kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
xx grudzień 2021 xx

Śmierć w trzydziestostopniowym upale nadejść mogła z różnych przyczyn i na rozmaite sposoby: zakradała się pomiędzy duszne, przedświąteczne drzemki, próbując człowieka pozbawić resztek oddechu, na które było go stać albo wpełzała nieszczelnymi oknami pod niechroniące wcale od lejącego się z nieba skwaru tak dobrze, jak mogłoby się o tym marzyć dachy, żeby skrapiać potem lepiące się do piernikowego ciasta ciała domowników, wspomagając się przy tym żarem z piekarnika, albo czyhała na tych, którzy wychodzili właśnie spod zimnego prysznica, który był jednym z nielicznych oaz przynoszących ulgę. Śmierć za to, zapewne z powodu nienawiści Stwórcy do całej ludzkości, omijała mnożące się robactwo i pluskające się w toalecie węże (to nie żart; Nullah ostatnio sam jednego wyłowił i przyniósł we własnych palcach, żeby zademonstrować go Hectorowi; taki był z niego młody Hercules, także całe szczęście, że trafił na jakiegoś niejadowitego słabiaka, bo jeszcze kogoś by aresztowali za nieupilnowanie dziecka). Dobra, niektóre tylko małe pajęczaki, które ewidentnie nie wykształciły na drodze ewolucji żadnego instynktu samozachowawczego, topiły się stygnącym lukrze, którego dwie porcje Hector musiał wylać do śmietnika, właśnie z tego powodu.
To nie przeszkadzało mu w zachowywaniu się teraz - wypalając papierosa przed wejściem do Shadow - dokładnie jak te pieprzone pajęczaki, na które tyle się przecież nawyklinał. Matka, w przeraźliwie świątecznym i zaskakująco kontaktowym nastroju, przeżywała właśnie ten jeden dzień w roku, w którym przypominała sobie, że ma dwójkę dzieci, z których jedno wciąż zdecydowanie potrzebowało jej opieki. Nullah, jak zawsze, kiedy dostawał choćby okruchy jej uwagi, był przez to szczęśliwy jak diabli i praktycznie ignorował Hectora od samego rana. W ich domu nikt nie wręczał sobie prezentów innych niż spersonalizowane ciastka i laurki, przy czym czy obu tych rzeczach naprawdę starał się tylko najmłodszy z domowników, a Tallulah zazwyczaj odpadała z flaszką gdzieś na etapie wyciągania pierniczków z piekarnika. Czy bardzo naiwnym było zaufanie jej na tyle, żeby zdecydować się na wieczorne wyjście po kolacji, podczas której zdążyła już otworzyć wino (symbolicznie, choć wszyscy wiedzieli, jak kończyły się te jej symbole)? Nie wiedział; pewnie to był jeden z wielu dowodów na jego skrajną nieodpowiedzialność. Zanim wszedł kolejny raz pod prysznic, kazał Nullahowi dzwonić i pisać do skutku, gdyby coś było nie tak, a w kryzysowych sytuacjach kontaktować się z Perrym. Skłamał, oczywiście, że to świąteczne spotkanie z kilkoma znajomymi. Całe szczęście, że Nullaha nie interesowało to na tyle, żeby wnikał. Matkę poinformował, że wychodzi, dużo konkretniej i krócej. Nie skomentowała, choć wiedział, że jak następnym razem się upije, to wypomni mu porzucenie ich w święta. Była dobra w używaniu mocnych słów, które aktywowały natychmiastowo poczucie winy w ich adresacie.
Odrzucił końcówkę papierosa na ziemię, rozglądając się jeszcze raz po innych osobach, czających się przed wejściem. W świąteczny wieczór nie było ich tak wiele jak zazwyczaj, ale i tak szczerze mówiąc spodziewał się jeszcze słabszego ruchu. Zresztą, to nieważne, bo on przecież szukał bardzo konkretnej sylwetki i konkretnej twarzy, do której - kiedy wreszcie ją namierzył - musiał posłać krzywy uśmiech.
- Już myślałem, że mnie olejesz, Patrick. To dopiero byłoby skurwysyńskie - rzucił w ramach powitania, obrzucając go szybkim spojrzeniem od stóp do głów. Temperatura znacznie spadła i w płynącym z nieba żarze nie sposób już było się ugotować, a w środku pewnie była klima, ale Hector niezbyt o tym pomyślał przed wyjściem z domu, więc całkiem możliwe, że ubrał się trochę za lekko. Cóż, najwyżej na drugi dzień będzie pociągać nosem z innego powodu niż tego wieczoru.

Dick Remington
niesamowity odkrywca
kaja
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
To miały być inne święta. Wieszczyła ten fakt macocha, która nie potrafiła dotrzymywać sekretów i rozgadała się na temat wyjątkowych prezentów. Następnie jego rodzeństwo również otrzymało zaproszenie do tej wilii nad brzegiem morza, gdzie mieli ubrać palmę albo inne drzewko z lampki, powodując zapewne kolejny pożar, ale kto bogatemu zabroni? Na dodatek miał przyprowadzić swoją żonę i choć małżeństwo było tyle na papierze, a żona została licho wyposażona w rozum, to dopóki przypominała rybę i nie poruszała swoimi wielkimi, napompowanymi ustami było dobrze. To wszystko wcale nie zanosiło się na katastrofę, którą zwiastowało dopiero podanie po półmisku jarzyn zainteresowania ojca.
Oczywiście, że gotował, że podał wszystkie ulubione smakołyki swoich dzieci i jak zawsze, gdzieś między kaczką, a befsztykiem zaczął wmawiać Dickowi, że jako czterolatek był entuzjastą królika polewanego w winie. Dopiero jego dwukrotne zaprzeczenie sprawiło, że uświadomił sobie, że pomylił swoje kochane brzdące, a jemu, Richardowi Remingtonowi pokazało, że inne dzieciaki miały swojego ojca na stałe, a nie na wynos. Nie w papierowych i plastikowych opakowaniach, szybki fast food pogaduszek z tatusiem, a ciągle trzydaniowy obiad. Poczuł się oszukany i zdradzony, a potem jak to ostatnie kapryśne dzidzi postanowił zrobić im wszystkim na złość i wyjść z tego świątecznego festiwalu łapania najlepszych relacji z netfliksowym królem widelca.
Który na dodatek nawet nie pochwalił jego wyjścia z nałogu, a zaznaczył uprzejmie, że mamusia też robiła tak samo, a potem wciągała nosem nawet cukier puder z pierniczków, którymi w tym roku mogli się rzucać. To wszystko sprawiło, że nie oczekiwał już po sobie niczego i jak ostatnia szuja zostawiał żonę na pastwę krewnych, by wybrać numer do kochanka, przyjaciela w potrzebie? I jemu tatuś ofiarował coś w spadku, bo wybitnie nie szły mu tego typu etykietki, więc kapryśnie je pozostawiał za sobą i umawiał się z bezimiennym autostopowiczem w miejscu, które było tylko słynne z jednego.
Tu łatwo było dostać towar i odpłynąć we wręcz cieplarnianych warunkach. Wszędzie były choinki, prezenty i rodzinna wręcz atmosfera, zaś tu była kokaina i właściwie dlatego Dick się czuł jak w domu, tak bardzo, że podchodząc tutaj wręcz uronił łezkę ze wzruszenia. Od czasu odwyku unikał konsekwentnie tej speluny, a teraz roztaczała się przed nim jak pokraczna fatamorgana, kusząc cudami już od przekroczenia progów tej świątyni koksu, dziwek i dobrej zabawy.
Z ich dwójki to on raczej w tym żałośnie brzydkim, świątecznym swetrze nie pasował do atmosfery tego miejsca, ale uciekinierom nie przysługuje prawo do zmiany outfitu.
Ani najwyraźniej do spóźnienia, ale nie zamierzał przepraszać za swoje chwilowe zwątpienie. Które rozwiało się na jego widok. Pożałował papierosa, którego tak bezczelnie rzucił zamiast podzielenia się z nim, więc przycisnął wargi do ust mężczyzny i pocałował go długo i przeciągle.
- Chcesz zobaczyć jak się bawi elita? Dziś ja stawiam, nie tylko twoją pałę – mruknął mu na ucho, przesuwając dłonią po jego skandalicznie brzydkiej koszulce. Miał swoje plany na dzisiejszy wieczór i obecność Hectora była w nich wręcz obowiązkowa.
Ktoś musiał odnotować ten epicki wręcz upadek po miesiącach odwyku i przekonania, że jest dobrym człowiekiem. Ależ nie był i właśnie zegar zaczął odmierzać czas do północy, który z Kopciuszka przerodzi się w zwykłą, opętaną kokainą Bestię.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Shadow, delikatnie mówiąc, nie było pierwszym miejscem, które przychodziło mu na myśl, kiedy (j e ś l i) rozważał na temat tego, jak bawiła się elita. Bo jasne - na miejscu zawsze siedziało kilku tych samych dzianych starych dziadów, którym młode dziewczyny chętnie siadały na kolana w zamian za kilka darmowych drinków i patrząc po sumie, jaką ci faceci byli w stanie wydać na zupełnie sobie obce osoby, z pewnością musieli należeć co najmniej do klasy wyższej, ale poza nimi i paroma ewidentnymi alfonsami niespecjalnie rzucił mu się w oczy ktoś wyraźnie stojący u szczytu drabiny społecznej. Wyobrażał sobie, że wszyscy ci imprezowi bogacze wynajmują na weekendy przestrzenne penthouse’y, wciągając najczystsze postaci kokainy i podtapiając się nawzajem w basenie z hydromasażem, a nie zapuszczają się w podobne średnio atrakcyjne speluny, przywodzące na myśl całą tę biedacką hołotę, od której majętni jaśniepanowie odcinali się z taką chęcią i zaangażowaniem.
Zanim jednak ta myśl napłynęła do przeciążonej całym tym okołoświątecznym zamieszaniem bieżących dni głowy, usta rozchyliły się lekko pod naporem tego pocałunku, którego raczej nie spodziewał się tak od razu, tak tutaj. Wstydliwym na to dowodem miał być fakt, że spojrzenie zaraz zjechało mu z wiszącej przed oczami twarzy mężczyzny najpierw na lewo, potem na prawo, w potrzebie upewnienia się, że żaden z palaczy na zewnątrz nie był na tyle na nich skupiony, żeby zaciskać już pięści w gotowości do obicia im mord. Żył w bardzo uproszczającym przekonaniu, że to co w Shadow było dozwolone (czyli naprawdę wiele), przestawało być podobnie bezpieczne po wyjściu na zewnątrz - choćby to było marne kilka kroków. I żeby było jasne - to nie tak, że żył w jakiejś przejmującej niezgodzie ze swoją seksualnością, ale nie zdarzyło mu się dotychczas zaliczyć wpierdolu i nie był chętny na zmianę takiego stanu rzeczy. Być może w niektórych kwestiach był mniej bezmyślny, niż mogło się zdawać.
- Naprawdę nie umiesz cenzurować języka, nie? - zapytał, choć było w tym więcej rozbawienia niż reprymendy. - Masz coś na przebranie? Zagotujesz się. - Ze wspomnianym rozbawieniem ciężko było walczyć, kiedy spod patrickowego podbródka spoglądał na niego czerwononosy renifer albo inne świąteczne badziewie. Uznając jednak, że to najwyższa pora skończyć marudzić, zanim jego serdeczny znajomy postanowi jednak znaleźć sobie jakieś inne towarzystwo, z wymownym westchnieniem ruszył do wejścia, w ostatniej chwili tylko chwytając go za nadgarstek, żeby nie pomyślał czasem, że ma tu zostać i czekać na nie wiadomo co. Albo, co gorsza, spierdalać do domu.
Dla pewnych osób z pewnością domem było Shadow i można było powiedzieć to zarówno o tym znudzonym barmanie, którego oczy przez te wszystkie godziny za najniższą krajową widziały tak wiele, że nawet skąpanie ich w kwasie octowym raczej by nie pomogło, a i tak chłop wytrwale wyrabiał kolejne nadgodziny, bo pewnie spłacał jakiś nieludzki kredyt albo przegrywał wszystko w pokera (Hector ostatnio zauważył, że wbrew pozorom dużo ludzi nadal parało się hazardem, do którego jego samego nigdy nie ciągneło), jak i o którymkolwiek ze wspomnianych już wcześniej starych dziadów, których ubrania przesiąkły już do ostatniej nitki cygarowym odorem, do pary ze stereotypowym wręcz zapachem starej dobrej whiskey. Był też jeden z matczynych kumpli od flaszki, który kiedy nie siedział u nich w domu na kanapie, bujał się na stołku przy barze w Shadow, choć wszystkim uparcie opowiadał, że ma szczęśliwą rodzinę, która go kocha i szanuje. Hector czasem myślał o tym, że równie dobrze pewnego dnia mógłby skończyć jak on, bujając się na tym samym zasranym stołku i czasem tylko idąc kimnąć się u jakiegoś starego znajomego, może Perry’ego, i że to wcale nie wydawało się już wizją tak przerażającą, jak na początku - nie musieć stąd wychodzić i mierzyć się ze wstydem kolejnego dnia wydawało się poniekąd całkiem kuszącą wizją.
Teraz, kiedy byli już w środku, uwolnił z objęcia jego nadgarstek, przez chwilę wsłuchując się jeszcze w głośne dudnienie muzyki. Zaraz odwrócił się z powrotem w jego stronę, jednocześnie przysuwając odrobinę bliżej, tak żeby mężczyzna na pewno go usłyszał.
- To gdzie zaczynają elity?
W tym pytaniu było tyle samo przekory, co szczerej ciekawości.

Dick Remington
niesamowity odkrywca
kaja
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Właściwie nie chodziło o elity i o ich miejsca tak vip-owskie, że na pewno autostopowicz w tej koszulce nie miałby wstępu, ale o otoczenie i o złoty puder, który posypany w odpowiednich ilościach wszystko zamieniał w strefę glamour. Tak sobie myślał Dick, który od kilku miesięcy jak zdartą płytę odtwarzał to, że wcale nie potrzebuje tego wystrzałowego konfetti, by brać z życia pełnymi garściami? Klisza, banał? A jakże, ale w czym miał się kąpać ten bananowy chłopiec, którego tatuś dostatecznie nie kochał, wiec postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
W towarzystwie chłopca z patologii.
Na tyle istotnego, że zapamiętał jego własne doświadczenia z niekochającą matką, z bratem, dla którego trzeba było być bohaterem i z obsesyjną więc potrzebą postawienia na swoim, co sprawiało, że Remington poczytywał to dziecko jak wyzwanie. Na tyle ekscytujące, że nadal czuł ten niesamowity prąd między nimi i chemię, która nijak miała się do tej, którą miał sobie wtłoczyć dziś do żył.
To dlatego był dziś taki rozdygotany i jeszcze rozstrojony, bo głód, który zdążył nieco zelżeć, właśnie przybrał na sile i rozkładał go na części pierwsze. Cały był złożony z ośrodka nerwowego, który synapsami wysyłał kodową wściekle (jak w Enigmie) wiadomość, że potrzebuje kokainy. Że jej pożąda równie mocno co w tej chwili ust Hectora. I mógł za to oberwać z pięści bądź z bejsbola, a i tak z radością wpijał się w jego wargi, bo to było preludium do rzeczy przedziwnych, kuszących i absolutnie dla Dicka koniecznych, by uznać ten wieczór za udany.
Sama świadomość, że to jest ta noc i dziś pogrąży Australię w śniegu zdawała się być dla niego odpowiednim wstrząsem, tą jedną ekstazą, której nie przeszkadzał ani obciachowy sweter made by tatuś i jego upiorna żonka numer trzy ani też świadomość, że ma żonę i pewnie powinien choć ją uprzedzić, by uciekała, bo stary, dobry Remington wraca.
Na drodze do dna spotkał jednak kompana i to właśnie na nim skupiał swoją uwagę, tę, która jeszcze nie fundowała mu miraży na myśl o kokainie.
- Wewnątrz jest klimatyzacja, dziadzie – odpowiedział więc przytomnie i wcale nie tak bezsensownie, choć wiadomo, pod spodem miał pospolitą żonobijkę, gdyby jego umiejętności oralne nie wystarczyły i kolega zechciał zerknąć na jego mięśnie. Zabawne, że cały czas nie brał pod uwagę, że i jego znajomy za trzeźwy nie będzie, gdy z nim skończy. Jeśli chodziło o prochy, był zadziwiająco egoistyczny, choć działką zamierzał się szczodrze podzielić. Na przykład, zlizując ją z niego. Na samą myśl ponownie oblizał sugestywnie usta i ruszył po schodach na dno piekła, które niegdyś miało jeszcze więcej smaku, ale nie bywał tutaj na trzeźwo, prawda?
A muzyka zaczynała przyjaźnie dudnić w uszach, gdy źrenice rozszerzały się niesamowicie. Wówczas widział te dźwięki.
- Jaki masz stosunek do używek? – zapytał więc niewinnie, by podciągnąć go do specjalnie przygotowanej loży, która przypominała raczej podrzędny darkroom, gdyby nie te usypane ścieżki na stole.
- I musisz mi zdradzić swoje imię, książę – pochylił głowę przed nim, zupełnie w poddańczym geście, ale i po to, by wreszcie wsunąć biały proszek i spojrzeć na niego z wyczekiwaniem.
Choć prawdę powiedziawszy, Dickowi zaczynało być wszystko jedno, kto mu towarzyszy i czemu renifer na jego swetrze wygląda jak zdechła maszkara.
hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Najpewniej i najpełniej znał marihuanę. Nie znaczyło to bynajmniej, że orientował się w tych wszystkich odmianach i podgatunkach, którymi rzucali w niego jeszcze lepiej obeznani znajomi - tacy jak Ryder, na przykład, dzięki któremu w ogóle po zioło sięgnął i został z nim na dłużej. Popalanie po kątach zrobiło się nudne mniej więcej po rzuceniu szkoły; być może miała na to niemały wpływ zmiana towarzystwa, bo szkolni kumple nagle stali się mu zupełnie odlegli, przeżywający rozterki i problemy, które on pozostawił już za sobą, koncentrując się na skakaniu od pracy do pracy, żeby pomóc rodzinie.
Gdzieś w międzyczasie wleciała pierwszy raz emka - teraz już tak obowiązkowa na każdej imprezie, jak dla innych alkohol. Kojarzył dobrze różne kształty kolorowych pigułek, a raz na jakiejś domówce załapał się nawet na emkę w krysztale (to chyba były czyjeś okrągłe urodziny). Ecstasy wyparło skutecznie marihuanę z jego jadłospisu, także teraz sięgał po nią jedynie dla towarzystwa, tak jak niektórzy sięgali po papierosy.
Kwasa zarzucił ledwie kilka razy, zbyt przytłoczony oferowaną sobie przez niego rzeczywistością - krzywą i niestabilną, za każdym razem paskudnie wyobcowaną (ktoś bardziej wprawiony pewnie próbowałby mu wmówić, że to wina złego przygotowania, nastawienia i okoliczności, ale Hector całkiem skutecznie zraził się do psychodelików tego typu). Raz zdarzyło mu się też skosztować grzybków, ale chyba było z nimi coś nie tak, bo oprócz nikłych umysłowych doświadczeń, doznał przy okazji totalnego rozstrojenia żołądka, po którym dochodził do siebie przez najbliższe parę dni.
Kilka razy, już podczas typowego, klubowego imprezowania, nadział się na jakiś chujowy mefedron albo inny dopalacz z paliwem rakietowym jako obowiązkową pozycją w składzie. Wmawiał sobie, że jego organizm przeżył wystarczająco brudu w codziennym życiu, żeby teraz nie musieć przejmować się czystością dragów, ale... szczerze mówiąc, wolał trzymać się tego, co pewne.
Tylko, że to, co pewne, w końcu zaczęłoby nudzić każdego - nawet jednego z tych, którzy woleli wszystko mieć z góry zaplanowane i podążać zawsze oszacowaną rozumnie ścieżką. Szkoda tylko, że to podejście do życia spełniało się jedynie w bujnej wyobraźni i czystej teorii, w bardzo wąskiej kategorii spraw mając zastosowanie w realnym życiu. Do tej kategorii należało, oczywiście, wszystko to, co dotyczyło Nullaha - i, prawdę mówiąc, niewiele więcej.
Jaki miał więc stosunek do używek?
- Ambiwalentny - odparł po prostu, uśmiechając się wymownie i nie mając zamiaru zdradzić czegokolwiek więcej. Nie było potrzeba. Patrick z pewnością czuł, że przy nim jakoś łatwiej Hectorowi było podejmować lekkomyślne decyzje, sięgać po nieznane. Dlatego też, przyjrzawszy się uważnie wystawionym jak na pokaz (bo może to był po prostu pokaz, hologram albo najczystsza, zbrodnicza fikcja - o czym pomyślał pobieżnie, zaraz powracając na ziemię), usypanym wprawioną ręką kreskom, nie poczuł praktycznie nic. Żadnej wstrzemięźliwości, ale też ani grama ekscytacji, bo równie dobrze mógł teraz te prochy po prostu zignorować i powrócić wargami do jego miękkich ust (do których sięgać tutaj wydawało się bezpieczniej; w ukryciu, pomiędzy oddechami innych osób i ich giętkimi ciałami) - ale po co? Wpatrywał się w niego uważnie, kiedy pochylał się nad stolikiem, nie mogąc powstrzymać kpiącego uśmiechu, który wkradał się na usta zaraz za tym nadanym mu przez mężczyznę przydomkiem.
- Za tego księcia chyba wcale nie powinienem - odpowiedział, opuszkiem palca hacząc delikatnie o jego górną wargę, tylko po to, żeby pozbyć się z niej odrobiny proszku, który zagubił się gdzieś w drodze ze stolika do nozdrzy. - Przestaniesz wtedy być Patrickiem? - zapytał jeszcze głupio, nie mogąc znieść myśli, że ten człowiek mógł równie dobrze przez cały ten czas nosić jakieś inne (zupełnie niepasujące, zapewne) imię, które naruszałoby hectorowy porządek świata. Dlatego też zamiast odpowiedzieć, sam nachylił się nad blatem, nie pytając nawet, co to było tak właściwie - bo przecież gdzieś podświadomie wiedział dobrze, jeszcze zanim zdążył poczuć, jak uderza mu do głowy. Oparłszy się mocno o siedzenie, szukał z powrotem jego twarzy, z każdą sekundą coraz bardziej upojonymi źrenicami. - Hector - odparł wreszcie, wciąż niespecjalnie przekonany, czy podjął dobrą decyzję. - Wyglądam ci na Hectora, Patrick?

Dick Remington
niesamowity odkrywca
kaja
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
W domu uzależnionej od specyfików różnej maści jego szanownej matki, która obecnie przebywała na drugim od końca (zawsze liczył od finału, bo tak łatwiej było wmawiać siostrze, że kiedyś z tego wyjdzie) odwyku znaleźć można było wszystko. Inni żyli dla szpargałów na strychu, dla poupychanych po komodach z dębowego drewna perłach, które należało przekazać swojej narzeczonej, dla znalezionych przypadkiem, pod materacem pieniędzy, zaś rodzina jego typu – bogata jak diabli i równie skomplikowana – odnajdywała w zakamarkach domu kolorowe tabletki, bibułki czy też woreczki strunowe o nieznanej treści. Legendy rodzinne (niemalże te z gatunku miejskich) głosiły, że któreś z dzieci przez przypadek połknęło ten drobiażdżek i stało przez moment w jednym rzędzie z przemytnikami spod znaku Escobara i choć ta unia dwóch państw kosztowała bachora porządne lanie, opieprz od matki i prawie wezwanie pogotowia, było warto. Z jednego powodu, choć Dick nie wyraziłby tego głośno – chodziło o strach w oczach matki. To komiksowe, ogromne monstrum w oczach, które sprawiło, że Remington uwierzył jej o raz za dużo, że jej zależy.
Nic więc dziwnego, że wzrastał w przekonaniu, że te okryte złą sławą narkotyki nie są czymś niespotykanym. Gdy jego rówieśnicy szeptali konspiracyjnym tonem o handlarzach na ulicach, których trzeba było przekupić wrodzoną pewnością siebie, on pewne substancje miał na wyciągnięcie ręki i języka.
Niektórzy mawiali, że skoro się napatrzył na festiwal upadków i wzlotów, sponsorowanych przez stare wiadro pełne wymiocin i tony fajek, które jeszcze bardziej podrażniały gardło niezdolne do mówienia, to sam stanie się jawnym sceptykiem prochów wszelakich. Wyrastał w tym przekonaniu długo, chełpił się swoją obojętnością na pokusy chemicznego świata, a potem wpadł po same uszy gdzieś podczas nastoletniej burzy i naporu, gdzie eksperymentowanie stało się wyznacznikiem bycia liderem. Nie potrzebował znosić kolejnej agresji ze strony dzieciaków, bo jego rodzina była patchworkowym koszmarkiem z Ulicy Wiązów, więc gdy przyszło co do czego, po prostu zasmakował się na dobre w świecie absolutnej bezwładności.
Tylko raz wówczas zrozumiał swoją matkę i teraz jak pieprzony bumerang powracał do tych chwil, siedząc obok nieznajomego. Czy potrzebował jego towarzystwa? Egoistycznie ekscytował się na myśl, że ponownie będzie jednym z rodzeństwa, które odkrywa w garderobie matki drzwi do innego świata, taka Narnia dla ubogich, we wczesnych lat dwutysięcznych, gdy kolorowe tabletki kojarzyły się jeszcze całkiem niewinnie.
Jak i ten biały proszek, który przykuł go do tego stolika bardziej niż jakiekolwiek rozszerzone źrenice kolegi z autostopu, ale powinien, skurwysyn docenić, że to właśnie z nim przeżywał swój pierwszy raz. Dla ćpuna przecież nie istnieją beztroskie powroty, to zawsze jeszcze o krok do przodu, kolejne ostrzeżenie od Hadesa z buziaczkami od Persefony.
- Kurewsko nie wyglądasz mi na Hectora – a więc stąd te skojarzenia mitologiczne, może też z białego proszku, który nagle otwierał nieskończony kalejdoskop wydarzeń w jego głowie, która była na tyle nieznośna lekka, że aż drgnął, gdy poczuł jego palec na swoich ustach. Nierealne, fascynujące, był głodny tego uczucia tak długo, że gdy nastąpiło, był niemalże zawiedziony, że żadnych fanfar nie było i nie otworzyli mu już nieba na oścież, a jedynie zdradzili imię chłopaka w poliestrze.
A więc tak wygląda raj dla ubogich, niemal skrzywił teatralnie brwi, przyglądając się mu dłużej. Powinien zdradzić swoje imię, ale wówczas jeszcze by się okazało, że mają wspólnych znajomych, że jego żona jest serdeczną przyjaciółką i że te właśnie zadzierzgnięte przez wspólne niuchanie więzi przyjaźni rozwieją się tak jak te perfekcyjnie usypane kreski.
Z tego niepokoju i tylko dlatego kapryśnie pochylił się raz jeszcze i uśmiechnął nieprzytomnie. Teraz czas, by oszaleć, by serce znowu zechciało wyskoczyć z piersi i by smakować świeżo poznanego Hectora kropla po kropli, bo nagle widział nawet pot na załamaniu jego obojczyka i jak to dobrze, że założył ten wieśniacki, przewiewny i zupełnie bezwstydny trykot dzieciaka z niższych sfer, bo właśnie tam Dick wbił swój paznokieć, obserwując kroplę krwi.
- Twoja matka miała jakieś zboczenie na punkcie greckich bohaterów? – do brata też przemówił równie dziwacznie, więc musiał to być trop, a naćpany Remington uwielbiał być małym detektywem.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
To wszystko było przejmująco dziwne. Mrugał oczami, oczekując na wielkie bum, które kojarzyło mu się z mefedronem, w pamięci mając jedynie, że działanie powinno być szybsze, ale owe bum wcale nie nastąpiło. Narkotyczna euforia (czy można to było nazwać euforią? nie wiedział, ale i tak nie zauważył nawet, kiedy ja jego usta wspiął się bezwstydnie łagodny uśmiech, gotów pozostać w tym miejscu jeszcze przez jakiś czas) skradała się wzdłuż ciała powoli i stopniowo, wysyłając do kolejnych zmysłów krótkie impulsy, jak wiadomości w butelce, która rozbija się o szklaną szybę podwodnego statku. Siedział więc spokojne i oczekując tego grzmotnięcia, które miało nie nadejść, nie zauważył zupełnie jak osobliwe uniesienie okala stopniowo coraz większą część jego świadomości. Chyba nie dosłyszał, kiedy Patrick mówił, że nie wyglądał wcale na Hectora; był wtedy zajęty pełnym przejęcia wpatrywaniem się w blat stolika, na którym oprócz pozostałości po wciągniętych właśnie przez nich kreskach, malowało się jeszcze kilka usypanych z białego proszku szlaczków, bo oto docierało właśnie do niego, że to właśnie to.
Gdzieś w międzyczasie jego towarzysz zdążył już poprawić tę jedną kreską kolejną, ale on jeszcze się powstrzymywał; może pod wpływem tych pozostałych po realnym zmartwieniu ochłapów obawy, że popsuje sobie ten przyjemny, tak gładki i zaskakująco prosty stan przesadną zachłannością. Czuł jak ramiona drżą mu lekko, może z powodu ekscytacji, może przez intensywnie chodzącą klimatyzację - nieważne. Nie przeszkadzało mu to zupełnie. Przeniósł spojrzenie na Patricka, kiedy ten uniósł palec do jego obojczyka. Nie myśląc wiele oparł się łokciem o blat stolika, żeby móc podeprzeć podbródek na otwartej dłoni. W pierwszej chwili był to zabieg, który miał mu pozwolić zweryfikować sprzecznie przyjemne ukłucie, które wdarło się pod skórę, ale zaraz zapomniał o tym zupełnie, bo Patrick znowu się odezwał, a Hector uznał, że z pewnością jest to coś, co wymaga jego nieskończonej uwagi (której miał teraz całe pokłady, a przynajmniej takie odnosił wrażenie).
- Nie. Przerabiała Iliadę w liceum chwilę przed tym jak uciekła na parę miesięcy przed porodem ze swojej wiochy. Jak byłem mały, to kłamała, że to jej ulubiona książka, a ja wierzyłem, bo nie widziałem Iliady na oczy. Teraz wiem, że przeczytała pewnie ledwo streszczenie. - Na koniec niekontrolowanie parsknął krótko śmiechem, zderzając się wzrokiem ze spojrzeniem Patricka. Mówił i mówienie sprawiało mu przyjemność, a przy tym wydawało się tak poprawne i niewymuszone; mógłby opowiedzieć mu teraz całą historię swojego życia i nie odczułby tego z pewnością jako coś dziwnego; nie przeszkadzałoby, że mężczyzna dopiero co poznał jego imię. Wyprostował się na siedzeniu i teraz, dla odmiany, wsparł policzek o oparcie, wciąż uparcie wpatrując się w towarzysza. - Powinienem zorientować się wcześniej, że dostała z zaliczenia jakiś dopuszczający z minusem, bo opowiadała, że ona jest Heleną, a ja Hectorem; że jestem jej bohaterem i walczę każdego dnia w jej imieniu. Teraz myślę, że była nieźle pijana jak mi tak bajdurzyła nad uchem. - I uśmiechnął się szerzej, zupełnie szczerze, tak jakby to była rzecz istotnie niezwykle zabawna. Odchrząknął, poprawiając się znowu. - A jaka jest twoja historia, Patrick? Zdradź grzeszki swoich rodziców - zagadnął, pamiętając jego słowa z ich ostatniej schadzki o tym, że „to zawsze musi być matka”. - Czemu nie siedzisz teraz z nimi przy wypasionej kolacji? - drążył dalej, wciąż uśmiechając się niekontrolowanie, palcami jednej ręki sięgając do materiału jego koszuli, bo nagle bardzo potrzebował sprawdzić, jaką ma teksturę. - I możesz mnie więcej tak dotykać, podoba mi się to - dodał jeszcze, przysuwając głowę odrobinę bliżej jego twarzy. Po brzuchu rozchodziło mu się przyjemne ciepło.

Dick Remington
niesamowity odkrywca
kaja
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Gdzieś poza cienkimi jak pergamin, ale nieprzepuszczalnymi ścianami zanosiło się na pijacką popijawę stulecia, a oni siedzieli ni to na archipelagu pieniędzy Remingtonów (zawsze chciał, by byli old money), ni to w zawierusze białego proszka, który wznosił po nozdrzach synapsami aż do komórek mózgowych i łaskawie je łechtał. Tam był świat, a oni jak banda gówniarzy ukrywająca się przed rodzicami urządzała własne święto, niekoniecznie tak uroczyste, ale przynajmniej według tradycji białe. Tamci mieli gorzałę i niezdrowo wypadające nawyki przemocowe, zaś on pochylał się nad stołem i prostował w innym świecie, ot, nawyk, który został mu jeszcze z lat, gdy ten gest powtarzał tak często, że oddychanie bez obecności pyłu zdawało się być męczarnią.
Dopiero potem, na terapii powiedziano mu, że tak działa uzależnienie fizyczne, ale prawdziwą szmatą jest sama psychika, ta, która każe rozglądać mu się za kokainą, gdy życie się wykolei i (o ironio!), gdy zacznie układać się nadspodziewanie dobrze. Wydawać się mogło, że Dick tym sposobem został skazany w zawieszeniu na marne życie przeciętnego obywatela i tymże był, gdy bawił się w strażaka i jednocześnie sprzątającego po wypadkach komunikacyjnych.
Takich jak on omijała euforia i czarna rozpacz, dżuma emocjonalna nie imała się, bo nie było gorączki zmysłów bądź ich utraty. Pozostawało tylko tło, szare, dżdżyste i niech nikt nie śmie twierdzić, że Australia słońcem stoi, bo nawet jeśli poderwałby się z motyką na słońce, to i tak wreszcie wzruszyłby ramionami.
Taki był z niego zblazowany dzieciak, Anno Domini 2022 niemalże.
Właśnie w to zblazowanie jak tir wjeżdżała jego ulubiona świąteczna furgonetka z kokainą w tle, sprawiając, że nareszcie czuł każdą kroplę śliny na ustach, każde zawahanie swojego rozmówcy i skórzany materiał kanapy jak z krainy filmów dla dorosłych. Brakowało jeszcze tylko rosłego wujka z wąsem, który nachyliłby się i zapytałby, czy chce zobaczyć małe kotki. Tak to sobie wizualizował, nie bacząc na to, że odmiennie od stanu trzeźwości – na haju owe wizje wymykały mu się z głowy i hasały wesoło po darkroomie, potęgując uczucie zagubienia i jednocześnie ostrości.
Tej na nieskończoność, choć przecież rozmawiali o jakichś mitach, legendach? Mommy issues na pewno było taką samą bujdą jak jego emocjonalne zatargi z ojcem, ale chętnie słuchał tego dzieciaka o bohaterskim imieniu, który za łatwo ulegał presji starszego kolegi.
- Każdy czyta tylko streszczenia. Pewnie oprócz ciebie, ty wyglądasz na mądrego – sprzedał mu komplement tonem człowieka, który robił to tak bardzo okazjonalnie, że takie stwierdzenia zupełnie zaśniedziały się w jego ustach i brzmiało cokolwiek metalicznie, a miało być szczerze, bo przecież naćpani ludzie są boleśnie prawdziwi.
I nie krępują się z niczym, więc jego dłoń osiadła wolno na jego koszulce, drażniła się z fabrycznymi wadami złego uszycia dekoltu i pogłębiała go kapryśnie, gdy padło pytanie o jego traumy, którymi miał wypchane całe kieszenie, ale już mówienie o nich przychodziło mu zazwyczaj z trudem. Nie jednak, gdy układ Mendelejewa buzował w jego żyłach i gdy ostre i kanciaste obojczyki zajmowały jego uwagę bardziej niż jakakolwiek rzewna, rodzinna historia ze stajni Remingtonów.
- Moja matka była artystką. Podobno śpiewała w którymś z okolicznych barów i tym sposobem poznała kucharza. Oboje byli wtedy biedni jak mysz kuchenna, ale skubaniec dostał się do jakiegoś programu kulinarnego. Zabij mnie, ale nie wiem którego – parsknął, owiewając ciepłym oddechem jego wilgotną skórę. – Udało się mu i nawet początkowo byli niezłym małżeństwem. Urodziłem się ja, ale ojca zabrakło. Wchłonął go ten cały showbiznes i to, że byle zdzira po dwudziestce mu obciągała za kurczaka. Nie powiem, bo zajebistego robi kurczaka, ale no weź – przewrócił oczami. – Za to matka ćpała. Pieniądze płynęły, więc postanowiła się zatracić w chemicznych przyjemnościach. Rozwód był tylko kwestią czasu, jego druga żona zaś zginęła w wypadku. Obecnie ma trzecią i czasami sobie walę konia do jej zdjęć na insta – aż się wzdrygnął, bo mimo wszystko była to wielka trauma. – Matka jest na odwyku, ale znowu zaćpa. Mój ojciec spłodził kolejne bachory i jego syn poszedł w odstawkę, więc nie, nie chciałem tam siedzieć – historia była skrócona i pozbawiona emocjonalnych występów, ale to jeszcze nie ten poziom, gdy kokaina, a wraz z nią pewność siebie opuszcza Dicka.
Na razie był jej aż tak pewny, że zlizywał z szyi Hectora post, czując dreszcz na języku tak silny, że aż sam w swetrze poczuł przenikliwy chłód i pragnienie, by było tego więcej. Tylko o co mu tak naprawdę chodziło?

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Przeciętne życie wydawało się Hectorowi jednakowo pożądane, jak gorączkowo unikane, bo przecież bardzo kiepsko wychodziło mu udawanie, że chce wieść prymat w świecie przyziemnych spraw; udzielać się na wywiadówkach, na które nie powinien chodzić, kosić trawę w i tak martwym przez cały rok ogrodzie czy też brać udział w tych wszystkich głosowaniach podczas spotkań sąsiedztwa, gdzie sąsiadka z naprzeciwka zawsze odpalała się na temat dzieci biegających po ulicy, na co on już jedynie przewracał oczami, zmęczony comiesięcznym wymienianiem się z nią argumentami. Jednoczesna potrzeba bycia dla Nullaha głównym, tym porządnym opiekunem i niezatracenia się w tej przebrzydłej przeciętności kolidowały ze sobą na co dzień, ale on uparcie tkwił w tym nieregularnym trybie życia, starając się oszukać siebie i wszystkich, którzy znali go nieco bardziej, że czuje się z tym dobrze; że kiedy tak jest, to wszystko zdaje się być na swoim miejscu.
Trochę jak teraz, kiedy bez wstydu opowiadał o dziwactwach swojej matki, podśmiechując się z własnego losu i nie pozwalając zblazowanemu nieco uśmiechowi spełznąć ze swoich warg (na drugi dzień będzie miał w kącikach ust zakwasy), podczas gdy spojrzenie lustrowało nadal jego towarzysza: wybitnie niepasującego do tego miejsca, w którym się znajdowali, kiedy siedział tak równie pewny siebie, co zwyczajnie nietrzeźwy, przyodziany w ten jedyny w swoim rodzaju świąteczny sweterek, a jednocześnie odnajdującego się przecież idealnie, jak gdyby to Shadow było jego drugim domem, co było o tyle zaskakujące, że Hector nigdy wcześniej go tu nie widział. Chociaż, szczerze mówiąc, być może nie zwracał nigdy uwagi na rozkładających się w lożach kokainistów.
Podczas gdy narkotyk szumiał przyjemnie w głowie, a on sam już dawno odłączył umysł od języka, pozwalając słowom wpływać na niego zaskakująco gładko i niewymuszenie (a to wszystko pomimo ewidentnego odłączenia od tych neuronów, które odpowiadały za selekcję informacji, które z zasobów pamięci mogły wydostać się na zewnątrz, wydawało się przecież tak elokwentne i składne - użył chyba nawet kilku takich słów, które na co dzień nie gościły w jego języku, a jednak teraz okupowały sobie z lubością jego podniebienie, zupełnie jakby gnieździły się tam od zawsze i tylko czekały na okazję, aby zaatakować rozmówcę swoją obecnością), obecność Patricka wydawała się zupełnie naturalna, jak gdyby nie widzieli się wcale drugi raz w życiu, ale przeżyli ze sobą całą gamę różnorodnych przygód, które wspominali właśnie w przyjacielskim roztargnieniu i zaufaniu.
- To pewnie przez brwi; widziałeś moje brwi? Przez brwi wyglądam mądrze, tak uważam - wygłosił, jednocześnie marszcząc wcześniej wspomniane brwi, podjąwszy jednocześnie próby spojrzenia na niego z wyższością i powagą, co zupełnie nie wyszło, bo przecież usta nadal wyginały się w zbójeckim uśmiechu, który wszystko psuł, no naprawdę. - Ale nie wiem, rzuciłem szkołę zanim przerabialiśmy Iliadę. Pewnie też przeczytałbym streszczenie (znowu) - dodał, czując, że to była ważna informacja, w dodatku jak pięknie uzupełniająca temat! Z minuty na minutę czuł się jakby coraz milej i nie wiedział czy wynikało to z działania narkotyku, czy dłoni Patricka błądzącej po jego ciele, ale skoro w tym momencie mógł mieć obie te rzeczy naraz, roztrząsanie tej kwestii wydawało się zupełnie zbędne.
W odróżnieniu do omawiania upośledzonych tendencji swoich rzekomych najbliższych, w czym obaj teraz odnajdowali się nad wyraz swobodnie i na miejscu.
- Wow. Romantycznie. Też umiesz śpiewać albo gotować? - musiał wtrącić gdzieś w środku jego opowieści, komentując oczywiście fakt poznania się rodziców Patricka. Później opowieść robiła się mniej romantyczna, a bardziej znajoma; bo fakt, że Patrick w odróżnieniu od niego znał swojego ojca nie czynił jego sytuacji drastycznie innej - najbardziej rzucającą się w oczy różnicą była zapewne zasobność rodzinnych portfeli. Nie zapytał nawet, skąd mężczyzna wiedział, że matka znowu zaćpa - wydawało się to tak oczywiste jak fakt, że Tallulah Silva z pewnością już leżała pijana na kanapie (korzystając z nieobecności starszego syna), a Nullah rysował coś u siebie w pokoju, również czerpiąc profity z braku Hectora, który stałby mu nad głową i kazał zgasić światło i iść spać. Te myśli, które nagle stały się nieprzyjemnie ściągające na ziemię i nawet wciągnięta już dawka kokainy ani język Patricka na jego szyi nie potrafiły wyciąć ich ze świadomości, skłoniły go do ostrożnego pochylenia się nad stolikiem, żeby wciągnąć jeszcze jedną kreskę. Następnie wrócił do poprzedniej pozycji, czekając aż twarz Patricka, wisząca tuż przy brodzie zyska znowu ostre, wyraźne krawędzie. Dłoń, która przez cały ten czas uparcie ściskała materiał swetra mężczyzny, zacisnęła się na nim mocniej, jakby chciała się z nim mocować.
- Jest tak ładna czy ty tak zdesperowany? Ta żona - wrócił niespodziewanie do tematu, któremu chyba należało pozwolić już wygasnąć. - I twoja żona. - Bo to chyba było prawdą, że po kokainie dostrzegało się rzeczy, na które wcześniej nie zwracało się uwagi. Obrączka połyskiwała na palcu serdecznym mężczyzny, odbijając kolorowe, przytłumione światła Shadow.

Dick Remington
niesamowity odkrywca
kaja
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Święta wydawały mu się już tylko echem zeszłego roku i choć gdzieś w oddali cichły jakieś łzawe kolędy, tutaj nagle zrobiło się nieznośnie cicho. Nie, odgłosy dudniącej, klubowej muzyki nie zniknęły jak zaczarowane, ale zostały przytłumione, zupełnie jakby ktoś nałożył filtr na jego uszy i podobnie jest wzrok stał się na przemian i łagodny. Był przekonany, że gdyby przymrużył oczy w odpowiedni sposób to zobaczyłby nagle swojego kochanka – autostopowicza w kolorach sepii jak z tych starych filmów, które wydawały mu się zawsze za trudne, by je oglądać. Dick Remington, dziecko strzelanek, akcji, slasherów z siekierą w tle. I potomek kobiety, która zapewniła mu jakże urocze święta, gdzie pobrudził koką nos renifera.
Wbrew temu, co jego żona wykrzyczała zaledwie kilka chwil temu, wcale nie winił za to ojca bądź nawet świętej pamięci matkę (co z tego, że żyła jak dalej była w szale narkotycznego odpału), a samego siebie. Nie ich wina, że wyrósł na człowieka, który tylko za pomocą narkotyków wydawał się interesujący. Bez nich przepadał w przebiegach, gdy oczywiście zdjęło się tę wierzchnią warstwę, złożoną z jakże uroczej buzi i dobrze zarysowanej szczęki. Dlatego pytanie Hectora godziło go w wyjątkowy sposób.
- Gotuję metę – wzruszył ramionami jednak, bo łatwiej było spychać na ramiona obojętność, a nie podłą zazdrość, którą odczuwał, będąc tym gorszym odpadkiem wśród utalentowanych, intrygujących bądź zwyczajnie kretyńskich rodziców. Ale jakichś, a on mógł zrosnąć się z tą kanapą i nikt nie zauważyłby różnicy. – A ty całkiem dobrze jęczysz, gdy ciebie pieprzę. Wystarczy – skurwysyński uśmieszek, który wyrysował na swoich wargach nie wymagał wiele, gdy nadal zachodziły reakcje chemiczne i jego mózg poddawał się im leniwie. Kiedyś odpowie za tę świadomą destrukcję, ale chwilowo chciał bezwładnie spadać i mógł w tym celu zwalić nawet odpowiedzialność za rodziców, którzy mimo geniuszu kochali go za mało.
Albo ubzdurali sobie, że miłość ma zapach pieniędzy.
Dick miał na ten temat trochę inny pogląd, ale raczej był człowiekiem tolerancyjnym, więc zanim przyszło mu się zmierzyć z własnymi ideami, postanowił wypróbować te ich i stąd ta jego żona, która sprawiła, że uniósł głowę i oderwał się od chłopaka. Wyczucie chwili miał zerowe i mógł odgadnąć to po jego zmarszczeniu mniej mądrych brwi, gdy jego myśli dryfowały gdzieś między oceanami, w których na dnie spoczywał plastik i poliester (choć to samo). Właśnie tam, w odległych krainach odnalazł swoją księżniczkę, bo Minnie cała składała się z takich organicznych odpadków i jeśli jeszcze kiedyś przypuszczał, że jest w niej coś więcej poza wyglądem, okazywało się, że się mylił.
Dlatego zaśmiał się.
- Jego żona? Klasa, jeszcze nie jest milfem, ale chciałbym zetrzeć z niej ten sukowaty wyraz twarzy. Wiesz, taka co się oblizuje na twój widok, a ty jesteś zaraz twardy – nie wypowiedziałby tych słów, gdyby nie ta pieprzona kokaina, która krążyła sobie w jego żyłach i zahaczała o dawno pogrzebane, młodzieńcze wręcz marzenia. – Zaś moja… Do cholery, tak naprawdę nie jesteśmy małżeństwem. Przekupiłem urzędnika po pijaku i miał sporządzić dokumenty, ale zapomniał, a ta durna idiotka myśli, że jesteśmy razem. Ojciec się uspokoił, dostaję większą kasę na przyjemności – wskazał na stolik, który wydawał się mu obecnie żałośnie pusty.
Prawie jak Dick, a z pustego nawet ponoć Salomon nie naleje.
- Powinienem chyba z tego wszystkiego zrezygnować, ale jakoś się nie składa – wzruszył ramionami i w tym wypadku była to też prawda, bo nie chodziło o żadne wzniosłe uczucia, a jedynie o pieniądze, które napływały strumieniem i sprawiały, że tkwił w tym układzie nie tylko bez przyszłości, ale teraźniejszości, bo uważał jak wszyscy, że plastik na dłuższą metę jest szalenie toksyczny i jak przyjdzie co do czego to stanie się przez Minnie zdychającym gatunkiem, bo po każdej rozmowie z nią czuł, że ginie mu nie jedna, a kilkanaście szarych komórek.
Wypijmy za to?

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Choć wcześniej w reakcji na jego bezpruderyjną wulgarność, Hector wykrzywiał głupio usta, teraz wydawała mu się ona idiotycznie zabawna, także zamiast przewrócić oczami albo posłać mu karcące spojrzenie, po prostu roześmiał się i to w głos, nie zwracając zupełnie uwagi na to, że w oczach osób trzecich musiał wyglądać na pomylonego. Trzecich, jakich: trzecich? Świat zdążył rozłożyć się na czynniki pierwsze, gładko rozpływając się w neonowej palecie klubowych barw, także wszyscy ci, którzy byli gdzieś tam: na niedalekim parkiecie, w innych lożach albo żebrząc od nieznajomych papierosy, wydawali się jedynie rozmytą plamką kolorów, odbijanych od reflektorów jak w lustrze. W oku zakręciła mu się łezka rozbawienia, którą otarł niespiesznie wierzchem dłoni, zanim znowu powrócił spojrzeniem do mężczyzny.
- Jesteś r o z k o s z n y, Patrick. - To słowo rozciągnęło się w czasie, zawisając na moment w wąskim pasie powietrza, który jeszcze utrzymywał dzielnie pozycję między ich twarzami. Podejrzewał, że jego towarzysz nieczęsto miał okazję usłyszeć w stosunku do siebie taki epitet. R o z k o s z n e na co dzień były przecież pluszowe misie, puchate kotki i słodkie pianki, a nie mogący poszczycić się przerośniętym ego, rośli mężczyźni, którzy mówili do ciebie jakbyś był ich tanią dziwką - Hector nią nie był, nawet jeśli raczył właśnie nozdrza kokainą, wciąganą za jego pieniądze. Niesamowite, że nawet tematy tak przejebane, jak rodzice, którzy w większości przypadków - bądźmy szczerzy - po prostu się nie spisują, leżały teraz na języku wygodnicko, w dodatku dostępne jak otwarta księga, bo nawet jeśli pokusa kłamstwa okazać się miała zbyt silna, nie byłby to nigdy fałsz nieokalający prawdy.
Czuł, jak jego ciało przyjemnie zatapia się w miękkości kanapy, kiedy Patrick tłumaczył mu sytuację żony - jednej, drugiej, nieswojej i swojej (która tak naprawdę nie była jego), a cały ten skomplikowany wywód, na który w innej sytuacji po prostu zamrugałby szybko oczami, teraz wydawał się absolutnie sensowy i składny. Nie było już mu do śmiechu, chociaż - zdaniem niektórych - miał faktycznie beznadziejne wyczucie chwili. Przekręcił się na swoim miejscu tak, że teraz wciskał prawy bok w oparcie, a to wszystko po to, żeby widzieć go wyraźniej; jakby w obawie przed tym, że Patrick na wzór tych ludzi majaczących gdzieś w oddali, także stanie się zaraz jedynie kolorową plamą.
- Co to jest: to wszystko, co? - wykrzywił usta w kolejnym uśmiechu, który teraz był już nieco bardziej ostry i kanciasty. Dłoń sięgnęła do głowy Patricka, żeby opuszki palców mogły zabawić się w badanie tekstury jego włosów. Skupił się na tym tak bardzo, że prawie zapomniał zupełnie, że zadał mu przed chwilą to pytanie. Chciał go pocałować, ale powstrzymywanie się teraz dawało bardzo specyficzny dreszczyk ekscytacji - całe ciało niemalże do niego krzyczało, a on, ignorując je wytrwale, właśnie stawał się swoim własnym największym wrogiem. Ale, tak jak wszystko w tej sytuacji, w tym momencie, to także wydawało się nad wyraz odpowiednie.

Dick Remington
niesamowity odkrywca
kaja
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Och, powinien przemyśleć wykupienie sobie pakietu VIP z jakąś faktycznie rozkoszną (co za cudownie wibrujące na języku słowo) dziwką, może nawet płci męskiej, która będzie zadowalać go bez zadawania zbędnych pytań. Taką, która pozwoli nasypać mu na swojego penisa dużo białego proszku i będzie go zlizywać w miejscu publicznym tak zachłannie jak dziecko ssie lizaka. Czy to było zanadto wulgarne? Powoli już wychodził z tego rejonu zachowań społecznie akceptowalnym. Szedł raźnym, równym, niemal żołnierskim krokiem, czując wyraźnie ten ruch nóg, choć nadal siedział twardo przy swojej nowej zabawce, ale dzięki kokainie założył niemal siedmiomilowe buty. I zrozumiał też, że na co mu płatna seks – maszyna pokroju gwiazdy z najlepszego porno (w to Netflix zdecydowanie powinien zainwestować), skoro może mieć kogoś takiego jak Hector.
Mimo wszystko zmuszającego do głębszej wiwisekcji, która wydawała mu się doprawdy zabawna pod wpływem atakujących go z każdej strony bodźców. Najwyraźniej i one zmówiły się, by mu dopiec i miał wrażenie, że zaraz te ciasne ściany zejdą się w jedno i zduszą im w zarodku, więc potrzebował chwili, by przymknąć oczy i skupić się na jego słowach, zanim wrażenie odleciało i znowu na sekundy stawało się normalniej.
A więc był rozkoszny?
- Lubię to, że nie znasz moje prawdziwego imienia – pominął to i skupił się na tym co ważne. Według niego, rzecz jasna, bo przecież Hector pewnie wolałby się skupić na tym dość przedmiotowym traktowaniu, do którego powinien przywyknąć. Remington od czasu, gdy wsiadł do jego samochodu bezkarnie rościł sobie do niego prawo. Sam się na to zgodził, pakując się w środku nocy do nieznajomego mężczyzny i jeszcze dając się zawieźć do jego mieszkania, w którym Dick po prostu go przeleciał.
To było całkiem rozsądne, że Richard jak ten zdobywca (niemal Kolumb, który się zatacza od ostrego światła) podbił sobie własnego mężczyznę i rościł sobie do niego prawo, zwłaszcza gdy ten wplątywał palce w jego włosy i sprawiał, że w jego ciele przechodził dreszcz. Bardziej intensywny niż każdy inny, co zawdzięczał resztkom rozrzuconym na stole. Miał gest, to się bawił, nie szczędząc grosza na używki dla swojego chłopca i zastanawiając się nad jego pytaniem.
- Nie chciałem tego małżeństwa, ale macocha i ojciec są zachwyceni, więc skończyłem z kimś naprawdę głupim pod wpływem nie wahał się tego powiedzieć bądź powtórzyć, choć jeszcze godzinę temu nie obrażałaby w kółko Minnie. Nie jej wina, że przerastały ją odcinki z trudnych spraw z australijskiej patologii wyższych sfer, gdzie ludzie na odwyku rzygają tak samo jak prostacy, tyle, że do pozłacanych misek. Mógłby mu i to opowiedzieć, właśnie o tym konflikcie na drabinie społecznej i o wielu innych ale tak, on też chce go całować, chce się nim upić i nasycić, więc językiem rysuje kontur jego warg i patrzy w te rozszerzone źrenice, w którym połyskują światła wielkich miast.
Przynajmniej tak kiedyś i gdzieś słyszał, co oczywiście należałoby zbadać w tej chwili, ale jeśli mają rozmawiać to… Powinien chyba dowiedzieć się więcej o tym dzieciaku.
- Mam nadzieję, że nie masz jakichś siedemnastu lat – rychło wcześnie, już prokurator pukał do jego drzwi, ale najwyraźniej nie był zbyt dobry w przewidywaniu skutków ubocznych w piciu z gówniarzami pokroju Hectora.
Miał ogromną nadzieję, że powie mu, że jest pełnoletni i nie naćpał dzieciaka, bo o dziwo nie wyłączyła się jeszcze jego kontrola. A może chodziło o to, że pytał pro forma, a i tak zrobiłby swoje, gdyby miał taką okazję?

hector silva
ODPOWIEDZ