może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
W odbiciu jego bursztynowych oczu powiewały jeszcze te blond kosmyki, płochliwe niezwykle, gdy przychodziło im zanurzyć się w wodzie. Chwytał wówczas posiadaczkę tychże białych pukli za rękę i wraz z nią odcinał płucom powietrze za sprawą morskiej toni. Jak zahipnotyzowany przyglądał się im później, gdy głaskały swym aksamitem ciemną głębię oceanu, falując w nim z największą gracją i wiedział wtedy - tak samo jak i teraz - że nie istniał nikt piękniejszy od Althei Sloan. Obecne jego życie było zwodnicze; nie pamiętał już imienia swojej matki, nie pamiętał czasem i samego siebie, ale to jedno wspomnienie, tych złotych jak słońce loków, utarło się na stałe w jego umyśle. Bez przeszkód wracał do ich pierwszego spotkania, gdy ich spojrzenia napotkały się na środku oceanu - siedziała wówczas pośród grupki innych dziewczyn, których serca topniały przed widokiem ich własnych odbić, lśniących w tafli spokojnego morza. Jako jedyna z nich zdawała się nie być zaaferowana własnym wyglądem, który to urzekł Geordana błyskawicznie - począwszy od cery śnieżnobiałej róży, skończywszy na subtelnym uśmiechu nimfy wodnej. To z nią spędził wtedy cały dzień, szepcząc jej do ucha sekrety morskiej otchłani, w której uczył ją nurkować i to jej podarował wówczas swe serce, które biło dla niej przez niecałe dwa lata. I potem, gdy nadszedł dzień ich rozstania, przysiągł sobie, że Althei Sloan nie wyrzuci ze swej pamięci już nigdy - obietnicy tej dotrzymał nawet w Azjatyckiej wiosce, gdzie siłując się ze śmiercią, próbował wyobrazić sobie ich kolejną rozmowę. Może to właśnie przez to nieprzytomne marzenie, które tliło się w nim nawet po ratunku, wmówił sobie, że zupełnie nieznana mu kobieta jest jego słodką Altheą? A może ona rzeczywiście nią była, bo może na świecie istniały dwie tak samo piękne i dobroduszne osoby, które zaszczyt miał podziwiać?
Nieprzydatne były to rozważania, bo nigdy nie przyszło mu poznać prawdziwego imienia tej tajemniczej blondynki, na którą dzisiejszego popołudnia czekał w promieniach słońca nieopodal Sanktuarium. Poza domem czuł się okrutnie nieswojo, ale nie przeszkodziło mu to w obdarzeniu jej uśmiechem, gdy pojawiła się już w zasięgu jego wzroku. - Masz siłę na spacer? - zapytał, planując dla nich coś specjalnego. Była obecnie jego jedyną przyjaciółką, której zresztą zaufał bezgranicznie - jako jedyna zdawała się nie przywiązywać wagi do jego obecnego stanu i nie sprawiła nigdy, że czuł się podle przez pogubione wspomnienia. Zmniejszył dystans między nimi, choć nie odważył się objąć jej ani ucałować na powitanie; oboje byli pod tym względem popsuci. - Kilka dni temu znalazłem w jednym z pudeł nasze bilety z Kingscliff, dasz wiarę? Z koncertu tego zespołu, który tak ci się spodobał. Grają tu dzisiaj, chodź - zachęcił, podając jej swoją dłoń, czym naruszyć miał ten ich niewypowiedziany pakt o nienaruszaniu zbytnio przestrzeni osobistej, ale nie potrafił dostrzec w tym geście nic niekomfortowego. Zrozumiałby jednak, gdyby Althea postrzegała to inaczej.

Lucille Blanchard
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Pierwsze dni w Lorne Bay były przerażające. Lucille drżała ze strachu słysząc ludzi, przechodzących nieopodal motelowych drzwi. Wyglądała nieśmiało zza zasłon, gdy kolejne auta parkowały przed niewielkim budynkiem, w którym nocowała od czasu do czasu. Chociaż i tak większość nocy spędzała w Sanktuarium odkąd udało jej się zdobyć tam posadę. Z tym także nie było łatwo, bo ani nie miała doświadczenia w pracy z dzikimi zwierzętami, ani żadnego wykształcenia, ale udało jej się przekonać szefostwo by dało jej chociaż niewielki etacik. Początki były okrutne, a widma przeszłości sprawiały, że Balncharde bała się wyjść poza bezpieczną strefą, którą wyznaczały granice Sanktuarium, albo motelowy pokój. Dopiero z czasem zaczęła powoli odkrywać Lorne, ale zawsze przed zmrokiem wracała do bezpiecznego schronienia. Któregoś wieczoru właśnie tam wpadła na niego, a on... On stał się dla niej furtką do nowego świata.
Z początku nie rozumiała dlaczego tak łatwo przyszło im nawiązać więź, ale z czasem odkryła prawdę. A raczej jej namiastkę, bo osoba Geordana wciąż stanowiła dla niej wielką niewiadomą. Z drugiej strony poza nim nie miała nikogo innego, a chociaż bolesnym było dla niej wszystko to co się działo, nie umiała odmówić sobie przyjemności z obcowania z tym człowiekiem. Poza tym uznała, że może to dobra strategia... Może z czasem mogłaby nauczyć się być tą, którą w nią widział. Może stanie się Altheą było ucieczkę, której potrzebowała, która pomogłaby jej zerwać z dotychczasowym jałowym i nudnym życiem, które na dodatek w ostatnim czasie naznaczyło się jeszcze traumą.
- Geordan... - Lubiła wypowiadać jego imię. Brzmiało tak ciepło, a jej kojarzyło się z bezpieczeństwem, chociaż tak naprawdę budowała dom na piasku. Jednak odsuwała tę myśl od siebie za każdym razem, gdy wsuwała dłoń, w jego silną rękę. - Oczywiście, że mam! Cieszę się, że przyszedłeś po mnie... Jak minął ci dzień? - Zagadnęła od razu, wygodniej układając place, w tych należących do niego. Z początku bała się tej bliskości, dotyku i tego, że on mógłby chcieć coś więcej, ale Geordan był inny. Nigdy nie naciskał, szanował jej wycofanie, czekał, a może sam nie chciał nic więcej.... Trudna była do opisania ich relacja. Niby tak prosta, a zarazem inna od każdej, którą Lucille spotkała w swoim życiu. - Kingscliff? - Powtórzyła cicho, a w tym czasie zaczęła przeszukiwać pamięć z nadzieją, że keidyś słyszała cokolwiek o tym zespole, ale na próżno. Nie mogła jednak dać nic po sobie poznać, a braki w wiedzy nadrobi w jakiejś toalecie. - Czekaj... Ci Kingscliff? - Powtórzyła z większą ekscytacją. - Jej, świetnie i ty.... Ty zabierzesz mnie na koncert? - Zadała pytanie, chociaż mężczyzna wyraźnie powiedział, że mają się tam udać. Jednak świadomość tego, że ktoś chciał sprawić jej taką przyjemność sprawiła, że twarz Lu rozpromieniała się wyraźniej. Tylko, że zaraz potem dotarło do niej, że tę radość Geordan sprawić chciał Althei, że to ona zasługiwała na to wszystko, a nie ona. Przez to może cień bólu przemknął przez twarz "obecnie blondynki", ale zaraz zakryła go ponownie wymuszonym uśmiechem. Przecież kiedyś wszystko się wyjaśni, przecież niczego nie udawała. Może tylko czasem kierowana wskazówkami mężczyzny zachowywała się tak jakby mógł tego oczekiwać, ale przez większość czasu była sobą.. Chyba.
- A może wcześniej pójdziemy coś zjeść? - Zaproponowała nieśmiało, bo zwykle nie wychodziła z tego typu inicjatywami. - Dostałam pierwszą, pełną wypłatę i... Chciałabym to jakoś uczcić - dodała zaraz, bo jeśli na coś mogła wydać pieniądze to na czas spędzony z nim, by chociaż w ten sposób okazać swoją wdzięczność za to, że los jej go ofiarował.

Geordan Balmont
ambitny krab
nick
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
W jej ustach ten szereg literek składający się na jego imię brzmiał beztrosko jak letni poranek. I choć chciał słuchać przyjemnej dla serca barwy jej głosu częściej, choć chciał, by zwracała się do niego jakkolwiek, by stał pośrodku centrum jej uwagi i zainteresowania, tak w wypowiedzianym imieniu nie potrafił rozpoznać samego siebie. Może więc oboje odgrywali teraz obcą rolę, oboje spuszczali wzrok, gdy wołano do nich cudzym imieniem, bo najważniejsze było tylko to, że byli tu teraz ze sobą? Zagubieni, aż zanadto doświadczeni przez okrutne życie, ale przynajmniej nie sami.
Na krótką chwilę, trwającą zaledwie kilka sekund, pogłębił ucisk palców na jej kruchej i niewielkiej dłoni, bijącej kojącym dla serca ciepłem. Jakby musiał się przekonać, że ona naprawdę jest tu przy nim; prawdziwa, szczęśliwa, piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Że nie była ledwie mirażem udręczonego umysłu. - Była u mnie moja siostra, pomogła mi w przejrzeniu kilku pudeł - podzielił się z nią dumnie swoimi wspomnieniami, których prawdziwość była wątpliwa. Nie miał bowiem na myśli Issie, narzeczonej Jude'a, której od powrotu do Australii nie potrafił spojrzeć w oczy, a swoją zmarłą, prawdziwą siostrzyczkę, której twarz ostatni raz widział trzydzieści lat temu. Czy jednak znaczyło to, że u niego nie była, czy czyniła z jego opowieści kłamstwo? Czy stał się oszustem? Nie uważał wcale, by nagiął prawdę; Inessa była z nim w każdym momencie, nawet tutaj, teraz. - A tobie? Czym się dzisiaj zajmowałaś? Spotkało cię coś dobrego? - zapytał dynamicznie, wzrokiem rejestrując całe otoczenie, a potem wracając wprost do niej i do ich niezachwianie splecionych dłoni, dzięki którym jego twarz rozjaśnił uśmiech. Wdzięczny był jej za tę znikomą, ale uśmierzającą bliskość, której sam nie zamierzał pogłębiać w obawie przed tym, co takiego mógłby odkryć w sobie samym. Może i czasem bywał porywczy, nieobliczalny i dość agresywny, ale nigdy pod tym względem.
Oczy jego, choć puste, zabłysły pewnego rodzaju ekscytacją, gdy powtórzyła po nim nazwę zespołu. - No... No jasne, że zabieram! - oznajmił wesoło, obserwując, jak uśmiech nagle ulatuje z jej twarzy, jak przeinacza się w taki nasączony ciemną barwą. - Hej, hej, stało się coś? Nie musimy przecież, jeśli nie chcesz... - ostatniemu słowu towarzyszył nieco przybity wyraz twarzy, ale mówił szczerze - nie zamierzał ciągnąć jej po miejscach, których wizja odwiedzenia wprawiała ją w jakiekolwiek rodzaju dyskomfort. Po chwili jednak wypogodniał, a dłoń jego lekko zadrgała. - Świetnie, chodźmy! Bo ja wiesz... Ja nie mam obecnie żadnych... I no wiesz, pomyślałem, że moglibyśmy... Bo tam niedaleko jest takie wzgórze i tam jest dobra akustyka... Może usiądziemy tam z tym jedzeniem? - zaproponował, spuszczając na moment wzrok na ziemię pod naporem wyjawionej informacji - że nie ma żadnych pieniędzy. Jedzenie przynosił mu zawsze Jude, a Issie płaciła za rachunki. Rodzice odcięli go od swojego majątku, a sam nie mógł nic zarobić - nikt nie chciał bowiem zatrudnić szaleńca.

lucille blanchard
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Okłamywała człowieka, na którym jej zależało, a co za tym idzie poczucie winy odzywało się w niej za każdym razem, gdy Geordan spoglądał na nią widząc kogoś innego. Jednak tłamsiła nieprzychylne myśli usprawiedliwiając się tym, że życie już dość mocno ją skrzywdziło. Zresztą i to co miało miejsce między nią, a byłym żołnierzem, ściskającym jej drobną dłoń, także opisać można by było jako ponury i okrutny żart. Bo co z tego, że bliskość mężczyzny i jego opieka dawały Lu szczęście i spokój jakiego potrzebowała, skoro nie do niej ono powinno należeć? Gdyby szukała odpowiedzi na te pytania i poświęcała im swoją energię to już dawno doszłaby do wniosku, że oni ten spacer, ani ta rozmowa, ani żadne inne spotkanie jakie odbyli z Geordanem nigdy nie powinno mieć miejsca, a ona tego wniosku uzmysławiać sobie nie chciała.
- I jak Wam poszło? - Zapytała kompletnie nie świadoma niczego na temat rodziny mężczyzny. Szła za jego wskazówkami, skrupulatnie notując każdy, nawet najdrobniejszy fakt, który o sobie zdradzał. - Dokopałeś się wreszcie do kanapy w salonie? - Dodała żartem, pamiętając piętrzące się kartony i pudła, które spotykała praktycznie na każdym kroku, gdy pierwszy raz odwiedziła Geordana w jego domu. - Jakbyś potrzebował więcej pomocy to polecam się - dodała radośnie, bo każda forma spędzania czasu z nim była dla niej idealna. Poza tym chciała się odwdzięczyć za to co on dla niej robił i ile znaczył, nawet jeśli sam Geordan pojęcia o niczym nie miał.
- Odwiedził nas burmistrz... Wiesz otwierali tę nową część sanktuarium - wyjaśniła, a na jej twarzy natychmiast wymalowało się zmartwienie, które zatuszować chciała pewnie nieudolnie. Przygryzła więc lekko wargę i przybrała blady uśmiech, wzdychając przed kolejnymi słowami. - I wszystko było świetnie, ale... Jakimś cudem ten gbur skaleczył się w dłoń i kazano mi się nim zająć. Nie mam pojęcia czemu, ale no.. Zrobiłam co chcieli tylko, że ten cały Winwild to cholerny sztywniak i ehh... Zdenerwował mnie - poskarżyła się na sam koniec i ponownie przekręciła nazwisko burmistrza, ale ani na moment nie przykładała uwagi do tego by poprawnie je zapamiętać.
Zresztą nie to zajmowało jej myśli, a Geordan i to jak zareagował prawdopodobnie dostrzegając zwątpienie, którego pokazywać mu Lucille wcale nie chciała.
- Co?! Nie, no oczywiście, że chcę! Przecież wiesz jak lubię Kindscliff - zaprzeczyła z miejsca jego podejrzeniom. Przekręciła przy tym nazwę zespołu, bo zaledwie kilka sekund wcześniej usłyszała ją po raz pierwszy, ale bardziej skupiona była na mężczyźnie i jego zachowaniu niż takich głupotkach. - To brzmi romantycznie - podłapała, a jej drobne palce mocniej zacisnęły się na silnej dłoni blondyna. Zrozumiała wszystko co chciał jej przekazać i absolutnie nie chciała brnąć, ani zagłębiać się w ten temat. Zamiast tego ponownie przybrała pogodny uśmiech. - Poza tym... Sama nie wiem jak czułabym się pośród tylu ludzi i tłumu, a tak... - Nie wiedziała jakby miała wprost powiedzieć, że cholernie bała się znalezienia w wielkim tłumie. W zasadzie lękała się, że Geordan wolałby pójść pod scenę, gdy ona wolałaby stać z boku, a tak problem ten sam się rozwiązał. - Tak będziemy tylko we dwoje - uśmiechnęła się promienniej zadzierając głowę w kierunku mężczyzny. - Idziemy w takim razie kupić coś smacznego i zabrać koc? Na co masz ochotę? - Podjęła dalej, ponownie odpychając od siebie wszystkie trudne myśli. Wiedziała bowiem, że z Balmontem wiąże się wiele problemów. Zdawała sobie sprawę, że nie bez przyczyny zachowywał się tak osobliwie, że nie miał przy sobie złapanego grosza, że służba zostawiła na nim niezabliźnioną ranę, ale.... Trochę egoistycznie, ale trochę też dla niego nie chciała myśleć o tym wszystkim. Liczyło się tylko tu i teraz, a na to co będzie i tak nie mieli wpływu.

Geordan Balmont
ambitny krab
nick
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Czasem przecież wiedział. Patrzył na nią tymi matowymi oczyma, z których rok temu uleciał cały blask i widział ją - Lucille Blanchard, nie żadną Altheę, nie przebłysk na zawsze utraconej miłości, w jakiej od pewnego czasu kamuflował swe przerażenie. I kiedy ją widział, kiedy tak już rozumiał, nic się nie zmieniało; świat wciąż był wyblakły i wrogi, a jedynym promieniem nadziei przeszkadzającym mu w zatopieniu się w mroku był jej uśmiech. Nie miał wprawdzie pojęcia kim ona była i w tych nawrotach rozsądku ogarniał go momentami strach, ale ostatecznie zawsze liczyło się jedno - że po prostu była.
Dzisiaj jednak Althea, nikt inny, jego Althea. - Dobrze, naprawdę dobrze. Nie wiesz nawet, jak mi jej brakowało - oznajmił, zagubiony wewnątrz własnego umysłu, dla którego puste i nieobecne oczy stanowiły jakby zwierciadło. Wdzięczny był jej za to, że nie dopytywała, że poniekąd akceptowała, że dla niej jednej nie musiał określać, kim dokładnie był w tym momencie. Zaraz potem jej radosny strumień głosu wykrzywił jego usta w uśmiechu, co w jej obecności było niemalże regułą. - No co ty, Thea, chcesz przeglądać jakieś graty martwych ludzi? - zapytał z rozbawieniem, na myśli mając swojego dziadka i… siebie. No bo przecież tamta jego część już nie żyła, a więc co mu było po dawnych śmieciach. - Jakieś takie przykre są te nasze życia, musimy zrobić coś szalonego - zarządził, w kąt zamiatając opcję wspólnego szperania w cudzych wspomnieniach, bo nie byli przecież emerytami, by wolny i przede wszystkim wspólny (czyli taki na wagę złota!) czas spędzać na tego typu niedorzecznościach. - Na przykład zagrać w bingo - dodał po krótkiej pauzie pełnej napięcia i przybrał łobuzerski wyraz twarzy, przez co nawet dotychczas zgasłe oczy nieznacznie zamigotały czymś na kształt słabego płomienia.
Skupił się na jej opowieści na tyle, na ile pozwalał mu to rozklekotany umysł i zmarszczył lekko czoło, słysząc nazwisko Winwild. W pierwszym odruchu, całkiem bezwiednie chciał ją poprawić; chciał z niezmąconą pewnością rzucić: Winfield. Gdy jednak teraz o tym myślał, nie potrafił przypisać ów nazwiska do żadnej twarzy, jakby w mig skrawek tego wspomnienia został wymazany przez niewidzialną rękę, pragnącą ukryć wszelkie dowody świadczące, że kiedyś istniał w nim jakiś inny Geordan Balmont. Konfuzja ta wyprzedziła wszelkie inne myśli, ale prędko się opamiętał, niekomfortowe odczucie rzucając gdzieś daleko za siebie i wracając na ziemię, do swojej towarzyszki, która teraz ku jego niezadowoleniu spochmurniała. - Powiedz tylko gdzie mieszka, obrzucę mu dom łajnem - powiedział, jakby była to śmiertelnie poważna propozycja, czy raczej rozkaz; jakby już w głowie wszystko miał rozplanowane i do urzeczywistnienia swojego pomysłu brakowało mu już tylko adresu. - Czemu mamy za burmistrza jakiegoś frajera, który panikuje przez byle skaleczenie? Nakleiłaś mu plasterek, podmuchałaś i pocałowałaś ranę na szczęście? - zapytał z kpiną, czując w środku nieprzyjemne, naprzykrzające się uczucie - jakby ktoś drapał go wewnątrz serca nieustępliwie w jednym miejscu, sprawiając bolesne wrażenie przedarcia się zaraz na drugą stronę. Czy to właśnie była zazdrość? I to jeszcze wywołana w tak absurdalny sposób, bo jakiś pajac, do którego Althea nie pałała wcale ciepłymi uczuciami, spędził z nią trochę czasu sam na sam?
Odetchnął z ulgą, gdy zaprzeczyła jego podejrzeniom odnośnie niechęci wobec zaproponowanej przechadzki na koncert i nie zwrócił nawet uwagi na kolejne przekręcenie jakiegoś słowa. Palące uczucie w sercu już ustało, a to za sprawą tej rzekomo niewinnej uwagi, wypełniającej ciało takim ciepłem, jakby właśnie napił się przyjemnie gorącego napoju. - Tłumy są najgorsze - skrzywił się z odrazą na samą myśl przebywania wśród grupy obcych ludzi, przy których podobnie jak blondynka, czułby stropienie. - Jasne, chodźmy. Z tym drugim zdam się na ciebie - odparł energicznie, już ciągnąć ją ze sobą do przodu, bo nadpobudliwość była jednym z efektów ubocznych wpychania na siłę w cudze ciało obcej duszy. Podkradli następnie z sanktuarium sporych rozmiarów koc, nie puszczając przy tym swych dłoni w obawie, że oboje stracą grunt pod nogami, a potem Geordan wkładając go pod pachę, wraz z kobietą podążył w stronę lokali użytkowych, w których zakupić mieli coś do jedzenia. - Szkoda, że nie mają tu blin, jadłaś kiedyś? Mój jadłospis za dzieciaka tylko z nich się składał, o, albo boeuf Stroganow! - dość to zabawne, ale wspomnienia z Rosji wydawały zakorzenić się w jego umyśle najtrwalej. I żałował teraz niezmiernie, że tymi smakami dzieciństwa nie mógł podzielić się teraz z blondynką.

lucille blanchard
lorne bay — lorne bay
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
W Lorne Bay znalazła schronienie przed przeraźliwą przeszłością. I chociaż boi się dotyku, cholernie ciągnie ją do ludzi, bo wierzy w to, że nowe miasteczko da jej nowe życie...
Propozycja pomocy w porządkowaniu domu Geordana, wypłynęła przede wszystkim z dobrych chęci jakimi się kierowała, ale kłamstwem byłoby nie wspomnieć o czymś jeszcze... Każda wizyta w jego domu, rozmowa, zbliżenie się ku niemu, dawało Lucille możliwość zdobycia informacji, które były dla niej niezwykle ważne. Geordan niekiedy wiedział kim była, ale częściej brał ją za kogoś ze swojej przeszłości, kogoś, kto ewidentnie była dla niego niesamowicie ważny i kto niezwykle wiele powinien o nim wiedzieć. Mieli wspólne wspomnienia, które Lu starała się z nim dzielić, ale niewiele o nich wiedziała; dzielili wspólną historię, które Blanchard znała tylko z opowieści Geordana... Z jednej strony czuła się fatalnie, gdy nazywał ją Altheą, a z drugiej nie umiała zrezygnować z tego co on jej dawał. Zresztą nie zawsze była nią, bywały chwile, gdy w jego oczach widziała siebie, a nie rozmyty cień przeszłości.
- Szalonego? - Speszyła się jego odmową, ale widząc ten łobuzerski uśmiech, zaraz zapomniała o dyskomforcie. Zresztą nie ważne gdzie byli, ważne, że on był obok niej. - Bingo? Zwariowałeś? Prędzej wstąpię do klubu szachowego niż zrobię coś tak ryzykownego - podłapała jego żarcik i sama uśmiechnęła się cwanie, by po chwili wybuchnąć perlistym śmiechem.
Bliskość Goerdana, jego silna dłoń zaciśnięta na jej palcach i przyjemny zapach perfum i skóry sprawił, że nieprzyjemne wspomnienie dnia powoli się zacierało.
- Nie mam pojęcia - wzruszyła beztrosko ramionami i uniosła lekko kąciki ust. Żart Geordana był dość na wyrost i mało wyrafinowany, ale miło było słyszeć jak staje w jej obronie. - Pewnie w jakiejś willi ze swoją snobistyczną żoną i gromadką obrzydliwie rozpieszczonych szczyli - odpowiedziała dając upust frustracji. - Nie podmuchałam, nie pocałowałam i nawet nie ojojałam... Nie zasłużył - dodała starając się zabrzmieć groźnie i poważnie. - Ale nie ważne, nie mówmy o nim, a skupmy się na koncercie i przyjemnościach! - Zakończyła i pod wpływem lekkiej ekscytacji złapała drugą dłonią Geordana zaciskając lekko palce na umięśnionym ramieniu. - Dobrze! I wiesz co? Cieszę się, że będziemy na tym koncercie tylko we dwoje .
Szybko uwinęli się ze zorganizowaniem niezbędnych im rzeczy, a gdy przyszło co do kupowania jedzenia, Lucille postanowiła zagrać dość ryzykownie. Z jednej strony wdzięczna była za kolejną dawkę informacji. Nie miała pojęcia o tym, że Goerdan spędził część życia w Rosji. Zdążyła się domyśleć, że ktoś z jego rodziny z niej pochodził, ale nadal niewiele wiedziała na ten temat.
- Jadłam, nie pamiętasz? Kiedyś mnie nimi poczęstowałeś. Nie mam pojęcia, czy sam zrobiłeś, czy gdzieś je kupiłeś w jakimś sklepie - rzuciła troszkę ryzykownie, ale chciała być bardziej przekonująca w swojej roli Althei. - A o tym drugim pierwsze słyszę, co to? - Dopytała i przechadzając się między stoiskami w końcu zatrzymali się przy jakimś meksykańskim jedzeniu, by kupić kilka taco i enchilad.
Na odpowiednie miejsce udało im się dotrzeć chwilę przed pojawieniem się na scenie supportu. Co prawda Blanchard nie miała zielonego pojęcia jakiej muzyki ma się spodziewać, ale było jej to w zasadzie obojętne; nie ona lubiła ten zespół, a Althea.
- Masz jakieś plany na weekend? - Zapytała nieśmiało, po tym jak siedząc na kocu zaczęli rozkładać przyniesione jedzenie. - Pomyślałam, że może poszlibyśmy na jakiś hiking? Nie znam kompletnie terenów wokół Lorne - dodała trochę zapominając o swojej roli, ale przecież nie zawsze była nią i też nie wiedziała wiele o jej przeszłości. Może Althea także nie była z miasta.

Geordan Balmont
ambitny krab
nick
może on włóczy się gdzieś tutaj w ciemnościach — i nie pamięta, że kiedyś żył?
37 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
I fancied you'd return the way you said, but I grow old and I forget your name (I think I made you up inside my head).
Można więc pokusić się o stwierdzenie, że ta jego krucha pamięć uwikłała Lucille w kłamstwo stające się pracą na pełen etat. A to całkiem przykre, bo w zestawieniu z blondynką, Geordan nie przykładał się do ich znajomości w szczególnie wysokim stopniu; przy niej wypadał po prostu na całkiem zobojętniałego. - A no faktycznie, chyba przesadziłem. Poniosło mnie - zauważył z udawaną skruchą, a nawet zażenowaniem. Waśń z burmistrzem odeszła wkrótce w zapomnienie, a to za sprawą tej zmarszczonej na jego ramieniu dłoni, która mimo swej niewinności, tak go zaskoczyła. Posłał jej w odpowiedzi ciepły uśmiech sięgający przede wszystkim oczu i napawał się tą krótką chwilą delikatnej bliskości.
Co do podjętego przez nią ryzyka... Uwierzyłby jej przecież we wszystko. Świadomy swych problemów, całkowicie w tej kwestii powoływał się na nią, nawet gdyby próbowała mu wmówić, że urodził się w Kanadzie, ma piątkę rodzeństwa i imię całkiem inne od tego, jakim przedstawiał się teraz. Albo że jest jej dłużny dziesięć tysięcy. To zdecydowanie by kupił. - Och, no tak... Wiesz, ja... Przepraszam - tym razem naprawdę się zawstydził, o czym świadczył niepewny ton głosu i wzrok spuszczony ku ziemi. Na szczęście Lu od razu nawiązała do kolejnej potrawy, pozwalając mu odsunąć myśli od swojej... dolegliwości. - To takie z polędwicy wołowej, z pieczarkami i cebulą, ale moja mama dodawała zawsze jeszcze pełno koperku, szparagów i cytryny - ochoczo i z niejakim rozmarzeniem podzielił się z blondynką namiastką swych wspomnień z dzieciństwa, wdzięczny za to, że dała mu ku temu okazję. Później ich uszu dotarła muzyka doskonale niesiona, jak na taką odległość, więc na wytoczonej propozycji Blanchard musiał się naprawdę mocno skupić. Przerwał nawet na moment konsumowanie swojego taco i z nieskrywaną ekscytacją przystał na jej pomysł, rad będąc, że nie tylko mu zależało na utrzymaniu tej znajomości. Posiedzieli tak jeszcze kilka parnych godzin, wsłuchując się w każdą nutę nieznanego zespołu, a gdy głowa blondynki powoli opadać zaczęła ku jego ramieniu, grzecznie odprowadził ją do domu i pożegnał delikatnym pocałunkiem złożonym na jej policzku.

koniec <3 // lucille blanchard
ODPOWIEDZ