Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Nigdy nie byłam stworzona do samotności, w żadnym tego słowa znaczeniu. Od samego poczęcia miałam towarzystwo, by potem wyrwać się na świat kilka minut przed siostrą, bo przecież w przeciwnym razie musiałabym te parę chwil w bezkresnej ciemności spędzić w pojedynkę. Starszą siostrą byłam jednak tylko z tych kilku minut wydartych dla siebie, trwających od mojego pierwszego oddechu, do tego, który wydała z siebie Janelle. Od tamtej chwili miałyśmy być już zawsze razem, dwie dziewczynki, którym urodzenie i wychowanie w dobrej rodzinie nie miało dostarczyć żadnych trosk. Żyłyśmy nie wiedząc czym jest bieda, tonąc w pięknie dziecięcej codzienności, w której może i brakowało zapracowanych rodziców, ale przecież nigdy nie byłyśmy same. Kiedy przychodzisz na świat ze swoją kopią, życie po prostu nie uczy ciebie czym jest samotność. No bo po co? Nas po prostu do niej nie stworzono.

Miałyśmy kilkanaście lat, gdy rodzice zdecydowali się na rozwód. Pamiętasz, Janey? Niewiele wtedy zrozumiałam. Nigdy nie wzięłam udziału w batalii o to, czy zostać z mamą, czy z tatą. Dla mnie odpowiedź była jedna - tak długo, jak obok będzie Jane, tak długo będę na swoim miejscu. Nigdy nie żałowałam tego, że pozwoliłam siostrze zdecydować, prawdę mówiąc sama bałam się wyborów, unikałam ich jak ognia, tchórzliwie wierząc, że tym sposobem uda mi się przejść przez całe życie. Po prostu nie chciałam zostać z tyłu i do dzisiaj niczego tak się nie boję, jak chwili, w której nikogo już nie będę miała. Byłam trochę jak ten cień z Piotrusia Pana, niby zdolny do własnej woli, ale jednak związany z Janelle. Nigdy nie lubiłam tej bajki, zarzekając się, że jej fabuła jest głupotą, kiedy tak naprawdę w żadnej innej nie odnajdywałam tak dotkliwej prawdy o samej sobie - bałam się dorosnąć. Bałam się w chwili, w której w końcu będę musiała wziąć odpowiedzialność za samą siebie, bo chyba w głębi duszy wiedziałam od zawsze, że to zadanie mnie przerośnie.

Choćbym nie wiem jak się starała - czasu nie można zatrzymać. Nie da się stanąć w miejscu i udawać, że wszyscy dookoła dorastają, a ty jeden możesz machnąć na to ręką, pogrążony w dziecięcych fantazjach. Byłyśmy coraz starsze i chyba zaczęło do mnie docierać, że muszę w końcu się z tym pogodzić. Właśnie wtedy się pojawiłeś. Otoczony przyjaciółmi, roześmiany, z deską surfingową pod pachą i nieco przydługimi blond włosami, które mój ojciec na pewno uznałby za niechlujne uczesanie. Dla mnie wydawały się idealne i pierwszy raz w życiu zrozumiałam czym są te słynne motylki, jakie czuje się w brzuchu. Byłeś nieco starszy, nieco bardziej otwarty, nieco bardziej doświadczony… po prostu byłeś nieco inny, niż wszystko, co dotychczas znałam. Przepadłam bez reszty, a mój świat z powolnego tempa skoczył w jednej chwili na piąty bieg. Byłbyś dumny z tej metafory, jestem pewna, w końcu minęły wieki, zanim udało ci się nauczyć mnie prowadzić. Mówiłeś, że prędzej zarobisz na nowy wóz, niż nauczę się sama obsługiwać skrzynię biegów, a ja uderzyłam cię wtedy w opalone ramię, nazywając strasznym dupkiem, chociaż nigdy ciebie za takiego nie miałam. Przynajmniej wtedy.

Bycie tak szczęśliwym powinno być karalne - powtarzałam to często zbyt podniosłym głosem, a ty stroiłeś sobie ze mnie żarty, bo brzmiało to zbyt patetycznie, byś powstrzymał parsknięcia. Obrażałam się tylko po to, by się z tobą godzić. Budziłam każdego dnia tylko po to, by z tobą planować wszystkie te, które nadejdą. Ignorowałam to, że mój ojciec za tobą nie przepadał, tak jak twoi rodzice nie widzieli we mnie kogoś, z kim powinien być ich syn. Byliśmy ponad to. Nie dla nas były wielkie plany, chociaż ojciec chciał, bym robiła karierę na miarę tej, którą zrobił on sam. Ja jednak, leżąc z tobą na tej naszej małej, nie tak pięknej, jak to opisywałam w swoich pamiętnikach plaży, snułam wizję w których wyjeżdżamy z Lorne Bay, gdzieś, gdzie nas nie znajdą. Ja zakładam kwiaciarnię, ty zakład stolarski i żyjemy sobie z dnia na dzień, bez wielkich spraw i wielkich problemów.

W wieku dwudziestu dwóch lat los upomniał się o tę karę za całe to moje szczęście. Poszedłeś na studia, bo mimo naszych planów rodzice nie dawali ci żyć. Wspierałam cię, bo to tylko taki przejściowy stan - tak mówiłeś. Czekałam na ciebie, sama pozwalając, by ojciec praktycznie zapomniał, że ma takiego nieudacznika pod swoim dachem, który żyje dziecięcymi marzeniami. To miały być nasze wspólne marzenia, ale gdy ja je pielęgnowałam, ty kpiłeś z nich wiele kilometrów stąd, by ostatecznie przyjechać przed świętami i wszystko zakończyć. Tak po prostu… byliśmy mydlaną bańką, która rozprysła się w powietrzu chwilę przed tym, jak zostawiłeś mnie tu całkiem samą. Mnie… dziewczynę, której samotność nigdy nie miała być pisana.

Mijały lata, ale ja trwałam w miejscu. Ludzie mówią - czas leczy rany… najwyraźniej moja rana jest zbyt rozległa, albo czasu przypisano mi w zbyt małych dawkach. Zaczęłam więc szukać lekarstwa w innych źródłach. Naturalnie zaczęło się od rozpaczy… długie miesiące potrafiłam wybuchnąć płaczem tak o, nagle, niespodziewanie, bo ktoś przy mnie wspomniał o surfingu, albo minął mnie jakiś blondyn. Któregoś dnia po prostu wstałam, mówiąc sobie, że z tym koniec, ale miało to być początkiem… spadałam coraz niżej i niżej, a każde dno było zaledwie preludium do ciemnej otchłani, która jeszcze na mnie czekała. Polubiłam się z alkoholem, polubiłam się z klubami, z tymi mężczyznami, którzy podrywają cię przy barze w wyświechtany sposób. Moja samoocena praktycznie nie istniała, więc każde hej, śliczna traktowałam, jak narkotyk, jak remedium na bezkresną samotność. Wierzyłam, że to co robię, jest dobre, bo jakoś sobie radzę. Nie chciałam martwić siostry, sama miała ważniejsze problemy… straciła syna, a ja? Ja po prostu zostałam rzucona kilka lat temu, naprawdę czułam się żałośnie z tym, że przeżywam taką głupotę, kiedy dookoła mnie ludzie borykają się ze znacznie większymi problemami. Myślę, że w pewnej chwili po prostu znienawidziłam samą siebie i do dziś nie potrafimy się dogadać. Próbowałam skupić się na wspieraniu Jane, wtedy łatwiej było mi zachować twarz, a poza tym… znalazłam ukojenie w lekach psychotropowych, po których stałam się szczęśliwsza. Już nie wybuchałam płaczem w nieodpowiednich chwilach, nie leżałam całą noc patrząc w sufit, znowu żyłam pełnią życia, ale było to zaledwie mirażem. Leki nie zasklepią żadnej pustki, jedynie odwrócą uwagę, ale uczucia w końcu zaczną upominać się o swoje. Kiedy stało się tak w moim przypadku, wzięłam o kilka tabletek za dużo. To był wypadek, chociaż nikt mi nie wierzy… ja sama sobie nie wierzę.

Odratowali mnie w Cairns i chyba mogłabym zacząć dzielić swoje życie na dwie części - tą przed i po płukaniu żołądka. Psychiatra nie był już opcją, a obowiązkiem, ale o dziwo wcale mi to nie przeszkadzało. Był ktoś, kto mnie słuchał, komu nie bałam się wchodzić na głowę, bo na tym zarabiał. Poza tym pojawił się ktoś jeszcze… przyjaciel, który nie miał zostać przyjacielem. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie mu podziękować za to, że był przy mnie przez cały ten czas. Wiem, że nie jestem już łatwym towarzyszem, że może chciałby ode mnie więcej, a ja nadal boję się dać z siebie cokolwiek, ale staram się, tak? Wróciłam do tego, co kochałam - roślin, które mnie uspokajają. Siostra pomogła mi zainwestować w mój własny biznes, kiedyś na pewno wszystko jej zwrócę. Powoli staję więc na nogi, ale wciąż, do znudzenia - nie sama, bo samotność nie jest dla mnie.

Ciekawostki:

- Od ponad roku jest właścicielką firmy ogrodniczej w Lorne Bay. Aby ją otworzyć, wykorzystała wszystkie swoje oszczędności i przyjęła dużą pożyczkę od siostry bliźniaczki.
- Od siedmiu lat (dwudziestego drugiego roku życia) cierpi na depresję wywołaną rozstaniem. Od dwóch lat uczęszcza na terapię i z każdym miesiącem widać duże postępy.
- Mając dwadzieścia siedem lat przedawkowała leki psychotropowe. Powiedziała wszystkim, że to był przypadek, ale sama nie jest pewna prawdy.
- Woli nie utrzymywać kontaktów ze swoimi rodzicami, ale siostrę uważa za najważniejszą osobę w jej życiu i zrobiłaby dla niej wszystko.
- Mimo, że dobija już do trzydziestki, nie jest zbyt dojrzała, często chodzi z głową w chmurach i rozmawia z roślinami, jak z ludźmi.
- Ma skłonności do przesadzania z alkoholem, gdy robi sobie “piątki bez leków”, ale nie przekracza już żadnej granicy. Zna swój limit.
- Jest fatalnym kierowcą, jednym z tych, którzy za często dają ponieść się swoim emocjom.
- To tchórz, jakich mało. Jest w stanie zajrzeć pod łóżko przed snem, by upewnić się, że nic tam nie ma, a w czasie burzy dosłownie trzęsie się ze strachu w ukryciu.
- Odkąd pamięta prowadziła swoje pamiętniki, do dzisiaj ma je wszystkie schowane w bezpiecznym miejscu. Wylewanie słów na papier pomaga jej zachować wewnętrzną równowagę.
- Poza pracą w ogrodnictwie, pomaga mieszkańcom w organizowaniu różnych imprez okolicznościowych, takich, jak chrzciny, czy śluby. Dzięki temu dba o to, by to jej kwiaciarnia była odpowiedzialna za ozdoby.
- Czyta stanowczo za wiele poezji, by ta nie wpłynęła na sposób, w jaki się wypowiada. Pewnie przez to lubi dopisywać do wielu trywialnych kwestii wielkie znaczenia.
- Jej ulubione kwiaty to irysy, ale kocha chyba wszystkie za wyjątkiem róż - te uważa za zbyt oklepane, przez co w jej mniemaniu straciły na unikalnym znaczeniu.
- Jej ulubiona piosenka to "American Pie" od Dona McLeana. Potrafi ją zapętlać po czterdzieści razy z rzędu i nigdy jej się nie znudzi.

Laurissa "Rissa" Hemingway
4 lipca 1992 roku
Lorne Bay
Właściciel (ogrodnik, florystka) | Organizatorka lokalnych imprez okolicznościowych
FLEURISTE
opal moonlane
panna, heteroseksualna
Środek transportu
Jeździ starym, czerwonym (tam gdzie jeszcze nie pordzewiał) pickupem marki Chevrolet. Ma też malutką łódkę napędzaną wiosłami i w razie potrzeby - krztuszącym się silnikiem.

Związek ze społecznością Aborygenów
Brak.

Najczęściej spotkasz mnie w:
W pracy, bądź w ogrodach jej klientów. W piątkowe wieczory w barze.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?
Jane Hemingway-Winfield

Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak, ale bez śmierci i trwałych uszkodzeń.
Laurissa Hemingway
Ana de Armas
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany