26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
3.

Uśmiechnęła się do telefonu czytając wiadomości od Geordana i próbowała jeszcze na nie odpisać, nieodpowiedzialnie w prawdzie, bo w tym samym czasie prowadziła, ale najwyraźniej zbyt wolno, bo ktoś na nią zaczął trąbić, więc odrzuciła telefon na siedzenie pasażera, krzycząc w eter, że przecież jedzie. Mimo wszystko nadal miała całkiem dobry humor, ciesząc się na spotkanie z przyjacielem. Miło było wiedzieć, że ma się kogoś, kto ciebie potrzebuje i kogo ty sam potrzebujesz. Nadal śmieszyło ją i napawało wstydem równocześnie, gdy wspominała jak w ogóle między nią, a Dannym zawiązała się przyjaźń, ale najważniejsze było to, że nadal siebie mieli. Lubiła dostawać wiadomości takie, jak przed chwilą, nawet jeśli było to głupie, to czytanie, że ktoś ciebie kocha po prostu niesie za sobą jedynie pozytywne emocje, a tych w dorosłym życiu każdemu brakuje. Znała przy tym granice, z resztą nauczona własnym doświadczeniem wiedziała doskonale, że mężczyźni są obecni w jej życiu tak długo, jak nie zacznie jej zależeć bardziej, niż powinno. Z tego też względu postawiła przed samą sobą jasne zasady co do jej relacji z Balmontem. Tylko przyjaźń. Choćby patrzył na nią z tym błyskiem w oku, na ustach mając ten charakterystyczny dla niego uśmieszek, który rozbrajał ją od lat, byli kumplami. Opiekowali się sobą, wkurzali się na siebie, a potem godzili żartując sobie z tego, które jako pierwsze wywołało konflikt. Tak to u nich działało i było też jedną z niewielu stałych od dobrych kilku lat spraw w życiu Pearl. Poza tym bez niego pewnie nie byłoby jej teraz w tym miejscu, w którym była.
- Nie mam czasu tłumaczyć! Pakuj się do samochodu! - otworzyła szybę jeszcze zanim podjechała, widząc, że Geordan faktycznie stoi przed domem, więc mogła wykrzyczeć w jego kierunku te słowa zaraz po tym, jak się zatrzymała. Całkiem była przy ty zadowolona z osiągniętego przez siebie efektu, ale wbrew tym słowom wcale nie ruszyła z piskiem opon, gdy tylko mężczyzna znalazł się w samochodzie. - Buzi - rzuciła nadstawiając policzek, jakby co najmniej była bileterem pobierającym kaucję za przejazd jej wątpliwych standardów pojazdem. - Pędziłam na złamanie karku, tak mi do ciebie było tęskno - dodała jeszcze, już ruszając z miejsca i włączając się do ruchu. - Kiedyś kupię sobie tu willę - zadecydowała jeszcze, co najpewniej nigdy się nie stanie, ale kto zabraniał jej marzyć? Przyjrzała mu się jeszcze uważnie, jakby chciała ocenić jego stan, ale w żaden sposób tego nie skomentowała. - Masz jakieś życzenia co do wycieczki? - zapytała jedynie, uśmiechając się już swobodnie, bo naprawdę chciała, by ten dzień poprawił mu jakoś humor.

Geordan Balmont
ambitny krab
dezynwoltura
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Bo to chyba jasne, że ja cię kocham, Pearl.
Też.

Jaki idiota. Najpierw muśnięta palcem zielona strzałka sygnalizująca "wysłano", a potem panika i rozgorączkowane wytężenie strudzonego umysłu "jak to cofnąć, jak usunąć?". Rozważania, czy jak usunie u siebie, to u niej też się usunie. Czy jak już się spóźnił i ona to przeczytała, to kliknięcie "cofnij wiadomość" cofnie też to wyznanie z jej pamięci. Ale taki magiczny przycisk nie istniał. Patrząc się więc tępo na dwie jedyne opcje "kopiuj" i "więcej", jakie otwierało przed jego oczyma durnie namalowany śmietniczek, wiedział już, że spierdolił. Bo ów śmietniczek mógł ewentualnie pozbawić go opcji powrotu do tejże żenującej wiadomości; nie mógłby przeczytać jej jeszcze dziesięć razy, nie mógłby spojrzeć na nią z kilku różnych perspektyw, nie mógłby upewnić się, że to nic takiego, że to tylko zwykłe literki tworzące zwykłe słowa. Co więcej, przyciśnięcie ikonki tej otworzyłoby furtkę wybujałej wyobraźni, która poczęłaby poddawać w wątpliwość jego pamięć - bo z pewnością napisał coś więcej, bo z pewnością umysł nie zachował odpowiednio tego jednego wspomnienia. Wspomnienia, które dorównywałoby końcu świata, które jawiłoby się nagle jak najprzeraźliwsza senna mara - wspomnienia, które nabywało coraz większego wieku mierzonego przez minuty - a więc stało się. I śledząc tak wzrokiem cztery cyferki rosnące po prawej stronie, przedzielone śmiejącym się jakby z niego dwukropkiem, starał się okiełznać swe serce wyczekujące odpowiedzi zwrotnej. Maszerował to do drzwi, to do okna, to do sypialni, to do łazienki, nie zaszczycając żadnego z tych miejsc pełną uwagą i zastanawiał się, czy lepiej jakby odpisała cokolwiek czy jednak nic.
Po kwadransie skłaniał się ku temu pierwszemu. Upewniwszy się, że dźwięk powiadomień zamalowane ma swą piramidę po samą górę, zrobiwszy to potem jeszcze dwukrotnie a potem jeszcze raz, tak żeby pozbyć się wszelkich złudzeń, odłożył komórkę z chorobliwą ostrożnością na komodzie i podążył w kierunku olbrzymiej, starej szafy, przypatrującej mu się złowrogo od czasu wysłania tamtej wiadomości. Tonąc w jej odmętach wyszukał w końcu bladoniebieską koszulę będącą miksem lnu i bawełny, a potem zakrył nią swe posiniaczone, potaplane w bliznach ciało, przejrzał się w lustrze, a powietrze wypełnił paranoicznym śmiechem. Naprawdę idiota.
Przed domem pojawił się niedługo przed Pearl. Odziany w czarną bluzę z kapturem, starte jeansy i wojskowe buty, przekreślił możliwość nadania temu wieczorowi wyjątkowego klimatu, a by doprawić odpowiednio to wrażenie, w prawej dłoni ściskał do połowy opróżnioną butelkę piwa, będącą już piątą dzisiaj. Rozmyślał wciąż naturalnie o tym smsie, będącym jednocześnie niczym i wszystkim - przyrzekając sobie kilka lat temu, że Pearl na zawsze pozostanie już tylko przyjaciółką, teraz czuł, że obietnica ta wymyka mu się spod kontroli w tym samym stopniu, jak wymykała się w przypadku Jude’a. I tak okrutnie głupio mu za siebie było, bo przed pojmaniem nie odczuwał żadnych z tych uczuć tak dotkliwie - mógł patrzeć na tę dwójkę z tęsknym sercem, ale przede wszystkim opanowanym. Mógł przebywać blisko nich, mógł brać ich w ramiona, mógł zasypiać przy ich boku i nie doświadczać przy tym tej palącej, wwiercającej się w duszę paniki, a teraz… zwykłej wiadomości, mogącej być wyrazem najczystszej przyjaźni (tak jak w przypadku Margaretty) nadał cech iście tragicznych, mogących doprowadzić do apokalipsy. Gdy więc przez niezmąconą ciszę typową dla tej dzielnicy przedarł się nagle krzyk dziewczyny, napiął mięśnie w całym ciele i rozejrzał się z zaniepokojeniem, dostrzegając parkujący samochód i znów odczuł wewnątrz serca tę wspomnianą panikę. Bo czy nawiąże do tych wiadomości?
- A co, przejechałaś komuś krasnalowego ogroda? - zapytał chcąc zabrzmieć jak opanowany, średnio zabawny, normalny mężczyzna. Jak luzak, nie idiota. Szkoda, że nie wyszło. - Chryste, w sensie że ogrodowego kra… Nieważne, jebać - westchnął z irytacją, machnąwszy w powietrzu ręką z obojętnością i leniwie wsiadł do środka, nie kierując się wcale jej poleceniem, jakoby zrobić to musiał prędko. - Co, co masz w buzi? - zapytał, gdy oparł się już plecami o fotel i spojrzał na nią z uniesieniem brwi. Żarty oczywiście były jego mechanizmem obronnym, dlatego nadużywał ich właśnie w obecności Campbell i Westbrooka. Nachylił się w jej stronę jednak po chwili, ewakuując się z jej przestrzeni osobistej zaraz po znikomym muśnięciu policzka, a potem upił łyk piwa i krzywo uśmiechnął się na jej wyznanie. - W PEARL Lagune? Takie to jakieś banalne, nie myślisz? - zauważył, nie pozwalając wcale odejść temu krzywemu uśmiechowi i stwierdził z ulgą, że dziewczyna chyba już o tamtych smsach zapomniała. - Nie wiem, chyba nie. Możemy zajrzeć gdzieś, gdzie w razie czego będziesz mogła porzucić samochód. Chyba zamierzam cię dzisiaj upić - zapowiedział, nie wiedząc jeszcze, czy w ten sposób poprawi ich sytuację czy może pogorszy.

Pearl Campbell
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gdyby tylko o wszystkim wiedziała... pewnie wówczas wszystko by spierdoliła. Tak to właśnie u niej wyglądało, byli mężczyźni i gdy chciała ich nieco za bardzo - znikali. Rzadko kiedy to ktoś chciał jej, zwykle to ona musiała szukać, może nawet polować, zabiegać i się starać. O nią się nie starano i to nie tylko na płaszczyźnie damsko-męskiej, ale generalnie. Nie była z tych ludzi, nazwijmy to unikalnych, w których towarzystwie ogół pożąda przebywać. Pogodziła się z tym dawno temu i może dlatego też Geordan tyle dla niej znaczył? Bo on wyłamał się z tego znanego jej schematu... to on ją znalazł, okazał pomoc i wsparcie, o których nawet nie wiedziała, że tak ich potrzebuje. Był przy niej, gdy dosłownie dotykała dna i na pewno nie wyglądała wówczas jak kobieta, która mogłaby przyciągać męskie spojrzenia. Nieraz z przepoconymi słowami, w pogniecionym ubraniu, trzęsąca się w łazience pod ścianą, na zmianę popadając w histerię obfitującą w załamania, bądź agresję. Nie wyszłaby z tego wszystkiego, gdyby nie on, gdyby nie ta cierpliwość, którą musiał do niej mieć i w zasadzie nie miała pojęcia, jak sobie na nią zasłużyła. Od tamtego czasu po prostu dziękowała światu za tą przyjaźń, wierząc, że dostała ją na jakiś kredyt od losu, bo swoimi zasługami by na nią nie zapracowała. Nie chciała tego spierdolić, a w spierdalaniu różnych spraw była mistrzynią. Często pierdolnęła coś nie tak, albo zachowała się w sposób, który rozczarowywał jej bliskich i to nie tak, że nie chciała z tym walczyć, ale zwyczajnie miała jakiegoś pecha do celowania w najgorsze decyzje.
Parsknęła śmiechem, kiedy Geordan się przejęzyczył i radosny wyraz jej twarzy miał utrzymać się na dłużej. To, jak próbował wybrnąć, tylko ją utwierdziło w tym stanie i cieszyła się, że nie zapanowała między nimi jakaś grobowa atmosfera, że po tym, co spotkało Balmonta nie wdarła się pomiędzy nich jakaś niezręczność, a przynajmniej z punktu widzenia Pearl tak to wyglądało, bo nie mogła wiedzieć, co też trafiło mężczyznę.
- Język, mogę ci pokazać - burknęła z przekąsem, a przy tym jeszcze bardziej nadstawiła policzek, jakby chciała mu pokazać, że nie ustąpi w tej kwestii, chociaż wiedziała, że koniec końców zostanie przez niego przywitana. Kiedy więc poczuła na skórze ten szybki pocałunek, w końcu mogła mu nieco opuścić, nie kryjąc zadowolenia z samej siebie. - Mogłabym mówić wszystkim, że nazwali dzielnicę na moją cześć - wyjaśniła mu, nie chcąc od razu się godzić z tym, że zakrawa to o banał. - Po prostu wiesz... tu jest jakoś tak luksusowo - zaśmiała się, nie kryjąc nawet tego, że z luksusem chciałaby mieć po drodze. Nie przeszkadzałoby jej, gdyby w życiu miało jej się udać na tyle, by z nieudacznika w końcu awansowała na człowieka całkiem przez ogół podziwianego. No, ale jak na razie wcale jej to nie groziło. - Ach tak? - podłapała jego pomysł na dzień dzisiejszy, przez moment barwiąc ton wypowiedzi sceptyczną nutą. - To skoro tak stawiasz sprawę... - dodała, zerkając we wsteczne lusterko i upewniwszy się, że może, bez pardonu, nieco zbyt raptownie, by uznać to na manewr w pełni przemyślany, zjechała na pobocze i wyszczerzyła się nieco durnie do niego. - Wysiadamy i dalej ciśniemy z buta, co ty na to? - zaproponowała, ale już zdążyła się nad nim pochylić, a w zasadzie nie tyle nad nim, co nad schowkiem, który się przed nim znajdował. - Nie może być tak, że tylko ty pijesz, a ja prowadzę. Jeszcze takim frajerem nie jestem - odpowiedziała opierając się łokciem o jego kolanu, a drugą ręką zaraz dosięgnęła do schowanej w skrytce butelki wina. Zamachała ją radośnie przed jego twarzą. - To na drogę, dopóki nie znajdziemy jakiegoś sklepu w którym kupimy więcej - wyjaśniła mu swój plan działania i już go nie męczyła swoim ciężarem, bo wróciła posłusznie na własne siedzenie, nadal wyraźnie zadowolona ze swojego pomysłu. - A potem wyciągnę z ciebie wszystkie pikantne historie o stanikach z pudła - wróciła do wymienianych między nimi wiadomości, zanim tutaj przyjechała i nie czekając dłużej wysiadła z samochodu, unosząc w górę ręce, aby rozciągnąć nieco mięśnie, jakby co najmniej od kilku godzin prowadziła ten samochód.

Geordan Balmont
ambitny krab
dezynwoltura
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Dla niego nie istniał nikt bardziej unikalny od Pearl. Dla niego nie jawiła się jak przegrana sprawa, jak ktoś niewart wysiłku i zainteresowania, skądże. To jej śmiech był jego ulubionym, ciepły głos wybudzał go z amoku, a wszystkie słowa otulały jego duszę gładkim materiałem spokoju. Przy niej czuł się prawdziwym sobą, czego dowodziła jego pamięć - teoretycznie siejąca harmider, ale przy niej jednej całkiem ujarzmiona, jakby zaczarowana jej wdziękiem. I przy tym wszystkim tak szalenie cieszył się z tego, że przyszło mu zbadać każdy zakątek jej poniszczonej duszy, której skazy kreśliły szlaki zbiegające się z jego własnymi. Może zabrzmi to głupio, ale wdzięczny był jak jeszcze za nic w świecie, że przyszło mu poznać jej ciemniejszą stronę - że świadkiem był jej płaczu i upadku, że widział ją metr przed śmiercią i że pochwycić mógł ją wówczas w swe silne ramiona, z których wypuścić nie zamierzał jej już nigdy.
Zbyt wiele spotykało go codziennie po powrocie upokorzeń, by przejąć mógł się przejęzyczeniem, ale i tak wolał wypadać przy brunetce nieco lepiej. Może następnym razem się uda. - Pokaż mi co tylko chcesz, wiesz, się nie musisz przy mnie niczym krępować - odparł i wzruszył ramionami, posyłając jej zaraz potem łobuzerski uśmiech, choć opornie szły mu dzisiaj wszelkie entuzjastyczne i pozytywnie nacechowane gesty. - Nono, jeszcze przed twoimi narodzinami Lorne na ciebie czekało, zostałaś temu miejscu wywróżona - zgodził się z jej koncepcją, dodając do niej własne barwy. - E tam luksusowo, tu taki wariat mieszka, który rzuca w ludzi chlebem z okna, nie wiedziałaś? - zapytał z powagą, skupiając na niej spojrzenie swoich malachitowych oczu, które po chwili uciekły spod kurtyny powiek nieco dalej, gdy za pomocą jej szalonego manewru samochód szarpnął i skręcił w bok. - Myślałem już, że zdecydowałaś się na rozszerzone samobójstwo - zareagował tylko, gdy sylwetka samoistnie wcisnęła się głębiej w fotel, a oni stali już na poboczu ziejącym ciszą. Mięśnie jego ciała napięły się jeszcze mocniej, kiedy mimo bezpiecznego postoju mogącego już przynieść mu ulgę, Pearl naruszyła jego przestrzeń osobistą. - Co? Nie… Oczywiście, że nie jesteś frajerem. Bo tylko frajerzy nie trzymają w schowku dużej butelki wina, no przecież - zgodził się, marszcząc lekko czoło na odkryty przed jego oczyma prowiant, pamiętając dokładnie, jak kiedyś w schowku tym znalazł zawiniątko z białym proszkiem. - Ja to nie wiem, czy ktokolwiek nam cokolwiek sprzeda. Jedno wygląda gorzej od drugiego - zauważył niby z przekąsem, ale w stwierdzeniu tym skrywało się wiele prawdy. On prezentował się jak dżihadysta, ona jak nieletnia panna mająca nierówno pod sufitem. Tacy Bonnie i Clyde z jakiegoś zapyziałego europejskiego państwa, którego nikt nie kojarzy. Na przykład z Polski.
Gdy świeże powietrze zatańczyło mu przed twarzą za sprawą uchylonych po przeciwnej stronie drzwi samochodowych, zakasał rękawy masywnej bluzy i wyruszył tuż za Pearl w gąszcz żenady i nieznanego, ciesząc się niezmiernie, że podróż tę przyszło mu odbyć właśnie z nią. - Proszę bardzo, ale w zamian musisz mi dać jakieś inne historie, którymi od dzisiaj będę mógł się chwalić innym pannom - warunek ten zbiegł się z odgłosem nieco zbyt silnie domkniętego pojazdu, a grające mu po sercu uczucia powstrzymały go przed dopełnieniem swojego zdania o sugestię, że przeżyta dziś przygoda również może dotyczyć pozbywanych się staników. Z tego niezbyt wysublimowanego i dość prymitywnego żartu skorzystałaby tylko jego dawna, bardziej opanowana i rozgarnięta wersja.

Pearl Campbell
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Chociaż fakt, że widział ją w najgorszych momentach jej życia, napawał ją wstydem, którego nie dawała po sobie poznać, to i ona cieszyła się, że mieli takie momenty za sobą. Że wtedy, gdy dotykała dna, obok był ten sam człowiek, który trwał koło niej teraz, bo dzięki temu doceniała też tak bardzo ich relację. Tą jedną, której obiecała sobie lata temu, że nie spierdoli, jak większości spraw w swoi życiu. Dlatego też wiedziała, że są przyjaciółmi. Po prostu przyjaciółmi. W tym wszystkim była jakaś piękna swobodna, która sprawiała, że przynajmniej ze strony Pearl, nie było między nimi tematów tabu. Posiadać tego jednego człowieka, przy którym nie trzeba przejmować się niczym? Nikogo nie udawać, nie ukrywać jakiś mrocznych sekretów z przeszłości, nie starać się za bardzo, zatracając w tym samego siebie...
- Nie podpuszczaj - przewróciła oczami, naturalnie się z nim drocząc. Miała dobry humor, szczególnie gdy widziała łobuzerski uśmiech na jego twarzy. Głównie o to jej chodziło, aby poprawić mu humor, w końcu wiedziała, jak cholernie jest mu teraz ciężko, a przy tym... nie mogła za bardzo pokazywać, że to widzi, bo czuła, że wówczas Geordan poczułby się jeszcze gorzej. - A świeży ten chleb? Bo jak świeży, to zaraz lecę po pierścionek dla tego wariata - wyszczerzyła się głupkowato, niby żartując, ale jednak faktycznie podziwiała ludzi, którzy potrafią zwlec się rano z łóżka i ruszyć do piekarni po świeże pieczywo. - Bardzo byłoby to romantyczne, Danny... ty, ja i spotkanie ze słupem. Krążyłyby o nas legendy - mówiła jakieś głupotki, chyba głównie po to, by jakoś wypełnić przestrzeń, w której sięgała po butelkę wina, słowami. To nie tak, że się jej wstydziła, ale po prostu... nigdy nie chciała, by się o nią martwił, albo myślał, że może znów dzieje się z nią coś złego. Faktycznie piła wino, dużo wina, ale nie był to nałóg. - To tylko delikatne winko - podsumowała jeszcze, uśmiechając się do niego pięknie, kiedy tak on sam się marszczył. Miał się niczym nie martwić, niczym nie głowić. Taki był jej plan, ale też nie byłaby sobą, gdyby nie wymierzyła mu ciosu w ramię. Wcale nie takiego lekkiego, chociaż też Pearl biła się, jak klasyczna baba z astygmatyzmem, którego wcale u niej nie stwierdzono. No generalnie gdyby włożyła w ten cios nieco siły, to prędzej i tak samej sobie by coś zrobiła, niż jemu. Tym bardziej, że nie oszukujmy się, ramię to on miał. - No wiesz? - spojrzała na niego spode łba. - Chcesz mi powiedzieć, że nie pasuje ci mój styl? Specjalnie założyłam coś stonowanego - mruknęła. Miała trochę obsesję na punkcie ubrań, ale kiedy w jej życiu nic się nie układało, jak powinno, te, jak kiepsko to nie zabrzmi, wypełniały jakąś pustkę. - Następnym razem się odwalę, jak milion dolców - mruknęła, czekając z kluczykami, aby zamknąć samochód, kiedy już oboje z niego wyszli. Oczywiście kiedy już tak szli, Pearl szukała tylko jakiegoś murku, ale przy tym co jakiś czas zerkała na przyjaciela.
- Czy ja wiem, czy to taki dobry układ? - zastanawiała się na głos. - Dam ci super historię i jakaś niegodna panna mi ciebie zabierze... bez sensu - rozłożyła ręce, kończąc wypowiedź z emfazą, po czym wyciągnęła z tylnej kieszeni klucze, bo oto, gdy domy przestały być tak gęste, pojawiło się miejsce idealne, do najbardziej prymitywnego sposobu otwierania wina, przez wciśnięcie korka kluczem. Wcale nie takie łatwe, dlatego musiała usiąść, ściskając butelkę udami, jak rasowa gimnazjalistka na nielegalnej imprezie. - Kiedyś byłam w tym mistrzem - zapewniła, kiedy butelka wyraźnie się opierała. - Myślisz, że za coś takiego może zgarnąć nas policja? - wyszczerzyła się jeszcze głupio, tym samym zdradzając poziom swoich szczerych obaw.

Geordan Balmont
ambitny krab
dezynwoltura
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Czasem sam nie wiedział czego oczekiwał po innych. Tego, by ignorowali objawy utracenia samego siebie, traktując go jak równego sobie, rozsądnego człowieka, niezdolnego do wyrządzenia krzywdy sobie i innym, czy jednak mieli je na względzie, nie oczekując od niego nic spektakularnego. Nic przemyślanego, nic normalnego, nic, w czym na próżno szukać by mieli jego dawnej wersji. Rozważania te były obszerne, zawierając w sobie tak wiele niejasności. Bo czy w takim razie wolał czas spędzać z kimś nowo poznanym, kto nie znał żadnego Geordana Balmonta ani dwa lata, ani dziesięć lat temu? No… też nie. Przy nieznajomych czuł, że odstaje i uderzała w niego niepewność, wstyd za swoje odchylenie, a przy znajomych i przyjaciołach sprzed wypadku, czuł się tak paskudnie uszkodzony w każdym ich spojrzeniu. Jak dziecko, niepotrafiące samodzielnie pokonać ani jednego kroku. Pearl jednak była miłą odmianą, stojąc gdzieś pośrodku tego wszystkiego, choć nieraz próbował się przy niej oszukiwać, że nic nie jest z nim nie tak. - Tym wariatem jestem ja - powiadomił ją z chytrym uśmiechem wykrzywiającym lekko jego usta ku górze, a potem delikatnie wymierzył łokciem w przedramię jej ręki. - Więc znowu straciłem szansę na żonę, bo nie lubię świeżego chleba - czy był jedyny? I czy wyjaśnienie nie zabrzmi nieco zbyt patetycznie, jeśli uważał, że świeży chleb jest jednak zbyt piękny i zbyt nierealny, by wpaść mógł w ręce kogoś takiego, jak on? Tak też poniekąd myślał o Pearl, co już całkowicie całość czyniło patosem niemożliwym do udźwignięcia.
- W końcu jakiś porządny trójkąt, który każdego zaangażowałby jednakowo - bo tak to przecież pojawiały się pretensje i inne takie, choć w sumie Geordan w tym momencie nie potrafił przywołać w pamięci chwili, kiedy przyszło mu się o tym przekonać. Zaskakujący był jego umysł, który wciąż wyposażony we wszystkie wspomnienia, umiejętnie je przed nim maskował, tylko czasem ukazując pewne strzępki bez kontekstu.
- A milion dolców chodzi odwalone? - zapytał z uniesieniem jednej brwi, nigdy nie rozumiejąc tego powiedzenia i liczył po cichu, że w końcu Pearl skróci jego katusze i całość klarownie mu wytłumaczy. Tylko na nią się bowiem nie wściekał, gdy wypełniała luki czy to w jego pamięci, czy wiedzy, bo przecież Geordan nie był wszechstronnie wykształconym człowiekiem. - To chyba niemożliwe, wiesz? Żeby któraś mnie by tobie odebrała - zaprzeczył, plącząc się nieco w tej wypowiedzi, bo była skomplikowana, ale chyba dał radę! - Bo żadna mnie nie chce - dopełnił ją i znów wyszczerzył się filuternie, żeby tylko Pearl nie zrozumiała za dużo. Nie było to do końca prawdą, bo Balmont żadnej nawet nie szukał, a więc i nie dawał nikomu szansy na choć chwilowe zbliżenie, ale i tak był przekonany, że kogoś tak niestabilnego psychicznie, jak on, nie zechciałby nawet największy masochista. - Ciebie na pewno, ja zamierzam im wmawiać, że mnie uprowadziłaś i zmusiłaś do picia - oznajmił wpatrując się w butelkę uwolnioną spod władzy korka, po czym zaanektował ją i upił większego łyka, pozwalając, by ich spontaniczne spotkanie skryło się pod woalem uszytym z wygodnego zaprzeczenia i siatki kłamstw przeczących temu, że oto Campbell śmiała się i opierała na ramieniu kogoś, kto wcale już nie był tym Geordanem Balmontem, którym by chciała.

koniec <3

pearl campbell
ODPOWIEDZ