Właściciel || Gangster — Shadow
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Właściciel Shadow, który w swoim klubie prowadzi szemrane interesy stojąc na czele zorganizowanej grupy przestępczej.
Divina Norwood powinna być dla niego nieistotonym epizodem, który właściwie zakończyć powinien się już dawno temu. Jednak z nieznanych Hathorne'owi przyczyn, V. nadal żyła, a zabawa z nią stała się dla niego przyjemną igraszką. Czuł się jak ten kot, który torturuje mysz dla czystej przyjemności i co jakiś czas pozwala jej uciec kawałek, by na nowo zatopić pazury w jej kruchym ciele. Podobnie była z Norwood. Wystarczyło jedno skinienie, aby tamtego wieczoru nie uciekła z Shadow. Nie kazał jednak nikomu iść za Diviną. I tak nie miała dokąd przed nim uciec, a on mógł chociaż przez chwilę napawać się smakiem zwycięstwa, chociaż ten mieszał się z alkoholem, który spływał po jego napiętej twarzy. Nie mniej jednak Nate uśmiechnął się widząc panikę i przerażenie popychające Divinę do wspomnianych czynów. Były one dla niego niczym ambrozja.
Postanowił więc kontynuować swoją nową relacją z panną Norwood. Ona była na tyle miła, że sama, pierwsza pofatygowała się do niego, a więc i on nie mógł pozostawać jej dłużnym. Tylko w porównaniu do V. znacznie lepiej przygotował się do swoich odwiedzin. Kościół nie był miejscem, w którym Hawthorne był kiedykolwiek widziany, aczkolwiek pewnie nie jedna wierna owieczka stojąca w kościelnej nawie, bywała także i w Shadow, wyznając religię, której to Nate był zagorzałym zwolennikiem. Tę jednak postanowił szerzyć na własnym terenie, a będąc u Norwood... Cóż, chciał zagrać w jej grę, a może przy okazji nieco postraszyć w inny sposób, powoli zamykając ją w coraz to mniejszej klatce.
Nie mniej jednak przyjemnie zaskoczył go jej śpiew. Pierwszy raz miał okazję posłuchać kościelnych pieśni w tak przyjemnym i melodyjnym wykonaniu. I chociaż może tego po Nathanielu nie widać, ale poniekąd znał się na muzyce. Potrafił docenić dobry wokal, a właśnie takim mogła poszczycić się Norwood. W zasadzie to podczas mszy, która była dla niego kompletnie niezrozumiałym i głupim rytuałem, czekał tylko na momenty, w których rozbrzmiewały organy, a chwilę później kościół wypełniał śpiew Diviny. W tych chwilach nie myślał o niej jak o swojej nowe igraszce, zabaweczce, którą chciał nieco sponiewierać... Był po prostu urzeczony tym co słyszał, aczkolwiek przyznawać się nie chciał nawet przed samym sobą do takich odczuć.
Wreszcie ten cały cyrk dobiegł końca, ale Nathaniel chciał dobitniej zaznaczyć swoją obecność tutaj. Chciał by jego osoba zaistniałą w świecie Diviny. W tym świecie, w którym czuła się tak bezpiecznie. Dlatego też po mszy poczekał na kapłana, by niby na uboczu i z wielkim oddaniem wręczyć mu opiewający na dość sporą sumę czek. Czek dający kościołowi pieniądze zarobione na hazardzistach, ćpunach i seksoholikach, którzy byli najwierniejszymi wyznawcami religii Hathorne'a.
Właśnie duchowny kłaniał się mu nisko, ściskając przy tym jego dłoń, gdy wzrok Nathaniela dostrzegł Divinę. Może i liczył na małą konwersację z nią, ale sam fakt, że go zauważyła był już dla niego istotny. Nie mniej jednak musiał skorzystać z okazji i podążyć za nią, a więc przeprosił zachwyconego księdza i wyszedł bocznymi drzwiami na przylegający do świątyni cmentarz.
- V! - Uniósł lekko głos, aby mogła go dosłyszeć, a gdy to zrobiła uśmiechnął się plugawie i rozłożył ręce do boku. - Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha - dodał, pozwalając sobie na ten kiepski żart skoro znajdowali się już w tak specyficznej scenerii.
Swoją drogą już w kościele usiadł z przodu, by ewentualnie mogła dostrzec go podczas mszy, ale nie miał pojęcia, czy jego plan wypalił, więc w sumie całkiem miło, że teraz uda im się przeprowadzić tę małą konwersację.
- Swoją drogą... Cudowne kazanie, nie sądzisz? - Zagaił podchodząc bliżej i wyciągając z kieszeni marynarki paczkę papierosów. Zachowując się przy tym tak jakby miał przed sobą dobrą znajomą, a nie przerażoną dziewczynę, która prawdopodobnie przeklinała dzień, w którym przyszło przepleść losy z Hawthornem.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
8.

Skłamałaby mówiąc, że o Nathanielu myślała niewiele. Wręcz przeciwnie, spała nawet gorzej niż zwykle, obawiając się każdego dźwięku, jaki dochodził do niej w nocy, jakby za każdym z nich miał się czaić Hawthorne sprowadzając ze sobą widmo śmierci. Zabawne, bo przecież o niczym tak nie marzyła, jak o końcu tego wszystkiego, co powinna nazywać własnym życiem. Tylko, że sęk leżał w tej niepewności, które nieustannie towarzyszyła mężczyźnie. Gdyby wiedziała, jak to się skończy, byłaby spokojniejsza, a tym czasem wszystko przeciągało się w czasie - ona nadal żyła, nadal oddychała i nadal nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Cios powinien już nadejść, miał ku temu wiele okazji, a tym czasem tortury przeciągały się w czasie.
