głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
Z westchnieniem przesunął dłońmi przez włosy i dłuższy moment stał tak nachylony nad blatem; z łepetyną schowaną pomiędzy przedramiona. Jak wiele może zmienić zaledwie kwadrans? Jeszcze chwilkę temu, idąc ulicą był zmęczony; aczkolwiek pozytywnie nastawiony do nadchodzącego popołudnia. Co prawda dopita kawa niekoniecznie zwróciła mu poranną żywotność, ale do niedawna czuł się całkiem dobrze.
Po spotkaniu i konfrontacji z Sheilą przytłoczyło go poczucie winy. I nie było w tym absolutnie nic sprawiedliwego. Dlaczego nagle uznawał się za najgorszego drania; skoro Shelly nie widziała problemu w chodzeniu na randki z innymi? Może się przeliczył, może wciąż się z niej nie wyleczył. Seks z Reverie dał mu złudną nadzieję, że wreszcie zdołał uwolnić się od starych emocji.
Milczał. Kiwnął łbem w niemej zgodzie, aczkolwiek milczał. Gdy uniósł spojrzenie wyglądał na jeszcze bardziej zamyślonego niż wcześniej. - Tak... Zajmiesz się tym? Naprawdę powinienem poświęcać więcej uwagi własnym obowiązkom a nie zajmować się tym przeklętym barem. - z irytacją rozejrzał się dokoła. Chociaż używał nieprzyjemnych słów a głos mężczyzny nieco drżał - wypowiedź nie sprawiała wrażenia złośliwej ani wrogiej. Prędzej przypominała gniewne marudzenie. Nade wszystko wypełniała ją nerwowość wynikająca z wewnętrznego samobiczowania. Bywają takie dni - negatywne myśli jak kamyki spływają po skosie umysłu; by ostatecznie któryś z nich przemknął po niewłaściwym torze w niewłaściwym czasie powodując niekończącą się lawinę. W głowie Berta dochodziło właśnie do takiej katastrofy.
Ale nie lubił, kiedy osobiste zmagania wypełzały na wierzch i dotykaly pozostałych. Otrząsnął się. Ciemne oczy opuściło zamglenie. Znowu pojawiła się w nich bystrość. - Gdzie wyjeżdżasz? Sama? - nie był wścibski. Nie pytał też celem szybkiej zmiany tematu. Pozostawał uprzejmie i autentycznie zainteresowany. Niby współpracownicy często wymieniali podobnego typu, grzeczne komentarze; niemniej Sternowi zdawało się, iż z Vie wyszli już poza ramy standardowego small talku. No i Vie nie posiadała żadnego stałego partnera - a przynajmniej tak mu się wydawało.


reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Właściwie to... oficjalnie się z nikim nie spotykała. Jasne, miała na koncie mniej lub więcej burzliwych romansów. Mężczyźni do niej lgnęli - w swoim niekoniecznie przyjemnym charakterze, posiadała cechę która nieznacznie przyciągała płeć przeciwną - i Reva to bardzo dobrze wykorzystywała.
Kto nie chciałby ujarzmić lisiej wariatki.
Dobrze mieć kogoś kto zrobi zakupy, wniesie je i rozpakuję - pomaluje ściany, lub nałoży od miesięcy wybieraną tapetę. Serio, w facetach (podobnego nurtu) mogłaby przebierać - każdego dnia w tygodniu mając innego, z którym poszłaby na szybkiego drinka - do kina, teatru - do wykwintnej restauracji - aby wspólnie zjeść kolację przy świecach. Szkopuł polegał na tym, że mężczyźni bardzo szybko ją nudzili - prócz niezbyt dobrego seksu, zielonych banknotów i co jakiś czas niespodzianek w postaci bukietu róż lub złotej biżuterii nie mieli nic szczególnego do zaoferowania. Ile można rozmawiać o klientach, o pracy - czy kupnie kolejnego posiadającego tyle samo koni co poprzedni samochodu.
