komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
thirty nine
larabel & ephraim
Ocean był spokojny już od dobrych dwudziestu minut, lecz Ephraim ani na chwilę nie przestał dopatrywać znaków nagłych pogodowych zmian. Przecież znał aż za dobrze gwałtowność wód — w jednym momencie panowała cisza, w drugiej nawałnica. Pogoda na otwartej powierzchni była tym bardziej niebezpieczna, bo mało przewidywalna. Powietrze mogło bez problemu ślizgać się po tafli, nabierając prędkości przez setki mil, by uderzyć w przypadkową łódź tudzież nabrzeże. Nie raz i nie dwa w prasie pojawiały się informacje o zdewastowanych miasteczkach, które padły ofiarą dzikich tajfunów. Tego dnia również miało przejść kilka silniejszych podmuchów, lecz nie przesadnie zagrażających łodziom czy ludziom na lądzie. Ephraim mimo prognozy mało przyjemnej pogody zdecydował się na wypłynięcie z tego prostego powodu, że tam, gdzie zamierzał się udać, przy nawet najmniejszych podmuchach nie miało być turystów. Był zresztą wprawnym żeglarzem, dlatego nie bał się tego, co dla niektórych było ryzykiem. Dlatego zaraz po odebraniu Teresy od Leo, zjedzeniu z małą śniadania we Frogs i odstawienia jej do szkoły, udał się do portu, by nie marnować cennego czasu. Zamierzał wszak przepłynąć wzdłuż wybrzeża, aby finalnie odbić w stronę Arlington Reef na wysokości Cairns — był to jeden z największych systemów rafowych zlokalizowanych w Parku Morskim Wielkiej Rafy Koralowej i cieszył się niezwykłą z tego powodu popularnością. W ciągu zwykłego, pięknego dnia Arlington Reef była oblegana przez turystów oraz obwożących ich wycieczkowców, więc cała przyjemność z nurkowania szła w zapomnienie zagłuszana przez odgłosy motorówek, rozmów oraz głośników używanych przez przewodników. Nie wspominając o tłumie pod taflą wody oraz zwykłych zniszczeniach, jakie takowi odwiedzający powodowali. Bo kto nie chciał zabrać sobie muszelki na pamiątkę? Tudzież pięknej rozgwiazdy? Niektórzy proponowali klientom nawet loty helikopterem, co doprowadzało Ephraima do szewskiej pasji. Na szczęście w nieco brzydszą czy bardziej niestabilną pogodę nikt nie wypływał. Burnett zabrał więc cały sprzęt do nurkowania, nie zapominając także o podstawie do snorkelingu, jakby później preferował coś innego. Podejrzewał jednak, że obejdzie się bez tego, szczególnie że temperatura na Morzu Koralowym o poranku nie rozpieszczała.
Miał wybrać się na pół dnia, wiedząc, że mógłby zwiedzać Zewnętrzną Rafę Koralową i przez cały dzień, lecz jako ojciec nie posiadał podobnego luksusu. Na trzecią po południu był umówiony na odebranie Teresy z zajęć, dlatego już o pierwszej miał być w drodze powrotnej. A miał co opowiadać córce — spotkanie różnego rodzaju ryb, delfinów czy żółwi było na porządku dziennym. Tego dnia z powodu spokoju na rafie pojawiły się orki oraz ogromny krokodyl różańcowy. Nie było to pierwsze spotkanie kapitana z drapieżnikami, lecz zawsze pozostawiało to ogromny szacunek wobec żyjących pod taflą wody stworzeń — szczególnie że osobniki obu gatunków były niezwykle agresywne i każdego roku słyszało się o podsumowaniach ich ataków na ludzi. Ephraim nie czuł jednak wszechogarniającego lęku — szacunek owszem. Lecz nigdy strachu. Gdy schodził pod wodę, stawał się częścią ekosystemu, nie zaś oderwanym elementem Wszystko szło zgodnie z planem do czasu powrotu. To wtedy też znalazł przewróconą żaglówkę bez chociażby śladu ludzkiej obecności wokół... Nie, żeby nawykł do podobnych sytuacji, ale zdecydowanie nie poddawał się panice. Reagował chłodno oraz z precyzją, bo czym różniło się to od jego pracy? Momentalnie też zgłosił swoje położenie straży przybrzeżnej z nazwą oraz numerem wywróconej łodzi. Podejrzewał także, że straż miała od razu skontaktować się z policją. Biorąc pod uwagę odległość, w jakiej się znajdowali, ratownicy mogli pojawić się najszybciej w ciągu piętnastu minut i chociaż mogło się to wydawać krótkim odcinkiem czasowym, jeżeli ktokolwiek znajdował się pod żaglówką, mógł tyle nie mieć.
Gdy straż przypłynęła, Ephraim znajdował się pod wodą, a widząc cień motorówki, wypłynął na powierzchnię. Nie wiedział, czy miał dostać naganę za to, co zrobił, ale niewiele sobie i tak by zrobił — w końcu na szali było czyjeś życie. Niestety jednak — lub stety — nikogo nie znalazł, resztę zostawiając specjalistom. Wpierw przekazał straży przybrzeżnej wszystko, co się wydarzyło, a później musiał także zostać przesłuchany przez policję. Nakazano mu więc pozostanie na miejscu. Czekał więc na swoim jachcie na odpowiedniego funkcjonariusza, a gdy usłyszał odgłosy kroków na pokładzie, wyszedł im naprzeciw.
Dlaczego od razu nie pomyślał, że prawdopodobieństwo spotkania jej było nad wyraz spore? Nie było wielu policjantów w ich małym Lorne Bay, więc procenty jedynie skakały w górę. Ich ostatnie spotkanie było tym, które odbyło się tamtej felernej nocy, gdy randka Larabel zeszła na niewłaściwy tor, a później... No, właśnie. Bardzo wiele zdarzyło się później. Dwa miesiące nie pojawiał się już na zajęciach jazdy konnej, biorąc na siebie odrabianie zadanych zadań szkolnych oraz naukę z Teresą. I chociaż odpowiadanie na pytania kobiety było niekomfortowe z powodu właśnie tego, co zrobił, niż z uwagi na wypadek, sądził, że wkrótce rozstaną się i pozwoli im to na chwilę oddechu. Tak się jednak nie stało...
- Lepiej? - Pytanie zostało rzucone w kierunku siedzącej na parterze Lary, gdy kapitan przeszedł do głównej części jachtu. Odkąd lekki sztorm rozdzielił jego jacht z policyjną motorówką, byli sami. I nie mogli wrócić do portu, gdzie właśnie przeniósł się cały deszcz razem z wiatrem. Dokowanie było więc niemożliwe. - Większość tak reaguje na silne fale - stwierdził, widząc, że twarz kobiety wciąż była lekko blada, ale zdecydowanie wyglądała lepiej niż jeszcze czterdzieści minut wcześniej. Policzki powoli nabierały kolorów, a podany jej lek zaczął działać. Bez pytania uzupełnił też wodą pustą szklankę, która stała na stoliku naprzeciwko niej. Dopiero wtedy usiadł też na kanapie. Nie musiała się tego wstydzić — osoby, które na spokojnej wodzie nie przejawiały objawów choroby morskiej, przy takim bujaniu, jakie przeżyli, odczuwały jej pełne spektrum. Jedynie silnie zaprawieni żeglarze mogli i pracowali w pełni sił, nie zważając na pogodę. - Jeśli chcesz, możesz się położyć - dodał. Pod pokładem miał w końcu sypialnie.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Odchylając się ostrożnie, wcześniej odstawiając wodę, zastanawiała się jak znalazła się w tej sytuacji?
Od ich ostatniego spotkania minęły aż dwa miesiące. Lara nie lubiła swojej początkowej reakcji, ukłucia zawodu, kiedy to nie on pojawiał się z Teresą na zajęciach dodatkowych i być może jego sylwetka przemknęła jej gdzieś przed oczami, gdy z rana odstawiała Allie do szkoły. Początkowo próbowała analizować każdą chwilę tego felernego wieczoru, raz za razem każąc sobie przechodzić po raz kolejny przez pełen bólu i wstydu wieczór. Z czasem jednak odpuściła, przechodząc w tryb przetrwania. Znowu zamknęła wszelką wrażliwość, jaką okazała tamtego wieczoru za szczelnie zamkniętymi drzwiami. Po pewnym czasie naprawdę przestała o tym myśleć, odgoniła też te natrętne myśli związane z Ephraimem i wieczorem, o którym chciała zapomnieć.
Rozproszenie pojawiło się nieoczekiwanie i spędzało sen z powiek Lary. Bo z czasem nawet ona wraz z Allie przestały pojawiać się na zajęciach. Coraz częściej dziewczynka skarżyła się na swój stan, a Larabel jeszcze zganiała to na niedoleczoną grypę. Można powiedzieć, że ich życie wróciło do poprzedniej monotonii, sprzed pomysłu Larabel na temat randkowania.
Przyjeżdżając do portu nie sądziła, że przyjdzie jej się spotkać akurat z nim. Z uwagi na braki w ludziach to właśnie starsza sierżant zjawiła się na miejscu zdarzenia. Porzucona łódź bez ludzi wokół. Brzmiało to co najmniej podejrzanie i chociaż – po zorientowaniu się kto wezwał służby na miejsce – nie podejrzewała o nich świadka, to sama sytuacja wydawała się dziwna i z pewnością miała zlecić dokładne przeszukanie łodzi. Naturalnie spodziewała się rozczarowania – woda potrafiła zatrzeć ślady w nieodwracalny sposób, ale tym miała martwić się po powrocie na komisariat. Bo na razie prócz zeznań, jakie miała spisać oraz późniejszego raportu straży, nie miała nic. Wspinając się na pokład jachtu twarz miała skupioną, a spojrzenie pewne. Teraz? To był moment, w którym najbardziej przypominała siebie z czasów wojska. Zadaniowa, skupiona i pewna podejmowanych przez siebie decyzji w obliczu nieprzewidywalnych okoliczności, jakie niosła za sobą jej praca. Budowała w ten sposób personę eksperta w swoim fachu – kogoś kogo nie tylko obdarzysz szacunkiem, ale także zaufaniem. Bo według niej oto chodziło w pracy policji, aby swoją postawą zapewnić cywili o swojej kompetencji i zdobyć ich zaufanie. Nawet jeżeli ona sama ufała raczej rzadko.
W trakcie całego wywiadu zachowywała najwyższy profesjonalizm; jakby ignorowała okoliczności ich ostatniego spotkania. Na jej twarzy utrzymywał się delikatny uśmiech, kiedy kolejne pytania związane z przebiegiem dzisiejszego dnia wydostawały się spomiędzy jej warg. Na kartkach swojego notesu kreśliła już linię czasu, zaznaczając, kiedy Ephraim wypatrzył żaglówkę, na razie zakreślając bardzo szerokie ramy czasowe. Właściwie jedynie obowiązki pozwalały jej na zignorowanie dyskomfortu, przypominający jej w tym momencie troszkę kamyczek, który ugrzązł gdzieś w bucie. Liczyła jednak, że wraz z wyczerpaniem tematu dzisiejszego zdarzenia uda jej się dotrzeć na ląd. Niestety wezwana motorówka nie mogła dotrzeć do jachtu kapitana z uwagi na złe warunki atmosferyczne, które odbiły się na kondycji jej żołądka.
Tak właśnie znalazła się – raz jeszcze – w towarzystwie Ephraima, prezentując się z nie najlepszej strony. Czuła, jak żołądek zwija się i znowu rozciąga, sprawiając, że jego zawartość podchodziła do gardła. Jej twarz stała się nienaturalnie blada, a ona sama była na siebie irracjonalnie zła. Nie pokonały jej terenowe jazdy w opłakanych warunkach podczas misji w Afganistanie, nie złamała się w obliczu małej epidemii grypy żołądkowej w przedszkolu Allison i nieźle reagowała podczas wykonywania swojej pracy na różne widoki i zapachy, a te potrafiły być okropne. Nie, pokonało ją morze.