W kościele jak zwykle była na długo przed mszą, ze swojego balkoniku przyglądając się ludziom zajmującym kolejno ławki w świątyni. Mało kto zadzierał głowę, więc miała doskonały widok. Nieco zawiesiła się na murowanej barierce, opierając polik na swobodnie przewieszonej przez nią ręce. Nawet się nie ruszyła, wyglądała jak rzeźba, do momentu w którym nie dotarło do niej pewnego rodzaju poruszenie, a wraz z nim świadomość, kto siada w pierwszym rzędzie. Serce zaczęło jej bić szybciej, ale msza miała zaraz się zacząć. Nie mogła zrezygnować ze swoich obowiązków, więc mimo niepewności i lęku, zajęła miejsce za instrumentem i jak gdyby nigdy nic przystąpiła do grania. Tego dnia miała wykonać tylko dwie pieśni, zwykle więcej grała, niż śpiewała, bo wtedy wierni zapominali o tym, kto dokładnie znajduje się na balkoniku. Po wszystkim zbiegła krętymi schodkami, chcąc wyjść bocznymi drzwiami na cmentarz. W dłoni miała trzy liche margerytki, jakie za pół darmo sprzedała jej pani stojąca przed kościołem. Kwiaty nie były najświeższe, ale dawno nie przyniosła nic na grób swojej matki, więc była zadowolona z zakupu. Kątem oka dostrzegła jeszcze, że Nathaniel nie opuścił świątyni, serce zaś zabiło jej panicznie, jakby chciała krzyknąć do rozmawiającego z nim księdza, by ten uciekał, ale kiedy dostrzegła kopertę, uznała, że najrozsądniej będzie po prostu zniknąć. Na zewnątrz poczuła się nieco pewniej, co było absurdalne. Zwykle nigdzie nie czuła się tak bezpiecznie, jak w murach kościoła, a teraz? Nie chciała za dużo o tym myśleć, przemierzając nowsze nagrobki, aż nie dotarła do tych nieco bardziej zapuszczonych. Już widziała mogiłę własnej matki, kiedy dotarł do niej męski głos, roznoszący się cichym echem po okolicy. Odwróciła się przez ramię, czując się tak, jakby ktoś pod nią nogi podciął. Nagle wróciły wszystkie wspomnienia tamtego wieczoru, kiedy przed nim uciekła i kiedy obiecała sobie, że do Shadow nigdy już nie pójdzie.
- Księga Hioba nie należy do moich ulubionych - odpowiedziała na jego pytanie, nie wiedząc w zasadzie co ma zrobić. Może znów zerwać się do ucieczki? Tylko, że nie potrafiła, miała wrażenie, że już nigdzie w tym mieście nie poczuje się bezpiecznie. Zacisnęła nieco mocniej dłoń na kwiatach, obserwując, jak wyciąga papierosa. Ludzie często tutaj palili, nie rozumiała tego. - Po co to wszystko? - zapytała marszcząc czoło. - Dał pan datek księdzu, był pan na mszy, a przecież gardzi pan kościołem - zauważyła, kompletnie go nie rozumiejąc. Po co nadal się z nią w ten sposób bawił? To miało być karą za jej ostatnie przewinienie? Znów chciał pokazać swoją wyższość? Tylko, że tutaj... mimo wszystko był gościem. Panowały tu inne zasady i gdy sobie to uświadomiła, poczuła się pewniej, stanęła nawet prościej, poprawiła materiał białej koszuli, wpuszczonej w spódnicę, którą miała już podczas dwóch spotkań z tym człowiekiem. - W dodatku teraz mąci pan spokój zmarłych, a to nieroztropne - zauważyła i gdyby Divina Norwood była zdolna do gróźb, to tą wypowiedź można by do nich zaliczyć.

Nathaniel Hawthorne
Właściciel || Gangster — Shadow
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Właściciel Shadow, który w swoim klubie prowadzi szemrane interesy stojąc na czele zorganizowanej grupy przestępczej.
Zlustrował ją wzrokiem, bo z takiej odległości mógł się jej spokojnie przyjrzeć. Dostrzec szczegóły, których wcześniej nie zauważał. W Shadow zdecydowanie jej sylwetka wydawała się być zawsze bardziej skulona, postawa mniej pewna, a tutaj - na dobrze znanej sobie ziemi- Divina prezentowała się o wiele lepiej. Aczkolwiek zdecydowanie słowo te było określeniem przesadzonym. Mimo swojej urody, bo nie dało się zaprzeczyć, aby takowej nie posiadała, to jak była ubrana i uczesana niestety psuło cały efekt. Nathaniel nieustannie szukał w jej uroczej buźce zmysłowości. I może nawet kilkukrotnie dostrzegł je w jej spojrzeniu, w szczególności, gdy okazywała swoje oburzenie i niezadowolenie, ale jej ubiór nazbyt kontrastował z pięknem, które skrywała. przyćmiewał je i nie pozwalał w pełni go docenić, a szkoda, bo było w niej wiele potencjału...
- Zabawne... Jak na ciebie patrzę to sądzę, że powinna należeć do twych ulubionych - odparł, po czym powoli przeszedł między nagrobkami, niwelując znacząco dzielącą ich odległość. Rozglądał się też to tu, to tam, ale wypowiedź Norwood ponownie sprawiła, że to na niej skupił swoją uwagę. - Ale kościół nie gardzi moimi pieniędzmi - odpowiedział, a na jego twarzy znów pojawił się ten diabelski uśmieszek, gdy zmrużył lekko oczy. Jeszcze nim odpowiedział zaciągnął się papierosem. - Jak przy następnej okazji będziesz w Shadow to możesz podziękować moim dziewczynkom w imieniu twojego dusz pasterza. Pewnie będą zachwycone wiedząc, że ich ciężka praca wspomoże parafię - dokończył, a mówiąc o "dziewczynkach" oczywiście miał na myśli striptizerki i tancerki, które umilały klientom czas w klubie. - Jeśli zmarli mogliby się denerwować to pewnie już dawno bym tego doświadczył, V. - Zaśmiał się po czym rzucił papierosa na ziemię i przygasił butem tuż obok jednego z nagrobków. Przy okazji spojrzał na grawerunek wyryty w kamieniu i mruknął cicho pod nosem. - Wilhelm... Pamiętam chuja... Co tydzień w kościele, a jak tylko żona wyjeżdżała w delegacje to sprowadzał sobie do domu małolaty, aż... przesadził. - W głosie Hawthorne'a mimo rozbawienie dało się dosłyszeć swego rodzaju odrazę, gdy wspominał człowieka nad którego grobem obecnie stał. Spojrzał jeszcze z obrzydzeniem na pomnik, który na pewno nie zasługiwał na położenie w takim miejscu. Własciwie to skurwysyn, który pod nim leżał w ogóle nie zasługiwał na pochówek, ale żona zrobiła wszystko by zataić fakt, że po powrocie z wyjazdu znalazła męcza uduszonego na klamce od drzwi, nagiego i w otoczeniu dość kompromitujących zdjęć... Całe szczęście nie byłą sama, bo w pomieszczeniu obok czekał człowiek Nathaniela, ale pewne pozory chciała zachować, nawet po tym jak dowiedziała się jakim gnojem był jej mąż.
