rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Dawno nie był tak wkurzony. Poprawka, wkurwiony. Jej słowa ciągle brzęczały mu w uszach i choć robił wszystko, by wybić je z pamięci choćby na trochę, powracały jak australijski bumerang i sprawiały namacalny ból. Nigdy nie sądził, że ludźmi mogą targać tego typu namiętności, ale jak się okazało, wystarczyło do jego dziecięcej psychiki dodać kilkumiesięczne dziecko, a całe jego opanowanie, dobre maniery i szacunek do ludzi poszły się... kochać. Chętniej określiłby to bardziej dosadnie, by zwizualizować proces, jaki nim targał po odkryciu prawdy, ale wówczas przestałby być dżentelmenem, a na to nie mógł sobie pozwolić.
Faktem było jednak to, że od felernej rozmowy z Mathilde unikał matki, bo musiałby jej zadać pytanie, na które znał już dobrze odpowiedź. To było jak najprostsze równanie matematyczne świata i nie było żadnych wątpliwości. Zresztą Alfie przy całym swoim charakterze nie uznawał odcieni szarości, więc dla niego sprawa była przegrana na samym wstępie. Najbliższa mu osoba chciała przehandlować jego dziecko za kilka tysięcy, zupełnie jak jakąś koalę.
Czy ona wiedziała, że jego córka będzie miała oczy Buxtonów i ten mały, arystokratyczny nosek po ich linii? A może była skażona, bo matka była kopciuszkiem? To wszystko kołatało w jego myślach, odbierało mu sen i sprawiało, że wreszcie zachowywał się jak nastoletni gówniarz upijając do nieprzytomności. Odkąd przychodnia go nie potrzebowała, stracił jakikolwiek cel życiowy, więc oddawał się wręcz hedonistycznej rozpuście, przekonany, że nareszcie może się wyżyć po swojemu. W końcu był tylko młodzieńcem, którego czekały lata nauki, a nie ojcem, którego pragnęłaby widzieć Mathilde. Z tego też powodu coraz częściej myślał o zaproponowanej przez niej ucieczce czy też dezercji. Wróć, dezercja oznaczała ogromne tchórzostwo, a on tylko świadomie chciał dać szansę Bennett na znalezienie bardziej odpowiedniego człowieka. Na pewno wszyscy zakochają się w jego dziecku i kobieta będzie mogła przebierać jak w ulęgałkach. Może nawet mu podziękuje kiedyś za to niespodziewane zapłodnienie.
Był niemal gotowy do rezygnacji z tematu ojcostwa i rozpoczęcia kariery medycznej, gdy otrzymał od niej serię smsów. Wówczas zagotowało się w nim jeszcze bardziej niż wówczas, gdy powiedziała mu, jaka jest naprawdę jego matka. Tym razem miał wrażenie, że te wiadomości obnażają do reszty jego osobę i sprawiają mu nie tyle ból co wstyd. Podczas, gdy kobieta bała się, że on zabierze swoje dziecko, on pragnął je porzucić.
Jakim typem mężczyzny go to czyniło?
Czy tak postąpiłby dżentelmen w białych rękawiczkach? Jeśli tak- w końcu Mathilde była ze zwykłego pospólstwa- to czy on naprawdę pragnął być jednym z nich? Przeżywał jakiś przełom, pęknięcie tak silne, że zanim zdążył się zorientować, znowu znalazł się w jej dzielnicy, ale tym razem nie musiał kierować się do chatki pośrodku niczego. Spacerowała z wózkiem jak przystało na młodą mamę, a on nie mógł uwierzyć, że myślał, że byłby w stanie ją zostawić.
Ten absurd teraz pulsował mu w skroniach, bo przecież Bennett od początku była jego, mimo faktu, że obecnie chciał ją udusić.
- Czy ty na głowę upadłaś?! Niby DLACZEGO mam zabrać ci dziecko? - już skończyła się kurtuazja w jego wykonaniu.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Po spotkaniu z Alfiem, zbyt wiele emocji kotłowało się w dziewczęcym ciele. Myślała o tym desperacko, jednocześnie lawirując na pograniczu własnych wyobrażeń o jego osobie. Z jednej strony obawiała się wszystkiego, pragnąc znowu z nim porozmawiać, choć wiedziała, że zbyt wiele było w nich niezgody, by z precyzją doszukiwać się szansy na znalezienie nici porozumienia, która mogłaby ich zespolić.
