asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Oczywiście, że nie było takich tłumaczeń, na które przyznałaby mu rację. To, że dawał pieniądze jej rodzicom, nawet bardziej ją denerwowało, bo po pierwsze z nimi nic go nie wiązało, a po drugie, było jej wstyd, że mimo wszystko państwo Chambers są dość pazerni i sami nie widzieli niczego złego w tej darowiźnie. Mari doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak muszą w jej rodzinnej wsi wychwalać Wainwrighta, nie szczędząc nikomu opowieści o tym, jakiego bogacza wyrwała sobie rudowłosa.
- Nie umiem ogarnąć tego wszystkiego rozumem - przyznała z pewnego rodzaju rezygnacją. Z jednej strony chciała mu ustąpić, bo widziała, że przemawia przez niego szczerość, ale z drugiej... z drugiej nie chciała, by ich związek kojarzył mu się z tym, że musiał wyłożyć na jej rodzinę taką kwotę. Po prostu to wszystko było zbyt skomplikowane i gdyby nigdy nie powiedziała mu o długach, pewnie wyglądałoby to znacznie lepiej. - Dobra, trzy czwarte brzmią nieźle - zgodziła się z nim, bo szczerze mówiąc sądziła, że przystanie na połowę. Zrobiła jednak co w jej mocy, aby nie pokazać po sobie, że była gotowa zgodzić się na gorsze warunki, aby Jonathan jednak się nie wycofał i nie obniżył ustalonego progu.
Kłótnie między nimi były czymś typowym, głównie dlatego, że oboje mieli wybuchowe temperamenty. O ile sama Marienne nie była fanką sporów, o tyle Jonathan z łatwością je wynajdywał, a wtedy rudowłosa podnosiła rękawicę i wcale nie zamierzała się kulić pod napływem złości Wainwrighta. Można by powiedzieć, że ich związek miał się tak dobrze głównie przez to, że Mari się go nie bała. Te krzyki, groźna mina, bluzgi... wiedziała, że poza tym nie ma nic strasznego, więc zamiast się wycofywać, potrafiła go uspokoić.
- Dokładna data jest jeszcze do dogadania, może za tydzień lub dwa - odpowiedziała spokojnie, tym bardziej, że to też pokazywało mu, że za jego plecami nic nie zostało zapięte na ostatni guzik. - Trzy dni - dodała spokojnie, może nawet lekko znudzonym głosem, ale cieszyła się, że już nie wrzeszczał. - Wiem Jonathan, martwisz się, bo jestem chora - gdy brakowało mu słów, ona tu była, by wyłożyć je prostolinijnie i z typową dla siebie lekkością. - Codziennie pamiętam o lekach - przewróciła oczami, prychając cicho. No dobra, kilka razy zapomniała, fakt, ale też bez przesady, miała już zegarek z całą masą powiadomień, które wgrał tam blondyn. - Jona... nic nie będzie nie tak - zapewniła go, bo nie ma też co ukrywać... raczej marne szanse, że z własnej woli pojechałaby do obcego szpitala, w którym nie znalazłaby ani Jonathana, ani Waltera. Za bardzo by się bała, ale mówienie o tym teraz oznaczałoby strzał we własne kolano. Głupie zagranie, zważywszy na to, że czuła w kościach, jak Jonathan zmienia zdanie. Musiała walczyć ze sobą, by się nie uśmiechnąć, więc uniesiony kącik ust schowała w kubku z herbatką, z którego pociągnęła parę łyków, a gdy go odstawiła, spojrzała na niego psotnie.
- No nie wiem - odpowiedziała teatralnie wzruszając ramionami i w geście tym było coś z wrednego, małego chochlika, który teraz podrzucił paczką papierosów w rękach. - Możesz? - posłała mu krnąbrne spojrzenie, stając po przeciwnej stronie wyspy kuchennej, nawet jeśli on nadal był przy stole w jadalni. Im więcej ich odgradzało, tym lepiej. - Chyba jednak nie możesz - kontynuowała swoją zabawę, zaglądając do paczki z papierosami, jakby nadal intensywnie o tym wszystkim myślała. - Może sobie pomedytuj, co? - dodała, szczerząc się już wesoło, bo mimo wszystko była zadowolona z tego, jak przebiegła ich rozmowa i co ważniejsze, miała naprawdę nienajgorszy dzień.