- Wiesz, że takich pobożnych fiutów w twoim świecie jest na pęczki, prawda? Bawi mnie to zakłamanie, w którym ludzie żyją... A to niby ja jestem tym złym charakterem - dodał, po czym roześmiał się znów cicho i podszedł jeszcze bliżej, ale jeszcze nie dostrzegł grobu znajdującego się za placami Norwood. Póki co jego wzrok skupił się tylko na niej.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie podobało jej się, jak na nią patrzył. Było w tym coś, co zdawało jej się obnażać zbyt wiele przed człowiekiem, przed którym najchętniej by się skryła. Szczególnie tutaj, na świętej ziemi, gdzie zwykle była bezpieczniejsza, niż gdziekolwiek indziej, nie chciała wystawiać się na jego wzrok. Wydawało jej się, że złamał jakieś niepisane zasady pojawiając się w tym miejscu. Stanęła też tak, jakby ciałem swym chciała zasłonić nagrobek matki, może się bała, że Nathaniel w swym okrucieństwie mógłby go jakoś zbezcześcić? Do tego dopuszczać nie chciała, więc materiał znanej mu już dobrze spódnicy traktowała jako pewnego rodzaju tarczę, chowając w niej też dłoń z trzema margerytkami.
- Rzeczywiście słuchał pan kazania - zaskoczyło ją to. Samo to, że wiedział o czym ów księga była, bo zaprzeczenie jej słowom... chociaż nie chciała się z nim zgadzać, rozumiała aluzję i cóż, dostrzegała pewne powiązania między sobą, a Hiobem, chociaż wolałaby się do tego nie przyznawać. - Jest przykra - zauważyła tylko i sama nie wiedziała, po co w ogóle wtrąciła tą uwagę. Nie powinna chcieć się z nim dzielić żadnym swoim przemyśleniem, a już na pewno przyznawać się do tego, ze być może to ją przeraża... że jest takim Hiobem, którego Bóg doświadcza tylko po to, by udowodnić Szatanowi swoją wielkość. Mimo jej wiary, nie potrafiła patrzeć na to inaczej, niż przez pryzmat okrutnego zakładu, w którym ucierpiał niewinny człowiek. - Kościół spożytkuje je by czynić dobro - wiedziała, co próbował zrobić. Postawić instytucję kościoła w złym świetle, pokazać, jaka jest interesowna, ale nie zamierzała mu tego ułatwiać. - Nie planuję już się tam pokazywać, więc przepraszam, ale będzie pan musiał osobiście im podziękować - skinęła przy tym delikatnie głową, nie krzywiąc się przez znaczenie jego słów, chociaż w zasadzie wypadałoby to robić. Nie podobało jej się to, jak dobierał słowa. Nawet gdy nie sięgał po przekleństwa, wypowiedzi jego ociekały wulgarnością do której Divina po prostu nie przywykła. Wcale nie chciała więc z nim rozmawiać, ale gdzie miała teraz uciec, skoro wtargnął do jej azylu? Dłoń zacisnęła jeszcze mocniej na kwiatkach, nie miała siły, przerastało ją to wszystko. - A może już pan tego doświadcza, tylko jeszcze pan o tym nie wie - zauważyła cicho, nie rozumiejąc, jak może być tak ślepy. Dla niej, tyle ile wiedziała o jego życiu wystarczyło, by go żałować. Skazywał sam siebie na potępienie. W dodatku już bliźnił na zmarłych. Skrzywiła się mimowolnie, nie chcąc wcale go słuchać. Nic nie odpowiedziała, czując, że to prowokacja. Wzrok tylko na moment zatrzymała na wspomnianym grobie... jeśli ten człowiek był zły, to Pan go osądzi. W to wierzyła i temu musiała być wierna. Po co w ogóle tutaj przyszedł? Żeby podkopywać jej wiarę? Zastanawiało ją ilu ludzi w przeszłości pod naporem jego słów rezygnowało z własnych ideałów. Widziała go tutaj takiego dumnego, z papierosem w ustach i herezją w mowie, i czuła całą sobą, że nie chce być kolejną osobą, które się przed nim ugnie. - Ma pan racje, wielu wiernych to źli ludzie, tak jak wielu niewiernych to dobrzy. Nie wiara definiuje człowieka, a jego uczynki... jeśli świętej pamięci Wilhelm zasłużył w ocenie Pana na piekło... może któregoś dnia się tam pan z nim spotka - nie pasowały jej takie mocne słowa i rzadko kiedy sobie na nie pozwalała. Chciała już stąd odejść i nawet wykonała dwa kroki do tyłu, chociaż nie obróciła się do niego plecami. Liczyła, że on sam znużony tą dyskusją, po prostu stąd odejdzie i w końcu da jej spokój.

Nathaniel Hawthorne
Właściciel || Gangster — Shadow
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Właściciel Shadow, który w swoim klubie prowadzi szemrane interesy stojąc na czele zorganizowanej grupy przestępczej.
Wpierw uniósł kącik ust słysząc jej słowa, ale potem zrobiło mu się faktycznie przykro uzmysławiając sobie jak wiele wspólnego ma Divina i Hiob i jak ślepo wierzy w to, że nadal podążając tą samą drogą może odmienić swój los, a może wręcz przeciwnie? Może była masochistką, której podobało się życie nędznego robaka?
- Dlatego tobie także współczuję - odparł niby z lekkim lekceważeniem, gdy więcej uwagi zaczął poświęcać nagrobkom między którymi powoli się przechadzał. - Niewątpliwie.. - dodał półgębkiem. Może i Divina wierzyła w dobre intencje ten instytucji, ale Hawthorne przekonany był o tym, że nawet połowa datków nie trafia na cele dobroczynne, a do kieszeni brzuchatych duchownych. Jednak nie miał zamiaru poruszać teraz takowych kwestii. W zasadzie gówno obchodził go ten cały kościół. To osoba Norwood przykuwała jego uwagę. Intrygowała go na tyle, że pofatygował się na mszę, a teraz krążył między rozsypującymi się nagrobkami snując jakieś stare opowieści i w zasadzie nie wiedząc do końca dlaczego tutaj się znajdował. Niby w pewien sposób to sobie tłumaczył, ale znał o wiele łatwiejsze i mniej angażujące rozwiązania, a jednak... W przypadku Diviny samemu postanowił wszystkiego dopilnować.