Nie chodziło nawet o brak chęci zaangażowania w poważny związek, Beardsley wiecznie wybierała ten sam typ - bogaty, uprzywilejowany biały mężczyzna - który za rekompensatę małego członka roztrwaniał tysiące dolarów na zabaweczki; poza tym dostrzegała w ich oczach chęć pochwalenia się nią przy kumplach. Była dla nich dosłownie jak ta powyżej wspomniana zabaweczka, która miała zaledwie ładnie wyglądać i uśmiechać się przez cały wieczór, by później leżeć na łóżku - rozchylić nogi i dać się wypieprzyć na misjonarza.
N u d a. Co za strata czasu.
Aktualnie na horyzoncie znajdował się niejaki James Kavannah - młody przedsiębiorca, który od odziedziczył firmę po tatusiu. Zresztą tak jak większość z nich. Od pół roku nosił obrączkę na palcu, ale to nie przeszkadzało mu w podrywaniu Vie w dniu swojego wieczora kawalerskiego. Romans trwał sześć miesięcy i w normalnych okolicznościach by go zakończyła (i kilka razy do tego doszło); ale wieczne prezenciki i wspólne wyjazdy do Sydney uznawała jako idealnie rozproszenie od stresu. Trochę też doskwierała jej samotność - odkąd Clancy trafiła do ośrodka odwykowego - półgodzinne rozmowy - raz na tydzień (tym razem wybrały bardziej rygorystyczną klinikę) to było zbyt mało, aby nacieszyć się towarzystwem.
- Jasne, mam doświadczenie w zatrudnianiu i zwalnianiu ludzi. - nieco się zirytowała, skoro uznał, że pokrycie kosztów uwolni go nagle od poważniejszych spraw - grubo się mylił. Mogła wystawić ogłoszenie, przeprowadzić kilka rozmów - ale to nie oznaczało, że pozwoli mu, by zostawił ją z tym zupełnie samą. - Z przyjacielem. - odpowiedziała automatycznie, opisywanie Jamie'go innymi słowami było by bardziej niż niezręczne, poza tym gdyby dopatrzeć się w tej sytuacji znaków - to przed tygodniem zdradziła Kavannah ze Sternem - nic bardziej skomplikowanego. - A Ty? Szykują się jakieś urodziny? Nie chcesz zorganizować tutaj rodzinnego spotkania? - byłby to doskonały moment na pokazanie, że bar nie jest jedynie miejscem dla zapijaczonych mord. Imprezy okolicznościowe, na które plany powoli kiełkowała w głowie mogą się ziścić.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
Dobrze jest kogoś mieć. Jeszcze lepiej nie wiedzieć bądź zapomnieć co się traci. Albert zdążył odrzucić niektóre części swojej przeszłości w niepamięć. Co prawda nie kwapił się do rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu ani wypuszczenia małżonki na wolność; aczkolwiek symultanicznie zabudowywał serce murem. Przedstawicielki płci przeciwnej trzymał na dystans, nie wchodził w bliskie relacje w kobietami - nawet tymi z pracy. Skupiał się na pracach społecznych oraz uniwersytecie. Niektórzy uznaliby, że sie poddał i rozpoczął egzystencję na autopilocie. Nic bardziej mylnego. Oto właśnie doktor Stern w wersji zdeterminowanej. Desperacko trzymającej się każdej sekundy, byle nie patrzeć za ramię ani również nie sięgać zbyt daleko do przodu. Bo co mogła nieść przyszłość? Finalizację rozwodu, te same dni i jednakowe noce.
Pojawienie się w jego życiu panny Breadsley nie tylko wymusiło na nim te zakazane kontakty, ale również uświadomiły jak przyjemnie było przebywać w towarzystwie rówieśniczym. Jakby nie patrzeć Bert pozostawał zawieszony pomiędzy studentami a emerytami. Rzadko zdarzało się coś pomiędzy.
- Dzięki. - nie wyczuł sarkazmu o ile takowy znajdował się w wypowiedzi Vie ani też cienia irytacji. Chyba był zbyt zajęty regulowaniem oddechy. Czasem obawiał się rozkwitu złości. Co jeśli okaże się drugim ojcem? Wszystko będzie super, aż pewnego pięknego dnia wkurwi się na biednego klienta i zrobi mu dziurę w głowie nogą od krzesła albo zadźga tulipanem z rozbitej butelki?
Pokręciwszy na boki cmoknął absolutnie nie zgadzając się ze słowami dziewczyny. - Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną. - szczerze w to wierzył. Jego pierwszy związek zaczął się od przyjaźni. Drugi również. Małżeństwo nie należało do wyjątków. Stern miał przyjaciółkę na uczelni. Z nią też się pieprzył. Czas przeszły, znaczy się. Sheila wymusiła na mężu ukrócenie owej znajomości (co akurat nie dziwi) a po wejściu w separację jakoś nie zaistniała możliwość jej reanimacji. W sumie może warto było się nad nią zastanowić skoro spędzone z Reverie chwile uwolniły w brunecie tęsknotę za fizyczną bliskością drugiej osoby. - Nie, nie... Żadne urodziny. Jadę do taty. - dobra odpowiedź. Krótka. Odrobinę zbyt wymijająca, ale niepozorna. Prędzej sugerująca rozbitą rodzinę (co tłumaczyłoby jego własne sercowe problemy) niżeli ojca za kratami.

reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Znała to uczucie straty, bardzo dobrze, prawdopodobnie o wiele lepiej, niż sam Stern. Rozpad jej małżeństwa z Charles'em rozpoczął się od największej tragedii jaką mogą przeżyć młodzi rodzice; śmierć dziecka - szczególnie na ich oczach odbija się ogromnym echem na człowieku. Umysł z początku wypiera ten fakt, a później zupełnie się zatapia się w falach rozpaczy.
Dla Beardsley idealnym odpowiednikiem ucieczki; był wir pracy - notorycznie brała więcej zmian, zanurzała się w papierach - a kiedy to nie wystarczało, w przezroczystej butelce z wykwintnym trunkiem pozostawało jedynie puste dno. W końcu nauczyła się żyć ze świadomością, że na tym świecie Maya przestała istnieć - z nadzieją, że w innym odnalazła szczęście. Rzecz jasna nie stanowiło to całkowitego pogodzenia się z jej śmiercią, ale odkąd połowiczna akceptacja weszła w ruch; funkcjonowanie stawało się łatwiejsze, żyła, ale nie cieszyła się życiem.
Na podziękowania bruneta kiwnęła jedynie głową, nie planowała wchodzić w większą dyskusję, skoro mieli się dogadać - raz to ona mogła poświęcić swój czas, by ułatwić im wspólną pracę. Nowa osoba się przyda, zgarnie trochę ich obowiązków - stanie się tu bardziej tłoczno; a może dzięki temu przebywanie w tym miejscu będzie dla Revy łatwiejsze.
Nie była tego jeszcze pewna, wciąż niewiele wiedziała o prowadzeniu lokalu - różniło się to zupełnie od szefowania w firmie deweloperskiej. Wszystkie koncesje, zamówienia - rozliczenia, straty czy przychody były na ich głowię. - Przydałaby nam się też księgowa. - mruknęła bardziej pod nosem, nie miała pojęcia jak Robert to wszystko ogarniał - z kim współpracował. Irytacja w ciele dziewczyny wzrosła, oddał mi bar - bez żadnej pomocy. Nazwisko na dokumentach własnościowych to nie wszystko.
- Zdziwiłbyś się. - odpowiedziała bez większego namysłu, bo choć spotkania z Kavannah absolutnie nie mogłaby nazwać przyjacielskimi - to jednak podczas, a nawet i przed małżeństwem z Chuckiem potrafiła mieć wielu przyjaciół płci męskiej. Spotykała się na kawę, na obiadki - nic nie było w tym romantycznego, nie przypominała sobie, aby żaden z kumpli oczekiwał od niej więcej, niż im oferowała. - Skąd takie zdanie, nie masz przyjaciółek, które na Ciebie nie lecą? - brew jej pofalowała do góry, na ustach pojawił się cień uśmiechu, a wielkie oczy ponownie skoncentrowały się na buzi rozmówcy.
- Planujesz mu powiedzieć o barze? - głowa delikatnie przechyliła się na bok, uśmiech pozostał. - Pewnie będzie chciał go zobaczyć. - stwierdziła, łapiąc za torebkę, z której wyciągnęła paczkę papierosów.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
Uśmiechnął się kwaśno. Nie przekonałaby go. Tak jak on pewnie nie przekonałby jej. Mogliby trzasnąć dwie, konkurencyjne prezentacje w PowerPoincie i wygłosić elokwentne wykłady a i tak wynik pozostawałby nierozstrzygnięty. Każde z nich uznawało inną prawdę za uniwersalną. Obydwoje słuchali podszeptów własnego doświadczenia a nie widzimisię rozmówcy. Pytanie Reverie niby miało na celu obalić szaloną teorię bądź też obnażyć nadmierną butność Alberta; aczkolwiek ten zdawał się niewzruszony. - Nie mam zbyt wielu przyjaciółek. Jeżeli jakieś miałem większość z tych przyjaźni rozpadła się po ślubie. - nie mówił z zażenowaniem ani wstydem. Nie czuł się pantoflem. Zależało mu wtedy wyłącznie na Sheili, na uszczęśliwianiu ukochanej panny młodej. Dlaczego miałby się wzbraniać bądź dostrzegać problem w likwidacji sporadycznych wypadów na kawę z koleżanką z pracy? Na dodatek taką, którą niegdyś umiał przygwoździć do ściany sypialni i bzyknąć zanim zdołali opaść na materac? Sam czułby się niekomfortowo, gdyby Shelly chodziła na spacerki z zieloną herbatą w dłoni i niedoszłym friends with benefits. - Każda przyjaciółka jaką miałem albo została moją dziewczyną albo wylądowała ze mną w łóżku. Z jedną umawiałem się przez krótki czas, ale niezobowiązująco. - wyliczywszy podmarszczył czoło. Czy aby na pewno...? Tak, tak właśnie prezentowała się historia uczuciowa Sterna. Nigdy w całym swoim życiu nie zbudował bliższej relacji na innym fundamencie niż przyjaźń. Co tu dużo mówić - jeśli już go jakaś interesowała, jeśli doprowadzała go do wybuchów śmiechu i umiał wchodzić z nią w wielogodzinne dyskusje... Brzmiało to jak materiał na partnerkę. Właśnie noszenie takiej delikwentce torebki, wywracanie oczyma; ale chodzenie z nią po nowe buty a później słuchanie o jej wymarzonym facecie (...którym nie jesteś Ty) brzmi znacznie gorzej. Rzucił na nią z ukosa, nieco sugestywnie lustrując spojrzeniem. Jesteśmy żywym dowodem po stronie mojej teorii. Może daleko im do best friends forever, ale ledwo zaczęli łapać nić porozumienia - ich ciała leżały splecione, dyszące na chłodnej podłodze pustego domu Breadsley.
- Chyba już się dowiedział. Mój wujek... wpadł do niego z wizytą niedługo po naszym pierwszym spotkaniu. - okej, teraz już zaczynało to brzmieć jakby jego ojciec był skandalicznie otyły i nie potrafił się poruszać. Albo sparaliżowany. Albo miał raka. Albo inne coś uniemożliwiające mu wyjście z domu. W zrezygnowaniu brunet wyrzucił ręce przed siebie. - Boże, po co te podchody... Z matką na pewno prześwietliłyście mnie od góry do dołu... Wynajęłyście prywatnego detektywa, do jasnej cholery! - nie miał już tego za złe. Już nie. Na koniec zdania wydał z siebie ciche parsknięcie. - Nie musisz udawać. A mi głupio chodzić wokół tematu na palcach. - musiała wiedzieć. Nie ma innej opcji. Czemu wciąż wyraz twarzy Vie wydawał się... niepewny? Patrzyła na niego niemalże pytająco. - Oh... - Oh. Kurwa. Czasem lepiej siedzieć cicho.
Ciemne oczy zaczęły uciekać na boki. Ale skoro powiedziało się A, powinno się mieć jaja; żeby dopowiedzieć B. Problem nie polegał na samej treści wyznania a reakcji... Jak nic na tym świecie wkurwiała go natychmiastowa ocena. Strach bądź obrzydzenie jakie powstawało w tęczówkach ludzi, którzy się dowiadywali. Współczuli mu, natychmiastowo woleli budować 'zdrowy' dystans. Patrzyli na niego ze zrozumieniem, jak gdyby mieli pojęcie co się zdarzyło. Co się działo. - Mój ojciec siedzi w więzieniu. Nie powinniśmy o tym rozmawiać. - nie chciał. Po co? - Obiecałem mu, że przyjadę w sobotę. Przez bar nieco nawalałem z odwiedzinami.

reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
To prawda nie dogadaliby się, w sumie to patrząc na ich krótką, lecz gwałtowną historię - nie dogadywali się z niczym. Obydwoje mieli zupełnie odmienną od siebie przeszłość, inne doświadczenia - rozczarowania, czy najszczęśliwsze dni.
Dla Verie atak był odruchem obronnym, najczęściej nie przemyślała swych słów, a zostały już przez nią wypowiedziane. Działa pod impulsem - odgrywała rolę we własnym przedstawieniu, bojąc się - że jeżeli ktoś ją przejrzy, zobaczy prawdziwe oblicze - kruchą, zrozpaczoną - niepewną świata małą dziewczynkę, przed niczym nie zdoła się już ochronić.
Według kobiety, Albert Stern posiadał ścisły umysł - powolnie, pod osłoną braku żadnego wzruszenia na twarzy - analizował każdy kolejny swój ruch. Oczywiście, ich miesięczna znajomość to zdecydowanie za mało, aby doszczętnie mogła go rozpracować, aczkolwiek przy pierwszym spotkaniu dostrzegła tą jedyną (jak na razie!) zależność. Nie mogła też ukryć, że przypadła jej ona do gustu - zwłaszcza, w późniejszym etapie - skoro mieli przez wiele lat (jasne, nie wiadomo co może niedługo się stać) dzielić jedno stanowisko, dobrze mieć osobę rozsądniejszą - spokojniejszą; taką, która pod wpływem emocji nie zadziała pochopnie.
- W takim razie musiałeś mieć bardzo bogate życie seksualne. - odpowiedziała, nadal posiadając ten sam uśmiech rozrysowany na ustach. Właściwie to godne podziwu, że mężczyzna jest w stanie zrezygnować ze swojej szaleńczej egzystencji; dla tej jedynej. W tych czasach było to niespotykane, wręcz niezwykłą nowością. Ludzie lubią czuć się wolni, niezobowiązani przysięgą małżeńską. Na plus Panie Stern, to wszystko na plus.
Od razu wychwyciła te spojrzenie; niby, krótkie - kilku sekundowe, ale wystarczające, by z lekkim rozbawieniem pokręciła głową. - My nie jesteśmy przyjaciółmi. - rzuciła z lekkością w tonie głosu. Czyżby nadszedł w końcu ten czas, by rozpocząć rozmowę, która od tygodnia nieustannie wisiała nad nimi? Nie była pewna, ale nie mogła mu pozwolić by ich pijackie decyzję były podstawą do jego racji.
Zielone tęczówki zauważyły zmianę w rysach twarzy bruneta, za to uszy usłyszały odmienność tonu i jego zawahanie. Prawa brew się uniosła, a spojrzenie nieustępliwie utrzymywało się mężczyźnie. - Moja mama wynajęła detektywa, nie ja. - zaznaczyła, nie chciała za bardzo do tej rozmowy wracać - Elizabeth prześwietliła wspólnika córki na tyle, by uzyskać wystarczające informacje, jednak nie ze wszystkim podzieliła się z Vie, a ona za to nie wypytała - odkąd relacją pomiędzy parą biznesową się poprawiła, Beardsley unikała rozmów z matką o mężczyźnie.
Dlatego zareagowała prawdziwie, zaskoczenie wypisało się automatycznie na twarzy kobiety, w ruchy ciała wkradła się nerwowość. Cisza nad nimi narosła - nie miała pojęcia co powinna teraz zrobić. Kiwnąć głową? Przytulić go? Przeprosić za pytanie?
Głośne otrząchniecie oraz odpalenia papierosa. Kilka mocnych wdechów, smród dymu rozniósł się po pomieszczeniu. - Skoro nie chcesz rozmawiać, to nie rozmawiajmy. Oddam Ci ten weekend. - mruknęła, a wzrok powędrował w stronę blatu. - Na wakacje mogę pojechać za tydzień. - stwierdziła, bawiąc się guzikiem od koszuli. Niezręcznie.
sumienny żółwik
różal
brak multikont
głównie współwłaściciel baru — i wykładowca
39 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I was lookin' back to see if you were lookin' back at me
To see me lookin' back at you
Punkt krytyczny w życiu Alberta stał się równocześnie punktem zwrotnym wydzielającym granicę pomiędzy pędzącym przez dni, zadowolonym chłopcem a determinowaym i nieco wyciszonym studentem. Jego dziecięce lata wypełnione były wpatrywaniem w niebo z łepetyną wypełnioną obietnicami o niezwykłej przyszłości ze spełnionymi snami o Nagrodzie Nobla w dziedzinie fizyki oraz wynalezieniem nowych pierwiastków. Odkryciem nowych planet? Zbudowaniem nowych bomb? Alby chciał być inżynierem, doktorem - wszystkim na raz! Byle jego rzeczywistością rządziły cyferki, wyliczenia do których miał przecież tak niesamowitą smykałkę.
A później Raleigh Stern pękł. Odbył się męczący proces na którego ostatnią część młody Bert przyjechał sam, bez matki (już pakującej ubrania ojca z zamiarem wyrwania go z ich życia z korzeniami). Wyrok i całe zdarzenie wstrząsnęły brunetem. Poszedł na kierunek socjologiczny z elementami resocjalizacji. Podyplomowo studiował synergologię, liznął kryminologii. Próbował dowieść, że jego tata wcale nie jest wariatem ani socjopatologią. Nigdy nie czuł się dobrze na swoich humanistycznych studiach, aczkolwiek oddanie sprawie napędzało ambicje oraz kolejne zaliczenia. Miała rację - był umysłem ścisłym. Co nie oznacza, że lubił wyliczać podatki oraz rozliczać rachunki. Tutaj łatwiej było udawać głupka. - Rozmowa na temat mojego bujnego życia seksualnego powinna odbyć się przy butelce wina. Albo dwóch. - chociaż nie przegadali tematu spędzonych wspólnie chwil, istniały plusy tej małomówności Vie w kwestii zbliżenia. Nic się nie zmieniło. Albert nie wiedział jak się z tym czuje. Ale miało to plusy.
My nie jesteśmy przyjaciółmi. - Jeszcze. - dopiero zaczynali! Przekręciwszy łepetynę na bok mężczyzna puścił rozmówczyni perskie oczko co w połączeniu z natychmiastowym powrotem do kamiennego, nieco wkurwionego wyrazu twarzy kreowało nieco niepokojący miszmasz. Pokręcił ponownie na komentarz o mamie bo... wciąż pozostawał niesmak po całej sytuacji. Wtedy nie obchodziło go czy to matka, córka, babka czy wujek z Kanady. Ich rodzina starała się wygrzebać mu brudy ze śmietnika. Mniejsza... Mieli większe problemy a trzymanie się starych uraz nie leżało w naturze Alberta. - Dzięki. - nic więcej. Skoro proponowała - przyjął, gdzieś z tyłu głowy robiąc mentalną notatkę; aby w jakiś sposób jej to zadośćuczynić. Zapadła dłuższa cisza, którą musiał przerwać. Musiał. Czuł, że musi; jak zwykle. - Wiesz... - obróciwszy się od zlewu przy którym wreszcie skończył "męczyć" szklankę Shelly (czemu zmywanie tak pomagało skupić myśli??) oparł się lekko o szafkę. Ciemne oczy wpatrywały się w szatynkę jakby miał zaraz przekazać cholernie ważną informację. Była ważna, dla niego. - ...nie jest złym człowiekiem. Mój ojciec. Mój ojciec nie jest złym człowiekiem. - w niemalże czarnych oczach bezustannie żyła nieśmiertelna misja oczyszczania ojcowskiego imienia. Wybitnie trudna rzecz biorąc pod uwagę wagę popełnionej zbrodni. Ale nie ma rzeczy niemożliwych.

reverie beardsley
ambitny krab
sanaj
-
króluje jako developer i współ-króluje w barze — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT/the bob
32 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
We always almost, again and again. We were always on the verge of almost. Never nothing, never something.
Szerszy uśmiech rozprysł się na wargach Beardsley, wspomnienie o dużej ilości alkoholu wyginało się w dziewczęcym umyśle do niebezpiecznego rozwiązania. Raz przez to przechodzili, raz ich drogi i ciała przetasowały się poprzez podobny schemat. Powtórzenie tego samego byłoby nieznacznie głupie i zapewne o wiele bardziej skomplikowałoby powoli kiełkującą pomiędzy wspólnikami relację. Powinni jak najdalej trzymać się od takiego typu tematów, rzecz jasna - część kobiety nie umiałaby sobie odmówić przyjemności jaką sfundował jej Stern siedem dni przed, lecz ta druga dostrzegała problem, w którym bazowali na granicy.
To było zarazem fascynujące i irytujące, od początku ich zapoznania zarzekała sama przed sobą - brak jakiegokolwiek zainteresowania nieznanym wspólnikiem. Później ich znajomość mogła być zaprzepaszczona - następnie narastające poczucie winy w umyślę Reverie - skłaniało ją niejednokrotnego zagryzania zębów by nie odczuł za mocno na sobie jej bezczelności.
Teraz zaczęła łapać się na dziwnym uczuciu, zbyt częstszym zerkaniu w błękitne tęczówki, niepoprawnych myślach (a co jakby teraz jej dłoń powędrowała ku materiałowi spodn...) nie kurwa, no nie. Cytując klasyka. Albert Stern było poza zasięgiem, co z tego że rozmowy stawały się bardziej interesujące, nieważne że kobiece serce przyspieszało w łomotaniu gdy jego turkusowe spojrzenie przetaczało się przez smukłą sylwetkę.
Nie mogła go sobie wziąć.
A on nie mógł jej posiąść.
To co mieli teraz powinno wystarczyć, było wystarczające - nie mieszali się we własne życia, łączyła ich jedynie praca - odpowiedzialność nad lokalem, który oboje odziedziczyli poprzez zaufanie człowieka, który znaczył dla nich tak wiele. Opanuję się, wiedziała o tym - umiała na pstryknięcie palca wyłączyć swe zwierzęce rządze. Była o wiele silniejsza, niż w rzeczywistości wyglądała - kruche ciało, dla wrogów stanowiło jedynie zmyłkę. - W porządku. Zapamiętam, Twój ojciec nie jest złym człowiekiem. - odpowiedziała w zupełnie naturalnym tonie, choć taka informacja wciąż była dla Verie szokiem, nie pozwalała po sobie tego poznać.
Reszta popołudnia minęła jej na wyliczaniu i kompletowaniu wszystkich dokumentów. Po nadejściu Marka, pożegnała się ze wspólnikiem i zniknęła - sama jeszcze nie wiedząc gdzie lub z kim obudzi się rankiem.

/koniec <33
sumienny żółwik
różal
brak multikont
ODPOWIEDZ