- Trochę tak, dzięki – niemrawy uśmiech, jaki posłała w jego kierunku, współgrał z bladością jej twarzy. Lek faktycznie pomagał i miała wrażenie, że żołądek przestawał reagować na każdy ruch, ale nadal niepewnie pochyliła się do przodu, raz jeszcze chwytając za szklankę. Skupiała się na oddychaniu, co jakiś czas popijając wodę. – Jest to jakieś pocieszenie – wykrzesała z siebie siłę na marny żart, a kącik ust ponownie drgnął ku górze. Jeżeli szukała jakiegoś rozproszenia, nie chcąc zwracać uwagi na pewną niezręczność, to choroba morska była wprost idealna. Nie miała na razie siły myśleć o czymkolwiek. Jedna z dłoni spoczywała na brzuchu, jakby miało to w czymkolwiek pomóc, a druga ponownie odstawiła szklankę. – Nie, dzięki, tak jest dobrze – i tak już znajdowała się w pozycji półleżącej, nie chcąc ściskać tego, co jeszcze pozostało w środku. Dłoń, która wcześniej trzymała szklankę, oparła na czole, delikatnie przymykając oczy. – Idzie się do tego jakoś przyzwyczaić? – zagaiła, unosząc jedną brew ku górze. Z uporem osła ignorowała temat dwumiesięcznej ciszy. Przecież to nie tak, że miała prawo oczekiwać od niego czegoś więcej. Ganiła się jedynie za zbyt wylewne wyznanie tamtego wieczoru, jakby sądziła, że to było przyczyną tego mijania się. Jednakże ta krótka znajomość z kapitanem nauczyła ją, że nie było sensu wyciągać z niego informacji siłą.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Wiele się zmieniło. Być może zbyt wiele, aby był w stanie ogarnąć to wszystko umysłem. Nie było już dobrych i złych w tej historii, a on czuł ciężar odpowiedzialności jeszcze silniej na barkach. Niósł go wystarczająco długo, by nawyknąć i sądził, że nie będzie już trudniej. Dlaczego więc teraz odzywał się silniej niż wcześniej? Dlaczego czuł tak drażliwy dyskomfort? Niczym ocierające się o nagą skórę żywe drewno, którego nie mógł zrzucić z ramion? Przecież sytuacja rodzinna trwała od ponad półtora roku — jak stała się jeszcze bardziej wymagająca i dobijająca? Błędne wybory. Zaślepienie. Chęć przynależności. To wszystko prowadziło na manowce i mimo że zdawał się doskonale to rozumieć, pozwolił wplątać się w skomplikowaną sieć emocji. To, co się wydarzyło, nie rozwiązywało niczego. Jedynie wszystko jeszcze bardziej komplikowało, a on musiał sobie radzić z decyzjami, jakie podjął. I dołożył własną cegłę do muru dzielącego go od własnej małżonki.
A teraz jeszcze to dość zaskakujące spotkanie… Nie sądził, iż przyjdzie im zostać na dłużej na osobności, ale gdy pogoda rozdzieliła ich z pozostałymi, ich los był przesądzony. Nie wiedzieli jedynie, na jak długo mieli pozostać w swoim towarzystwie. Należało zakładać, że trochę... Pytanie, czy Larabel miała poruszać temat związany z ich brakiem kontaktu przez okres dwóch miesięcy. Normalnie nie byłoby to dziwne, ale po tym, jak widzieli się ostatnim razem i w jakiej sytuacji, Ephraim wiedział, że niewypowiedziane kwestie wisiały w powietrzu między nimi. Oczywiście to nie tak, że coś sobie obiecywali, ale jej ówczesna bezbronność wydawała się być z perspektywy czasu jakby niedoceniona przez niego? A przecież wcale o to nie chodziło. Chociaż w ostatnich miesiącach nie podejmował racjonalnych decyzji, nie zdziwiłby się, gdyby i tak okazała się nietrafiona...
Idzie się do tego jakoś przyzwyczaić?
- Trudniej jest nawyknąć do stałego gruntu - przyznał. Mimo że statki, którymi pływał, nie były tak wyporne, jak drewniane okręty, siła żywiołu wciąż była odczuwalna. Nawyknięcie do tego kołysania nie było przeraźliwie trudne — szczególnie że do tego nawykł już w dzieciństwie — ale to ziemia po długiej nieobecności stanowiła swego rodzaju wyzwanie. Na szczęście nie pływał już na misjach bez przerwy, bo spora część operacji i tak była prowadzona na lądzie w miejscu docelowym, ale jako młody marynarz był kierowany ku tym najgorszym stanowiskom. A te wiązały się nieprzerwanie z samym statkiem. Półroczne czy nawet dziewięciomiesięczne kursy powodowały zaburzenie błędnika i to właśnie ziemia była chybotliwa. Nie zaś pokład.
Chwila ciszy wplątała się między Larabel a Ephraimem i to właśnie podczas niej Burnett wstał, aby znów zwrócić wzrok na morze. - Wiesz, do kogo należała łódź? - Pytanie padło dość niespodziewanie, bo byli w okolicy wystarczająco długo, by zapomnieć, dlaczego znaleźli się w tej sytuacji w pierwszej kolejności. A jednak mężczyzna nie mógł wyzbyć się paskudne uczucia dreszczu trwogi na samą myśl o tym, że ktokolwiek mógł znajdować się na żaglówce, już nigdy nie miał zachłysnąć się powietrzem. I chociaż wiedział lepiej niż ktokolwiek, że wypadki się zdarzały, to wciąż nie zmieniało faktu, iż było w tym wiele grozy. W końcu jak to wyglądało? Spokojne wody, odwrócona łódź i brak żywego ducha… Bez krwi, rekinów, bez unoszących się na powierzchni ciał… Wiedział, że policja bez problemu miała zidentyfikować właściciela — zarejestrowana nazwa i numer miały być przypisane pod odpowiednie nazwisko, ale nie mógł sobie przypomnieć, czy widział gdzieś w pasie brzegowym podobne oznaczenia… Oczywiście — łodzi było bez liku, ale gdy kapitański umysł ruszył w analizę, nie mógł poprzestać. Szczególnie że zajęcie się czymś innym niż jego codzienność, była mu na rękę.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Historia znała różne przypadki i w przypadku relacji międzyludzkich rzadko wina była jednostronna, a sytuacja czarno-biała. Chociaż sama nie miała okazji doświadczyć tego na swojej skórze w sposób tak dotkliwy to coś mogła na ten temat powiedzieć.
Wiedziała jedno - wraz z ponownym spotkaniem Ephraima wrócił koszmar tamtego wieczoru a irracjonalne myśli ponownie wybijały się na pierwszy plan. Ponownie analizowała cały wieczór szukając momentu, w którym przekroczyła przysłowiową granicę. Co takiego się stało, że nagle po tym - jak jej się wydawało - momencie szczerości niezmąconej przesadną kurtuazją, zapadła cisza. I ta irytująca świadomość, że te myśli są zbędne. Przecież do tamtego aktu paniki z jej strony byli dla siebie jedynie dwojgiem rodziców, którzy spotykali się podczas zajeć dodatkowych swoich dzieci. I chyba tak było prościej. Bo teraz złośliwy głos w głowie podpowiadał jej, że tym opuszczeniem gardy w jakiś sposób odepchnęła od siebie Burnetta, a raczej sprawiła, że widział w niej już jedynie tą nie mogącą poradzić sobie ze swoim życiem prywatnym kobietę, a nie kompetentną panią sierżant, która jest w stanie zaopiekować się sobą oraz córką.
Jej usta jednak pozostawały zamknięte - resztki godności nie pozwalały jej domagać się wyjaśnień mimo iż odpowiedź mogłaby uciszyć wiele z niechcianych głosów. Dzisiaj choćby chciała pokazać się z innej strony to ostatecznie pokonało ją morze. I znowu bezbronna, nawet jeżeli w innym sensie, siedziała na łodzi Ephraima.
- Podejrzewam, każda zmiana jest trudna - dodała. Jej myśli powędrowały daleko, gdzie prędkość myśli synchronizowała się z szybkością pocisków raz po raz wylatujących z broni, często dzierżonych przez jej dłonie. Wtedy też trudno było jej wracać i spać we własnym łóżku, otoczona leniwym tempem życia Lorne Bay, jej osobistej przystani. Oczywiście nie zawsze byli w ruchu. Często jej zajęcie opierało się też na szkoleniach żołnierzy Państwa sprzymierzonego na miejscu, dla którego wsparciem były siły australijskie. Ale to właśnie te chwile najbardziej zapadały jej w myśli, gdy przyciskała do klatki piersiowej rozgrzaną broń i czuła żar piekący w kark. Z korowodu wspomnień wyrwało ją pytanie zadane przez Ephraima. Potrzebowała chwili na zebranie myśli. Zdawało się, że łyk wody był w tym dosyć pomocny. - Jeszcze nie - odparła krótko, odprowadzając go wzrokiem, po czym wróciła do studiowania struktury swoich własnych dłoni. - Mamy nazwę i numer, funkcjonariusze sprawą najbliższe punkty, jeżeli to nieszczęśliwy wypadek to zapewne nazwisko właściciela znajdzie się w rejestrze - nie chciała mówić o tym, że łódź mogła nie przejść przez rejestr i nielegalnie znalazła się u wybrzeży a cała scena była upozorowanym wypadkiem, aby zbić ich z tropu. Też miała nadzieję, że nikomu się nic nie stało, ale teraz nie mogła sobie na to pozwolić - musiała myśleć zadaniowo, bo tylko to pozwoli jej na osiągnięcie efektów. Zebrali zeznania naocznego świadka, nurkowe przeczesali teren wokół łódki, a sprawa miała wylądować na biurku jednego z najlepszych detektywów w jej zespole. Jeżeli miała przyznać to lubiła tę robotę - była nieco inna, wymagała od niej nieco innych umiejętności, ale miała wrażenie, że spisywała się dobrze. A skoro już byli w tym temacie to była jedna rzecz, którą musiała z siebie zrzucić odnośnie ostatniego spotkania. - Tim chciał wnieść oskarżenie - rzuciła po chwili mielenia tych słów między ustami. Nie była pewna czy to dobre posunięcie, przecież nie musiała tego mówić, w końcu Ephraim nie dostał wezwania, a oskarżenie nie zostało przeprocesowane. Może w ten sposób chciała pokazać, że umie o siebie zadbać? Że nie jest jej już nic winien? A może wszystko po trochu. Ponownie rzuciła mu krótkie spojrzenie, nie podnosząc się cały czas z miejsca - bała się zbyt gwałtownych ruchów.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nic dziwnego, iż mówiło się, że marynarze nie mieli zaznać spokoju na lądzie, gdy ich serca biły w rytmie morskich fal. Wszak rozumieli wodę i tylko ją. Ląd był dla nich największym koszmarem, podczas gdy najdalsze głębiny wybawieniem. Urodzili się, by być wolnymi i nie do związania przez żadną kobietę — w końcu ich alfą i omegą było morze, a nikt i nic nie mogło się z nim równać. Dzikim, nieprzewidywalnym, ale też delikatnym i niemalże czułym. Brzmiało to niezwykle poetycko, jednak ktokolwiek to wymyślił, nie miał pojęcia o morzu oraz tradycji marynarskiej. Nie była wszak to prawda. Ephraim nie zgadzał się z takim podejściem — wyjątkowo przesądnym i niemalże mitologicznym. On pływał, bo bał się wody. Bał się tego, co mogła skrywać i tego, co mogła zrobić. Bał się jej siły oraz możliwości. Bał się tego, że mógłby zniknąć pod jej powierzchnią i nigdy już nie wypłynąć. Bał się, że mógłby nigdy nie wrócić do swoich dzieci. A mimo wszystko robił to, podejmując każdorazowo ryzyko, nie znając finalnej części aktu. Bał się, lecz nie dawał sobie kierować własnych losów przez wyzbyty sensu lęk — strach miał znaczenie i był połączony z szacunkiem wobec siły żywiołu. W końcu bitwa morska, w której zginął jego pradziadek i cała załoga pod jego dowództwem odbywała się w świecie „współczesnym” - co jednak to znaczyło tak naprawdę? Pomimo stalowych kadłubów i ogromnych ciężarów wszystko mogło się wydarzyć na morskich wodach, dlatego każdy rejs wiązał się z kolejnymi pożegnaniami.
Czy ktokolwiek kto wypłynął żaglówką, pożegnał się ze swoimi bliskimi? - Oby… - mruknął cicho pod nosem, nawet nieszczególnie zauważając, że to zrobił. Wpatrując się jednak w tamto określone miejsce, ciężko było sobie odpowiedzieć na zadane pytanie. Zdarzało się, że znajdowano łodzie, a właściciele mieli się świetnie na lądzie. Ukradzione, a może nieodpowiednio zabezpieczone w marinie. Czy tutaj miało być podobnie? Skinął tylko w ciszy głową na słowa Larabel. Nie musiała mówić też więcej. Była policjantką i publikowanie niektórych faktów cywilom nie było wskazane. Teraz jednak ich role mocno uległy zmieszaniu. W końcu to ona w danym momencie znajdowała się na jego własności i chociaż wciąż pozostawała mundurową, byli na tych samych prawach. Zostawiając przesłuchanie za sobą. A może się mylił? W końcu jej obecność, a także dalsze słowa sprawiły, że poczuł się winny... I na powrót znajdował się pod barem, w jej domu. W swoim własnym na samym końcu starając się usnąć...
Tim chciał wnieść oskarżenie.
Każdy popełniał błędy w swoim dłuższym lub krótszym życiu i nie mieli prawa oceniać się nawzajem pod tym względem. Oczywiście, gdy chodziło o sprawy zachowania podobne mężczyźnie, z którym przyszło Larabel spędzać wieczór, nie było wątpliwości — wobec nich Ephraim posiadał dość ostre i jasne podejście. Faktem było jednak nieustanie, że nie oceniał działań Flemming. Rozumiał ją wszak lepiej, niż mogła przypuszczać i wcale nie przekreślił jej z powodu tego, co się wówczas wydarzyło. Ciężko było zresztą nie myśleć o ich ostatnim spotkaniu, gdy równocześnie wiązało się z przykrymi wydarzeniami. - Nie pozwoliłaś mu? - Było to bardziej stwierdzenie aniżeli pytanie, ale i tak na samym końcu wybrzmiało charakterystyczne zaakcentowanie wypowiedzianego słowa. W końcu chciał wybrzmiało dość znacząco i miało w sobie wiele znaczenia dla ich aktualnego położenia. Oraz zrozumienia wypowiadanego przez kobietę zdania. Chciał, lecz tego nie wykonał. Nie ze względu na konsekwencje grożące mu ze strony Ephraima — to było pewne. Pozostawała więc kobieta przed nim.
Burnett spojrzał dość instynktownie na dłoń, którą wcześniej zaciskał w pięść, by uderzyć drugiego z mężczyzn. Pamiętał to i pamiętał, jak wściekły wówczas był. Za to, że takie ścierwa jak Timothy chodziły po ziemi. Za to, co robili z ludźmi takimi jak Larabel. Do czego doprowadzili ludzi takich jak Ephraim… Westchnął cicho. Fakt, że wspomnienia pamiętnej nocy wisiały nad nimi w powietrzu, był nie do wyparcia. Czy jednak miały odcisnąć piętno na znajomości dwójki dorosłych? Czy cholerny zboczeniec miał być tym, co ich dzieliło, ale także łączyło? Nie chciał w to wierzyć, a jednak w jakimś stopniu na to pozwalał. - Nie byłem wtedy sobą, ale… - urwał na chwilę, powracając wspomnieniami do tamtego wieczora oraz sytuacji, która zdecydowanie wymknęła się spod kontroli. Próba wyjścia z sytuacji bez szkód, cierpkie słowa, a na sam koniec cios. - Nie żałuję. - Umilkł na dłuższą chwilę, pozwalając, by cisza przeplatała się z szumem fal. By przestrzeń między nimi zdawała się jedynie powiększać. Odetchnął w końcu, przenosząc spojrzenie na kobietę. Nie dało się uciec przez natłokiem myśli oraz uczuć. Z poczuciem winy i niewłaściwie podejmowanych decyzji. A może właściwie, lecz działających z rykoszetem? A może nic nie było właściwe? Mimo to... - Przepraszam, że się nie odzywałem. Sądziłem, że tak będzie lepiej.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Należało się bać. Strachu nie odczuwał jedynie głupiec, działał mimo jego obecności to człowiek odważny. Bo każdemu marynarzowi potrzeba było odwagi w starciu z żywiołem. Na morzu i w powietrzu - mimo technologii i metalu, nadal pozostawało się na łasce nieprzejednanej Matki Natury. A Lara mogła jedynie starać się zrozumieć jak to jest. Mogła odwołać się do własnych doświadczeń, ale pozbawiona podobnych przeżyć nie miała możliwości nabyć podobnego szacunku do wody, nawet jeżeli się Larabel nie lekceważyła morza.
Starała się nie wchodzić w buty właściciela łodzi, nie chciała dać swojej wyobraźni ponieść się na fali emocji i rozbijała je o skały racjonalizmu. Pogrążenie się w domysłach podyktowanych emocjami, a nie logiką idącą za zebranymi dowodami, miało ją pogrążyć. Pchnąć na krawędź przepaści, z której trudno będzie zawrócić. Szczególnie, że łatwo było sympatyzować z ofiarą. Łatwo można było dać się wciągnąć w grę, z której nie da się wyjść zwycięsko. A to mogło mieć katastrofalny skutek zarówno dla niej, jak i dla samej ofiary, jeżeli ta faktycznie istniała. Bo nie mogła wykluczyć żadnej z opcji. I tu - miała wrażenie - wiele dawało jej wojskowe szkolenie, które pomogło jej w trzymaniu swoich emocji na dystans. Te, w sytuacjach szczególnie służbowych, trzymała w ryzach dopóki nie znalazła się w komfortowym środowisku własnych, czterech ścian, gdzie mogła skryć się przed spojrzeniem świata zewnętrznego. Dawały o sobie znać - bo kiedyś musiały - w sytuacjach prywatnych, takich jak wtedy, pod nieszczęsnym pubem, natomiast w idealnym scenariuszu dałaby im ulecieć w samotności i może udałoby im się uniknąć niezręczności, która dobitnie dawała o sobie teraz znać. Ale tak - nie mogła udzielać mu więcej informacji, obowiązywały ją procedury niezależnie czy już porzucili oficjalne łatki pani funkcjonariusz oraz świadka zdarzenia. Nadal nie chciała wciągać Ephraima w sprawę bardziej niż wymagała od niej tego sytuacja. Zresztą, zupełnie coś innego wisiało między nimi w powietrzu i osiadała na barkach ciężko.
Nie pozwoliłaś mu?.
Nie powiedziałaby, że to forma zakazu, a raczej pokazania szerszej perspektywy. Gdyby podobne oskarżenie zostało przyjęte Larabel nie omieszkałaby złożyć swojego, które mogłoby go pogrążyć, szczególnie w przypadku gdzie powinien wystrzegać się wszelkich zatargów z prawem chcąc utrzymać normalny kontakt ze swoją córką. Zwinęła usta w wąską linię i powędrowała za nim spojrzeniem. Raz jeszcze sięgnęła po szklankę z wodą, którą zwilżyła usta i po raz kolejny chciała spłukać nieprzyjemny posmak z języka. - Sam doszedł do wniosku, że to bez sensu. Gdyby wniósł oskarżenie, ja wniosłabym swoje - oznajmiła. Bo nie, nie nadużyła swojej odznaki oraz pozycji, a raczej przedstawiła mu wszystkie scenariusze, z jakimi mogliby się zmierzyć. Zresztą, z pomocą przyszedł jej detektyw, który miał to wątpliwe szczęście pierwszej rozmowy z jakże wzburzonym obywatelem. Nie spodziewała się, że będzie żałował. Ona sama mimo iż żałowała wielu rzeczy, jakie miały miejsce tego wieczoru, z pewnością nie miała czuć większych wyrzutów z powodu spotkania jej pięści z twarzą Tima. I nie sądziła, aby Ephraim powinien. Owszem, bójki zdawały się być domeną młodszej, mniej racjonalnej części ich społeczności, ale komentarze na jakie pozwalał sobie rzekomy poszkodowany prosiły się o właśnie taką odpowiedź. - Nie dziwię się - odparła po chwili namysłu i bez cienia osądu w głowie. - Przesadził - bo to nie był jego interes, cokolwiek działo się między Ephraimem a jego żoną należało jedynie do nich, póki nie jest to z krzywdą dla dzieci, a nie wierzyła, aby to faktycznie miało to miejsce.