-Nieeee - pokręcił głową z przekonaniem. - Ale zastanawiam się ile osób ty musisz mieć na sumieniu, skoro doświadczasz takiego gówna każdego dnia? - Zapytał lekko, po raz kolejny czepiając się życia jakie prowadziła dziewczyna. Zresztą ona odpłacała mu się tym samym z góry zakładając, że musiało mu się powodzić kiepsko skoro był jaki był, a przecież Nathaniel żył swoim najlepszym życiem w tamtym czasie. - Och V... Wiesz mam pewną teorię - mruknął popalając przy tym leniwie papierosa. - Uważam, że obydwoje przeszliśmy w życiu przez niezłe bagno, ale w pewnym momencie jedno z nas cało to gówno potrafiło wykorzystać, aby stać się silniejszym, a drugie... - Zrobił małą pauzę spoglądając na jej kruchą, wątłą sylwetkę... Starą spódnicę i kilka marnych kwitów, które usilnie starała się przed nim ukryć. - Drugie pozwoliło by inni pokierowali jego losem, skoro samo nigdy nie miało na to siły, ani odwagi - dokończył. Mógł ponownie ją wyśmiać, powiedzieć coś podłego, ale powoli rozumiał, że wcale nie chciał tego... Mimo wszystko coś w postawie Diviny mu imponowało. Oczywiście nie rozumiał jej ślepej wiary i oddania Bogu, ale nie mógł powiedzieć, że nie szanował jej za przekonania i słowa, które wypowiadała, bo jakby nie patrzeć, nie rzucała ich na wiatr.
- Możliwe, ale z drugiej strony.... - Podszedł jeszcze bliżej, aż właściwie zrównał się z Diviną i spojrzał na nią z boku. - Skąd wiesz, że nie mam na swoim koncie także dobrych uczynków? Chociaż kilku... -dodał, a następnie spojrzał na zniszczony nagrobek, który Divina tak starała się przed nim ukryć. - Przykro mi - oświadczył patrząc na datę śmierci kobiety i szybko łącząc ją ze wszystkimi faktami, które znał o Norwood. - Nie miałaś nawet okazji jej poznać... - Wyszeptał i na moment zamilkł wpatrując się w wygrawerowane epitafium. -Niesamowita jest rola matki w życiu każdego znać. Bez znaczenia, czy zmarła, czy była zwykła suką, czy kochała bez pamięci... Jej osoba zawsze wpływa na to kim się stajemy, czy tego kurwa chcemy, czy też nie - dodał nadal nie odrywając wzroku od pomnika. Nie miał pojęcia czemu jej to powiedział, a może miał. W pewnym sensie faktycznie czuł, że coś może ich łączyć, a z drugiej strony Divina i tak nikomu nic nie powie, więc w zasadzie mógł pozwolić sobie na każdą słabość, bo nic nie miał do stracenia.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie wierzyła w jego współczucie. Ostatnim razem w Shadow jasno dał jej do zrozumienia, jakim jest człowiekiem i chociaż kościół uczuł, że każdemu można wybaczyć, że dla każdego znajdzie się droga do zbawienia, nie potrafiła na tego człowieka patrzeć po chrześcijańsku. Po prostu. Nie skomentowała więc w żaden sposób jego słów, tym bardziej, że wolałaby, gdyby ten znudził się i wrócił do siebie, zamiast niepokoić to święte miejsce swoją obecnością.
- Skoro zastanawia się pan nad tym, to czy nie roztropniej byłoby się mnie obawiać? - zapytała spokojnie, bo nie planowała rozwiewać jego spekulacji. Czy miała jakieś życia na sumieniu? Sama ta myśl wywoływała w jej klatce piersiowej ból, z którym nie do końca mogła sobie poradzić. Niemalże się od niego dusiła, ale próbowała nie dać tego po sobie poznać, nie przed nim. Z drugiej strony... nigdy nie udawała dobrego człowieka, wiedziała, że Bóg ją doświadcza nie bez przyczyny, nawet jeśli tej do końca nie rozumiała w swojej ułomności. - Proszę nie doszukiwać się w nas podobieństw - poprosiła grzecznie, jakby oczekiwała, że faktycznie jej posłucha. Jej spokój, jak zawsze, był wręcz karykaturalny w chwili, jaka miała miejsce, ale nie myślała o tym. - Wiem, co próbuje pan osiągnąć - tak przynajmniej jej się wydawało. Westchnęła cicho. - To się nie uda. Nie ma takich słów, którymi mnie pan złamie, ani takich obelg na które nie jestem gotowa - przyznała. - Wiem też, jak wygląda moje życie... wiem lepiej, niż ktokolwiek inny - bo taka była prawda. Wiedziała. O tym, jak mieszkali innych, a jak mieszkała ona. O tym, że nie miała na nic pieniędzy. O bólu, jaki przeszła żyjąc z ojczymem. O braku aspiracji, przyjaźni, wsparcia... czegokolwiek. O tym, że kiedy już umrze, nad jej grobem nikt się nie pochyli, mimo, że ona starała się dbać o tak wiele mogił, jakie leżały dookoła, nie tylko tą należącą do jej matki. Wiedziała doskonale, że jest marnym ziarenkiem piasku, którego ludzie nawet nie jego pokroju, ale po prostu najnormalniejsi mieszkańcy, bez przemyślenia strzepują ze swoich ubrań. Była nikim. Wyrzutkiem bez przyszłości. - Nie wiem. Tylko Bóg to wie - zgodziła się z nim. Sama nie wiedziała nic. Sama nie znaczyła nic. Nic też nie mogła. Nie miała zdania i nie zamierzała gdybać, skoro ostatecznie i tak to Stwórca będzie sądził. Zadrżała jednak w chwili, w której powiedział, że mu przykro. Wiedziała, że patrzy na mogiłę jej matki, nie próbowała już jej zasłonić, to było bezcelowe. Kucnęła więc przed nią, chociaż rozsądek podpowiadał, aby się odsunąć jak najdalej od Nathaniela.
- Może to lepiej, że mnie nie poznała - zauważyła, wyciągając dłoń, by na mogile złożyć te trzy marne margerytki. Jego słowa, chociaż takie wulgarne, wydały jej się na swój sposób przykre. Coś musiało być na rzeczy, coś sugerowało, że nie mówił o niej, a o sobie. Zapamiętała te parę słów. - Chciałby pan, by pańska matka widziała, kim pan teraz jest? - pozwoliła sobie jednak na takie pytanie, ocierając dłonią kamienną, dość tanią płytę, uszczerbioną na rogu. - Ja wolałabym swojej oszczędzić tego widoku - westchnęła cicho, chociaż z pewną goryczą. - Z resztą widzi pan datę. Jestem mordercą własnej matki, nie ma we mnie nic z Hioba... on był niewinny - dokończyła, nie wiedząc, co nią kierowało. Nie chciała z nim rozmawiać, zwykle nie mówiła o sobie prawie nic, ale... po prostu nie zapanowała nad językiem.

Nathaniel Hawthorne
Właściciel || Gangster — Shadow
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Właściciel Shadow, który w swoim klubie prowadzi szemrane interesy stojąc na czele zorganizowanej grupy przestępczej.
W opinii Nathaniela, Divina mocno nadinterpretowała jego słowa. Bardziej chciał jej dopiec, a niżeli uznać ją jakkolwiek za człowieka groźnego, który swoimi czynami zasłużył na gówno w jakim przyszło mu się taplać. Według Nate, Divina nie miała siły wydostać się z szamba w jakie wpadła i nauczyła się w nim pływać, mimo że cholernie jej to nie odpowiadało. Wmawiała sobie, że to boska wola nakazuje jej pławić się w ściekach, a fakt, że jeszcze unosi się na powierzchni, był wręcz łaską darowaną jej przez zbawcę.
- Obawiają się ciebie ci, którzy nie potrafią patrzeć między wierszami... Ja do nich należeć nie będę. Nie tylko dlatego, że taka marna istota nic mi zrobić nie może, ale też wiem jak to jest być kimś takim jak ty... Poniekąd - odparł kompletnie zmieniając podejście. Jeszcze kilka minut wcześniej ponownie chciał ubliżyć Norwood, złamać ją i przerazić, ale zdał sobie sprawę z tego, że z każdym kolejnym spotkaniem, osoba Diviny intryguje go coraz bardziej.
- Już nie chcę ci tego robić, nie ma to sensu, gdy sama wiesz jak marnym kundlem jesteś - oznajmił mierząc ją chłodnym spojrzeniem. Jednak tym razem po krótkiej chwili, jego błękitne oczy zmieniły się delikatnie, jakby zdradzały to, że coś w postawie Hawthorne'a uległo zmianie. - Teraz raczej zastanawiam się dlaczego nie chcesz tego zmienić i tak zaciekle bronisz losu, którego przecież nie chcesz, prawda? - Dopytał, a zaraz potem przesunął spojrzeniem po podniszczonym, smutnym pomniku. Z jednej strony rozumiał, że Norwood wolała zaakceptować życie jakie posiadała, ale z drugiej przecież świat nie kończył się na kościelnych organach, kilku marnych groszach i chacie w lesie. - Jesteś odważna, zauważyłem to, ale boisz się zawalczyć o samą siebie, skoro zgadzasz się na to całe gówno jakie ciebie spotyka - wyznał patrząc jak dziewczyna odkłada na grobie trzy, marne margaretki. - Mógłbym pomóc ci coś zmienić - powiedział nim do końca zdał sobie z tego sprawę, ale z drugiej strony przecież już wcześniej proponował Divinie układy. Może na nieco innych warunkach, ale teraz gdy lepiej ją poznał uznał, że mógłby się w sumie z nią dogadać, a przy okazji nawiązać relację, która tym bardziej zmusiłaby ją do trzymania języka za zębami.
- Czemu tak uważasz? - Zapytał, ale nim dowiedział się co Divina sądzi na ten temat, ona sama zadała mu pytanie. - Może i wie, ale nie mam zamiaru nic z tym zrobić, bo pewnie chciałaby mieć z tego korzyści, a nie mam zamiaru niczego jej dawać... Niech siedzi w rynsztoku, wraz ze swoimi gachami, którzy nie są nawet warci mojego spojrzenia - wyznał, a chociaż starał się być spokojnym to ostatnie słowa wycedził wręcz przez zęby, a jego pięść zacisnęła się mocniej. Dlatego, gdy Divina ponownie się odezwała, Nathaniel sięgnął po papierosy, aby nieco rozładować skumulowaną złość. - Nie jesteś mordercą, V. - Zaprzeczył z mocą. - Hiob cierpiał, bo Bóg chciał ukazać świadectwo wiary, a ty cierpisz, bo ktoś inny nie potrafił poradzić sobie z własnym żalem i gniewem - wyjaśnił, oczywiście mając na myśli ojca Diviny, który zostawił niewinne dziecko samo, nie mogąc pogodzić się ze stratą. - Nie obwiniaj się, bo nie ty jesteś mordercą, a ten który pozwolił ci w to uwierzyć - dokończył, po czym uniósł dłonie z papierosem i zapalniczką do ust, ale po chwili opuścił je i schował fajkę z powrotem do paczki. Nie mógł już zapalić w tym miejscu. Nie teraz.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie widziała większego sensu w tej rozmowie, w spotkaniu z tym człowiekiem, który przecież nigdy jej nie zrozumie i którego ona sama także nie zrozumie. Nie powinni nigdy mieć ze sobą nic wspólnego. Dla niej było to jasne, więc dlaczego tutaj przeszedł? Przecież nie zamierzała na niego donosić, zrozumiała, że wówczas zaszkodziłaby dodatkowym osobom, a ostatecznie i tak nie zrobiła niczego dobrego.
- Gubi się pan... raz mówi o tym, ile to muszę mieć osób na sumieniu, a innym razem, że nic nie mogę panu zrobić - zauważyła spokojnie, nie poświęcając tej wypowiedzi za wiele uwagi. Ta rozmowa i tak nie miała niczym zaowocować, lepiej było nie rozwijać jej dalej, znudzić go, to może szybciej da jej spokój. W końcu czemu miałby trwonić swój czas na kogoś takiego, jak ona? Pozwalała mu ubierać myśli w słowa, wypowiadać je swobodnie, chociaż na wiatr, z którym umykały między nagrobkami. Nie brała niczego na poważnie, ludzie często mówili, ostatecznie względem niej nic z tego nie wynikało i tym razem pewnie miało być podobnie. Chyba, że jednak zajdzie mu za skórę na tyle, by zrobił jej krzywdę, albo ostatecznie, na czym jej akurat zależało - zabił ją i skrócił to wszystko, w czym nie chciała brać udziału. - Podziękuję za pomoc od pana - powiedziała tylko spokojnie, wzdychając przy tym cicho. Wątpiła, by miał zrobić to bezinteresownie, a skoro nic nie miała, to tym bardziej obawiała się ceny, jaka w głowie Nathaniela miał być odpowiednią za taką pomoc. Ostatecznie też wierzyła, że próbuje się nią bawić, zamydlić jej oczy. Musiało bardzo boleć go to, że nie grała tak, jak zagrał, ale to nie z przekory. Teraz na przykład kompletnie nie planowała mu się przeciwstawiać, tłumaczyć gdzie w swej analizie popełnia błędy, przywodzić na przykład te momenty, gdy próbowała coś zmienić... wiele razy, a każda taka próba owocowała kolejnymi ofiarami na jej koncie. Nie zrozumiałby tego, a ona tak jemu, jak każdemu innemu, pozwalała snuć własne domysły na jej temat. Nawet jeśli nie miały nic wspólnego z prawdą, to po prostu kolejny obraz Diviny Norwood, do którego sama Divina się nie przyczyni. Nie skomentowała więc w żaden sposób jego obszernego wywodu, pozwalając sobie na powolne wychodzenie z tej rozmowy. Dopiero na wzmiankę o matce skrzywiła się delikatnie. Inaczej ją wychowano. Jej ojciec tłukł ją, głodził, zabierał pieniądze, wiecznie przypominał, że jest nikim, a mimo to opiekowała się nim, bo... bo tak nakazywało chrześcijaństwo.
- Dała panu życie. Jak może pan tak o niej mówić? - kto mu dawał takie przyzwolenie? Ona nigdy nie dostała podobnego, a jej ojczym nie był nawet odpowiedzialny za jej przyjście na świat. Kiedy czuła złość mówiono jej, że ma ją w sobie stłamsić, gdy chciała odejść mówiono jej o powinności dobrego dziecka, kiedy unosił na nią rękę, tłumaczono jej to, że jej czyste serce wszystko będzie gotowe wybaczyć. Więc dlaczego stał nad nią teraz człowiek, który bez cienia zawahania sprzeciwiał się wszystkim zasadom, które na niej wymuszano? W tym wszystkim jeszcze te kilka słów, z jego usta... nie jesteś mordercą. Poczuła się tak, jakby uderzył ją tym wyznaniem i dobrze, że klęczała, bo wątłe nogi mogłyby się pod nią załamać. Poczuła się tak, jakby miała się popłakać, ale zamiast tego zacisnęła dłonie w pięści, pozwalając na to, by paznokcie wbiły się w jej skórę. Pomogło to zachować spokój, zapanować nad drżeniem brody, pieczeniem pod powiekami i niepewnością w głosie. - Chciałabym móc uwierzyć w pana słowa - powiedziała w końcu, odnajdując spokój. - Tylko, że wierząc w nich, ugięłabym kark... kusi pan, jak diabeł, sugerując najprostsze rozwiązania, ale to tak nie działa. Zabiłam swoją matkę i muszę żyć z konsekwencjami tego czynu - poprawiła jeszcze te trzy kwiatki, kontrastujące z obficie przystrojonym grobem nieopodal, ale to nic. Nie porównywała się. Wstała po prostu, nie unosząc spojrzenia. - Chciałabym już stąd pójść - wyjaśniła. Normalnie by odeszła, ale znając tego człowieka, wolała uniknąć szarpaniny.

Nathaniel Hawthorne
Właściciel || Gangster — Shadow
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Właściciel Shadow, który w swoim klubie prowadzi szemrane interesy stojąc na czele zorganizowanej grupy przestępczej.
Nie gubił się, a wnioskował i zmieniał swoją postawę równomiernie do ilości informacji jaką pozyskiwał na temat Diviny. Tylko, że tym razem nie były to suche fakty, a wiedza odnosząca się do charakteru, osobowości i tym kim naprawdę była Norwood. Owszem z początku postawa Nathaniela była wroga. Pragnął wręcz strachem, przemocą i przerażeniem zmusić Divinę do posłuszeństwa. Tylko, że ona była posłuszna cały czas, a ponad coraz bardziej ciekawiła Hawthorne'a. Była nietypowa. To co mówiła o sobie, to jak widziała świat, nawet jej katolickie zacietwierzenie -wszystko to było na swój sposób wyjątkowe i fascynujące, bo rzadko kiedy spotyka się osobę o tak silnych przekonaniach, która właściwie reprezentuje swoim jestestwem tak niewiele.
-Nawet nie wiesz na czym mogłaby ona polegać... W zasadzie byłbym skłonny negocjować z tobą warunki - rzucił. Nagle role się odmieniły. I oczywiście to Hawthorne bez dwóch zdań wciąż był czarnych charakterem w tym wszystkim, ale jednocześnie naprawdę chciał wyciągnąć w stronę Diviny dłoń. Nawiązać jakieś porozumienie, skoro w tak wielu kwestiach różniło ich tak niewiele... Tylko, że dziewczyna jeszcze o tym nie wiedziała.
- Dała mi życie? - Powtórzył po Divini, po czym roześmiał się w ten przerażający i pozbawiony krzty radości sposób. - A to nie twój zbawca pozwolił mi przyjść na świat? - Podłapał, ale zaraz potem machnął ręką, jakby wcale nie chciał iść teraz tym tematem. Zwyczajnie nie umiał powstrzymać tego komentarza. - Ona tylko mnie urodziło, czego cholernie żałowała - oznajmił oschle i ponuro. Nawet nie miał pretensji o to, że nie dane mu było uświadczyć matczynej miłości i opieki. Nic o niej nie wiedział, więc nie miał za czym tęsknić. - Gdy tylko byłem na tyle samodzielny by samemu skombinować sobie jedzenie, kompletnie przestała się mną interesować - dodał. - Pewnie obecnie poświęciłaby mi o wiele więcej uwagi, ale mam nadzieję, że gnije w rynsztoku - dokończył zaciskając mocniej szczękę. Niby nie robiło na nim wrażenie wspominanie przeszłości, ale jednak złość się w nim pojawiała.
- Mogę przyprowadzić tutaj każdego innego, racjonalnie i trzeźwo myślącego człowieka, który bez zawahania powie ci to samo. Ja nie kuszę, a mówię prawdę, V. Nawet tak podły człowiek jak ja, nie umie dostrzec winy w niewinnym dziecku... - Wypowiedział każde słowo z uwagą, a jego głos przybrał znacznie cieplejszą barwę; prawdopodobnie taką, jakiej jeszcze Divina usłyszeć nie miała okazji. - Nie, nikogo nie zabiłaś, a jedynie przyjęłaś na siebie żal i ból z jakim nie umiał sobie poradzić twój ojciec... Skazując ciebie na życie w tym piekle - dodał, nadal widząc winę tylko w tym jednym człowieku - biologicznym ojcu Diviny. - Jeśli tego chcesz... Z chęcią cię odprowadzę - zaproponował, a raczej odmowy nie przyjmował, więc bez słowa odszedł na kilka kroków, by dopiero wtedy odwrócić się i spojrzeć przez ramię na Divinę.
Miał wrażenie, że dostrzegł jak blade światło latarni odbija się blaskiem w pojedynczej łzie spływającej po policzku kobiety. Widział wiele smutku w swoim życiu, ale ta scena była jedną z niewielu, które utkwiły mu w pamięci na długo.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Mało znała się na ludziach, ale nawet ze swoją okrojoną wiedzą czuła, że nie powinna mu ufać. Poza tym skąd ta nagła chęć pomocy? Mogła się tylko obawiać, co też się kryło za jego słowami, ale przy tym nie wypadało za bardzo okazywać tych wątpliwości, względem jego pobudek.
