asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Uśmiechnęła się, gdy usłyszała stwierdzenie o zasadach, ale wraz z tym uśmiechem pojawił się też pewien żal, bo zwykła żyć podobnie, a aktualnie nie mogła sobie na to pozwolić.
- Cóż, sama ich sobie też nie narzucam, ale dużo się u mnie pozmieniało - mruknęła jedynie, popijając parę łyków swojej herbaty.
Słuchała Mathilde z niemałym zaangażowaniem, kiwając co jakiś czas głową, ale niestety nie miała w zanadrzu żadnych złotych rad, bo sama kompletnie nie znała się na rozkręcaniu własnego biznesu, ani na takich drogich sukniach robionych ręcznie. Nie chciała więc przez swój brak wiedzy powiedzieć czegoś, co niekoniecznie byłoby dobrze widziane, a przy tym na pewno też nie chciała podcinać dziewczynie skrzydeł.
- To jak masz już jakieś klientki, to powoli będzie się to roznosić... tego ci życzę - podsumowała więc ostrożnie, na tyle, na ile rozumiała temat. - Możesz mi pokazać to konto, zaobserwuję - zaproponowała jeszcze, chociaż wątpiła, by jej marna obserwacja mogła jakoś spektakularnie wpłynąć na wyniki Mathilde. No, ale to zawsze coś!
Wzięła kolejny kęs tacosa i na pytanie Mathilde o mało nie zginęła na miejscu, z przyczyn innych niż przez wadę serca - a to byłoby zaskakujące. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy walczyła z kęsem, który utkwił jej w gardle i utrudniał oddychanie. Chwila kaszlu, popiła wszystko herbatą i jakoś do siebie doszła.
- Jeju, wybacz - jęknęła i jeszcze raz zakaszlała, ocierając oczy. Niełatwo było ją zawstydzić, bo raczej nie miała tematów tabu, ale poczuła, że lekko się rumieni. Mimo to parsknęła śmiechem i machnęła dłonią szczerząc się wesoło. - Szczerze wątpię w to, aby Jona chciał mieć dzieci... w zeszłe święta moja mama zasugerowała coś takiego, strasznie się wtedy obruszył - powiedziała zgodnie z prawdą, bo wiedziała, że u blondyna pewnych spraw nie przeskoczą. - Jest rozwiedziony, więc w małżeństwa pewnie też nie wierzy... nawet psa nie chciał, więc to już na niego coś wow, że sam się zdecydował na adopcję - wspomniała jeszcze o Gacusiu, bo ten akurat podreptał bliżej i zaczął drapać się za uchem. No i chyba chciała też dodać coś pozytywniejszego, niż jedynie słowa o tym, że mimo uczucia, jakim darzyła Jonathana, wątpiła, by ich związek miał pójść jeszcze bardziej w przód. Nie mniej jednak nie uważała pytania dziewczyny za nieodpowiednie i w sumie to nawet połechtało jej to ego, bo oznaczało, że sprawiają z Jonathanem wrażenie związku, który nie jest tylko chwilowy.
- Rozumiem, że jest ci z tym wszystkim ciężko - przyznała, wypuszczając powietrze z płuc, bo sama nie wyobrażała sobie, co by zrobiła, gdyby znalazła się w podobnej sytuacji. - Wiesz, jeśli jednak będziesz potrzebowała z czymś pomocy, to proszę, daj mi znać... dam ci swój numer, co? - zaproponowała trochę śmiało, ale też taka właśnie była. Bezpośrednia i niekoniecznie wycofana. Czasem miała nawet skłonności do narzucania się, ale ostatecznie gdyby nie robiła tego w przeszłości, Jonathan nigdy by się w niej nie zakochał, więc miało to swoje plusy. - Poza tym Mia to bardzo ładne imię, tylko jakiś kretyn chciałby je zmienić - pochwaliła jeszcze, wcale nie mówiąc tego z grzeczności i wróciła w końcu do jedzenia, żeby im nie wystygło.
- Nie przepraszaj... przez pół roku mówiłam, że mam sztuczną wstawkę, a nie zastawkę, więc na pewno nie jesteś tak kiepska w medycynę, jak ja - parsknęła śmiechem, chociaż nie był to zbyt wesoły temat. Mimo to Mari starała się o nim mówić dość pogodnie, by nikogo nie przygnębiać prawdą o swoim zdrowiu. - Mam zdeformowane pół serca, wszczepiono mi sztuczną zastawkę, ale Jonathan mówi, że to nie wystarczy, więc jeśli nie znajdę nowego, to moje pewnie w którymś momencie się na mnie wypnie - wyjaśniła z uśmiechem, jakby opowiadała dowcip, specjalnie dobierając takie lekkie słowa, bo widziała, że Mathilde ma swoje problemy i kompletnie nie chciała psuć jej dnia swoimi własnymi. Poza tym zdała sobie sprawę, że pierwszy raz tak wprost wyjaśniła komuś co jest nie tak, zwykle Jonathan się tym zajmował. - No jestem młoda, a w kontraście z Joną, nawet wypadam jeszcze korzystniej - próbowała jak najbardziej wprowadzić tą zabawną atmosferę. Oczywiście chodziło jej o wiek Jonathana, bo no, zdrowotnie i kondycyjnie to on mimo wszystko wypadał z ich dwójki lepiej. - Mam dwadzieścia siedem lat, a teraz w sumie wyglądam nieco lepiej, bo dopiero co dostaliśmy wyniki z biopsji jakiś tam guzków. Gdyby się okazało, że to nowotwór, nie miałabym szans na nowe serce, więc trochę psychicznie odżyłam - było jej bardzo miło przyjąć taki komplement, tym bardziej, że nadal była nieco rozczochrana i miała na sobie szlafrok. - Wiesz, z tymi badaniami to ciężko stwierdzić... mieszkam z lekarzem, więc to prawie jak codzienne wizyty domowe - zaśmiała się cicho. - No i różnie... staram się jak najrzadziej. Nienawidzę szpitali i powodują u mnie mdłości - wcale nie przesadzała, a wręcz nie dopowiedziała, ale też podobało jej się, że wypadała w tej rozmowie całkiem nieźle i niekoniecznie chciała się przyznawać do tego, że na izbie przyjęć małe dzieci patrzyły na nią z zażenowaniem, gdy robiła co w jej mocy, aby stamtąd uciec i z nikim nie współpracować. Była pewna, że pomimo przyjacielskiej natury Chambers, pielęgniarki jej szczerze nienawidziły.

mathilde bennett
Mama na pełen etat — Sprzątająca ładne domy
21 yo — 158 cm
Awatar użytkownika
about
Marzycielka, która projektuje ołówkiem szczęście innych, choć sama dla siebie nie potrafi naszkicować własnego.
Przez własną spontaniczność, która generowała słowa wypowiada bez pomyślunku, czuła jak igra z uczuciami Chambers, mimo że nie miała nic złego na myśli. Serce w piersi Bennett kołatało nierównomiernie, a rytm zdawał się być nie pasujący do czegokolwiek.
Łudziła się, że rudowłosa kobieta nie będzie żywiła względem niej urazy, bo przecież nie chciała źle, poznając jedynie po omacku osobę o przypadłości, która Mathilde wydawała się być absurdalnie niesprawiedliwa. Gdyby nawet mogła, chciałaby zabrać cały ból i cierpienie innych.
- Tak, ale wiesz to nic takiego, bo teraz chyba rzadko się docenia prace ręczne, ale za to częściej udaje mi się sprzedawać zwykłe suknie, bo takie też robię, chociaż i tak wolałabym być dziewczyną od ślubów – zażartowała, po czym na swoim telefonie włączyła instagrama i podsunęła telefon kobiecie. Uśmiechnęła się do niej, po czym zastukała długimi paznokciami w blat, gdy ta przepisywała pokrętną nazwę konta, a gdy się to udało – oddała obserwację.
W przyszłości chciała otworzyć własny, nieduży salonik, gdzie mogłaby wystawić kilka modeli, a potem cieszyć się odniesionym sukcesem. Do tego jednak musiała prawdopodobnie dojrzeć, a póki jej córeczka była malutka, marzenia spychała na dalszy plan. Nawet jeśli Alfie planował kiedykolwiek zająć się dzieckiem, ona doskonale wiedziała, że to niczego nie zmieni. Nie byli już razem, a tym bardziej nie mieli wobec siebie zobowiązań. Nawet ta słodka kruszyna nie wydawała się być dostatecznie intrygująca, by młody mężczyzna dostrzegał w niej kompana dnia codziennego. Z drugiej strony – nie znał jej i nie miał pojęcia, ile radości potrafiła dać.
Na ziemię została sprowadzona dopiero w momencie, gdy Mari zaczęła się dusić, a Bennett nie miała zielonego pojęcia, co należało zrobić. Przygryzła policzek od środka, mając w głowie czarny scenariusz, że właśnie umiera, ale gdy odezwała się po chwili, ciemnowłosa odetchnęła z ulgą.