Teraz była już znacznie spokojniejsza niż wtedy, co widać było w czekoladowych oczach, które powędrowały na spotkanie z jego. Kącik ust powędrował delikatnie ku górze. Odgarnęła włosy do tyłu. Nie wiedziała tak naprawdę czego mogła się spodziewać, jakich wyjaśnień od niego oczekiwała, ale już gdzieś w głowie założyła, że doskonale wiedziała gdzie leżał problem. - Rozumiem - zaczęła, zawieszając głos na końcu sylaby, wskazując na to, że nie jest to koniec, że coś jeszcze chciałaby mu przekazać. - Nie powinnam cię stawiać w takiej sytuacji w pierwszej kolejności - rozumiała, że nieintencjonalnie postawiła go w niekomfortowym miejscu, a sama Lara już po zajściu nie mogła wyzbyć się zaskakującego rozczarowania jego ciszą, która - z racjonalnego punktu widzenia, którego była pozbawiona - powinna być normalna. A może nie powinna? Może miała prawo czuć się nieco rozczarowana? Trudno jej też było stwierdzić co miał na myśli, mówiąc lepiej. Lepiej dla kogo? - Nie chciałabym po prostu, żebyś miał wrażenie, że musisz mnie unikać - dodała po chwili nerwowego skrobania zębami o dolną wargę.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Może nie znali się długo ani przesadnie dokładnie, ale Ephraim wiedział, że oboje z Larabel nie byli osobami, które łatwo poddawały się presji. Które przybierały na siebie rolę ofiary i nie zamierzały nic z tym zrobić. Oboje wszak wywodzili się z tradycji związanych z mundurem i chociaż dom Flemming wydawał się cieplejszy od tego, w którym przyszło wychować się Burnettowi, znali swoje powinności. Jej pisane było finalnie zostać strażniczka nieswojego dziecka, jemu odnajdywać się w nowej rzeczywistości. Bo mimo iż nie posiadali całkowitej wiedzy na swój temat, współdzielili znacznie więcej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. O wiele więcej niż ci, którzy zdawali się im bliżsi. Jeśli Ephraim wierzyłby w przeznaczenie, zapewne uznałby, że ich ścieżki nie przecięły się z byle przyczyny. Kapitan był człowiekiem, który sam kierował swoim losem, ale nie mógł odmówić istotności faktu, jakim było poznanie Larabel. Nie ze względu na to, co ostatnimi czasy się wydarzyło, lecz ze względu na jej historię i na to, jaką osobą była. Bo była kimś, kto pomimo słabości, szedł przez życie z podniesioną głową, dostrzegając wartości tam, gdzie inni widzieliby balast. Zajęła się życiem, którego nie zaczęła. Wzięła odpowiedzialność, nie znając konsekwencji. Porzuciła karierę, zaczynając całkowite nowe życie. Sama. Niosąc ciężar i nie winiąc za swoje aktualne miejsce nikogo. I niczego. Owszem — miała słabości, ale wszyscy je mieli. I to tym bardziej sprawiało, że mężczyźnie w jakiś bardziej lub mniej zrozumiały dla niego sposób, zależało na losie kobiety. Może dlatego, że widział w niej spory kawałek samego siebie, którego nikomu nie życzył? Samotność była okrutna. Podobnie jak rzeczywistość, jaka dobijała się do nich drzwiami i oknami, przypominając o sobie w najgorszej z odsłon. A przecież powinni zasługiwać na spokój. Na szacunek. Nieśli na swoich barkach służbę krajowi, ludności, nie dostając nic w zamian. A może dostając aż zanadto, bo jak widać nie można było liczyć na chociaż odrobinę odpoczynku…
Nie powiedział już nic więcej w sprawie tamtego wieczoru i sytuacji z Timothym, bo chciał poświęcać mu jak najmniej czasu oraz myśli. Skupił się jednak na dalszych słowach kobiety i obserwowaniu jej zachowania. Bo mimo że nie wypowiadali ich zbyt wiele, komunikacja niewerbalna była silna. Szczególnie że miał porównanie większej swobody, jaką posiadała we własnym domu i gdy miała, czego się złapać. Znajome kąty dawały poczucie bezpieczeństwa, chociaż nie zapewniały zapomnienia. Przez tamten krótki moment otworzyli się jednak na siebie, nawet jeśli nie było to typowe w kontaktach międzyludzkich — rozmawiali wszak o wojnie, ale umieli znaleźć na tym polu wyrozumiałość. Kto inny lepiej od nich, by poradził sobie ze świadomością delikatności ludzkich istnień? Prócz tego jednak poszło mu wtedy koszmarnie... Pozostanie i odejście brzmiały źle i jakąkolwiek drogę by wyszedł, czułby się niewłaściwie. Tak jak czuł się, gdy był na miejscu. I tak jak czuł się teraz ze świadomością, że wyszedł...
Nie powinnam cię stawiać w takiej sytuacji w pierwszej kolejności.
Nie odzywając się, przestał wpatrywać się w morze i przeszedł do kanapy, na której siedziała kobieta. Usiadł u jej boku nie na tyle blisko, by dotykać swoim ciałem tego należącego do niej, ale przerwa między nimi nie była na tyle znacząca, by mówić o osobach całkowicie sobie nieznanych. W końcu wcześniej już znajdowali się w uścisku, ale przepełniony wówczas emocjami po okrutnym zajściu Ephraim nie zajmował się tym faktem. Zresztą inaczej nie wróciliby do niej do domu. Czy jednak tamta bliskość była zła? Skłamałby, gdyby powiedział, że tak. Oboje chyba tego potrzebowali — nawet na ułamek chwili. - Myślisz, że żałuję, że do mnie zadzwoniłaś? - spytał, przenosząc w końcu na nią spojrzenie i badając uważnie damski profil, jakby próbując dojrzeć w nim odpowiedź. I chociaż przez moment milczał, wyraźnie było czuć, że nie skończył wypowiedzi. - Nie żałuję tamtego wieczora. - Nie musiała na niego patrzeć. Wystarczyła mu świadomość, że go słuchała, bo nawet nie chodziło o to, że siedział tuż obok. Flemming nie była typem osoby, który odpłynąłby myślami w podobnym momencie — bądź co bądź istotnym dla ich dwojga. Nawet jeśli nie umieli nakreślić odpowiednimi słowami relacji, jaka między nimi istniała.
Męska dłoń powędrowała do jego włosów, a palce przemknęły przez ciemne pasma. Odetchnął, dając sobie i jej nieco przestrzeni czasowej, aby zebrać myśli. Jednak i ona nie trwała długo. - To małe miasto, Lara - zaczął, stwierdzając pewną oczywistość, ale niezbędną do tego, co zamierzał mówić dalej. Zresztą była to podstawa dla jego wypowiedzi — nie mogło jej więc zabraknąć. - Ludzie plotkują, a ostatnie czego chciałem to tego, aby odbijały się one na tobie bądź moich najbliższych. I tak dostarczyliśmy Lorne Bay wystarczająco pożywki. - Nie kłamał. On i Pamela. On i Larabel... To było wręcz obrzydliwe, jak mało miało się prywatności, ale nie mógł cofnąć swojej decyzji. Sądził, że tak będzie lepiej, ale widząc Flemming, wiedział, że się pomylił. Cóż... Nie pierwszy zresztą raz. Patrząc na kobiecą twarz, nie mógł jednak nie uśmiechnąć się chociaż odrobinę. W końcu było to naprawdę cudaczne miejsce na kolejne spotkanie i najwidoczniej ani ona, ani on nie mogli trzymać się z daleka od kłopotów. I jak wówczas Ephraim uratował ją, tak ona ratowała jego. - Czy przepraszam w jakiś sposób złagodzi twój gniew? - spytał, nie pozwalając już, by delikatny uśmiech zszedł mu z ust. Bo podświadomie przeczuwał, że mimo wszystko miała mu wybaczyć.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
To aż dziwne.
Lorne Bay było małym miasteczkiem i mimo iż znała je od podszewki, z różnej perspektywy dziecka, nastolatki, kobiety, patrząc na małomiasteczkowe ulice, na te same twarze nadszarpnięte może zębem czasu. A mimo to jeszcze nie czuła, aby z kimś mogła zrozumieć się na tak wielu płaszczyznach. I chociaż ich doświadczenia się od siebie różniły, wywodzili się z domów o różnych tradycjach to porozumienie jakie udało im się nawiązać było niecodzienne. Nie umiała jeszcze znaleźć słowa, jakim mogłaby określić kierunek, w jakim zmierzali, ale właściwie o to nie dbała. Czasem nie wszystko potrzebowało nazwy, aby coś znaczyć. A dla Lary znajomość z Ephraimem była cenna bo szanowała go jako człowieka. To musiało wymagać wielkiej siły albo wielkiej wiary (bądź jednego i drugiego?) aby mimo niezaprzeczalnej miłości do swoich pociech, skierować twarz w stronę morza i poświęcić mu kilka miesięcy swojego życia. Trzeba odwagi, aby nieustannie umacniać swój kręgosłup moralny w czasach, których tak łatwo o tych wartościach zapomnieć.
Może właśnie tak emocjonalnie zareagowała na nagłą ciszę? Ceniła sobie jego towarzystwo, ceniła rozmowy nawet jeżeli te czasem składały się z kilku słów, zdań rzuconych gdzieś w eter i mnóstwa momentów milczenia. Teraz ten moment rozciągał się na tygodnie. I być może ten sam los, który kierując ich decyzjami posadził ich na sąsiadujących krzesłach w poczekalni w domu kultury sprawił, że spotkali się tutaj dzisiaj, kompletnie nieoczekiwanie, w niespodziewanych i niecodziennych okolicznościach.
Słyszała jego kroki, zbliżające się w jej kierunku, ale nie podniosła głowy, wpatrując się we własne dłonie, po części obawiając się tego, jaka emocja mogła wybijać się na tle czekoladowych oczu, a po części z niepewności swojego samopoczucia, morze nie chciało okazać jej swojej łaskawości.
Nie żałuję tamtego wieczora.
Nie mogła powstrzymać kącika ust, który powędrował delikatnie ku górze, nieco rozświetlając pobladłą twarz. Słowa jednoznacznie wybrzmiały w przestrzeni ich otaczającej i w świadomości samej Flemming, ściągając z jej sumienia ciężar, który niemalże namacalnie można było ujrzeć w rozluźniających się ramionach. Powoli odchyliła się do tyłu, ponownie opierając plecy o miękką kanapę. Ostatnie czego chciała to poczucia winy, że wciągnęła go w coś, czego nie chciał, że w przypływie słabości postawiła o ten jeden krok za daleko, który czasem może diametralnie zmienić perspektywę.
