25 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
urlopuję tu od jakiegoś miesiąca przynajmniej i w sumie nie widzi mi się z tego urlopu wracać, ale zobaczymy
Poniedziałek jest prawdopodobnie najgorszym dniem tygodnia ze względu na to, że jest zaraz po weekendzie. Nikomu nic się nie chce - dzieciom wracać do szkoły, dorosłym do pracy. Po prostu nie ma osoby zadowolonej z tego dnia, a przynajmniej nie było do dwudziestego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku, bo to właśnie wtedy na świecie pojawiło się ich pierwsze dziecko, którego nazwać postanowili Colin (po Colinie Firth, bo aktor ten tak przypadł matce do gustu w ekranizacji Dumy i Uprzedzenia) Andrew (po wujku, którego chłopak w życiu na oczy nie widział). Dla nich był to jeden z najszczęśliwszych dni w życiu. Czy Colin był dzieckiem bardzo wyczekiwanym? Nie. Zatem wpadką? Również nie. Ot przyszedł na świat trzy lata po pięknym ślubie Hannah i Stephena, kiedy to życie mieli mniej więcej poukładane, jeżeli tak można nazwać stabilną pracę oraz pewne miejsce zamieszkania.

Był to wtorek, kiedy mama, wchodząc do pokoju syna oznajmiła mu, że będzie mieć siostrę. "Znowu?!" zawołał niezadowolony, co zabrzmiało wyjątkowo zabawnie w ustach trzylatka. Nic więc dziwnego, że zarówno matka, jak i ojciec, który trzymał w ręce kamerę, zaśmiali się, spoglądając to na siebie, to na załamanego chłopca. Colin westchnął ciężko, po czym schował twarz w swoich malutkich rączkach. "Ale w moim pokoju mieszkać nie będzie. Wystarczy, że z nią muszę go dzielić" dodał, wskazując na siostrę, leżącą w kojcu niedaleko łóżka malca, co ponownie wywołało salwę śmiechu. "O to już martwić się nie musisz" powiedział z uśmiechem tata, siadając obok syna, po czym postanowił podzielić się z nim kolejną nowiną, tym razem dotyczącą przeprowadzki. Od razu też zaczął opowiadać, co też takiego znajdować się będzie w ich nowym domu, jak mu pokój urządzą, a nawet o planach, co do ogrodu napomknął, jednak jedyną rzeczą, jaką interesowało trzylatka było to, czy zatem w końcu zgodzą się na psa. Na jego nieszczęście odpowiedź brzmiała nie.

Mama mówiła mu, że to nic takiego, że będzie dobrze i Colin naprawdę chciał w to wierzyć. W telewizji naoglądał się tylu meczy koszykówki, że po prostu musiał sam spróbować w nim swoich sił i tak też pojawił się na środowym treningu, o którym wspominała jego wychowawczyni w szkole. Blondyn wziął głębszy wdech, a mama po raz ostatni poprawiła jego z lekka za dużą koszulkę. Po tym, Colin niepewnie wszedł na boisko, cały czas kurczowo trzymając matertiał bluzki. Trener stał niestety po drugiej stronie pola do gry, więc trochę chłopiec musiał przejść. Wierzył jednak, że da radę - w końcu mama w niego wierzyła. Obejrzał się przez ramię, by na nią spojrzeć i jeszcze raz zobaczyć ten pełen otuchy wzrok, lecz dokładnie w tym samym momencie ktoś na niego wpadł. "O matko" zaczął brunet, podnosząc się z podłogi. "Sorki" dodał, podając rękę Colinowi, którą ten ochoczo przyjął. "Brakuje nam środkowego w grupie, chcesz nim być?" zapytał prędko chłopiec, jak gdyby nigdy nic i przetarł zasmarkany nos ręką. Hartley był lekko zdezorientowany tą nagłą propozycją i nawet nie myślał o tym, że ledwo stoi na trzęsących się nogach, kiedy zgadzał się. "No i super. Chłopaki! Mamy całą drużynę!" zawołał, jak się później okazało Wes. Kto by pomyślał, że właśnie w takich okolicznościach nawiąże on znajomości, które przetrwają dłużej niż podstawówkę.