Podświadomie oczekiwała tego, choć była świadoma, że nie mieli szansy na to wszystko. Za dużo zdołało się wydarzyć przez ostatnich kilka miesięcy, a brak kontaktu sprawił, że oddali się od siebie, mimo iż Mathilde wciąż kochała młodego mężczyznę, tak jak wcześniej. Jej serce skąpane było w bezkresie bólu i cierpienia, dlatego miłość nie przebijała się przez pancerną skorupę, w której naczynie biło i tętniło prozą życia.
Pewnego popołudnia wyszła z niewielkiej chatki porośniętej bluszczem, pośród gąszczu flory, jaka otulała Tingaree. Nie myślała w kategoriach, którymi wydawać się mogło, że zadręczał się Buxton. Nie szukała nikogo, kto miałby stać się ojcem Mii. Ona już posiadała swojego tatę, tylko on odpychał tę wizję, przez co młoda kobieta nie umiała odnaleźć dla samej siebie miejsca. Nie zamierzała jednak poddawać się impulsom i czystemu zezwierzęceniu, choć przecież uwielbiała bliskość i intymność. Odkąd pojawiło się dziecko – starała się panować nad potrzebami, a jeśli już musiała je realizować, to w hedonistycznej agonii kłamała w sprawie tej kruszynki. Mówiła o samotności i wolności, przez co sumieniem targały wyrzuty. Tuliła po tym wszystkim maleńką istotkę, całując jej główkę i gładząc plecki.
Chciała być lepsza, lecz zbyt długa droga wiła się pod stopami Mathilde, by wierzyć, że kiedyś stanie się bez skazy.
Zmarszczyła nos, kiedy dostrzegła Alfiego na wprost siebie. Nie chciała z nim rozmawiać, dlatego z desperacją w oczach rozejrzała się po okolicy, ale poza nią były tylko dwie staruszki siedzące na ławce. Pragnęła uciekać, by wszystko zakończyć tym jednym, haniebnym czynem, ale nim umysł przetworzył ów plan, dawny kochanek zdołał znaleźć się przy niej.
- Serio przyszedłeś tutaj po to, żeby zadać mi te dwa pytania, a ja mam ci na nie odpowiedzieć? – skrzywiła się z niemałym grymasem na bladym obliczu. Łapała się na tym, że coraz częściej rozmyślała o przyszłości i tym, co byłoby, gdyby Alfie zdecydował się z rodziną odebrać Mię matce. Jego rodzicielka był w końca zdolna do wielu okropieństw. - Nie wiesz? Naprawdę nie wiesz? Powiedziałeś już swojej mamie, że urodziłam? Zapewne powie ci, że nie mogę wychowywać twojego potomka, bo mnie na to nie stać, więc logicznym, że chciałaby ją zabrać, nie sądzisz? Nie ufam wam… – szepnęła cicho, patrząc do niewielkiego wózeczka, gdzie drobna dziewczynka machała wesoło rączkami. - Nie chcę jej stracić, rozumiesz? Jednocześnie chciałabym, żebyś był jej tatą…

Alfie Buxton
happy halloween
Booyah
brak multikont
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Nie tylko ona docierała do kresu swojej wytrzymałości psychicznej. Buxton był przekonany, że od kiedy obie pojawiły się w jego życiu, tańczył na linii, która oddzielała go od popadnięcia w całkowitą psychozę. Jak na razie mu się udawało- wszak tancerzem był wybitnym jak przystało na lwa salonowego- ale wątpił, że ten stan utrzyma się długo. Już zbyt mocno plątała się mu lina pod stopami i czuł, że chybocze na wietrze wieszcząc bardzo dotkliwy upadek.
Tyle, że naprawdę miał szansę upaść jeszcze niżej? Już teraz do snu układały go kołysanki prostytutek z ulicy przy Shadow, nauczył się również nie krzywić teatralnie na zapach zgniłych ryb z portu i wiedział również, że musi wyglądać jak lokals, bo inaczej trafi na całkiem nieprzyjemne towarzystwo, które skroi go na złotą kartę w plecaku. To dla niej przechodził przez tę gehennę, choć niedaleko czekała na niego wręcz królewska sypialnia i ciepłe powitanie gosposi. Wybrał arcytrudny los banity ze względu na tę dziewczynę, a ona podkładała mu kolejne kłody pod nogi fundując pierwsze, dorosłe załamanie nerwowe w jego życiu.
Być może hiperbolizował niesamowicie, bo jego wrażliwość nie pozwalała mu inaczej, ale czuł się absolutnie przytłoczony tym wszystkim. Sądził, że jako przyszły lekarz jest odporny na tego typu emocje, ale najwyraźniej wszystko sprowadzało się do jakże prozaicznego punktu widzenia- ten własny sprawiał, że ożywało w nim tyle uczuć, że mało brakowało, a uwiesiłby je sobie wszystkie na szyi jak kamień młyński i dał się porwać nurtowi. Taka z niego była współczesna Ofelia, Szekspir pewnie by mu przyklaskiwał, a on sam zamiast wykonać tego typu projekt, zjawiał się na spacerze swojej córki.
Mimo całego tego rozgardiaszu, którego nie opanowała paczka papierosów i impreza ze znajomymi, nie potrafił bowiem przejść nad wiadomości Matts do porządku dziennego. Stały się one dla niego czymś tak cierpkim jak łyżka dziegciu w miodzie. Mógł je przełknąć i skupić się na wezwaniu prawnika, by uregulować sprawy dotyczące jego pierworodnej, ale... Nie potrafił. Był na tyle słaby i żałosny, że chciał załatwić to z nią, bo raniła go niesamowicie tymi podejrzeniami.
Jak on w ogóle zasłużył sobie na tego typu nieufność z jej strony? Znał odpowiedź na to pytanie, wręcz kotłowała mu się pod czaszką, ale i tak był niemile zaskoczony, zupełnie jakby dziewczyna tym jednym smsem zmiotła go z planszy.
- Możesz mi więc powiedzieć, co ty do cholery, oglądasz? - nie znaczyło to, że jej się pokaże z tej wrażliwszej strony. Ludzie jego pokroju czegoś takiego nie robili i on nie zamierzał, choć korciło go niesamowicie udowodnić jej, że ma uczucia i nie jest bezdusznym arystokratą, za którego go miała. - To nie jest jakaś turecka opowieść o tym, że zabieram ci dziecko i zostajesz służącą u mnie. Nie zamierzam tego zrobić, nigdy! - i złapał ją za rękę, by spojrzeć jej w oczy i przekonać ją, że są bezpieczne.
Co pewnie było bardzo na wyrost, bo jego matka już obmyślała wszystko z prawnikiem, ale to wciąż Alfie był dorosły i odpowiadał za tę kruszynę

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
W głębi duszy, Mathilde Bennett, pragnęła stworzyć z Alfiem rodzinę. Pozornie dysfunkcyjną, bowiem nie byli ze sobą i żywili siebie prozaiczne uczucie zawodu, a jednocześnie kochała go miłością bezwarunkową, którą obudził w niej w dniu swego powrotu. Wszelkie emocje do tej pory były przygaszone, a ona trzymała się na dystans względem tego, co już zdołali sobie powiedzieć.
Musieli jednak postawić pewne granice, by zdrowy rozsądek utrzymał ich w samoświadomości, że przeszłość była jedynie czymś zespalającym ich w odpowiedzialności.
Dzisiejszego dnia wcale nie potrzebowała awantur ani jakiejkolwiek scysji, a możliwości ustalenia zasad, które im dadzą szansę funkcjonować ze sobą i dla Mii. Wierzyła w jego dobre serce, pamiętając czułość jaką ją otulał, opiekując się nią i dbając, żeby zawsze była szczęśliwa. Ich córka również mogła tego doświadczyć, dlatego tak bardzo Matts zależało na obecności mężczyzny, mimo że bała się o tym powiedzieć na głos.
- Nie mam telewizora, jeśli nie zwróciłeś ostatnio uwagi – warknęła przez zaciśnięte zęby, patrząc na niego zaskoczona tym, że w ogóle znowu się zjawił. Czuła jak odlegli byli od tego, co udało im się wypracować jakiś czas temu, co tylko sprawiało jej ból, ale nie zamierzała się ugiąć pod naporem męskich wyobrażeń.
- To czego chcesz? Ja ci powiedziałam, że chciałabym, żebyś był ojcem Mii, a ty uznałeś, że przecież potrzebujesz czasu, a nagle zjawiasz się tutaj ponownie i co? Musisz się określić, Alfie, do cholery jasnej! – krzyknęła zbyt głośno, a wielu ludzi spojrzało na nich.
Być może pamiętał charakter młodej kobiety, który wielokrotnie dawał o sobie znać ponad miarę, a ona była bezczelna w swej zuchwałości i braku zahamowani. Mówiła to, o czym faktycznie myślała i nie przejmowała się tym, że ktokolwiek mógł to usłyszeć. Wychodziła z założenia, że ludzie i tak plotkowali, a to nie mogło im odebrać nawet przez ułamek sekundy swobody.
Przynajmniej Mathilde.
Wywróciła teatralnie oczami, a w głowie pojawiło się pytanie – co on sobie wyobrażał? Czego oczekiwał? Potrzebował czegoś? Ostatnio padło przecież wiele słów… Nie zapytała jednak o to mężczyzny, dając mu przestrzeń, którą sama desperacko próbowała zagarnąć. Być może była naiwnie głupia, ale sama nie wyciągała po nią dłoni, jakby nieco obawiając się, że utraci go na zawsze, a przecież pragnęła, by był przy niej, choć zobrazowanie własnych przemyśleń było niebywale trudne.
- Ty jesteś idiotą, Buxton! – zrobiła w jego stronę kolejny krok, trzymając dłoń na rączce wózka. Trzęsła się, niczym osika na wietrze, aż wreszcie zdobyła się na odwagę, by wykrzyczeć mu w twarz, to co trapiło jej serce. - Przez ten cały czas radziłam sobie sama, a potem zaczęłam się bać, że coś spieprzę i nagle się zjawiasz! To co jest we mnie jest trudne, a jednocześnie chciałabym umieć się z tobą podzielić tym, czego w rzeczywistości chcę, tylko… Nie umiem! Wyobrażam sobie, że jesteś zdolny do zabrania mi córki, bo twoja matka dała mi pieniądze na aborcję! – dodała ledwie słyszalnie, po czym spuściła wzrok. - Chcę mieć pewność, że nie skrzywdzisz mnie w ten sposób lub kolejnym zniknięciem…

Alfie Buxton
happy halloween
Booyah
brak multikont
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Tyle, że rodzina zakładała pewny rodzaj wspólnoty, a Alfie coraz częściej przyłapywał się na tym, że jest w tym kompletnie sam. Najpierw spuściła bombę w postaci wieści o jego matce, potem z uporem maniaka to powtarzała i obecnie jeszcze zaczęła wierzyć w to, że zamierza zabrać jej dziecko. Nie wiedział który fragment układanki ugodził go najmocniej, ale był przekonany, że dobił do kresu swoich sił. Nie był przecież ani święty ani dorosły, by z pokorą stoika przyjmować kolejne wyrzuty, które płynęły jedną falą z ust kobiety, która zarzekała się, że go kocha.
Bzdura, nigdy nie czuł się mniej kochany niż w tym momencie, gdy wyzywała go od najgorszych i pokazywała, że popełnił niewybaczalny błąd. Tym razem jednak nie zamierzał pokornie schylać głowy.
- Tak, biedna Mathilde bez telewizora! Może do cholery, przestaniesz się tak użalać nad sobą?! Miałaś telefon do mnie, mogłaś zadzwonić i mogłaś zapewnić swojemu dziecku odpowiednie warunki, ale nie, wybrałaś milczenie i dumę! Jak ona smakuje na tostach? - prychnął, bo jako przyszły lekarz kompletnie nie rozumiał tego zachowania. Ba, jako świeżo upieczony ojciec również nie potrafił pojąć, że stawiała dumę nad dobro swojej ukochanej córki.
Najwyraźniej nie tylko on nie miał pojęcia jak kochać.
- I zrozum, do cholery, ty miałaś na to pieprzone dziewięć miesięcy, ja dowiedziałem się tydzień temu! Powinnaś dać mi czas! - nigdy nie sądził, że będzie w stanie na kogoś krzyczeć, ale tym razem słowa same padały jak wystrzelone karabinem maszynowym. Tylko dlatego, że miał dość obelg rzucanych bezmyślnie w jego stronę. Najwyraźniej i on miał uczucia, choć do niej kompletnie to nie docierało.
Przekrzywił głowę, gdy wspomniała o jego matce. Jasne, kolejny kamyczek do jego własnego grobu, gwóźdź do jego trumny.
Czy w ogóle kiedykolwiek będzie w stanie wybaczyć własnej matce? A może przynajmniej ją zrozumieć? Nie wiedział, ale to była sprawa między nimi, nie dotyczyło to Bennett w żadnym wypadku.
- Ona nawet nie wie, że tu wróciłem - tym razem nie krzyczał, bo właśnie dotarło do niego, że poświęcił swoją karierę i życie dla dziewczyny, która sądziła, że odbierze jej dziecko. Ta świadomość sprawiała, że wewnątrz się rozpadał, choć nadal pozostawał dzielnie wyprostowany i patrzący na nią z góry. - Mój prawnik się z tobą skontaktuje. Ustalimy opiekę z małą i alimenty. Może sobie w końcu kupisz telewizor - i po tych słowach odszedł. Nie potrafił jej wybaczyć albo nie umiał wybaczyć sobie tego jaki obrót przybrało ich życie.
Po raz pierwszy jednak definitywnie skończył z przepraszaniem za to, że żyje i tego postanowił się trzymać.

Zt
mathilde bennett
ODPOWIEDZ