Nie mogła się z nim nie zgodzić - małe miasteczka jakby zatrzymały się w czasie i tu nadal obchodził los sąsiada w sprawach błahych, a plotki roznosiły się prędzej niż przeziębienie w sezonie grypowym. A mimo to Lara była już tym zmęczona. - Rozumiem - bo naprawdę rozumiała, jego rodzina przechodziła przez wiele, a ona nie chciała dokładać swojej cegiełki do ich cierpienia, które nie mogło się nie odbić na najmłodszych. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, że nie było słów, jakimi mógłby jej to przekazać wtedy. Coraz bardziej zdawała sobie sprawę ze swojej irracjonalności zarówno toru myśli, jakimi pobiegły jej domysły jak i ciszy, jaka pojawiła się z jej strony. - Ludzie zawsze będą gadać i to skrzywdzi nas jedynie w takim stopniu, w jakim na to pozwolimy - odparła po chwili zamysłu. Dużo bardziej przejmowała ją opinia jego, niżeli nieznanej mu z twarzy i imienia plotkary, która zapewne sama miała najwięcej sekretów upchniętych w przysłowiowej szafie. - Nie musisz się tak martwić, nie cały czas - jej ton stał się lżejszy, swobodniejszy. Miała wrażenie, że Ephraim na tyle przywykł do roli protektora, w której też postawiła go tamtego wieczora, że zapomniał, że nie zawsze to on musiał stawać między światem a drugą osobą. Czasem ktoś może stać razem z nim, a może nawet przed nim. Na jego przeprosiny - które naprawdę były już zbędne - zareagowała szerszym uśmiechem, takim który odsłonił biel zębów. Odgarnęła kilka zagubionych kosmyków za ucho. - Ależ oczywiście, święta idą, trzeba sobie wybaczać - nie na niego, bardziej na siebie, ale teraz widziała, że absolutnie niepotrzebnie. Chyba ona też musiała się nauczyć, że czasem można wpuścić kogoś do swojej prywatnej przestrzeni i się na tym nie sparzyć. Także nie miała mu czego wybaczać. Oboje gdzieś popełnili błąd, ale teraz zdawało się to nie mieć znaczenia, a Lara cieszyła się, że atmosfera między nimi się rozluźniła. - Poza tym nie ma o czym mówić, nie byłam zła - dodała po chwili, kiedy jej uśmiech nieco zelżał, ale dalej nie opuszczał jej twarzy. Chyba powoli przyzwyczajała się do morza, albo to zaczęło obchodzić się z nią nieco łagodniej.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Lorne Bay zaskakiwało nie tylko samą Larabel, ale także Ephraima i wcale nie zwalniało tempa. Oczywiście w jego przypadku wiązało się to praktycznie z całkowicie negatywnym wydźwiękiem. Jedną z niewielu rzeczy, która zdecydowanie do takowych nie należała, było poznanie, a później także znajomość z kobietą siedzącą aktualnie na kanapie i starającą się zwalczyć mdłości. Kapitan nie potrafił do końca określić, co tak naprawdę sprawiało, że nie postrzegał Flemming w typowy dla niego sposób. W końcu w normalnym rozumowaniu odznaczyłby ją jako „tę obcą”. Po prostu. Nie była rodziną, nie była nikim bliskim dla Burnettów i nie miała żadnych specjalnych powiązań. A mężczyzna nie należał do osób przesadnie otwartych czy chętnych na eksplorowanie nowych relacji, jeśli te nie tyczyły się spraw czysto zawodowych czy biznesowych. Nigdy też szczególnie nie zaznajomił się z żadnym rodzicem rówieśników jego syna na tyle, by pozwolić sobie na większe niż zawsze zainteresowanie. Oraz uwagę. Bo pomimo że sytuacje, jakie wiązały go z Flemming nie były w większości przesadnie intensywne, ta ostatnia zarysowała między nimi coś nowego. Coś, co drzemało w nim od zawsze, ale było raczej silnie zatrzymywane dla najbliższych członków rodziny. Chodziło o troskę. I to nie tak, że odbierając telefon od kogokolwiek innego, nie zjawiłby się, aby pomóc — nie. Oczywiście nie w tym tkwił cały szkopuł. To zmartwienie jednak wychodziło poza poziom pewnego prostego i niezłożonego przygnębienia. Ephraim wszak poświęcił czas nie tylko na bycie z kobietą, ale także analizę zdarzenia, a co ważniejsze jej stanu psychicznego. Obserwował ją przecież, od kiedy tylko zobaczył ją z Timothym i kontrolował grymasy, ruchy ciała, zachowanie do chwili, aż nie zostawił jej samej w domu. Później zastanawiał się, co powinien zrobić, aby wprowadzić do jej życia jak najmniejszą liczbę zmartwień. Myślał. Nie przestawał zastanawiać się, aż w pewnym momencie po prostu znikło to z jego pola widzenia, aby odżyć na nowo po dwóch miesiącach. Teraz, tutaj, tego konkretnego dnia, gdy znalazł przypadkową łódź, przy której wkrótce pojawiła się całkowicie nieprzypadkowa osoba... Początkowa interakcja była kanciasta i mocno niekomfortowa dla jednej, jak i drugiej strony, jednak gdy pozostali sami, słowa zaprowadziły ich dalej. Do kolejnego zrozumienia, jakie byli w stanie sobie ofiarować.
Mógłby chcieć powiedzieć, że to, co tworzyło się między nim a Larabel było zwyczajnym szacunkiem oraz wyrozumiałością jednego mundurowego do drugiego. I oczywiście — było w tym sporo prawdy, lecz duża jej część pozostawała wciąż nieuchwytna słowami. Ani świadomością. Bo gdy normalnie wiedział, co czuł i dlaczego myślał w konkretny sposób, od sprawy z Pamelą nie umiał uporządkować własnego umysłu. Nic więc dziwnego, że gubił się i tutaj, lecz wolał się nad tym na zbytnio nie pochylać... Wszak byli jedynie tym, prawda? Dorosłymi, którzy próbowali odnaleźć się w swoim skomplikowanym życiu.
Rozumiem. Nie musisz się tak martwić, nie cały czas.
Posłał jej w odpowiedzi ciepły uśmiech, w którym łączyły się wdzięczność oraz zwyczajna chęć pokrzepienia. Czuł zdecydowaną ulgę, gdy finalnie to wybrzmiało. Bo przecież mogła nie chcieć mu wybaczyć lub po prostu czuć się za mocno zdradzoną, aby dopuścić do głosu coś więcej aniżeli ugodzone uczucia. Szczególnie że ostatnim razem widzieli się w chwiejnej emocjonalnie sytuacji. Odsłoniła się przed nim, ukazała bezbronność, a także poddanie się jego decyzjom. Chciał więc być dla niej odpowiednim wsparciem, siłą, której w tamtym momencie potrzebowała i nie robił niczego podobnego pod przymusem. Nigdy nie chciał jej także zawieść, a więc rozładowanie napięcia, jakie towarzyszyło im od początku spotkania, przyjął z wielką ulgą. Mieli ciężki dzień i zasługiwali na odpoczynek. I oczywiście to nie tak, że poruszone kwestie tamtego wieczoru straciły na ważności czy nie miały być już częścią ich znajomości. Nie. To wszystko pozostawało wraz z nimi i miało wybrzmiewać także później, lecz aktualnie nie był to odpowiedni ku temu czas. Teraz mieli dać sobie przestrzeń na odetchnięcie, przyzwyczajenie się do ponownie podjętego dialogu. Do swojej znów obecności wyzbytej niepewności.
I zanim ktokolwiek zdążył powiedzieć coś więcej, Ephraim zauważył, że zegarek poinformował go o unormowaniu warunków pogodowych na linii brzegowej Lorne Bay. Mogli zrobić więc już tylko jedno. - Wracajmy.
larabel flemming
|koniec
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