- Miałam okazje wiedzieć, w jaki sposób pan negocjuje i wolałabym już tego nie doświadczać - zauważyła spokojnie, ale jednak odruchowo jej dłoń przybliżyła się do jej kolana, nad którym nadal miała opatrunek. Rany wolno się na niej leczyły, tłumaczono jej, że taki już ma urok, kiedy przyczyny były o wiele bardziej normalne. Niedojadała, więc też miała w sobie dużo niedoborów, a to rzutowało na stan jej organizmu.
- Nawet Jezus potrzebował ludzkiej matki - przypomniała mu uprzejmie, bo pewnie doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie spodziewała się, że Nathaniel się przed nią otworzy, że opowie jej coś więcej o swojej historii. Nie spodziewała się też, że ta była tak przykra, chociaż już wcześniej domyślała się, że musiał doświadczyć jakiejś tragedii i teraz potwierdził jej domysły. Życie naprawdę musiało go zniszczyć, ale może to lepiej, teraz, gdy wiedziała, że nie był zły tak po prostu, sam z siebie. To nie powinno go usprawiedliwiać, nadal w jej oczach jawił się jako okrutnik, z którym wolała nie mieć nic wspólnego, ale przynajmniej mogła jeszcze wierzyć, że jest dla niego szansa. - Przykro mi, że pan tego doświadczył - przyznała zgodnie z prawdą. - Będę się modlić o pana matkę, skoro pan jej źle życzy - dodała jeszcze, bo tym samym może uprosi u Boga spokój dla tej kobiety, a wówczas... Nathaniel nie będzie musiał się obwiniać, jeśli faktycznie zgnije w rynsztoku. W prawdzie nie wydawał się być kimś, kto miałby się tym przejąć, ale Divinie było łatwiej znosić jego obecność, gdy wierzyła, że mimo wszystko ma swoje sumienie. Nie chciała wcale spędzać z nim czasu, dręczyła ją myśl, że tutaj przyszedł, był złym człowiekiem, który ją gnębił i krzywdził, który podczas kilku szczątkowych spotkań zdołał odcisnąć na jej psychice piętno, które pewnie nigdy nie zniknie. A teraz? Teraz jego głos zabrzmiał tak obco i niezrozumiale, jakby mimo dowodów na to, jak złym jest człowiekiem, sama była gotowa uwierzyć, że to nieprawda. Pierwszy raz nie uderzyło jej poczucie, że jego ciepłe spojrzenie nie pasuje do niego i nie potrafiła się w tym wszystkim odnaleźć. Może nawet przez chwilę kusiło ją by tym słowom zawierzyć, by dać sobie spokój z noszeniem win, za które nie była odpowiedzialna. Wtedy jednak zrozumiała, jak niebezpiecznym jest człowiekiem, jak dobrze potrafi mieszać w głowie. Wydawało jej się, że jeśli mu zaufa, jeśli zgodzi się z tym, co powiedział, popełni błąd, wyprze się win, umyje ręce. Ta sytuacja, chociaż błaha w zasadzie, zdawała się sprawiać jej autentyczny ból. On zdążył wspomnieć o odprowadzeniu, a ona nadal sobie nie radziła, czując, jak z lewego oka wymyka się odrobina słonego płynu. Starła ją po chwili, ale łza zdążyła już spłynąć. Nie chciał sobie na żadną z nich pozwalać, a już na pewno nie przy nim.
- Niech pan nie mówi źle o mym ojcu - tylko tyle umiała skomentować. Do reszty po prostu nie potrafiła się odnieść. Ojca nie znała, ale... o ojcu nie powinno mówić się źle. Tak ją wychowano, nie miała do tego prawa. Nie chciała jednak ciągnąc tego tematu, powiedziała i tak zbyt wiele. - Wie pan, że tego nie chcę - zauważyła już spokojniej, wracało do niej opanowanie, ale i tak za nim ruszyła. - Więc tylko kawałek... nie chodzę ulicami, ani nawet szlakami, a las jest niebezpieczny, szczególnie w okolicach rzeki - wyjaśniła, bo już kiedyś prosiła, by jego ludzie nie śledzili go z uwagi na ten powód.

Nathaniel Hawthorne
Właściciel || Gangster — Shadow
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Właściciel Shadow, który w swoim klubie prowadzi szemrane interesy stojąc na czele zorganizowanej grupy przestępczej.
Dostrzegł delikatny ruch, który wykonała Divina w stronę swojego kolana, więc wypowiedziane przez nią słowa nabrały jeszcze intensywniejszego wydźwięku. Niezaprzeczalnie Hawthorne postąpił z nią dość okrutnie, ale patrząc na całokształt, zdecydowanie potraktował ją wręcz wyjątkowo łagodnie. Zresztą koniec końców stał z nią na tamtym cmentarzu i rozmawiał w sposób daleko odbiegający od tego, który planował. Wizyta w kościele miała być dla Norwood kolejnym powodem do strachu. Nathaniel pragnął powoli ją osaczać i patrzeć jak dziewczyna z przerażeniem miota się w kółko, ale nie może znaleźć żadnej drogi ucieczki. Tymczasem wymiana kilku zdań z Diviną sprawiła, że Nate coraz dalszy był realizacji swoich zamiarów, a raczej ich charakter powoli ulegał zmianie.
- Nie doświadczysz, o ile nadal będziesz tak rozsądna jak dotychczas - odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie miał zamiaru ponownie jej krzywdzić, a już na pewno nie fizycznie, o ile Norwood będzie wywiązywała się z ich umowy. Nie znaczyło to jednak, że tak po prostu o niej zapomni. - To miłe, że stawiasz mnie na równi ze swoim bogiem, ale niestety mojej matce znacznie bliżej do ladacznicy niż świętej panny - zażartował prychając przy tym cicho.
Faktycznie otworzył się przed Diviną bardziej niż przed innymi, dopiero co poznanymi ludźmi. Trudno powiedzieć dlaczego tak się stało. Czy to jego poczucie wyższości i kontroli pozwalało mu na szczerość i bezpośredniość, czy może osoba Norwood miała w sobie coś, co mimowolnie zachęcało Hawthorne do prowadzenia z nią dialogu tak bardzo różniącego się od tych, które towarzyszyły mu każdego dnia.
