dziennikarka, felietonistka — the cairns post
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Są takie chwile, gdy ma wrażenie, że cały świat działa przeciwko niej. Nie zdarza się to często. Jak na osobę, która tak wielkim sentymentem darzy swoją talię kart tarota (w kreskówkowe jeże i mopsy) i tak chętnie angażuje się we wróżenie z herbacianych fusów (mimo że nie ma najmniejszego pojęcia ani o tarocie ani o herbacie), jest mocno przywiązana do myśli, że sama jest panią własnego losu – przynajmniej w większości przypadków. Wierzy w przeznaczenie, to oczywiste – jednak tylko do pewnego stopnia. Nie ma takiej ścieżki, z której nie dałoby się zawrócić, nie ma wyroków ostatecznych. Wszystko jest w jej rękach… Oprócz tego, co czasami, w najmniej spodziewanych momentach się z nich wymyka. Jak ten autobus do domu, na który miała bilet, a który uciekł jej tuż sprzed nosa. Jak karta płatnicza, na której nie ma już środków, bo przecież dziewczyna od czasu do czasu musi napić się dobrej kawy w kawiarni. Jak telefon, który się rozładował, gotówka, która już dawno stała jej się całkowicie obca i deszcz, który właśnie zaczął padać…
Są takie chwile, gdy ma wrażenie, że cały świat działa przeciwko niej. Siada wówczas bezradnie na krawężniku, nic sobie nie robiąc z tego, że jej spodenki będą mokre i brudne – i tak od deszczu cała jest mokra i brudna. Zresztą, w tej chwili to i tak nie ma znaczenia. Chowa na moment twarz w dłoniach. Nie płacze, co jest nietypowe. Chyba nie ma już w sobie wielu łez. To nie był dobry dzień, dobry tydzień, właściwie rok też miała nienajlepszy, jeśli miałaby być całkowicie szczera. Bierze kilka oddechów. Zastanawia się, co zrobić. Nie ma bladego pojęcia. Podnosi głowę, opiera brodę na kolanach, wzdycha ciężko… I wtedy jej wzrok pada na coś, co zatrzymało się tuż obok niej, na samym brzegu studzienki kanalizacyjnej.
Portfel. A w portfelu (minimum!) dziesięć dolarów.
Wszystko, czego w tamtym momencie potrzebowała.

*

Po kilku nieśmiałych puknięciach dość niepewnie weszła do pokoju, który został jej wskazany. Najpierw głowa, a po chwili cała reszta, gdy już zdała sobie sprawę z tego, że musi wyglądać idiotycznie – dorosła kobieta, zaglądająca do pomieszczenia w tak niepewny sposób. Całkowicie bez sensu. Tylko że nic nie mogła poradzić na stres, jaki ją ogarnął. To było chyba zrozumiałe. Przecież nie jest złodziejką! Chociaż na pierwszy rzut oka właśnie tak mogło to wyglądać…
Być może nie powinna tego robić. Może ktoś inny na jej miejscu zapomniałby o całej sytuacji i nigdy do niej nie wracał, nie powodując dla siebie problemów i nie wywołując do niezręcznych sytuacji. Tylko że ona nie potrafiła. Nie wiedziała, czy to uczciwość czy może skończone frajerstwo (obstawiała raczej to drugie), ale nie mogłaby postąpić inaczej.
- Przepraszam… Benjamin Hargrove? Wpuściła mnie tu… taka miła pani… - powiedziała na wstępie, oglądając się przez ramię, zupełnie jakby spodziewała się, że owa miła pani objawi się tuż za nią, mimo że nie ruszyła się zza swojego biurka, odkąd Shani weszła do kancelarii prawnej.
Weszła do kancelarii prawnej…. Jako złodziejka… Co ona w ogóle wyprawiała? I dlaczego? Miała szansę, żeby zawrócić. Mogła to zrobić w każdej chwili – aż do tego momentu. Teraz było już na to zdecydowanie za późno.
- Chyba znalazłam twój portfel… - powiedziała i uznała, że najlepszym dodatkiem do tych słów będzie nieśmiały, zupełnie niewinny uśmiech.

benjamin hargrove
powitalny kokos
anko
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— dwadzieścia osiem —


Trzy dni. Trzy cholerne dni, czyli prawie, jak nic. Tylko tyle czasu pozostało na złożenie apelacji, bo potem chęć wznowienia sprawy nie tylko graniczyłaby z cudem, ale i pochłonęłaby niezliczone ilości pieniędzy, których kancelaria jeszcze nie miała. Ben zapewniał wszystkich, że sprawy ma pod kontrolą, że nikt nie odczuje problemów wynikających z tej jednej rozprawy, że to tylko formalności, nic więcej. Tymczasem kończył się czas na odwołanie się do wyroku sądu, a on nie posiadał jeszcze odpowiedniej bazy dokumentów, która umożliwiłaby dalsze śledztwo i zagwarantowałaby inne zakończenie tejże przykrej sprawy. Dopiero cztery dni temu odsunął od siebie wszystkich innych klientów, odsyłając ich do pozostałych pracowników kancelarii. Wszyscy więc, łącznie z nim, mieli ręce pełne roboty i tak jak i on, pojawiali się w biurze przed wschodem słońca po to, by wyjść z niego późną nocą. Mimo niewyspania, ogromnej ilości stresu i rozgorączkowania, czuł się w tym nowym świecie dobrze. Robił w końcu coś ważnego, coś dobrego. Choć więc zdarzało się mu wściekać i krzyczeć (ustawili w kancelaryjnej kuchni olbrzymi słoik, do którego każdy musiał wrzucać po pięć dolarów za każdy napad złości), humor miał dość przyzwoity. Choć akurat na to składała się nie tylko ta nowa sprawa, ale też wznowione dzielenia swej codzienności z Walterem.
Zdziwiony wzrok podniósł się znad ekranu laptopa, którego pliki dokumentów płonęły krwistą czerwienią. Umysł jego skupiając się wyłącznie na prowadzonej sprawie nie rejestrował pozostałego świata, tak więc przez krótki moment Ben obstawiał, że z nieznajomą kobietą był po prostu umówiony, więc prędko uruchomił swój wirtualny kalendarz, by przypomnieć sobie jej nazwisko. Poza sprawą Gibbsa nie było tam jednak żadnej wzmianki o innej klientce. — Dzień dobry. Obawiam się, że zaszła jakaś pomyłka, ale zaraz poproszę kogoś, by się panią zajął — rzucił więc z uśmiechem, wstając zza biurka, by kogoś zawołać. Nie miał pojęcia dlaczego ktoś (kto?) skierował kobietę do jego gabinetu, skoro zapowiedział (kosztowało go to dziesięć dolarów), by pod żadnym pozorem mu nie przeszkadzano. Zszokowany jednak jej wyjaśnieniem przystanął i przyjrzał się bacznie tej filigranowej postaci, jako że tego typu wieści się nie spodziewał. — Przepraszam, m ó j portfel? — spytał skonsternowany, a następnie pognał w kierunku swoich rzeczy, bo ciężko było mu w to uwierzyć. Kiedy go zgubił? Jak mógł tego nie zauważyć? Gdy przeszukał aktówkę, szuflady biurka i kieszenie marynarki, przeniósł spojrzenie znów na nieznajomą. — To zabawne, faktycznie go nie mam — tak jakby jej słowa nic a nic nie znaczyły. Jakby odnaleźć mogła należność jakiegoś innego Benjamina Hargrove.

shani hartmann
ODPOWIEDZ