Gdyby nie zajęcia teatralne to prawdopodobnie czwartek były najbardziej znienawidzonym dniem tygodnia dla Colina. Na szczęście te parę godzin na szkolnej scenie ratowały wszystko. Swoją pasję do teatru odkrył przypadkiem. Ot wpadł na to kółko na początku piątej klasy, gdy pomylił pracownie. Wszedł do nieodpowiedniej i przekonał się o tym dosłownie w chwili, gdy otworzył drzwi, bo wówczas dostrzegł śmiesznie poprzebieranych uczniów ze starszych, jak i młodszych klas. Zresztą, nawet nauczyciel prowadzący ubrany był w coś, co przypominało narzutę średniowiecznego błazna. Oszołomy, pomyślał, przyglądając się każdemu z osobna, po czym odezwał się krótko "przepraszam, pomyliłem klasy". Niemniej jednak, nauczycielka wyjść mu nie tyle, co nie pozwoliła, a zaproponowała, żeby został na chwilę. I tak się złożyło, że został już na stałe, planując nawet, bycie aktorem teatralnym w przyszłości.


Tak się złożyło, że zakończenie roku szkolnego wypadało akurat w piątek. Przeżycie pierwszego roku w liceum należało jakoś uczcić i z tej okazji jeden z członków koszykowej drużyny szkolnej postanowił urządzić "małe" spotkanie, które w przeciągu paru godzin przerodziło się w prawdziwą imprezę, na której alkohol (o którym na samym początku w ogóle nie było mowy) lał się praktycznie litrami. Colin przez cały rok odmawiał sobie tego typu schadzek, wiedząc, że rodzice by ich nie pochwalili. Sceptycznie podchodzili do rozpijania młodzieży i nie można było im się dziwić. Hartley chciał nawet po prostu wyjść i wrócić do domu, jednak znajomi zatrzymali go wręcz siłą. Najpierw był nieco na nich zły z tego powodu, jednak z czasem, a konkretnie z wlewanymi w siebie kieliszkami, które poprawiał papierosami, serwowanymi przez chłopaków z klasy maturalnej przyprowadzonych na tę imprezę przez młodsze dziewczyny, rozluźniał się coraz bardziej, a i bawił coraz lepiej, całkowicie przypadkiem ignorując telefony od matki i ojca. Dopiero około godziny dwudziestej trzeciej udało mu się przysiąść w bardziej ustronnym miejscu, gdzie tłum nie był w stanie zagłuszyć dzwonka jego telefonu. Wyjął go z kieszeni spodni z przerażeniem zauważył, że nieodebranych połączeń ma przeszło dwadzieścia. To otrzeźwiło go niemalże całkowicie. Wziął głębszy wdech, po czym wcisnął zieloną słuchawkę. Nim zdążył przyłożyć aparat do ucha miał okazję usłyszeć donośny głos matki, która krzyczała na niego, jednak Colin nie był w stanie jej zrozumieć. "Zgubiłem telefon" skłamał, brzmiąc wyjątkowo prawdziwie. Nie wiedział, czy to przejdzie, ale zawsze można było spróbować, czyż nie? Teraz i tak nie miał już nic do stracenia. "Ale Wes z chłopakami pomogli mi go znaleźć" kontynuował "nie uwierzysz, gdzie był". Po tych słowach matka mu przerwała, znacząco spokojniejszym tonem głosu i powiedziała, że wszystko to może opowiedzieć jej w domu, najważniejsze, że wie, że synowi nic nie jest. Przypomniała mu jeszcze, że najpóźniej o drugiej ma być w łóżku, po czym rozłączyła się, prosząc, by pilnował już komórki. "Czyli kłamać umiem nie tylko na scenie" powiedział sam do siebie, po czym wrócił do znajomych.