- Naprawdę ci przykro, czy mówisz tak z głupiej uprzejmości? - Nie wierzył w tego typu słowa. Był sukinsynem jakich mało, a takim nigdy nikt nie współczuł, a wręcz przeciwnie... Większość uważała, że zasłużył na całe gówno i syf, którego doświadczył. - Szkoda twoich modłów... - Dodał jeszcze, po czym przetarł dłonią zarost i spojrzał gdzieś ponad Diviną, jakby na moment jego myśli uleciały daleko od miejsca, w jakim się znajdowali. Może nawet przez ułamek sekundy zastanawiał się, gdzie teraz znajdowała się jego matka, ale jak szybko ta myśl pojawiła się w jego głowie, tak szybko została z niej wyrzucona, bo on nie pozwalał sobie na tak durne i bezwartościowe sentymenty. Zresztą o żadnych sentymentach nie było mowy w tej kwestii.
- Mówię o nim prawdę. Nie moja wina, że jest ona dla ciebie niewygodna. - Dla niego sprawa była jasna, ale rozumiał, że Divina raczej niespecjalnie chciała przyjąć do wiadomość nową wizję tego co ją spotkało. Tyle czasu bezmyślnie się obwiniała, że nie sposób wręcz wymagać od niej tego, aby kilka słów człowieka, którego swoją drogą pewnie szczerze nienawidziła, mogły cokolwiek zmienić. - Wiem, ale ty też wiesz, że nie odpuszczę - przyznał spoglądając na nią i czekając na to, aż wstanie. Zdecydowanie jego wcześniejsza, pełna ofensywy postawa gdzieś uleciała, a wzrok nie przeszywał strachem, był bardziej ludzki, jeśli można to tak określić. - Czemu to robisz? - Podjął, gdy powoli zaczęli zmierzać w stronę bramy. - Czemu trzymasz się na uboczu do tego stopnia, że nawet przejście zwykłą drogą ciebie przeraża? - Doprecyzował swoje pytanie. I może miał jakieś podejrzenia co do tego, jakimi pobudkami kierowała się Norwood, ale chciał usłyszeć o tym z jej własnych ust.

Divina Norwood
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Pokiwała jedynie głową na znak, że rozumie te zasady. Zawsze je rozumiała. Może i powinna pójść na policję, ale ostatecznie wątpiła, by ta coś zdziałała. Pewnie ściągnęłaby przez swoje zachowanie jeszcze więcej nieszczęścia na niewinnych ludzi, a tego naprawdę chciała każdemu oszczędzić. Nie odpowiedziała też na słowa o jego matce, nie chciała tego ciągnąc, bo czuła, że wówczas Nathaniel pozwoliłby sobie na więcej niegodziwości rzuconych pod adresem własnej rodzicielki. Nie znała tej kobiety, ale nie powinna być powodem, dla którego jej syn wypowiada podobne wyzwiska, lepiej było uniknąć eskalacji, tak przynajmniej jej się wydawało.
- Nieszczególnie zasługuje pan na głupią uprzejmość - zauważyła, nie udzielając mu jednoznacznej odpowiedzi, ale ta i tak wynikała z jej słów. Czemu miałaby kłamać? To nie ona była tutaj złą osobą, życzącą innym samych okropieństw. Naprawdę było jej go żal, bo żył w mroku i miał liche szanse na zbawienie, skoro sam nie widział, w czym tkwi. Było więc wiele powodów, by go żałować. - Modlitw nigdy nie szkoda - nie zgodziła się z nim jeszcze, ale nie wypowiedziała tego zbyt głośno, bardziej jako własną uwagę, która wymsknęła się z jej ust nieproszona. Nie przywykła do prowadzenia tak długich rozmów.
- Nie zna go pan, ale może tak panu łatwiej... obelgi pod adresem kogoś, kto nie może się bronić, zasłaniać w swoich oczach mianem prawdy - nie lubiła tego... nie lubiła dzielić się z innymi swoim podejściem, wiedząc, że te i tak otoczenie miało za nic. Jej prawie nigdy nikt nie pytał, co sądziła o jakiejś sprawie. No bo kto niby miałby to robić? Nie próbowała przekonywać też nikogo do własnych poglądów, ale nie potrafiła w chwili, w której ktoś nieproszony niszczył jako taki ład w którym trwała od lat, patrzeć na to bezczynnie. Powód był prosty... nie umiała bronić siebie, nigdy tego nie robiła, bo i po co, więc ludzie mogli uważać, że nie ma w niej odwagi, tylko, że tej nie brakowało, gdy należało stanąć w obronie kogoś innego. Wówczas nawet ta cicha Norwood potrafiła przemówić.
Ruszyli w stronę bramy, krok za krokiem i tym razem w pełni się z nim zgadzała, bo czuła, że nie odpuści. Nie był kimś, kto pytał o pozwolenie, a ona nie była też kimś, kto walczyłby, aby wyperswadować mu, że świat tak nie działał. Za dużo w niej było bierności. Nie rozumiała po co właściwie z nią rozmawia, czy aż tak się obawia, że mogłaby być powodem jego problemów? Los bywa przewrotny, więc szła z tym obcym człowiekiem, który w przeciągu ostatnich dni dowiedział się o niej tak dużo z nieznanych Viny źródeł i jednocześnie na zmianę zaskakiwał ją tą wiedzą, jak i tym jak błędne wnioski na jej temat wysnuwał. Mogłaby mu pozwolić w nich obrastać, dlaczego więc się odzywała? Nie było w niej cienia sympatii do tego człowieka, było przerażenie, ale po tej rozmowie także żal. Duże pokłady żalu, na które faktycznie nie zasługiwał.
- To nie mnie to przeraża - wypuściła powietrze z płuc, przechodząc przez bramę cmentarza. Szła swobodnie, trochę tak, jakby ledwo stopami stąpała po ziemi, wyuczona tej drogi na pamięć nauczyła się przemierzać ją praktycznie niezauważona. Pokonywanie tego dystansu w towarzystwie było wręcz niewygodną nowością, w której nie potrafiła się odnaleźć. Mogłaby też zostawić swoje słowa bez wyjaśnienia i nawet chciała to zrobić, ale czuła, że i tak Nathaniel się o no upomni, a ona nie zignoruje pytania, więc w gruncie rzeczy może sama z siebie dopowiedzieć już teraz. - To ludzie, których mogłabym spotkać, czuliby lęk, bądź oburzenie, niechęć, może złość... ogrom negatywnych emocji, których można uniknąć tak prostym zabiegiem, jak unikanie głównych dróg - wzruszyła ramionami. To było tak proste. Żadnej wielkiej filozofii. Uważała też, a raczej wmawiała sobie, że to poświęcenie warte swojej ceny, dla innych była przecież głównie przeszkodą, a tą nie chciała być, więc usuwała się w cień.

Nathaniel Hawthorne
ODPOWIEDZ