jonathan wainwright
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Gdyby wiedział, że Marienne zgodziłaby się na pół etatu bez zbędnych komentarzy, zapewne w ciemno rzuciłby taką liczbą. Niestety, przezorność miała go zgubić i zaproponował coś innego, aczkolwiek wolał dmuchać na zimne, bo kto wie, czy za miesiąc, albo dwa Chambers znów nie wpadnie na jakiś genialny pomysł dorabiania sobie na boku i nie zatrudni się jako wyprowadzaczka psów, albo pomoc kuchenna.
- Porozmawiamy o tym później, na spokojnie - westchnął czując, że chociaż tę jedną kwestią mają za sobą.
Później zaczęły się schody, ale powoli, krok po kroku udało się im je pokonać i zdecydowanie największą zasługę w tym wszystkim miała Marysia, bo Jonathan pewnie inaczej poprowadziłby tę rozmowę. Faktycznie rudowłosa potrafiła nie tyle co mu się przeciwstawić, ale też uspokoić, gdy on nakręcał się w swojej złości coraz bardziej. Owszem, bywała przy tym irytująca i bezczelna, ale swoją paplaniną potrafiła sprawnie wprawić go w konsternację, a potem wymusić na nim spojrzenia na sytuację z zupełnie innej perspektywy. Chociaż zdarzały się im i takie wymiany zdań, które były znacznie bardziej burzliwe, wtedy Wainwright z trudem panował nad swoją frustracją, często wyrzucając z siebie słowa, których później żałował. Póki co jednak udawało mu się z Marienne rozmawiać, a to była niezwykle istotne, bo poprzednie małżeństwo zrujnował wiecznie pozwalając sobie na ucieczki i ucinanie tematów. Narastające problemy, nierozwiązane spory, tajemnice i traumy podkopały fundamenty związku, po którym niewiele pozostało w ostatnich miesiącach jego istnienia. Naprawdę nie chciał zrobić tego samego Marienne, nie chciał zostawiać jej samej w środku dyskusji, nie chciał uciekać w samotność, zamykając za sobą drzwi i nie odzywając się przez długie dni. Nie chciał być znów tym samym, okrutnym człowiekiem, więc się starał, starał jak mógł, ale nie było to wcale łatwe.
- Tego nie wiesz, Marysiu - odpowiedział, gdy rudzielec oznajmił, że nic nie pójdzie źle. - Wolę, abyś była ubezpieczona na każdą ewentualność więc... Jeśli mam się zgodzić to tylko jak zgodzisz się przestrzegać pewnych zasad - oznajmił, tym samym zgadzając się na to, aby pojechała z Benjaminem i Gwen do Sydney.
Należała mu się więc nagroda w postaci papierosa, ale podły, rudy chochlik zamierzał się z nim droczyć, co spotkało się z niezadowoleniem wymalowanym na jego twarzy.
- Wiesz, że przeginasz? - Burknął borsucząc się, gdy z niezbyt ładnym wyrazem twarzy spoglądał na rozbawioną Mari. Poczuł irytację i był o krok od powiedzenia jej, że ma mu oddać te papierosy, ale potem paczka wyleciała jej z ręki, co wywołało w nim lekki rozbawienie. Prychnął więc pod nosem, a potem ruszył nagle z miejsca, aby dorwać rudzielca w kuchni i chociaż była daleko to jednak nie miała zbyt wielu szans. Nawet okrążając wyspę, nie byłaby wstanie uciec Jonie, który ostatecznie ją złapał i uniósł do góry. Gacuś przy tym wszystkim biegł między ich nogami, szczekając i podskakując koślawo na swoich krótkich łapkach. - Mam inny pomysł na rozładowanie nerwów, wiesz? - Mruknął niby groźnie, ale ku własnemu zaskoczeniu czuł się dobrze i spokojnie. Przerzucił, wierzgającą się Marysię przez ramię i skierował w stronę sypialni, pilnując przy tym, aby Gacuś został w dziennej części loftu. - Przepraszam, ale nie słyszę co mówisz, Gacuś szczeka zbyt głośno - usprawiedliwił swoje ignorowanie wrzasków rudzielca psem, a potem... Potem Mari nadal krzyczała, a bynajmniej z niezadowolenia.

<koniec> :date:
Mari Chambers
ODPOWIEDZ