- Mężczyźni prawdopodobnie nigdy nie dojrzeją do tak poważnych decyzji, więc to chyba w naszych rękach są pewne sprawy, ale wiesz… – zawiesiła na moment głos, po czym upiła łyk herbaty. - Mój były na początku cieszył się, potem uciekł… Teraz jak wrócił, postawił cały mój świat na głowie, ale dałabym całkiem sporo, żeby Mia miała ojca, a nie tak jak, więc… Może po prostu twój narzeczony potrzebuje czasu? Na pewno nie musicie skreślać swoich potrzeb, a kompromisy bywają naprawdę super – dodała zgodnie z własnym wyobrażeniem o relacjach damsko-męskich. Nie miała względem nich zawrotnego doświadczenia, bo więcej bywała w łóżku z chwilowymi randkami niż budowała emocjonalną więź. Związek z Buxtonem, a raczej ich rozstanie niemalże ją stłamsiło. Wiedziała, że jeszcze nie doszła do siebie i strach przed kolejnym zranieniem był ogromny.
Uśmiechnęła się pod nosem, gdy usłyszała kolejne słowa o chęci pomocy. Do tej pory traktowała wszystkich z dystansem, zapewniając każdego, że świetnie sobie radzi, ale prawda była zupełnie inna. Nie umiała tego osiągnąć w żaden sposób, jedynie robiąc dobrą minę do złej gry.
- Dzięki, to bardzo dużo dla mnie znaczy, wiesz? – kąciki warg uniosły się na sekundę, bo po chwili wyraz twarzy Mattie stał się melancholijny. W tym całym ambarasie najbardziej potrzebowała swojej matki, która trzymała ją na dystans i od miesięcy nie dała znaku życia. Czasem nawet myślała, że posiadanie normalnej rodziny nie jest czymś, co kiedykolwiek będzie posiadać.
- Potrzebujesz przeszczepu…? – pytanie uleciało niekontrolowanie spomiędzy pełnych warg. Szok uderzył w nią z pełną siłą, co sprawiło, że otworzyła szeroko usta. Nie przypuszczała, że ktokolwiek zaskoczy ją w taki sposób, ale Chambers się to udało. W tym momencie nawet pomyślała egoistycznie, że życie stawiało na jej drodze kogoś kto okazał dobroć, a jednocześnie za plecami tej osoby widniało widmo śmierci. - Nawet nie mam pojęcia, jak szuka się dawcy… Da się to zrobić? No wiesz, te procedury wszystko są dla ciebie w pełni osiągalne? Nie wiem czy jakkolwiek mogłabym pomóc, ale jeśli tak to naprawdę chętnie pomogę – zaproponowała, po czym kolejna bomba dotycząca dyskwalifikacji z powodu nowotworu spadła na młodą dziewczynę zbyt szybko. Nie spodziewała się tego, a tym samym jeszcze szerzej otworzyła usta. - Kurwa, jak na jedną osobę mogą spaść takie choroby? Ja pierdolę, to aż masakra! Całe szczęście, że te niby guzki to nic poważnego i najważniejsze, że odżyłaś – zaklęła siarczyście dwukrotnie, zapominając że w towarzystwie nie wypada, po czym przygryzła policzek od środka. Za dużo tych nowości było, dlatego bez zastanowienia postanowiła złożyć Mari propozycję, która była nieco szalona, a jednocześnie całkiem szczera i przyjacielska.
- Może masz ochotę w weekend wpaść na cynamonowe pierniczki? Piekę je czasami, a szczególnie w świątecznym okresie, więc jeśli nie przeszkadza ci obecność mojego małego bąbelka, to naprawdę chętnie cię ugościmy – zaproponowała zgodnie z własnym wyobrażeniem o następstwach ich relacji, bo czuła, że obie potrzebują kogoś takiego w swoim życiu. - Jeśli nie to też zrozumiem, ale tak sobie pomyślałam, że może jednak… No i muszę już wracać do swoich obowiązków, bo nie chciałabym was zawieźć – przyznała zgodnie z prawdą, dziękując skinieniem głowy za śniadanie. Nikt wcześniej nie potraktował jej w ten sposób z pracodawców, poza Aidenem, ale ten mężczyzna był przecież zupełnie inny od Mari i Johny.
Resztę popołudnia sprzątała w ciszy, uwijając się szybciej niż zwykle, by wrócić do dziecka, za którym tego dnia tęskniła, jak za nikim innym kiedykolwiek.

/zt

Mari Chambers
happy halloween
Booyah
brak multikont
ODPOWIEDZ