32 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
I am, I am, I am.
#3

a kite is the last poem you've written
so you give it to the wind,
but you don't let it go
until someone finds you
something else to do



Bezsensownie krążył w kółko wydeptanymi w umyśle ścieżkami, nieustannie wpadając na ciągle te same urywki wspomnień. Malowane niewyraźnymi liniami w jego głowie stanowiły ułamek większej układanki, w której wiele z puzzli prawdopodobnie przepadło na wieki. Dlatego tego dnia postanowił w końcu zmienić miejsce własnej batalii - z rozpadającej się farmy zawędrował do jednego z miasteczkowych parków. Żaden wielce oryginalny wybór, lecz tych zapewne niewiele już pozostało. Rozsiadł się gdzieś trochę na wschód od centralnej części polany, by nie przeszkadzać rozbieganym dzieciom - wolał nie ryzykować znalezieniem się w ich trajektorii i potencjalnymi urazami w efekcie na zaburzenie toru ruchu rozpędzonych małolatów. Zapewne mógłby ponarzekać na brak drzewa, o który pień oparłby się wygodnie, ale ten niewielki minus przysłoniły promienie słońca. Tak delikatne, gdyż nieśmiało wyglądające zza chmur, przyjemnie muskały odkrytą skórę twarzy. W tej sytuacji poczułby się naprawdę błogo, gdyby nie czarny notatnik znajdujący się w jednej z dłoni Lancelota. Z niezapisanymi od tygodni jasnymi kartkami, przypominającymi mu o własnej niedoli - a zdecydowanie nie o zapomnianych wspomnieniach jak to powinno się stać. Powinno. Nie mógł przecież pozostać na wieczność jak taka pozorna tabula rasa, prawda? Uniósł spojrzenie znad notatnika na bawiącą się po drugiej stronie polany gromadę dzieci i ich falujących na wietrze wysoko nad nimi kolorowych kształtów; trójkąty, koła, prostokąty.
Oderwał wzrok od rozmazujących się w oddali sylwetek, spoglądając na niespodziewany dar z niebios - trochę linek, kijki i barwne kawałki materiału. Nie był tym wielce zaskoczony; w końcu pogoda wydawała się do tego wręcz idealna, choć w jego odczuciu irytująco wprawiająca włosy w chaotyczny taniec. Odrzucając na bok notatnik, zerwał się z trawy i nieśpiesznie się z niej otrzepał. Następnie podniósł latawiec, który upadł niecały met od jego stóp i z łagodnym uśmiechem zwrócił się do jego właścicielki. - Zdaje mi się, że od tamtej strony lepiej wieje - zaczął niepewnie, wszakże nie posiadał ogromnej wiedzy w temacie puszczania latawców i odpowiednich warunków pogodowych do spełniania się w tym hobby. Wysnuł taką teorię, gdyż chwilę wcześniej trochę to od niechcenia przyglądał się tej wcześniej wspomnianej grupce dzieci. Z wyciągniętym przed sobą latawcem pokonał dzielącą go z jasnowłosą kobietą odległość, by oddać należącą do niej "zgubę".

Inej Marlowe
powitalny kokos
no szalona
zabójczyni na zlecenie — gdzie tylko chcesz
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
I think my monster encourages your monster, right?
#11

Nie lubiła się nudzić. Naprawdę cholernie tego nienawidziła. Głucha cisza jej telefonu doprowadzała ją do szaleństwa, czekała jak na szpilkach, aż w końcu odezwie się ktoś z kolejnym zadaniem, z jakąś niemożliwą do wykonania misją, której tylko ona mogłaby podołać. Jej brak zahamowań sprawiał, że była wręcz idealna, by rozprawiać się z najtrudniejszymi zleceniami, jakie płatny morderca mógł dostawać. Do tej pory nie miała zbyt wielkich przestoi w pracy, dlatego denerwowała się siedząc samotnie w czterech ścianach swojej wypasionej willi. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Miała niby swoją pracę, którą wykonywała tylko po to, żeby nikt z sąsiadów nie nabrał względem niej żadnych większych podejrzeń. Musiała się idealnie wtapiać w tło. Dlatego została barmanką. Lubiła zbierać sekrety innych ludzi, które później mogłaby wykorzystać, a komu się ludzie chętnie wygadywali? Temu, kto im polewał alkoholu. Praca za barem była dla niej pewną odskocznią, ale dzisiaj nawet tego nie musiała robić. Starała sobie więc znaleźć jakieś zajęcie. Wyczyściła broń, którą później skrupulatnie ukryła, zrobiła sobie krótki, aczkolwiek intensywny trening i po orzeźwiającym prysznicu usiadła znów na kanapie starając się wymyślić jakąś formę rozrywki.
Postanowiła się przejść. Może po drodze coś wpadnie jej do głowy. Po kilkunastu minutach spaceru natrafiła na kilkoro wyjątkowo rozwrzeszczanych bachorów, których chyba po prostu nie mogła zdzierżyć, bo zachowywali się jakby pierwszy raz ich matka z domu wypuściła. Reakcja Inej na ich darcie mord była bardzo szybka, nawrzeszczała na nich i zabrała jednemu z nich latawiec, z którym później się oddaliła. Dzieciak pewnie ryczał, ale no trudno, może czegoś się nauczy. Przez całe swoje życie blondynka nigdy nie miała okazji żeby puszczać latawca. To było takie głupie i smutne jednocześnie. Jej dzieciństwo w odległym kraju nie było szczęśliwe więc nie miała nawet za bardzo możliwości, by czymś takim pobawić się jako dziecko. Trzeba było to nadrobić, chociaż szło jej to fatalnie i dlatego latawiec dość szybko jej uciekł. Całe szczęście nie utknął na drzewie, a pod nogami mężczyzny, którego Inej kojarzyła.
Nie spotkali się nigdy wcześniej, a przynajmniej Lance nie spotkał Inej, bo ona go owszem. Kilka lat temu była bardzo zaintrygowana kim jest mężczyzna, który napisał powieść bazując na jej dokonaniach. Chciała się dowiedzieć o nim więcej, więc go wyśledziła i przez jakiś czas nawet obserwowała. Było to oczywiście też po to, by zyskała stu procentową pewność, że facet nie wie o niej nic, co mogłoby jej tak naprawdę zaszkodzić. Niedawno dowiedziała sie też, że biedny Lance stracił pamięć. Współczuła mu, a przynajmniej tak sądziła, bo czasem ciężko było jej nazwać jakieś emocje i odczucia. Oprócz głodu. - Lance... jak miło Cię wiedzieć - kto zabroni seryjnej morderczyni poudawać, że doskonale zna się z mężczyzną, który w swojej pracy doskonale opisał jedno z jej popisowych morderstw. Nikt. Szczególnie jeżeli Hannigan o tym nie pamiętał. - Tak, pewnie tak... ale szczerze mówiąc robię to pierwszy raz i nie za bardzo chyba jeszcze potrafię - uśmiechnęła się przyglądając mu się i odebrała od niego latawiec. - Robiłeś to kiedyś? - Może mógłby jej dać kilka rad, bo to niby było proste, ale jak widać, nie dla Inej.

lance hannigan
towarzyska meduza
catlady#7921
32 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
I am, I am, I am.
Lance mógł wierzyć w to co widział na stronach rodzinnych albumów ze zdjęciami, naiwnie przy tym wierząc, iż wystarczy tylko spojrzenie na kolorowe zdjęcia, by pojąć całą sytuację. Żadnego kontekstu czy skrywających się za beztroskimi ujęciami smutnych historii z dzieciństwa. Było zwykłe - tyle zdołałby z tego wywnioskować, jeśli oczywiście istniało na świecie coś takiego jak jedna zwyczajność dla wszystkich. Istotną różnicę w tym obrazku była pewna luka - ojciec będący najwidoczniej tematem tabu w ich rodzinie. Parę raz próbował wypytać o niego ciotkę, lecz ta prędko ucięła temat jakimś krótkim "to nie ma znacznie". Dlatego w końcu poprzestał starań przebicia się przez ten przedziwny mur zmowy milczenia.
Po skórze mężczyzny przeszedł niewielki dreszcz, gdy wypowiedziała zdrobnienie jego imienia. Przez ułamek sekundy łudził się nadzieją, iż stanęła na jego drodze najzwyklejsza nieznajoma. Starał się jednak nie dać po sobie poznać jak niekomfortowa stała się dla niego ta niewiedza - kim była? Wreszcie wyrwał się z tego nieznacznego letargu, marszcząc brwi w zamyśleniu.
- Wybacz... ale nie pamiętam Twojego imienia, miałem lekki - Zawahał się na moment, zastanawiając się, jak wiele z tego powinien zdradzać dopiero co spotkanej nieznajomej. Ciągle tkwił za własnoręcznie ustawionymi barykadami nieufności, które schronić go miały nawet i za najbliższymi mu osobami. Prawdziwa broń obosieczna, kiedy powoli sięgały po Ciebie szpony samotności i odosobnienia od całego wszechświata. - ...wypadek - Ostatecznie dość krótko dokończył własną myśl, rezygnując z rozwlekania na godzinne opowieści powodu własnej niepamięci. Lance właściwie niewiele co rozumiał z tej naukowej paplaniny lekarzy, którą zostawał zasypywany prawie to od samego przebudzenia. W dodatku męczyło go niemiłosiernie powtarzanie tego po nich na okrągło i obserwowanie przy tym przeróżnych reakcji znajomych z przeszłości. Najgorzej jak zaczynali sypać strasznie niemądrymi a niekiedy nawet niewygodnymi pytaniami. - Znamy się ze szkoły? - Taki puzzel w układance wydawał się dość oczywisty. Wszakże spotkali się w rodzinnym miasteczku i choć wyglądała na raczej młodszą, to był to raczej prawdopodobny trop. Wolał jednak nie przyglądać się jej zbyt usilnie, wątpiąc w magiczne "kliknięcie" własnej pamięci. Kompletnie nie potrafił przypisać tych rysów do żadnego okresu w życiu, ale to w przypadku Hannigana akurat żadna nowość. - Raczej tak, chociaż zapewne minęły od tego czasu wieki - Przyznał szczerze, a przynajmniej na tyle ile pozwalało jego przeczucie. Powoli przeniósł spojrzenie ku bawiącym się w najlepsze małolatom, których krzyki niosły się przez otwartą przestrzeń aż do ich dwójki. Biegnij, wyżej, nie skręcaj linek, szybciej... Krótkie wykrzykiwane komendy ginęły w chórach dziecięcego śmiechu. Wydawały się ogromnie przejęte własnymi tańczącymi na wietrze latawcami, jakby cały ich świat w tej chwili istniał wyłącznie w granicach parkowej polany. Ciekawe jak to jest być tak błogo szczęśliwym? - niespodziewanie zaszumiało mu w głowie tym pytaniem ze smutnym drugim dnem. On nie pamiętał i nie tylko z tego jednego oczywistego powodu. Wrócił spojrzeniem z powrotem do "znanej mu kobiety", wzruszając delikatnie ramionami. Cóż takiego miał teraz do stracenia? - Nie zaszkodzi jednak spróbować. Na pewno musisz się ustawić pod wiatr tak jak te dzieci tam w dole polany. Mogę spróbować wtedy wyrzucić Twój latawiec na wiatr... to powinno jakoś ułatwić początek, chcesz spróbować? - Sam siebie zaskakiwał takim zaangażowaniem w taką dziecięcą zabawę. Z drugiej strony wydawało się to dobrą wymówką przed wykonywaniem głupich zadań wymyślonych przez terapeutę.


Inej Marlowe
powitalny kokos
no szalona
zabójczyni na zlecenie — gdzie tylko chcesz
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
I think my monster encourages your monster, right?
Inej nie była sobie w stanie nawet wyobrazić jak zdezorientowany musi być człowiek, który nagle zdaje sobie sprawę, że nie pamięta swojego własnego życia. To musiało być straszne, Wyobrażała to sobie jako odczucie wielkiej pustki, białej kartki, którą nie wiadomo czym zapełnić. Z drugiej strony Marlowe miała w swoim życiu wiele spraw, o których chciałaby nie pamiętać. Widziała tyle nieprzyjemnych scen, przelała tak dużo krwi, że nie była w stanie zliczyć swoich ofiar, może byłoby dla niej lepiej, gdyby to wszystko zniknęło. Mogłaby obudzić sie któregoś dnia i być zupełnie inną osobą, bezpieczniejszą dla innych i dla siebie. O ile łatwiejsze mogłoby być dla niej wtedy funkcjonowanie... tych kilku znajomych, których posiadała w mieście powiedzieliby jej, że jest barmanką i pewnie, by w to uwierzyła. Nie testowałaby swoich umiejętności strzeleckich czy skłonności do bijatyk. Czasem chyba wolałaby być taką biała kartkę, ale pewnie tylko dlatego, że nie wiedziała jakie podłe to uczucie.
- Oh... nic się nie stało. Inej, Inej Marlowe - przedstawiła się swoim imieniem i nazwiskiem, które wymieniła sobie parę lat temu. Podobało jej się. Kiedyś była znana jako Dahila, a jej prawdziwe imię, o którym prawie nikt nie wiedział to Rakhela. Dawno się nim nie posługiwała, nie kojarzyło jej się najlepiej, bo i jej dzieciństwo nie było fajne. - Można tak powiedzieć - nie mogła mu przecież dać konkretnej odpowiedzi, bo jeszcze zacząłby szukać w szkolnych rocznikach i byłby przypał. Strasznie ją korciło, żeby zapytać się go wprost jak to jest stracić pamięć, ale nawet Inej wiedziała, że byłoby to mocno nietaktowne. Postanowiła się więc jeszcze z tym wstrzymać. - Wieki, nie przesadzaj, nie jesteś chyba, aż taki stary... no albo dobrze się kryjesz - uśmiechnęła się, starając się jakoś zażartować, chociaż zapewne nie było to jakoś super zabawne. Nie lubiła prowadzić small talku, więc zdecydowanie lepiej zrobiło jej się na sercu, gdy zgodził się pomóc jej z latawcem i wtedy zaczęły się konkrety. - Dobra, spróbujmy tak zrobić... nasz latawiec będzie leciał wyżej niż tych małych gnojków - bo darli te mordy, że Inej nie mogła ich inaczej po prostu nazwać. Nie była fanką dzieci, ani ogólnie większości ludzi. Lance ją zaintrygował swoją osobą już dawno temu, więc w jej oczach trochę wyróżniał się z tłumu nic dla niej nieznaczących osób. - Mam biec, tak jak na tych wszystkich głupich filmach? - Zapytała, bo widziała kilka takich scen w swoim życiu i cóż, wszystkie były beznadziejne. - Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam Ci w czymś istotnym - oczywiście nie chciałaby mu w niczym przeszkodzić, co prawda była straszną egocentryczką i uważała, że jest najlepszą rozrywką, jaką mógł ktokolwiek spotkać w okolicy i, że uwaga wszystkich powinna być skupiona na niej i jej działaniach. Dlatego nie rozumiała dlaczego w FBI, CIA czy MI6 nie mają jeszcze osobnego działu do rozpracowania jej zbrodni i sposobu działania. Może będzie musiała ich do tego bardziej zmuszać.

lance hannigan
towarzyska meduza
catlady#7921
32 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
I am, I am, I am.
Wprawdzie Lancelot niejednokrotnie w swojej przeszłości wykrzykiwał w twarze niektórych osób, jak i ku niebu, że pragnąłby wymazać ich ze swojej pamięci. Wydawało się to cudownym remedium na wszelkie bolączki serca, lecz posiadało jeden wielki mankament. On nie zniknąłby z ich przeszłości, nadal zapisany grubymi liniami zdarzeń. I ta bezbronność go teraz przerażała, gdyż przez jedno nieszczęście stał się jakby świeżą gliną gotową do uformowania. Cudzymi dłońmi, którymi kierowały nieznane mu intencje.
- Inej - powtórzył za nią, jeszcze przez moment przypatrując się delikatnym rysom twarzy kobiety. Ostatecznie kiwnął głową twierdząco, bo z czym mógłby się tutaj kłócić. Oczywiście nic mu nie zaświeciło w umyśle, kiedy przez moment analizował jej personalia. Nadal błądził w ciemnościach niewiedzy i wcale go to wielce nie dziwiło. Posłał Inej jeszcze przepraszający uśmiech, bo jak to zawsze przy takich sytuacjach poczuł się odrobinę niezręcznie... chociaż o niebo lepiej niż przy rodzinie. W ich towarzystwie czuł się jakby co najmniej rozpadał się na miliony drobnych kawałków - pod tymi rzucanymi ukradkiem spojrzeniami; jak mógł mnie zapomnieć? Nie zamierzał drążyć, cóż takiego kryć się mogło za tym zdawkowym "można tak powiedzieć", bo na początku postanowił postawić na ostrożność. - Kto wie? Może jestem mumią i to tajemnica, którą skrywam nawet przed sobą? - Zażartował, choć nawet taki obrót spraw nie byłby dla Hannigana zaskoczeniem. Czasami dość trudno przychodziło mu z dobieraniem najodpowiedniejszej odpowiedzi, gdy nie wiedział w pełni, kim był dla niego rozmówca - a dokładniej w przeszłym życiu, tym sprzed niefortunnego wypadku. Nie udało mu się za to pohamować od wybuchnięcia śmiechem, kiedy wspomniała o rywalizacji z "małymi gnojkami". Wprawdzie nie miał porównania z przeszłymi dniami, lecz teraz przynajmniej nie odczuwał jakiejś cudownej więzi z dziećmi. Porwałby się nawet na stwierdzenie, iż zdecydowanie wolał unikać ich obecności i płaczu nieprzyjemnie wypełniającego przestrzeń. Poczułby się oszukany przez los, gdyby nagle okazało się, że niegdyś szalenie pragnął zostać ojcem. Tego by tak łatwo nie przełknął! - Nie mogę tego obiecać, ale z ich dziecięcymi ograniczeniami jest to możliwe - Odparł wielce poważnie, jakby naprawdę postanowił przystąpić do rywalizacji z tymi to ledwo odrośniętymi od ziemi ludźmi. Nie znał dokładnej odpowiedzi, jak spełnić to życzenie znajomej, więc ostatecznie zostanie im poprzecinanie linek w latawcach dzieci - i to pozostawię wam do oceny, czy Lance w duchu tylko tak żartował. - Tak, dokładnie tak. Jak będzie wystarczająco wysoko, to raczej będziesz mogła się już zatrzymać i tylko nim sterować - Po udzieleniu kolejnej - jak miał nadzieję - ważnej wskazówki, zbliżył się o krok, by z powrotem przejąć od Inej latawiec. To wydawało się dość logiczne, a warto było ją uprzedzić, by nie biegała do upadłego po polanie. Zamyślił się na chwilę, wracając spojrzeniem do porzuconego na trawie notatnika. - Ach, nie, to nic takiego. Po prostu zadanie na pamięć, ale tym mogę zająć się później - Wzruszył delikatnie ramionami, podkreślając tym własne słowa. Ktoś na pewno uznałby to za coś istotnego, ale wolał aktualnie nie toczyć walki z własnym sumieniem.

Inej Marlowe
powitalny kokos
no szalona
ODPOWIEDZ