Finał mistrzostw międzyszkolnych w koszykówkę przypadł w sobotę. Nieco niefortunnie, bo jednak cała drużyna - w tym Colin - liczyła, że odbywać się on będzie w ciągu tygodnia, przez co przepadnie im parę zajęć z nauczycielką historii, a przy okazji matką Hartleya. W domu matulę uwielbiał, jednak na szkolnych korytarzach relacja ta była dużo trudniejsza, jednak o to mniejsza. O godzinie dziesiątej wszyscy stawili się na miejskim boisku zwarci i gotowi do wywalczenia sobie tytułu mistrza. Byli pewni swojej wygranej, może nawet zbyt pewni. Wszystkie miejsca na trybunach zdawały się być zajęte, w głównej mierze przez kibiców tutejszej drużyny, zatem chłopcy najlepszy doping mieli zagwarantowany. Siedzieli właśnie w szatni, śmiejąc się z jakiejś głupoty, której Colin w tym momencie nie byłby w stanie przywołać, kiedy to do drzwi ktoś zapukał. Rozmowy ucichły jedynie na chwilę, gdyż wszyscy zwrócili uwagę na kobietę wchodzącą do środka. Uśmiechnęła się ona miło i odszukała swojego syna, którym okazał się być drużynowy rozgrywający z drugiego zestawu z pierwszej klasy. W mgnieniu oka jej obecność umknęła wszystkim, jednak nie Colinowi, który nie spuścił z niej wzroku do momentu jej wyjścia, a potem - nawet będąc już na boisku - wypatrywał jej wzrokiem na trybunach. "Patrz na piłkę, a nie kibiców, Hartley!" zawołał trener, co momentalnie sprowadziło chłopaka na ziemię i przywróciło do gry. Cudem, ale wygrali. To jednak Colina niezbyt interesowało. Dużo bardziej zastanawiał się, czy uda mu się jeszcze chociażby przypadkiem wpaść na kobietę z szatni, która od razu wpadła mu w oko.

Ta niedziela było wyjątkowo ciepła, jak na koniec stycznia w Londynie. Na pięknym, niebieskim niebie widniało jedynie słońce, którego żadna chmura nie ośmieliła się sobą przysłonić. O ile starsi cieszyli się, że w końcu można rozpiąć puchowe kurtki lub nawet zamienić je na nieco lżejsze, o tyle dzieci wydawały się niepocieszone, że ich śnieżne budowle oraz bałwany zwyczajnie zaczęły się topić. Colin widział to niezadowolenie na twarzach maluchów, ratujących swoje dzieła, kiedy mijał je w drodze nie do miejsca, o którym powiedział rodzicom. Ci byli święcie przekonani, że ich najstarsze dziecko w tak odświętnym stroju, jakim była biała koszula i marynarka (dopasowana oczywiście do czarnych spodni!), które kryły się w tym momencie pod beżowym, eleganckim płaszczem, zmierzał do pobliskiego kościoła. W końcu chłopak nie mógłby odpuścić sobie mszy, nawet jeżeli nie mógł udać się na nią wraz z rodziną o porannej porze - takiego byli zdania. Nie zdawali sobie jednak sprawy, że nie towarzyszył im rano, ponieważ zwyczajnie miał kaca (moralnego i nie tylko). Złudnie wierzyli, że ten po prostu zmęczony był nauką do sprawdzianu z biologii, na którą umówił się z "koleżanką". Cóż, Colin dobrym synem był, lecz nie na tyle, by wyprowadzać mamę i tatę z błędu. Chociaż, może to właśnie świadczyło o jego dobroduszności? W końcu nie od dziś wiadomo, że im mniej się wie, tym lepiej się śpi, czyż nie? Nawet, jeśli nie to chłopak i tak wolał sobie wmawiać, że było inaczej.
Główna ulica, przy której znajdował się jego aktualny dom, dobiegała końca. Wystarczyło już zatem skręcić w lewo i przejść paręset metrów, by znaleźć się w kościele, jednak ten ani przez chwilę nie był miejscem docelowym dla Hartleya. Ruszył zatem w stronę przeciwną i jedynie przez ramię spojrzał krótko na ten "Dom Boga", jak nazywał to zawsze nieco nawiedzony katecheta w szkole, by następnie wręcz pognać do pobliskiego pubu, w którym umówił się wraz z grupką znajomych na oglądanie rozgrywek hokejowych przy kuflu piwa, którego nigdzie indziej by im nie sprzedano z racji ich wieku. Jedynie w tym "honorowano" ich dowody, a raczej nie zwracano uwagi na to, że są najzwyczajniej w świecie podrobione i według których każdy z paczki miał już przynajmniej dwadzieścia trzy lata, a nie siedemnaście - jak w rzeczywistości.


