie przy tym marszcząc brwi w geście zmartwienia. Człowiek był z natury stworzeniem przewrotnym i wierzyła, że z czasem mogą zacząć skakać sobie do gardeł. Wypuściła powietrze z płuc, jakby do tej pory wstrzymywała oddech. – Co pana zdaniem moglibyśmy realnie zrobić, aby faktycznie pomóc, a nie zaszkodzić? – dopytała, zerkając na mężczyznę, a raczej na jego profil. Z ludzkiej twarzy można było wyczytać naprawdę wiele, a ona jako psycholog z czasem musiała się nauczyć jak rozczytywać treści zaklęte w plastyczności rysów twarzy, w intensywności spojrzenia.
Dzięki temu sama wiedziała, jak kontrolować swoje odruchy. Co prawda teraz nie musiała tego robić. Spokój na jej twarzy był prawdziwy, w końcu do całej sytuacji starała się podejść racjonalnie. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy Ephraim wyrazić zainteresowanie jej bezpieczeństwem. – Tak, wieczorem z pracy wraca mój mąż, proszę się nie obawiać – odparła za uśmiechem chowając skomplikowaną historię swojego małżeństwa. Wiedziała, że Ephraim mógłby ją zrozumieć, chociaż może nie w taki sposób jakby chciała. Tak czy inaczej nie chciała pozwolić na przekroczenie pewnej bariery. Cieszyła się, że temat wypłynął naturalnie, ponieważ chciała go również poruszyć z sąsiadem.
- Proszę wybaczyć mi wścibskość, ale czy ma pan kogoś doglądającego pańskiej posesji podczas nieobecności? Szczególnie teraz dobrym pomysłem zdaje się nie pozostawiać pustej posesji bez nadzoru – miała nadzieję, że nie odbierze tego w opaczny sposób. Chciała pomóc, to wszystko. Wbrew wszystkiemu – bezstronności jaką powinna wykazywać – kibicowała Ephraimowi, darzyła go sympatią i naprawdę chciała, aby jego relacja z Teresą wyłącznie się poprawiała, a on sam odnalazł się w obecnej sytuacji, która musiała być dla niego trudna.

Ephraim Burnett
ambitny krab
lenia
abraham | ernest | larabel | novalie
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Poniekąd rozumiał sytuację, która wywiązała się wśród mieszkańców Pearl Lagune, równocześnie jej nie rozumiejąc. Jako człowiek na co dzień pracujący z ludźmi i operujący na przewidywaniu ich zachowań, wiedział, co tworzyła panika wśród zgromadzeń. Jeden moment starczył, aby wywołać falę nie do powstrzymania katastrofalną w swych skutkach. Problem leżał w niesamowitym rozdzieleniu, jakim było stwierdzenie, że człowiek, jako jednostka mógł być mądry, a ludzie sami w sobie byli bandą oszołomów i idiotów. Nieważne jak okrutnie i wulgarnie to brzmiało, niosło w sobie dość prawdziwy przekaz. Jak wszak inaczej wyjaśnić to, co się działo? Niewłaściwe decyzje prowadziły niewłaściwych ludzi na manowce, podczas gdy prawda leżała tam, gdzie nikt nie patrzył. I nikt patrzeć nie chciał. Oboje z Priscillą najprawdopodobniej mieli największe szanse na wyprowadzenie całkowicie pogubionych członków społeczności na właściwą drogę, gdyby ktokolwiek chciałby ich słuchać. Równocześnie jednak zarówno Ephraim, jak i pani psycholog byli na tyle samoświadomi i świadomi otaczających ich wydarzeń, iż pozostawali w cieniu. Ostatnie wszak czego potrzebowali to odpowiedzialności za dzikość tłumu, który przestał kierować się rozsądkiem, a skierował swoją pełną uwagę ku nieprzemyślanym, wykrzyczanym hasłom. To nie była ich odpowiedzialność. To nie była jego odpowiedzialność.
Słuchał uważnie swojej towarzyszki, odnajdując w jej słowach wiele zawodowej mądrości, a także wyuczonego mechanizmu reakcji. Kto wszak lepiej od niej mógł radzić sobie ze strachem? To nie tak, że go nie odczuwała — Ephraim szczerze w to wątpił. Sam wszak niósł go ze sobą, ale to, jak nad nim panowali, świadczyło o sukcesie i zwycięstwie. Oczywiście kapitan rozróżniał rodzinne, prywatne sprawy i lęki od tych związanych z pracą czy ogólną ludnością. I to nie tak, że te dwie sfery na siebie nie nachodziły, bo krzyżowały się w wielorakich momentach. Jednak na spotkaniu mieszkańców danej dzielnicy, gdzie znajdowali się jedynie obcy i mieszanka gdzieś kiedyś widzianych twarzy, łatwiej było pozostawić wszelką odpowiedzialność za sobą. To nie była jego załoga. To nie była jego odpowiedzialność.
- Sam nie wiem - odparł, zapytany o to, co sam by zrobił. Jego dłoń powędrowała do kołnierza płaszcza, gdy klapa za bardzo się odsłoniła, a chłód wieczora wślizgnął się pod ubranie. - Ta inicjatywa wymaga po pierwsze przemyślenia. Pomysły rozwiązania padały za to w przypływie chwili. - Ludzie na sali mieli chyba niespisany konkurs na to, kto da więcej w rozwiązania. Pseudorozwiązania dość poważnego przestępstwa. A podstawą była zwyczajna współpraca z policją oraz próba lepszego zabezpieczenia własnej posesji.
Skinął głową, słysząc, że kobieta nie miała być tej nocy sama. Biorąc pod uwagę pracę jej męża oraz miejsce urzędowania, Ephraim spodziewał się, że taka opcja mogła zwyczajnie nie wchodzić w grę. Nierzadko późno w nocy czy wcześnie rano obecność Morgana w domu sąsiadów była wątpliwa, gdy brakowało jego samochodu zaparkowanego typowo na podjeździe. Burnett nie interesował się przesadnie życiem sąsiadów, ale przez lata pewne schematy wpisywały się w krajobraz. Gdy jednego elementu zaczynało brakować, kapitan z łatwością to dostrzegał. Słysząc słowa kobiety, mężczyzna przeniósł na nią uwagę. - Dziękuję, ale nie chcę pani narażać - przyznał szczerze, chociaż zatrzymał wzrok nieco dłużej na twarzy towarzyszki, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Tak się jednak nie stało, a oni dotarli wpierw do jej posiadłości, by na koniec Ephraim sam wszedł na swój teren. Jego rodzina była w całkowicie odmiennej dzielnicy, pilnowana przez silnego teścia, z olbrzymim dogiem niemieckim w nogach łóżka-byli więc bezpieczni. I tak jednak zadzwonił, by upewnić się, że wszystko dobrze. I powiedzieć dzieciom dobranoc.

|koniec
priscilla mcfarlane
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