Colin siedział na lekcjach, wygłupiając się ze znajomymi, kiedy to do klasy wszedł dyrektor. Wszyscy oczywiście powitali go sztywnym "dzień dobry", a następnie wrócili do tego, co robili wcześniej. Hartley miał właśnie opowiedzieć przyjaciołom o tym, jak wślizgnął się w zeszłym tygodniu do domu bez wiedzy rodziców, kiedy to nauczycielka z przerażoną miną podeszła do niego i poprosiła, by udał się do dyrektora. Colin nie wiedział, o co mogło chodzić. Przecież uczniem był na pięć plus, na jego zachowanie w szkole nie można było go oskarżyć, a to co się działo po niej już nie powinno oświatę interesować, prawda? Niemniej jednak blondyn podniósł się z miejsca i ruszył za dyrektorem do jego gabinetu, w którym to zastał już swoje rodzeństwo. To jeszcze bardziej go zaskoczyło, jednak nie powiedział nic, a po prostu usiał na wolnym krześle i oczekiwał jakichkolwiek wyjaśnień. Przyszły one prędko, lecz z perspektywy czasu Colin wolałby ich nie słyszeć. "Wasi rodzice mieli wypadek" powiedział dyrektor, a w pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Po tych słowach chłopak dni tygodnia nie umiał już liczyć, bo wszystkie zlały mu się w jedno.


━━ Z uwagi na pracę ojca, w trzeciej klasie liceum cała rodzina przeniosła się na drugi koniec świata, a dokładnie do Londynu. Stephen chciał otworzyć swój odzieżowy biznes na rynek europejski, zaczynając od Wielkiej Brytanii. Mężczyzna uwielbiałmieć wszystko pod kontrolą, więc nic dziwnego, że Hartleyowie spakowali walizki i się przenieśli, by ten mógł doglądać z bliska prac nad nowym magazynem w sercu Anglii. Nie pierwszy raz zresztą przeprowadzali się ze względu na jego pracę. Przed laty również z tego samego powodu opuścili Melbourne na rzecz Lorne Bay, w którym Steph dostrzegł potencjał.
━━ W wypadku samochodowym jego ojciec zginął na miejscu, zaś matka zmarła dwa dni później w szpitalu. Opiekę na trójką rodzeństwa przejęła ciotka, której Colin prawdę mówiąc praktycznie nie pamiętał. Nie był do niej zbytnio przekonany od samego początku. Nie wierzył w jej dobre intencje i nawet nie próbował tego przed nią ukryć. Dodatkowo zmuszony przez to został do powrotu do Australii, co niespecjalnie mu się spodobało. Zdążył już zakochać się w deszczowym mieście i powrót na tak zwane stare śmieci mu nie odpowiadał.
━━ Niegdyś chciał zostać profesjonalnym koszykarzem, jednak plany te uległy zmianie po zainteresowaniu się przez chłopaka teatrem. Gdy nauczycielka przydzieliła mu rolę tytułowego Hamleta wiedział, że jest to coś, co chce robić w życiu.
━━ W koszykówkę wciąż gra, hobbistycznie oczywiście.
━━ Udał się na studia aktorskie do Sydney, a zaraz po nich podjął tam również pracę w teatrze. Pierwszych skrzypiec jeszcze nie gra, jednak coraz częściej dostaje poważniejsze role. Aktualnie przebywa na urlopie, w trakcie którego przygotowuje się już do kolejnej sztuki, do której próby rozpocząć się mają na początku września. Wtedy też ma zamiar wrócić do Sydney.
━━ W minione wakacje pofarbował włosy na ciemny brąz z uwagi na rolę, jednak raczej będzie wracał do naturalnego koloru. Nie, że wyglądał źle, ale w swoim blondzie czuł się zdecydowanie lepiej.
━━ Szkoła, zaraz po wypadku, zapewniła mu spotkania z psychologiem, z których jednak zrezygnował, nie wierząc, że są one w stanie mu jakkolwiek pomóc z poradzeniem sobie w sytuacji, w jakiej się znalazł. Po latach jednak sam zdecydował się na sesje terapeutyczne, które pomagają mu uporać się z tą tragedią.
━━ Od zawsze marzył mu się pies, jednak rodzice nie zgadzali się na czworonoga w domu. Raz próbował przemycić szczeniaka do domu, jednak ojciec wykrył to w porę i zapobiegł temu.

colin andrew hartley
20.05.1996
melbourne
aktor
sydney theatre company
opal moonlane
kawaler, heteroseksualny
Środek transportu
Samochód, rower.

Związek ze społecznością Aborygenów
Brak związku.
Najczęściej spotkasz mnie w:
Opal moonlane.
Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Siostry, ciotkę.

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak.
colin a. hartley
cole sprouse
niesamowity odkrywca
szogun
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany